poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział VII

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi(część I)




Impreza w klubie dopiero się rozkręca. Wypiłem morze alkoholu. Nie rozumiem, jak mogłem go unikać? Dawno nie byłem taki wyluzowany i wesoły. Kilka drinków sprawiło, że zupełnie zapomniałem o Jade i o tym, iż obściskiwała się z pierwszym lepszym w naszym miejscu. Kogo to teraz obchodzi? Z pewnością nie mnie. Reszta zaskoczonego towarzystwa szybko się zwinęła. Wspólnych znajomych nie zdziwił fakt, że MOJA dziewczyna przyszła na imprezę w towarzystwie INNEGO. Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja... Oddani przyjaciele, nie ma co...
Zamawiam kolejne drinki. Jest mi wszystko jedno czy są kolorowe, czy nie. Chcę wypić więcej. Tańczę z dziewczynami, które niedawno poznałem. Niezłe są. Gdy po raz kolejny kieruję się w kierunku baru ktoś brutalnie chwyta mnie za ramię. Odwracam się w kierunku napastnika.
- Czego chcesz? - pytam zaskoczony widząc przed sobą Willa.
- Chodź ze mną - mówi tym swoim nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Nie chce.
- Powiedziałem CHODŹ - powtarza Will, patrząc na mnie w taki sposób, że nie mogę mu odmówić. Próbuję się uwolnić, lecz zaciska palce jeszcze mocniej. Boli mnie ramię, o czym doskonale wie, więc chyba nie mam innego wyjścia. Sadza mnie na sofie w loży.
- Nawet nie próbuj - ostrzega, zanim jeszcze zdążyłem pomyśleć o ucieczce. Niech mu będzie. Mogę poświęcić mu chwilę.
Podchodzi kelnerka. Chcę zamówić wódkę, ale Will mnie powstrzymuje.
- Poprosimy wodę - mówi słodkim głosem. Dziewczyna lekko się rumieni i odchodzi.
Bezczelnie mu się przypatruję. Wlepia we mnie te niesamowicie granatowe oczy.
- Jak impreza? - pyta.
- Dawno nie bawiłem się aż tak dobrze - odpowiadam ironią na jego ironię.
- Tak? To dobrze. - Przeczesuje włosy palcami. Zbędny wysiłek. Skubany i tak wygląda idealnie. - Widziałeś swoją dziewczynę?
- Widziałem. Obściskiwała się z nowym chłopakiem.
- Cóż - chce coś powiedzieć, lecz nie daję mu szansy.
- Nie udawaj niewiniątka. Przecież sam kazałeś mi tu przyjść, a teraz puszysz się niczym paw. Jesteś żałosny! - krzyczę mu prosto w twarz.
Męczy mnie jego obecność. Nie mam ochoty na rozmowę i rozpamiętywanie przeszłości, a związek z Jade, chociaż zakończył się zaledwie kilka godzin temu, należy do przeszłości. W dodatku sonduje mnie tym swoim wzrokiem. Ma pecha. Nie jestem w nastroju.
- Udowodniłeś mi swoją rację. Mogę już iść? - pytam zniecierpliwiony.
- Nie - odpowiada natychmiast zimnym i władczym tonem.
- Nie masz prawa mówić mi co mam robić - próbuję wstać, lecz on jest szybszy i po raz kolejny boleśnie zaciska swoje bezlitosne palce na mojej ręce. Grzecznie siadam.
- Jak się czujesz? - spodziewałem się po nim wszystkiego, ale nie pytania pełnego troski. Oszalał? A może też jest pijany?
- Cudownie, nie widzisz?
- Widzę, obserwuję cię od dawna.
Zaskoczył mnie swoją odpowiedzią, ale nie zamierzam okazać zainteresowania. Zamiast tego ignoruję go. Jestem dziwnie nabuzowany. On chyba także to zauważa. Gdy kelnerka przynosi wodę, daje jej swoją kartę kredytową i każe zamówić taksówkę. Wraca do domu. To dobrze. Jak tylko sobie pójdzie, będę mógł dalej pić i tańczyć. Siedzimy nie odzywając się do siebie. Will podsuwa mi wodę, ale nie mam na nią ochoty.
- Wypij - każe mi.
- Nie chcę.
- Rób co mówię.
- A jak nie to co? Zmusisz mnie? - nie mogę się powstrzymać. Alkohol oraz fakt, że za chwilę sobie pójdzie dodają mi odwagi.
- Ale z ciebie dzieciak - rzuca od niechcenia.
Kelnerka powraca. Oddaje Willowi złoty plastik i informuje, że taksówka już czeka. Ciemnowłosy obdarza ją szybkim uśmiechem. Gdy odchodzi, jego wzrok, niczym w kalejdoskopie, od razu się zmienia. Nie jest już milutki i czarujący.
- Kazałem ci wypić wodę - powtarza z naciskiem. Jeśli ją wypiję, pójdzie sobie. Co mi szkodzi. Podnoszę szklankę i opróżniam jej zawartość. Jest zimna i smakuje limonką. Odstawiam ją z wściekłością na stolik. Prawie rozpadła mi się w dłoni. Will patrzy na mnie z dezaprobatą, po czym wstaje.
- Na co czekasz? Wychodzimy.
- My? Ja nigdzie nie idę.
- Nie rób scen Daniel, bo będę musiał cię zmusić, a nie chcę tego.
- Zmusić mnie? Nie żartuj. - Tak naprawdę mam świadomość tego, że byłby w stanie to zrobić. Widzę to w sposobie jaki na mnie patrzy. Nie znosi sprzeciwu.
- Daniel... - wypowiada moje imię znacznie ciszej, a potem zbliża się do mnie niebezpiecznie blisko - wiesz do czego jestem zdolny, gdy ktoś stawia mi opór, prawda? Więc nie prowokuj mnie i chodź.
Nagle zaschło mi w gardle. Doskonale wiem co ma na myśli. Jak zły sen powraca scena pocałunku. Jest tak blisko, że czuję ciepło jego ciała i chociaż światło jest przyciemnione, jego oczy błyszczą niczym u dzikiego kota.
- Psujesz mi całą zabawę - dąsam się, lecz posłusznie wstaję. Trochę kręci mi się w głowie i mam problem z utrzymaniem równowagi. Niedobrze. Chyba upadnę, lecz on mnie podtrzymuje. Jest zadziwiająco silny, a zupełnie na takiego nie wygląda.
- Chodź - prowadzi mnie w kierunku wyjścia. Towarzyszą mi dziwne uczucia. Z jednej strony ściany klubu i podłoga wydają się wirować, a z drugiej czuję niesamowity żar bijący od jego ciała. Za każdym razem gdy mnie dotyka lub gdy ocieram się o niego, jego ciepło przechodzi na mnie. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Will ubiera mi kurtkę i wyprowadza na zewnątrz, do czekającej na nas taksówki. Wsiadamy.
- Jaki adres, proszę pana?
- Podaj adres - każe. Bez chwili wahania mamroczę pod nosem gdzie mieszkam. Taksówkarz szybko pokonuje trasę. Zanim zdążę się przyzwyczaić do oślepiających świateł latarni, jesteśmy na miejscu. Will płaci kierowcy, który natychmiast odjeżdża. Pomaga mi wejść do budynku.
- Pan Daniel... - stróż jest w lekkim szoku widząc w jakim jestem stanie. Na szczęście drzwi windy szybko się otwierają, więc macham mu nieśmiało na pożegnanie. Ledwo trzymam się na nogach, a Will ciągle czegoś chce.
- Które piętro? - pyta, gdy przypadkowo naciskam kilka numerów na panelu windy.
- Ostatnie - odpowiadam nieco wkurzony, że nawet tak prosta czynność jest poza moim zasięgiem. Odsuwa moją dłoń i wybiera właściwy numer. Nie licząc kilku postojów, jazda windą przypomina koszmar. Drażni mnie nasz wspólny widok. On wygląda tak jak zawsze, a ja … Zupełnie siebie nie poznaję. Zanim udaje mi się wychwycić zmiany, które we mnie zaszły, jesteśmy na górze. Znajdują się tu 4 mieszkania, lecz 3 z nich są puste. Zdaniem portiera czynsz jest zbyt wysoki i tylko na moich rodzicach nie robi to żadnego wrażenia.
- Podaj kod - znowu mi rozkazuje. Nie mam innego wyjścia. Dzielę się z nieznajomym tajnym kodem, którego nie powinienem nikomu podawać. Nareszcie w domu. Jest ciemno, więc szukam kontaktu. Gdy udaje mi się go wymacać, wpadam na mojego prześladowcę. Trzyma mnie mocno za ramiona, bo inaczej upadłbym. Patrzę mu prosto w oczy. Nie są już rozgniewane, tak jak w klubie. Wyrażają coś, czego nie rozumiem... Gdy to sobie uświadamiam, próbuję ponownie wyrwać się z żelaznego uścisku.
- Przestań się szamotać - uspokaja mnie.
- Puszczaj.
- Jeśli to zrobię, upadniesz. Nie chcę abyś coś sobie zrobił.
- A co cię to obchodzi. Idź sobie. - Jestem coraz bardziej wkurzony. Mam dosyć tego, że traktuje mnie jak dziecko. No i co z tego, że upadnę? To nie jego sprawa.
- Już mnie wyrzucasz? Dopiero przyszedłem - uśmiech ciemnowłosego przesączony jest ironią.
- Wynoś się - odpowiadam bardziej stanowczo. Will przestaje się uśmiechać i ciągnie mnie za sobą do salonu. Rozpina mi kurtkę. Gdy udaje mu się uwolnić moje ręce z rękawów, odpycham go od siebie. Traci równowagę, lecz nie upada. Jest wściekły.
- Przestań, bo pożałujesz - mówi bardzo poważnie. Wiem, że nie żartuje. Może i oszalałem, ale to jest mój cel. Chcę go sprowokować, tak jak on sprowokował mnie.
- Wynoś się - powtarzam głośniej, lecz nie reaguje. Zaciskam dłonie w pięści i rzucam się do ataku. Jest szybki i zanim zdążę cokolwiek zrobić, popycha mnie na sofę, z daleka od siebie. Patrzy na mnie z góry. Zaskoczyłem go. Dobrze mu tak.
- Daniel, opanuj się, jesteś pijany. Zrobisz sobie krzywdę.
- To twoja wina! - krzyczę. - To wszystko przez ciebie! Gdyby nie ty i te twoje cholerne gierki Jade i ja... Nienawidzę cię! To wszystko przez ciebie! To ty zmieniłeś moje życie w koszmar swoimi głupimi zaczepkami! A teraz straciłem Jade! Moją Jade!! - tracę nad sobą panowanie.
- To nie ja ci ją zabrałem - odpowiada spokojnie. - Już podczas tamtej imprezy obściskiwała się z innym. Nie wiedziałeś?
- Nie wierzę! Jesteś zwykłym kłamcą! Co ktoś taki jak ty może o mnie wiedzieć?! Jade była wtedy ze mną, byliśmy szczęśliwi!
William wybucha śmiechem.
- Jesteś taki zabawny, Danielu. Przepraszam, nie powinienem się śmiać, ale czy tak twoim zdaniem wygląda szczęście? Oszukiwanie siebie i innych nazywasz szczęściem?
- To nie twoja sprawa - kolejny już raz podnoszę niego głos. - Nie masz prawa się wtrącać.
- A kto mi zabroni? Ty? Spójrz na siebie, nie jesteś w stanie ustać na nogach. -
Jestem na niego tak bardzo zły, że jeszcze chwilę i serio zrobię mu coś złego. Jego słowa ranią mnie podwójnie. Przypominam sobie dzisiejszy wieczór. Jade w sukience, którą dostała ode mnie i tamten koleś, który wygląda jak jej młodszy braciszek... Choć tak bardzo starałem się zapomnieć, on sprawia, że nie mogę. Dręczy mnie, prowokuje.
- Wynoś się - powtarzam, starając się by moje słowa zabrzmiały jak najbardziej jadowicie.
- Nie - odpowiada cicho.
Patrzę mu w oczy. Najchętniej własnymi pięściami starłbym mu ten wredny uśmieszek z twarzy. Pewnie gdybym tyle nie wypił, to głos rozsądku przypomniałby mi, że na nikogo nie mogę liczyć, że wszyscy mnie oszukiwali. Tylko on powiedział mi prawdę. Cholerną prawdę, której wcale nie chciałem znać.
Uspokajam się i po chwili ponownie próbuję wstać. Will stara się mnie powstrzymać.
- Możesz już iść. Sam sobie poradzę - powoli ruszam w stronę swojego pokoju nie oglądając się za siebie. Chcę się położyć i zapomnieć o wszystkim co się dzisiaj stało. Gdy w końcu odnajduję właściwe drzwi i zapalam światło, widzę, że stoi za mną jak cień. Podchodzi bliżej. Jestem wyprany z wszelkich emocji, więc wpatruję się w podłogę, unikając konfrontacji.
- Spójrz na mnie - prosi cicho. Nie reaguję. Słyszę, jak głośno wzdycha. Czuję jego ciepłe palce na brodzie. Bardzo powoli unosi moją twarz. Sposób w jaki na mnie patrzy jest pełen współczucia. Wolałem gdy był zły lub gdy rzucał swoje lodowate spojrzenia. Tymczasem jest mi ciężko, tak cholernie ciężko... Przygniata mnie samotność, przed którą się broniłem. Chyba się rozpłaczę... Nie chcę tego. Nie w jego obecności. Zamykam oczy, a on mnie całuje. Dziwne uczucie. Jest taki delikatny... Po chwili przypominam sobie scenę między nim a tamtym blondynem i próbuję się odsunąć, ale William mi nie pozwala. Czuję większy nacisk ciepłych warg na moje. To niemożliwe... A drugiej strony takie przyjemne. Nie mam siły by z nim walczyć, więc poddaję się... Ulegam jego ustom, jego sile, jego obecności w moim życiu. Pozwalam, aby przytulił mnie mocno do siebie. Nie rozumiem, dlaczego to wszystko, co się dziś stało, zdrada Jade i moje oskarżenia spowodowały, że czuję się z nim tak blisko związany. Gorący język drażni moją dolną wargę. Czy to jest to czego chcę? Tak... Pocałuj mnie, ale nie tak jak jego... Naprawdę mnie pocałuj.
Tulę się, szukając siły i oparcia. Powolne pieszczoty jego języka zupełnie mnie zniewoliły. Chcę więcej, znacznie więcej... Obejmuje mnie w pasie. Pachnie papierosami i...? Sam nie wiem... Smakuje inaczej. Pocałunki Willa odurzają. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa... Ale on nawet o tym wie i zanim się spostrzegam, leżymy na moim łóżku.
Jego twarz tak blisko mojej... Nasze przyspieszone oddechy... Jeszcze... William gładzi mnie lekko po policzku. Granatowe oczy są pełne pasji, a skóra taka ciepła. Mam ochotę zanurzyć palce w ciemnych włosach, lecz boję się choćby drgnąć. On się nie boi. Doskonale wie czego chce. Całuje mnie po twarzy, a każde muśnięcie jego ust wtapia się w moją skórę niczym tatuaż. Przymykam powieki. Jest mi tak dobrze...! Spokojnie... Nie jestem w stanie nic zrobić, tylko się poddać...
Nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś tak intymnego. To uczucie zupełnie mnie obezwładnia. On mnie obezwładnia. Nie chcę walczyć, chcę aby zrobił ze mną na co tylko ma ochotę. Od zawsze tego pragnąłem, od pierwszej chwili, gdy nasze oczy się spotkały wiedziałem, że dojdzie do czegoś takiego. Nie przypuszczałem jednak, że to będzie tak słodkie... Zupełnie wyjątkowe... Jak on.

czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział VI

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)



Od czasu ostatniej imprezy nie widziałem Jade. Tęsknie za nią. Chciałbym zabrać ją do kina, na randkę, gdziekolwiek. Zaprosić do siebie do domu, a potem tulić i całować. Potrzebuję jej. To jedyna osoba, której na mnie zależy. Gdy jest obok czuję się potrzebny. Każdy piątek spędzamy razem. Ten piątek będzie wyjątkowy. Uczcimy zakończenie semestru. Zamierzam zabrać ją do jakiegoś klubu, ubrać się w rzeczy, które dostałem od rodziców, a potem szaleć na parkiecie. Tak, to właśnie mój plan. By nie tracić czasu od razu dzwonię, by zapytać, gdzie ma ochotę pójść. Wyjmuję telefon i odszukuję numer. Na wyświetlaczu pojawia się jej zdjęcie. Uśmiecha się. Zrobiłem je podczas naszej pierwszej randki. Zabrałem ją wtedy do mojej ulubionej księgarni. Kupiliśmy tony książek. Jade zaczynała właśnie naukę w szkole przygotowawczej. Ucieszyła się, że pomogę w zakupach. Potem poszliśmy na lody. To była idealna randka. Nasze pierwsze wspólne popołudnie. Od tamtej pory jesteśmy razem.
- Halo, Jade? O której mam po ciebie przyjechać? Wybrałaś już miejsce?
- Jeszcze nie.
- Nie? Nie wierzę. Myślałem, że masz już wszystko zaplanowane, łącznie z sukienką.
- Jestem zmęczona. Nie chcę dziś nigdzie wychodzić.
- Nie chcesz? - Jade nie chce iść do klubu... Gdyby ktoś mi powiedział, nie uwierzyłbym...
- Nie obraź się, ale wolę odpocząć w domu.
- No dobrze - zgadzam się niechętnie. - Spotkamy się po twoich zajęciach? Odprowadzę cię do domu.
- Nie musisz. Tata dziś po mnie przyjedzie. Akurat ma pacjenta w tej okolicy.
- Jasne.
- Pójdziemy w następny piątek, dobrze? - rzeczywiście musi być przemęczona. Rozumiem ją.
- Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też.
- To pa.
- Pa.
Nasza piątkowa tradycja. Dziwne. Jade imprezowała nawet, kiedy byłem chory, a teraz woli odpoczywać w domu, zamiast szaleć w klubie. Widać nauczyciele nieźle ich przycisnęli. Całe szczęście czekają nas prawie 3 tygodnie z dala od tego wszystkiego.
Uśmiecham się do swoich myśli. Ja także już wkrótce będę wolny. Ostatnie 2 godziny z psychopatą i mogę obmyślać plany na ferie świąteczne. Po pierwsze zamierzam zakopać podręcznik od hiszpańskiego bardzo głęboko pod łóżkiem. Z pewnością nie poświęcę ani minuty na naukę. Ostatnie zajęcia przed świętami oznaczają jedzenie słodyczy i oglądanie filmu. Dziewczyny pewnie już wszystko obmyśliły. Ostatnio upiekły ciasteczka. Biorąc pod uwagę, że naszym nauczycielem jest teraz Rice, to powinien się spodziewać co najmniej lodowych rzeźb ze swoim wizerunkiem... Takiemu to dobrze. Chłopaki olewają świąteczną lekcję. Sam chciałem pójść w ich ślady, ale mam znacznie lepszy pomysł. Niech nie myśli, że skoro widziałem jak całował innego faceta, to teraz będę przed nim uciekał. Zagadałem do rudej na fejsie i zaoferowałem, że przyniosę napoje. Ucieszyła się. Zamierzam też kupić czekoladki. Dziewczyny lubią takie klimaty. Będą idealnie pasowały do filmu, który wybrały. Tytuł nic mi nie mówi, ale ponoć to hiszpański romans. Rice, czekolada i romans... Dobrze mu tak. Zaangażowanie się w przygotowania to moja mała zemsta. Zrobię wszystko, aby tylko rzucić go im na pożarcie. Zasłużyły na chwilę radości, a on na 2 godziny jedzenia ciastek. Oby go brzuch rozbolał.
Dotarłem do szkoły obładowany butelkami. W sali unosił się słodki aromat. No proszę - obrusy, serwis, choinka i tony uroczo ozdobionych babeczek. Czuję, że to będą najlepsze zajęcia ze wszystkich. Tak jak przypuszczałem, nie pojawił się żaden chłopak. Nie szkodzi, poradzimy sobie. Ustawiłem sprzęt i obejrzałem okładkę filmu na dvd. Idealny. Dziewczyny nerwowo spoglądają na zegar i poprawiają sukienki. Sam także ubrałem się bardziej elegancko w rzeczy, które dostałem od rodziców. Uśmiecham się do nich, gdy pełne nadziei pytają jedna przez drugą czy panu będzie smakowała zagraniczna herbata, czy jednak woli sok? Okazuje im swoje pełne wsparcie. Wyglądają pięknie, upiekły ciastka. Jestem pewien, że pan Rice będzie równie wniebowzięty jak ja. 17.00. Rozsiadam się wygodnie z tyłu i czekam. Muszę się pilnować, by nie zacząć się złośliwie śmiać. A mam na to taką ochotę...
Oczekiwany przez grono wielbicielek nauczyciel pojawia się, jak zawsze lekko spóźniony. Zdziwienie malujące się na jego twarzy... Męcz się. Chciałbym uwiecznić to na zdjęciach. To byłaby świetna pamiątka. W sumie dlaczego nie?
- Może zróbmy zdjęcia? - proponuję nieśmiało. To było takie proste.
- Świetny pomysł - zawołała uszczęśliwiona ruda, która nawet nie próbuje ukryć jak wielką radość sprawiła jej moja propozycja. Mina Willa - bezcenna.
- Zrobisz zdjęcia? - pyta mnie od razu, poprawiając sukienkę.
- Oczywiście. Mogę moim telefonem? Ma świetny aparat. - To najnowszy model. Dostałem od rodziców. Muszę im podziękować przy najbliższej okazji.
- O tak, prosimy. - Dziewczyny są wniebowzięte. Ja także. Wspólna sesja z panem Ricem to jak powolne przypiekanie na rożnie. Poczekaj Will, nadchodzą ciekawsze atrakcje...
- Proszę pana, mógłby pan zdjąć okulary do zdjęcia? - pyta ruda. Uśmiecham się szeroko. Nie umiem się powstrzymać. Widzę jak mnie obserwuje, ale nie może nic zrobić.
- Uwaga, uśmiech - wołam zadowolony.
- I jak wyszło? - pytą rozentuzjazmowane.
- Zróbmy więcej zdjęć - proponuję od razu. - Proszę pana, proszę się uśmiechnąć. - Gdyby wzrok mógł zabijać, już byłbym martwy. Pan Rice to twardy zawodnik. Przytula je do siebie i dzielnie pozuje. Na zakończenie robimy sobie grupowe selfie, a ja obiecuję poprawić zdjęcia w programie graficznym i jeszcze w ten weekend przesłać każdej z nich. Cieszą się jak podlotki. Dzięki nim i ja uśmiecham się równie szczerze i szeroko. Zobacz, jak to jest Rice, gdy inni bawią się twoim kosztem.
Kolejna faza - karmienie. Nalewają mu herbatę i nakładają masę ciastek. Nie może odmówić ich zjedzenia, więc dzielnie walczy. Są na nim tak skupione, że zaczyna przypominać mi szczeniaczka, którego każdy chce pogłaskać. Brakuje mu tylko różowej kokardy na szyi... W końcu odpalam film. Nudny, długi i po hiszpańsku. Jakaś laska na zmianę albo spotyka się z brodatym facetem, albo z się z nim kłóci i płacze. Prawie nic nie rozumiem. Nie bardzo się tym jednak przejmuję. Większą frajdę mam z obserwowania Willa. Zjadł tyle lukrowanych babeczek, że ja na jego miejscu miałbym mdłości. Robię im więc jeszcze kilka zdjęć, rozkoszując się swoją zemstą. Film dobiega końca. Dziewczyny dziękują mu za świąteczną lekcję i dają jedno z pudełek czekoladek, które kupiłem zapewniając, że są pyszne.
- Daniel je dla nas wybrał - mówią uszczęśliwione. Pan Rice po raz kolejny rzuca mi mordercze spojrzenie. Ponieważ jest już dobrze po 19.00, musimy kończyć naszą imprezę. Pomagam odstawić sprzęt na miejsce. Razem z Willem ustawiamy ławki. Nie spodziewałem się, że będzie chciał pomagać przy tak prozaicznej czynności. Kolejny raz mnie zaskakuje. Gdy wszystko jest już na swoim miejscu, żegna się z dziewczynami i wychodzi. Obdarowany uśmiechami koleżanek z grupy oraz porcją ciastek, które spakowały mi do plecaka, życzę im wesołych świąt i także opuszczam salę. Czuję, że spełniłem dziś kilka najskrytszych marzeń. Mogę w glorii chwały opuścić budynek.
- Nie tak szybko - słyszę za sobą ściszony, lecz jakże lodowaty głos.
- Panu również życzę wesołych świąt - odpowiadam z uśmiechem.
- Przestań się wydurniać - syknął Rice. - Powiedz mi, wybierasz się dzisiaj do klubu? - pyta.
- Nie, wracam do domu.
- Ach tak. - Wyciąga z kieszeni okulary, które teatralnym gestem umieszcza we włosach, a także paczkę papierosów. - Na twoim miejscu poszedłbym jednak do klubu.
- Nie mam ochoty oglądać pana kolejnych popisów - odcinam mu się ostro, próbując go wyminąć, lecz ten skutecznie blokuje mi przejście.
- Moich popisów? - Rice uśmiecha się zadowolony z komplementu. - Wybacz, lecz dzisiaj chyba odpuszczę. Za to pewna blondynka w cekinowej sukience pewnie nie... - rzuca tajemniczo i odchodzi, zapalając papierosa.
- Jade... - wymawiam cicho jej imię.
- Wesołych świąt, Danielu - obraca się w moją stronę z jadowitym uśmiechem na ustach, po czym zaciąga papierosem i rozpływa z ciemności, pozostawiając za sobą jasną chmurę dymu. Palant.
Wracam do domu. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony przeglądam jeszcze raz zdjęcia, które dziś zrobiłem. Jedno jest pewne - zostawię je sobie na pamiątkę. Chwila mojego triumfu. Jakże bezcenna. Z drugiej strony dlaczego Will chciał, abym poszedł do klubu? Unikam tego miejsca jak diabeł wody święconej, bo wyczyny pana Rica za bardzo wżarły mi się w pamięć. Skąd wiedział o Jade? No proszę, już po zajęciach, a mimo to nadal o nim myślę? Czy plan nie polegał na tym, aby ignorować jego istnienie aż do rozpoczęcia nowego semestru?
Poprawiam zdjęcia, lekko je wyostrzając. Wyszły świetnie. Od razu rozsyłam je dziewczynom, które zasypują mnie masą wiadomości z podziękowaniami. Jedno jest pewne - lubią mnie. Czekolada serio czyni cuda.
Skąd wiedział o Jade? To pytanie nie daje mi spokoju. W końcu nie wytrzymuję i dzwonię do niej. Nie odbiera. Patrzę na zegarek. Dochodzi 22.00. Już dawno powinna być w domu. Może śpi? Cholerny Will... Dzwonię po taksówkę. Nie zasnę jeżeli nie dowiem się o co mu chodziło.
Klub jest pełny. Menadżer od razu mnie rozpoznaje, lecz z góry zaznacza, że wszystkie loże są już zajęte. Nie szkodzi. Nie wiem od czego mam zacząć, więc podchodzę do baru i zamawiam drinka. Nie mam na niego specjalnej ochoty, ale bar to idealne miejsce obserwacji. Rozpoznaję w tłumie kilka osób. Mimo to nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Cholerny Will. Dałem się podejść jak dziecko. Dopijam drinka i kieruję się w stronę wyjścia. Jestem wściekły, że dałem mu się tak sprowokować. I wtedy ją widzę. Stoi prawie dokładnie w tym samym miejscu, w który kiedyś się całowaliśmy. Teraz też się całuje, z chłopkiem z dodatkowej matematyki. Ma na sobie czerwoną, obcisłą sukienkę, którą jej kupiłem, a której nigdy nie chciała założyć twierdząc, że „poczeka na odpowiednią okazję”. Widać dzisiejszy wieczór jest szczególny. Powracają wspomnienia. Nasza pierwsza randka. Wspólne imprezy. W porównaniu z tą sytuacją wszystko wydaje mi się zupełnie bez znaczenia. Mój mózg potrzebuje dodatkowej chwili, by przyjąć do wiadomości co się dzieje. Jade odrywa się od niego i przytula. On błądzi rękoma po jej ciele, kładzie dłonie na szczupłej talii, a potem jeszcze niżej i jeszcze. Gdy przesuwa je na pośladki, nie wytrzymuję. Podchodzę bliżej. Przecież nie wypada ignorować własnej dziewczyny...
- Daniel! Co tu robisz? - pyta mnie zupełnie zaskoczona.
- Wpadłem na drinka - posyłam jej ironiczny uśmiech.
- To nie jest tak jak myślisz - próbuje się tłumaczyć.
- Przestań! Nie chcę tego słuchać. Ani na ciebie patrzeć. Nigdy więcej.
- Daniel! - woła za mną. Wychodzę na ulicę. Znowu pada śnieg. Jest zimno.
Ze wszystkich sił staram się nie myśleć o tym, co przed chwilą widziałem. Kilka minut na mrozie powoduje, że odzyskuję panowanie nad sobą. Wracam do klubu. Nie wiem czemu, ale nagle nabrałem wielkiej ochoty na zabawę. Więc zabaw się stary, skoro już tu jesteś...

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział V

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)



Przeziębiłem się. Oczywiście to moja wina. Zamiast wracać do pustego mieszkania codziennie po szkole błąkałem się po mieście. Czekałem, aż Jade skończy zajęcia i odprowadzałem ją do domu. Spadł śnieg i zrobiło się bardzo zimno, ale nie zwracałem na to uwagi. Nie chciałem być sam ze swoimi myślami. Wolałem szkołę, centrum handlowe albo cokolwiek innego, gdzie byli ludzie. W piątek czułem się na tyle źle, że nie poszedłem do szkoły. Ucieszyłem się. Nie miałem siły na kolejną konfrontację z Willem.
Zadzwoniłem do mamy, bo liczyłem na to, że wrócą na weekend.
Synu jesteś już dorosły, chyba potrafisz poradzić sobie z przeziębieniem, prawda? Muszę kończyć, za chwilę zaczyna się konferencja.
- Mamo, kiedy wracacie?
- Kiedy? Nie wiem, pewnie pod koniec miesiąca. Pa.
Ostatnio rzadko widuję rodziców, naprawdę rzadko. W przeciągu godziny ojciec zrobił mi dodatkowy przelew na konto. Na wypadek, gdybym potrzebował pieniędzy na leki. W jego świecie pieniądze załatwiają wszystkie problemy. Otuliłem się kołdrą i przespałem cały dzień.
Może i jestem dorosły, ale nie potrafię poradzić sobie ze zwykłym przeziębieniem. Byłem tak chory i słaby, że przeleżałem w łóżku kolejny dzień. Duże spałem. Napisałem do rodziców z prośbą, aby wrócili. Nie zareagowali. Na co liczyłem?
Przeszukałem wszystkie szafki w domu. Nie mieliśmy żadnych leków ani witamin. Otworzyłem lodówkę. Była prawie pusta. Zrobiłem sobie herbatę, zabrałem dodatkowy koc i wróciłem do łóżka. Na szczęście, ktoś już wcześniej wpadł na pomysł, jak poradzić sobie w takiej sytuacji - zakupy przez internet. Uratowały mi życie. Dostawca przywiózł leki, soki oraz gotowe posiłki do przygotowania w kuchence mikrofalowej. Jednym słowem wszystko, czego mógłbym potrzebować.
Spędziłem sam ponad dwa tygodnie. Przez ten czas nie wychodziłem z mieszkania, leżałem w swoim łóżku albo w salonie na kanapie. Nikt mnie nie odwiedził.
Napisałem Jade o mojej sytuacji. Z początku to zignorowała. Potem życzyła mi szybkiego powrotu do zdrowia i żałowała, że nie mogę iść do klubu. Zapytała, czy mam coś przeciwko jeśli ona pójdzie. Zgodziłem się. Liczyłem na to, iż skoro wie, że jestem sam w domu, w dodatku chory, to przyjedzie. Nie przyjechała. Dostałem kilka smsów z zapytaniem, jak się czuję i to wszystko.
Po tygodniu, gdy ominęła mnie kolejna impreza, zadzwoniłem do niej i poprosiłem o spotkanie.
- Jesteś tylko przeziębiony. Zobaczymy się, gdy poczujesz się lepiej. Wcześniej nie ma mowy. A jeśli zarażę się od ciebie? Może to grypa? Teraz nie mogę być chora. Semestr się kończy, a w szkole dodatkowej mamy egzaminy. Nie mogę ich zawalić, bo rodzice mnie zabiją.
Ma rację. Przecież wiedziałem o egzaminach. Są dla niej ważne. Poza tym, nie chcę aby i ona była chora.
Obdzwoniłem wszystkich znajomych. Nie lubię się specjalnie uzewnętrzniać, dlatego nikomu nie mówiłem, że mieszkam praktycznie sam. Tylko Jade o tym wie. I jej rodzice. Na samym początku odbyłem z nimi „tradycyjną” rozmowę. Wypytywali o to kim są moi rodzice, gdzie pracują, czy mam rodzeństwo, psa, kota. Ostatni rok szkoły... Nagle zdałem sobie sprawę, iż z nikim nie nawiązałem bliższych relacji. Przecież nie powiem kumplom, że spędzam czas użalając się nad sobą i swoją samotnością. Co ich to obchodzi? Za kilka miesięcy każdy rozpocznie nowe życie.
Gdy po dwóch tygodniach w końcu poszedłem do szkoły, byłem wymęczony chorobą, blady i szczuplejszy. Był to także pierwszy raz, kiedy nie poszedłem spotkać się z Jade po szkole. Wtedy uważałem, że to dlatego, iż czułem się słabo po chorobie, ale to tylko część prawdy. Czułem się oszołomiony i zagubiony w tłumie, który nagle mnie otoczył. Po tak długim okresie samotności marzyłem tylko o tym, aby jak najszybciej wrócić do mieszkania. Ironia losu, bo przecież wydawało mi się, że tęsknię za tym wszystkim, za ludźmi, hałasem, rozmowami, śmiechem Jade. Tymczasem, jak na skrzydłach pognałem do domu, by schować się w swoim pokoju.
Zastanawiałem się, co zrobić z hiszpańskim. Bałem się nawet myśleć o Willu, który będzie się wściekał z powodu mojej nieobecności na tak wielu lekcjach. Nie wspominając już o tym, że z powodu zaległości i naszej niedokończonej rozmowy pewnie znowu popadnę w tarapaty. Na szczęście los mi sprzyjał. Niespodziewanie rodzice wrócili do domu. Postanowiłem, iż z dwojga złego lepiej jest spędzić czas z nimi, niż z nim. Zapomniałem już jakie to uczucie wrócić do mieszkania, w którym przebywają inni domownicy. Otworzyłem drzwi elektronicznym kluczem. Słyszałem głos mamy, która rozmawiała przez telefon. Na stole w jadalni leżało pełno papierów. Tata znowu zaanektował stół. Przywitałem się z rodzicami. Przywieźli mi różne prezenty, które piętrzyły się w moim pokoju. Moi rodzice nie są źli. To pracoholicy. Mimo to nie mogę powiedzieć, że nie dbają o mnie. Nie potrzebuję tych rzeczy, ale bardzo mnie ucieszyły. Postanowiłem nie otwierać wszystkich od razu. Zostawię kilka na wypadek, gdybym znowu był zdołowany po ich wyjeździe.
- Synu, ale wyrosłeś, jesteś już wyższy ode mnie - tata chyba zapomniał, że już od dawna jestem wyższych od niego. Za to on nic się nie zmienił. Nawet po kilkunastu spotkaniach i podroży samolotem wygląda idealnie. Tak samo jak mama.
- Ale schudłeś. Musisz mi koniecznie powiedzieć jak to zrobiłeś - mama przytula się do mnie. - Przebierz się, wychodzimy na kolację.
Nie jest to rodzinna kolacja, lecz kolejne spotkanie. Ubrany w garnitur przysłuchuję się rozmowie, obserwuję rodziców. Nic się nie zmienili. Widzę pasję w ich oczach. Kochają swoją pracę. Poświęcają się jej ciałem i duszą. Zawsze tacy byli. Nie znam ich innych. Zastanawiam się czy taka pasja jest dziedziczna? Czy i ja kiedyś taki będę? Czy za kilka lat poświęcę się czemuś równie mocno?
Wracamy do domu. Jestem zmęczony. Żegnam się z rodzicami. Nie idą spać. Dodają ostatnie poprawki do dokumentów. Przyglądam się im po raz ostatni. Czy będą tutaj, gdy wrócę jutro ze szkoły? Nie jestem w stanie zadać im tego pytania. Zamiast tego chowam się w swoim pokoju i sięgam po jeden z prezentów, opakowany z papier. To białe pudełko. W środku znajduję elegancką koszulę i pasujące do niej jeansy. Mama musiała o mnie myśleć w czasie zakupów. Przyglądam się pudełku, po czym odkładam je na wolne krzesło. Chętnie ubiorę te rzeczy. Tak samo, jak nowy sweter, który jest miękki, ciepły i przypomina mi ten, który Will miał na sobie. Will... Tak bardzo starałem się zignorować jego istnienie, że teraz, gdy pozwoliłem sobie na chwile słabości, jego obraz jest aż zbyt rzeczywisty. Znowu widzę granatowe oczy, ciemne włosy... Przypominam sobie sposób w jaki szczupłymi palcami trzyma podręcznik, jak zapalił papierosa w mojej obecności, jak... NIE! Tego nie chcę pamiętać. Kładę się spać.
Rodzice szybko wyjeżdżają. W piątek po szkole celowo nie idę na hiszpański. Mam za sobą ciężki tydzień. Obecność rodziców wytrąciła mnie dodatkowo z równowagi. Potrzebuję jeszcze trochę czasu bez Willa.
Piątek to wyjątkowy dzień. Moja dziewczyna zdaje po południu ostatni test, a potem mamy iść gdzieś razem i świętować. Nie mogę się doczekać. Jestem podekscytowany. Tak dawno się nie widzieliśmy. Tęskniłem za nią. Jade koniecznie chcę iść do klubu, w którym spotkałem Willa. Na szczęście jedna z jej koleżanek ma urodziny, więc odwiedzamy zupełnie nowe miejsce. Tańczę z Jade całą noc. Tego potrzebowałem. Sama jej obecność działa niczym balsam na boją zbolałą duszę. Poza tym klub położony jest na obrzeżach miasta, dlatego nie obawiam się, że Will nagle wpadnie na drinka. Dobrze mi. Wracam do domu nad ranem, zmęczony i zrelaksowany. Znowu jestem królem życia.
Ostatni tydzień przed przerwą świąteczną. Pora wrócić do gry. Mam świadomość tego, że w tym roku zostały dokładnie 2 spotkania z zaklinaczem węży, a potem dłuższe niż zazwyczaj ferie. 
Gdy pojawiam się w szkole, grupa zaczyna się żywo interesować moją nieobecnością. Chłopaki pozwalają mi zrobić zdjęcia swoich notatek. Wszyscy są dla mnie mili, pytają jak się czuję. Nawet ruda włącza się do rozmowy. Siadam z tyłu. Sama obecność w tej sali, w której on grasuje, pozbawia mnie pewności siebie.
Pojawia się lekko spóźniony. Tradycyjnie przynosi ze sobą podręcznik. Z satysfakcją stwierdzam, że nic się nie zmienił. Nadal ma te same czarne, lekko kręcone włosy. Jest ubrany w szarą koszulę i ciemny sweter. Pewnie chowa papierosy w kieszeni. Ma też czarne spodnie i swoje ulubione buty. Zgrabnym gestem zakłada okulary, które jeszcze przed chwilą miał założone na włosach. Jest tak samo skupiony i poważny. Jedno jego spojrzenie uświadamia mi, iż trochę za nim tęskniłem. Za tą niepewnością, za napięciem, które odczuwam tylko w jego obecności. Dostrzega mnie od razu, zupełnie jakby miał jakiś szósty zmysł.
- Proszę, proszę... Syn marnotrawny powrócił. - Słysząc lekką kpinę w jego aksamitnym głosie, czuję natychmiastowe uderzenie adrenaliny. Tak, zdecydowanie za nim tęskniłem.
- Daniel był chory proszę pana - ruda jak zawsze mnie wyręcza. Dziś jestem jej wdzięczny.
- Chory? Mógłbym przysiąc, że widziałem go w ostatni wtorek w pewnej restauracji... Wyglądał na znudzonego, a nie chorego. - Czy tylko ja mam wrażenie, że wypowiada słowa modulując głos aby brzmiał pieszczotliwie, a tymczasem ma się ochotę wbić mu pięść prosto między oczy.
- Śledzi mnie pan? - Nie dam się zapędzić do rogu, już nie.
William uśmiecha się. Wiem, że popełniłem błąd. Trzeba go był nie prowokować, tak samo jak nie wkłada się ręki do gniazda os.
- Możesz sobie pomarzyć - odpowiada drwiąco. Po jego słowach wszyscy wybuchają śmiechem. Will też się uśmiecha, lecz jego oczy pozostają zimne.
- Nie zamierzam - jestem dziś w bojowym nastroju, więc nie odpuszcza.
- Nie? Odniosłem inne wrażenie podczas jednego z naszych spotkań - to koniec. Nokaut przeciwnika. Wbijam wzrok w podręcznik. Przed oczami pojawia się scena, o której z całych sił nie chcę pamiętać.
Przez resztę zajęć ignoruje mnie. Zauważyłem, że nawiązał lepsze stosunki z grupą. Częściej się uśmiecha. Zna imiona wszystkich uczniów, lecz nadal niczego nie notuje na tablicy. Oni także zmienili swoje nastawienie. Są w niego ślepo zapatrzeni. Zwłaszcza dziewczyny. Gdyby tylko wiedziały jaki jest naprawdę.
Choć staram się ignorować jego obecność, tracę czujność, kiedy tłumacząc jedno z zagadnień przywołuje przykład ze swojego życia.
- Dawno temu, gdy byłem w waszym wieku …
- A mogę zapytać ile ma pan lat? - ruda, jak zawsze jest pewna siebie.
- Ile? A na ile wyglądam? - bawi się z nimi jak z dziećmi...
- Moim zdaniem - ruda lekko się czerwieni - nie ma pan więcej niż 30.
- A moim wygląda pan na znacznie młodszego, a prawda jest taka, że ma pan jakieś 35 - dodaje jeden z chłopaków. William po raz pierwszy wybucha głośnym śmiechem. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Sposób w jaki się śmieje... Jedno jest pewne - zapamiętam to do końca życia.
- Pan nie jest taki stary - oburza się ruda, broniąc nauczyciela.
- Proszę nam powiedzieć ile ma pan lat - nalega kolejna dziewczyna, ośmielona luźniejszą atmosferą.
- 28 - odpowiada William - prawie zgadłaś - uśmiecha się do rudej, która robi się jeszcze bardziej czerwona na twarzy. Litości. Przecież oni już jedzą mu z ręki... William patrzy w moją stronę. Zauważył, że przysłuchuję się rozmowie z zaciekawieniem. Jego oczy znowu uśmiechają się w ten chytry sposób. Gdy wydaje mi się, że niczym mnie już nie zaskoczy, unosi dłoń i dotyka swojego policzka, naśladując pieszczotę, którą obdarzył go blondyn. Wpatruję się w niego z otwartymi ustami. Jak on mógł...
Zadaje nam bardzo dużo, po czym podchodzi do biurka, włącza komputer, aby zapisać temat i ogłasza koniec zajęć. Jestem na niego wściekły. Nie dosyć, że okazał się wredny, to na dodatek całkowicie bezwstydny. Zbieram swoje rzeczy i pośpiesznie opuszczam salę. To pomieszczenie jest zdecydowanie za małe, abyśmy mogli razem w nim przebywać...

piątek, 19 lutego 2016

Rozdział IV

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)



Cały weekend spędziłem w domu. Do nikogo nie zadzwoniłem. W sobotę rano napisałem smsa do Jade. Chciałem wiedzieć czy wróciła bezpiecznie do domu. A potem zapadłem się w sobie i tak sobie trwałem. Dryfowałem między snem a jawą. W poniedziałek rano zastanawiałem się czy iść do szkoły. Kusiło mnie, by zostać w łóżku i kontemplować stan totalnego odrętwienia, ale z drugiej strony... „Podążaj za swoim celem” - to moje życiowe motto, które usłyszałem wieki temu. Byłem wtedy mały, rodzice zabrali mnie ze sobą na jakiś służbowy wyjazd. Nudziłem się. Chciałem się z nimi bawić, ale ciągle słyszałem, że mam być grzeczny. Wtedy podszedł do mnie jakiś facet z garniturze. Spojrzał na moją zapłakaną twarz i z całą powagą powiedział „Podążaj za swoim celem”. Nie rozumiałem, o co mu chodzi. Nie pamiętam jego twarzy. Ponoć wziął mnie za rękę i zaprowadził do innych dzieci. Byłem szczęśliwy. Zapamiętałem tylko to zdanie. Kimkolwiek był, miał rację. Należy podążać za swoim celem. Dlatego zwlokłem się z łóżka i poszedłem pod prysznic. Zdjąłem ciuchy, które miałem na sobie od piątkowej imprezy. Umyłem się i ubrałem, zjadłem śniadanie. Zabrałem plecak i wyszedłem z mieszkania.
Po szkole, jak zawsze kręciłem się bez celu po mieście, a potem pojechałem po Jade, żeby odprowadzić ją do domu. Myślałem, że będzie na mnie wściekła za to, iż wcześnie wyszedłem i zostawiłem ją samą, ale nic nie powiedziała.
- Przepraszam za piątek, naprawdę źle się czułem - kolejny raz tego dnia próbowałem spojrzeć jej w oczy. Jade swoim zwyczajem była znudzona, chciała wrócić do domu.
- Już mnie przepraszałeś, nie gniewam się.
- Serio?
- Jasne, zapomnij.
- Może wybierzemy się gdzieś jutro? - chciałem spędzić z nią trochę czasu, ale nie w klubie czy na ulicy, potrzebowałem jej jak nigdy wcześniej.
- Jutro masz hiszpański, a ja dodatkową matematykę.
- No i co z tego? Chcę być z tobą - byłem coraz bardziej zdesperowany.
- Nie mogę, jutro jest test.
- Test? Nigdy nie masz dla mnie czasu. Nie przeszkadza ci to?
- Przeszkadza, ale w przeciwieństwie do ciebie, nie mogę urwać się z zajęć kiedy chcę. Muszę się więcej uczyć, bo nie przyjmą mnie na studia.
- A co ze mną?
- A co ma być? Spotkamy się w piątek. Chcę znowu iść do tego klubu, a ty? Ostatnia impreza była niesamowita. - Przytula się do mnie. Obejmuję ją mocno. Gdy jest tak blisko nie umiem się na nią złościć. Wtulam twarz w jej włosy. Pachnie tak słodko, owocowo. Odchyla się i patrzy na mnie, a potem obejmuje mocniej i pozwala się pocałować. Ma miękkie wargi, które smakują truskawkowym błyszczykiem. Splata ramiona na mojej szyi. Jest mi cudownie.
- Jade, to ty? - Ojciec... Właśnie dlatego nie przepadam za jej rodziną. Nie podoba im się, że moich rodziców nigdy nie ma w domu. Nie będę lekarzem, co również działa na moją niekorzyść. Zawsze traktowałem Jade z szacunkiem, odprowadzałem do domu, otwierałem drzwi, a mimo to jej rodzina wyczuwa we mnie coś dziwnego, co sprawia, że najchętniej wymieniliby mnie na członka drużyny koszykówki, którego częstowaliby domowym ciastem. Jeśli mam być szczery, to staram się nie wkraczać na terytorium wroga, dlatego odprowadzam Jade tylko do furtki.
W końcu nadszedł wtorek. Waham się czy pójść na hiszpański. Od sobotniego poranka zabroniłem sobie myśleć o zdarzeniach, które miały miejsce w klubie. Trudno jest mi zaakceptować, że facet pokroju Willa woli facetów, ale jeszcze gorzej czuję się z faktem, że poczułem zazdrość i... Dobrze, przyznaj to chociaż raz - ich pocałunek był podniecający. Jednak najgorsze jest to, że on mnie widział. Pocałował go na moich oczach celowo. Z jednej strony mam go w garści - wystarczy przypadkowo rzucić od niechcenia „widziałem naszego nauczyciela w piątek w klubie, jak całował się z innym facetem”. Plotki szybko się rozejdą i do końca semestru nie zazna spokoju. Zszokuje uczennice i zniechęci je do siebie, bo teraz lekko się w nim zadurzyły. A Łysol? Wyrzuci go ze swojej szkoły z hukiem. Zrobi taką aferę, że strach się bać. Właśnie tak powinienem zakończyć tę historię. Zemścić się za to, co zrobił oraz za fakt, że jest palantem. Mimo to, nie umiem się na to zdobyć. Za krótko go znam. Muszę się przyczaić i uodpornić na złowieszcze spojrzenie granatowych oczu. Jeśli tego nie zrobię, on będzie górą... Rozdarty wewnętrznie zdecydowałem, iż nie będę się do niczego zmuszać i w ostatniej chwili podejmę decyzję.
Lekko zasapany dopadłem do ostatniej ławki. Chwilę po mnie pojawił się on. Miałem wrażenie, że skanuje wzrokiem całą salę. Gdy wypatrzył mnie z tyłu, schowanego za plecami Adama, dla którego istnieją tylko zapasy, miałem wrażenie, że w jego oczach znowu widzę cień uśmiechu. Jeśli serio potrafi się uśmiechać w takiej chwili, to musi być nienormalny.
Starałem się ze wszystkich sił nie patrzeć w jego kierunku, udawać, że jest nieobecny i że zajęcia prowadzi poprzednia nauczycielka. Nie dało się. Jak na złość, tym razem zaczął krążyć po sali. Powoli zbliżał się do mnie niczym drapieżny kot, który upatrzył sobie niczego nieświadomą ofiarę przy wodopoju. Z jednej strony odpytuje uczniów, a z drugiej z każdą chwilą jest coraz bliżej i bliżej.
Zdradzieckie serce zaczyna przyspieszać. Dłonie mi się pocą. Czuję, że ta chwila w końcu nadejdzie, chociaż wolałbym jej uniknąć lub oddalić w czasie najbardziej jak się da.
Słyszę jego kroki. Ciężkie, motocyklowe buty odbijają się od parkietu. To koniec, nie mam gdzie uciec. O Bogowie, miejcie mnie w swojej opiece...
- Daniel - wypowiada moje imię prowokująco - jak sądzisz, czy twoja urocza koleżanka ma rację twierdząc, że to właściwa odpowiedź?
Wiem do czego zmierza. Chce abym spojrzał mu w oczy. Jeśli teraz tego nie zrobię, równie dobrze mogę zrezygnować z zajęć, bo już nigdy nie da mi spokoju. Podejmuję wyzwanie. Podnoszę wzrok utkwiony w podręczniku. Drań stoi tak blisko... Czuję zapach jego perfum. Widzę, jak pojedyncze kosmyki przydługich włosów okazują mu jawną niesubordynację. W końcu wstrzymuję oddech. To uczucie... Nie da się go porównać z niczym innym. Szkła okularów pana Rice'a złowieszczo błyszczą. Mam wrażenie, że obcuję z samym Lucyferem. I gdy w końcu zebrałem się na odwagę, on zrobił to, czego zupełnie się po nim nie spodziewałem. Uśmiechnął się w ten sam sposób jak wtedy... Czas biegnie do tyłu. Znowu jesteśmy w klubie. Blondyn niezgrabnym, lecz pełnym uczucia gestem przesuwa opuszkami po bladym policzku, a szczupłe palce Willa zaciskają się na jego ramieniu. Przyciąga nieznajomego do siebie i wtedy... NIE! Przestań. Odwracam od niego wzrok i kieruję z powrotem na podręcznik.
- Zadałem ci pytanie Danielu - dobrze się bawi. Jego głos powtórnie wabi moje zdradzieckie oczy. Znowu jestem w pułapce. - Danielu?
- Tak? - wydukałem w końcu. Stróżka zimnego potu przesuwa się wzdłuż mojego kręgosłupa coraz niżej i niżej.
- Odpowiedz. - naciska.
- Ja wiem, proszę pana - głos rudej kończy tą przedziwną grę między nami. Na szczęście dla mnie nie tylko ja nie byłem w stanie znieść dłużej tego napięcia. - Prawidłowa odpowiedź to B, a nie C.
William w ułamku sekundy przesuwa swoje hipnotyzujące spojrzenie ze mnie na rudą. Nie znam go zbyt dobrze, ale przysiągłbym, że jest wściekły.
- Tak, masz rację, lecz to było pytanie do Daniela. - Jego głos potwierdza moje przypuszczenia - Daniel, nie śpij! - I pomyśleć, że zostało jeszcze półtorej godziny...
Przez resztę zajęć Will krąży po sali niczym dziki zwierz. Co pewien czas zbliża się do mnie, a potem wycofuje.
- Za mało się uczycie. Na następne zajęcia proszę powtórzyć materiał od początku roku, jasne? - Nie brzmiało to jak polecenie, raczej rozkaz. - I jeszcze jedno. Daniel - wymawia moje imię prawie ze złością - zostajesz po zajęciach.
- Co? - wyrwało mi się.
- Zostajesz po zajęciach. Głuchy jesteś? - powtarza znacznie głośniej. - Reszta może się zbierać. Widzimy się w piątek.
Nie marzę o niczym bardziej niż o ucieczce. Pośpiesznie wpycham wszystko do plecaka i nakładam kurtkę. Chcę skorzystać z zamieszania jakie panuje w sali i wyjść z innymi, aby nie mógł mnie dopaść. Kątem oka widzę, że otworzył laptopa. Pochyla się nad biurkiem, lecz nie siada. Teraz mam szansę by uciec. Gdy cichutko przeciskam się między ławkami, zastępuje mi drogę. Skąd się tu wziął tak szybko? Przecież jeszcze chwilę temu stał przy biurku.
- Powiedziałem zostań - łatwo powiedzieć. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby zostać z nim sam na sam? A jednak zostajemy sami. Zastanawiam się czy pobiegłby za mną gdybym spróbował uciec? Trudna decyzja...
- Usiądź - kolejny rozkaz nieznoszący sprzeciwu. Siadam natychmiast w najbliższej ławce. William podchodzi do mnie, odsuwa sobie krzesło i nie spuszczając ze mnie wzroku zajmuje miejsce po przeciwnej stronie. Znowu jest spokojny i opanowany, a ja dla odmiany bliski ataku paniki bądź zawału serca. - Musimy porozmawiać.
- O czym? - zadaję najgłupsze z możliwych pytań by zyskać trochę czasu.
- O tym, co widziałeś w klubie - odpowiada rzeczowo.
- Ja nic nie widziałem - zaczynam się zaciekle bronić.
- Naprawdę?- Kłamię jak z nut i on dobrze o tym wie. Wbijam wzrok w blat ławki, by uniknąć jego spojrzenia.
- Spójrz mi w oczy - prosi cicho. Cholera, mogłem się domyślić, że tak będzie... Podnoszę wzrok. William przez chwilę się waha, co jest do niego niepodobne. Drzwi się otworzyły i do sali wszedł Łysol. Całe szczęście. Mój wybawiciel, jestem uratowany.
- Dobrze, że pana zastałem. Musimy porozmawiać - jego wzrok przenosi się z Willa na mnie. Rozumiem bez słów i od razu się podnoszę.
- Do widzenia - szepczę cicho i uciekam jak najdalej od Willa i niechcianych wspomnień.

środa, 17 lutego 2016

Rozdział III

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)




Wróciłem do domu potwornie zmęczony. Nieprzespane noce i stres związany z panem Ricem mocno się na mnie odbiły. Od razu poszedłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Ściągnąłem buty, ale nie miałem siły by rozpiąć kurtkę. Natychmiast zasnąłem.
Obudził mnie dźwięk telefonu. Jade... Impreza... O cholera...
- Daniel? Gdzie jesteś? - Jade była zirytowana. Miałem po nią przyjechać.
- Przepraszam, zaspałem. Dasz mi chwilę? Ogarnę się i za pół godziny będę u ciebie, dobrze?
- Jak chcesz.
Rozłączyła się. Pewnie jest wściekła. To moja wina. Trzeba było ustawić budzik. Ściągnąłem kurtkę i zacząłem się pośpiesznie rozbierać. Wybrałem numer i w drodze do łazienki zadzwoniłem po taksówkę. Miała podjechać za 15 minut. Postanowiłem, że szybki prysznic wystarczy, abym się obudził i doszedł do siebie. Zimna woda zdziałała cuda. Wysuszyłem włosy, umyłem zęby i podbiegłem do szafy. Ubrałem pierwsze rzeczy, jakie wpadły mi w ręce. Czarne spodnie i czarna koszula - musiały wystarczyć. Z biurka zabrałem portfel, wejściówki i telefon, nałożyłem buty oraz zabrałem kurtkę. Wychodząc wystarczyło wbić kod alarmu przeciwwłamaniowego. Taksówkarz już na mnie czekał. Zaczął padać śnieg, przez który dotarłem pod dom Jade z opóźnieniem. Wysiadłem z auta i otworzyłem drzwi, pomagając wsiąść mojej nadal wkurzonej dziewczynie oraz jej koleżankom. Reszta naszej paczki była już na miejscu. Jade trochę się dąsała. Starałem się przeprosić i zapewniałem, że pięknie wygląda. Rzeczywiście, już dawno nie była aż tak odstawiona. Miała na sobie czarną, cekinową mini sukienkę, którą dostała na urodziny. Blond włosy upięła do góry. Jej wygląd rekompensował mi wszystkie stresy tego tygodnia. Cieszyłem się, że spędzimy ten wieczór razem.
Nowy klub zyskał ostatnio na popularności. Wszystkich kusiły kolorowe drinki i sekcja dla vipów, którą zarezerwowałem na dzisiejszą noc. Jade uwielbia wszelkiego rodzaju nowinki. Kręcą ją modne miejsca. Odwiedzamy je znacznie częściej niż inni. Jade mogła nie mieć dla mnie czasu po szkole, ale dbała o to, abyśmy chociaż raz w tygodniu wychodzili na jakąś imprezę.
Było jeszcze wcześnie, a klub był już pełen. Zamówiliśmy napoje. Jade wybrała najbardziej kolorowe. Nie przepadam za alkoholem, w przeciwieństwie do niej. Lubię tańczyć i spędzać czas ze znajomymi, ale stanem upojenia nie należy do moich ulubionych. Ponoć to czyni ze mnie nudziarza. No cóż, trudno. Za to na parkiecie nieźle sobie radzę.
Jade chce pić i tańczyć. Ochoczo spełniam jej zachcianki, zamawiając kolejne drinki i wirując w takt muzyki. Muszę przyznać, że grają tu niezłą muzę. Dobrze się bawimy. Moja dziewczyna uśmiecha się do mnie i przytula. Zapominam o wszystkim, pozwalając by muzyka mnie przenikała. Już dawno nie bawiłem się aż tak dobrze. Po godzinie Jade chce odpocząć, więc wracamy do naszej loży. Rozsiadam się wygodnie tuląc ją do siebie. Jade z przyjaciółkami idą do łazienki. Zostaję z chłopakami. Są już nieźle wstawieni, a przecież niedawno przyszliśmy. Korzystają z okazji i idą zaczepiać dziewczyny na parkiecie. Zawsze tak robią, to ich tradycja. Czekając na dziewczyny sprawdzam telefon. Naiwnie łudzę się, że rodzice do mnie dzwonili, czego oczywiście nie robią. Mijają kolejne minuty, a pań wciąż nie ma. Rozglądam się za chłopakami i wtedy go dostrzegam. Pan Rice we własnej osobie. Siedzi sam w loży po drugiej stronie. Ubrany w czarną koszulę, którą miał na sobie w szkole. Jest bez okularów. Ma zamknięte oczy - pewnie regenerują się przed polowaniem na kolejną bezbronną ofiarę. Wygląda tak zwyczajnie. Zupełnie nie pasuje do tego miejsca. W przeciwieństwie do mnie, nigdy nie zniknie w tłumie. Jest na to zbyt przystojny. Stolik w jego loży przepełniony jest szklankami. On też nie przyszedł tu sam. Powrót dziewczyn odrywa mnie od rozmyślań o nauczycielu. Jade chce dalej tańczyć, więc wracamy na parkiet. Jest w świetnym humorze. Wybaczyła mi wcześniejsze spóźnienie, a ja nie mam jej już za złe, że nigdy nie pyta co u mnie słychać. Spędzamy kolejną godzinę wśród tłumu, ciesząc się sobą.
Czuję przepełniającą mnie adrenalinę. Wiem, że wrócimy do domu dopiero nad ranem. Moja dziewczyna jest trochę pijana, więc odprowadzam ją do loży. Siada mi na kolanach, a potem znowu idzie do łazienki z koleżankami. Korzystam z okazji i sprawdzam co robi pan Rice. Nie trudno go dostrzec, bo towarzyszy mu tylko jeden znajomy. Musi być w podobnym wieku. Ma blond włosy. Rzuca się w oczy, bo jako jedyny ma ubraną jasnoniebieską koszulę oraz szare spodnie. Pewnie miał na sobie garnitur, ale zdjął marynarkę, bo w klubie jest dość gorąco. Mężczyzna wydaje się być mocno pijany. Chociaż siedzą sami, ich stolik nadal obstawiony jest szczelnie szklankami po kolorowych drinkach. Obserwuję ich z zaciekawieniem. Pan Rice nie patrzy na swojego rozmówcę. Blondyn dużo mówi, coś tłumaczy, czasami podnosząc głos. Mój nauczyciel wprost przeciwnie. Widać nawet głośna muzyka nie jest w stanie sprawić, aby zmienił swoje przyzwyczajenia. Nieznajomy przysuwa się do niego bliżej, by zrozumieć wypowiadane przez ciemnowłosego słowa. Dziewczyny wracają. Każą mi zejść do baru i zamówić piwo. Spełniam ich życzenie. Klub prowadzi dziwną politykę alkoholową i sprzedaje inne drinki na dole, a inne na górze. Jest spora kolejka, ale wcale mi to nie przeszkadza. Postanowiłem, że pójdę do łazienki skoro mam spędzić dłuższą chwilę czekając. Przyjemnie opłukać twarz i dłonie zimną wodą. Łazienki położone są z boku, oddzielone ścianą. Nie wiem czy taki był zamysł właściciela, ale ta ściana to super sprawa. Kiedyś całowałem się tu z Jade. Siedzący przy stolikach ludzie nie widzą, co się dzieje w tej części klubu, dlatego daje im to złudne wrażenie chwili prywatności. 
Gdy szedłem w kierunku baru pierwsze co rzuciło mi się w oczy to blondyn, który towarzyszył mojemu nauczycielowi. Ledwo trzymał się na nogach. Pan Rice musiał go lekko podtrzymywać. Jasnowłosy się uśmiechał a potem, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zbliżył się do swojego towarzysza i z wielką czułością pogłaskał Rice'a po policzku. Nauczyciel lekko się uśmiechnął, lecz to trwało tylko kilka sekund. A potem pociągnął go za sobą w stronę wyjścia. Nieznajomy zaczął głośno protestować.
- Nie bądź taki... Zostańmy jeszcze trochę.
Czarnowłosy coś odpowiedział, lecz nie wiem co, bo stał odwrócony do mnie plecami.
- Will... Nie bądź taki... Słyszysz? Mówię do ciebie! William! Poczekaj!
Więc ma na imię William. Pasuje do niego. William Rice. Pasuje idealnie.
Nauczyciel gwałtownie się odwraca. Przyciąga do siebie blondyna i całuje prosto w usta, uciszając dalsze protesty. Obydwaj jesteśmy w szoku. A potem patrzy na mnie, uśmiecha się kpiąco i odchodzi, ciągnąc za sobą marudzącego do niedawna towarzysza.
Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą widziałem. Pocałował go! Pocałował? Tak! NAPRAWDĘ GO POCAŁOWAŁ! Mój nauczyciel hiszpańskiego. Pan Rice. William. Dlaczego? Czy to oznacza, że on... że on woli facetów? Dłuższą chwilę wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą oni... Nie, to niemożliwe. To zupełnie do niego nie pasuje...
- Daniel co ty wyprawiasz? - znajomy głos przerywa moje rozmyślania. Wracam za chłopakami do stolika, gdzie stały już drinki, które przynieśli z baru. Chwytam jeden, wyjmuję kolorowe ozdoby i bez zastanowienia wypijam cały. Jade chce tańczyć, lecz ja zupełnie straciłem na to ochotę. W mojej głowie jak film przewijają się dwie sceny - pierwsza, w której blondyn dotykał Williama. On go nie dotykał, raczej muskał palcami jego policzek. A potem druga - gdy William go pocałował. Nie umiem przestać o tym myśleć. Nie, ja nie chcę przestać o tym myśleć. Widziałem. Widziałem na własne oczy. Pan Rice, opanowany, perfekcyjny pan Rice przysunął się do niego a potem dotknął ustami jego ust. Z własnej woli. A tamten od razu za nim poszedł... Nie rozumiem. Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego go pocałował? Z takim wyglądem mógłby mieć każdą kobietę. Dosłownie KAŻDĄ. Dlaczego pocałował tego blondyna? Widział mnie. Wie, że tam byłem i że widziałem. WSZYSTKO WIDZIAŁEM. I ten jego uśmieszek... Przez cały czas był świadomy mojej obecności. Jeżeli pocałunkiem obdarował tamtego, to uśmiech przeznaczony był dla mnie. Zrobił to celowo. Chciał, żebym to zobaczył. Co za palant!
- Daniel, chodźmy tańczyć - prosi Jade. Nie chcę tańczyć. Chcę wrócić do domu, zamknąć się w swoim pokoju i na spokojnie wszystko przemyśleć. Tego właśnie chcę. Nie, ja tego potrzebuję. Nagle klub wydaje mi się zbyt głośny i tłoczny. Jest mi przeraźliwie gorąco. Gdy zamykam oczy widzę jak William całuje tamtego mężczyznę. Dosyć!
- Chcę wrócić do domu - mówię.
- Jeszcze nie - Jade zaczyna zachowywać się jak jasnowłosy towarzysz mojego nauczyciela. Irytuje mnie.
- Proszę Jade, wracajmy.
- Nie. Ja tu zostaję.
- Co? Chcecie już iść? - dopytują się niezmordowane koleżanki mojej dziewczyny.
- Tak - odpowiadam natychmiast.
- NIE - krzyczy Jade - ja nigdzie nie idę.
- Proszę, źle się czuję i chcę wrócić do domu - nie mogę zostawić jej samej. Przecież jest pijana, jest moją dziewczyną i jestem za nią odpowiedzialny.
- To sobie idź, ja zostaję - czuję się bezsilny. Czemu nigdy nie może postawić się na moim miejscu?
- Proszę, Jade, wracajmy.
Chłopaki dopytują się co się dzieje. Nie podzielają mojego zdania. Podobnie jak moja egoistyczna dziewczyna, wolą zostać aż do rana.
- Nie martw się stary, jesteśmy tu razem, będziemy pilnować Jade.
Zabieram swoje rzeczy i wychodzę na ulicę. Zamawiam taksówkę i wracam do siebie. Cisza. Boska cisza. Rozbieram się rozrzucają poszczególne części garderoby gdzie popadnie, a potem chowam się pod kołdrą. Jest ciemno. Mam wrażenie, że głośna muzyka nadal we mnie wibruje. Zamykam oczy i jeszcze raz przywołuję do siebie te dwie sceny. Jeszcze raz i jeszcze... Odtwarzam je bez końca. Jestem smutny i zraniony. Samotny i zmęczony, zasypiam.
Znowu znajduję się w klubie. Słyszę muzykę. Jest tak samo intensywna i przenikliwa. Z niedowierzaniem spoglądam na swoje przedramię, za które ktoś mnie ciągnie. Mam na sobie jasnoniebieską koszulę. Obserwuję przez chwilę dłoń, której palce trzymają mnie mocno i pewnie. Długie i szczupłe palce. Jasna skóra. Czarna koszula. Odwraca się w moją stronę. Jego oczy wpatrują się we mnie z niesłychaną przenikliwością. Ciągnie mnie za sobą, ale ja nie chcę jeszcze iść. Robię smutną minę a William lekko się uśmiecha. Uśmiech dodatkowo rozświetla jego twarz. Tak rzadko się śmieje. Zbliżam się do niego i lekko dotykam jego policzka upewniając się, że nie śnię. Ma gładką skórę, choć odrastający zarost jest minimalnie wyczuwalny. Piękny... Zaczynam protestować, stawiać opór, chcę abyśmy jeszcze zostali. William ma inne zdanie. Zawsze taki cholernie uparty. Nagle zbliża się do mnie, przymyka powieki i dotyka ustami moich ust. Czuję ciepło. Jego usta są takie miękkie. Taki delikatny... Czuję słodkie drżenie, po czym odrywa wargi. Obserwuję, jak unosi powieki i patrzy na mnie. Kilka sekund... Kilka sekund i zrobiłbym dla niego wszystko. A potem uśmiecha się kpiąco. Patrzy na mnie... Czemu na mnie patrzy? Nie, nie patrz tak. Nie tak. Wolałem twoje poprzednie spojrzenie, albo pocałunek. Właśnie, pocałuj mnie jeszcze raz... Jeszcze raz...

Budzę się oszołomiony. Gwałtownie siadam na łóżku. Jestem zlany potem. Czuję mrowienie, jak w chwili, gdy mnie pocałował... Nie, to nie mnie całował. To tylko sen... To nie mnie... To nie byłem ja... Jestem podniecony. Pierwszy raz śnił mi się inny mężczyzna. I czemu żałuję, że to był tylko sen?

poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział II

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)



Środa i czwartek były dla mnie dosyć trudne. Zaparłem się i zdecydowałem, że nie pozwolę aby kolejna osoba poniżała mną tylko dlatego, że nie czuję hiszpańskiej pasji. A już z pewnością nie facet, który pojawia się znikąd i w dodatku spóźnia do pracy. Punktualność to rzecz święta. Nikt go tego nie nauczył? Pewnie nie. Obdarzony taką ilością pewności siebie nie musi się niczego obawiać. Ja też nie będę. Niech sobie nie myśli, że jeśli wydaję się spokojny, to może po mnie jeździć. O nie, tak nie będzie. Udowodnię mu, że nie jestem tchórzem. W szkole mam miano jednego z najzdolniejszych uczniów. Już dawno zostałem przyjęty na uniwersytet. Warunkiem rozpoczęcia studiów jest ukończenie obecnej szkoły. Dlatego nie pozwolę, aby ktoś taki, jak Rice uważał się za lepszego ode mnie.
Pierwszy raz NAPRAWDĘ uczę się hiszpańskiego. Przerobiłem wszystkie lekcje z poprzedniego roku, przeczytałem swoje notatki. Okazuje się, że nawet totalnie znudzony przykładałem się do zajęć, co bardzo mi pomogło. Jest kilka rzeczy, których nie rozumiem. Mówi się trudno. Nie mam nikogo, kto mógłby mi je wytłumaczyć. Nie poproszę kolegów z grupy, bo mówiąc delikatnie, nie przepadamy za sobą. Dziewczyny będą się ze mnie nabijać, że boję się nowego nauczyciela. Poszperałem trochę w internecie, ale na niewiele się to zdało. To co zrobiłem będzie musiało wystarczyć.
Mógłbym zapytać mamę, ale nie widziałem jej od zeszłego tygodnia... Dzwonić też do niej nie będę, bo i po co? Zrobiła mi dodatkowy przelew na konto w ramach zadośćuczynienia za ich nieobecność. Przyzwyczaiłem się, że w domu jest zawsze cicho. Chyba czułbym się nieswojo gdybyśmy mieli mieszkać razem jak dawniej. Nie rozumiem, czemu rodzice utrzymują tak duże mieszkanie? Najchętniej bym je sprzedał. Poza swoim pokojem, łazienką, kuchnią i czasami salonem do reszty pomieszczeń w ogóle nie wchodzę. Niepotrzebna przestrzeń, która się marnuje. Jedynym celem jest zamanifestowanie innym naszego statusu społecznego. Zupełnie bez sensu. Gdy będę w szkole jakieś obce osoby posprzątają i zrobią za mnie zakupy, odłożą rzeczy na miejsce, wyprasują pranie. Po lekcjach pojadę od razu na hiszpański. Idziemy dziś z Jade do nowego klubu. Chciałem spędzić z nią czas po lektoracie, ale powiedziała, że umówiła się z koleżankami i spotkamy się dopiero na miejscu. Będą się razem szykować. Nie lubię gdy moja dziewczyna ma na sobie tony makijażu i wyzywające stroje. Tyle razy jej mówiłem, że wygląda pięknie, ale ona albo jej przyjaciółki wiedzą lepiej. Założą beżowe szpilki i nie będą nic jadły przez 3 dni tylko po to aby wcisnąć się w za krótkie sukienki, które non stop obciągają, by inni nie oglądali ich majtek. Głupio się czuję w takich sytuacjach. Tak trudno kupić nieco dłuższą sukienkę?
Godziny spędzone w szkole szybko zleciały. Większość czasu wpatrywałem się w moje tłumaczenie, które nie wiedzieć czemu przez cały ten czas leżało przede mną. Kosztowało mnie mnóstwo wysiłku. Jest prawie idealne. Pewnie zawiera kilka drobnych błędów, ale z drugiej strony jestem z siebie bardzo dumny.
Po szkole przez dwie godziny włóczyłem się po mieście. Byłem w księgarni, zjadłem obiad, przeglądałem nowe gry. Wszytko po to, by zabić czas.

Na hiszpański dotarłem na ostatnią chwilę. Ruda patrzy na mnie z góry. Nie musi nic mówić. Widzę, jak z nieukrywaną satysfakcją czeka na pojawienie się nauczyciela, który będzie się nade mną pastwił. Siadam z tyłu, daleko od spojrzeń innych i celowo ich ignoruję. Wpatruję się w okno, przez które nic nie widać z powodu ciemności i światła latarni, które odbija się od szyb.
Zjawia się pan Rice. Dyskretnie spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Spóźnił się tylko 3 minuty, czyli jednak nie potrafi być punktualny. Biorąc pod uwagę cenę lektoratu robi to chyba celowo, zupełnie jakby rzucał wyzwanie rodzicom bogatych dzieciaków mówiąc „i co mi zrobicie?” Podchodzi do biurka i kładzie na nim podręcznik, który ze sobą przyniósł. Odsuwa krzesło i jak poprzednim razem nie raczy na nas nawet spojrzeć. Jego wyluzowanie to nie tylko sposób bycia. Jest nawet tak ubrany. Ma na sobie czarną koszulę i luźniejszy szary sweter, zapinany na guziki, czarne obcisłe spodnie i ciężkie wysokie buty motocyklowe. Jego zbyt długie, jak na mój gust, włosy lekko się kręcą. Wygląda raczej na modela niż na nauczyciela. Wydaje się wysoki, z pewnością wyższy ode mnie i szczupły. Ciekawe ile ma lat? Dałbym mu góra 30. Dobrze maskuje wiek sposobem w jaki się ubiera. Dziwne, że dostrzegam takie szczegóły. Co mnie to obchodzi ile ma lat czy w co się ubiera? Obserwuję go tylko dlatego, że jestem zdenerwowany.
- Na czym ostatnio skończyliśmy? - zapytał.
- Strona 37 proszę pana - podpowiedziała mu ruda słodkim głosikiem.
Rice szuka odpowiedniej strony. Powinniśmy zacząć przerabiać ćwiczenia dotyczące tekstu, a to z pewnością przypomni mu o moim dodatkowym zadaniu.
- No dobrze, zaczynamy od ćwiczenia pierwszego - oznajmia tym samym spokojnym głosem, nie odrywając wzroku od podręcznika.
- Proszę pana, a co z tłumaczeniem, które Daniel miał przygotować? - pyta ruda, złośliwie się uśmiechając. Pan Rice po raz pierwszy podnosi wzrok i patrzy na swoją grupę. Ruda triumfuje. Gdyby to ona miała przetłumaczyć ten tekst, nie potrzebowałaby na to aż 2 zarwanych nocy.
- Rzeczywiście. Daniel... - szuka mnie wzrokiem, a ja znowu czuję jak serce zaczyna mi walić - skoro koleżanka nalega, posłuchajmy twojego tłumaczenia.- Po raz kolejny moja taktyka by usiąść z tyłu nie zadziałała... Pan Rice już mnie namierzył i teraz bardzo uważnie obserwuje każdy ruch. Spokojnie Daniel, tylko spokojnie. Dasz sobie radę.
- Jak pan sobie życzy - odpowiadam, przyjmując jego wzrokowe wyzwanie. Nauczyciel podnosi się z krzesła, obchodzi biurko i nonszalancko się o nie opiera. Obejmuje się ramionami i czeka aż zacznę. Do dzieła.
Staram się zachowywać z równą obojętnością, lecz w środku cały aż się trzęsę. Mam świadomość tego, że bacznie mi się przygląda zza szkieł okularów. Mam spocone dłonie. Mój głos wydaje się niepewny. Nie, to nie tak miało wyglądać. Gdzie moja pewność siebie? Przecież włożyłem w to tyle pracy! Nie mogę tego teraz zaprzepaścić. 
Wydaje mi się, że minęły wieki od czasu gdy zacząłem czytać. Zdanie za zdaniem zagłębiam się w historię Carlosa, który przeprowadza się do Madrytu i poszukuje idealnego mieszkania blisko centrum. Decyduje się sprawdzić ogłoszenia na stronie internetowej swojej uczelni i udaje mu się znaleźć mały, lecz niedrogi pokój. Nareszcie koniec. Sam nie wierzę w to, że to zrobiłem. Wraca mi czucie w palcach, które z całych sił zaciskałem na delikatnym papierze. Już po wszystkim... Unoszę wzrok i niepewnie szukam oczu Rice'a. Przez ten czas nie ruszył się o milimetr. Świdrował mnie przerażającym spojrzeniem, a teraz nie odzywa się ani słowem. Nie wiem czemu, lecz gdy się tak w siebie wpatrujemy odczuwam jeszcze większy stres.
- Dziękuję Danielu. Jesteś świadomy błędów, które popełniłeś? - jego głos brzmi jak zawsze apodyktycznie, lecz mam wrażenie, że słowa, które wypowiada wibrują w moim wnętrzu.
- Jakich błędów? - odpowiadam pewny siebie. - Tłumaczenie jest praktycznie idealne.
Idealne? - sposób w jaki wypowiedział to słowo jest złowróżbny. - W takim razie zostań po zajęciach. Chciałbym z tobą porozmawiać. A teraz przechodzimy do ćwiczeń.
Jestem zbyt oszołomiony tym, co się przed chwilą stało. Ledwo udało mi się przebrnąć przez 2 strony tekstu, a teraz mam zostać po zajęciach? Z nim? Sam na sam? Z typem, który mógłby zabić swoją ofiarę tylko na nią patrząc? Dlaczego? Znowu ja? O co chodzi? Co się dzieje? „Zostań po zajęciach” - spodziewałem się wszystkiego, ale nie TEGO!
Do końca lekcji jestem niespokojny i zastanawiam się o czym będziemy rozmawiać na osobności. Może pan Rice każe mi zrezygnować? Taki obrót spraw rozwiązałby wszystkie moje problemy. Matka byłaby wściekła, ale z drugiej strony czy zauważy, że mnie wyrzucili? A może uznał, iż sobie nie radzę i zada mi więcej dodatkowych zadań? Z każdą minutą jestem coraz bardziej zdenerwowany. 
Notuję mechanicznie właściwe odpowiedzi w ćwiczeniach, bo nie chcę, aby miał dodatkowe argumenty przemawiające na moją niekorzyść. W końcu wszystkie ćwiczenia są rozwiązane. Jest punktualnie 19.00, co oznacza upragniony koniec. Uczniowie pakują swoje rzeczy i ubierają kurtki. Pan Rice siedzi przy biurku i zapisuje coś na komputerze. Rodzice co miesiąc dostają maile ze sprawozdaniem i postępami swoich pociech. Moi rodzice traktują je jako spam. Uważają, że jestem na tyle dorosły i odpowiedzialny, że nie muszą mnie pilnować. Przestali wieki temu. Skupiają się na wydawaniu poleceń - „oczekujemy, że będziesz w gronie najlepszych uczniów”, albo „masz się nauczyć hiszpańskiego”, i oczywiście moje ulubione, wypowiedziane głosem nie znoszącym sprzeciwu do 10-latka „jesteś już dorosły, chyba możesz się sobą zająć?” Wygląda na to, że sam siebie wychowałem. Dobra robota stary. Nieźle ci poszło.
- Daniel, zostań - głos nauczyciela sprawia, że wracam do rzeczywistości. Nie musi tego powtarzać, przecież pamiętam. Spakowałem wszystkie rzeczy do plecaka i czekam aż reszta wyjdzie z sali.
- Podejdź bliżej, musimy porozmawiać. - Zabieram plecak i powoli zbliżam się do jego biurka. Rice zamyka laptopa i kieruje swój wzrok od razu na mnie. Musze głupio wyglądać w jego oczach. Taki niepewny siebie, lekko zagubiony...
- Nie przykładasz się do nauki - mówi cicho, znacznie ciszej niż podczas zajęć. - To mi się nie podoba. Nie muszę ci przypominać, że ten semestr kończy się egzaminem, prawda? Wszyscy moi uczniowie osiągają wynik na poziomie co najmniej 90%. Zaniżasz średnią Danielu. - Gdy wypowiada moje imię, serce gwałtownie przyspiesza. I te oczy... Znowu tonę w tym lodowatym spojrzeniu. Nie umiem uciec. Ma mnie jak na widelcu. W tym świetle dostrzegam bursztynowe refleksy w jego włosach i ciemny zarost na jasnej skórze.
- Czy... czy to oznacza, że mam zrezygnować? - pytam z lekką nadzieją.
- Zrezygnować? Skądże znowu. Masz się zacząć uczyć! - uderza gwałtownie dłonią w biurko, a ja aż podskakuję. Gdzie się podział jego spokój? - Masz słuchać tego co mówię! Rozumiesz? - teraz serio się go boję. Ma rysy twarzy płatnego mordercy i doskonale o tym wie. Stoję przy jego biurku zupełnie sparaliżowany. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Aby dobitniej podkreślić swoje słowa pan Rice sięga prawą dłonią do okularów, likwidując ostatnią dzielącą nas barierę. Teraz wiem co czuje zwierzyna patrząc na myśliwego tuż przed śmiercią W tym świetle i bez muru w postaci szkieł te oczy wydają się aż błyszczeć. Ich intensywny granatowy kolor sprawia, że jego skóra jest jeszcze jaśniejsza. Piękny. Przerażający, lecz piękny. O czym ja myślę? Nie, przestań, znowu uciekasz, skoncentruj się na konfrontacji, bo skończysz jako przystawka.
- Przecież się uczę. Przetłumaczyłem cały tekst...
- To nazywasz tłumaczeniem? - pyta kpiącym głosem.
- Może hiszpański nie jest mi przeznaczony proszę pana - odpowiadam.
- Jest czy nie, to twoja sprawa. Dopóki uczęszczasz na moje zajęcia, żądam, abyś dawał z siebie wszystko, a nie przyciągał tu swoje smętne zwłoki i wpatrywał się w okno, jasne?- A niech go… Nie, nic nie jest jasne. Jestem w takim szoku, że nie wiem co odpowiedzieć.
- Siadaj i wyjmij to nieszczęsne arcydzieło. Zaczniemy od początku. No dalej, nie wpatruj się we mnie tylko zacznij czytać. Od początku.
Jestem zupełnie oszołomiony. W dodatku przyłapał mnie na tym, że się na niego gapiłem. Jest mi głupio i czuję jak poliki mnie palą. Mimo to pośpiesznie siadam w jednej z pierwszych ławek oraz zaczynam czytać od początku.
Pan Rice wsłuchuje się w moje słowa, po czym poprawia błędy. KAŻDY BŁĄD. Nie chowa już oczu za okularami, których używa najwidoczniej tylko do czytania. Po pewnym czasie wstaje i zaczyna przechadzać się po sali. Jest cierpliwy. Jego zwięzłe wyjaśnienia sprawiają, że gramatyka po raz pierwszy układa się w jedną całość. Po pewnym czasie wkłada rękę do kieszeni swetra i wyjmuje papierosy. Zapala jednego i odwraca się w moją stronę.
- Chcesz? - pyta nagle.
- Nie dziękuję, nie palę.
- Tak myślałem - dodaje, po czym z prawdziwą przyjemnością zaciąga się dymem.
Spędziliśmy razem dodatkowe godzinę. Kiedy wreszcie dobrnąłem do końca tekstu i chciwie zapisałem ostatnie słowa nauczyciela, poczułem się totalnie wykończony i senny. Już dawno nie byłem tak mocno skoncentrowany. Zrobiło mi się słabo, miałem ochotę zwinąć się w kłębek na ławce i po prostu zasnąć. Nie zauważyłem, że pan Rice stoi za mną. Nagle pochylił się do przodu i zaczął czytać mi przez ramię. Pachniał papierosami. Dłuższe kosmyki jego włosów zasłaniałyby mu oczy gdyby nie to, że podtrzymywały je okulary. Odwróciłem się w jego stronę i zamarłem. Dzieliły nas centymetry. Był tak blisko, że widziałem czarne plamki ukryte w granatowych tęczówkach. Nieświadomie wstrzymałem oddech, wpatrując się w jego twarz. Pan Rice uważnie studiował moje notatki, po czym dodał - Widzisz, właśnie tak powinieneś się uczyć. Od teraz będziesz do mnie przychodzić z każdym problemem, jasne?
- Tak proszę pana - udało mi się wydukać.
- Widzimy się we wtorek. - rzucił przez ramię, zabrał laptopa i swój podręcznik, po czym zostawił mnie samego w sali. Dopiero wtedy nabrałem powietrza w płuca, które przesiąknięte było dymem papierosowym. Musiałem jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Wybiegłem na ulicę. Poczułem chłód, bo nie zdążyłem założyć kurtki. Bezpieczny, pomyślałem o sobie z ulgą. 
Choć powietrze było nieprzyjemnie zimne, nadal miałem wrażenie, że czuję aromat papierosów. „Przychodzić z każdym problemem”... To on jest teraz moim największym problemem? Drugie zajęcia, a już mam ostro przerąbane! Czym sobie na to zasłużyłem? Odwracam się by po raz ostatni spojrzeć na budynek. W świetle ulicznych latarni wydaje się ciemną bryłą, niczym więcej. 
Uczęszczam do tej szkoły tak długo, lecz nigdy nie czułem aż takiej presji. Nawet, gdy zdawałem egzaminy, byłem spokojny i pewny siebie, więc dlaczego teraz jestem zupełnie rozbity? Co on w sobie takie go ma? I jak przeżyję na tych zajęciach do końca roku szkolnego? Na szczęście już po wszystkim. Mam kilka dni spokoju, aby odzyskać równowagę. Dziś chcę się tylko bawić i zapomnieć o jego istnieniu.