Koniec roku to bardzo specyficzny czas.
Są tacy, którzy pilnie tworzą niekończące się listy
z postanowieniami. Za ich pomocą zamierzają zrewolucjonizować swoje życie. Strach
przez nieznanym maskują głupimi hasłami, typu „zacznę czytać więcej książek”,
„będę częściej dzwonić do matki”, „zapiszę się na kurs tańca”.
Są i tacy, którzy z ekscytacją odliczają godziny do
Sylwestra. Wybierają huczne bale. Tanecznym krokiem żegnają przeszłość i z nową
energią zaczynają wszystko od początku, nie oglądając się za siebie.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie? Nie
jestem zachłanny, lecz bez problemu można mnie zaliczyć do obu tych grup. Tchórz
postanowił wyjść z ukrycia, lecz zamiast stawić czoła przeciwnościom losu,
ucieka chyłkiem.
Opieram się czołem o zimną szybę, by jeszcze przez
chwilę móc popatrzeć na pracowników korporacji, znajdujących się w budynku po
drugiej stronie. Młodzi. Eleganccy. Wykształceni. Mozolnie pną się w górę,
akceptując bezlitosne reguły wyścigu szczurów. Wybiją się wyłącznie najlepsi.
Najbardziej kreatywni. Tacy, którzy bez mrugnięcia okiem zrezygnują ze swoich
planów dla „dobra firmy”. Obojętne, czy są to być może ostatnie urodziny
ukochanej babci, czy też rocznica ślubu.
Na mnie nie czekała żadna babcia, uzbrojona w świeżo
upieczone ciasto cytrynowe. O żonie nie warto nawet wspominać. Wśród tych
niewielkich pomieszczeń, oświetlonych zbyt jasnym światłem, które torturowało
moje zmęczone oczy, nieprzespanych godzin, pełnych stresu i wyrzeczeń, czułem,
że żyję. Byłem szczęśliwy.
Właśnie, byłem. Dziś piątek. Trzydziesty grudnia.
Mój ostatni dzień pracy. I szczerze przyznaję, że inaczej go sobie wyobrażałem.
Na przyjęcie pożegnalnie nie mam co liczyć. Nie przyjaźniłem się ze współpracownikami.
Każdy z nas skupiony był wyłącznie na swoich zadaniach. Nie pomagaliśmy sobie.
Na kopanie pod sobą dołków nie bardzo mieliśmy czas. Atmosfera była poprawna,
choć dosyć zimna. Szczerze wątpię, czy za miesiąc ktokolwiek z nich będzie o
mnie pamiętać.
Na chwilę odwracam wzrok od szyby i rozglądam się po
moim „gabinecie”. Poza biurkiem oraz fikusem, którego nazwałem Harvey, nie było
miejsca na inne meble. Miałem za to przeszkloną ścianę, co dla reszty stanowiło
sygnał, że moja pozycja w naszej firmie jest naprawdę mocna. Żółtodzioby,
którzy nadal przeżywają podpisanie pierwszego kontraktu, dopiero za jakiś czas
zrozumieją, że posiadanie okna to przywilej, zwłaszcza gdy zaprzedaje się pracy
duszę i serce.
Serce… Głupi organ stanął na drodze mojej
oszałamiającej kariery i wszystko zaprzepaścił. Chciałbym go po prostu nie
mieć. To ułatwiłoby mi tak wiele spraw…
Na biurku stoi niewielki, czarny karton. Sprzątaczka
uczynnie mi go zostawiła, abym mógł zapakować osobiste drobiazgi. Nie bardzo mam
co pakować. Nie jestem typem osoby, która zagraca przestrzeń masą zbędnych
przedmiotów. Poukładałem dokumenty, opróżniłem szuflady. W sumie śmiało mógłbym
zamknąć za sobą drzwi i wrócić do domu. Zamiast tego wpatruję się w poszarzałe
niebo, maksymalnie odwlekając w czasie ten przykry moment. Nie mogę ot tak
sobie pójść. Muszę go jeszcze raz zobaczyć. Ten ostatni raz…
Na samym początku naszej znajomości praktycznie nie
zwróciłem na niego uwagi. Wypożyczył mnie z innej firmy, bo całkiem nieźle
radziłem sobie w kontaktach z klientem, którego on próbował pozyskać. Nie mam
pojęcia, dlaczego akurat mnie upatrzył sobie znany i ceniony właściciel
browarów. W każdym razie miło wspominał naszą współpracę i gdy tylko usłyszał,
że pracuję także tutaj, bez większego wahania połknął przynętę. Później
wszystko potoczyło się już z górki. Przedstawiono mi konkurencyjną ofertę,
zaproponowano ten gabinet oraz sporą premię. Wreszcie robiłem to, na czym się
znałem i co wychodziło mi naprawdę nieźle. Do czasu…
Dwa lata temu w czerwcu towarzyszyłem szefowi w
czasie konferencji. Nie przepadałem za wyjazdami, bo one zawsze oznaczały, iż
trzeba będzie nadgonić papierkową robotę i spędzić w pracy dodatkowe godziny. W
czasie lotu samolotem poprawiał on swoją prezentację, a ja pisałem maile.
Poza wymianą zdawkowych grzeczności, prawie ze sobą nie rozmawialiśmy.
Trzeciego dnia konferencji jeden z prezesów zabrał
nas do pawilonu wystawowego, aby pochwalić się innowacyjnymi rozwiązaniami.
Zależało mu na tym, by zatrudnić jak największą liczbę studentów. Aby zapoznać
ich bliżej z ofertą firmy, zamierzał posłużyć się interaktywną budowlą, którą
rozstawiono w pobliskim parku. Przechodziliśmy właśnie jedną z alejek. W pewnej
chwili Carter zatrzymał się na środku chodnika i nie przerywając pasjonującej
dyskusji z innymi prezesami, podniósł ślimaka, ratując go przed rozdeptaniem.
Odłożył nieszczęśnika w bezpieczne miejsce, jakby to była najnormalniejsza
rzecz na świecie. Wpatrywałem się w niego ze zdziwieniem. Nie sądziłem, że ten
skupiony wyłącznie na interesach mężczyzna, zdolny jest dostrzec taki mało
znaczący drobiazg. Mój przełożony oczywiście musiał to zauważyć, bo uśmiechnął
się do mnie przelotnie. To wystarczyło, by całkowicie zawładnął moim małym
światem.
Pamiętam z jaką ulgą udałem się do swojego pokoju
hotelowego. Przez cały dzień moje serce po prostu szalało, zamiast bić
spokojnym, jednostajnym rytmem. Choć minęło naprawdę sporo czasu, moje
wspomnienia są takie żywe. Ciepłe promienie słońca, które odbijało się we
włosach mojego szefa, uwydatniając kasztanowe refleksy… Jego roześmiane oczy
zdradzające radość z uratowania małego ślimaka oraz fakt, iż ja to widziałem.
Tak, widziałem. Każdy szczegół wrył się w moją pamięć, torturując mnie swoją
wyrazistością.
Pierwsze pół roku było prawdziwym koszmarem. Na
wszelkie możliwe sposoby wypierałem się sam przed sobą, że darzę prezesa
głębszym uczuciem. Podziw dla jego pracy powinien mi wystarczyć. W naszym
świecie królują głównie zawiść i zazdrość, a ja szczerze mu kibicowałem.
Zależało mi na tym, by odnosił sukcesy. Kiedy wszystko dobrze się układało,
uśmiech znacznie częściej gościł na jego twarzy. A Carter ma naprawdę piękną
twarz. Jego zielone oczy są zazwyczaj skupione i błyszczące. Gdy na kogoś
patrzy, to ta osoba zawsze ma wrażenie, że jest dla niego najważniejsza.
Wyrazistości nadają mu mocno zaznaczone kości policzkowe oraz typowo męska,
kwadratowa szczęka. W dodatku jest wysoki, szeroki w ramionach. Cholerny ideał.
Gdy uznałem swoją porażkę i przyznałem, że jestem
zakochany, zacząłem się bać. Od samego początku wiedziałem, że nie był
dla mnie. Nie dość, że nigdy wcześniej nie byłem w żadnym poważnym związku, to
on i ja byliśmy mężczyznami! Już same plotki na nasz temat mogły nam poważnie
zaszkodzić, a związek… Nie, stop! O jakim związku ja myślę? Moje uczucie jest
jednostronne. Carter Noel nie ma o niczym pojęcia. Planowałem, że wyznam mu
miłość i poczekam aż mnie odrzuci, lecz to i tak niczego by nie zmieniło.
Złożenie wymówienia było bardzo trudne. Długo się z
tym nosiłem. Nie mogłem spać, jeść. Nie potrafiłem i dalej nie potrafię
pogodzić się z faktem, że obiekt moich uczuć jest tak blisko, a jednocześnie
dzielą nas od siebie lata świetlne. Przebywanie w tym samym pomieszczeniu co on
boli. Patrzenie na niego boli. Słuchanie jego głosu boli. Uznałem, że jeśli nie
uwolnię się spod jego wpływu, to nie ma dla mnie ratunku.
- Alec, dobrze, że jesteś. Już się bałem, że nie
zdążę! – Przestraszony odwracam się od okna. Mój były szef wygląda na nieco
zdyszanego. Chyba naprawdę się spieszył.
- Właśnie zbierałem się do wyjścia. – Gładkie
kłamstwo bez większego problemu przechodzi przez moje gardło. Mam w tym
naprawdę sporą wprawę, lecz co innego mi pozostało? Karmienie się złudzeniami
jest gorsze niż rozdrapywanie starych ran. On nie będzie mój. Nigdy.
- Uwinąłeś się tak szybko? – Mój ukochany marszczy
lekko czoło. Robi tak za każdym razem, gdy nie jest z czegoś zadowolony. Nie
wiedziałbym o tym, gdybym nie spędził milionów godzina na obserwacji. Nie
zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że znam go lepiej, niż ktokolwiek inny.
- Zakończone projekty oddałem twojej sekretarce.
Resztą zajmie się mój następca. A właśnie, wiesz już kto nim będzie? – pytam,
ciekaw tego, kto dostąpi zaszczytu przebywania tak blisko tego niezwykłego
mężczyzny.
- Nie. Nadal liczę, że zmądrzejesz i wrócisz. –
Carter krzyżuje ramiona na piersi i wpatruje się we mnie, świdrując wzrokiem.
Dawniej bałem się tego spojrzenia. Za każdym razem, gdy tak robił, byłem pewny,
że czyta z moich myśli i odkryje sekret, którym nie chciałem się dzielić.
- Wczoraj sprzedałem mieszkanie – uśmiecham się
smutno.
- Palisz za sobą wszystkie mosty. Dlaczego?
Gdybym ci powiedział, nie uwierzyłbyś. Czy ktoś taki
jak ty zna smak niespełnionej miłości? Gorzka gorycz odrzucenia. Serce pękające
z bólu. A przecież tak niewiele trzeba, by je uleczyć. Miłe słowo, uśmiech,
przypadkowe spojrzenie… Nie, to droga donikąd. Muszę się przestać oszukiwać!
- Alec, wszystko w porządku?
- Tak – odpowiadam automatycznie, otrząsając się z
zamyślenia.
- Nie mówisz mi całej prawdy. Już wcześniej to
zauważyłem. – Carter jest uparty i nieustępliwy. Nie da mi spokoju do chwili, w
której nie pozna wszystkich szczegółów. Najwyższa pora, abym się z nim rozstał.
- To sprawy osobiste. Nie będę cię nimi zanudzać. –
Sięgam po swój płaszcz, który pospiesznie nakładam.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, co zamierzasz robić.
- Bo nie wiem. Nie mam sprecyzowanych planów.
To kolejne kłamstwo. Znam siebie i wiem, że będę
musiał „odchorować” moją żałosną miłość. Nauczyć się żyć z daleka od niego. A
to z kolei oznacza, że praca w korporacji także odpada. Zmuszanie się do
porannego wstawania tylko po to, by na nowo odkrywać, że w firmie moim
przełożonym jest ktoś inny, byłoby zbyt męczące. Postanowiłem więc, że wynajmę
niewielki domek w górach i zaszyję się w nim na jakiś czas. Zmiana klimatu i
otoczenia z pewnością dobrze mi zrobi.
- Rozumiem. W takim razie pozostaje nam tylko jedno.
Idziemy się napić – Carter puszcza do mnie oko, zadowolony z własnej
przebiegłości.
- To chyba za wcześnie – bronię się, spoglądając na
zegarek. Jest kilka minut po siedemnastej. Resztę dzisiejszego wieczoru
zamierzam spędzić kupując bilety na pociąg i użalaniem się na losem.
- Nie opowiadaj bzdur! – zielonooki powoli mnie
osacza. – Idziesz ze mną do baru i koniec! Pójdę po płaszcz. Poczekaj tu na
mnie.
Mówi tak, jakbym miał inny wybór.
***
Carter zabiera mnie to jednego ze swoich ulubionych
miejsc. To niewielki, lecz dość ekskluzywny bar, w którym zdarzało nam się
bywać już wcześniej. Zwykle w piątkowy wieczór jest tu dość tłoczno, lecz z
racji tego, że zbliża się koniec roku, lokal świeci pustkami.
Mój szef wybiera zaciszny stolik w rogu sali i
zamawia dla nas podwójną szkocką bez wody i lodu. Nie przepadam za alkoholem.
Nie umiem się przy nim zrelaksować. W
dodatku mam bardzo słabą głowę.
- To za co pijemy? – pyta mężczyzna, jednocześnie
poluzowując swój idealnie zawiązany krawat.
- Za nowe początki? – strzelam w ciemno.
- Niech ci będzie.
Moje palce niepewnie owijają się wokół kryształowej
szklanki. Tak jak podejrzewałem, palący, ostry smak ani trochę nie poprawia
mojego nastroju. Spędzenie kilku dodatkowych chwil w towarzystwie kogoś, za kim
już teraz niewyobrażalnie mocno tęsknię, jest jednocześnie nagrodą i karą.
Wpatruję się więc w stolik, by nie pogarszać swojego położenia. Nie chcę, aby
po tylu miesiącach odgrywania tej szopki odkrył prawdziwy powód mojego
postępowania.
- Nie pozwolę ci odejść, jeśli nie wypijesz do
końca.
- To nie fair! Dobrze wiesz, że tego nie zrobię! –
irytuję się na samą myśl, że nasze ostatnie spotkanie zakończy się moją
kompromitacją. – Po takiej ilości alkoholu film mi się urwie.
- Właśnie na to liczę. Może wtedy okażesz się bardziej
rozmowny. Nadal nie powiedziałeś mi dlaczego rzucasz pracę. – Carter bez
najmniejszego problemu raczy się kolejną porcją piekielnego trunku. W
przeciwieństwie do mnie, nic nie wskazuje na to, że zacznie zionąć ogniem. Do
czego on zmierza? I co chce usłyszeć?
- Nie doszukuj się żadnych teorii konspiracyjnych.
Jestem zmęczony i chcę odpocząć – odpowiadam wymijająco.
- Gdyby tak było, wieki temu poprosiłbyś o urlop.
Dobrze wiesz, że bym ci nie odmówił.
Urlop? Czy on siebie słyszy? Najczęściej pracowałem
sześć dni w tygodniu, bo dość często zdarzało się, że przychodziłem do firmy
także w soboty. Niedziele spędzałem odliczając nerwowo godziny, które dzieliły
mnie od poniedziałku. Tęskniłem za nim całym sobą, a on mi tu wyjeżdża z
urlopem? Cóż za niedorzeczny pomysł!
- Byłeś dobrym szefem – chwalę go, kolejny raz
wspominając chwilę, gdy podniósł ślimaka z ziemi. Był okres, gdy bardzo
zazdrościłem temu malcowi. Ja także chciałem choć przez chwilę oddać się pod
opiekę jego bezpiecznych dłoni. Chciałem, aby mnie objął. Przytulił.
Zatroszczył się o mnie choćby w minimalny sposób. Tymczasem skończyło się na
tym, że sam muszę się sobą zając i uciec jak najdalej.
- Więc nie odchodź. – Carter dopija swojego drinka i
każe barmanowi podać kolejną kolejkę. – Zaprzyjaźniliśmy się. Dobrze się nam
współpracuje. Rozumiemy się bez słów. Wiesz, że szanse na tak dobry układ z
szefem w nowym miejscu pracy są bliskie zeru?
Przyjaźń… Nie chcę być jedynie twoim „przyjacielem”.
Pragnę czegoś innego. I tak, mam świadomość, że nowej firmie szef nie skradnie
mojego serca, bo ono należy wyłącznie do ciebie.
- Skoro uważasz mnie za przyjaciela, zaakceptujesz
moją decyzję. Nie podjąłem jej z dnia na dzień. To był dłuższy proces. – Nie
chcę wchodzić w szczegóły, więc unikam rozmowy, koncentrując się na
bursztynowym płynie. – W moim życiu wiele się zmieni. Zacznę od początku i
liczę na to, że będziesz mnie w tym wspierał.
- Będę – mój ukochany przytakuje niechętnie. – Twoje
zdrowie.
***
Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem równie szczęśliwy.
Czuję błogość. Brzuch mnie boli od śmiania. Wypiłem zdecydowanie za dużo i
plotę jakieś głupoty, lecz jakie to ma znaczenie? Pierwszy raz od dawna jestem
wdzięczny za to, że czas upływa tak leniwie, jakby o nas zapomniał. Nie będę
żałował, że ważne szczegóły, takie jak brzmienie głosu Cartera lub jego żarty,
staną się jedynie odległym wspomnieniem. Ostatecznie od samego początku
wiedziałem, że on nigdy nie będzie mój. Odsuwam od siebie ból, jaki będę
odczuwał, gdy nadejdzie pora rozstania.
Skup się, Alec. Po tylu miesiącach udręki, wreszcie
i do ciebie uśmiechnął się los. Ponoć pierwsza miłość zawsze jest nieszczęśliwa
i kończy się strasznym cierpieniem. Ciesz się więc tym wieczorem. Ciesz się
towarzystwem tego niezwykłego faceta, bo nigdy więcej go nie zobaczysz.
- To było… Naprawdę niesamowite… - chichoczę, bo
straciłem kontrolę nad emocjami. Alkohol mocno szumi mi w głowie i jest mi zimno.
Nie jestem w stanie uporać się z zapięciem guzików mojego płaszcza.
- Przeziębisz się – zapobiegliwy Carter próbuje mnie
wyręczyć w tym kłopotliwym zadaniu. Pewnie poszłoby mu znacznie sprawniej, lecz
musi mnie podtrzymywać, abym nie upadł.
- Nie obchodzi mnie to – szepczę.
Rozglądam się po opustoszałej dzielnicy. Na
chodnikach zalega brudny śnieg, który lekko migocze od pomarańczowego światła
latarni. Jest mi przeraźliwie zimno, a mimo to czuję w sobie niespożyte pokłady
energii. Dawniej popychała mnie ona do działania, jednak gdy zdałem sobie
sprawę z mojego beznadziejnego położenia, pogrążyłem się w marazmie.
- Miłość jest okrutna… - mamroczę do samego siebie.
- Okrutny to będzie jutrzejszy poranek – zauważa
rozsądnie. – Masz bardzo słabą głowę. Po dwóch drinkach jesteś
praktycznie nieprzytomny.
- Nic mi nie jest – zaprzeczam jego niesprawiedliwym
dywagacjom.
- Gorzej niż z dzieckiem… - Mężczyzna z moich marzeń
okazuje mi swoje zniecierpliwienie. No trudno, jakoś to przeboleję. To tylko
kolejny gwóźdź do trumny.
Siadam na ośnieżonej ławce i spoglądam w zimowe
niebo. Na twarzy czuję świeże płatki śniegu. Uśmiecham się do nich, bo są takie
białe i czyste. Mienią się srebrnym blaskiem. Żałuję jedynie, że gdy opadają na
moją klatkę piersiową, od razu się topią, potęgując nieprzyjemne uczucie chłodu.
- Wstań – głos Cartera dociera do mnie jakby z
oddali. A więc tak to będzie wyglądało. Nieco poirytowany, władczy… I tak
cholernie daleki. – Alec, słyszysz co mówię?
- Zostaw mnie. Chcę być sam. Nacieszyć się śniegiem…
- wskazuję mu na prawdziwą zadymkę. Spadające płatki lepią się do mojej twarzy.
Osiadają na rzęsach. Mam wrażenie, że nawet z silnym ziąbem radzę sobie coraz
lepiej. Tylko ten zdradziecki ból serca nadal nie mija. Ile jeszcze będę go
znosił?
- Chodź, odprowadzę cię do domu. – Carter bierze
mnie za rękę i ciągnie za sobą, jakbym był szmacianą lalką. Skąd w nim tyle
siły?
- Ja nie mam już domu… Sprzedałem… Wszystko
sprzedałem, a jutro zacznę żyć według nowych reguł.
- W takim razie pójdziemy do mnie. To cztery
przecznice stąd. Dasz radę?
- Nie chcę nigdzie iść! – buntuję się przeciwko
takiemu traktowaniu. – Będę patrzył na śnieg! Nie jesteś już moim szefem!
Jestem wolny! – Zatrzymuję się gwałtownie na środku chodnika, próbując wyrwać
dłoń z żelaznego uścisku.
- Wolny i głupi – wzdycha. – Jesteśmy
przyjaciółmi, pamiętasz? Nie pozwolę, abyś skończył w szpitalu lub zamarzł na
śmierć! Słuchaj mnie, bo nie ręczę za siebie!
Drogę do mieszkania pamiętam jak przez mgłę.
Upierałem się, by patrzeć w niebo, a on uparł się, by wlec mnie za sobą.
Zapomniałem już jaki potrafi być zapalczywy. Trudno z nim wytrzymać, gdy wpada
w swoje obłąkańcze nastroje. Jeśli jest przekonany o tym, że ma rację, będzie
walczyć do utraty tchu. Dokładnie tak jak teraz. W dodatku nigdy wcześniej nie
byłem u niego w domu. Wiedziałem, że mieszka niedaleko firmy, bo czasami po
pracy przebierał się w strój sportowy i biegł do swoje kryjówki. A teraz i ja
dostąpię tego zaszczytu.
Mój szef wynajmuje apartament w nowoczesnym
wieżowcu. Od jego sekretarki wiem, że przymierza się do budowy domu. Utknął na
etapie wyboru projektu. Zanim wzniesie swój pałac, wsiadamy do windy. Opieram
się plecami o srebrną poręcz. Przymykam ociężałe powieki, bo wszystko wiruje mi
przed oczami. Nagle dociera do mnie, że jestem zmęczony. Przeraźliwie zmęczony.
Otulam się ramionami. Zimno mi. Żałuję, że nie wypiłem więcej. Nie chcę, by
moim ostatnim wspomnieniem z dzisiejszej nocy było zdegustowane spojrzenie jego
zielonych oczu. Stanowi ono silny kontrast dla ciepłych palców, które chwytają
mnie sprawnie w kleszcze i wyciągają na szeroki korytarz.
Trudno stwierdzić, czy jego mieszkanie ma jakiś
numer. Podejrzewam, że bez dokładnego adresu w życiu bym tu nie dotarł. Nie
należę do osób, które potrafią przetrwać bez nawigacji GPS.
Mężczyzna wyciąga z kieszeni pęk srebrnych kluczy, a
następnie manipuluje nimi przy zamku i otwiera szeroko białe drzwi. W środku
jest ciemno. Mimo to nie kłopocze się tym zbytnio. Nasze kroki odbijają się od
parkietu. Carter otwiera kolejne drzwi, a następnie popycha mnie w kierunku
łóżka. Zanim orientuję się w sytuacji, leżę już na materacu. Zasłaniam oczy
dłonią, bo drażni mnie zbyt jasne oświetlenie, które zostaje włączone. Mój umysł
dryfuje między jawą i snem. Pewne siebie dłonie rozpinają moją koszulę, a
następnie zostawiają ciepłe ślad na wyziębionej skórze. Różnica temperatur
między naszymi ciałami to kolejny argument przemawiający za tym, że zupełnie
się od siebie różnimy. Jednak gdy wzbogaca swój repertuar o gorący
język, który sunie w dół mojej klatki piersiowej, natychmiast przytomnieję.
- Co… Co robisz?! – wlepiam w niego zalęknione
spojrzenie. Próbuję nieporadnie wstać, lecz zostaję ponownie popchnięty na
swoje miejsce.
- Nie śpisz? To dobrze… - pomruk zadowolenia
wydobywa się z kształtnych ust. Nie mijają nawet trzy sekundy, a on ponownie
atakują, podpalając moją lodowatą skórę.
- Przestań! Tak nie wolno! – zaciskam dłonie na
ramionach mojego oprawcy, lecz ta akcja z góry była skazana na niepowodzenie.
Nie jestem dość silny, by go od siebie odsunąć.
- Nie chcesz? – dziwi się. – Długie miesiące
wpatrywałeś się we mnie w taki sposób, jakbyś bardzo chciał. Co sprawiło, że
zmieniłeś zdanie? Przestałem ci się podobać?
Mój ukochany zwisa nade mną niebezpiecznie nisko.
Nasze twarze dzielą od siebie centymetry. Jego zielone oczy wwiercają się w
moją duszę, zaznaczając swój ślad. Nie musi być tak brutalny. Dobrze wie, że
nie byłbym w stanie o nim zapomnieć.
- Nie! – protestuję, choć nieprzemyślana szczerość
od razu wprawia mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
- Nie? – sprytnie łapie mnie za słowo,
zmniejszając odległość między nami. Żar jego ciała niebezpiecznie igra z moją
zziębniętą skórą. Kusi, wabi, uwodzi. Dobrze wiem, że to nic nie znaczy. Nie
jestem aż tak głupi. Najwidoczniej wypity alkohol podziałał nie tylko na mnie.
Carter również uległ jego wpływowi, a teraz wykorzystuje swoją pozycję, by na
koniec się mną zabawić.
- Nie… - odwracam głowę i zaciskam powieki, by
wyzwolić się spod wpływu jego przenikliwych tęczówek. Nawet ton mojego głosu
przeczy temu, że pragnę go najbardziej na świecie, lecz co to zmieni? Jesteśmy
„wyłącznie przyjaciółmi…”
- Skomplikowany z ciebie przypadek. Wiesz lepiej niż
inni, że lubię wyzwania…
Mój szef odsuwa na bok moje drżące dłonie.
Przeszkadzają mu one w odpięciu paska moich spodni. Nie chcę, by dotykał mnie w
taki sposób. Nie chcę, by się do tego zmuszał. Sam jego wzrok wystarczy, abym miał
ochotę zapaść głęboko pod ziemię.
Wyginam się w łuk, gdy jego zwinne palce ciągną za
gumkę moich bokserek i dość sprytnie się za nią zakradają.
Poliki mnie palą. Moje oczy robią się wielkie niczym
spodki, a ciało jednocześnie marznie i płonie.
- Car…- jąkam się, nie umiejąc wypowiedzieć jego
imienia.
- Ledwo cię musnąłem, a ty tak reagujesz? Ciekawe… -
Mężczyzna mruczy niczym kot. Jego subtelny śmiech jest tysiąc razy bardziej
erotyczny niż wszystkie fantazje, które śniłem z jego udziałem. A oczy… Nie
zniosę, jeżeli dalej będzie mi się przyglądać z taką uwagą.
Chowam twarz w dłoniach, niczym małe dziecko,
któremu wydaje się, że jeśli ono czegoś nie widzi, to tego nie ma. A Carter tu
jest. Nawet gdyby mnie nie dotykał, to i tak jestem świadomy jego obecności.
Chwyta za materiał moich spodni i ciągnie je nieco w dół.
- Nie! – protestuję płaczliwie. – Błagam, nie rób
tego!
- Dlaczego aż tak się mnie boisz? Nigdy wcześniej
tego nie robiłeś? – Okazuje mi cierpliwość, czekając na to, co powiem.
Jak mam cokolwiek z siebie wydusić, skoro mój członek
znajduje się w jego dłoni?! Boję się, że jeśli otworzę usta, tylko bardziej się
skompromituję. Zapamięta mnie jako niedojdę, który podnieca się z byle powodu,
bo pomimo dwudziestu pięciu lat na karku, jeszcze nigdy z nikim nie spał.
- Alec, spójrz na mnie.
To ponad moje siły. Te słowa zdają się trafiać
bezpośrednio do mego serca. Jego zachcianka jest dla mnie rozkazem. Unoszę
powieki i kilka razu mrugam, bo wszystko jest zamglone. Moja dolna warga
dygocze, pragnąc jedynie jego pocałunku.
Carter więzi mnie w swoich ramionach. Bez problemu rozporządza ciałem.
Sprawia, że jestem całkowicie bezbronny i zdany na jego łaskę.
- To nie boli, czujesz? – Jego palce zaciskają
się mocniej na mojej męskości, wymuszając zdradliwy jęk. – Czujesz… - ciszy się.
Piękny uśmiech rozświetla jego twarz. Wpatruję się w niego, by z fotograficzną
dokładnością zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Lekki zarost na jego
policzkach. Nieco potargane włosy. I te oczy, które od tak dawna mnie
prześladują…
- Ach! – krzyczę głośno, gdy mój kochanek mocniej
pociera kciukiem nabrzmiałą główkę. Przestraszony, zasłaniam usta wierzchem
dłoni. Jak mam to wytrzymać? Czy on ma świadomość, że w taki sposób ja… ja…
- Jesteś już gotowy na kolejny krok, prawda?
Carter nie czeka na moją odpowiedź. Lewą dłonią
przytrzymuje moje biodra, abym nie wierzgał. Pochyla głowę. Jego wilgotny,
rozgrzany język zostawia mokry ślad na… Nie, błagam! Nie… Liże mnie bardzo
powoli, kierując się najpierw ku górze, a następnie w dół.
- Proszę! Proszę! – żebrzę o litość, tracąc zmysły.
Ciemnowłosy ignoruje to żałosne dopominanie się. Rozchyla wargi. Mój oddech
momentalnie przyspiesza jeszcze mocniej. Jego usta napastują mnie. Zaciskają
się wokół pobudzonego organu. Ssą go, nie pozostawiając złudzeń, że koniec jest
bliski.
Walczę. Tak bardzo walczę o zachowanie godności.
Tymczasem nielojalne opuszki już muskają jego cudowne włosy, próbując wymusić
więcej przyjemności.
Och, tak mi dobrze… Tak dobrze… To uczucie jest
milion razy lepsze, niż sobie wyobrażałem. A fakt, że doświadczam go dzięki
najważniejszemu facetowi w moim życiu, jedynie potęguje nieziemskie doznania.
- Carter! – krzyczę jego imię, osiągając spełnienie.
Orgazm jest jak rażenie piorunem. Gwałtowny, pełen
mocy. Niezapomniany…
***
Jasne promienie porannego słońca rażą mnie w oczy.
Nie zasłoniłem rolet? Przecież zawsze to robię przed zaśnięciem.
Przesuwam dłonią po pościeli. Jej śliska faktura
uświadamia mi, że coś jest nie tak. Nerwowo rozglądam się po obcym
pomieszczeniu.
Co to za miejsce? Gdzie jestem?
Czy to sypialnia Cartera? Jak się tu znalazłem?
Byłem w pracy, a później na pożegnalnym drinku. A
jeszcze później… Czy on i ja… Czy my…
Zszokowany spoglądam na swoje ciało. Koszula jest
rozpięta i obnaża moją klatkę piersiową oraz brzuch. To od zawsze mój
największy kompleks. Choćbym nie wiem jak się starał, jestem za chudy i nie mam
mięśni. Spodnie także mam rozpięte. Buty i skarpetki znajdują się obok łóżka. Tak
samo jak mój płaszcz, który został przewieszony przez oparcie fotela.
Choć mam na sobie większość ubrań, doskonale
pamiętam chwilę, gdy odurzony wypitym alkoholem oraz silnym orgazmem straciłem
przytomność.
Na szczęście mojego ukochanego nie ma razem ze mną w
pokoju. Za to sąsiednia poduszka jest pomięta i pachnie jego perfumami…
Spaliśmy w jednym łóżku…
Zrywam z siebie ciepłe okrycie i zaczynam się
pospiesznie ubierać. Nie mam pojęcia gdzie wybrał się mój były szef i nic mnie
to nie obchodzi. Powinienem być wdzięczny niebiosom za to, że dają mi szansę na
bezszelestną ucieczkę. Ignoruję więc silny ból głowy i niczym jakiś szpieg,
wydostaję się z apartamentu. Przed budynkiem łapię pierwszą lepszą taksówkę i
wracam do siebie.
Nie
powinienem był przyjmować jego zaproszenia… Głupio zrobiłem… Bardzo głupio…
- rozpaczam w myślach.
Wystarczyło się pożegnać i po sprawie. Czy nie po to
zwolniłem się z pracy i sprzedałem mieszkanie, by uciec jak najdalej od tego
człowieka i wyleczyć złamane serce? Pójście z nim do łóżka to kiepski, bardzo
kiepski pomysł!
Nie
przesadzasz trochę? Tak naprawdę do niczego nie doszło…
Nie doszło, ale mogło dojść! Przecież on mnie
rozebrał i całował. A potem jego język… Czerwienię się jak dorodny pomidor na
samo wspomnienie tego widoku. Miałem rację, przyznając mu tytuł
najseksowniejszego mężczyzny na tej planecie. Gdyby bardziej się rozkręcił, to
ja… ja…
Dość! Koniec z tą dziecinadą! Pojedziesz do domu.
Weźmiesz prysznic. Przebierzesz się i wsiądziesz do pociągu. A następnie
zaczniesz długi proces wykasowywania Cartera ze swojej pamięci. Żadnych więcej
ślimaków, uśmiechów i orgazmów, zrozumiałeś?!
***
- I to by było na tyle… - szepczę do samego siebie,
bawiąc się papierowym kubkiem, którego zawartość już dawno wystygła. Gorzka,
niezbyt smaczna kawa oraz tabletki przeciwbólowe niewiele pomogły. Wygłuszyły
ból głowy, a co z tym, który rozsadza moje serce?
W kieszeni spodni mam bilet na pociąg. Czy będę
szczęśliwy w nowym miejscu? Co mnie tam czeka? Zdołam się podnieść po tym miażdżącym
rozczarowaniu?
- Tutaj jesteś… - Unoszę pospiesznie głowę, wyrwany
z zamyślenia. Nade mną swoi wściekły Carter. Dyszy ciężko. – Szukałem cię od
samego rana! – Gniew buzuje w jego zielonych oczach. Szarpie mnie za ramię i podciąga
do góry, zmuszając tym samym, abym wstał.
- Puść! – błagam, lecz trzydziestolatek jest za
bardzo skupiony na rzucaniu cichych przekleństw.
- To twoje? – pyta jedynie, wskazując na dwie czarne
walizki, które ze sobą zabieram.
- Tak – przytakuję niepewnie, bo nie mam pojęcia, co
mu chodzi po głowie.
- Trzymaj! – Mężczyzna wręcza mi tę, która stoi
bliżej. – Zaparkowałem niedaleko. Mały dziś ruch.
- Zaparowałeś? – bezwiednie powtarzam po nim to
słowo.
Po co mi to mówi? Przecież nie prosiłem go, aby mnie
gdzieś podwiózł. W sumie o nic go nie prosiłem… Chcę jedynie odrobinę spokoju.
- Nie kłóć się ze mną i rób co mówię, bo jeśli
wywiniesz mi jeszcze jeden taki numer jak rano, to nie ręczę za siebie,
zrozumiano? – grozi mi palcem.
Przełykam głośno ślinę. Czuję się zagubiony znacznie
bardziej niż zwykle, gdy przebywam w jego towarzystwie.
- Carter, ale co ja zrobiłem? Przecież dobrze wiesz,
że wyjeżdżam.
- Wyjeżdżasz? – Tym razem to mój rozmówca wydaje się
zaskoczony. – Mówiłeś, że się przeprowadzasz.
- Wyjeżdżam, przeprowadzam. Na jedno wychodzi –
ponownie próbuję uwolnić się z żelaznego uścisku. – Gdzie mnie ciągniesz? Za
chwilę mam pociąg!
- Sam chciałeś! – Szalony prezes odwraca się do mnie
przodem. Wykorzystuje swój szczelny uścisk i przyciąga mnie bliżej, a następnie
miażdży moje usta, wymuszając pocałunek.
Nogi mam jak z waty i pewnie zaliczyłbym bolesny
upadek, lecz on dba o moje bezpieczeństwo. Popędza, abym rozchylił usta. Nie
potrafię mu się przeciwstawić. Spełniam jego zachciankę. Od razu to
wykorzystuje i wyczynia bardzo podniecające rzeczy. Gdy zaczyna ssać czubek
mojego języka, robi mi się słabo i znowu jestem bliski omdlenia.
- Pięknie – warczy z niesmakiem. Mężczyzna przerywa
brutalną pieszczotę i chowa mnie w swoich ramionach. – Źle się czujesz? Nadal
masz kaca? Śniadania też nie jadłeś… – czyta ze mnie, jakby był jasnowidzem.
- Skąd to wiesz? – zadaje najgłupsze z możliwych
pytań, lecz mało mnie to w tej chwili obchodzi. Chcę poznać odpowiedzi.
- Nakarmiłbym cię, gdybyś grzecznie poczekał na mnie
w łóżku. Ale nie… Wyjazdów ci się zachciało – przedrzeźnia mnie. - Gdzie się
wybierasz?
- Nie wiem – wyznaję szczerze. – Zamieszkam tam,
gdzie mi się spodoba.
- Bzdury! Zamieszkasz ze mną.
- Z tobą?! – Jestem tak zaskoczony, że odbiera mi
mowę. Co on ma na myśli mówiąc „ze mną”? To jakaś zagadka? A może o czymś
zapomniałem? Nie oddałem wszystkich projektów? A jeśli…
- Kochasz mnie. To chyba oczywiste, że powinniśmy
razem mieszkać, prawda?
- Kocham? – na sam dźwięk tego zakazanego słowa,
zapowietrzam się. Jak on się o tym dowiedział?! Chlapnąłem coś wczorajszej
nocy?! A może wyznałem mu miłość? – Nie pamiętam! – wołam na głos.
- Czego nie pamiętasz? – ukochany śmieje się ze mnie
łagodnie. Coś w jego spojrzeniu ulega zmianie. Nie jest już wkurzony. Wprost
przeciwnie. Odprężył się, a jego oczy niebezpiecznie pociemniały. Jest to inny
rodzaj niebezpieczeństwa. Znam to spojrzenie. Właśnie w taki sposób Carter
wpatrywał się we mnie podczas pieszczot.
- Ja… Znaczy my…
- Pojedziemy do mojego mieszkania. Zjemy późne
śniadanie. Weźmiemy kąpiel i spędzimy resztę weekendu ciesząc się sobą.
- Nie! – protestuję, spuszczając wzrok na swoje
buty. – Przyznaję, że czuję do ciebie coś więcej, niż tylko sympatię. Nie
proszę, abyś odwzajemnił moje uczucie, dlatego też… - przerywa mi dźwięk
oznaczający hamowanie pociągu. Spoglądam smętnym wzrokiem w jego stronę. To
koniec. Pora na pożegnanie. Nie mam prawa zmuszać kogokolwiek, by mnie
pokochał. Zwłaszcza mężczyznę, u który tak wiele dla mnie znaczy.
Ściskam uchwyt walizki. Elektroniczne drzwi
rozsuwają się szeroko. Powinienem się ruszyć, lecz stoję jak wmurowany. Serce
dudni mi tak mocno, że nie słyszę rozmów ludzi, którzy są wokół nas
zgromadzeni. Nie słyszę także pracownicy kolei, która odczytuje rozkład jazdy,
przypominając podróżnym o właściwym peronie.
Carter więzi mnie za pomocą swojego spojrzenia oraz
dłoni, którymi wczepił się w moje ramiona. Wpatrujemy się w siebie przez
naprawdę długą chwilę. Do teraźniejszości przywołuje mnie cisza, która nam
obecnie towarzyszy.
Odwracam głowę. W oddali widać jedynie światła.
Straciłem szansę, by zacząć wszystko od nowa…
- Już dobrze – szepcze mój ukochany, w czułością
gładząc mnie po policzku.
- Nic nie jest dobrze! Nie chcę się jedynie
przyjaźnić! Nie rozumiesz tego? – wybucham, nie zważając, że kieruję na nas
zainteresowanie przypadkowych przechodniów.
- Nie jesteśmy „tylko przyjaciółmi”. Łączy nas coś o
wiele głębszego.
- Nic nas nie łączy! Sprzedałem mieszkanie i
rzuciłem pracę! Ciebie też porzucam! Chcę być w końcu wolny!
To był ostatni wybuch mojej samowoli. Carter gasi
resztki mojego buntu serią delikatnych pocałunków, po których robię się uległy
niczym baranek. Pozwalam mu zaprowadzić się do auta, a następnie w milczeniu
wracamy do jego mieszkania.
***
Północ. Zimowe niebo rozbłyska od kolorowych
świateł. Na ulicach słychać krzyki radości oraz muzykę. Kończy się stary rok i
zaczyna nowy. Od bardzo dawna czekałem właśnie na tę chwilę.
Nie jestem w uroczym domku, gdzieś daleko w górach.
Zamiast kominka, grzeje mnie inny rodzaj ognia. Usta Cartera smakują szampanem,
który zaledwie chwilę temu spijał z mojej nagiej skóry. Całujemy się niespiesznie.
Oswajamy łóżko, w którym od dzisiaj będziemy razem spać. Ja i mój facet. Mój
dobry, hojny oraz wyjątkowo wrażliwy facet. Oczywiście ma też swoje wady. Od
czasu do czasu pozwala sobie na niczym nie usprawiedliwione ekstrawagancje. Jakiś
czas temu podarł moje wymówienie, a jego resztki wyrzucił przez okno, lecz kto
by się przejmował takimi drobiazgami? Z pewnością nie ja.
***
Moi Drodzy,
Szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję, że upłynie on w zdrowiu i spokoju, czego szczerze życzę zarówno Wam, jak i sobie.
"Gdy wybije północ..." to ostatni tekst 2018 roku i pierwszy w 2019. W przeciwieństwie do Aleca ja mam kilka postanowień noworocznych, które chciałbym wcielić w życie. Trzymajcie kciuki, by mi się udało :D
Wasz Kitsune
������
OdpowiedzUsuńTakie rozpoczęcie nowego roku to ja rozumiem. Ciesze się z happy endu bo z Tobą Lisku nigdy nic nie wiadomo. Mimo, że smutne (aż do happy endu) to gorące i namiętne. Więcej takich opowiadań.
OdpowiedzUsuńSmutne? Nie napisałem jeszcze nic "smutnego". Wkrótce może się to zmienić :D
UsuńTwój Kitsune
Prooooooszę,tylko nie zabijaj nikogo.
UsuńBardzo mi się podobało. Takie klimaty lubię.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Bardzo mi miło z tego powodu :)
UsuńTwój Kitsune
Perełka, jak zwykle, Kitsune :). Chociaż nie ukrywam, że lekko się pogubiłam, kiedy najpierw przeczytałam, że Alec zna siebie i że odchoruje swoją żałosną miłość, a potem przeczytałam, że Carter jest jego pierwszą miłością. I tak sobie dumałam... dumałam... i potem jeszcze trochę dumałam ... I wpadłam na rozwiązanie, że pewnie Alec na ogół tak ciężko przeżywa niepowodzenia, jak to zwykle w przypadku ambitnych ludzi bywa. Bo niewątpliwie ambitny jest. Inaczej nie dałby rady pracować w korporacji. A! I jest dumny. W przeciwnym razie nie podjąłby tak drastycznych kroków. A to konkretne niepowodzenie (szczęśliwie okazało się, że był w błędzie) było dla niego na tyle istotne, że po prostu trzepnęło go z siłą pociągu. Oczywiście pociągu w sensie maszyny... :))) MB
OdpowiedzUsuńO w mordę!!!! Wyszło mi, że przegapiłam Sylwestra!!!! Ja chcę Nowy Rok!!!!!!! Obiecałam sobie całą listę postanowień noworocznych! I miałam tej listy przestrzegać z żelazną wręcz dyscypliną!!!!! I w pierwszej kolejności miałam się wziąć za odchudzanie !!!!!! Dieto, gdzie jesteś!!!! Moja żelazna konsekwencjo, gdzie przepadłaś!!!! UUUUUUUchchchc! Jak ja nienawidzę tej mojej roboty.... (szarpie włosy na głowie i łakomie spogląda na ciasteczko....
Witam w nowym roku MB. Cieszy mnie, że rozpoczynasz go razem ze mną, nawet jeśli oficjalnie mamy już luty. To tylko nic nie znaczący drobiazg, którym nie będziemy się przejmować.
UsuńNie przegap Walentynek, bo tego Ci nie wybaczę :D
Twój Kitsune
To ja może w kalendarzu sobie to zaznaczę :) Witaj :) MB
UsuńO matko<3
OdpowiedzUsuńWspaniały tekst :)
OdpowiedzUsuńAleks był taki nieświadomy uczuć szefa, ale dobrze, że Carter trzymał rękę na pulsie i teraz są szczęśliwi:)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Ahh be still my heart... Więcej - proszę ślicznie, bardzo ładnie, wcale nie skomląc :D
OdpowiedzUsuń