środa, 27 października 2021

Prawdziwy Romantyk, część XX

 

- Panie, jak mogłeś?! Zaryzykowałeś utratę korony dla wampira! – Oburzony Norman nerwowo krąży po moim gabinecie. – Wiesz co mogło się stać?! To niesłychane! Po prostu niesłychane!

Krzyki i lamenty opiekuna nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nigdy więcej nie cofnę się choćby o milimetr jeśli chodzi o mój związek. Tak, zaryzykowałem utratę korony. Byłem gotowy się jej wyrzec. Mimo to nie znalazł się ani jeden chętny, aby pozbawić mnie władzy. Wprost przeciwnie. Nigdy nie zapomnę serdecznych słów, które wygłosił sir Nolan, gratulując mi rychłych zaręczyn. Za jego śladem poszli inni. Pierwszy raz poczułem się akceptowany. Zaufałem miłości, która jest dla mnie najważniejsza. Nawet jeśli wężowe języki ohydnych wrogów rozpowiadają właśnie okropne plotki na mój temat, nie zmienię zdania. Gdy tylko rozprawię się z Wilburem, zamierzam zorganizować wielką ucztę dla wszystkich mieszkańców królestwa, na której oficjalnie przedstawię poddanym mojego wybranka.

- Nie panikuj. Wszystko dobrze się układa – próbuję uspokoić rozdrażnionego Normana. – Pojmaliśmy prawnika oraz wszystkich wspólników Wilbura. Jestem pewien, że gdy tylko zaznają gościnnej atmosfery, panującej w królewskich lochach, będą bardziej skłonni do współpracy. Wystarczy, że jeden ze złapanych przez nas ptaszków zacznie śpiewać – uśmiecham się, rozbawiony własnym żartem. – Poza tym Nefryt powiedział, że…

- Panie, błagam cię! Przestań kpić! – Norman wchodzi mi w słowo. – Jesteś całkowicie zaślepiony! Nie pamiętasz, jak to się wszystko zaczęło? To Nefryt jest temu winny! Zaatakował barona i jego dzieci. Sprowokował Wilbura. Do tego zniknął na kilka dni i do tej pory nie wiemy co wtedy robił!

- Baron i Wilbur zawsze knuli przeciwko nam. Przyczynili się do zamordowania mojego ojca – przypominam. – Gdyby nie pomoc Nefryta, nikczemny plan barona z pewnością by się powiódł. Nie wiem jak ty, ale ja nie chciałbym żyć ze świadomością, że spłodziłem dziecko z obcą kobietą.

- Wampir nie urodzi dziecka. Nie będziesz miał dziedzica – Norman złośliwie mi dogryza.

- Za to mam miłość Nefryta. Jego przyjaźń. Oddanie. Naprawdę uważasz, że to mało?

- Uważam, że Nefryt od początku tobą manipuluje. Wykorzystuje do swoich celów. Jest rządny wpływów i bogactwa, którym tak hojnie go obsypujesz. Owszem, od czasu do czasu zdarza mu się bąknąć zdanie lub dwa dotyczące przyszłości. Panie, czy jego wizje naprawdę są tego warte? Nie znam nikogo, kto dysponowałby równie potężną mocą. Szczerze wątpię, czy kiedykolwiek spotkasz na swojej drodze równie potężnego przeciwnika. Nie potrzebuję jego wizji, aby stwierdzić z całą stanowczością, że pokonasz wrogów. Nawet twój ojciec nie byłby w stanie ci dorównać.

Ojciec… Słowa Normana sprawiają, że niechętnie wracam do przeszłości. Tak, ojciec był potężnym demonem, a ja jestem od niego znacznie silniejszy. Opanowałem więcej zaklęć. Udało mi się zakończyć wojnę. Wszystko to zrobiłem dla niego. On jest słaby, więc ja chciałem być silny. Wykorzystywano go na polu bitwy, więc ja podarowałem mu pokój. Chcę, aby żył spokojnie u mego boku, bo bardzo go kocham.

- Nie zaszedłbym tak daleko, gdyby nie Nefryt. Dobrze o tym wiesz. Jesteś ze mną od chwili moich narodzin. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek. Dlaczego nie możesz cieszyć się moim szczęściem?

- Panie… – Normanowi zaczyna brakować argumentów.

- Nefryt jest dla mnie wszystkim. Tylko w nim widzę sens życia. Kiedy się uśmiecha lub kiedy się na mnie złości… Wszystko co robi i mówi. Wszystko o czym marzy i czego pragnie. To wszystko jest teraz moje. Nie rozumiesz tego? Nefryt jest całym moim światem. Czemu tego nie rozumiesz?

Brak zrozumienia ze strony Normana boli mnie równie mocno, jak brak wiary ojca w to, że w naszym świecie można żyć bez wojen.

- Szykujmy się do drogi – rozkazuję, kończąc tym samym rozmowę o uczuciach.

Norman widzi we mnie wyłącznie króla. W oczach Nefryta jestem jego mężczyzną. Moja wcześniejsza radość była odrobinę przedwczesna. Najwidoczniej nie da się pogodzić dwóch tak odrębnych ról. W sali tronowej będę więc królem. W sypialni ukochanym. Żałuję, że nie dane mi będzie być po prostu sobą, ale cóż. Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli.

***

Do późnych godzin nocnych razem z wojskiem patroluję teren królestwa. Używając magii, przemierzamy spore odległości, pilnując granic oraz dbając o bezpieczeństwo poddanych. Jest to także okazja, aby na własne oczy przekonać się, czy wrogie oddziały nie szykują się do ataku. Noc jest wyjątkowo ciepła i spokojna. Mimo to czuję w sobie lęk i niepokój. Związane są one ze skarbem, który z taką starannością ukryłem w strzeżonej wieży. Czy rzucone przeze mnie zaklęcia są wystarczająco silne, aby nikt nie skrzywdził mojego Nefryta? Czy wampir nie złamie danego mi słowa? A co, jeśli jakimś cudem wyszedł z komnat? Jeśli Wilbur ponownie go zaatakuje, kto stanie w jego obronie? Drżę na samą myśl, że mógłby ponownie do skrzywdzić.

Czarne scenariusze. Niepokój. Setki pytań bez odpowiedzi. Co powinienem zrobić? Czy trzymać się bliżej zamku, czy też bardziej się od niego oddalać? Czy zostaniemy zaatakowani? A może to ja powinienem zaatakować pierwszy? Kiedy? Gdzie? Kto jeszcze okaże się wrogo nastawiony? Kto mnie zdradzi? Kto jest sojusznikiem? Przez chwilę mam wrażenie, że mój mózg nie jest w stanie przetworzyć więcej informacji. Czuję jedynie bolesne pulsowanie, które sprawia, że nie potrafię na niczym się skoncentrować.

- Wracamy! – Decyduję. Nie oglądam się za siebie. Nie dbam o to, czy wojsko za mną podąża. Chcę do domu. Do Nefryta.

Gdy przekraczam zamkowe mury, noc nadal okrywa niebo swoim aksamitnym kocem. Do świtu pozostały zaledwie dwie godziny. Pozostawiam mojego ogiera samemu sobie i od razu przenoszę się do sypialni.

- Już wróciłeś? – Zaskoczony Nefryt odwraca twarz w moją stronę.

Nic nie odpowiadam. Pozbywam się zbroi, aby móc przytulić ukochanego, który zajęty był podziwianiem nocnej panoramy królestwa.

- Martwiłem się, że nie dotrzymasz słowa – szepczę, bawiąc się puklem różowych włosów.

- Obiecałem, że nie opuszczę sypialni.

Oplatam Nefryta ramionami. Wampir nakrywa moje dłonie swoimi. Zapach jego skóry. Miękkość włosów. Równy oddech. To drobiazgi, lecz dzięki nim odzyskuję spokój i równowagę.

- Nie ufasz mi, mój panie? – Nieśmiertelny postanawia pobawić się moim kosztem. Odchyla głowę i spogląda mi prosto w oczy.

- W obecnej sytuacji nie ufam nikomu – odpowiadam wymijająco.

- Bariera, którą otoczyłeś nasze pokoje jest wyjątkowo silna.

- To prawda – przytakuję. – Zależy mi na tym, aby nikt tu nie wchodził.

- Więc chodzi o to, aby nikt nie mógł tu wejść? – Lekko kpiący ton Nefryta silnie działa na moje zmysły.

- Twoje bezpieczeństwo to obecnie mój największy priorytet.

- Mam spędzać czas w niewoli, podczas gdy na zamku dzieje się tak wiele?

Błękitnooki obraca się twarzą do mnie. Jego drobne dłonie suną po moich ramionach. Pod wpływem dotyku wampira, moje mięśnie boleśnie się spinają. Muszę nad sobą panować, choć wymaga to ode mnie żelaznej dyscypliny. Jeśli stracę nad sobą kontrolę, Nefryt i ja za chwilę wylądujemy w łóżku. Nadzy.

- Zamknąłem cię tu z zupełnie innych powodów – szepczę, wpatrując się w bladoróżowe usta.

- Za chwilę powiesz, że to dla mojego dobra… – Nefryt dalej bawi się moim kosztem. Rozchyla wargi. Jego słodki oddech jest jak dodatkowa porcja afrodyzjaku. Zamykam oczy. Pokusa jest zbyt silna. Nie oprę się, jeśli dalej będzie tak robić. – Gdybym naprawdę chciał się stąd wydostać, zrobiłbym to.

- Co?! – Słowa mojego wybranka całkowicie mnie otrzeźwiają.

Nefryt zaczyna cicho chichotać, rozbawiony moją reakcją. Zasłania usta dłonią, tłumiąc swój uroczy śmiech.

- Cieszę się, że tak cię to bawi, aniele. – Naburmuszony, uwalniam wampira z uścisku. Podchodzę do fotela i opadam na aksamitne poduszki.

Nefryt nadal jest w dobrym humorze. Uśmiecha się do mnie słodko, odsłaniając swoje kły. Postanawiam trochę się z nim podroczyć. Niewielka porcja mojej mocy spowija jego filigranowe ciało. Zaskoczony wampir ulega mojej woli. Sadzam go sobie na kolanach. Na tym jednak nie poprzestaję. Odsuwam długie pasma jego rozpuszczonych włosów do tyłu. Rozwiązuję także fantazyjnie zawiązaną kokardę, która utrudniała mi dostęp do jego szyi.

- Co robisz, mój panie? – Ukochany pochyla się nade mną. Opiera dłonie na mojej klatce piersiowej. Chłód bijący od jego skóry przyprawia mnie o dreszcze. Nie jest mi zimno. Wprost przeciwnie. Cały płonę.

- Upewniam się, że Wilbur nie zostawił śladów na twoim ciele.

Za pomocą magii rozpinam pierwsze dwa guziki wampirzej koszuli. Jasna, alabastrowa skóra, zdaje się mienić pod wpływem blasku, który rzuca na nią palący się w kominku ogień.

- Mówiłem ci, że znikną zanim się obudzę.

- To prawda. Mówiłeś. – Unoszę się odrobinę w górę, by całować wampira po odsłoniętej szyi. Nefryt wzdycha, gdy odchylam jego głowę i unieruchamiam ręce. Za pomocą magii układam je na udach wampira. Nie chcę, aby jego dotyk mnie rozpraszał.

- Cassianie… – W błękitnych oczach dostrzegam żądzę.

- Gdybym był taki jak ty, poprosiłbyś, abym cię ugryzł. – Skubię zębami wrażliwą skórę, napawając się przy okazji subtelną reakcją małego krwiopijcy.

- Tak sądzisz?

Nefryt nawet nie drgnie. Spogląda na mnie spod wachlarza gęstych rzęs. Dobrze wie, że nie zrobię niczego wbrew jego woli.

- Opowiesz mi co dziś robiłeś? – Udaję, że pomimo mocno erotycznej atmosfery, nadal możemy swobodnie rozmawiać.

- Ponieważ wiedziałem, że nie będzie cię przy mnie, gdy się obudzę, postanowiłem więc, że dłużej pośpię.

- Jesteś głodny? – Podsuwam wampirowi swój nadgarstek, godząc się, aby mnie ugryzł.

- Jeszcze nie. – Nefryt subtelnie odwraca głowę. Być może wolałby napić się z innego miejsca. Mam dylemat. Jeśli pozwolę mu wybrać, będę musiał uwolnić go spod wpływu czarów. Nie chcę tego robić. Lubię, gdy ulega mojej magii. To daje mi chwilowe poczucie władzy. Nie chodzi mi o to, aby go zdominować lub udowodnić, że jestem silniejszy. Wprost przeciwnie. Chcę się nim opiekować. Nefryt nie lubi czuć się zależny od innych. Nie lubi też, gdy zamykam go w naszej sypialni.

- Obudziłeś się i co było dalej? – Namawiam go do zwierzeń.

- Zewsząd docierały do mnie głosy. Miałem wrażenie, że wszyscy mieszkańcy zamku powtarzają jedno i to samo zdanie. Ich zaaferowanie, emocje… Nie masz pojęcia, jakie to było męczące! – Żali się.

- Moje kochanie... – Z czułością gładzę nieśmiertelnego po policzku. – Chciałbym być przy tobie cały czas. Czuwać, aby nikt nie zakłócał twojego odpoczynku.

- Uśmiechasz się, chociaż to ty spowodowałeś lawinę plotek. – Nefryt marszczy brwi, okazując w ten sposób swoją dezaprobatę.

- Ja? – Udaję zdziwienie. – Nie wiem o czym mówisz.

- Miałeś wyłapać ludzi, którzy knuli przeciwko tobie razem z Wilburem. Tymczasem zastraszyłeś ministrów. Nie przypominam sobie, aby moja wizja dotyczyła abdykacji króla. A już z pewnością nie było w niej mowy o zaręczynach.

W chwilach takich jak ta wolałbym, aby Nefryt pozwolił się zaskoczyć. Nie dość, że bez przeszkód potrafi zajrzeć w przyszłość, to na dodatek obdarzony jest wyjątkowo czułym słuchem. Starałem się nie myśleć o zaręczynach, bo w chwili, w której zdecydowałbym się poprosić go o rękę, on od dawna by o tym wiedział. Odkładałem więc decyzję na później, ale dłużej nie zniosę tej udręki.

- Postanowiłem skupić się na mojej wizji przyszłości. Zatrzymam koronę, a ty będziesz u stał u mego boku. Nikt i nic nas nie rozdzieli.

- Naprawdę tego chcesz? – Chociaż to co za chwilę zrobię nie jest już dla Nefryta niespodzianką, wydaje się bardzo wzruszony.

- Zawsze tego chciałem. Każdego dnia, odkąd spojrzałem w twoje oczy.

- Jesteś pełen sprzeczności, mój panie. – Wampir ponownie się uśmiecha. – Latami snułeś romantyczne plany, a teraz zamierzasz się oświadczyć trzymając mnie siłą na swoich kolanach?

Nefryt ma rację. Nie tak miały wyglądać nasze zaręczyny. Chciałem obsypać go kwiatami. Zabrać w jakieś piękne miejsce. Uklęknąć i zadać to jakże ważne pytanie. Gdy złączyłem nasz los za pomocą przysięgi, sceneria również nie była romantyczna. Nefryt umierał na moich rękach. Nie chcę, aby wszystkie ważne wydarzenia w naszym życiu przebiegały tak, jakbyśmy nie mieli na nie żadnego wpływu.

Zamykam oczy i przenoszę nas na królewską łąkę. To ulubione miejsce mojego anioła. Odkąd zamieszkał w zamku, spędza tu naprawdę sporo czasu. Rosną tu wyjątkowo rzadkie kwiaty, które specjalnie dla niego wyczarowałem. Zależało mi na tym, aby kwitły w nocy, a nie w dzień. Chciałem, aby mój ukochany mógł się nimi cieszyć niezależnie od pory dnia.

- Najdroższy… – Wyciągam z kieszeni przygotowane wcześniej pudełko. – Nie sądziłem, że to będzie taki trudne. – Moje serce szaleje. Łomocze tak głośno, że ledwo słyszę wypowiadane przez siebie słowa.

Nefryt zamiera. Wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami.

- Poczekaj! – Powstrzymuje mnie gdy chcę przed nim uklęknąć. – Porozmawiajmy.

- Nie będę dłużej czekać. Chcę, abyś był mój.

Przyznaję, że nie takiej reakcji oczekiwałem. Spodziewałem się, że Nefryt chociaż odrobinę się wzruszy. A potem rzuci mi się w ramiona i pozwoli pocałować. Odpowie wyznaniem na moje wyznanie. Obieca, że spędzimy razem wieczność. Co jest aż tak ważne, aby przerywać tą jakże podniosłą chwilę?  

- Cassianie, jestem twój. Wymieniliśmy przysięgę, pamiętasz?

- To nie ma nic do rzeczy. Musimy się pobrać.

- Zaręczyny to poważna sprawa. Powinniśmy się zastanowić. Przedyskutować wszystko na spokojnie.

- Kocham cię i chcę, aby wszyscy o tym wiedzieli. To za mało? – Zachowanie Nefryta wzbudza we mnie lęk. Czemu reaguje w taki sposób? Nie jest mnie pewny? Nie podoba mu się biżuteria, którą dla niego wybrałem? Co prawda nie zdążyłem otworzyć pudełka, więc szansa na to, że nie widział pierścionka, bo nie zajrzał jeszcze w przyszłość.

- Cassianie, ja też cię kocham, ale jest rzecz, której nie bierzesz pod uwagę. Unikanie tego tematu nie sprawi, że samoistnie zniknie. – Nefryt bierze głęboki wdech. – Jesteś królem, a ja nie dam ci dziedzica.

- To nie ma żadnego znaczenia – prycham gniewnie.

- Owszem, ma. Jestem wampirem. Moje ciało jest martwe.

- Nie mów tak! – Nieświadomie unoszę głos, strasząc przy okazji ptaki, które uciekają w popłochu.

- Cassianie, przysięga jest wieczna. Tylko śmierć może ją zerwać.

- Wiem o tym! Wszyscy o tym wiedzą!

- Przysięga nie oznacza, że to mnie powinieneś prosić o rękę. Mógłbyś przecież ożenić się z kimś, kto da ci dziecko.

- Oszalałeś?! Nigdy! – Jestem bezgranicznie wściekły. Ziemia pod moimi stopami niebezpiecznie drży. Powietrze gęstnieje od demonicznej mocy.

Wampir milczy. Pomimo szału, jaki odczuwam, nie boi się podejść bliżej. Wyciąga rękę i dotyka mojej twarzy. Jego dotyk koi zszargane nerwy. Zaborczo przytulam Nefryta.

- Nie mógłbym cię zdradzić, słyszysz? Nie mógłbym...

- To nie zdrada, Cassianie. Jesteś młody. Zafascynowany naszym związkiem, który trwa bardzo krótko. Za sto lub dwieście lat możesz inaczej spojrzeć na przeszłość i…

- Dość! – Przerywam mu.

Odchylam głowę Nefryta do tyłu i wymuszam namiętny pocałunek. Nie chcę być brutalny. Mimo to siłą rozsuwam jego wargi. Nieśmiertelny przez chwilę walczy, lecz w końcu mi się poddaje.

- Jesteś mój… Tylko mój… Mając ciebie, nie pragnę niczego więcej… Kocham cię… Kocham cię tak bardzo…

- Ja też cię kocham, mój panie. – Nefryt w końcu się uśmiecha.

Potrzebuję chwili czasu, aby odzyskać równowagę. Kładziemy się więc na trawie i wpatrujemy w niebo usłane gwiazdami. Obok nas spaceruje jednorożec, który wykorzystuje okazję i wymusza na wampirze sutą porcję ulubionych przysmaków.

- Chciałbym wiedzieć co jeszcze przede mną ukrywasz – przerywam ciszę.

Nefryt obraca głowę. Unosi wzrok i spogląda mi prosto w oczy.

- Pytasz o moje sekrety?

- Pytam o nas. Pytam o to, czego się boisz. I o to, czego nigdy mi nie mówisz. Dlaczego wcześniej nie zapytałeś mnie o dziecko?

- Nie było okazji.

- Kłamiesz. Miałeś całe mnóstwo okazji. Mimo to nie zrobiłeś tego. Dlaczego? – Drążę temat, który chciałbym wyjaśnić zanim nadejdzie świt.

- Moje wizje zwykle nie dotyczą bardzo dalekiej przyszłości. Mógłbym do niej zajrzeć, gdybym chciał. Nie robię tego, bo to mnie bardzo męczy. Gdybym zaryzykował i odkrył, że jesteś ze mną nieszczęśliwy, złamałoby mi to serce.

- To niemożliwe.

- Cassianie, nie zrozum mnie źle. Jeśli zapragnąłbyś dziecka, pozwoliłbym ci je mieć. Może nie teraz, gdy nasza miłość jest jeszcze tak świeża. Nie spaliśmy jeszcze ze sobą. Oszalałbym, gdyby ktoś obcy dotykał cię przede mną. Nasz czas jeszcze nie nastał i pewnie wydrapałbym oczy każdemu, kto ośmieliłby się do ciebie zbliżyć. Nie nacieszyliśmy się sobą. Łącząca nas więź nie osłabnie. Wprost przeciwnie. Dopiero gdy oswoimy wzajemne pożądanie... Tak, dopiero wtedy mógłbyś spróbować postarać się o dziedzica. Nie wcześniej – zastrzega.

Wierzyć mi się nie chce, że tak dokładnie to przemyślał. Jest gotowy podzielić się mną z kimś innym tylko po to, abym miał dziecko? To szlachetne z jego strony, bo mnie z pewnością nie będzie stać na taki gest.

- To się nigdy nie stanie! Nigdy! – Pewny swego sięgam po dłoń Nefryta, którą z wielką czcią całuję. – Byłeś, jesteś i będziesz jedyny.

- Nie wiem, jak kochają demony. Wiem za to, jak kochają wampiry. To nie jest zwykła miłość, wierz mi. Nie zawsze będziesz rozumiał moje postępowanie. Dopiero czas… Gdy upłynie go wystarczająco dużo… Zrozumiesz, jak bardzo cię kocham… – Oczy Nefryta zachodzą łzami.

- Nie płacz. – Scałowuję krwawe łzy. – Błagam, nie płacz.

- Wszystko co zrobiłem i co zrobię… Tak musi być, Cassianie… – Nefryt zaczyna szlochać. – Takie jest przeznaczenie… Taka jest moja miłość…

- Ugryź mnie – żądam od ukochanego, aby naznaczył moje ciało swoimi kłami. Jego krew już buzuje w moich żyłach. Pod jej wpływem moje odczucia przybierają na sile. Kotłujące się emocje potrzebują ujścia. Jeśli Nefryt szybko nie zareaguje, eksploduję.

Błękitnooki doskonale rozumie mój stan. Przyciąga moją dłoń do ust, uwalniając mnie od niebezpiecznego napięcia. Po chwili popycha mnie na trawę, rozrywa koszulę i gryzie na wysokości serca.

- Ten ślad nie zniknie tak od razu. – Mój ukochany zmienia się we frywolną bestię, którą chciałbym poskromić. – To na wypadek, gdybyś zapomniał do kogo należysz.

- Skoro tak chcesz się bawić…  – Łapię Nefryta za biodra i zamieniam się z nim miejscami, przyjmując wyzwanie. Długowieczny zaczyna się śmiać.

- Znowu mnie więzisz, mój panie?

- Nie chcę, abyś uciekł, gdy będę cię prosić o rękę.

Za pomocą magii wybrany przeze mnie klejnot pojawia się na serdecznym palcu lewej dłoni mojego anioła.

- Nefrycie – poważnieję. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim mężem?

- I już? – Mój wybranek wydaje się odrobinę rozczarowany.

- A czego się spodziewałeś? Tego? – Rozświetlam nocne niebo setkami srebrnych ogników, by wyglądały jak spadające gwiazdy. – Znasz przyszłość, więc wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. Oddałem ci moje serce, życie i królestwo. Będę cię kochał przez wieczność. Spełnię wszystkie twoje marzenia. Będę się przy tobie budził i przy tobie zasypiał.

- Nie o to mi chodziło. Bałem się tej chwili, a ona jest taka…

- Idealna? – podpowiadam.

- Tak. Jest idealna.

- Więc odpowiedz. Ukróć moje męki i powiedz, że zostaniesz moim mężem. Powiedz, że wymienisz się ze mną obrączkami, które zostawił nam mój ojciec. Powiedz, że będziesz trwał przy moim boku.

- Tak – szczerze wzruszony Nefryt rzuca mi się na szyję. – Tak, wyjdę za ciebie. Zostanę twoim mężem.

piątek, 22 października 2021

Humory Króla - rozdział 27

 

Eryk

Opłukuję twarz zimną wodą, a następnie spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądam strasznie. Jestem blady i mam zaczerwienione oczy. W dodatku znowu wymiotowałem. Sięgam po krople do oczu. Ręce nieco mi drżą. Jestem zdenerwowany i bardzo bliski ataku paniki. Za niecałą godzinę wracamy do stolicy. Strach paraliżuje mnie do tego stopnia, że przez ostatnie dni prawie nie spałem i nie jadłem. Przykro mi, że oszukuję najbliższe mi osoby, ale co innego pozostaje? Vee nie chce dać mi leków na uspokojenie. Pewnie wydaje się mu, że skoro pan Moor wciska we mnie góry ciasta, to sytuacja jest opanowana. Gdyby znał prawdę…

Wychodzę z łazienki i zakradam się do okna. Na podjeździe stoją zaparkowane dwa czarne samochody. Z trudem nabieram powietrza do płuc i staram się myśleć pozytywnie. Jestem królem. Nie mogę wiecznie chować się po kątach i uciekać przed odpowiedzialnością. Cała ta sytuacja wydaje mi się okrutnym żartem. Wyciągnę królestwo z dołka. Mam tak wiele pomysłów, które chciałbym wprowadzić w życie. Chciałbym także udowodnić, że nie jestem taki, jak reszta mojej rodziny. Brzydzi mnie korupcja i wykorzystywanie innych. Marzę o tym, aby moi poddani czuli się dumni z naszej historii oraz z optymizmem patrzyli w przyszłość. Jednak aby to osiągnąć, trzeba wziąć się w garść, zacisnąć zęby i…

- Tutaj jesteś. – Simom uśmiecha się na mój widok. Zamyka za sobą drzwi na klucz i od razu podchodzi bliżej. Odsuwa mnie od okna, a następnie chowa w swoich bezpiecznych ramionach. – Tęskniłem – mruczy, całując mnie po skroni.

Nic nie odpowiadam. Zastanawiam się, co gorsze. Kolejne kłamstwo, czy też powiedzenie prawdy?

- Źle się czujesz – stwierdza.

- Nic mi nie jest – wypowiadam na głos ulubioną formułkę.

- Skarbie, mnie nie oszukasz. Ledwo trzymasz się na nogach.

- Nic mi nie jest – powtarzam nieco pewniejszym tonem.

- Przestań to w kółko powtarzać. – Mój mężczyzna uważnie mi się przygląda. Wiem, że on wie. Wiem też, że nie naskarży na mnie Vee. – Chcesz się położyć?

- Nie.

- Więc poczekaj tu na mnie. Przyniosę herbatę.

Zostaję sam. Rozglądam się po pokoju. W przeciwieństwie do moich opiekunów, nie chciałbym przyjechać tu po raz drugi. Dom mi się nie podoba. Ma swoje lata, a co za tym idzie, wydaje zbyt dużo dźwięków. Skrzypiąca podłoga, okna. Wystrój nie jest zbyt przytulny. Okolica również nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Nie wzdychałem z zachwytów na widok jeziora. Nie miałem ochoty na spacery po lesie. Podejrzewam, że gdybym był w lepszej kondycji fizycznej i psychicznej to bardziej doceniłbym uroki wiejskiego życia.

Podchodzę do łóżka, na którym położyłem futerał ze skrzypcami. Nieśmiało wyciągam rękę i przesuwam opuszkami po czarnej skórze. Nie mam odwagi, aby zajrzeć do środka. Mimo to czuję ulgę. Ich widok to jak spotkanie się z dawno nie widzianym przyjacielem. Siadam obok instrumentu i pozwalam sobie na chwilę nostalgii. W sercu słyszę ich wyjątkowy dźwięk. Nikt więcej na nich nie zagra. To wielka strata. Jednak nie wyobrażam sobie, abym mógł je oddać komuś innemu. Od pierwszej chwili, gdy na nie spojrzałem, stały się częścią mnie. Najlepszą i najbardziej wyjątkową częścią, którą bezpowrotnie straciłem.

- Proszę – Simon podaje mi filiżankę. Jestem tak zaabsorbowany wspomnieniami, że nie zauważyłem jego powrotu.

- Dziękuję – odpowiadam automatycznie.

Odkąd pan Moor przejął rządy w kuchni , herbata znowu nabrała smaku. Może to nie kwestia doboru liści? Nie zdziwiłbym się, gdyby dosypywał czegoś do filiżanki, aby bardziej mnie od niej uzależnić.

- Przyniosłem też tosta. Musisz coś zjeść przed podróżą.

- Jadłem śniadanie – przypominam.

- Owszem, jadłeś. A potem zwróciłeś.

Odstawiam filiżankę na nocny stolik i kładę się w poprzek łóżka. Zamykam oczy. Ile bym dał, aby stąd uciec. Przenieść się w jakieś nowe miejsce, gdzie nikt by mnie nie znał i nie wiedział, kim jestem.

Materac ugina się pod ciężarem Simona, który kładzie się obok mnie. Przytula dłoń do mojego policzka. Oczywiście zabrałbym go ze sobą. Jego obecność jest mi niezbędna do życia.

- Skarbie, spójrz na mnie – prosi.

Niechętnie unoszę powieki. Ciepło, bijące z jego zielonych oczu sprawia, że pod moimi powiekami pojawiają się łzy. Oślepia mnie swoim blaskiem.

Simon powolutku się do mnie przysuwa, a następnie delikatnie całuje.

- Tylko ty i ja – szepcze.

- Gdybyś wiedział co czuję… Nie radzę sobie. Przedtem potrafiłem udawać, ale teraz… – Nieco roztrzęsiony, dzielę się sekretami ukrytymi na dnie serca.

- Dlaczego chcesz udawać? – Mój ukochany wydaje się zdziwiony. – Koniec z udawaniem. Nie ma nic złego w tym, że źle się czujesz. Otaczają cię bliscy, dla których jesteś ważny. Masz mnie. Masz Vee. Pana Moor’a. Jane. Eryku, jesteś królem. To ty rozdajesz karty. Już nie musisz dostosowywać się do reguł, które narzucają ci inni. Teraz ty będziesz tworzyć reguły.

- Nie poradzę sobie! Nie jestem w stanie! Nie widzisz tego?! – Wpadam w panikę. Pozwalam, aby moje największe lęki wzięły nade mną przewagę.

- Eryku, nie słuchasz mnie. Nie jesteś sam. Już nigdy nie będziesz. Widzisz? Już zawsze będę obok. Jestem tu po to, by się tobą zaopiekować. Pomogę ci. My wszyscy ci pomożemy. Każdego dnia twoje Konsorcjum zalewa fala listów z całego świata. Są wyrazem wdzięczności za odwagę i za to co zrobiłeś. Poddani także bardzo się o ciebie martwią. Pytają jak się czujesz. Czekają na ciebie.

Tak, wiem o listach. Obcy ludzie.  Chcą pomagać. Dlaczego? Wmawiano mi, że do niczego się nie nadaję. Jestem nikim. Ciężar korony wgniótł mnie w ziemię, razem z moim bratem. Tymczasem okazuje się, że są tacy, którzy mnie nie znają i nic o mnie nie wiedzą, wyciągają rękę w moją stronę. I robią to nie po to, aby mnie skrzywdzić.

Schowany w ramionach Simona jeszcze przez dłuższą chwilę zastanawiam się nad jego słowami. Dobrze mi. Ciepło. Bezpiecznie. Przez moment byłem załamany, ale kiedy on mnie przytulił, nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej zniknął. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało.

Pukanie do drzwi całkowicie mnie otrzeźwia.

- Odejdź, demonie! – Krzyk Simona nie sprawia, że natręt postanawia się oddalić. Wprost przeciwnie. Przekręca klamkę i odważnie wchodzi do środka.

- Co tu robicie, gołąbeczki? – Vee jest dziś w bardzo dobrym humorze. Wizja przeprowadzki do pałacu ekscytuje go znacznie bardziej niż powinna.

- Przeszkadzasz nam. – Zaborczy Simon mocniej przygarnia mnie do siebie. – Eryk odpoczywa.

- To niech odpoczywa. Natomiast ty… – Blondyn grozi Simonowi palcem. – Pluszaku, robota czeka.

- Mówiłem ci, żebyś mnie tak nie nazywał!

- A ja ci mówiłem, że to twój oficjalny pseudonim, tak? – Vee uśmiecha się szeroko. – Wszyscy nasi ludzie wiedzą, że „Pluszak” ma przyznany specjalny status. Wiesz co to oznacza?

- Ty draniu! Pożałujesz! – Simon zaczyna się pieklić. Jest zabawny. Naprawdę zabawny. – Ty też?! – Zwraca się do mnie, oburzony moim zachowaniem.

- Nie mam z tym nic wspólnego – próbuję się wytłumaczyć, ale wątpię, czy on mi uwierzy.

- O specjalnym statusie też nic nie wiedziałeś? – Mój mężczyzna groźnie mruży swoje kocie oczy.

Wiedziałem. Co więcej, osobiście go dla niego ustanowiłem. Zgodnie z moim życzeniem Simon będzie traktowany na równi z moją najbliższą rodziną.

- No nie przesadzaj – Vee staje w obronie moich decyzji. – Na miejscu Eryka postąpiłbyś tak samo.

- Nie nazywaj mnie Pluszakiem! – Wykłóca się.

- Zmuś mnie – odważny niebieskooki posyła w kierunku Simona całusa, by bardziej go zirytować.

Nie lubię, gdy Simon zachowuje się w taki sposób. Aby go obłaskawić łapię za jego silną rękę i splatam nasze palce. Nie zwracam uwagi na dyskusję, jaką w dalszym ciągu toczy z Vee.

- Co? – Nieco poirytowany zielonooki porzuca kłótnię i spogląda na mnie z góry.

- Nic – odpowiadam, rumieniąc się pod wpływem przenikliwości jego spojrzenia. Właśnie mi udowadnia, że jestem najważniejszy na świecie.

- Powiedz mi – nalega, ignorując zaczepki Vee.

- Nie – szepczę cichutko, uciekając przed nim wzrokiem.

- Widzisz co zrobiłeś? Przestraszyłeś go! – Simon obarcza Vee winą za moje zachowanie.

- No dobrze, pośmialiśmy się, a teraz pora na pełną synchronizację – Vee zerka na zegarek. – Za pół godziny startujemy do domu.

- Świetnie – mamroczę pod nosem.

- Spakowałeś się? – Mój opiekun siada po drugiej stronie łóżka i przez chwilę przygląda się skrzypcom.

- Mam jeszcze komputer, który już zdążyłem mi zabrać – przypominam.

- Nie chcesz zabrać dresów, które ci kupiłem? – Blondyn udaje urażonego.

- Dobrze wiesz co sądzę o twoich dresach. Poza tym pan Moor zamówił nowe garnitury, więc twoje bezcenne dresy już nie będą mi potrzebne.  Nie mówiąc już o tym, że są za duże – dodaję kąśliwie.

- Hmm… Kupiłem najmniejsze, jakie były. – Vee puszcza do mnie oko. – Nie ma rady. Musisz przytyć. Dla dobra mody streetwear’owej. Na razie idzie ci dość opornie – dodaje od niechcenia, przeciągając się. – Moor przyniesie ci drugie śniadanie i przypilnuje, abyś je zjadł. Będzie cię też miał na oku do chwili, gdy wsiądziemy do samochodu.

- Dlaczego? – Oburzony, wyrywam się z objęć Simona.

- Żeby nie wylądowało w toalecie.

Robię wielkie oczy słysząc te słowa. Skąd on o tym wie? Simon się wygadał?

- Pluszaku, potem będziesz się z nim migdalić. Praca czeka – Vee wyciąga rękę w kierunku Simona. Pomaga mu się podnieść.

- Zobaczymy się później – ukochany całuje mnie przelotnie w policzek.

- Dobrze – przytakuję.

Obydwaj mężczyźni mijają się w drzwiach z panem Moor’em, który ma ze sobą tacę tortur.

- Wiem, wiem, Eryku. Jesteś zdenerwowany przed podróżą, ale zemdleć z głodu też nie możesz. Pozwoliłem sobie przyrządzić kilka kanapek. – Pan Moor stawia tacę na łóżku. Zaciskam usta w wąską linię, ale to i tak nic nie daje. Z ciężkim sercem sięgam po porcelanowy talerzyk.

- Miejmy to już za sobą – marudzę, sięgając po najmniejszą kanapkę.

***

Kiedy Simon oraz Vee omawiają trasę oraz wszystkie szczegóły związane z ochroną, ja spędzam miły czas w towarzystwie pana Moor’a. Rozmawiamy o premierach operowych. Obydwaj bardzo lubimy dzieła Mozarta. Pan Moor opracował plan, który pozwoli nam od czasu do czasu wymknąć się z pałacu, by posłuchać muzyki wielkiego mistrza. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Nasza rozmowa sprawia mi dużą przyjemność.

Dobry nastrój nie opuszcza mnie także w samochodzie. Simon celowo siada obok mnie. Pozwala mi także odpiąć pasy i oferuje swoje ramię, jako poduszkę, gdy robię się nieco znużony. Vee nie jest zadowolony. Bezpieczeństwo stało się jego obsesją. Uparł się, aby prowadzić, więc niewiele może zrobić. Przymykam powieki i staram się skoncentrować. Odrzucam przeszłość i przyszłość. Liczy się wyłącznie to co jest teraz. A teraz jest mi naprawdę dobrze. Spokojnie. Cicho. Samochód delikatnie się kołysze. Simon gładzi mnie po głowie. Kilka dni temu nie uwierzyłbym, że poczuję coś takiego. Nie jest to wymuszone, czy z góry narzucone. Po prostu tak jest. Teraźniejszość okazała się znośna. Nawet dla kogoś takiego jak ja.

Budzę się w chwili, w której Vee gasi silnik. Nie mam pojęcia, jak długo trwała nasza podróż. Zapewne kilka godzin. Simon poprawia mi włosy, odgarniając je do tyłu.

- Jesteśmy na miejscu – szepcze.

- Wasza wysokość – Vee otwiera drzwi limuzyny. – Witaj w domu.

Wysiadam z auta. Serce łomocze mi tak głośno, że nie jestem w stanie rozróżnić poszczególnych słów, które wymieniają miedzy sobą ochroniarze Simona. Wybrana przez nas czwórka stoi kilka metrów za swoim podopiecznym.  Od teraz będą mu bezustannie towarzyszyć.

Główna siedziba rodziny królewskiej Maresanti przypomina pałac zimowy w Petersburgu. Różnica polega na tym, że jest sporo mniejszy. Wokół niego rozpościera się jeden z najpiękniejszych ogrodów, jakie kiedykolwiek widziałem. Całość otoczona jest murem, którego pomysłodawcą był mój dziadek. To on namówił brata, który sprawował władzę przede mną, na tę zacną i bardzo drogą budowę. Ponoć było to podyktowane względami bezpieczeństwa. Przeanalizowane przeze mnie dokumenty potwierdziły jedynie nieścisłości finansowe. Spora część z tych środków w „magiczny sposób” znalazła się na zagranicznym koncie dziadka.

Pałac podzielony jest na trzy odrębne części. Frontowa została odrestaurowana i udostępniona zwiedzającym. Turyści mogą podziwiać zgromadzone dzieła sztuki, obrazy, klejnoty rodowe przez pięć dni każdego miesiąca. Zainteresowanie jest ogromne. Bilety wyprzedają się w mgnieniu oka. To ja wpadłem na ten pomysł. Możliwość zwiedzenia pałacu zyskała na ekskluzywności. Ostatecznie najbardziej pożąda się tego, co bardzo trudno zdobyć.

Skrzydło północne, z okien którego można podziwiać panoramę miasta, to oficjalna siedziba króla. Miejsce mojej przyszłej pracy, gdzie będę przyjmował gości z kraju i zagranicy. To właśnie w tamtej części pałacu miała miejsce koronacja. Tam też zabito moich rodziców.

Jest także skrzydło południowe, czyli prywatne apartamenty króla. Mówiąc szczerze to nigdy nie miałem okazji przyjrzeć się jej z bliska. Poprzedni król zdecydował się całkowicie ją przebudować. Remont trwał latami i pochłonął niemałą fortunę. Nie mam pojęcia, czy został już ukończony. Rzadko bywałem w pałacu. Czasami pozwalano mi brać udział w oficjalnych uroczystościach, które odbywały się w skrzydle północnym. Dzięki dziadkowi doskonale znam część muzealną. Osobiście decydowałem, które eksponaty zostaną wystawione na widok publiczny. Pozwalano mi także wchodzić do skarbca, który znajduje się w podziemiach części północnej. Nie należałem do ulubieńców króla, więc o prywatnych wizytach mogłem co najwyżej pomarzyć. Zwłaszcza, gdy poprosiłem o pomoc. Wtedy odmówił. Zabił we mnie ostatni promyk nadziei. A jednak tamta rozmowa dość mocno pozostała mu w pamięci. Przyczyniła się do tego, że Alan stracił szansę na koronę.

- Muszę przyznać, że na żywo wydaje się znacznie większy – Simon staje obok mnie, by podtrzymać mnie na duchu. To jego sposób na ignorowanie ochrony. Przykro mi, kochany, ale nie zaryzykuję. Gdyby coś ci się stało, nie wiem co bym zrobił.

- Nie ma jak w domu – żartuję, choć to naprawdę trudne. Obydwaj jesteśmy wyraźnie przytłoczeni, a nie weszliśmy jeszcze do środka.

Vee z pewnością nie podziela naszego nastroju. Wprost przeciwnie. Zatrudnił setki ludzi, którzy w kilka tygodni zamienili prywatną część pałacu na ściśle tajną część pałacu.

- Pierwszy krok do lotniskowca, co? – Rzucam w jego stronę, gdy zaciera ręce, nie umiejąc ukryć podniecenia.

- Mały, tu jest znacznie lepiej! Mamy lądowisko na helikopter. Kazałem też zacumować jacht, który ostatnio kupiliśmy.

- Kupiliśmy jacht? Znowu? – Udaję zaskoczonego, chociaż mam ochotę głośno się roześmiać. Nawet jeśli Vee podjął tą decyzję za moimi plecami, nie mam mu tego za złe.

- Wilki morskie muszą mieć jacht – przekonuje mnie.

- Oczywiście. Wierzę ci na słowo – przytakuję z powagą.

- Chodź, pokażę ci nowy dom. – Blondyn popycha mnie w kierunku drzwi.

Wnętrze pałacu jest niesamowite. Przemierzamy niekończące się korytarze. Zaglądamy do bogato zdobionych pokoi. Złocenia, rzeźbione meble, ciężkie zasłony, marmurowe posągi, obrazy, zbroje, miecze, mapy, dziwne rośliny z różnych zakątków świata. Kręci mi się w głowie od przepychu, który będzie nas otaczał. Zupełnie jakbyśmy brali udział w niekończące się paradzie. Brakuje tylko dmuchanych balonów i klaunów. Nie mówię o tym Vee. Kto wie, może w odpowiedzi usłyszałbym „Eryku, balony i klaun są w następnym pokoju, razem z całym cyrkiem!”. Nie, zdecydowanie nie powinienem o tym wspominać.

- Jak ci się podoba? – Po mniej więcej dwóch godzinach nawet niestrudzony Vee ma chyba dość zwiedzania.

- Jest super. Zawsze o tym marzyłem – dukam cicho, marząc o tym, aby pozwolił mi usiąść i odpocząć.

Zatrzymujemy się przed białymi drzwiami, które zabezpieczone są alarmem oraz czytnikiem linii papilarnych.

- Tu będzie wasza sypialnia. Chcesz obejrzeć?

- Pod warunkiem, że znajduje się tam krzesło, na którym będę mógł odpocząć – żalę się na swój los.

- Zmęczyłeś się? – Vee natychmiast lustruje mnie wzrokiem.

- Nogi mnie bolą. Nie chodziłem tyle od bardzo dawna – wyznaję szczerze. – Poza tym chyba zgubiliśmy pana Moor’a. Jakiś czas temu był razem z nami, a teraz… – Oglądam się za siebie. – Nie słyszę wołania o pomoc. Myślisz, że jeszcze go spotkamy?

- Eryku, pan Moor przygotowuje kolację – Vee z niedowierzaniem kręci głową. – Kuchnie pokażę ci innym razem. Jak się domyślasz, jest na parterze, a to spory kawałek drogi.

- Proszę, powiedz, że jest tu winda – skomlę o odrobinę nowoczesności, do której zdążyłem przywyknąć.

- Pewnie, że jest. Na końcu korytarza, o tam – samozwańczy przewodnik wskazuje na coś ręką. Nie mam siły, by podążać za nim wzrokiem. Najchętniej zwinąłbym się w kłębek i zasnął na środku korytarza.

- Będziesz miał mnóstwo czasu, aby zapoznać się z otoczeniem. Przyzwyczaisz się – pociesza mnie.

Nie chciałbym być niegrzeczny, ale optymizm mojego opiekuna wydaje mi się nieco nie na miejscu. Jak niby mam się do tego przyzwyczaić? Czuję się tak, jakby wnętrze pałacu stanowiło oddzielne miasto. Złote, rzeźbione, pokryte sztukateriami, drogimi tapetami, kryształkami, marmurem i kto wie czym jeszcze.

- Daj rękę. – Blondyn przykłada mój palec wskazujący do panelu, aby otworzyć drzwi. – Tylko ty, Simon, ja i Moor możemy tu wejść. Nikt więcej. To najnowocześniejszy system zabezpieczający na świecie. Prototyp, ale z dobrymi recenzjami. Nie wymaga nadzoru człowieka. Automatycznie rozpoznaje osobę, która ma uprawnienia. Drzwi się nie otworzą, jeśli będzie ci towarzyszył ktoś obcy.

Ponieważ nadal nie jestem przekonany, Vee nie dręczy mnie dłużej nowinkami technologicznymi. Naciska na klamkę i pozwala nam zajrzeć do środka.

W pierwszej chwili daje się wyczuć zapach świeżych kwiatów oraz ciepło słońca, które zalewa pomieszczenie przez otwarte okna. Delikatne, białe firanki. Brak ciężkich zasłon. Jasne ściany. Pastelowe kolory. Znacznie lżejsze, nowoczesne meble. Przypominają te, które pan Moor wybrał do naszego domu we Włoszech.

- Podoba ci się, prawda? – Vee krąży wokół mnie, starając się wyłapać moją reakcję.

- Bardzo tu ładnie. Nie tego się spodziewałem.

- To salon. Tam wasza sypialnia – wskazuje na drzwi po prawej stronie. – Mamy tu jeszcze drugą sypialnię oraz pokój wypoczynkowy.

- Będziesz blisko. – Pełen wdzięczności, uśmiecham się do przyjaciela.

- Zawsze – Vee odpowiada uśmiechem na mój uśmiech. – Simon, a czemu ty się nie cieszysz?

Spoglądam na Simona, który od dłuższego czasu nic nie mówi.

- Nie przeszkadza mi to – kwituje sprawę w nieco obojętny sposób. – Zgadzam się na wszystko o co Eryk mnie poprosi.

- Jaki szarmancki – Vee szturcha Simona łokciem w bok. – Będzie fajnie, zobaczysz. Tu jest prawie jak w Twierdzy, ale znacznie lepiej. Mamy basen, saunę, siłownię. No i bibliotekę. Poprzedni król zostawił Erykowi w prezencie wszystkie książki. – dalej zachwala pałac. – Mamy też garaż. Pusty. Kupimy jakiś szybki samochód?

Vee i ja dzielimy wiele wspomnień, związanych z szybkimi samochodami. Bardzo szybkimi.

- A przygotowałeś dla nas jakieś mapy? Nie wiem, czy trafiłbym stąd do wyjścia. – Simon śmieje się nerwowo.

- Zawsze możesz skorzystać z nawigacji w telefonie. Dasz radę – pociesza go. – A jeśli nie, to zapytasz swoich ochroniarzy. Pokażę ci, jak to się robi. – Mężczyzna sięga po lewą dłoń Simona. Odsłania zegarek i przydusza boczny przycisk. – Pluszak do bazy, odbiór. Zgubiłem się.

- Co robisz?! – Simon wyrywa mu rękę. Niestety, robi to zbyt późno.

- Pluszaku, zlokalizowałam cię. Wysyłam ludzi – odpowiada damski głos. – Nie zmieniaj pozycji. Odbiór.

- Twoi ludzie będą tu za kilka sekund. Fajne, nie?

Na wszelki wypadek odsuwam się od towarzyszących mi samców alfa. Takie sytuacje zazwyczaj kończą się tym, że zaczynają skakać sobie do gardeł. Nie chcę brać udziału w ich przepychankach.

- Oszalałeś?! Odwołaj to! I przestań nazywać mnie Pluszakiem! – Zielonookiemu puszczają nerwy.

- Sam to odwołaj. Pokazałem ci jak. – Vee wskazuje na zegarek.

Wściekły Simon jest bliski wybuchu, lecz udaje mu się jakoś nad sobą zapanować.

- Vee tylko się wygłupia – informuje dziewczynę, wykorzystując przycisk w zegarku. – I przestańcie nazywać mnie Pluszakiem.

- Dobrze, Pluszaku. Przyjęłam. Odwołuję ludzi.

Vee wybucha wesołym śmiechem. Po chwili opanowuje się, chrząka i poważnieje. Jego twarz znowu przypomina maskę.

Tymczasem Simon… Reakcje mojego mężczyzny bywają nieprzewidywalne. Nie mam pojęcia, jak przywołać pana Moor’a. Tylko on jest na tyle odważny, by rozdzielić dwie walczące bestie.

- Prosiłem, abyś go nie drażnił. – Wstawiam się za ukochanym. – Zgodził się na ochronę ze względu na mnie. Nie oznacza to jednak, że możesz kpić z naszych uczuć.

- Dobrze, już nie będę. Nie gniewaj się, Simon. – Vee wyciąga rękę na zgodę. – Pobawię się z tobą na siłowni, jeśli będziesz grzeczny.

- Kiedy? – Wizja wspólnego treningu sprawia, że Simon natychmiast zapomina o wzajemnych animozjach.

- Możecie iść teraz – zachęcam chłopaków, aby zajęli się swoimi sprawami i pozwolili mi ochłonąć. Opadam na miękką sofę. – Ja tu sobie posiedzę i odpocznę.

- Nic z tego, spryciarzu. Najpierw kolacja. Moor przygotował prawdziwą powitalną ucztę. Umieram z głodu, a wy? Eryku, zapamiętałeś drogę do jadalni?

- Nie – markotnieję, przytulając do siebie poduszkę. Mimo zmęczenia, wyraźnie czuję, jak burczy mi w brzuchu. Pierwszy raz od długich tygodni czuję głód. – Co będzie na kolację? – Pytam, wstając.

Obydwaj mężczyźni najpierw wymieniają między sobą szybkie spojrzenia, a następnie uśmiechają się z zadowoleniem.

- Coś, co bardzo lubisz. Naprawdę bardzo. Kazałem porwać szefa kuchni, aby krok po kroku zdradził, jak przygotować to szczególne danie.

Tajemniczość Vee sprawia, że przypominam sobie o restauracji, do której często chodziliśmy w czasie naszego pobytu w Wiedniu. Dziwne. On i ja znowu pomyśleliśmy o tym samym. Co prawda ja bym nikogo nie porywał. Zapytałbym o przepis. Ewentualnie próbował go kupić. Nie zmienia to jednak faktu, że ta wiadomość sprawiła mi przyjemność.

- Ryż i marynowane tofu? – Mój strzał to pewniak.

- Dokładnie tak – chwali mnie Vee.

- To dobrze się składa, bo dziś naprawdę jestem głodny. Idziemy?

- Wasza wysokość, pozwól, że wskażę ci drogę. – Blondyn kłania się nisko.

Bycie królem? Mieszkanie w pałacu? Kto wie, może to łatwiejsze niż mi się wydawało?

***

Moi Drodzy :)

Bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze oraz wiadomości dotyczące używania formy żeńskiej w kolejnym opowiadania z wątkiem mrpeg w tle. Większość z Was jest zdania, że "Mama-Tata" to jednak zbyt wiele. Rozumiem i będę to miał na uwadze. 

Zanim kogokolwiek zapłodnię, gwiazdy muszą ułożyć się w odpowiedni sposób :D Oznacza to mniej więcej tyle, że Prawdziwy Romantyk zostanie przeze mnie ukończony. Nie rozpocznę kolejnego opowiadania, chociaż bardzo mnie to korci.  Nie i koniec :D

Często pytacie ile rozdziałów do końca Bezsennych Nocy. Odpowiadam - nie wiem. Pewnie sporo. Humory Króla z pewnością będą krótsze, ale ukończenie tej historii też nie jest takie proste. Niestety. Wychodzi więc na to, że kolejne rozdziały będą przeznaczone dla Czytelników o naprawdę silnych nerwach. No będzie się działo :) Ja się cieszę, więc liczę na to, że Wy też się ucieszycie. Niestety, oznacza to, że będziemy skakać po opowiadaniach. Ma to swoje plusy. Ma też minusy. Kto czuje się na siłach, wytrwa do końca :D 

Kolejna rzecz - często dostaję zapytania, czy zrobiłbym "Wasze założenia na mój temat"? Trochę mnie to zaskakuje, bo nie wiedziałem, że macie jakieś założenia hehe :D Nie mówię nie. Tylko pamiętajcie, że jestem raczej nudny, więc co tu można "zakładać"? 

Ostatnia sprawa. Rozpocząłem 3 nowe rozdziały. Żeby było sprawiedliwie :) Co chcecie przeczytać? I czy intuicja dobrze mi podpowiada, że większość wybierze Bezsenne Noce? :D 

Pozdrawiam Was bardzo ciepło, bo za oknem zimno. 

Miłego wieczoru :)

Wasz Kitsune 

sobota, 16 października 2021

Humory Króla - rozdział 26

 

Simon

Przybycie pana Moor’a zmienia dynamikę w naszym skromnym domostwie. Od pierwszych chwil pobytu na prowincji mężczyzna otacza Eryka troską. Młody monarcha zostaje ubrany w czarny dres, który całkiem nieźle maskuje jego nienaturalną chudość. Mężczyzna postanawia również przejąć kontrolę nad kuchnią.

- Najpierw napijemy się herbaty – zwraca się do Eryka, obdarzając go przy okazji dobrotliwym uśmiechem, a także garścią witamin oraz kanapką.

- Nie mam ochoty na herbatę. – Szarooki z niechęcią obserwuje, jak jego opiekun odkręca kran i nalewa wody do czajnika.

- Wasza wysokość… Odmawiasz herbaty?! – Pan Moor jest w szoku. Mnie także dziwi zachowanie Eryka. Odkąd go poznałem filiżanka aromatycznego naparu towarzyszyła mu praktycznie bez przerwy. Stanowiła antidotum na wszystkie problemu i smutki. Wierzyć mi się nie chce, że nagle postanowił z niej zrezygnować.

- Nie smakuje mi. – Szarooki niechętnie zerka w kierunku puszki, którą pan Moor także dość uważnie ogląda.

- Sprawdźmy co jest z nią nie tak.

Tak jak podejrzewałem, służący nie poddaje się bez walki. Ustawia na blacie porcelanowy dzbanek oraz eleganckie filiżanki.

- To moja ulubiona chińska porcelana. Skąd się tu wzięła? – Eryk przygląda się ręcznie malowanym i pewnie wyjątkowo drogim elementom zastawy.

- Ten serwis był tu cały czas, panie. Stał zamknięty w pudle, do którego nikt nie raczył zajrzeć.

- Proszę mi mówić po imieniu, panie Moor. – Prośba chłopaka brzmi bardzo nieśmiało.

- Jak sobie życzysz, Eryku. – Pan Moor ponownie uśmiecha się do króla. Wymienia także porozumiewawcze spojrzenie z Vee, który niepodziewanie pojawia się w kuchni.

- O, widzę, że herbata powraca do łask. – Blondyn siada obok Eryka. Kładzie przed nim plik dokumentów do przejrzenia. – Dobrze, że wróciłeś, staruszku – zwraca się do przyjaciela. – Chociaż muszę przyznać, że pod twoją nieobecność Simon nieźle wprawił się w gotowaniu – zostaję obdarzony komplementem. Nie spodziewałem się tego i teraz nie bardzo wiem, jak zareagować.

- Próbujesz mnie wygryźć, chłopcze? – Pan Moor traktuje słowa Vee niezwykle poważnie. Mruży groźnie oczy, zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie. Dotąd to on sprawował władzę w kuchni. Czyżby poczuł się zagrożony?

- Skądże znowu! – Bronię się. – Proszę go nie słuchać. To nadmiar kofeiny sprawia, że mówi same głupoty.

- Głupoty? Twoja pieczeń bardzo mi smakowała. – Vee zaplata dłonie na karku. Ciemne cienie pod jego oczami oraz drobne zmarszczki, które się dzięki nim uwidoczniły zdradzają, że jest zmęczony. Mimo to dobry humor zdaje się go nie opuszczać. Ma niespożyte pokłady energii. Zazdroszczę mu. Kilkanaście minut temu marudził coś o drzemce, a teraz rzuca żartami na prawo i lewo.

- Mam trudny orzech do zgryzienia. Tylko jeden z was mówi prawdę. – Pan Moor najpierw wpatruje się w bezkresne oczy Vee, a następnie posyła w moją stronę równie uważne spojrzenie. – A jak ty uważasz, Eryku? Smakowała ci kuchnia Simona?

Zapada niezręczna cisza. Wywołany do odpowiedzi król natychmiast spuszcza wzrok. Wmuszenie kawałka chleba w tego uparciucha urosło do rangi prawdziwej sztuki. Ciekawe, czy mój najdroższy ukochany powie o mnie choć jedno dobre słowo. Nie był fanem pieczeni. Już wcześniej zauważyłem, że nie przepada za jedzeniem mięsa. Jednak w ostatnim czasie nie chodziło wyłącznie o mięso. On po prostu przestał jeść.

- Muszę się zająć pracą. – Eryk dyplomatycznie unika odpowiedzi. Zabiera przyniesione przez Vee dokumenty i oddala się do salonu.

- Jest aż tak źle? – Pan Moor śledzi wzrokiem naszego podopiecznego. Dopiero gdy ma pewność, że król go nie usłyszy, decyduje się na wyrażenie swojej opinii. – Schudł tak bardzo, że będzie trzeba zamówić nowe garnitury.

- Skup się raczej na tym, jak go podtuczyć – Vee rzuca w kierunku mężczyzny dość złośliwą uwagę.

- Przypominam ci, że to nie prosiak, tylko człowiek. Musimy wykazać się sprytem. W przeciwnym wypadku zagłodzi się na śmierć.

- Zawsze zostaje wino. – Kolejna cierpka uwaga Vee wkurza nie tylko pana Moor’a, ale i mnie.

- Eryk ma za sobą bardzo ciężki okres – cedzę przez zęby, ledwo panując nad emocjami. – Twoja wycieczka krajoznawcza nie przypadła mu do gustu. Do tego tęskni za domem.

- Twierdza to zamknięty temat. Poza tym tu nie chodzi o Twierdzę, lecz o Eryka. Niepotrzebnie otworzył drzwi do przeszłości i dlatego jest mu tak trudno. Powinien się otrząsnąć. Doskonale zdaje sobie sprawę, że sytuacja zmienia się z każdą minutą. Musi być bardziej elastyczny i wyprzedzać swoich przeciwników, tak jak to robił do tej pory. – Vee kolejny raz bawi się w psychoanalityka.

- Nie każdy jest taki, jak ty – wypominam mu.

- Taki jak ty też nie powinien być. Twój sentymentalizm nawet świętego wyprowadziłby z równowagi. – Zostaję poddany ostrej ocenie przez wszechwiedzącego Freud’a.

- Sigmunt, zadzwoń do Arima i poproś o dodatkowy etat w szpitalu. Jestem pewien, że czeka cię świetlana przyszłość. Dobrych psychiatrów nigdy dość – dogryzam mu.

- Tak się składa, że wolę chirurgię. – Vee wstaje ze swojego miejsca. – Simon usłyszał od pisklaka dwa magiczne słowa i od razu szarżuje.

- Eryk powiedział, że cię kocha? – Pan Moor prawie wypuszcza z rąk puszkę w herbatą, którą powinien wsypać do porcelanowego dzbanka.

- To nie wszystko. Znowu ze sobą sypiają. – Vee postanawia dopiec mi do żywego, zdradzając intymne szczegóły.

- Zamknij się, ty plotkarzu! – Syczę ze wściekłości. Mam wielką ochotę po prostu mu przywalić. Nie robię tego z dwóch powodów. Po pierwsze, wiem, że mi odda. Eryk z pewnością nie byłby szczęśliwy, gdybyśmy się pobili. A po drugie, ciężko się bić będąc mocno zażenowanym. Wyraźnie czuję, jak pieką mnie policzki i uszy. Pewnie wyglądam jak dorodny pomidor.

- No, teraz jesteś na bieżąco ze wszystkim – Vee puszcza oko do pana Moor’a i wychodzi z kuchni. – Idę się położyć. Jestem skonany.

- Gdybym mógł, zabiłbym go gołymi rękami – odgrażam się.

- Nie zrobiłbyś tego. Lubisz go. – Starszy ochroniarz wykłada karty na stół. – I nie musisz się mnie wstydzić. Wszystko co mamy to wzajemne zaufanie. Eryk jest z tobą szczęśliwy, chociaż jeszcze nie do końca rozszyfrował co to dokładnie znaczy.

- Też tak uważam! Z ust mi to pan wyjął! – W taki oto sposób pan Moor zaskarbia sobie mój podziw i szacunek. – Jest dokładnie tak, jak pan powiedział.

- Nie martw się, chłopcze. Wszystko się ułoży. Za kilka dni przeniesiemy się do pałacu. Prace budowlane są praktycznie na finiszu. Eryk odzyska poczucie bezpieczeństwa i spojrzy na wszystko z większym optymizmem. Wiem co mówię, bo dobrze go znam.

- Simon, praca czeka! – Vee wzywa mnie do siebie słodkim głosem. Zamiast pójść spać, zakotwiczył się w salonie. Musi na własne oczy przekonać się czy jego pisklak ulegnie namowom i wypije herbatę.

- Ja też biorę się do pracy. Ile kalorii dziennie byliście w stanie wmusić w Eryka? – Uwaga pana Moor’a sprawia, że porzucam obsesyjne myślenie o Vee i jego wiecznych gierkach.

- Niewiele – markotnieję, przypominając sobie moje wysiłki związane z gotowaniem i karmieniem.

- Przyjacielu, twój optymizm także wyparował? Na szczęście ja jestem z innego pokolenia. Lubię wyzwania. – Pan Moor uśmiecha się tajemniczo. – Za każdym razem, gdy będę proponował Erykowi herbatę, musisz ją z nim wypić i coś zjeść. Vee także będzie się stosował do tej zasady. Magia psychologii. Nie martw się. Moje metody różnią się od tych głoszonych przez naszego niebieskookiego specjalistę.

***

Przeglądanie dokumentów. Herbata. Nanoszenie poprawek w systemie bezpieczeństwa. Herbata. Sprawdzenie, czy przyjęty przeze mnie czteroetapowy program wykrywania korupcji gospodarczej sprawdzi się w przypadku mniejszych przedsiębiorstw. Herbata. Uszczelnianie systemu. Herbata. Uzupełnianie bazy danych, która pomoże mi łatwiej ustalić powiązania pomiędzy skorumpowanymi przez starego księcia wspólnikami. Herbata.

Dzisiejszy dzień obfitował w bardzo dużą ilość herbaty, za którą nigdy nie przepadałem. Mimo to nie daję tego po sobie poznać. Wprost przeciwnie. Z uśmiechem na twarzy pozwalam, aby pan Moor dolewał kolejne porcje. Do każdej filiżanki dołączona jest drobna przekąska, na którą składają się malutkie kanapki, owoce, słodycze. Z pewnością nie należę do fanów tych ostatnich. Zawsze prowadziłem zdrowy tryb życia. Dużo trenowałem. Siedzenie na sofie i podgryzanie ciastek przychodzi mi z wielkim trudem.

Ukradkiem zerkam w kierunku Vee. On także przeżywa katusze. Podobnie do mnie, woli kawę. I z pewnością nie należy do łasuchów. Dodatkowo, z jego twarzy nie idzie nic wyczytać. Robi to co musi, działając jak na autopilocie.

Wieczorem zasiadamy razem do kolacji. Pan Moor upiekł rybę, którą serwuje z warzywami. Jestem tak objedzony mini kanapeczkami, że na samą myśl o kolejnej porcji robi mi się niedobrze. Vee wykazuje się większym profesjonalizmem. Zachwala kuchnię Moor’a, a nawet prosi o dokładkę.

Jedno trzeba przyznać panu Moor’owi. Rzeczywiście zna upodobania Eryka. W przeciwieństwie do mnie, nie próbuje wciskać w niego ryby. Wprost przeciwnie. Stawia przed królem własnoręcznie upieczonego ptysia, ozdobionego kremem i truskawkami. Eryk sam z siebie sięga po widelec. Mam łzy w oczach widząc, że je ciasto z apetytem.

Po kolacji pan Moor przynosi opasłe segregatory, w których znajdują się wszystkie detale dotyczące zmian, jakie wprowadził w pałacu.

- Jak widzisz, Eryku, jestem mocno zaangażowany. Vee dał mi wolną rękę oraz nieograniczony budżet. Będziesz zadowolony z rezultatu końcowego.

- Powinien pan więcej odpoczywać. – Eryk może i zachowuje się jak dziecko, ale nigdy nie zapomina o rzeczach naprawdę ważnych. Niedawny pobyt Moor’a w szpitalu z pewnością na długo pozostanie w jego pamięci.

- Mam pomoc. Twoja asystentka, Jane, bardzo mi pomaga. Nie może się doczekać aż znowu będziecie razem pracować.

Moor ostrożnie bada teren. Tak jak przypuszczaliśmy, Eryk od razu stara się zaoponować.

- To nie jest dobry pomysł. Praca ze mną jest zbyt niebezpieczna. Jane powinna zostać przeniesiona gdzieś, gdzie nic nie będzie jej groziło.

- Nonsens – wtrąca się Vee, który od blisko godziny bezustannie rozmawia przez telefon. – Stworzyliśmy coś przełomowego. W całej Europie nie ma i nie będzie bezpieczniejszego miejsca niż nasz przytulny pałacyk.

- O Twierdzy też tak mówiłeś – rzuca gorzko Eryk. – I to tuż przed samym wybuchem.

- Wiem – Vee poważnieje. – Popełniliśmy błąd, który więcej się nie powtórzy. Masz na to moje słowo.

- Ustaliłeś, w jaki sposób Alan dostał się do środka? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – Spoglądam na blondyna z wyrzutem.

- Ta sprawa została już rozwiązana, a konsekwencje wyciągnięte. – Vee celowo unika odpowiedzi.

 Enigmatyczne wyjaśnienie sprawia, że postanawiam drążyć dalej, aby poznać prawdę.

- Zdradzisz coś więcej, czy będziesz dalej bawić się w wielką politykę? – Kpię.

- Powiedziałem ci tyle, ile mogłem.

- Przestań pieprzyć bzdury! Chcę szczegółów! – Unoszę się gniewem, bo mam już serdecznie dość jego dziwnych gierek.

- Powiedziałem ci już, że zająłem się wszystkim. Chodziło o pieniądze. Alan podpłacił naszego człowieka, który otworzył mu drzwi.

- Mam nadzieję, że prokuratura zajęła się już tą sprawą.

- Ja zająłem się tą sprawą. – Poprawia mnie Vee, dając tym samym do zrozumienia, że takie wyjaśnienie wystarczy.

Nie wiem, czy on zdaje sobie sprawę w kontekstu własnych słów. Czyżby sugerował, że zdrajca nie żyje? To dlatego nie chce pomocy prokuratury?

- Co się stało z tą osobą? – Pytam, ignorując fakt, że w pokoju przebywa z nami Eryk.

- Spędzi nieco czasu w odosobnieniu. To zwykła płotka, ale nigdy nie wiadomo, czy jeszcze się do czegoś nie przyda.

- Przetrzymujesz kogoś wbrew jego woli?!

- To chyba lepsze niż kulka w łeb, co? Przyznaj, że przed chwilą posądzałeś mnie o najgorsze. – Vee uśmiecha się szeroko, rażąc mnie blaskiem swoich nienagannych, zapewne porcelanowych zębów.

- Palant – odpowiadam, zgarniając papiery i przenosząc się do kuchni.

- Ojej, obraziłeś się o taki drobiazg? – Woła za mną, lecz postanawiam go zignorować.

Mam naprawdę sporo pracy. Zależy mi na tym, aby się wykazać. Nie tylko w oczach Vee, ale i Eryka. Mój ukochany nie wymaga, abym pracował. Podejrzewam, że nie powiedziałby ani słowa, gdybym postanowił przez resztę życia leżeć na łóżku i oglądać telewizję. Ucieszyłby się mając mnie w tej sposób bez przerwy na oku. Skoro nie mogę bezpośrednio chronić jego życia, będę musiał zaprzyjaźnić się z papierami. Muszę przyznać, że z każdą godziną idzie mi coraz lepiej. Udało mi się nawet wprowadzić kilka rozwiązań, z których jestem naprawdę dumny.

- Koniec pracy na dziś – chwalę samego siebie, przeciągając się leniwie. Najwyższa pora sprawdzić co porabia moja druga połówka.

Zgarniam dokumenty ze stołu i udaję się na górę. Mam nadzieję, że pan Moor nie wymęczył zbytnio Eryka. Segregatory, które ze sobą przywiózł są naprawdę okazałe. Przejrzenie ich zajmie wieki. Król nie ma na to czasu. Chociaż… Może w ten sposób łatwiej mu będzie oswoić się z przeprowadzką? Nie dziwię się, że wizja zamieszkania w pałacu nie sprawia mu żadnej przyjemności. Gdybym mógł zabrałbym go na wyspę, którą mi podarował. Bylibyśmy sami. Tylko on i ja.

Bardzo ostrożnie uchylam drzwi. Eryk ma bardzo lekki sen. Jeśli już śpi, wolałbym go nie budzić.

- Jeszcze nie jesteś w łóżku? – Z niedowierzaniem odkrywam, że srebrnooki siedzi na parapecie i wpatruje się w widok za oknem. Ma na sobie piżamę. Wygląda na nieco zziębniętego. To dziwne, bo dzisiejsza noc jest dość ciepła.

Ponieważ Eryk nie odpowiada, podchodzę bliżej. Kładę rękę na jego plecach. Wzdryga się pod wpływem dotyku. Do tego ma zaczerwienione oczy. Płakał?

- Skarbie, co się dzieje? – Pytam, zmartwiony jego zachowaniem.

- Źle się czuję. – Młody monarcha nieco opornie dzieli się ze mną swoim stanem. – Za dużo zjadłem. Brzuch bardzo mnie boli.

- Zawołam Vee – decyduję spontanicznie.

- Nie. – Eryk przecząco kiwa głową. – Sam jestem sobie winny. Nie chciałem robić przykrości panu Moor’owi. Włożył dużo pracy w gotowanie. Upiekł ciastko, które lubię. Zmusiłem się do jedzenia. Żałuję, że to zrobiłem.

Z żalem obserwuję, jak mój ukochany kuli się w sobie, przyciągając kolana do klatki piersiowej.

- Moje biedactwo – szepczę, całując go po skroni. – Mogę ci jakoś pomóc?

Eryk przez kilka chwil rozważa moją propozycję. Unosi wzrok, wpatrując się we mnie intensywnie.

- Zaniesiesz mnie do łóżka?

- Z przyjemnością. – Obejmuję chłopaka ramieniem, po czym bez większego problemu ściągam go z parapetu. – Nie chcę, aby to zabrzmiało brutalnie, ale miło było patrzeć, jak jesz. Ważysz tyle co piórko.

- Dzięki temu nosisz mnie na rękach.

- Będę cię nosić na rękach nawet jeśli przybierzesz dziesięć kilo – przechwalam się tężyzną fizyczną.

- Aż dziesięć? Dobrze wiesz, że to raczej nierealne.

- Gdybyś się odrobinkę bardziej postarał… Jedno dodatkowe ciasteczko dziennie nie zaszkodzi.

- Nie mówmy już o jedzeniu, dobrze? – Eryk marszczy jasne brwi. Stara się zachowywać naturalnie, by nie dać po sobie poznać, że cierpi.

- Wygodnie? – Układam go na poduszkach. Jego wysokość łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.

- Przytul mnie – szepcze tak cicho, że ledwo wyłapuję jego słowa.

Kładę się na łóżku. Eryk przylega do mnie całym ciałem. Wtula się w moją klatkę piersiową. Syczy z bólu, lecz nie zmienia pozycji. Podkładam mu pod głowę swoje ramię, a on skrzętnie zastępuje nim poduszkę.

- Kiedy byłem mały i nie mogłem zasnąć zdarzało mi się symulować ból brzucha. Wołałem wtedy mamę, która siadała obok mnie na łóżku i masowała mnie po brzuchu. – Opowiadam ukochanemu historię z mojego dzieciństwa. – Chcesz spróbować?

- To pomaga?

- Twoja mama tak nie robiła?

- Nie – poda natychmiastowa odpowiedź.

Za późno gryzę się w język. Nie powinienem pytać go o takie rzeczy. Niby wiem, że rodzice nie traktowali go jak syna, lecz jakaś część mnie nadal doszukuje się w nich chociaż okruchów człowieczeństwa.

- Przepraszam – kajam się.

- Nie masz mnie za co przepraszać.

- Nie chciałem cię zranić. Po prostu od zawsze wydawało mi się, że wszyscy rodzice zachowują się podobnie.

- Nie wszyscy.

Przez dłuższą chwilę leżymy w ciszy. Eryk przymyka powieki. Pogrąża się w myślach, uciekając w głąb siebie.

- Może spróbujemy? – Próbuję zwrócić na siebie uwagę. Długie godziny czekałem na to, by móc spędzić z nim czas tak jak teraz. Robię się zazdrosny, gdy odwraca ode mnie wzrok.

- Może…

Odpowiedź Eryka mile łechta moje ego. Dziewiętnastolatek przekręca się na bok. Nie oponuje, gdy wsuwam rękę pod jego piżamę. Delikatnie muskam jego brzuch opuszkami palców.

- Przyjemnie? – Upewniam się, że moje działania nie powiększają dyskomfortu, jaki odczuwa.

- Lubię, gdy mnie dotykasz.

- Też to lubię – uśmiecham się. – Gdybym mógł, tuliłbym cię do siebie cały czas.

- Naprawdę? – Eryk nie przestaje ze mną flirtować. Nie wiem, czy jest tego świadomy.

- Chciałem cię dziś porwać, wiesz? Zabrać gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać. Tylko ty i ja – mruczę mu do ucha.

- Już prawie nie boli… – Senny monarcha odpręża się pod wpływem masażu.

- Kocham cię. Bardzo mocno cię kocham. – Liczę na to, że moje miłosne zaklęcia zadziałają i uda mi się sprawić, że zaśnie.

- Ja też cię kocham – słyszę w odpowiedzi.

Serce wali mi jak szalone. Uśmiech nie schodzi z twarzy. Jestem szczęśliwy. Tak bardzo szczęśliwy. Chciałbym otworzyć szeroko okna i wykrzyczeć to całemu światu. Zamiast tego okrywam króla kołdrą.

Po mniej więcej godzinie próbuję wymknąć się z łóżka. Chciałbym się rozebrać i wziąć prysznic, ale mój partner nie chce mnie puścić.

- Nie odchodź – mamrocze przez sen, obracając się do mnie twarzą.

- Pięć minut. Obiecuje.

- Nie. – Eryk obejmuje mnie ramieniem w pasie. Wsuwa nogę między moje uda. – Nie puszczę cię. Masz ze mną zostać.

Prawie parskam śmiechem, słysząc królewski rozkaz. Nie mogę się mu przeciwstawić. Ostatecznie to władca mojego serca.