poniedziałek, 31 grudnia 2018

Gdy wybije północ...



Koniec roku to bardzo specyficzny czas.
Są tacy, którzy pilnie tworzą niekończące się listy z postanowieniami. Za ich pomocą zamierzają zrewolucjonizować swoje życie. Strach przez nieznanym maskują głupimi hasłami, typu „zacznę czytać więcej książek”, „będę częściej dzwonić do matki”, „zapiszę się na kurs tańca”.
Są i tacy, którzy z ekscytacją odliczają godziny do Sylwestra. Wybierają huczne bale. Tanecznym krokiem żegnają przeszłość i z nową energią zaczynają wszystko od początku, nie oglądając się za siebie.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie? Nie jestem zachłanny, lecz bez problemu można mnie zaliczyć do obu tych grup. Tchórz postanowił wyjść z ukrycia, lecz zamiast stawić czoła przeciwnościom losu, ucieka chyłkiem.
Opieram się czołem o zimną szybę, by jeszcze przez chwilę móc popatrzeć na pracowników korporacji, znajdujących się w budynku po drugiej stronie. Młodzi. Eleganccy. Wykształceni. Mozolnie pną się w górę, akceptując bezlitosne reguły wyścigu szczurów. Wybiją się wyłącznie najlepsi. Najbardziej kreatywni. Tacy, którzy bez mrugnięcia okiem zrezygnują ze swoich planów dla „dobra firmy”. Obojętne, czy są to być może ostatnie urodziny ukochanej babci, czy też rocznica ślubu.
Na mnie nie czekała żadna babcia, uzbrojona w świeżo upieczone ciasto cytrynowe. O żonie nie warto nawet wspominać. Wśród tych niewielkich pomieszczeń, oświetlonych zbyt jasnym światłem, które torturowało moje zmęczone oczy, nieprzespanych godzin, pełnych stresu i wyrzeczeń, czułem, że żyję. Byłem szczęśliwy.
Właśnie, byłem. Dziś piątek. Trzydziesty grudnia. Mój ostatni dzień pracy. I szczerze przyznaję, że inaczej go sobie wyobrażałem. Na przyjęcie pożegnalnie nie mam co liczyć. Nie przyjaźniłem się ze współpracownikami. Każdy z nas skupiony był wyłącznie na swoich zadaniach. Nie pomagaliśmy sobie. Na kopanie pod sobą dołków nie bardzo mieliśmy czas. Atmosfera była poprawna, choć dosyć zimna. Szczerze wątpię, czy za miesiąc ktokolwiek z nich będzie o mnie pamiętać.
Na chwilę odwracam wzrok od szyby i rozglądam się po moim „gabinecie”. Poza biurkiem oraz fikusem, którego nazwałem Harvey, nie było miejsca na inne meble. Miałem za to przeszkloną ścianę, co dla reszty stanowiło sygnał, że moja pozycja w naszej firmie jest naprawdę mocna. Żółtodzioby, którzy nadal przeżywają podpisanie pierwszego kontraktu, dopiero za jakiś czas zrozumieją, że posiadanie okna to przywilej, zwłaszcza gdy zaprzedaje się pracy duszę i serce.
Serce… Głupi organ stanął na drodze mojej oszałamiającej kariery i wszystko zaprzepaścił. Chciałbym go po prostu nie mieć. To ułatwiłoby mi tak wiele spraw…
Na biurku stoi niewielki, czarny karton. Sprzątaczka uczynnie mi go zostawiła, abym mógł zapakować osobiste drobiazgi. Nie bardzo mam co pakować. Nie jestem typem osoby, która zagraca przestrzeń masą zbędnych przedmiotów. Poukładałem dokumenty, opróżniłem szuflady. W sumie śmiało mógłbym zamknąć za sobą drzwi i wrócić do domu. Zamiast tego wpatruję się w poszarzałe niebo, maksymalnie odwlekając w czasie ten przykry moment. Nie mogę ot tak sobie pójść. Muszę go jeszcze raz zobaczyć. Ten ostatni raz…
Na samym początku naszej znajomości praktycznie nie zwróciłem na niego uwagi. Wypożyczył mnie z innej firmy, bo całkiem nieźle radziłem sobie w kontaktach z klientem, którego on próbował pozyskać. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat mnie upatrzył sobie znany i ceniony właściciel browarów. W każdym razie miło wspominał naszą współpracę i gdy tylko usłyszał, że pracuję także tutaj, bez większego wahania połknął przynętę. Później wszystko potoczyło się już z górki. Przedstawiono mi konkurencyjną ofertę, zaproponowano ten gabinet oraz sporą premię. Wreszcie robiłem to, na czym się znałem i co wychodziło mi naprawdę nieźle. Do czasu…
Dwa lata temu w czerwcu towarzyszyłem szefowi w czasie konferencji. Nie przepadałem za wyjazdami, bo one zawsze oznaczały, iż trzeba będzie nadgonić papierkową robotę i spędzić w pracy dodatkowe godziny. W czasie lotu samolotem  poprawiał on swoją prezentację, a ja pisałem maile. Poza wymianą zdawkowych grzeczności, prawie ze sobą nie rozmawialiśmy.
Trzeciego dnia konferencji jeden z prezesów zabrał nas do pawilonu wystawowego, aby pochwalić się innowacyjnymi rozwiązaniami. Zależało mu na tym, by zatrudnić jak największą liczbę studentów. Aby zapoznać ich bliżej z ofertą firmy, zamierzał posłużyć się interaktywną budowlą, którą rozstawiono w pobliskim parku. Przechodziliśmy właśnie jedną z alejek. W pewnej chwili Carter zatrzymał się na środku chodnika i nie przerywając pasjonującej dyskusji z innymi prezesami, podniósł ślimaka, ratując go przed rozdeptaniem. Odłożył nieszczęśnika w bezpieczne miejsce, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Wpatrywałem się w niego ze zdziwieniem. Nie sądziłem, że ten skupiony wyłącznie na interesach mężczyzna, zdolny jest dostrzec taki mało znaczący drobiazg. Mój przełożony oczywiście musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się do mnie przelotnie. To wystarczyło, by całkowicie zawładnął moim małym światem.
Pamiętam z jaką ulgą udałem się do swojego pokoju hotelowego. Przez cały dzień moje serce po prostu szalało, zamiast bić spokojnym, jednostajnym rytmem. Choć minęło naprawdę sporo czasu, moje wspomnienia są takie żywe. Ciepłe promienie słońca, które odbijało się we włosach mojego szefa, uwydatniając kasztanowe refleksy… Jego roześmiane oczy zdradzające radość z uratowania małego ślimaka oraz fakt, iż ja to widziałem. Tak, widziałem. Każdy szczegół wrył się w moją pamięć, torturując mnie swoją wyrazistością.
Pierwsze pół roku było prawdziwym koszmarem. Na wszelkie możliwe sposoby wypierałem się sam przed sobą, że darzę prezesa głębszym uczuciem. Podziw dla jego pracy powinien mi wystarczyć. W naszym świecie królują głównie zawiść i zazdrość, a ja szczerze mu kibicowałem. Zależało mi na tym, by odnosił sukcesy. Kiedy wszystko dobrze się układało, uśmiech znacznie częściej gościł na jego twarzy. A Carter ma naprawdę piękną twarz. Jego zielone oczy są zazwyczaj skupione i błyszczące. Gdy na kogoś patrzy, to ta osoba zawsze ma wrażenie, że jest dla niego najważniejsza. Wyrazistości nadają mu mocno zaznaczone kości policzkowe oraz typowo męska, kwadratowa szczęka. W dodatku jest wysoki, szeroki w ramionach. Cholerny ideał.
Gdy uznałem swoją porażkę i przyznałem, że jestem zakochany, zacząłem się bać. Od samego początku wiedziałem, że nie był dla mnie. Nie dość, że nigdy wcześniej nie byłem w żadnym poważnym związku, to on i ja byliśmy mężczyznami! Już same plotki na nasz temat mogły nam poważnie zaszkodzić, a związek… Nie, stop! O jakim związku ja myślę? Moje uczucie jest jednostronne. Carter Noel nie ma o niczym pojęcia. Planowałem, że wyznam mu miłość i poczekam aż mnie odrzuci, lecz to i tak niczego by nie zmieniło.
Złożenie wymówienia było bardzo trudne. Długo się z tym nosiłem. Nie mogłem spać, jeść. Nie potrafiłem i dalej nie potrafię pogodzić się z faktem, że obiekt moich uczuć jest tak blisko, a jednocześnie dzielą nas od siebie lata świetlne. Przebywanie w tym samym pomieszczeniu co on boli. Patrzenie na niego boli. Słuchanie jego głosu boli. Uznałem, że jeśli nie uwolnię się spod jego wpływu, to nie ma dla mnie ratunku.
- Alec, dobrze, że jesteś. Już się bałem, że nie zdążę! – Przestraszony odwracam się od okna. Mój były szef wygląda na nieco zdyszanego. Chyba naprawdę się spieszył.
- Właśnie zbierałem się do wyjścia. – Gładkie kłamstwo bez większego problemu przechodzi przez moje gardło. Mam w tym naprawdę sporą wprawę, lecz co innego mi pozostało? Karmienie się złudzeniami jest gorsze niż rozdrapywanie starych ran. On nie będzie mój. Nigdy.
- Uwinąłeś się tak szybko? – Mój ukochany marszczy lekko czoło. Robi tak za każdym razem, gdy nie jest z czegoś zadowolony. Nie wiedziałbym o tym, gdybym nie spędził milionów godzina na obserwacji. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że znam go lepiej, niż ktokolwiek inny.
- Zakończone projekty oddałem twojej sekretarce. Resztą zajmie się mój następca. A właśnie, wiesz już kto nim będzie? – pytam, ciekaw tego, kto dostąpi zaszczytu przebywania tak blisko tego niezwykłego mężczyzny.
- Nie. Nadal liczę, że zmądrzejesz i wrócisz. – Carter krzyżuje ramiona na piersi i wpatruje się we mnie, świdrując wzrokiem. Dawniej bałem się tego spojrzenia. Za każdym razem, gdy tak robił, byłem pewny, że czyta z moich myśli i odkryje sekret, którym nie chciałem się dzielić.
- Wczoraj sprzedałem mieszkanie – uśmiecham się smutno.
- Palisz za sobą wszystkie mosty. Dlaczego?
Gdybym ci powiedział, nie uwierzyłbyś. Czy ktoś taki jak ty zna smak niespełnionej miłości? Gorzka gorycz odrzucenia. Serce pękające z bólu. A przecież tak niewiele trzeba, by je uleczyć. Miłe słowo, uśmiech, przypadkowe spojrzenie… Nie, to droga donikąd. Muszę się przestać oszukiwać!
- Alec, wszystko w porządku?
- Tak – odpowiadam automatycznie, otrząsając się z zamyślenia.
- Nie mówisz mi całej prawdy. Już wcześniej to zauważyłem. – Carter jest uparty i nieustępliwy. Nie da mi spokoju do chwili, w której nie pozna wszystkich szczegółów. Najwyższa pora, abym się z nim rozstał.
- To sprawy osobiste. Nie będę cię nimi zanudzać. – Sięgam po swój płaszcz, który pospiesznie nakładam.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, co zamierzasz robić.
- Bo nie wiem. Nie mam sprecyzowanych planów.
To kolejne kłamstwo. Znam siebie i wiem, że będę musiał „odchorować” moją żałosną miłość. Nauczyć się żyć z daleka od niego. A to z kolei oznacza, że praca w korporacji także odpada. Zmuszanie się do porannego wstawania tylko po to, by na nowo odkrywać, że w firmie moim przełożonym jest ktoś inny, byłoby zbyt męczące. Postanowiłem więc, że wynajmę niewielki domek w górach i zaszyję się w nim na jakiś czas. Zmiana klimatu i otoczenia z pewnością dobrze mi zrobi.
- Rozumiem. W takim razie pozostaje nam tylko jedno. Idziemy się napić – Carter puszcza do mnie oko, zadowolony z własnej przebiegłości.
- To chyba za wcześnie – bronię się, spoglądając na zegarek. Jest kilka minut po siedemnastej. Resztę dzisiejszego wieczoru zamierzam spędzić kupując bilety na pociąg i użalaniem się na losem.
- Nie opowiadaj bzdur! – zielonooki powoli mnie osacza. – Idziesz ze mną do baru i koniec! Pójdę po płaszcz. Poczekaj tu na mnie.
Mówi tak, jakbym miał inny wybór.

***

Carter zabiera mnie to jednego ze swoich ulubionych miejsc. To niewielki, lecz dość ekskluzywny bar, w którym zdarzało nam się bywać już wcześniej. Zwykle w piątkowy wieczór jest tu dość tłoczno, lecz z racji tego, że zbliża się koniec roku, lokal świeci pustkami.
Mój szef wybiera zaciszny stolik w rogu sali i zamawia dla nas podwójną szkocką bez wody i lodu. Nie przepadam za alkoholem. Nie umiem się przy nim zrelaksować.  W dodatku mam bardzo słabą głowę.
- To za co pijemy? – pyta mężczyzna, jednocześnie poluzowując swój idealnie zawiązany krawat.
- Za nowe początki? – strzelam w ciemno.
- Niech ci będzie.
Moje palce niepewnie owijają się wokół kryształowej szklanki. Tak jak podejrzewałem, palący, ostry smak ani trochę nie poprawia mojego nastroju. Spędzenie kilku dodatkowych chwil w towarzystwie kogoś, za kim już teraz niewyobrażalnie mocno tęsknię, jest jednocześnie nagrodą i karą. Wpatruję się więc w stolik, by nie pogarszać swojego położenia. Nie chcę, aby po tylu miesiącach odgrywania tej szopki odkrył prawdziwy powód mojego postępowania.
- Nie pozwolę ci odejść, jeśli nie wypijesz do końca.
- To nie fair! Dobrze wiesz, że tego nie zrobię! – irytuję się na samą myśl, że nasze ostatnie spotkanie zakończy się moją kompromitacją. – Po takiej ilości alkoholu film mi się urwie.
- Właśnie na to liczę. Może wtedy okażesz się bardziej rozmowny. Nadal nie powiedziałeś mi dlaczego rzucasz pracę. – Carter bez najmniejszego problemu raczy się kolejną porcją piekielnego trunku. W przeciwieństwie do mnie, nic nie wskazuje na to, że zacznie zionąć ogniem. Do czego on zmierza? I co chce usłyszeć?
- Nie doszukuj się żadnych teorii konspiracyjnych. Jestem zmęczony i chcę odpocząć – odpowiadam wymijająco.
- Gdyby tak było, wieki temu poprosiłbyś o urlop. Dobrze wiesz, że bym ci nie odmówił.
Urlop? Czy on siebie słyszy? Najczęściej pracowałem sześć dni w tygodniu, bo dość często zdarzało się, że przychodziłem do firmy także w soboty. Niedziele spędzałem odliczając nerwowo godziny, które dzieliły mnie od poniedziałku. Tęskniłem za nim całym sobą, a on mi tu wyjeżdża z urlopem? Cóż za niedorzeczny pomysł!
- Byłeś dobrym szefem – chwalę go, kolejny raz wspominając chwilę, gdy podniósł ślimaka z ziemi. Był okres, gdy bardzo zazdrościłem temu malcowi. Ja także chciałem choć przez chwilę oddać się pod opiekę jego bezpiecznych dłoni. Chciałem, aby mnie objął. Przytulił. Zatroszczył się o mnie choćby w minimalny sposób. Tymczasem skończyło się na tym, że sam muszę się sobą zając i uciec jak najdalej.
- Więc nie odchodź. – Carter dopija swojego drinka i każe barmanowi podać kolejną kolejkę. – Zaprzyjaźniliśmy się. Dobrze się nam współpracuje. Rozumiemy się bez słów. Wiesz, że szanse na tak dobry układ z szefem w nowym miejscu pracy są bliskie zeru?
Przyjaźń… Nie chcę być jedynie twoim „przyjacielem”. Pragnę czegoś innego. I tak, mam świadomość, że nowej firmie szef nie skradnie mojego serca, bo ono należy wyłącznie do ciebie.
- Skoro uważasz mnie za przyjaciela, zaakceptujesz moją decyzję. Nie podjąłem jej z dnia na dzień. To był dłuższy proces. – Nie chcę wchodzić w szczegóły, więc unikam rozmowy, koncentrując się na bursztynowym płynie. – W moim życiu wiele się zmieni. Zacznę od początku i liczę na to, że będziesz mnie w tym wspierał.
- Będę – mój ukochany przytakuje niechętnie. – Twoje zdrowie.

***

Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem równie szczęśliwy. Czuję błogość. Brzuch mnie boli od śmiania. Wypiłem zdecydowanie za dużo i plotę jakieś głupoty, lecz jakie to ma znaczenie? Pierwszy raz od dawna jestem wdzięczny za to, że czas upływa tak leniwie, jakby o nas zapomniał. Nie będę żałował, że ważne szczegóły, takie jak brzmienie głosu Cartera lub jego żarty, staną się jedynie odległym wspomnieniem. Ostatecznie od samego początku wiedziałem, że on nigdy nie będzie mój. Odsuwam od siebie ból, jaki będę odczuwał, gdy nadejdzie pora rozstania.
Skup się, Alec. Po tylu miesiącach udręki, wreszcie i do ciebie uśmiechnął się los. Ponoć pierwsza miłość zawsze jest nieszczęśliwa i kończy się strasznym cierpieniem. Ciesz się więc tym wieczorem. Ciesz się towarzystwem tego niezwykłego faceta, bo nigdy więcej go nie zobaczysz.
- To było… Naprawdę niesamowite… - chichoczę, bo straciłem kontrolę nad emocjami. Alkohol mocno szumi mi w głowie i jest mi zimno. Nie jestem w stanie uporać się z zapięciem guzików mojego płaszcza.
- Przeziębisz się – zapobiegliwy Carter próbuje mnie wyręczyć w tym kłopotliwym zadaniu. Pewnie poszłoby mu znacznie sprawniej, lecz musi mnie podtrzymywać, abym nie upadł.
- Nie obchodzi mnie to – szepczę.
Rozglądam się po opustoszałej dzielnicy. Na chodnikach zalega brudny śnieg, który lekko migocze od pomarańczowego światła latarni. Jest mi przeraźliwie zimno, a mimo to czuję w sobie niespożyte pokłady energii. Dawniej popychała mnie ona do działania, jednak gdy zdałem sobie sprawę z mojego beznadziejnego położenia, pogrążyłem się w marazmie.
- Miłość jest okrutna… - mamroczę do samego siebie.
- Okrutny to będzie jutrzejszy poranek – zauważa rozsądnie. – Masz bardzo słabą głowę. Po dwóch drinkach jesteś praktycznie nieprzytomny.
- Nic mi nie jest – zaprzeczam jego niesprawiedliwym dywagacjom.
- Gorzej niż z dzieckiem… - Mężczyzna z moich marzeń okazuje mi swoje zniecierpliwienie. No trudno, jakoś to przeboleję. To tylko kolejny gwóźdź do trumny.
Siadam na ośnieżonej ławce i spoglądam w zimowe niebo. Na twarzy czuję świeże płatki śniegu. Uśmiecham się do nich, bo są takie białe i czyste. Mienią się srebrnym blaskiem. Żałuję jedynie, że gdy opadają na moją klatkę piersiową, od razu się topią, potęgując nieprzyjemne uczucie chłodu.
- Wstań – głos Cartera dociera do mnie jakby z oddali. A więc tak to będzie wyglądało. Nieco poirytowany, władczy… I tak cholernie daleki. – Alec, słyszysz co mówię?
- Zostaw mnie. Chcę być sam. Nacieszyć się śniegiem… - wskazuję mu na prawdziwą zadymkę. Spadające płatki lepią się do mojej twarzy. Osiadają na rzęsach. Mam wrażenie, że nawet z silnym ziąbem radzę sobie coraz lepiej. Tylko ten zdradziecki ból serca nadal nie mija. Ile jeszcze będę go znosił?
- Chodź, odprowadzę cię do domu. – Carter bierze mnie za rękę i ciągnie za sobą, jakbym był szmacianą lalką. Skąd w nim tyle siły?
- Ja nie mam już domu… Sprzedałem… Wszystko sprzedałem, a jutro zacznę żyć według nowych reguł.
- W takim razie pójdziemy do mnie. To cztery przecznice stąd. Dasz radę?
- Nie chcę nigdzie iść! – buntuję się przeciwko takiemu traktowaniu. – Będę patrzył na śnieg! Nie jesteś już moim szefem! Jestem wolny! – Zatrzymuję się gwałtownie na środku chodnika, próbując wyrwać dłoń z żelaznego uścisku.
- Wolny i głupi – wzdycha. – Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz? Nie pozwolę, abyś skończył w szpitalu lub zamarzł na śmierć! Słuchaj mnie, bo nie ręczę za siebie!
Drogę do mieszkania pamiętam jak przez mgłę. Upierałem się, by patrzeć w niebo, a on uparł się, by wlec mnie za sobą. Zapomniałem już jaki potrafi być zapalczywy. Trudno z nim wytrzymać, gdy wpada w swoje obłąkańcze nastroje. Jeśli jest przekonany o tym, że ma rację, będzie walczyć do utraty tchu. Dokładnie tak jak teraz. W dodatku nigdy wcześniej nie byłem u niego w domu. Wiedziałem, że mieszka niedaleko firmy, bo czasami po pracy przebierał się w strój sportowy i biegł do swoje kryjówki. A teraz i ja dostąpię tego zaszczytu.
Mój szef wynajmuje apartament w nowoczesnym wieżowcu. Od jego sekretarki wiem, że przymierza się do budowy domu. Utknął na etapie wyboru projektu. Zanim wzniesie swój pałac, wsiadamy do windy. Opieram się plecami o srebrną poręcz. Przymykam ociężałe powieki, bo wszystko wiruje mi przed oczami. Nagle dociera do mnie, że jestem zmęczony. Przeraźliwie zmęczony. Otulam się ramionami. Zimno mi. Żałuję, że nie wypiłem więcej. Nie chcę, by moim ostatnim wspomnieniem z dzisiejszej nocy było zdegustowane spojrzenie jego zielonych oczu. Stanowi ono silny kontrast dla ciepłych palców, które chwytają mnie sprawnie w kleszcze i wyciągają na szeroki korytarz.
Trudno stwierdzić, czy jego mieszkanie ma jakiś numer. Podejrzewam, że bez dokładnego adresu w życiu bym tu nie dotarł. Nie należę do osób, które potrafią przetrwać bez nawigacji GPS.
Mężczyzna wyciąga z kieszeni pęk srebrnych kluczy, a następnie manipuluje nimi przy zamku i otwiera szeroko białe drzwi. W środku jest ciemno. Mimo to nie kłopocze się tym zbytnio. Nasze kroki odbijają się od parkietu. Carter otwiera kolejne drzwi, a następnie popycha mnie w kierunku łóżka. Zanim orientuję się w sytuacji, leżę już na materacu. Zasłaniam oczy dłonią, bo drażni mnie zbyt jasne oświetlenie, które zostaje włączone. Mój umysł dryfuje między jawą i snem. Pewne siebie dłonie rozpinają moją koszulę, a następnie zostawiają ciepłe ślad na wyziębionej skórze. Różnica temperatur między naszymi ciałami to kolejny argument przemawiający za tym, że zupełnie się od siebie różnimy. Jednak gdy wzbogaca swój repertuar o gorący język, który sunie w dół mojej klatki piersiowej, natychmiast przytomnieję.
- Co… Co robisz?! – wlepiam w niego zalęknione spojrzenie. Próbuję nieporadnie wstać, lecz zostaję ponownie popchnięty na swoje miejsce.
- Nie śpisz? To dobrze… - pomruk zadowolenia wydobywa się z kształtnych ust. Nie mijają nawet trzy sekundy, a on ponownie atakują, podpalając moją lodowatą skórę.
- Przestań! Tak nie wolno! – zaciskam dłonie na ramionach mojego oprawcy, lecz ta akcja z góry była skazana na niepowodzenie. Nie jestem dość silny, by go od siebie odsunąć.
- Nie chcesz? – dziwi się. – Długie miesiące wpatrywałeś się we mnie w taki sposób, jakbyś bardzo chciał. Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? Przestałem ci się podobać?
Mój ukochany zwisa nade mną niebezpiecznie nisko. Nasze twarze dzielą od siebie centymetry. Jego zielone oczy wwiercają się w moją duszę, zaznaczając swój ślad. Nie musi być tak brutalny. Dobrze wie, że nie byłbym w stanie o nim zapomnieć.
- Nie! – protestuję, choć nieprzemyślana szczerość od razu wprawia mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
- Nie? – sprytnie łapie mnie za słowo, zmniejszając odległość między nami. Żar jego ciała niebezpiecznie igra z moją zziębniętą skórą. Kusi, wabi, uwodzi. Dobrze wiem, że to nic nie znaczy. Nie jestem aż tak głupi. Najwidoczniej wypity alkohol podziałał nie tylko na mnie. Carter również uległ jego wpływowi, a teraz wykorzystuje swoją pozycję, by na koniec się mną zabawić.
- Nie… - odwracam głowę i zaciskam powieki, by wyzwolić się spod wpływu jego przenikliwych tęczówek. Nawet ton mojego głosu przeczy temu, że pragnę go najbardziej na świecie, lecz co to zmieni? Jesteśmy „wyłącznie przyjaciółmi…”  
- Skomplikowany z ciebie przypadek. Wiesz lepiej niż inni, że lubię wyzwania…
Mój szef odsuwa na bok moje drżące dłonie. Przeszkadzają mu one w odpięciu paska moich spodni. Nie chcę, by dotykał mnie w taki sposób. Nie chcę, by się do tego zmuszał. Sam jego wzrok wystarczy, abym miał ochotę zapaść głęboko pod ziemię.
Wyginam się w łuk, gdy jego zwinne palce ciągną za gumkę moich bokserek i dość sprytnie się za nią zakradają.
Poliki mnie palą. Moje oczy robią się wielkie niczym spodki, a ciało jednocześnie marznie i płonie.
- Car…- jąkam się, nie umiejąc wypowiedzieć jego imienia.
- Ledwo cię musnąłem, a ty tak reagujesz? Ciekawe… - Mężczyzna mruczy niczym kot. Jego subtelny śmiech jest tysiąc razy bardziej erotyczny niż wszystkie fantazje, które śniłem z jego udziałem. A oczy… Nie zniosę, jeżeli dalej będzie mi się przyglądać z taką uwagą.
Chowam twarz w dłoniach, niczym małe dziecko, któremu wydaje się, że jeśli ono czegoś nie widzi, to tego nie ma. A Carter tu jest. Nawet gdyby mnie nie dotykał, to i tak jestem świadomy jego obecności. Chwyta za materiał moich spodni i ciągnie je nieco w dół.
- Nie! – protestuję płaczliwie. – Błagam, nie rób tego!
- Dlaczego aż tak się mnie boisz? Nigdy wcześniej tego nie robiłeś? – Okazuje mi cierpliwość, czekając na to, co powiem.
Jak mam cokolwiek z siebie wydusić, skoro mój członek znajduje się w jego dłoni?! Boję się, że jeśli otworzę usta, tylko bardziej się skompromituję. Zapamięta mnie jako niedojdę, który podnieca się z byle powodu, bo pomimo dwudziestu pięciu lat na karku, jeszcze nigdy z nikim nie spał.
- Alec, spójrz na mnie.
To ponad moje siły. Te słowa zdają się trafiać bezpośrednio do mego serca. Jego zachcianka jest dla mnie rozkazem. Unoszę powieki i kilka razu mrugam, bo wszystko jest zamglone. Moja dolna warga dygocze, pragnąc jedynie jego pocałunku.  Carter więzi mnie w swoich ramionach. Bez problemu rozporządza ciałem. Sprawia, że jestem całkowicie bezbronny i zdany na jego łaskę.
- To nie boli, czujesz? – Jego palce zaciskają się mocniej na mojej męskości, wymuszając zdradliwy jęk. – Czujesz… - ciszy się. Piękny uśmiech rozświetla jego twarz. Wpatruję się w niego, by z fotograficzną dokładnością zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Lekki zarost na jego policzkach. Nieco potargane włosy. I te oczy, które od tak dawna mnie prześladują…
- Ach! – krzyczę głośno, gdy mój kochanek mocniej pociera kciukiem nabrzmiałą główkę. Przestraszony, zasłaniam usta wierzchem dłoni. Jak mam to wytrzymać? Czy on ma świadomość, że w taki sposób ja… ja…
- Jesteś już gotowy na kolejny krok, prawda?
Carter nie czeka na moją odpowiedź. Lewą dłonią przytrzymuje moje biodra, abym nie wierzgał. Pochyla głowę. Jego wilgotny, rozgrzany język zostawia mokry ślad na… Nie, błagam! Nie… Liże mnie bardzo powoli, kierując się najpierw ku górze, a następnie w dół.
- Proszę! Proszę! – żebrzę o litość, tracąc zmysły. Ciemnowłosy ignoruje to żałosne dopominanie się. Rozchyla wargi. Mój oddech momentalnie przyspiesza jeszcze mocniej. Jego usta napastują mnie. Zaciskają się wokół pobudzonego organu. Ssą go, nie pozostawiając złudzeń, że koniec jest bliski.
Walczę. Tak bardzo walczę o zachowanie godności. Tymczasem nielojalne opuszki już muskają jego cudowne włosy, próbując wymusić więcej przyjemności.
Och, tak mi dobrze… Tak dobrze… To uczucie jest milion razy lepsze, niż sobie wyobrażałem. A fakt, że doświadczam go dzięki najważniejszemu facetowi w moim życiu, jedynie potęguje nieziemskie doznania.
- Carter! – krzyczę jego imię, osiągając spełnienie.
Orgazm jest jak rażenie piorunem. Gwałtowny, pełen mocy. Niezapomniany…

***

Jasne promienie porannego słońca rażą mnie w oczy. Nie zasłoniłem rolet? Przecież zawsze to robię przed zaśnięciem.
Przesuwam dłonią po pościeli. Jej śliska faktura uświadamia mi, że coś jest nie tak. Nerwowo rozglądam się po obcym pomieszczeniu.
Co to za miejsce? Gdzie jestem?
Czy to sypialnia Cartera? Jak się tu znalazłem?
Byłem w pracy, a później na pożegnalnym drinku. A jeszcze później… Czy on i ja… Czy my…
Zszokowany spoglądam na swoje ciało. Koszula jest rozpięta i obnaża moją klatkę piersiową oraz brzuch. To od zawsze mój największy kompleks. Choćbym nie wiem jak się starał, jestem za chudy i nie mam mięśni. Spodnie także mam rozpięte. Buty i skarpetki znajdują się obok łóżka. Tak samo jak mój płaszcz, który został przewieszony przez oparcie fotela.
Choć mam na sobie większość ubrań, doskonale pamiętam chwilę, gdy odurzony wypitym alkoholem oraz silnym orgazmem straciłem przytomność.
Na szczęście mojego ukochanego nie ma razem ze mną w pokoju. Za to sąsiednia poduszka jest pomięta i pachnie jego perfumami… Spaliśmy w jednym łóżku…
Zrywam z siebie ciepłe okrycie i zaczynam się pospiesznie ubierać. Nie mam pojęcia gdzie wybrał się mój były szef i nic mnie to nie obchodzi. Powinienem być wdzięczny niebiosom za to, że dają mi szansę na bezszelestną ucieczkę. Ignoruję więc silny ból głowy i niczym jakiś szpieg, wydostaję się z apartamentu. Przed budynkiem łapię pierwszą lepszą taksówkę i wracam do siebie.
Nie powinienem był przyjmować jego zaproszenia… Głupio zrobiłem… Bardzo głupio… - rozpaczam w myślach.
Wystarczyło się pożegnać i po sprawie. Czy nie po to zwolniłem się z pracy i sprzedałem mieszkanie, by uciec jak najdalej od tego człowieka i wyleczyć złamane serce? Pójście z nim do łóżka to kiepski, bardzo kiepski pomysł!
Nie przesadzasz trochę? Tak naprawdę do niczego nie doszło…
Nie doszło, ale mogło dojść! Przecież on mnie rozebrał i całował. A potem jego język… Czerwienię się jak dorodny pomidor na samo wspomnienie tego widoku. Miałem rację, przyznając mu tytuł najseksowniejszego mężczyzny na tej planecie. Gdyby bardziej się rozkręcił, to ja… ja…
Dość! Koniec z tą dziecinadą! Pojedziesz do domu. Weźmiesz prysznic. Przebierzesz się i wsiądziesz do pociągu. A następnie zaczniesz długi proces wykasowywania Cartera ze swojej pamięci. Żadnych więcej ślimaków, uśmiechów i orgazmów, zrozumiałeś?!


***

- I to by było na tyle… - szepczę do samego siebie, bawiąc się papierowym kubkiem, którego zawartość już dawno wystygła. Gorzka, niezbyt smaczna kawa oraz tabletki przeciwbólowe niewiele pomogły. Wygłuszyły ból głowy, a co z tym, który rozsadza moje serce?
W kieszeni spodni mam bilet na pociąg. Czy będę szczęśliwy w nowym miejscu? Co mnie tam czeka? Zdołam się podnieść po tym miażdżącym rozczarowaniu?
- Tutaj jesteś… - Unoszę pospiesznie głowę, wyrwany z zamyślenia. Nade mną swoi wściekły Carter. Dyszy ciężko. – Szukałem cię od samego rana! – Gniew buzuje w jego zielonych oczach. Szarpie mnie za ramię i podciąga do góry, zmuszając tym samym, abym wstał.
- Puść! – błagam, lecz trzydziestolatek jest za bardzo skupiony na rzucaniu cichych przekleństw.
- To twoje? – pyta jedynie, wskazując na dwie czarne walizki, które ze sobą zabieram.
- Tak – przytakuję niepewnie, bo nie mam pojęcia, co mu chodzi po głowie.
- Trzymaj! – Mężczyzna wręcza mi tę, która stoi bliżej. – Zaparkowałem niedaleko. Mały dziś ruch.
- Zaparowałeś? – bezwiednie powtarzam po nim to słowo.
Po co mi to mówi? Przecież nie prosiłem go, aby mnie gdzieś podwiózł. W sumie o nic go nie prosiłem… Chcę jedynie odrobinę spokoju.
- Nie kłóć się ze mną i rób co mówię, bo jeśli wywiniesz mi jeszcze jeden taki numer jak rano, to nie ręczę za siebie, zrozumiano? – grozi mi palcem.
Przełykam głośno ślinę. Czuję się zagubiony znacznie bardziej niż zwykle, gdy przebywam w jego towarzystwie.
- Carter, ale co ja zrobiłem? Przecież dobrze wiesz, że wyjeżdżam.
- Wyjeżdżasz? – Tym razem to mój rozmówca wydaje się zaskoczony. – Mówiłeś, że się przeprowadzasz.
- Wyjeżdżam, przeprowadzam. Na jedno wychodzi – ponownie próbuję uwolnić się z żelaznego uścisku. – Gdzie mnie ciągniesz? Za chwilę mam pociąg!
- Sam chciałeś! – Szalony prezes odwraca się do mnie przodem. Wykorzystuje swój szczelny uścisk i przyciąga mnie bliżej, a następnie miażdży moje usta, wymuszając pocałunek.
Nogi mam jak z waty i pewnie zaliczyłbym bolesny upadek, lecz on dba o moje bezpieczeństwo. Popędza, abym rozchylił usta. Nie potrafię mu się przeciwstawić. Spełniam jego zachciankę. Od razu to wykorzystuje i wyczynia bardzo podniecające rzeczy. Gdy zaczyna ssać czubek mojego języka, robi mi się słabo i znowu jestem bliski omdlenia.
- Pięknie – warczy z niesmakiem. Mężczyzna przerywa brutalną pieszczotę i chowa mnie w swoich ramionach. – Źle się czujesz? Nadal masz kaca? Śniadania też nie jadłeś… – czyta ze mnie, jakby był jasnowidzem.
- Skąd to wiesz? – zadaje najgłupsze z możliwych pytań, lecz mało mnie to w tej chwili obchodzi. Chcę poznać odpowiedzi.
- Nakarmiłbym cię, gdybyś grzecznie poczekał na mnie w łóżku. Ale nie… Wyjazdów ci się zachciało – przedrzeźnia mnie. - Gdzie się wybierasz?
- Nie wiem – wyznaję szczerze. – Zamieszkam tam, gdzie mi się spodoba.
- Bzdury! Zamieszkasz ze mną.
- Z tobą?! – Jestem tak zaskoczony, że odbiera mi mowę. Co on ma na myśli mówiąc „ze mną”? To jakaś zagadka? A może o czymś zapomniałem? Nie oddałem wszystkich projektów? A jeśli…
- Kochasz mnie. To chyba oczywiste, że powinniśmy razem mieszkać, prawda?
- Kocham? – na sam dźwięk tego zakazanego słowa, zapowietrzam się. Jak on się o tym dowiedział?! Chlapnąłem coś wczorajszej nocy?! A może wyznałem mu miłość? – Nie pamiętam! – wołam na głos.
- Czego nie pamiętasz? – ukochany śmieje się ze mnie łagodnie. Coś w jego spojrzeniu ulega zmianie. Nie jest już wkurzony. Wprost przeciwnie. Odprężył się, a jego oczy niebezpiecznie pociemniały. Jest to inny rodzaj niebezpieczeństwa. Znam to spojrzenie. Właśnie w taki sposób Carter wpatrywał się we mnie podczas pieszczot.
- Ja… Znaczy my…
- Pojedziemy do mojego mieszkania. Zjemy późne śniadanie. Weźmiemy kąpiel i spędzimy resztę weekendu ciesząc się sobą.
- Nie! – protestuję, spuszczając wzrok na swoje buty. – Przyznaję, że czuję do ciebie coś więcej, niż tylko sympatię. Nie proszę, abyś odwzajemnił moje uczucie, dlatego też… - przerywa mi dźwięk oznaczający hamowanie pociągu. Spoglądam smętnym wzrokiem w jego stronę. To koniec. Pora na pożegnanie. Nie mam prawa zmuszać kogokolwiek, by mnie pokochał. Zwłaszcza mężczyznę, u który tak wiele dla mnie znaczy.
Ściskam uchwyt walizki. Elektroniczne drzwi rozsuwają się szeroko. Powinienem się ruszyć, lecz stoję jak wmurowany. Serce dudni mi tak mocno, że nie słyszę rozmów ludzi, którzy są wokół nas zgromadzeni. Nie słyszę także pracownicy kolei, która odczytuje rozkład jazdy, przypominając podróżnym o właściwym peronie.
Carter więzi mnie za pomocą swojego spojrzenia oraz dłoni, którymi wczepił się w moje ramiona. Wpatrujemy się w siebie przez naprawdę długą chwilę. Do teraźniejszości przywołuje mnie cisza, która nam obecnie towarzyszy.
Odwracam głowę. W oddali widać jedynie światła. Straciłem szansę, by zacząć wszystko od nowa…
- Już dobrze – szepcze mój ukochany, w czułością gładząc mnie po policzku.
- Nic nie jest dobrze! Nie chcę się jedynie przyjaźnić! Nie rozumiesz tego? – wybucham, nie zważając, że kieruję na nas zainteresowanie przypadkowych przechodniów.
- Nie jesteśmy „tylko przyjaciółmi”. Łączy nas coś o wiele głębszego.
- Nic nas nie łączy! Sprzedałem mieszkanie i rzuciłem pracę! Ciebie też porzucam! Chcę być w końcu wolny!
To był ostatni wybuch mojej samowoli. Carter gasi resztki mojego buntu serią delikatnych pocałunków, po których robię się uległy niczym baranek. Pozwalam mu zaprowadzić się do auta, a następnie w milczeniu wracamy do jego mieszkania.

***

Północ. Zimowe niebo rozbłyska od kolorowych świateł. Na ulicach słychać krzyki radości oraz muzykę. Kończy się stary rok i zaczyna nowy. Od bardzo dawna czekałem właśnie na tę chwilę.
Nie jestem w uroczym domku, gdzieś daleko w górach. Zamiast kominka, grzeje mnie inny rodzaj ognia. Usta Cartera smakują szampanem, który zaledwie chwilę temu spijał z mojej nagiej skóry. Całujemy się niespiesznie. Oswajamy łóżko, w którym od dzisiaj będziemy razem spać. Ja i mój facet. Mój dobry, hojny oraz wyjątkowo wrażliwy facet. Oczywiście ma też swoje wady. Od czasu do czasu pozwala sobie na niczym nie usprawiedliwione ekstrawagancje. Jakiś czas temu podarł moje wymówienie, a jego resztki wyrzucił przez okno, lecz kto by się przejmował takimi drobiazgami? Z pewnością nie ja.


***

Moi Drodzy,

Szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję, że upłynie on w zdrowiu i spokoju, czego szczerze życzę zarówno Wam, jak i sobie. 
"Gdy wybije północ..." to ostatni tekst 2018 roku i pierwszy w 2019. W przeciwieństwie do Aleca ja mam kilka postanowień noworocznych, które chciałbym wcielić w życie. Trzymajcie kciuki, by mi się udało :D 

Wasz Kitsune 

12 komentarzy:

  1. ������

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie rozpoczęcie nowego roku to ja rozumiem. Ciesze się z happy endu bo z Tobą Lisku nigdy nic nie wiadomo. Mimo, że smutne (aż do happy endu) to gorące i namiętne. Więcej takich opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smutne? Nie napisałem jeszcze nic "smutnego". Wkrótce może się to zmienić :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Prooooooszę,tylko nie zabijaj nikogo.

      Usuń
  3. Bardzo mi się podobało. Takie klimaty lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Bardzo mi miło z tego powodu :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Perełka, jak zwykle, Kitsune :). Chociaż nie ukrywam, że lekko się pogubiłam, kiedy najpierw przeczytałam, że Alec zna siebie i że odchoruje swoją żałosną miłość, a potem przeczytałam, że Carter jest jego pierwszą miłością. I tak sobie dumałam... dumałam... i potem jeszcze trochę dumałam ... I wpadłam na rozwiązanie, że pewnie Alec na ogół tak ciężko przeżywa niepowodzenia, jak to zwykle w przypadku ambitnych ludzi bywa. Bo niewątpliwie ambitny jest. Inaczej nie dałby rady pracować w korporacji. A! I jest dumny. W przeciwnym razie nie podjąłby tak drastycznych kroków. A to konkretne niepowodzenie (szczęśliwie okazało się, że był w błędzie) było dla niego na tyle istotne, że po prostu trzepnęło go z siłą pociągu. Oczywiście pociągu w sensie maszyny... :))) MB

    O w mordę!!!! Wyszło mi, że przegapiłam Sylwestra!!!! Ja chcę Nowy Rok!!!!!!! Obiecałam sobie całą listę postanowień noworocznych! I miałam tej listy przestrzegać z żelazną wręcz dyscypliną!!!!! I w pierwszej kolejności miałam się wziąć za odchudzanie !!!!!! Dieto, gdzie jesteś!!!! Moja żelazna konsekwencjo, gdzie przepadłaś!!!! UUUUUUUchchchc! Jak ja nienawidzę tej mojej roboty.... (szarpie włosy na głowie i łakomie spogląda na ciasteczko....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w nowym roku MB. Cieszy mnie, że rozpoczynasz go razem ze mną, nawet jeśli oficjalnie mamy już luty. To tylko nic nie znaczący drobiazg, którym nie będziemy się przejmować.
      Nie przegap Walentynek, bo tego Ci nie wybaczę :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. To ja może w kalendarzu sobie to zaznaczę :) Witaj :) MB

      Usuń
  5. Wspaniały tekst :)
    Aleks był taki nieświadomy uczuć szefa, ale dobrze, że Carter trzymał rękę na pulsie i teraz są szczęśliwi:)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ahh be still my heart... Więcej - proszę ślicznie, bardzo ładnie, wcale nie skomląc :D

    OdpowiedzUsuń