niedziela, 29 października 2017

Uparty jak Gilbert

Rozdział 6


Choć wydawać by się mogło, że książę Gilbert ominie stolicę własnego królestwa i ruszy od razu na południe, miał on zupełnie inne plany. Nie wtajemniczył w nie swego najbliższego doradcy, Liora. Znał go na tyle, iż bez problemu mógł przewidzieć reakcję starego kapłana. Zamierzał złamać królewskie prawo, a na to Lior nigdy nie wyraziłby zgody. Z pewnością nie brał nawet pod uwagę takiej opcji. Jednak Gilbert nie był Liorem. Miał dość bycia wodzonym za nos przez innych. Odkąd ojciec zrozumiał swój błąd, zaszył się w zamku i latami żył w strachu. Gideon z pewnością poszedłby w jego ślady. „Muszę zdobyć przewagę! Zaskoczyć przeciwnika w sposób, którego się zupełnie nie spodziewa!” – postanowił. Schował twarz pod czarnym kapturem, by nie zostać przypadkowo rozpoznanym i wjechał do miasta.
Był wczesny ranek. Część mieszkańców wybierała się do pracy, inni na targ. Książę upatrzył sobie zupełnie inne miejsce. Przywiązał swego konia przed jednym z niepozornie wyglądających, drewnianych budynków. Jego szyld wskazywał, iż sprzedawano w nim świece, choć wszyscy doskonale wiedzieli, że prowadząca ten przybytek czarownica nikomu nie odmawiała pomocy, każąc sobie przy tym słono płacić. Złotych monet księciu z pewnością nie brakowało, lecz czy to wystarczy, by przekonać ją do transakcji srogo karanej banicją?
Gilbert wszedł do środka, gotowy na wszystko. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to dość ponura atmosfera. Jasne promienie słońca omijały to zakazane miejsce, nie mogąc przebić się przez brudne i nieco osmolone szyby. Książę wyraźnie słyszał czyjąś obecność na zapleczu. Podszedł więc pewnym krokiem do kontuaru i cierpliwie czekał.
- Jeszcze zamknięte – głos czarownicy, choć niezbyt donośny, zdawał się docierać do mężczyzny z każdej możliwej strony, jakby jej duch wypełniał całe pomieszczenie. Zerknął na ciemnoszarą szmatę, która stanowić miała kotarę. Mimowolnie zacisnął dłoń na rękojeści swego miecza. „Spokojnie, tylko spokojnie…” – upomniał sam siebie. Sięgnął do kieszeni i wysypał na blat sporą ilość złotych monet. Wiedźma od razu wykazała zainteresowanie i pośpiesznie wyłoniła się z zaplecza. – Zamknąłeś za sobą drzwi, panie? – zaskrzeczała, wlepiając w niego wyłupiaste, przekrwione oczy. Jej tęczówki musiały być niegdyś niebieskie, lecz ich pigment zdawał się należeć do przeszłości.
- Przyszedłem tu w konkretnym celu. Wiem, że nie odmówisz – rzekł chłodno, po czym dołożył złotych monet. Na twarzy kobiety pojawił się grymas zadowolenia. Stuknęła laską, którą się podbierała o zakurzoną podłogę. W tej samej chwili Gilbert usłyszał zgrzyt, oznaczający zamknięcie się zasuwy w drzwiach.
- Mów, po co przyszedłeś – starucha oparła laskę o drewniany kontuar, po czym położyła obie dłonie na blat, by nie stracić równowagi i móc wpatrywać się w młodzieńca bez skrępowania. „Nie przestraszysz mnie tanimi sztuczkami, jędzo” – przeszło mu przez myśl. Kobieta była sporo niższa od księcia. Jej siwe włosy upięte były w niechlujny kok. Miała na sobie starą, mocno podniszczoną suknię, łudząco podobną do brudnej szmaty, która wisiała za jej plecami.
- Chcę kupić wróżkę – Gilbert wyjawił jej cel swych odwiedzin.
- Nie zajmuję się handlem magicznymi istotami – odparła gniewnie.
- Odmawiasz? – dla pewności dołożył kolejną porcję monet, rzucając wiedźmie wyzwanie.
- Mogę przyrządzić dowolny eliksir, truciznę, rzucić urok, ale…
- Chcę wróżkę – powtórzył, przerywając jej monolog.
- Panie...
- Jeśli odmówisz, poszukam kogoś innego. Jadę na południe, lecz mogę zboczyć z trasy i zajrzeć do Tawerny pod Burym Kotem – książę celowo wyciągnął rękę i zaczął przesuwać złote monety w swoją stronę.
- Wiesz o tym miejscu? – zdziwiła się starucha, której nie uśmiechało się, iż całe złoto bogatego wędrowca trafi do konkurencji.
- Wiem o wielu sprawach. Więc? – Gilbert miał już dość przebywania w tym ponurym miejscu. Chciał jak najszybciej dobić targu, ale przede wszystkim, pragnął wyjść na zewnątrz. Wydawało mu się, iż mroczna aura, otaczająca wiedźmę, przenika przez jego skórę, a duszący aromat ziół, dobywający się z zaplecza, pozbawiał go powietrza. „Nie mogę zrezygnować! Muszę zdobyć wróżkę!” – zdeterminowany do działania, zaczął zbierać monety, wrzucając je pojedynczo do skórzanego woreczka. Dźwięk obijających się o złotych krążków zdawał się hipnotyzować staruchę. Jej chciwa natura przejęła nad nią panowanie. Groźby srogiej kary rozpłynęły się we mgle, pozostawiając po sobie jedynie cenny kruszec, odbijający się jasnym blaskiem w jej upiornych oczach.
- Dobrze, już dobrze! – czarownicy nie spodobało się, iż taka fortuna przejdzie jej koło nosa. – Mam jedną na zbyciu – wyciągnęła swoją szponiastą rękę, by przygarnąć zapłatę. Mężczyzna, przewidując ten gest, zabrał sakwę, chowając ją w swej dłoni.
- Najpierw towar – upomniał wiedźmę.
- Jak sobie chcesz – mruknęła obrażona, sięgając po laskę. – Muszę przywołać syna – ponownie stuknęła o zakurzoną podłogę.
- Pośpiesz się – odparł lodowatym tonem, nonszalancko zaciskając palce na woreczku z monetami. Czarownica zachłannie zmierzyła go wzrokiem, po czym zaciskając usta w wąską linię, by nie wydobywał się z nich stłumiony jęk niezadowolenia, zajrzała za kotarę, by ponaglić swego jedynaka.
Minęło kilka długich minut. Gilbert odwrócił się w kierunku drzwi, tęsknie marząc o słońcu. Kusiło go, by jak najszybciej wyjść na zewnątrz, lecz dobrze wiedział, iż wiedźma nie wpuściłaby go ponownie do środka, obawiając się oskarżeń o niecne czyny. Lior od zawsze powtarzał ojcu, iż takie jak ona, powinny zostać już dawno wygnane, lecz król, jak zawsze, nie wykazał żadnej inicjatywy. Na palcach jednej ręki można było policzyć ile razy w przeciągu ostatnich lat wyściubił noc spoza swojej komnaty.
- Pospiesz się, Ark, kupiec czeka – wiedźma odsłoniła kotarę, by ułatwić synowi przejście. Olbrzym musiał się nieco pochylić, lecz i tak solidnie uderzył się w głowę. Wydał z siebie przeraźliwie brzmiący skowyt, po czym spojrzał na matkę, szukając pocieszenia. – No trudno, mówiłam, że masz uważać – skarciła go, jednocześnie dotykając obolałego miejsca pomarszczoną dłonią. Przesunęła część potarganych włosów z jego twarzy, ukazując przerażającą twarz potwora. Miał on jakieś dwa i pół metra wysokości oraz jedno oko. Miejsce drugiego zajmowała brzydka blizna, jakby ktoś próbował stopić jego skórę. Słysząc wydawane przez niego dźwięki, Gilbert miał ochotę zasłonić uszy dłońmi, lecz nie zrobił tego. Potwór spojrzał na matkę, która wyrwała księciu ściskane przez niego monety. – Daj mu ją – rozkazała synowi, nawet nie patrząc w jego stronę. Ark zbliżył się do kontuaru a następnie wyciągnął prawą dłoń i zwolnił uścisk. Na blat spadła niewielka, złota klatka. – Oto twoja wróżka, panie.

sobota, 28 października 2017

Uparty jak Gilbert

Rozdział 5


- Panie… - ciche pukanie przerwało krzątaninę Gilberta. – Mogę wejść?
- Proszę – książę niechętnie otworzył drzwi. Stary kapłan jak zwykle wykazał się nieodpowiednim wyczuciem czasu.
- Wyjeżdżasz bez pożegnania? – choć wyglądał na mocno zmęczonego, chciał do ostatniej chwili towarzyszyć przyjacielowi w jego przygotowaniach. Od pierwszej chwili Gilbert wydał mu się niezwykle interesujący. Gdy się poznali, książę mógł poszczycić się jedynie młodym wiekiem i zerowym doświadczeniem. Obserwowanie jak szybko dorasta i przemienia się w mężczyznę, napawało Liora dumą. Głęboko wierzył, iż za sprawą przemyślanych decyzji, królestwo miało możliwość rozkwitnąć jak jeszcze nigdy. „To już przeszłość… Przez całe życie marzyłem o tym, by odejść w spokoju, ale teraz…”
- Nie odjechałbym, nie usłyszawszy twej ostatnie rady – poklepał go po ramieniu.
- Masz rację, książę – Lior uśmiechnął się smutno na myśl o pożegnaniu. – Zanim tu przyszedłem, chciałem cię poprosić, abyś zrobił co w twojej mocy, by wrócić, ale…
- Zmieniłeś zdanie? – zdziwił się młody monarcha.
- Nie chcę wymuszać na tobie kolejnych obietnic. Wolałbym, abyś zamiast obowiązków, poszedł za głosem serca.
- Liorze… - Gilbert poczuł się bardzo nieswojo, słysząc coś takiego z ust najbliższego doradcy. „Głos serca? Staruszek za dużo czasu spędza w bibliotece, studiując stare księgi. Znowu naczytał się jakiś legend…”
- Poczekaj chwilę. Daj mi dokończyć – kapłan odsunął krzesło i nie kryjąc zmęczenia, opadł na nie, ciężko wzdychając. – Przez całe życie spełniałeś oczekiwania innych. Wziąłeś na swoje barki obowiązki ojca, próbowałeś ustrzec brata… Wiem, że liczyłeś na to, iż powiem ci coś innego, lecz przed śmiercią bardziej zależy mi, by ujrzeć szczery uśmiech na twojej twarzy, niż zobaczyć cię w koronie.
- Moje przeznaczenie jest inne! – odpowiedział mu książę, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Gdyby było tak, jak mówisz, nie porzucałbyś wojska, mając znak demona na ramieniu… - odgryzł mu się odważnie, mierząc nieco drwiącym spojrzeniem. – Twoje przeznaczenie jest jeszcze nieznane. Poszukaj go i odważnie staw mu czoła. Nie marnuj życia, jak twój ojciec. Czasami łatwiej jest zaprzyjaźnić się z nieznanym, niż ślepo podążać za czymś, co tylko cię unieszczęśliwi.
- Ja jestem szczęśliwy. A właściwie byłem… - książę zamyślił się na chwilę nad słowami doradcy. Jak zawsze miał on rację, lecz brakowało czasu, by zagłębić się w ich sens. Obowiązki czekały. – Opiekuj się Gideonem. Ucz go, by nie popadł w tarapaty już z samego rana.
- Będę nad nim czuwał, tak jak czuwałem nad tobą – zapewnił kapłan, zbierając resztki sił, by pozwolić Gilbertowi odejść.
- Dziękuję – książę podszedł do stołu i wyciągnął prawą dłoń. – Dziękuję za wszystko, czego mnie nauczyłeś.
- To był zaszczyt, panie – Lior podniósł się ze swojego miejsca i mocno uściskał ciemnowłosego. – Uważaj na siebie – szepnął.
Mężczyźni wyszli na zewnątrz. Gilbert przymocował niewielki pakunek do siodła, po czym po raz ostatni rzucił okiem na wszystko, co dotąd było mu tak drogie. Otulił się czarnym płaszczem i założył kaptur. Mając na sobie zwykłe ubrania w niczym nie przypominał odzianego w zbroję wojownika, przed strategią którego drżeli nawet najwięksi przeciwnicy. Pamiętał jednak słowa towarzyszącego mu kapłana, który często powtarzał, że „nic nie jest nam dane na zawsze”. Dosiadł hebanowego wierzchowca i zniknął w ciemności.
„Dzieci tak szybko dorastają… Nim się spostrzeżemy, odfruwają z gniazda…” – Lior, szurając ciężko stopami o posadzkę, skierował swe kroki do ulubionego zakątka. Biblioteka od zawsze była najspokojniejszym pomieszczeniem, w którym najłatwiej było mu zebrać myśli. Zapalił dodatkowe świece i sięgnął po jedną ze starych grubych ksiąg, oprawionych w skórę. Po kilku minutach dołączył do niego starszy z książąt.
- Panie… - uniósł na niego wzrok. – Książę Gilbert…
- Wiem, widziałem – Gideon usiadł obok Liora. Dawniej to miejsce zajmował wyłącznie jego brat, ale to już przeszłość… - Jak szybko rozejdą się wieści o jego zniknięciu?
- Mamy dzień, może dwa przewagi nad szpiegami.
- Dwa dni… No cóż, nie traćmy ani chwili – uśmiechnął się nieśmiało do starca. – Ile czasu potrzeba, by zleciały się sępy?
- Masz na myśli naszych przeciwników? W najgorszym wypadku będą tu przed końcem tygodnia. Przetransportowanie ludzie i sprzętu… - Lior zawahał się, udzielając odpowiedzi. – Co planujesz, książę?
- Chciałbym uciec – zaśmiał się nerwowo jasnowłosy. – Nie martw się. Nie zrobię tego. Rano każę żołnierzom cofnąć się w głąb kraju. Tutaj teren jest zbyt otwarty. Przy pierwszej lepszej okazji zostalibyśmy pokonani.
- To słuszna decyzja – przytaknął mu.
- Myślisz, że nasi żołnierze mnie posłuchają? – nowy generał nie ukrywał braku wiary w powodzenie tego karkołomnego przedsięwzięcia. Nie był jak Gilbert i z pewnością nie miał jego charyzmy.
- Jesteś dowódcą. Nie będą mieli innego wyboru – doradca starał się podnieść go na duchu. Zdawał sobie sprawę, że miękkie serce Gideona od razu zostanie wykorzystane przeciwko niemu. - Jeśli pokażesz, że się boisz… -
- Wiem, wiem. Mam udawać nieustraszonego i zawsze nosić zbroję – książę zacytował z pamięci słowa brata.
- Pierwsza lekcja z tysiąca za tobą, panie – dobrotliwy uśmiech pojawił się na pooranej zmarszczkami twarzy kapłana. – Poradzisz sobie – nieświadomie powiedział to, co tamten najbardziej pragnął usłyszeć.
- Dam z siebie wszystko! – w oczach generała pojawił się błysk nadziei.
Przeznaczenie… Czy można je odczytać za pomocą znaków? Co czeka samotnego wędrowca? Czy zdoła on rozszyfrować znaki na mapie, która spoczywa bezpiecznie w jego kieszeni? Czy zaufany doradca oraz mapa brata wystarczą, by ochronić królestwo przed zagrożeniami? Przeszłości już nie ma. Przyszłość jest nieznana… Pozostają wybory, które los postawi przed dzielnymi książętami.

środa, 25 października 2017

Uparty jak Gilbert

Rozdział 4


Gideon bacznie obserwował Gilberta, podczas gdy ten wdrażał go w nowe obowiązki. Nie wyraził zgody na prowadzenie jakichkolwiek zapisków. Starszy z książąt starał się więc zapamiętać jak najwięcej. Im dłużej przebywał z bratem, tym boleśniej ciążyły mu owe zadania. Obydwaj wpatrywali się w olbrzymią mapę, która rozłożona była na dębowym stole. Generałowie od dawna szeptali, iż stanowiła ona największy skarb Gilberta, który własnoręcznie ją naszkicował. Zaczął od delikatnego konturu królestwa. Stopniowo go pogrubiał i nanosił coraz więcej szczegółów. W niespełna pięć lat, czyli od czasu, gdy ojciec powierzył mu dowodzenie armią, dokonał niemożliwego. Królestwo zyskało prestiż. Zawarto liczne sojusze. A teraz największy budowniczy ładu i pokoju, wyjedzie w nieznane i być może nigdy więcej nie wróci…
„Nie dam sobie rady. Wrogowie szybko zwęszą, że coś jest nie tak, a wtedy… Jedna nieprzemyślana decyzja i pociągnę nas na dno…” – uczucie trwogi po raz kolejny zawładnęło myślami jasnowłosego. Z całej siły zacisnął prawą dłoń na drewnianym statku, ozdobionym flagą piratów. W razie ich ataku, miał kazać kapitanom wpłynąć do zatoczki. Nie atakować pierwszy i uważać… Nie, nie rozkaz miał brzmieć inaczej! To piraci mieli wpłynąć do zatoczki, a wtedy…
- Gideonie? – książę niechętnie podniósł wzrok. Bał się, iż zostanie zdemaskowany. Czujne, ciemnoniebieskie oczy zdawały się przeszywać go na wskroś. „Opanuj się!” – nakazał sobie w duchu.
- Tak? – odchrząknął, słysząc niepewność we własnym głosie.
- Masz jakieś pytania? – Gilbert wpatrywał się w niego z wielką uwagą. Na pierwszy rzut oka widać było, iż jest mocno zmęczony. „Pewnie nie spał od chwili, gdy został wezwany do zamku. Wyruszyliśmy o świcie, by powrócić do jego oddziałów… Nawet nie zapytałem jakie to uczucie nosić na sobie to okropne piętno…”
- Pytania? – powtórzył po nim. – Nie mam pytań, lecz tysiące wątpliwości. Nie mogę uciec przed obowiązkami, choć dobrze wiesz, że moja obecność tutaj skazuje nas wszystkich na zagładę… - westchnął ciężko, ponownie przyglądając się mapie.
- Nie oczekuję, iż nie popełnisz błędów. Jeśli nie będziesz wiedział co zrobić, zwołaj doradców. Wysłuchaj ich, lecz decyzję podejmij sam. Dzięki temu zyskasz pewność, iż wybrałeś najlepszą z możliwych opcji.
- Nie jestem tobą. Nie znam się na strategii. Przez całe życie wykonywałem twoje polecenia i byłem pewny, że zawsze tak będzie – uśmiechnął się smutno, szukając zrozumienia.
- Wiem, ja też – brat stanął przy jego boku i zapatrzył się na mapę.
- Nasz ojciec zawsze wydawał mi się nieco dziwny. Stronił od ludzi, dużo czytał. Nie sądziłem, że ukrywa taki sekret. Czemu nie powiedział nam wcześniej? Czemu tak długo milczał? – ton Gideona zdradzał wielkie napięcie. Czuł wielki żal do ojca oraz brata. Nie nadawał się na wodza, czy wielkiego przywódcę. Owszem, liczył na to, że doczeka chwili, w której mógłby im zaimponować, lecz skala tego przedsięwzięcia nie musiała być aż tak rozległa. Wystarczyłby mu ślub z ukochaną oraz spokojne, szczęśliwe życie.
- Teraz to już nie ma znaczenia – Gilbert podwinął rękaw i odsłonił naznaczoną skórę. Nie miał zbytnio czasu, by przypatrzeć się znamieniu z bliska. Przez większość nocy studiował porwaną mapę króla rozważając, gdzie powinien się udać w pierwszej kolejności i jak rozczytać dziwne znaki, których nigdy wcześniej nie widział. Miał niejasne wrażenie, iż stanowią one jakiś rodzaj ukrytego klucza. By go złamać, będzie musiał posłużyć się pewnym fortelem, a ze względu na swoje przekonania, nie chciał tego robić.
- Czy to boli? – Gideon wyciągnął dłoń, lecz nie odważył się dotknąć przedramienia brata. Nie oznaczało to jednak, iż potrafi pohamować ciekawość.
- Nie.
- A czy… - nie śmiał dokończyć tego pytania. Za bardzo bało się odpowiedzi. Nikt tak jak on nie znał Gilberta. Wiedział więc, że będzie z nim brutalnie szczery w każdej kwestii.
- Nie gniewam się na ciebie. – Słysząc to zdanie, oczy zaszły mu łzami. Nie wiedzieć czemu, poczuł także wielką ulgę. Objął go swoimi szerokimi ramionami i zaczął łkać jak dziecko. Ciemnowłosy odwzajemnił uścisk, pozwalając mu na chwilę słabości, której zazwyczaj odmawiał zarówno sobie, jak i innym. – Wszystko będzie dobrze. Nie martw się. Niedługo wrócę. Ożenisz się wtedy z córką Jakuba, a ja będę dbał o bezpieczeństwo twoje i twojej rodziny.
- Gilbert…
- Do tego czasu jeden z moich najbardziej zaufanych ludzi będzie ci bezustannie towarzyszył.
- Masz na myśli kapłana Liora? Nie możesz… Lior powinien pojechać razem z tobą! Ma największe doświadczenie i… - starszy z braci ponownie wpadł w panikę, słysząc podobne niedorzeczności. Lior służył ich rodowi od dawna. Miał szeroką wiedzę z zakresu wojskowości, filozofii, polityki, medycyny. Znał się nawet na czarach. Gilbert musi zabrać go ze sobą!
- Właśnie dlatego zostanie tutaj – choć nie wypowiedział tego wprost, Gideon doskonale wiedział, iż wydał mu właśnie rozkaz, któremu ten musi się podporządkować. - Tobie brakuje doświadczenia. Ojciec od zawsze podejmuje decyzje pod wpływem impulsu. Lior to jedyna osoba, która była przy mnie od samego początku. Pomoże ci w razie problemów.
- A kto pomoże tobie?! Nawet nie wiesz, gdzie się udać… - jasnowłosemu ponownie zaczęło się wydawać, iż tonie, przygnieciony lawiną rodzinnych problemów.
- Zdaniem Liora powinienem udać się na południe. Tak właśnie zamierzam zrobić – Gilbert sięgnął do kieszeni i wyciągnął skrawek mapy, który rozłożył na stole.
- Na południe… Wprost w paszczę lwa. Zdajesz sobie sprawę, że wybierając tę trasę, narażasz się na największe niebezpieczeństwo? Jeśli cię złapią, zostaniesz stracony! Zginiemy przez twoją głupotę!
- To co mam zrobić? Zabarykadować się w zamku i żyć w strachu, jak ojciec?! Wolisz, abym poczekał dwadzieścia lat i przekazał piętno jednemu z twoich przyszłych synów?! – uderzył pięścią w stół, po raz pierwszy okazując swoje zdenerwowanie. - Nie będę chował głowy w piasek! Znajdę naszego wroga i oddam mu jego prezent, a ty – wskazał palcem na Gideona – zrobisz co w twojej mocy, by jak najdłużej utrzymać pokój. Nie trać ani chwili. Przywołaj Liora. Niech zacznie cię uczyć – złożył ostrożnie mapę i schował z powrotem do kieszeni. – Muszę się przygotować do podróży – rzucił oschle.
- Nie zawiodę cię. Masz na to moje słowo – Gideon dobył swój miecz i złożył uroczystą przysięgę. „Każda decyzja niesie za sobą konsekwencje. Obyśmy okazali się dość silni, by się z nimi zmierzyć…”

sobota, 21 października 2017

mpreg 18

„Bezsenne Noce



Nie radze sobie… Zupełnie sobie nie radzę! To jego wina! Gdyby nie był taki… Dość! Przestań o nim myśleć! Zapomnij choć na chwilę! Tylko jak? Widzę go nawet wtedy, gdy zamykam oczy. Jego oczy… Takie poważne i smutne. Znowu go zraniłem, a przecież nie tak miało być. Sto tysięcy razy obiecywałem sobie, że się zmienię, zacznę go lepiej traktować i co? Zawaliłem. Zabijam w nim całą radość życia. Tak rzadko się uśmiecha. Gdybym był na jego miejscu i musiał dzień w dzień znosić niekończące się pretensje, zaczepki, przytyki, oszalałbym!
Czemu zachowuję się jak najgorszy palant? To do mnie zupełnie niepodobne. Zawsze myślałem o sobie, jak o fajnym facecie. I byłem fajny. Miły, zabawny, troskliwy. A potem… Każda nasza konfrontacja prowadzi do tragedii. Sama świadomość, że jest gdzieś blisko, wywołuje we mnie nagłą potrzebę zwrócenia na siebie jego uwagi. I wtedy to się dzieje. Samozapłon, prowadzący do wybuchu. Nie jest to jednak wybuch namiętności. O nie… Wprost przeciwnie. Najpierw wieje arktycznym chłodem, potem następuje milczenie, a jeszcze później… Nienawidzę, gdy płacze. Jeszcze mocniej nienawidzę siebie za to, że doprowadziłem go do łez.
Szkodzę dziecku, wiem o tym. Nie powinienem go denerwować, lecz otoczyć puchatą bańką, tak jak Ian zrobił to z Tiną. Położyć na łóżku, rozebrać, pieścić… Rozebrać? Czemu o tym pomyślałem? Bo znowu boleśnie ze mnie zakpił, wypominając różnicę wieku? Jak on to powiedział? Że nie dam rady go zaspokoić? Króliczku, ty nawet nie wiesz, jak to smakuje, a ja ci tego nie pokażę. Mógłbym, ale… 
Przecież nie pójdę z nim do łóżka! To nie tak, że mi się nie podoba. Na początku rzeczywiście tak było. Wydawał się taki przeciętny i… Nie! Nie kłam, Max! Nie oszukuj sam siebie! Gdy spotkałeś go po raz pierwszy, aż mowę ci odjęło. Te złociste włosy, jasna skóra… Nie był w szczytowej formie. Ciąża już wtedy mocno dawała mu w kość. Część mnie wiedziała, że najlepiej będzie, jeśli dam mu spokój, ale jak mógłbym? Chciałem go znowu zobaczyć…
- Max, wszystko w porządku? – z zamyślenia wyrywa mnie natrętny głosik nowej znajomej. Kobieta przysuwa się nieznacznie, zmniejszając dystans między nami. Ociera się o mnie ramieniem, zabiegając o uwagę.
- Tak… - odpowiadam automatycznie. Cholera, zapomniałem jej imienia.
- Cherry – podpowiada, uśmiechając się słodko.
- Wybacz. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale…
- Wybaczam – przerywa mi, splatając palce naszych dłoni.
- Chyba nie powinniśmy… - próbuję uwolnić rękę, lecz zaborcza kokietka mi na to nie pozwala.
- Nie powinniśmy? – obdarza mnie oburzonym spojrzeniem. – Skarbie, obydwoje jesteśmy samotni i nieszczęśliwi. Szukamy pocieszenia. Nie ma nic złego w tym, że wypijemy wspólnie kilka drinków, a potem każde z nas wróci grzecznie do domu, prawda?
Cherry ma rację. Nie robię nic złego. Przyszedłem do baru, by odreagować stres i nieco ochłonąć. Gdybym został z Eli sam na sam, zwłaszcza po naszej ostatniej sprzeczce… Boję się myśleć do czego mogłoby dojść…
- Znowu odpływasz, misiu – Cherry ociera się o mnie coraz natarczywiej. Jest piękną kobietą, nie przeczę. Zwróciłem na nią uwagę ze względu na długie włosy, które bezustannie poprawia. Przez chwilę wydawało mi się, że to Eli. Głupku, nie śledziłby cię aż tutaj. Spacer do baru zajął mi ponad dwie godziny. To zdecydowanie zbyt wielki wysiłek dla osoby w ciąży. Eli… Znowu Eli… Lubię, gdy jasne pasma opadają mu luźno na ramiona. Lubię ich dotykać. Przeczesywać palcami. Są takie miękkie i… - Od razu lepiej – pomruk zadowolenia sprawia, iż przytomnieję. Dlaczego dotykam włosów Cherry? Mój gest chyba się jej spodobał, bo zmniejsza odległość między nami i całuje mnie w usta. Z początku sztywnieję, nie wiedząc jak zareagować, a potem… Jej język ostrożnie dotyka mojej dolnej wargi. Tak, chcę tego zapomnienia. Nie myśl już o tym, czemu tu przyszedłeś, nie myśl o dziecku ani tym bardziej o jasnowłosej istocie, która je nosi. Zamknij oczy i ciesz się życiem. Kiedy ostatnio pozwoliłem sobie na flirt? Przed poznaniem małego hobbita często chodziłem na randki. To on wymusił na mnie przeprowadzkę i… Przestań! Skup się na całowaniu i porzuć tą obsesję! On nie jest dla ciebie! Myślisz, że pozwoliłby ci na coś takiego? Sam słyszałeś, jak powtarzał, że nie lubi się całować… Tymczasem ona… Cherry… Ma na imię Cherry! Całujesz się z nią i to jest w tej chwili najważniejsze!
Wplatam palce w tlenione włosy i pogłębiam pocałunek. Właśnie tak, Max. Wreszcie możesz być sobą i ona to rozumie. Nie musisz niczego udawać. Możesz być zaborczy i wymagający, jeśli masz na to ochotę. To tylko zabawa. Eli nie umie się bawić. Nie wolno ci go tknąć, choć umierasz z tęsknoty za swoim dzieckiem. „Zbyt intymnie…” Wiesz jakby zareagował, gdybyś pocałował go tak jak teraz? Zaniemówiłby. Jego fiołkowe oczy zrobiłyby się wielkie niczym spodki. Mrugałby zaskoczony, nie potrafiąc zebrać słów. To akurat byłoby fajne… Milczący Eli… Boże, znowu to robię! Cherry, skup się na Cherry!
- Misiu… Nie sądziłam, że potrafisz tak całować… - moja towarzyszka zaczyna się wachlować ręką, próbując zapanować nad oddechem.
- Przepraszam, poniosło mnie – dopijam resztkę złocistego alkoholu i od razu przywołuję barmana, by przygotował nam kolejne drinki.
- Obiecaj, że to nie koniec – zaczyna chichotać, opierając głowę o moje ramię.
- Mamy przed sobą całą noc – zapewniam ją, choć tak naprawdę mam na myśli siebie.

Gdybym przez chwilę posłuchał podszeptów sumienia, pewnie nie spędziłbym kolejnych kilku godzin razem z klejącą się do mnie damą. W trakcie rozmowy okazało się, że wbrew pozorom, wiele nas łączy. Ona również potrzebowała oddechu po niedawnych nieporozumieniach, które miały miejsce między nią i jej byłym. Pokłócili się o to, gdzie pojechać na wakacje oraz z czyimi rodzicami spędzić nadchodzące święta. Cherry wolała Hawaje, chociaż czy to nie tam mieszkali jego rodzice? A może to była jej matka? W sumie jakie to miało znaczenie? Wybraliśmy sobie niewielki stolik w rogu sali. Jej usta smakowały Martini. Śmiała się z moich żartów i nie miała nic przeciwko, gdy ją przytulałem. A może to ona przytulała mnie?
- Max… Pojedziemy do ciebie? – jej szept sprawił, że momentalnie robi mi się gorąco.
- Do mnie?
- Nie chcesz? – Cherry z pełną premedytacją układa moją dłoń na swoim nagim, opalonym udzie. – Ja chcę. I to bardzo… – zarzuca mi ręce na szyję.
- Moje mieszkanie oddalone jest setki kilometrów stąd. Chodźmy do hotelu.
- Przyjechałeś samochodem?
- Nie. Poza tym nawet gdyby tak było, jestem zbyt wstawiony, by prowadzić. Zawołamy taksówkę? – uśmiecham się, dotykając czule jej policzka.
- Tu nie ma taksówek, zapomniałeś? To prowincja – parska śmiechem, ponownie szukając moich ust.
- I co teraz? – pytam, jednocześnie obserwując, jak jasnowłosa uwodzicielka maluje kółka, schodząc palcami coraz niżej, aż udaje się jej wsunąć rękę pod moją koszulę. – Chyba koniec amorów na dziś – udaję smutnego, choć daleko mi do użalania się nad sobą. Wypity alkohol szumi mi w głowie, delikatnie podkręcając i tak mocno erotyczny nastrój. – Całe wieki nie bawiłem się tak dobrze.
- Misiu… Noc jest jeszcze młoda. Skoczę upudrować nosek, a ty w tym czasie zapłać za drinki i spotkamy się przy wyjściu, ok? – jej propozycja zupełnie mnie zaskakuje.
- Jesteś pewna? – nie rozumiem skąd we mnie tyle skrupułów. Przecież nikogo nie zdradzamy. Ja z pewnością jestem wolny. Mogę robić co chcę i z kim chcę.
- Max… – przysuwa się do mnie i zaczyna całować po szyi. – Masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości? – łapie za mojego członka i pociera go przez materiał spodni, doprowadzając mnie tym samym do szaleństwa. – Za pięć minut przy wyjściu… - powtarza, ześlizgując się ze swojego miejsca i nieco poprawiając krótką, ozdobioną błyszczącymi cekinami, czarną sukienkę. Z niekłamaną satysfakcją odprowadzam ją wzrokiem aż do łazienkowych drzwi. Cherry to nie Eli. Doskonale wie, że potrafię ją zadowolić… Powinienem poprosić o jej numer telefonu. Następnym razem, gdy ten wredny karzełek zacznie kpić z mojej męskości, mógłbym szybko obalić jego błędne teorie. Uśmiechnięty od ucha do ucha, kieruję się w stronę barmana. Wyciągam z portfela plik banknotów, wliczając w to spory napiwek, po czym odnajduję czekającą na mnie dziewczynę. Wpijam się w jej czerwone wargi, gdy tylko wychodzimy na zewnątrz.
- Tutaj nie – śmieje się ze mnie, biorąc za rękę i ciągnąc w kierunku starego salonu gier, który został zamknięty jeszcze za moich szkolnych czasów.
- Myślałem, że pojedziemy do ciebie – żalę się, mijając słabo oświetlony parking.
- Misiu… Nie gadaj tyle – owija moje ramię wokół swojej talii. Przechodzimy na drugą stronę ulicy. To dopiero przygoda. Słodka ślicznotka jest na mnie tak napalona, że nie może się powstrzymać. Szkoda, że Eli tego nie widzi…
Klimat nie odbiega zbytnio od tego, co zdarza mi się opisywać w moich książkach. Ciepła noc. Żadnych ludzi. Dźwięk wysokich obcasów kochanki, niknący wśród ciszy. Opuszczony budynek. Pobity klosz ulicznej latarni. Znikamy innym z pola widzenia, kryjąc się za rogiem. To wszystko wydaje mi się surrealistyczne. Zaczynam się śmiać, lecz Cherry nie jest w nastroju do żartów. Opiera mnie plecami o ścianę i od razu sięga do zapięcia moich spodni.
- Gdyby ktoś mi powiedział, że ten dzień skończy się w taki sposób, nie uwierzyłbym.
- A ja wprost przeciwnie. Co najbardziej lubisz? – jej bezpośredniość aktywuje alarm, odzywający się gdzieś głęboko w moim wnętrzu. Żałuję, że nie zalałem go większą ilością alkoholu...
- Pocałuj mnie, bo potrzebuję czasu do namysłu – próbuję ją objąć, lecz mi na to nie pozwala.
- Za późno… - jasnowłosa zsuwa mi spodnie z bioder i sięga po mojego członka. Agresywny sposób jej zachowania sprawia, iż znika nastrój frywolnego flirtu. Wszystko dzieje się za szybko, a przynajmniej ja nie tak to sobie wyobrażałem.
- Cherry… - kobieta całuje mnie raz, a potem drugi.
- Jesteś zbyt spięty, ale umiem sobie z tym poradzić – szepcze, osuwając się wzdłuż mojego ciała.
- Cherry… - powtarzam jej imię. Nie reaguje. Zmysłowo oblizuje usta a potem patrząc mi prosto w oczy, wkłada moją męskość dość głęboko do ich wnętrza, ponętnie się przy tym uśmiechając. Nabieram głęboko powietrza, czując powolne ruchy jej języka.
- Zrelaksuj się… - szepcze między liźnięciami, starając się pieścić mnie tak, abym zrobił się twardy. Zamykam na chwilę oczy i wplatam palce w jej rozpuszczone włosy. Moja wyobraźnia zdaje się tylko na to czekać, bo od razu karmi mnie inną, znacznie seksowniejszą wizją… Warczę cicho jakieś przekleństwo, próbując odpędzić go od siebie, ale jest już za późno. Oplatam jasne pasma wokół swojej dłoni, by tylko mi się nie wymknął. Mam wrażenie, że w nozdrzach czuję jego zapach, że pieści mnie swoimi drobnymi dłońmi… Chcę go. Tak bardzo, że to aż boli. Chcę czuć na sobie jego dotyk, ciepło skóry, ale przede wszystkim chcę, by był mój. Pod wpływem jego spojrzenia, jestem zupełnie bezbronny. I jest mi dobrze, tak dobrze… - Otwórz oczy, misiu i patrz na mnie… - na dźwięk obcego głosu, wpadam w panikę. „Nie, Max. Patrz na mnie… Tylko na mnie…”
- Zawsze patrzę… Tylko na ciebie… - niespodziewanie dochodzę. Cherry zaczyna krztusić się moją spermą. Mruży groźnie oczy, ocierając łzy. – Przepraszam… Nie chciałem… - pomagam jej wstać.
- Nie szkodzi – uśmiecha się do mnie blado. – Zapłacisz ekstra i po sprawie.
- Zapłacę?
- Misiu, chyba nie liczyłeś na to, że…
- Ile? – przerywam jej ostro, odpychając od siebie, by móc poprawić ubrania.
- Byłeś miły, więc dwieście wystarczy – wyciąga rękę w moją stronę. Wyjmuję wszystkie banknoty, jakie mam w portfelu i wciskam w jej dłonie.
- Masz i spadaj! - bardziej zabolało mnie przerwanie tej dziwnej fantazji, niż odkrycie prawdy. Źle ze mną. Bardzo źle.
- Nie ma się czym denerwować, Max. Spędziliśmy miły wieczór. Nie psuj nastroju – pociesza mnie.
- Miły?! To nazywasz miłym wieczorem?! – zaczynam krzyczeć, ruszając prosto przed siebie, choć w obecnym stanie jest to dosyć trudne.
- Poczekaj! – woła za mną, stukając obcasami. – Chodź, porozmawiajmy – łapie mnie za rękę i podprowadza do krawężnika, pomagając usiąść.
- Idź sobie. Chcę zostać sam!
- Pójdę. Chłopak na mnie czeka – odwraca się w kierunku parkingu. Jak na zawołanie, w jednym z samochodów zapalają się światła.
- Ten, z którym rzekomo zerwałaś? Świetnie…
- Ty też nie do końca byłeś ze mną szczery. Wyobrażałeś sobie kogoś innego, podczas gdy ja…
- Dość!
- Za tobą jest telefon. Masz – wyjmuje kilka monet z niewielkiej, satynowej kopertówki, którą ma przewieszoną przez ramię. – Zadzwoń po kogoś, by cię zabrał do domu – nie chcę od niej pomocy. Nie chcę pomocy od nikogo! Odpycham więc jej rękę, lecz dziewczyna nie rezygnuje. Kładzie drobne na chodniku obok mnie, po czym wsiada do czarnego samochodu i odjeżdża.
Przez kilkanaście minut nie jestem w stanie ruszyć się ze swojego miejsca. Czuję obrzydzenie i jest mi niedobrze. Obejmuję się ściśle ramionami, próbując zapanować nad sytuacją. Ktoś powinien obtłuc mi mordę za to, co zrobiłem. Na szczęście jest osoba, która nie odmówi mi tej drobnej „przyjemności”.
Zabieram monety i podchodzę do automatu. Wykręcam numer do domu.
- Halo? – słysząc głos Eli, mam wrażenie, że się popłaczę. Tylko tego było mi trzeba…
- Jeszcze nie śpisz? – wypowiedzenie tych trzech słów sporo mnie kosztuje.
- Max? Wszystko w porządku?  - zachowuje się tak, jakby już o wszystkim wiedział…
- Nie. Obudź ojca. Muszę z nim porozmawiać.
- Twoi rodzice wrócą dopiero rano. Dzwonili do mnie jakiś czas temu.
- Rano? Cudowanie! Po prostu lepiej być nie może! Czemu nigdy go nie ma, gdy najbardziej go potrzebuję?! – z całej siły zaciskam palce na słuchawce, powstrzymując się, by po prostu nie pociągnąć za kabel i nie wyładować na nim swojej złości.
- Może ja mogę ci pomóc?
- Ty?! – wybucham ironicznym śmiechem. – Jesteś ostatnią osobą, która może mi pomóc, wierz mi.
- Max, ty piłeś? – samo stwierdzenie tego faktu jest dla niego niezłym szokiem. Nie powinno mnie to dziwić. Przecież to jeszcze dziecko…
- Tak, piłem. Poszedłem do baru i narąbałem się jak okręt. Chciałeś wiedzieć, to już wiesz.
- Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.
- Nie musisz. Poradzę sobie – kończę rozmowę.
- Max, zaczekaj! Max! – odkładam słuchawkę, nie słuchając, co ma do dodania. Najważniejsze, że jest bezpieczny. Tylko to się dla mnie liczy. Spoglądam na tarczę swojego zegarka. Dochodzi druga. Jestem pewny, że zamiast spać, nadal siedział nad szkicami. 
Eli, ja… 
Nie, to niemożliwe! 
To po prostu niemożliwe!
Nie pasujemy do siebie. Jesteśmy zupełnie inni. Jak ogień i lód. To by się nigdy, przenigdy nie udało. Zwłaszcza po wydarzeniach dzisiejszej nocy. Nie potrafiłbym być obok. Rozpalasz mnie. Rozpalasz do czerwoności. Twój wygląd, charakter, tajemnice. Nawet twój talent. Chcę to wszystko poznać. Odkryć cię, krok po kroku, lecz jest już za późno. Posunąłem się o krok za daleko. Myślałem, że potrafię przed tobą uciec, a ty tylko na to czekałeś. Wykorzystałeś chwilę słabości, by mnie zupełnie zniewolić. A przecież nasz los i tak już na zawsze został połączony. Nigdy przed tobą nie ucieknę. I wcale nie chcę tego robić. Ty, ja, nasze dziecko – zawsze będziemy sobie bliscy. Ta myśl pozwala mi się uspokoić, choć odurzenie nie znika. Wprost przeciwnie…
Jestem tak zajęty sobą, iż nie zauważam własnego samochodu, który zatrzymuje się z piskiem opon niebezpiecznie blisko.
- Max, nic ci nie jest? – Eli wyskakuje ze środka i pochyla się nade mną, dotykając mojego policzka, by unieść mi głowę. Spoglądam mu prosto w oczy. Jego dłoń jest nieco chłodna. To pewnie wina klimatyzacji.
- Jak mnie znalazłeś, Króliczku?
- Dzięki mapie Google.
- Zawsze taki sprytny… - zaczynam się śmiać, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Chodź, wracamy do domu – wyciąga do mnie rękę, by pomóc mi wstać.
- Nie dotykaj mnie. Jesteś taki czysty i niewinny…
- Max, o czym ty bredzisz? No już, rusz się i wsiadaj do auta! – rozkazuje mi, pewnym siebie tonem.
Obserwowanie jak radzi sobie z moim samochodem jest dla mnie bardzo interesującym doświadczeniem. Nie wiem czemu tak mnie to dziwi. Przecież wiedziałem, że ma prawo jazdy. Gdy go poznałem, miał nawet samochód. Sprzedał go z mojej winy, zapewne poniżej wartości, bo okazałem się zachłannym i chciwym gburem.
- Zapnij pasy – celowo siadam bokiem, by móc bezwstydnie się w niego wpatrywać.
- Nie zapnę. Do domu jest blisko. Poza tym przy takim ustawieniu fotela, za mocno uciskają dziecko.
- W taki razie jedź ostrożnie.
- Nie bój się. Nie porysuję twojego samochodu.
- Mam to gdzieś  - wyciągam się w fotelu.
- Jutro pewnie zmieniłbyś zdanie – mruczy pod nosem.
- Zapytaj mnie o to jutro, a usłyszysz identyczną odpowiedź - zapewniam go.
Muszę przyznać, że niezły z niego kierowca. Może prowadzi tak zachowawczo, bo serio martwi się o mercedesa, a może zawsze tak jeździł. Chciałbym to wiedzieć. To i miliony innych rzeczy, które go dotyczą. Zanim poznam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, Eli parkuje auto i pośpiesznie wysiada.
- Dasz sobie radę? – pyta, marszcząc jasne brwi.
- Nie pierwszy raz jestem pijany – chciałbym mu jakoś zaimponować, lecz nieco kręci mi się w głowie, co z kolei wprawia mnie w doskonały nastrój. – Nie patrz tak na mnie. Mam ci obiecać, że więcej tego nie zrobię? O to ci chodzi?
- Chodzi mi tyko o to, żebyś bezpiecznie dotarł do łóżka – przekręca zamek w drzwiach, korzystając ze swoich kluczy. – No chodź, tylko ostrożnie. Jeśli upadniesz, nie dam rady cię podnieść.
Gdy docieram na górę, dopiero wtedy uświadamiam sobie, jak bardzo jestem zmęczony. Eli znika z mojego pola widzenia. Siadam więc na łóżku i podpieram głowę, zastanawiając się, gdzie poszedł. Nie chcę być sam. Rzucam się na pościel, czekając na jego powrót.
- Wypij to – podaje mi szklankę zimnej wody, do której dodał jakieś tabletki.
- Nie chcę.
- Proszę, po prostu zrób, co mówię.
- Zachowujesz się zupełnie jak moja mama – naigrywam się z niego, siadając.
- Max… Nie utrudniaj – wzdycha ciężko, klękając przede mną na dywanie. – No już, pij – podtrzymuje mi szklankę, abym się nie oblał.
- Smakuje okropnie – narzekam, krzywiąc się.
- Jakoś to przebolejesz. A teraz kładź się.
- Nie. Chcę spędzić z tobą więcej czasu. Musimy porozmawiać… Muszę cię przeprosić. Ja nie chciałem. Wierzysz mi? – kładę mu dłonie na ramionach, by łatwiej wyczytać z jego oczu co tak naprawdę myśli. – Wyglądasz mizernie.
- Nikt ci nie każe na mnie patrzeć – prycha gniewnie, próbując się uwolnić.
- Lubię na ciebie patrzeć. Czasami wydaje mi się, że robię to nawet wtedy, gdy nie ma cię blisko, tak jak teraz…
- Super. A teraz do spania – opiera swoje drobne dłonie na mojej klatce piersiowej.
- Pomożesz mi się rozebrać? – pytam z nadzieją w głosie.
- A sam nie możesz tego zrobić?
- Proszę… Nie odmawiaj mi… Tylko ten jeden raz. Jeśli to zrobisz, już nigdy więcej nie sięgnę po alkohol. Przysięgam – kładę prawą rękę na sercu, chwiejąc się przy tym na boki.
- Skoro muszę… – odgarnia swoje rozpuszczone włosy do tyłu i odwiązuje moje buty.
- Łaskoczesz mnie – zaczynam się śmiać, gdy ściąga mi skarpetki.
- Dobra, dosyć tego! Gaszę światło! – podchodzi do włącznika. W pokoju pali się tylko niewielka lampka nocna sprawiając, że robi się bardziej klimatycznie.
- Eli, nie skończyliśmy… Nie dam rady odpiąć guzików koszuli… Chyba mnie tak nie zostawisz, co?
- Jesteś gorszy niż dziecko – zrzędzi, ponownie klękając miedzy moimi udami.
- Za to ty jesteś piękny… - szepczę.
- Tak? – z powątpiewaniem unosi na mnie wzrok, sięgając do mojego lewego nadgarstka. – Ostatnio mówiłeś, że nigdy wcześniej nie widziałeś okropniejszego brzydactwa…
- Dobrze wiesz, że to nieprawda. Powiedziałem tak, by byłem na ciebie wściekły. Kłamałem tylko po to, by cię zranić – unoszę jego dłoń do ust i lekko całuję. – Wierzysz mi?
- Nie.
- Teraz ty kłamiesz. Wiem, że mi wierzysz. Widzę to w twoich oczach. Mogę z nich wszystko wyczytać. Każdą twoją reakcję…
- W takim razie co teraz czuję?
- Rzucasz mi wyzwanie? To dobrze, lubię to – puszę się jak paw, wpatrując w jego oczy. – Jesteś zmęczony.
- Brawo. Wygrałeś – rozpina ostatni guzik, po czym pośpiesznie wstaje.
- Jeszcze nie skończyłem! – bronię się, układając dłonie na jego szczupłych biodrach. – Jesteś też smutny. Bardzo smutny. Stało się coś, o czym nie chcesz nikomu powiedzieć… - wyraźnie czuję, jak się spina. - Zgadłem, prawda?
- Może…
- Dzidziuś też to czuje – przesuwam prawą dłoń na jego brzuszek. – Chociaż jest taki malutki, chce twojego szczęścia. Bo gdy ty jesteś szczęśliwy, on też jest szczęśliwy – głaszczę go bardzo delikatnie. Moje słowa coś w nim poruszyły. Mam wrażenie, że za chwilę się rozpłacze. Nie mogę do tego dopuścić! – Chodź do mnie – obejmuję go mocno i przyciągam do siebie.
- Max! Nie!
- Już raz mnie dzisiaj dotykałeś. Ja też chcę cię dotknąć…