wtorek, 23 stycznia 2018

Uparty jak Gilbert

Rozdział 12


Podczas gdy starszy z braci zażarcie bronił twierdzy, Gilbert powitał poranek w dość osobliwym nastroju. Próbował dociec co takiego się stało, iż jego oczy bezustannie ignorowały stół, na którym nocowała jego więźniarka. Poczucie winy? Nie, książę nigdy nie czuł się winny. Zazwyczaj wybierał najlepsze z możliwych rozwiązań. Inni polegali na jego zdaniu, a on nie bał się podejmować ryzyka. Zakup wróżki i próby zmuszenia jej do współpracy to konieczność. Nie zdecydowałby się na to, gdyby miał inne opcje. Ubierał się więc nieśpiesznie, wytężając słuch. W skrytości ducha wierzył, iż wróżka wkrótce się obudzi, o czym zaalarmuje go dźwięk złotego łańcuszka, przesuwającego się po drewnianym blacie, gdy dziewczyna zacznie się ruszać. Czas płynął, a nic takiego się nie stało.
Służąca z gospody przyniosła śniadanie. Gilbert odebrał od niej tacę, zagradzając możliwość wejścia do pokoju własnym ciałem, po czym nabrał powietrza do płuc i postanowił sprawdzić, czy złotooka nadal żyje. Nie chciał jej zabijać. Nie chciał jej także męczyć. Gdyby nie była tak krnąbrna i uparta… Nieco wściekły postawił jedzenie na stole. Hałas zaalarmował śpiącą kobietę, która niechętnie otworzyła oczy. Widząc Gilberta, zwinęła się ze strachu w ciasny kłębek. Jej twarz nadal była blada niczym pergamin. Kontrastowały z nią jedynie siniaki, zdobiące poranione ramiona. Kruchym ciałem wstrząsały silne dreszcze. „Nie jest dobrze…” – westchnął.
Książę postanowił, iż najpierw spróbuje nakarmić swą więźniarkę, a potem… Sam nie wiedział, co będzie potem. Sumienie podpowiadało mu, że powinien zaprzestać tych haniebnych praktyk, lecz z drugiej strony… Zaczynał żałować, iż los skrzyżował jego drogi z tą istotą. Jesli na jej miejscu znajdował się jakikolwiek inny mężczyzna, nie czułby się tak zagubiony. I nie zawahałby się poderżnąć mu gardła w razie potrzeby. „Gdyby się chociaż broniła lub cokolwiek powiedziała… Tylko piszczy i piszczy… Czemu nie umie mówić?”
Sięgnął po spodeczek od filiżanki i nalał na niego ciepłego mleka. Nie zamierzał kolejny raz ryzykować, iż umrze z powodu odwodnienia. Chleba też niewiele zjadła. Same problemy…
- Masz, pij – popchnął spodek w kierunku wróżki. Kobieta obdarzyła go zalęknionym spojrzeniem. – Pij, przecież nie jest zatrute – zirytował się. Jasnowłosa z trudem usiadła, po czym spróbowała wstać. Nie było to zbyt proste zadanie, ponieważ kajdany, które miała założone na nadgarstkach, utrudniały jej poruszanie się. Gilbert popchnął więc talerzyk nieco bliżej, by nie przedłużać jej cierpienia. Wróżka z zadowoleniem opadła na kolana i pochyliła się nad mlekiem. „Jak kot…” – mruknął zniesmaczony jej dziwnym zachowaniem. Dopiero po chwili zauważył, że sam jest odpowiedzialny za ten rażący brak manier. Łańcuszek ważył znacznie więcej, niż przywiązana do niego osóbka.
Po śniadaniu ponownie próbował zachęcić ją do współpracy. Tym razem nie uciekał się do przemocy. Wyjaśnił jej oględnie, iż zależy mu tylko na złamaniu szyfru. Złotooka wpatrywała się w znaki, lecz nie wydobyła z siebie ani słowa. „Ona nic nie wie… Niepotrzebnie ją kupiłem.” – zawyrokował, odkładając nieprzydatną więźniarkę z powrotem do klatki. Zziębnięta i wymęczona, z ulgą zamknęła oczy, opierając głowę o złote pręty.
Ciemnowłosy spojrzał na magiczną istotę z politowaniem. Bez skrzydeł rzeczywiście do niczego się nie nadawała. Najchętniej sprzedałby ją innej wiedźmie, by odzyskać część pieniędzy, lecz na samą myśl, iż miałby ponownie prowadzić jakieś szemrane interesy z jedną z tych przebiegłych kobiet, robiło mu się niedobrze.
Książę wstał ze swojego miejsca i wyjrzał przez okno. „Kolejna porażka… Zamiast ruszyć dalej w podróż, muszę czekać na tego chłopaka... Lior i jego pomysły… Niech nie myśli, że ujdzie mu to płazem. Coś mi się wydaje, że zasłużył na wyjątkowy prezent z podróży...” – wymownie spojrzał na swoją ofiarę. „Może powinienem ją uwolnić? Klatka jest ciasna. Ledwo się w niej mieści…”
Rozmyślania księcia przerwało pukanie do drzwi.
- Panie, przybył twój przyjaciel – właściciel gospody nie śmiał choćby musnąć klamki palcami. Bał się Gilberta – jego hardego spojrzenia i pewnego siebie sposobu bycia. Instynkt podpowiadał mu, iż od takich gości lepiej trzymać się z daleka.
- Poproś, by tu przeszedł – odpowiedział. - Czekałem na niego. A ty… - rzucił niezdecydowane spojrzenie złotookiej. – Pomyślę, co z tobą zrobić…

sobota, 20 stycznia 2018

Uparty jak Gilbert

Rozdział 11


Smętny książę Gideon był właśnie w trakcie inspekcji. Sprawdzał ustawienie żołnierzy na murze obronnym oraz ich przygotowanie do walki, która miała się niedługo rozegrać. Podwładni Gilberta nie darzyli księcia-zastępcy zaufaniem. Każdy jego rozkaz był szeroko komentowany. Przeciwnicy będę próbowali odebrać mu jeden z ważniejszych zamków. Jeśli Gideon poniesie porażkę… Nie, przegrana nie wchodziła w grę! Nie zbłaźni się. Stanie na polu walki razem z innymi i udowodni swoją wartość.
Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Mężczyzna odetchnął z ulgą i wrócił do swojej komnaty. Tęsknił za bratem i swoim poprzednim, spokojnym życiem. Nie musiał wysłuchiwać niekończących się sporów między sprzymierzeńcami, którzy brak Gilberta traktowali jedynie jako możliwość powiększenia swoich wpływów. Lior bezustannie przypominał mu, by miał się na baczności i nikomu nie ufał. To także bardzo go bolało. Jak to możliwe, że Gilbert czuł się w tym świecie niczym ryba w wodzie? Konflikty, zdrady i śmierć. W czasie szturmu zginą ludzie, za których jest odpowiedzialny. On też może zginąć. Jeśli go zabraknie, wybuchnie wojna. Ojciec nie opanuje sytuacji, a Gilbert? Strach pomyśleć jak zareaguje, gdy się dowie… Może przerwać misję i wrócić do domu, a wtedy…
„Rzuciłbym wszystko i pognał do mojej ukochanej!” – rozmarzył się, by uspokoić skołatane nerwy. Przez ułamek sekundy książę poczuł dreszcze podniecenia. Ile by dał, by móc ją objąć i przytulić. Planowali razem wspólne życie. Nie było w nim miejsca dla bezdusznych walk oraz chciwych „przyjaciół”, a to dopiero początek…
Gideon usiadł przy stole, gdzie zwykle odbywały się narady i sięgnął po pergamin. Zamierzał napisać list, do ukochanej. Kolejny list. Na dwa poprzednie nie doczekał się odpowiedzi. Podejrzewał, iż winę za to ponoszą posłańcy, którzy nie wiedzieli, że razem z Liorem przeniósł się do ulubionej twierdzy brata.
Książę był mniej więcej w połowie opisu swoich uczyć względem księżniczki, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Brzmiało to trochę tak, jakby kot wdrapywał się po murze. „Niemożliwe. Tu jest zbyt wysoko” – zganił sam siebie za tak niedorzeczne myśli, po czym wrócił do pisania. Po kilku minutach  znowu usłyszał ten sam dźwięk. „To nie może być przypadek…” – ostrożnie wstał ze swojego miejsca i zakradł się w kierunku okna. Gry rozważał, czy powinien wyciągnąć broń, jakiś obcy, ubrany na czarno, wślizgnął się do środka!
Książę zaskoczył przeciwnika i chwycił go od tyłu za ramię. Tajemniczy nieznajomy okazał się być znacznie szybszy i odparł atak, nie dając się zaskoczyć. Gideon zachwiał się, po czym solidnym kopniakiem został popchnięty na posadzkę. Oszołomiony takim obrotem sytuacji, próbował wstać, lecz przeciwnik i to przewidział. Kolejny raz zaskoczył księcia, siadając mu na biodrach i dociskając jego nadgarstki do podłogi.
- Kim jesteś? – syknął jasnowłosy, udając pokonanego.
- Gdzie Lior? – odezwał się cichy głos, tłumiony przez czarną maskę, która skrywała prawie całą twarz. Książę dostrzegł jedynie zielone oczy, w których błyszczały złote ogniki oraz niespotykana u innych odwaga i determinacja.
- Kim jesteś? – powtórzył pytanie.
- Będę rozmawiać wyłącznie z Liorem! To on mnie tu zaprosił – butny nieznajomy wymagał nauczki… Szybka lekcja nauczy go odpowiadania na pytania swego monarchy.
- Skoro tak… - Gideon wyrwał się ze słabego uścisku i chwycił napastnika za ramiona. Zrzucił go z siebie, a następnie obrócił na brzuch i uwięził miedzy swoimi udami. – To powinno załatwić sprawę – zaśmiał się, słysząc wyraźny jęk bólu. – A teraz… – sięgnął do maski, którą natychmiast ściągnął z twarzy włamywacza. Jego oczom ukazał się długi, złoty warkocz, starannie upchnięty pod mocno przylegającym kapturem. – Kobieta! – krzyknął zaskoczony.
- Puszczaj! – rozwścieczona niewiasta zaczęła wić się pod nim, próbując zepchnąć z siebie czterokrotnie cięższego generałą. – Zgnieciesz mnie!
- Wybacz… - książę cofnął ręce, którymi ściskał swoją zdobycz, po czym pomógł jej wstać. Gdy nieznajoma rozmasowywała swoje obolałe ramiona, Gideon wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi ustami. Była piękna. Naprawdę piękna. Jasne włosy kontrastowały z lekko opaloną skórą. Jej idealną twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia, a oczy… Pierwszy raz w życiu poczuł co znaczy zatracić się w czyimś spojrzeniu.
- Brutal – prychnęła gniewnie, siadając na jego fotelu. – No nie patrz tak. Sprowadź Liora – zażądała. Książę podszedł do drzwi i uchylił je zaledwie odrobinę. Nie chciał bowiem, by ktoś jeszcze dostrzegł jasnowłosą piękność, która wdrapała się po murze i zakłóciła mu spokój. Wydał polecenie sprowadzenia kapłana, po czym natychmiast wrócił do stołu. – „Ukochana! Moje serce usycha z tęsknoty za tobą…” – odczytała początek listu, mierząc księcia kpiącym spojrzeniem. – Prawdziwy poeta…
- Oddaj! – wyrwał jej pergamin z rąk, a następnie wrzucił go do ognia.
- Dlaczego to spaliłeś? Czyżbyś wstydził się swoich uczuć? – zaśmiała się szyderczo.
- Ty mówisz o wstydzie, pani? W takim razie dlaczego weszłaś oknem, a nie przez główną bramę?
- Przestraszyłam cię? – spytała z nadzieją.
- Nie. Wziąłem cię za kota. Masz szczęście, bo równie dobrze mogłem złamać ci kark – książę złapał za oparcie krzesła, na którym siedziała i pochylił się lekko do przodu.
- Lauro! – usłyszawszy za sobą szept Liora, odskoczył od dziewczyny, jak poparzony.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, co tu się u diabła dzieje?! – skierował wymowne spojrzenie w kierunku starca.
- Nie pora na kłótnie, panie – Lior odsunął go na bok, podchodząc od razu do kobiety. – Jakie wieści przynosisz?
- Wojska waszych wrogów są już dość blisko, lecz nie będą atakować. Czekają na posiłki, które dotrą tu za dwa, trzy dni. To wasza jedyna szansa. Musicie uderzyć jeszcze tej nocy! – kobieta wyciągnęła pomiętą mapę, którą miała schowaną pod czarnym kaftanem, by pokazać im, z której strony mogą spodziewać się natarcia.
- Nie mamy innego wyjścia, książę. Musimy atakować! 

***

Moje Drogie Gąski!
Zupełnie zapomniałem o tym opowiadaniu :D Muszę szybko nadrobić zaległości, a Wy możecie spodziewać się kolejnych rozdziałów. Już niedługo opublikuję drugi rozdział Humorów króla. Eryk czeka :)

Wasz Kitsune

piątek, 19 stycznia 2018

mpreg 26

„Bezsenne Noce


- Oby dzidziuś nie brał z nas przykładu – blondyn z uczuciem obejmuje swój brzuch, obserwując jednocześnie niewielki dom rodziców, który zostawiamy za sobą w tyle. – Nie chciałbym, by wymykał się w podobny sposób – chichocze.
- Nie martw się. Będziemy wspaniałymi rodzicami, a nasze dziecko będzie wyjątkowo grzeczne i ułożone – zapewniam, go, skręcając w lewo i wjeżdżając na szosę.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem. Ja zajmę się rozpieszczaniem, a ty dyscypliną. To rozwiąże wszystkie problemy wychowawcze – uśmiecham się. Jestem  podekscytowany wycieczką oraz tym, że spędzimy razem trochę czasu. Adrenalina buzuje w moich żyłach. Już dawno nie czułem się tak dobrze. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wszystko wydaje się być w zasięgu ręki. Zwłaszcza on…
- Skoro tak twierdzisz – Eli wpatruje się we mnie uważnie. Nie ma zapiętych pasów. Rozpuszczone włosy miękko okalają jego twarz. Oparty o skórzane siedzenie, sprawia wrażenie odprężonego.
- Wygodnie ci? Fotel jest regulowany, więc jeśli chcesz to…
 - Tak jest dobrze – obraca głowę, kierując uwagę na przednią szybę. Wolałem, gdy patrzył na mnie… Jego dłonie nadal spoczywają na brzuchu. Traktuje maleństwo z tak dużą czułością. Kto go tego nauczył? Czy ktoś był wobec niego czuły? Wychowywał się bez rodziców, a okres dorastania spędził zdany wyłącznie na siebie. Mimo to ma w sobie tyle wrażliwości i piękna. Jest cudowny. W każdym calu doskonały... – Max, chyba pomyliłeś drogę – wyrywa mnie z krainy niekończących się fantazji, dotyczących jego osoby. – Miasteczko jest tam – wskazuje przeciwległy kierunek.
- Nie jedziemy do miasteczka – odpowiadam, starając się zachować powagę. Chciałbym mu powiedzieć już teraz, co tak naprawdę będziemy oglądać, lecz gryzę się w język, by nie psuć niespodzianki.
- A dokąd? – nieco zdezorientowany Eli rozgląda się po okolicy.
- Zobaczysz.
- Powiedz mi - nalega przymilnie. Jest taki słodki… To niewinne spojrzenie… Walcz, Max! Walcz z pokusą! Z pewnością robi to celowo, by cię złamać!
- Niedługo się dowiesz – odpowiadam tajemniczo, by rozbudzić w chłopaku większą ciekawość.
Mój podstępny plan przewidywał jedynie wyprawę do kina, lecz dość szybko z niego zrezygnowałem. Nie mam pojęcia, jakie Eli lubi filmy. Bardzo rzadko ogląda telewizję. To typowy artysta, który zaprzedał duszę sztuce. I jest ze mną w ciąży. Zazwyczaj po prostu rysuje. Wstyd się przyznać, lecz nadal niewiele o nim wiem.
Włączam radio. Jedziemy i jedziemy, aż robi się zupełnie ciemno. Mógłbym wykorzystać ten czas na rozmowę, bo żaden z nas nie umie się przełamać. Zerkam na złotowłosego ukradkiem. Mam nadzieję, że nie spanikuje…
Skręcam w leśną ścieżkę. Noc zdążyła zarzucić swój ciemny welon na wysokie sosny, które wydają się znacznie większe, niż w rzeczywistości. Jeśli pamięć mnie nie myli, powinniśmy być prawie na miejscu.
- Max… Zgubiliśmy się?
- Nie – wiedziałem, że to tylko kwestia czasu…
- Nadal próbujesz mi wmówić, że jedziemy do kina? Aż tak naiwny nie jestem… - ton jego głosu przesiąknięty jest sarkazmem.
- Prosiłem, abyś mi zaufał, prawda? Wiem, gdzie jesteśmy i zapewniam cię, że będziesz zadowolony z mojego wyboru.
- Jasne… - ironizuje.
- To nie będzie film, jak się już z pewnością domyśliłeś. Obejrzymy coś innego. Kto wie, może wyda ci się to inspirujące – zaczynam się wesoło śmiać, by rozładować atmosferę, lecz Eli nie jest do śmiechu. Zaczyna żałować, że uciekł ze mną z domu. Jego mina mówi mi więcej, niż tysiąc słów. Odnoszę wrażenie, że troszeczkę się mnie boi. – Króliczku…
- Prosiłem, żebyś mnie tak nie nazywał – beznamiętny ton, irytacja… A miało być tak pięknie.
- Jesteśmy na miejscu! – oświadczam, dumny z siebie.
- To tutaj? – z każdą sekundą pogłębia się jego frustracja, związana z moją osobą.
- Tak! Pięknie, prawda? – wyłączam silnik i gaszę światła.
- Nie wiem. Jest ciemno.
- Za dnia byśmy tego nie zobaczyli – wtajemniczam go. – Niedaleko stąd jest łąka, ale nie da się tam wjechać samochodem. Załóż bluzę. Nie chcę, by było ci zimno.
- Max, czy ty kompletnie oszalałeś?! Nie ma mowy o żadnych łąkach i spacerach. Chcę wrócić do domu! – oświadcza kategorycznie.
- Króliczku… - staram się go nieco ugłaskać, lecz odnoszę efekt odwrotny od zamierzonego.
- Nie jestem gryzoniem, a ty wylądujesz na dywaniku u swojego taty! – grozi mi.
- Nie zrobiłbyś tego… Wiesz, że ojciec by mnie zabił – udaję szczerze zatrwożonego. – Proszę… - sięgam po jego lewą dłoń, którą ciągle dotyka brzucha. – Tylko kilka minut. Jeśli ci się nie spodoba, od razu wracamy, ok? – Eli prześwietla mnie wzrokiem, po czym wzdycha pokonany.
- Będę tego żałować… Myślałem, że mężczyźni w twoim wieku są bardziej godni zaufania – mamrocze pod nosem.
- Wiedziałem, że się zgodzisz! – otwieram drzwi i okrążam samochód, by pomóc mu wysiąść. Celowo nie komentuję uwagi o moim wieku. Wiem, że jestem starszy, lecz zrobię co w mojej mocy, by tego nie odczuł. – Daj mi rękę. Nie możesz się przewrócić – wolę go asekurować. Co prawda grunt jest raczej ubity i równy, ale przezorny zawsze ubezpieczony, a on nosi mojego… naszego synka. Gdy jego mała dłoń bezpiecznie spoczywa w mojej, sięgam po koc, który zawsze wożę ze sobą w aucie. Jesteśmy gotowi.
Ciągnę chłopaka w kierunku łąki. Noc jest raczej ciepła. Mój wzrok dość szybko przyzwyczaja się do ciemności. Za to las zdaje się żyć własnym życiem. Słychać ptaki oraz świerszcze. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy rozłożyli się tutaj i kochali pod gołym niebem. Ta myśl skutecznie mąci mój spokój, podsyłając obrazy jego nagiej skóry, skąpanej jedynie w blasku księżyca. Ktoś powinien namalować właśnie taki akt z jego udziałem.
Ktoś? To musiałbym być ja! Nie pozwolę, by obce oczy syciły się jego pięknem. Ono przeznaczone jest wyłącznie dla mnie. Dla mnie… To ja będę go dotykać. Powoli. Bardzo powoli, aż zupełnie się zatraci…
Świetnie Max. Jeszcze chwila oddawania się marzeniom i będziesz miał za swoje. I tym razem zimny prysznic z pewnością nie wchodzi w grę…
- Gdzie idziemy? Max! – jasnowłosy zatrzymuje się na środku drogi i wyrywa mi swoją dłoń. – Jeśli natychmiast nie wyjaśnisz mi czemu trafiliśmy na to odludzie, przysięgam, że wrócę do domu na piechotę!
- Wiesz, że nigdy bym na to nie pozwolił.
- Ja nie żartuję! Mów natychmiast, albo…
- No dobrze, już dobrze – wzdycham. – Mam nadzieję, że to miejsce będzie odpowiednie – rozkładam koc na trawie, a przynajmniej mam szczerą nadzieję, że jest to trawa.
- Odpowiednie do czego?
- Zawsze jesteś taki niecierpliwy? – odpowiadam pytaniem na jego pytanie. – Chodź, połóż się obok mnie.
- Mamy leżeć na ziemi w ciemności? Dobrze się czujesz? Może masz gorączkę? – podchodzi bliżej mnie i przykłada rękę do mojego czoła. Chwytam go za nadgarstek. Gdy moje usta dotykają wnętrza jego dłoni, odsuwa się, jak poparzony.
- Co robisz?! – złości się na mnie.
- Nic. Jestem szczęśliwy. Chcę pokazać ci coś wyjątkowego, więc mógłbyś wykazać odrobinkę wiary w moje starania – chyba od dawna nie byłem z nikim aż tak szczery. - To nie jest trudne… Obiecuję, że za parę minut odwiozę cię bezpiecznie do domu. Proszę tylko o kilka minut. Eli…  – dotykam jego ramienia. Nastolatek spogląda przed siebie. Błądzi wzrokiem po mojej klatce piersiowej. Mój drobny gest chyba nieco go uspokoił.
- Kilka minut – podkreśla wymownie siadając na kocu.
- Dziękuję – z wielką ulgą kładę się na plecach i zaczynam wpatrywać z rozgwieżdżone niebo. – Od zawsze wymykałem się z domu, by móc patrzeć na gwiazdy i pomyśleć.
- To wzruszające – odgryza mi się, przyciągając kolana do klatki piersiowej.
- Nie lubisz gwiazd? – dziwię się jego reakcji. Sądziłem, iż ktoś tak przesycony sztuką jak on, z zapartym tchem będzie wpatrywać się w konstelacje. – Może któraś z nich spełni twoje marzenie – droczę się z nim.
- Na bajki dopiero przyjdzie czas.
- Nie mów mi, że nie wierzysz w spadające gwiazdy – z niedowierzaniem oczekuję od niego wyjaśnienia.
- Twoje życzenia się spełniły? – czy on zawsze musi być taki złośliwy?
- O tak – zapewniam go. – Od wielu lat pragnąłem syna i już wkrótce przyjdzie na świat – uśmiecham się rozanielony. – Z córki będę się tak samo cieszył – dodaję po chwili, zaniepokojony milczeniem chłopaka. – A ty? Przecież musi być coś, czego byś chciał. Jeśli mi powiesz, to zrobię co w mojej mocy, by spełnić twoje marzenie.
- Dlaczego? – dziwi się.
- Jak to dlaczego? Tak po prostu… Dasz życie naszemu dziecku, więc mam wobec ciebie dług wdzięczności i… - trudno mi wyjaśnić, co dokładnie czuję, a jest tego naprawdę sporo.
- Niczego od ciebie nie chcę – ucina temat, wstając ze swojego miejsca.
Zabolało. Nie tak bardzo, jak słowa, którymi wcześniej raczyłem go przy każdej okazji, ale… Gdybym to ja był na jego miejscu… Jestem skończonym idiotą. Dziecko w tak młodym wieku z pewnością stanowi przeszkodę, a nie powód do radości. Choć to nie moja wina, czuję się odpowiedzialny za ograbienie złotowłosego z resztek nastoletniego, beztroskiego życia. Przecież dobrze sobie radził. Miał mieszkanie, samochód, pracę, którą kochał. Stracił to wszystko z powodu mojej egoistycznej zachcianki.
Obserwuję, jak Eli spaceruje po łące. Nie wygląda na zadowolonego. Zepsułem mu wieczór. Powoli wstaję z koca i podchodzę bliżej. Obejmuję go od tyłu ramionami.
- Max! – karci mnie, lecz się nie wyrywa.
- Prędzej czy później otworzysz się przede mną i powiesz mi, czego pragniesz – otulam go szczelnie ramionami.
- Tak sądzisz? – jego zaczepna odpowiedź ponownie wprawia mnie w dobry nastrój.
- Jestem o tym przekonany. Będę cierpliwie czekał na tę chwilę.
- Pewność siebie to kiepska podstawa, żeby… - nagle urywa, odwracając głowę w przeciwną stronę.
- Żeby co? – chcę się dowiedzieć, co miał na myśli, lecz Króliczka pochłania już coś innego.
- Widziałeś to? – z przejęciem wpatruje się w przestrzeń.
- Co takiego?
- Tam coś jest. I błyszczy! – ekscytacja w jego głosie rośnie z sekundy na sekundę.
- Gdzie? – wykorzystuję resztkę silnej woli, by udawać zdziwionego.
- Przed nami. Jestem pewny, że widziałem…
- Co widziałeś? – pochylam się nad nim, by szeptać mu do ucha.
- Max… - zerka na mnie niepewnie, bo nie lubi takiej bliskości. Peszy go. Mnie z resztą też.
- Wiem, że to nie to samo co kino, ale może ci się spodoba – obejmuję go ciaśniej ramionami, bo uwielbiam, gdy jest tak blisko. Eli jest zbyt zaabsorbowany, by to zauważyć. Po chwili ja również dostrzegam malutkie, mieniące się światełko. – Bardzo chciałem, abyś je zobaczył. Spójrz, jakie są piękne… - czuję jak szybko bije mu serce. Wstrzymuje oddech, gdy nad łąką pojawia się ich więcej.
- To świetliki! – wyrywa się z moich ramion, by podbiec bliżej.
- Uważaj! Nie przewróć się! – wołam za nim, lecz nie reaguje. Dostrzegam jedynie jasny cień jego rozpuszczonych włosów, gdy podchodzi bliżej stada owadów. Ostrożnie wyciąga rękę, jakby chciał ich dotknąć. Setki migoczących punkcików. Do tego te oczy, błyszczące tak intensywnie… Przepadłeś, stary. Nie ma już dla ciebie ratunku…
- Max, spójrz!
- Widzę, Króliczku… Widzę… - Widzę cię takiego, jakim jesteś. Widzę cię tak wyraźnie, jakbym patrzył na ciebie pierwszy raz w życiu. Może moje oczy pokrywała łuska, którą udało mi się zrzucić. Widzę cię i zawsze chcę na ciebie patrzeć. Tylko na ciebie…

Mniej więcej po godzinie, gdy Eli nacieszył się ganianiem za robaczkami świętojańskimi, leżymy razem na kocu i wpatrujemy się w niebo.
- O czym myślisz? – pytam chłopaka, przesuwając jednocześnie opuszkami po wierzchu jego dłoni.
- O tym, że… Łaskoczesz mnie – łapie mnie za rękę. Od razu to wykorzystuję. Splatam nasze palce i układam na jego brzuszku.
- Teraz jest idealnie, nie sądzisz?
- Mhm… - uśmiecha się lekko, przymykając powieki.
- Powinniśmy wracać, a tak mi się nie chce – śmieję się cicho.
- Nie, zostańmy tu jeszcze... – prosi.
- Eli, ja chciałbym… - fiołkowooki kładzie się na boku i spogląda mi prosto w oczy.
- Czego byś chciał? – boję się wyznać prawdę. To najbardziej intymna chwila w całym moim dotychczasowym życiu. Czuję się tak niepewnie. Ogarnia mnie oszołomienie. Stado motyli w moim brzuchu tylko czeka, by zerwać się do lotu. Czy powinienem zapytać go o zgodę, czy lepiej po prostu go pocałować?
Moja prawa dłoń delikatnie masuje jego plecy. Jest tak blisko. Centymetry ode mnie. Pozwalam opadać powiekom, które domagają się, abym zamknął oczy i rozkoszował się jego ciepłem. Przysuwam się odrobinę bliżej.
- Obudzisz mnie, jeśli zasnę? – wtula się w moje ramiona, drżąc z zimna.
- Wracamy do domu – decyduję.
- Za chwilę… Tylko pięć minut… - pomrukuje sennie. Biedaczek, jest wykończony. Zerkam za swój zegarek. Kilka minut po północy. Zanim położę go do łóżka, będzie pierwsza. Koniec atrakcji na dziś.
- Chodź. Prześpisz się w samochodzie – pomagam mu wstać, po czym zarzucam koc na jego zziębnięte ramiona. Wlecze się za mną, ziewając.
W czasie drogi powrotnej do domu, nie umiem wyzbyć się uczucia rozczarowania. Był tak blisko. Gdybym się wcześniej zdecydował, wykonał jakikolwiek ruch… Ale nie, musiałem się zawahać i teraz mam za swoje.
Parkuję auto przed domem i pomagam Eli wysiąść. Chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, gdzie się znajdujemy. Opiera się plecami o drzwi mercedesa i pociera oczy. Bez słowa biorę go na ręce i niosę w kierunku wejścia. Gdy sięgam do klamki, ojciec wyłania się z ciemności. Sam sposób w jaki na mnie patrzy przyprawia mnie o silne poczucie winy. Nic nie mówię. Źle mi z tym, iż zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Przemykam obok niego i niosę Eli prosto do łóżka.
Chciałbym z nim spać, lecz dość już nagrzeszyłem, jak na jeden dzień. Tata w każdej chwili może tu przyjść, by sprawdzić, czy w wystarczającym stopniu zadbałem o jego ciężarnego ulubieńca po tym jak potajemnie wywiozłem go z domu. Zdejmuję mu więc buty i okrywam kołdrą, po czym siadam na swoim łóżku i odchylam się do tyłu. Co ja najlepszego zrobiłem? Jeszcze trochę i siłą mnie od niego nie odciągną. Nie wolno mi czuć tego, co obecnie do niego czuję! To absolutnie zakazane! On jest zakazany! Jego usta są zakazane!
Minęło zaledwie kilka minut naszej fizycznej rozłąki, a ramiona już palą pustką. Tymczasem serce… Wyrywa się do niego, szamocząc w klatce piersiowej, niczym uwięziony ptak… „Tak nie można. Jesteś starszy i bardziej doświadczony!” – gromi mnie własne sumienie. Tak, wiem, że jestem, ale co z tego?! Nie skrzywdzę go przecież! Będę cierpliwy. Dam mu czas. Nauczę… „Czego chcesz go nauczyć, Max? Miłości? A jeśli wam nie wyjdzie, to co wtedy?” Jak do tej pory wszystkie moje związki kończyły się rozstaniami. Nie chcę go skrzywdzić. Życie obeszło się z nim brutalne.Wystarczająco się nacierpiał...
Nienawidzę się za to, co muszę zrobić, lecz nie mam innego wyjścia. Choć będzie to bardzo trudne, od teraz trzymam się od Eli z daleka.