wtorek, 28 listopada 2023

Wpadka rozdział 5

 

Po powrocie do domu nie umiem znaleźć sobie miejsca. Wypalam jednego papierosa za drugim, zastanawiając się nad przyszłością i czekając, aż moja gosposia przygotuje kolację. Gdy obserwuję stół zastawiony wieloma potrawami, tracę apetyt. W szpitalu nie udało mi się porozmawiać z lekarzem. Skończył wcześniej pracę i poszedł do domu. Poprosił także o kilka dni urlopu ze względu na operację kolana matki. Do tego czasu powinienem się wstrzymać z odwiedzinami. Przytłacza mnie przesiadywanie w tym ascetycznym miejscu, w dodatku w całkowitej ciszy.

Cholera! Robię się miękki!

Nie powinienem zapominać o słowach ojca, który przestrzegał przed tą szopką. Część mnie jest bezustannie nabuzowana wrogością wobec klanu Reedów i to się nigdy nie zmieni, ale…

Przecież anemii nie da się udawać. Dzieci także nie kłamią, gdy bezustannie zapewniają o swojej miłości i proszą, abym przy nich był. Nie mówiąc już
o prośbach dotyczących jedzenia…

Odsuwam od siebie nietknięty posiłek i idę na górę do sypialni. Kładę się na idealnie pościelonym łóżku i przez dłuższą chwilę wpatruję w sztukaterie, którymi ozdobiony jest sufit.

Choć bardzo się staram, by odciąć się od obrazu szpitalnej klitki, jak na złość, wszystko mi o niej przypomina. Wisienką na torcie jest spojrzenie Samuela
– zbolałe i nieszczęśliwe.

Wzdycham ciężko i wstaję ze swojego miejsca, szukając wzrokiem porzuconego przeze mnie pudełka papierosów. Leży na biurku, tuż obok komputera, który mógłby mi pomóc rozwiać wszystkie spekulacje. To jest to! Wpisuję
w przeglądarkę nazwę kliniki i zaczynam zwiedzać ich stronę internetową.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się w być porządku. „Całodobowa opieka lekarska. Prywatność. Jednoosobowe pokoje.” Nie ma się do czego przyczepić. Dla pewności zerkam także na dyplomy lekarzy. W takich sprawach wolę dmuchać na zimne. Nie chciałbym później pluć sobie w brodę,
że powierzyłem dzieci jakiemuś szarlatanowi, który ukończył studia korespondencyjnie.

Od strony medycznej nie mam żadnych zastrzeżeń. A skoro tak, to najwyższa pora zapoznać się z opiniami samych pacjentów. Wybieram pierwsze lepsze forum i zagłębiam się w lekturze.

 

***

 

Godziny, które minęły od chwili, gdy rozpocząłem mój mini-research, już zawsze będę wspominał jako prawdziwy koszmar. Czuję się tak, jakby w jednej chwili urzeczywistniły się moje najczarniejsze obawy. Najczęściej byli pacjenci skarżą się na kiepską opiekę, skandaliczne warunki oraz zastraszanie. Większość z nich albo od razu zmieniała miejsce pobytu, albo prosiła rodzinę
o natychmiastowe przeniesienie do innej placówki. Brak ciepłej wody, ogrzewania, jedzenia… Niestety, nie każda ciężarna omega miała gdzie pójść.

„Jeśli jesteś w ciąży, a wybór ogranicza się do kliniki lub mieszkania na ulicy, dobrze to przemyśl. Czasami lepiej poprosić o pomoc przechodniów…” – Lwia część postów napisana została w podobnym tonie.

Koniec! Nie zniosę więcej!

Z przerażeniem odkrywam, że wypaliłem prawie dwie paczki papierosów. Świetnie, Jeremy… Po prostu świetnie… Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego Samuel ma anemię, oddział świeci pustkami, a dzieciaki są wiecznie głodne.

Muszę coś z tym zrobić! Natychmiast!

Tylko co?

Stop! Po kolei. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Masz do czynienia z rodziną Reedów. Jackson mógł celowo umieścił brata w tak podłym miejscu, na co zwracał ci uwagę własny ojciec. Cała ta sprawa śmierdzi na kilometr. Może o to właśnie im chodzi? Mam się napatrzeć na rzekomą krzywdę omegi i dać się złapać w zastawione przez Jacksona sidła…

Postaram się wpaść do kliniki jutro po pracy, lecz tym razem zabawię się
w prawdziwego śledczego!

 

***

 

Przebicie się przez centrum w czasie najgorszych korków to prawdziwa katorga! Wszyscy mieszkańcy miasta wsiadają do samochodów o tej samej godzinie, zupełnie jakby się zmówili. Sam nie jestem lepszy… Po nudnym spotkaniu
z zarządem, do którego zostałem zmuszony, ojciec odprowadził mnie do limuzyny. Udałem, że grzecznie wracam do domu. Zapomniałem wspomnieć,
że będąc już na miejscu, szybko przebrałem się w czarny golf i skórzaną kurtkę, a następnie wymknąłem się do garażu. Gosposi powiedziałem, że mam randkę
i ma na mnie nie czekać z kolacją. Gdybym zająknął się choćby słowem na temat odwiedzin u Samuela, od razu złożyłaby odpowiedni raport głowie rodu… A ja naiwnie sądziłem, że gdy zamieszkam z dala od ojca, to wszystko będzie wyglądało inaczej… Nicolas Atkins jest przewrażliwiony na moim punkcie. Najchętniej trzymałby mnie na krótkiej smyczy. To pewnie kwestia czasu,
aż każe założyć mi podsłuch i wynajmie bandę ochroniarzy.

Zerkam na zegarek. Już po osiemnastej… Spóźniłem się. Zależało mi, aby sprawdzić, jakie „pyszności” podano dziś dzieciakom na kolację.  

W klinice panuje względna cisza. Tym razem nie korzystam z windy, lecz celowo wybieram schody. Po drodze na szóste piętro mijam kilka ciężarnych osób. Niektórym omegom towarzyszy rodzina, innym przyjaciele. Zdarzają się nawet tacy, którzy spacerują po korytarzach w towarzystwie swoich „adopcyjnych alf”.

Od niepamiętnych czasów wiadomo, że na każdego z nas czeka jego „druga połówka”. Perfekcyjnie dopasowana, najdroższa sercu ukochana osoba, z którą czeka nas błogie i spokojne życie. Historia zna jednak mnóstwo przypadków, gdy „dopasowanie” zostaje nieco skrzywione. Niektórzy mylą prawdziwą miłość z chwilowym oczarowaniem. Innych nudzi szukanie ideału. Jeszcze inni chcą dzieci. Ile osób, tyle powodów. Prawda jest taka, że każda alfa pragnie odnaleźć swoją omegę i na odwrót. Niestety, nie wszyscy zaliczą happy end, dlatego kilkadziesiąt lat temu przywódcy najsilniejszych klanów wypracowali porozumienie. Na jego mocy samotna alfa może „adoptować” omegę, która nie była mu przeznaczona lub wcześniej należała do kogoś innego.

Są tacy, którzy bardzo chwalą sobie adopcję. Żyją zgodnie i szczęśliwie, kochając z wzajemnością partnerkę lub partnera.

Nie można jednak zapominać o szarej strefie, która rządzi się swoimi prawami. Bogaci zboczeńcy i zwyrodnialcy wykorzystują ową „lukę prawną”, by na przykład „adoptować za opłatą”. Najczęściej dotyczy to alf wykorzystujących swoją pozycję wyłącznie po to, aby władać „niewolnikiem”. Policja stara się walczyć z tym odrażającym procederem, lecz nie zawsze udaje im się znaleźć dowody przestępstw i skazać winnych. W większości wypadków pomoc nadchodzi zbyt późno, a ofierze można co najwyżej zorganizować cichy pogrzeb.

Pary przebywające w klinice nie wydają mi się podejrzane. Wprost przeciwnie. Okazują sobie szacunek i wzajemną troskę. Chciałbym w podobny sposób przetrwać kolejne cztery miesiące.

Nabieram powietrza do płuc, zatrzymując się przed drzwiami, prowadzącymi do celu mojej wędrówki. Gdy przekroczę próg, oddychanie stanie się znacznie trudniejsze. Zapalone światło wydaje się zbyt intensywne i odbija od białych ścian, które straszą swoją nagością. Aż oczy bolą od tej pustki. Co ciekawe, nie ma Samuela. Gdzie on się podział? Jeśli wydaje mu się, że ucieknie z moimi dziećmi, to…

 

„Tato!”

 

Do moich uszu dociera wesołe wołanie. Chłopcy są blisko. Bardzo blisko… Rozglądam się uważnie po pokoju. Jak to się stało, że przegapiłem łazienkę? Nieco uspokojony siadam na krześle i czekam na blondyna, który bierze prysznic.

Na stoliku stoi znajomo wyglądająca taca. Dziś znowu podali tę samą zupę co wczoraj? A co z „dietą dopasowaną do indywidualnych potrzeb”? Jej wyjątkowe zalety podkreślono za pomocą dodatkowego filmiku oraz wywiadu z cenionym dietetykiem ciążowym… Bujda!

Zza plastikowych drzwi wyraźnie słychać szum lejącej się wody. Pora przemienić się w detektywa. Na pierwszy ogień idzie szafka nocna. Wysuwam metalowe szuflady, które okazują się puste. Oddziela je od siebie półka, na której znajduję niewielki termos. Odkręcam nakrętkę. Gorąca woda… Zaglądam pod łóżko i pod poduszkę.

Nic. Zupełnie nic!

Ponownie przeglądam kartę pacjenta, z której dowiaduję się, że w zeszłym miesiącu Samuel był przeziębiony. Dwa miesiące temu także. Mniej więcej wtedy spadł pierwszy śnieg. Jeśli prawdą jest, że ogrzewanie działa tylko „od święta”, nic w tym dziwnego, że chłopak często choruje. Czy Jackson o tym wie?

Pogrążony w myślach nie zauważam, że dodatkowe drzwi powoli się rozsuwają. Na widok mojej „zguby” coś we mnie drga. Samuel ubrany jest w szarą piżamę, która na pierwszy rzut oka wydaje się na niego nieco za duża. Jego włosy są potargane i wilgotne. Całą moją uwagę koncentruje spory brzuszek, który nadaje mu specyficznego uroku. Ciężarny wolnym krokiem podchodzi do swojego posłania i od razu się kładzie. Okrywa się kołdrą po sam czubek głowy, zupełnie jakby się przede mną chował.

- W taki sposób nie zniknę – żartuję, odkładając dokumentację medyczną na miejsce. Cierpliwie czekam kilka minut. Dzieci chcą, bym ich dotykał. Siadam maksymalnie blisko i śmiało sięgam po to, co mi się należy. – Tęskniłem za wami… – szepczę do bliźniaków.

Maluchy są dziś znacznie bardziej zmęczone niż zwykle. Chciałyby odpocząć, lecz jest im zimno. Ich ciche głosiki przepełnione są skargami. Proszą, bym coś na to zaradził. Po chwili tymi samymi prośbami atakują Samuela. Wkurza mnie, że z racji ciąży, jego więź z dziećmi jest znacznie silniejsza. Nie zmienia to jednak faktu, że bliźniaki nie są dla niego zbyt miłe. Czując moje wsparcie, robią się bardziej agresywne. Silnie kopią, by okazać swoje niezadowolenie.

Piwnooki nie reaguje. Jest wyczerpany. Nawet dokazywanie chłopców na niewiele się zdaje. Wycieczka do łazienki pozbawiła go resztek energii. Jeśli to wyłącznie gra z jego strony, to w ostatnim czasie znacznie rozwinął aktorskie zdolności.

Jeremy, zdecyduj się w końcu. Kiepski aktor, czy nieszczęśnik, który spędzi kolejną, mroźną noc pod wyjątkowo cienką kołdrą, trzęsąc się z zimna i głodu… – podpowiada głos rozsądku, którego wyjątkowo nie lubię.

- Może… – Właśnie, co „może”? Nie czuję się w obowiązku, by cokolwiek dla niego robić. Zatroszczę się o dzieci, gdy będzie już po porodzie, a do tego czasu… – Pójdę już.

Opieram się plecami o drzwi szpitalnego pokoju. Dopadają mnie wyrzuty sumienia. Przygnębia spojrzenie Samuela, który wydaje się chory i zobojętniały. A dzieci? Ich najbardziej jest mi żal. Nie zasłużyły na to, by cierpieć. Powinny czuć się kochane. Rosnąć spokojnie, otoczone ciepłem i miłością.

Pora wziąć sprawy w swoje ręce…

 

***

 

Przemierzam moją sypialnię wzdłuż i wszerz, zastanawiając się, jak to najlepiej rozegrać. Od razu powiedzieć o co chodzi? A może podesłać mu linki
z komentarzami pacjentów? Jestem pewny, że ich nie czytał. Podobnie do mnie, nie ma pojęcia o ciąży. Pewnie wybrał tę klinikę w ciemno lub ktoś mu ją polecił. Swoją drogą stać go było, by poszukać miejsca o znacznie wyższym standardzie. Dlaczego zdecydował się akurat na to? Brakuje mu pieniędzy?
A może chodziło o lokalizację?

A może! A może! Przestań dywagować i dzwoń! – rozkazuję samemu sobie.

- No dobra, miejmy to już za sobą. – Przesuwam palcem po ekranie,
by wyszukać numer Jacksona.

- Piii…

Pierwszy sygnał. Nie mam pojęcia dlaczego jestem aż tak zdenerwowany. Serce pracuje na pełnych obrotach. Zasycha mi w gardle.

- Piii…

Zapalam papierosa, by nieco się uspokoić.

- Piii…

Przez ostatnie pięć miesięcy nikt go nie odwiedził, więc tylko ja wiem o tym, co tam się dzieje…

- Nie mam ci nic do powiedzenia, gwałcicielu! – Jackson już od początku rozmowy daje popis swojej elokwencji.

- A ja wprost przeciwnie! Jeśli rzucisz słuchawką, przyjadę do ciebie
i pogadamy w cztery oczy! – Nie dam mu się zastraszyć. Znamy się parę lat. Reed dobrze wie, że nie dzwoniłbym do niego, gdybym to nie było absolutnie konieczne.

- Jeśli jeszcze raz tkniesz kogokolwiek z mojej rodziny, zabiję cię! – Grzmi do słuchawki.

- Przestań się zgrywać. To poważna sprawa. – Próbuję zachować się jak dorosły, odpowiedzialny facet i prowadzić konwersację na poziomie, nie zniżając się przy tym do bezsensownych obelg.

- Serio? Gwałt też się do nich zalicza?

Zaciągam się papierosem i liczę w myślach do dziesięciu, zanim powoli wypuszczam dym, aby mu odpowiedzieć spokojnym tonem.

- To był seks, a nie gwałt – cedzę przez zęby. – Różnica jest oczywista, lecz co mogę poradzić na to, że utożsamiasz ze sobą tak skrajne definicje – ponownie zaciągam się papierosem. – Rozumiesz znaczenie słów „utożsamiasz” oraz „skrajny”, czy mam ci je wytłumaczyć?

- Zapominasz, że pieprzyłem twoją dziewczynę, więc dobrze wiem co mówię. Byłeś i jesteś żałosnym gwałcicielem, którym szczerze się brzydzę.

- Skoro wymianę serdeczności mamy już za sobą, przejdę od razu do rzeczy. – Ukrócam potok obraźliwych wyzwisk, którymi jestem raczony. – Musisz przenieść Samuela do innej kliniki.

- Odpowiedź brzmi nie. Coś jeszcze? – Jackson wyraźnie się irytuje na samo wspomnienie, że jego brat jest ze mną w ciąży. Nadal boli? Dobrze mu tak.

- Warunki są skandaliczne, a on ma anemię. Jeśli tam zostanie, życie dzieci…

- Twoje bękarty, twój problem! – przerywa mi.

- Ale twój brat. Zajmij się nim! – Odczuwam delikatny powiew ulgi na samą myśl, że mogę zrzucić ten ciężar ze swojej piersi i zepchnąć odpowiedzialność na kogoś innego. Właśnie tak powinno być. Rodzina ma się zatroszczyć
o potrzeby omegi do czasu porodu. Ja nie powinienem się w to mieszać.

- Sam się nim zajmij. Uparcie powtarzasz, że to był seks, a nie gwałt, więc masz pole do popisu.

- Nie zrobię tego, bo on nie jest mój! – Maska opanowania powoli zaczyna mnie uwierać.

- Daję ci moje błogosławieństwo. – Jackson świetnie się bawi. To ciekawe,
że pod pewnymi względami niewiele nas różni. On także próbuje umyć ręce od kłopotów, a przecież rozmawiamy o zdrowiu i życiu najbliższych nam osób!

- Anemia to poważna choroba. Samuel źle się czuje. Wiedziałbyś o tym, gdybyś choć raz go odwiedził.

- Odwiedził? Ale po co? – Dziwi się Reed. – Podobnie jak ty, nie zadaję się
ze zdrajcami.

- Posłuchaj mnie, ty kapuściany łbie! – Zaczynam krzyczeć do słuchawki.
– Jeszcze dziś tam pojedziesz i przeniesiesz go do…

- Nie, to ty mnie posłuchaj, Atkins! Guzik mnie obchodzi, co stanie się z twoimi bachorami. Możesz je sprzedać lub dobić. Mam to gdzieś!

- A twój brat?

- Nie mam już brata. A teraz spadaj i nie dzwoń do mnie więcej z takimi pierdołami! – Rozłącza się.

Zaciskam rękę na telefonie, zastanawiając się, co dalej. Znowu jestem
w punkcie wyjścia.

Zabieram papierosy i wychodzę na taras. Zimowe powietrze sprawia,
że w pierwszej chwili koncentruję się wyłącznie na nieprzyjemnym uczuciu chłodu. Reszta niechcianych myśli po prostu wyparowuje. Nie ma Samuela, dzieci, Jacksona, mojego ojca… Jestem tylko ja – skończony dureń, który wyszedł na zewnątrz, mając na sobie jedynie cienką koszulę, choć temperatura
z pewnością spadła poniżej minus dziesięciu stopni Celsjusza.

Jacksona nie obchodzi jego rodzony brat, który z kolei nie obchodzi mnie! – dyszę ciężko, próbując poskładać poszczególne części tej niekompletnej układanki. To wszystko zaczyna przypominać operę mydlaną…

Jedno rozwiązanie to zdecydowanie za mało!

 

„Tato…”

 

- Wiem, wiem. Nie zapomniałem o was. Przysięgam, że zrobię co w mojej mocy, aby wszystko było dobrze.

 

***

 

Poranek rozpoczynam od wizyty w gabinecie najlepszej ginekolog, którą polecili mi przyjaciele. Pani doktor jest osobą bardzo zajętą, ale zgodziła się zrobić wyjątek pod warunkiem, że przyniosę kawę i ciastko oraz poczekam
aż skończy dyżur.

- Mój wybawco, czy to ty? – Ubrana w szpitalny fartuch, czepek oraz maseczkę kobieta, energicznym krokiem zmierza w moją stronę. A właściwie nie moją, lecz kawy.

- Doktor Ivette? – zgaduję.

- Tak – nieznajoma pospiesznie odbiera ode mnie papierowy kubek i gestem zaprasza, abym wszedł razem z nią do gabinetu. – Dziękuję. – Na twarzy lekarki pojawia się czarujący uśmiech. Nie jest skierowany do mnie, lecz cynamonowej babeczki, którą jej kupiłem.

- To ja dziękuję, że zgodziła się pani na rozmowę. Podejrzewam, że po tak ciężkiej nocy pewnie marzy pani wyłącznie o tym, by wrócić do domu.

- To prawda, dużo się działo. – Młoda ordynator rozsiada się w swoim fotelu
i nie przestaje sączyć gorącego napoju. Następnie poluzowuje gumkę, którą związała swoje długie włosy. – Mali pacjenci chyba się zmówili, bo odebrałam aż pięć porodów. – Jej nastawienie mówi mi, że bardzo lubi swoją pracę
i pomimo zmęczenia, nie zamieniłaby jej na nic innego. Oby zgodziła się pomóc moim chłopcom.

- Gratuluję.

- Ma pan ze sobą jakąś dokumentację medyczną?

- Tak – wręczam jej swojego smartfona, za pomocą którego zrobiłem zdjęcia karty pacjenta. – Zdobyłem tylko to, bo lekarz zajmujący się Samuelem ma obecnie wolne.

- Rozumiem.  

Doktor Ivette bardzo uważnie wczytuje się zwłaszcza w wyniki badań krwi, po czym marszczy lekko czoło. Z okrągłej twarzy znika uśmiech, który maskował zmęczenie i towarzyszył jej od samego początku naszego spotkania.

- Nie jest dobrze, prawda? – pytam, by nie przedłużać nieuniknionego.

- Ma pan rację, nie jest. To dwudziesty trzeci tydzień ciąży?

- Chyba tak – potwierdzam bez przekonania.

- Mogę być z panem całkowicie szczera? – Drobna szatynka oddaje mi telefon
i zaczyna świdrować wzrokiem.

- Bardzo proszę. – Zaciskam dłonie w pięści, chowając je pod biurkiem, by nie pokazywać, jak mocno przeżywam tę sytuację.

- Wyniki są złe. Nie tragiczne, ale złe. Anemia postępuje w zastraszającym tempie, a z karty wynika, że poskąpiono nawet podstawowych witamin. Jeśli nic w tej sprawie nie zrobimy, może dojść do uszkodzenia płodów, a nawet do poronienia. Wiem, że trudno panu tego słuchać, ale organizm Samuela nieźle dostaje w kość, a klinika, w której został umieszczony… – Kobieta robi znaczącą pauzę.

- Czytałem komentarze w Internecie – przyznaję ponuro.

- Skoro tak, to czemu go pan stamtąd nie zabrał?

No nie wierzę! Doktor Ivette także przeciwko mnie?! Przecież w papierach jest wyraźnie zaznaczone, że Samuela i mnie nic nie łączy. To chyba oczywiste,
że trzymam dystans!

- Dzwoniłem do jego brata, który przewodzi ich rodzinie, ale…

- Szczerze? Nie obchodzi mnie na kogo zwali pan winę. Rozumiem, że nie jesteście razem. Jednak pański wybór ogranicza się wyłącznie do tego, czy chce pan ratować swoje dzieci, czy też nie.

- Czy chcę?! Ja…! Za kogo mnie pani uważa?! Czy zawracałbym pani głowę, gdybym nie kochał swoich synków?! – Rozżalenie i stres sprawiają, że jestem
o krok od furii. Czy ona postradała rozum?! Patrzy mi w oczy i snuje podejrzenia, że mógłbym celowo…. zabić własne dzieci?

- Spokojnie, panie Atkins. Zależy mi na tym, abyśmy byli ze sobą absolutnie szczerzy – lekarka włącza swój komputer. Wyciąga również bloczek recept, które zaczyna pospiesznie wypisywać.

Wykorzystuję ten czas, by ogarnąć zszargane nerwy. Najchętniej zapaliłbym papierosa, ale to mogłoby tylko pogrążyć mnie w oczach ginekolog.

- Plan jest taki. – Doktor Ivette w końcu przerywa pisanie. – Po pierwsze, witaminy. Proszę to wszystko wykupić i pilnować, aby codziennie
je przyjmował. Po drugie, natychmiastowa zmiana diety. Dam panu specjalny folder, w którym wszystko jest rozpisane.

Ordynator wstaje ze swojego miejsca i podchodzi do wysokiego regału. Otwiera przeszklone drzwiczki, a następnie wyciąga masę poradników. Kładzie je przede mną na blacie, nie komentując ani słówkiem mojej zdziwionej miny. Przestudiowanie tego wszystkiego zajmie mi z tydzień czasu…

- Najważniejszą sprawą jest zabranie Samuela z kliniki – kontynuuje przerwany wątek, ponownie notując różne rzeczy na kolejnych receptach, które układa na szczycie piramidy. – Wpadnę z wizytą w przyszłym tygodniu, gdy chłopak zaaklimatyzuje się już w pańskim domu, bo nie chcę go dodatkowo stresować. Do tego czasu należy powtórzyć…

- Przepraszam! – Gwałtownie przerywam jej medyczny monolog.
– Zaaklimatyzuje się gdzie?

- U pana w domu – doktor Ivette spokojnym tonem powtarza swoją kwestię.
– Dlaczego jest pan taki zdziwiony? Mamy zrobić wszystko, by zapobiec poronieniu, prawda?

Nienawidzę słowa „poronienie”! Zwłaszcza, jeśli dotyczy ono moich synków!

- Czy to absolutnie konieczne? Może opłacę lepszą klinikę… Pieniądze nie grają roli. – Bronię się przed jej decyzją rękoma i nogami. Jak wytłumaczę rodzicom, że zabrałem Samuela do siebie? Ojciec mnie za to zabije! A Jackson? W sumie dał mi wolną rękę, więc nie będę się nim przejmował.

Jest jeszcze Samuel… Będzie musiał podpisać dokumenty… Z pewnością ucieszy się na wieść, że ma zamieszkać z kimś, do kogo nie chce się odzywać…

- Zna pan odpowiedź na to pytanie, więc czemu tracimy bezcenny czas?
W obecnym stanie pańska obecność jest niezbędna! – Doktor Ivette jedynie wzdycha, widząc moje niezadowolenie. – Przypominam, że Samuel powinien bezwzględnie leżeć i odpoczywać. Stres także jest niewskazany – kobieta grozi mi palcem. – Blisko ze sobą jesteście?

- Blisko? To zależy, jak na to spojrzeć    jąkam się.

Jeremy, tylko ty tak pięknie potrafisz balansować na granicy absurdu! Czemu się nie pochwalisz, że nawet najzwyklejsza rozmowa stała się poza waszym zasięgiem?

- Robicie to czy nie?

- My?! Co ma pani na myśli? – Nieskładnie próbuję wybadać, czy to pytanie jest aż tak zawstydzające, jak mi się wydaje. Poruszanie intymnych tematów z obcą osobą znacznie wykracza poza normy kulturalnej konwersacji.

- Tak, pytam o seks – pada miażdżąca odpowiedź, która sprawia, że z miejsca robi mi się bardzo gorąco. Zażenowany wlepiam wzrok w blat biurka.

- Nie, my nie… – przesadnie zdenerwowany,  sięgam do kieszeni po papierosy.

- Dlaczego nie? – Lekarka zaczyna obracać w dłoni złoty długopis. – Jeśli obawia się pan, że zrobi mu krzywdę, to zapewniam, że z medycznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwwskazań. Oczywiście pod warunkiem,
że partner będzie leżał, lecz panowie zwykle nie mają z tym problemu i są dosyć pomysłowi, więc…

- Żadnego seksu, jasne?! – Wybucham.

- Dzieciom jest zimno. Wie pan, co to oznacza? – Z chirurgiczną precyzją zostaje we mnie wbita kolejna szpila.

- Wiem – bąkam cicho.

- Jak rozumiem, nic was już nie łączy, ale korona panu z głowy nie spadnie, jeśli przez kilka minut dziennie obejmie pan ciężarnego.

- Dotykam dzieci. To powinno wystarczyć.

- Obawiam się, że nic z tego. Na wszelki wypadek zaopatrzyłam pana
w dodatkowe poradnik, który wszystko szczegółowo wyjaśnia. Jakieś pytania?

- Nie – wstaję ze swojego miejsca, by zabrać recepty oraz książki.

Czujny wzrok doktor Ivette wyłapuje paczkę papierosów, którą wcisnąłem
z powrotem do kieszeni marynarki.

- Proszę mi to oddać. – Bez mrugnięcia okiem wyciąga rękę po moich najwierniejszych sprzymierzeńców. – Oficjalnie rzucił pan palenie, panie Atkins. – Z bólem serca obserwuję, jak ta bezduszna istota wyrzuca kartonik do kosza na śmieci. – Jak będzie pan w aptece, proszę sobie kupić gumy antynikotynowe.

- Dziękuję. Z pewnością tak zrobię. – Wszystkie mięśnie na mojej twarzy są tak bardzo napięte, że z trudem wypowiadam te słowa.

- Głowa do góry, wszystko będzie dobrze. – Doktor Ivette uśmiecha się w pełen zrozumienia sposób. – Dzieci wynagrodzą panu wszystkie poświęcenia. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – żegna się ze mną.

„Wszystkie poświęcenia?” To stwierdzenie brzmi zbyt subtelnie w obliczu rewolucji, która właśnie się zaczęła…

czwartek, 16 listopada 2023

Wpadka rozdział 4

 

Po spotkaniu w Londynie wiedziałem, że ród Reedów prędzej czy później zaatakuje. Nie myliłem się. Pierwsze starcie miało miejsce tydzień po moim powrocie do domu. Jackson wykrzyczał mi wówczas prosto w twarz, że jego młodszy braciszek jest w ciąży. Oczywiście zrobił to podczas zebrania zarządu, gdy byłem w towarzystwie ojca. Przyciągnął ze sobą płaczącego omegę, którego traktował jako „dowód rzeczowy” w wojnie klanów. Nicolas Atkins wziął sprawy w swoje ręce. Nie ufał w zapewnienia Jacksona. Ja poszedłem jeszcze
o krok dalej i po prostu wyśmiałem naszych gości. Pojechaliśmy wówczas do zaprzyjaźnionego lekarza rodzinnego. Mina mocno mi zrzedła na widok dwóch malutkich groszków, za które musiałem wziąć odpowiedzialność.

Samuel już wtedy nie czuł się najlepiej. Był słaby i miał spuchnięte oczy. Bezustannie powtarzał jedno i to samo słowo – „przepraszam”. Jackson krzyczał, że ma się do niego nie odzywać, co tylko pogarszało sytuację.
A potem… Blondyn jeden jedyny raz uniósł na mnie wzrok, którym błagał
o pomoc. Nic nie zrobiłem. Rozkoszowałem się zemstą. Widok szalejącego Jacksona sprawiał mi niemałą przyjemność. Celebrowałem każdą chwilę, gdy zerkał na brata pełen nienawiści i pogardy. Zastanawiałem się również nad tym, jak to wszystko wytłumaczy członkom swojego klanu. Żałowałem, że nie będę mógł uczestniczyć w tak ważnym spotkaniu.

Kilka dni później doszło do kolejnego starcia. Gdy mój ojciec i Jackson zajęci byli podpisywaniem dokumentów, mających usankcjonować dalsze losy bliźniaków, blondyn i ja zostaliśmy na chwilę sami. Pamiętam, że zapaliłem przy nim papierosa. Chłopak siedział na sofie, trzęsąc się ze strachu. Jackson sprawował nad nim opiekę odkąd ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Najwidoczniej były w nim jakieś ludzkie odruchy, bo koniecznie chciał trzymać Samuela z dala od źródła konfliktu. Zapewnił mu spokojne i dostatnie życie w Europie. Rozpieszczał prezentami i często odwiedzał. Starał się zastąpić mu matkę i ojca, a nawet kochanka… Maskował jego zapach swoim. Koniec końców to właśnie z tego powodu jego sprytny plan z góry skazany był na porażkę.

- Proszę… Otwórz okno… –  Cichutki, ledwo słyszalny głosik, wydobył się ze ściśniętego gardła. Niechętnie rzuciłem okiem na piwnookiego. Był blady jak ściana. – Dzieci… One nie chcą, abyś palił.

Przez kilka sekund rozważałem, czy spełnić jego prośbę, czy też wprost przeciwnie – zignorować to, co powiedział i rozkoszować się smakiem kolejnego papierosa. Wybrałem drugą opcję. Stłumiłem w sobie poczucie winy. Czy jego brat czuł się winny, gdy atakował naszą rodzinę? A co z innymi członkami rodu Reedów lub ich przodkami? Stało się. Trzeba żyć
z konsekwencjami i tyle.

- Masz – próbowałem wcisnąć do ręki ciężarnego szklankę z wodą, ale nie chciał jej ode mnie przyjąć.

- Jeremy, błagam cię… Powiedz mojemu bratu, że to co się między nami stało, to nie była moja wina… Proszę, porozmawiaj z nim… – Omega wyrzucał
z siebie słowa, nerwowo spoglądając w kierunku drzwi. – Mam tylko jego, rozumiesz? To moja jedyna rodzina! Proszę, poproś go, by mi wybaczył!

- Mam poprosić o coś Jacksona?! – Oburzyłem się. – Chyba oszalałeś! W życiu nie słyszałem bardziej bezczelnej bzdury!

- Błagam cię! Bez niego sobie nie poradzę! – Melodramatyzował.

- Uspokój się i nie rycz – zwróciłem mu uwagę, bo drażniły mnie krokodyle łzy, które wylewały się z jego nieszczęśliwych oczu.

- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie miałem pojęcia o tym, kim jesteś! Gdybym wiedział, to nigdy, przenigdy…

- Sądzisz, że ja wiedziałem o twoim istnieniu? – Parsknąłem, przerywając jego teatralny wywód. – Weź się w garść i przestań dramatyzować. Bliźniaki to alfy. Za dziewięć miesięcy zabiorę je do siebie i problem sam się rozwiąże. – Przymknąłem powieki i założyłem nogę na nogę. Wewnątrz mnie zaczął narastać dziwny niepokój. Ze wszystkich sił starałem się go zdusić w zarodku, buntując się przeciwko takiemu stanowi rzeczy.

- Jeremy, my nie jesteśmy związani, a dzieci… One będą nas potrzebować… Czuję, że coś jest nie tak. Jeśli brat mi nie pomoże, ty będziesz musiał to zrobić.

- Zapomnij – roześmiałem się gorzko, choć mój śmiech nie brzmiał zbyt przekonywująco.

- Dla ciebie liczy się tylko zemsta, a co ze mną? Nie jesteśmy związani, więc… - Samuel bezustannie pociągał nosem, chlipiąc w najlepsze.

- Milcz! Masz pojęcie, o czym mówisz?! Nie jesteśmy związani?!
– Przedrzeźniałem go, intensywnie gestykulując. – No teraz to wymyśliłeś… Związani… Jeszcze czego… – mamrotałem pod nosem. – Obrzydza mnie myśl, że mógłbym spędzić resztę życia mając za partnera kogoś z klanu Reedów! Co ty sobie wyobrażasz?! Że po jednym, dość kiepskim razie, zmarnuję sobie życie?!

- Jeremy, błagam cię. Nie zachowuj się jak egoista. Nasi synowie…

- Moi synowie – poprawiłem go. – Bliźniaki należą wyłącznie do mnie. Zaopiekuję się nimi, gdy przyjdą na świat.

- A ja?

- Pewnie cię sprzedadzą, albo wydziedziczą. Nie obchodzi mnie to.

- Przecież zrobiłeś to celowo! Uwiodłeś mnie i wykorzystałeś!

- Nie przypominam sobie, abyś próbował mnie powstrzymać. Wprost przeciwnie. Błagałeś o więcej.   

- Nie mogłem tego zrobić. Zakochałem się w tobie, więc dla dobra dzieci mógłbyś chociaż spróbować…

Szok, który wtedy przeżyłem, cudem powstrzymał mnie przed spoliczkowaniem go. Spędził ze mną kilka chwil. To nie dawało mu prawa, by oczekiwać czegokolwiek w zamian.

- Proszę, Jeremy… Porozmawiaj z moim bratem… – Samuel ponownie uderzył w błagalne tony.

- Zamknij się! Nie chcę słyszeć ani słowa więcej! Nie będę rozmawiać z twoim bratem! Nie będę go o nic prosić, a wiesz dlaczego?! – Byłem tak zdenerwowany, że najchętniej rozszarpałbym omegę na strzępy, lecz nie chciałem mieć własnych dzieci na sumieniu.

- Bo mnie nienawidzisz – w tamtej chwili Samuel stracił resztki nadziei. Coś
w nim pękło i stało się to na moich oczach.

Mówi się, że nie wolno kopać leżącego. A mimo to mój monolog na tym się nie skończył…

- Owszem, nienawidzę! Nienawidzę cię tak bardzo, że życzę ci wszystkiego,
co najgorsze! Obyś się udławił tą swoją miłością do mnie, kłamliwy głupku! Będziesz cierpiał, zobaczysz! Jesteś tak perfidny, że wykorzystasz nawet niewinne dzieci, aby tylko dopiąć swego celu, ale ja się nie dam, słyszysz?! Nie dam się! Nie obchodzi mnie ani twoja zawszona miłość ani ty!

- Jeremy… – Twarz ciężarnego zrobiła się kredowo-biała. Przez moment wydawało mi się, że z trudem oddycha.

- Milcz! Milcz do jasnej cholery! Nigdy więcej się do mnie się nie odzywaj!

- Jak sobie życzysz…                                                               

To były ostatnie słowa, które od niego usłyszałem. Zemdlał, gdy tylko
je wypowiedział. Nasz lekarz zdecydował, że chłopak musi zostać na trochę
w szpitalu. Chciał wykonać badania, by upewnić się, czy wszystko z nim
w porządku, lecz Jackson się nie zgodził. Wpakował go do samochodu, a po kilku dniach powiadomił mojego ojca, że omega kiepsko znosi ciążę, więc umieścił go w odpowiedniej placówce.

Od tamtej chwili minęło pięć miesięcy…

Mam wrażenie, że wszystkie te wydarzenia miały miejsce wieki temu,
a jednocześnie nadal czuję pod skórą emocje, które mi wtedy towarzyszyły.

 

„Tato…”

 

Moich synków nie obchodzą „dorosłe” problemy. Są za mali, by zrozumieć,
w jakim świecie przyjdzie im żyć. Przysięgłem sobie, że uczynię co w mojej mocy, aby byli szczęśliwi. Poświęcę się dla dobra maluchów.

- Tatuś już do was idzie…

 

***

 

Ponownie parkuję auto przez prywatną kliniką, lecz tym razem nie robię tego
w środku nocy. Jest kilka minut po piętnastej. Liczę na to, że spędzę więcej czasu z moimi pociechami. Oczywiście w dużej mierze zależy to od Samuela. Mam nadzieję, że rozumie, iż przychodzę z pokojowymi zamiarami. I jedynie ze względu na dzieci.

Przemierzam znaną mi drogę, wypatrując na korytarzu wrednej pielęgniarki, która tak niemiło potraktowała mnie ostatnim razem. Coś mi się wydaje, że nie pełni dziś dyżuru. Zamiast niej udaje mi się wypatrzeć znacznie młodszą, rudowłosą dziewczynę, a także towarzyszącego jej lekarza. Obydwoje zajęci są głównie sobą. Śmieją się cicho, wpatrzeni w ekran monitora. Czy wszyscy pracownicy spędzają tu czas wyłącznie na oglądaniu telewizji?

Rozmowę z lekarzem zostawiam sobie na później, gdy będę bardziej zorientowany w sytuacji. Chcę zapytać o wyniki badań oraz porozmawiać
o szczegółach dotyczących porodu. Jednak to wszystko może poczekać. Bliźniaki są najważniejsi.

Zatrzymuję się przed drzwiami, prowadzącymi do pokoju Samuela i pełen optymizmu biorę ostatni, uspokajający oddech.

- Cześć – witam się z chłopakiem, który przez dłuższą chwilę lustruje mnie zbolałym wzrokiem. Czuję ukłucie rozczarowania. Sądziłem, że coś się zmieni
i zaprzestanie on testować moją cierpliwość za pomocą tanich sztuczek. Smutna minka obnaża braki w jego warsztacie aktorskim.

Ciężarny nic nie odpowiada i dość szybko traci mną zainteresowanie. Wlepia wzrok w jakiś punkt na ścianie, zachowując się tak, jakbym mnie nie było. Najwyraźniej jest to jakiś ważny szczegół, bo w pomieszczeniu oprócz łóżka, metalowego stolika oraz krzesła, nie ma innych mebli. Dekorator nie zaszalał
z wystrojem. A gdzie telewizor? Albo radio? Włączyłbym coś, co chociaż chwilowo zagłuszyłoby ciszę. Czuję się nieswojo słysząc jedynie jego równy oddech.

- Jak się czujesz? – Zagaduję omegę, który nadal udaje, że mnie nie widzi.
– A dzieci? Mam nadzieję, że dobrze.

Chciałbym jak najszybciej wsunąć rękę pod kołdrę i dotknąć jego brzucha, lecz dziś się waham. Dzieci także trzymają dystans. Cieszą się z powodu moich odwiedzin, jednak nie jest to euforia, która towarzyszyła im poprzednim razem. Być może jest to spowodowane faktem, iż Samuel nie wygląda zbyt kwitnąco. Jego cera jest blada i poszarzała. Za to pod oczami ma niezłe cienie. Kiepsko spał?

Do szpitalnego łóżka przytwierdzona jest karta pacjenta. Wstaję ze swojego miejsca, by ją przejrzeć.

- Nie masz nic przeciwko, prawda? – Upewniam się, lecz nie uzyskuję żadnej odpowiedzi.

Przez kilka minut studiują notatki lekarza prowadzącego ciążę, który doszukał się objawów anemii. To pewnie stąd ten nieciekawy wygląd. Tak czy inaczej nie widzę, by przypisano jakiekolwiek leki, więc chyba nie ma się czym przejmować. Ciśnienie w normie. Ciąża rozwija się prawidłowo. Samuel to okaz zdrowia.

Wracam na swoje krzesło i ponownie przyglądam się dwudziestolatkowi. Ma wyraźniej zaznaczone kości policzkowe, zupełnie jakby schudł, zamiast przytyć. Jego usta są suche i nieco poranione. Za to włosy znacznie mu urosły. Ich kolor jest inny niż zapamiętałem. Brakuje karmelowych refleksów. Obecnie wydają się ciemniejsze i matowe. Jak wszystko w tym pokoju… – komentuję w myślach.

- Może coś byś chciał? – Co prawda nie przyszedłem tu po to, by spełniać jego zachcianki, ale dobre wychowanie nakazuje, abym chociaż poudawał miłego. Domyślam się, że nie zostanę zaszczycony choćby krótką rozmową. Zapytałem, bo tak wypadało.

Swoją drogą ciekawe, co robił, zanim przyszedłem? Może coś czytał? Nie widzę żadnych książek, czy gazet. Nie ma też telefonu. Dziwne.

- Chciałbym dotknąć dzieci. Mogę? – Cierpliwie czekam na odpowiedź, lecz pod tym względem nic się nie zmienia. Zaczyna mnie drażnić fakt,
że rozmawiam sam ze sobą. Zadaję na głos pytania, a potem snuję domysły. – Jak chcesz.  – Nieco obrażony, wsuwam rękę pod kołdrę.

Skóra chłopaka jest chłodna,  jakby marzł, choć ma na sobie piżamę i przykryty jest kołdrą. Mogłaby być nieco grubsza … Koca też nigdzie nie widać.

Dawno temu czytałem artykuły o tym, że samotni ojcowie skarżą się na wyziębienie organizmu. Należą oni do mniejszości i nie wiadomo, co z nimi zrobić z takiej sytuacji. Zwykle, gdy omega jest w ciąży, czerpie ciepło od swojego partnera, który się nim opiekuje. Czy Samuel należy do tej marznącej grupy? Co się robi w takich przypadkach? I co z jego anemią? Czy ma ona wpływ na ciążę?

 

„Tato!”

 

Bliźniaki przepychają się między sobą, by być jak najbliżej mnie. Ja również nie ukrywam, że bardzo za nimi tęskniłem.

 

„Tato! Jeść!”

 

Znowu to samo?

Chłopcy powinni rozumieć, że takie prośby leżą w gestii Samuela. Zerkam na szpitalny stolik. Na blacie znajduje się jedynie szklanka z wodą. Z tego co pamiętam, wredna pielęgniarka mówiła, że kolacja jest o osiemnastej. To za jakieś dwie godziny…

 

„Jeść! Jeść! Jeść!”

 

- Samuel, dzieci… Są głodne… – Celowo robię pauzę, bo jestem ciekawy, jak zareaguje. Twarz chłopaka zwrócona jest w przeciwną stronę. O co w tym wszystkim chodzi? – Mnie możesz ignorować do woli, ale maluchy… No dalej, zrób coś! Nakarm je! Przecież bezustannie proszą o jedzenie! – Wściekam się. Bliźniaki także doceniają moje starania, licząc na jakąś przekąskę. Tylko do omegi ten prosty przekaz zupełnie nie dociera. Leży jak kłoda. – Całe szczęście, że trafią pod moją opiekę! Jesteś beznadziejny! Byłby z ciebie fatalny ojciec! Zero empatii… – Komentuję na głos jego zgnuśnienie, by mu dopiec.

Przez kolejne pół godziny praktycznie nic się nie zmienia. Maleństwa piszczą
i piszczą, aż w końcu niepocieszone zasypiają. Samuel także zamyka oczy.

Jest bez serca! – podsumowuję. Mści się na dzieciach, bo tylko to mu zostało! Biedne kruszynki. Będą się męczyć z tym bezdusznym draniem przez kolejne cztery miesiące…

Poirytowany do granic możliwości, nie zwracam uwagi na upływ czasu. Pomstowanie  na Samuela jest czasochłonne. Co ciekawe, dzieci przyznają mi rację. Zawieramy mały sojusz przeciwko „wspólnemu przeciwnikowi”.

Z zamyślenia wyrywa mnie pojawienie się kobiety ubranej w jasnobłękitny fartuszek. Przynosi ona tacę z kolacją. Zostawia ją na stoliku, wypowiadając jednocześnie kilka niezrozumiałych dla mnie słów w obcym języku. Imigranci stanowią tańszą siłę roboczą, ale zatrudnianie ich w szpitalu to przegięcie.

- Nie śpij! – Rozkazuję omedze, bo dosyć mam zabawy w kotka i myszkę. Gdy nie reaguje, ściągam z niego kołdrę. Wystarczy chwila, by różnica temperatur zrobiła resztę. Blondyn obejmuje się ściśle ramionami. Otwiera zaspane oczy,
w których dostrzegam głównie pustkę i ból. – Przestań się zgrywać! Jedz – podtykam mu tacę, na której znajduje się talerz zupy oraz sucha bułka.

Nie jest to zbyt wykwintny posiłek. Już sama kolor i konsystencja zupy wprawiają mnie w lekką konsternację. Wygląda to jak sztuczny, chemiczny proszek, rozcieńczony za pomocą wody. Nie widać warzyw. To po prostu rzadka, brzydko pachnąca breja. Mimo to Samuel nie narzeka z tego powodu.
A dzieci? Jest im wszystko jedno z jakich składników przygotowano „ucztę”. Są głodne. Nie jestem ekspertem, ale ciężarny powinien zjeść coś zdrowszego
i bardziej pożywnego. I powinno być tego znacznie więcej. On ma w sobie dwie głodne alfy, a dostał porcję jak z przedszkola. Kolejny temat do rozmowy
z lekarzem.

Za oknem znowu zaczyna padać śnieg. Gdy tu jechałem, synoptycy zapowiadali powrót fali mrozów. Podchodzę do grzejnika. Jest ledwo letni. Próbuję go przestawić na wyższą temperaturę, lecz pozbawiono go panelu sterującego. Najwidoczniej ustawiany jest automatycznie i ktoś zbyt późno go włączył. Mam nadzieję, że to wyłącznie niedopatrzenie.

Ciepła kolacja poprawia dzieciakom humor. Są znacznie spokojniejsze i szykują się do spania. Samuel także zaczyna ziewać. Odkłada tacę i od razu okrywa się szczelnie kołdrą aż po czubek nosa. Dość szybko odpływa, wtulając policzek
w nieco zmiętą pościel, która z pewnością po praniu nie została wyprasowana.

Z drugiej jednak strony co innego miałby robić? Rozmawiać ze mną nie chce,
a innych alternatyw brak. Czy to możliwe, że spędził ostatnie miesiące w taki sposób? Przecież to gorsze niż więzienie… Małe okno, z którego nic nie widać. Podłe żarcie. W dodatku zimno i nudno.  Nikomu nie życzyłbym pobytu
w takim miejscu.

Nie, z pewnością nie może być aż tak źle. Brat przeniósłby go gdzieś indziej. Tak jak nie ocenia się książki po okładce, tak ja również nie powinienem wyrabiać sobie zdania o prywatnej klinice już na wstępie. Byłem tu zaledwie dwa razy. Najpierw trochę się rozejrzę, a dopiero później będę krytykować. To mój nowy plan.

Wpadka rozdział 3

 

Mija kilka dni od rozmowy z ojcem. Przez ten czas nie dałem się przekonać, by przejąć władzę w firmie. Za to przywódcy klanu Atkinsów udało się włączyć alarm w mojej głowie. Choć nadal słyszę błagalne szepty maluchów, trzymam dystans.

To nic, że nie mogę spać. Ponoszę niewygórowaną cenę nikczemnego szachrajstwa, którego głównym architektem jest Jackson.

- Nie wykołujesz mnie tak, jak za pierwszym razem, cwaniaczku – śmieję się drwiąco, wracając wspomnieniami do chwilowego zaćmieniu umysłu, podczas którego wylądowałem w prywatnej klinice. – Możesz do woli zgrywać życiową niedojdę. Twój brat może udawać, że wyrzucił cię z rodziny. Nic mnie to nie obchodzi! – Dyszę ciężko, wylewając siódme poty w przydomowej siłowni. – Kłamliwy drań! Zawsze zgrywasz się na kogoś, kim nie jesteś!

Przymykam na chwilę powieki i pozwalam, by ogarnęła mnie nostalgia. Koniec sierpnia. Gorąca, letnia noc, podczas której wszystko się zaczęło…

Na prośbę ojca udałem się do Londynu. Miałem go zastąpić na kilku spotkaniach, zjeść wspólny obiad z zaprzyjaźnionymi biznesmenami. W czasie dnia udawałem poważnego i oddanego pracy, a po zachodzie słońca dawałem się porwać miastu, które nigdy nie śpi. Ulice tętniące życiem i muzyką. Bogactwo kulturowe oraz ludzie tak inni od tych, z którymi obcowałem na co dzień. Zawsze doceniałem inność Europy. Historia, zabytki, tradycje
i sekretne przyjęcia…

Ostatnia noc przed powrotem do Stanów. Niepozorna, pięciopiętrowa kamienica, zbudowana z czerwonej cegły. By wejść do środka, potrzebne było imienne zaproszenie, o które córka prezesa banku starała się od dość długiego czasu. Miała na imię Vanessa. Zbliżały się jej urodziny, więc jej ojciec stanął na wysokości zadania. Poruszył swoje liczne znajomości i w końcu odniósł sukces.  

Właściciel klubu przysłał po nas prywatną limuzynę, bo podróż własnym środkiem transportu była wyraźnie zakazana. Nie wolno też było wnosić telefonów, co skrupulatnie sprawdzała ochrona. Z pewnością było to jedno
z najbardziej ekscentrycznych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. Osobliwa muzyka, bogaci ludzie ze wszystkich stron świata, morze alkoholu, który dosłownie spływał po ścianach, dzięki specjalnie zaprojektowanej konstrukcji. Vanessa i jej przyjaciele byli w siódmym niebie. Może gdybym bardziej wczuł się w klimat, wszystko potoczyłby się zupełnie inaczej.

Niekonwencjonalna impreza szybko mnie znudziła. Przemierzałem poszczególne poziomy, krocząc szerokimi schodami, wyściełanymi wełnianymi dywanami w orientalne wzory, marząc o tym, by wrócić do hotelu. Piłem słodkie wino, które szumiało mi w głowie. Moi znajomi gdzieś się rozpierzchli, a nie widziałem większego sensu, by udawać miłego i kokietować obcych. Robiłem tak przez cały tydzień i byłem już szczerze zmęczony kurtuazyjnym pajacowaniem. Miałem wrażenie, że przyjaciel ojca przedstawił mnie połowie miasta. W dodatku każdy czegoś ode mnie chciał. Postanowiłem więc, że zapalę ostatniego papierosa, po którym dyskretnie się ulotnię.

Szedłem właśnie w kierunku baru, by powiadomić Vanessę o moich planach. Nie dotarłem na miejsce. Rozproszył mnie znajomy zapach wroga. Powinienem był go zignorować, ale nie. Uparłem się by sprawdzić, co sprowadziło Jacksona Reeda do tego egzotycznego miejsca.

Stanąłem przy ścianie i uważnie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Młode kobiety, pod przewodnictwem Vanessy, flirtowały z przystojnymi barmanami. Na parkiecie rządził tłum, kołyszący się w rytm elektronicznych dźwięków. Wytężyłem wzrok, lecz po Jacksonie nie było śladu.

- Musi tu być – wymruczałem do samego siebie. Jego feromony zdawały się wypełniać całe pomieszczenie, pozbawiając mnie bezcennego tlenu. Włoski na mojej skórze nastroszyły się groźnie, zupełnie jakbym był dzikim zwierzęciem, szykującym się do ataku. Próbowałem przepchnąć się między tańczącymi
w kierunku schodów, by mieć stamtąd lepszy widok. Okazało się to zbytecznym wysiłkiem, bo oto stanąłem oko w oko ze smrodliwym osobnikiem. Nie był to Jackson Reed, lecz ktoś wyjątkowo drogi jego sercu…

Kochanek Jacksona był ode mnie niższy co najmniej o głowę i znacznie szczuplejszy. Miał krótkie włosy w odcieniu ciemnego blondu oraz piwne, roześmiane oczy. Wokół niego unosił się specyficzny zapach alfy. Przekaz był dość jasny i mówił wprost „on jest mój”. Inni zainteresowani woleli trzymać dystans. Tymczasem ja… Poczułem się wyróżniony tak starannie porzuconym „prezentem”.

Nie miałem pojęcia jak to się stało, że zdobycz mojego największego wroga przebywała akurat tutaj, w dodatku tak daleko od domu. Liczyła się wyłącznie zemsta. On zabrał mi kogoś, na kim swego czasu bardzo mi zależało, więc nadeszła pora wyrównania rachunków. Święcie przekonany o słuszności swojej decyzji, przystąpiłem do akcji.

- Cześć – pochyliłem się nad nieznajomym, by muzyka mnie nie zagłuszała.
– Zatańczysz? – Nie czekając na odpowiedź, położyłem dłonie na jego wąskich biodrach i władczym gestem przyciągnąłem do siebie.

Samuel uśmiechnął się. Początkowo w nieco spięty sposób, lecz dość szybko się rozluźnił. Być może poczuł się bezpiecznie, bo nie byłem napastliwy. Nie próbowałem wsunąć rąk pod jego ubranie czy wymusić pocałunku. Tańczyliśmy, co nie wzbudzało w nim żadnych negatywnych podejrzeń. Już wtedy wydawał mi się zbyt ufny i najzwyczajniej w świecie głupi. Bezmyślność słono go kosztowała.

Przyjrzałem się uważnie jego twarzy. Z pewnością był ode mnie młodszy. Mimo to jego oczy… Intensywna zieleń walczyła o dominację z ciepłym brązem. Do tego wszystko można było z nich wyczytać!

- Fascynujące… – Wyszeptałem do samego siebie. Pomimo hałasu, małolat najwyraźniej mnie usłyszał, bo jego policzki pokryły się lekkim rumieńcem. Pospiesznie skierował wzrok w dół, ale i na to byłem przygotowany. Uniosłem jego brodę do góry. – Patrz tylko na mnie – rozkazałem.

Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Samuel od samego początku nieświadomie dawał mi odczuć, że bardzo mu się podobam. Wykorzystałem to. Wziąłem go za rękę i poprowadziłem na samą górę, gdzie znajdowały się niewielkie saloniki, o których wspominała Vanessa. W każdym z nich stał obity aksamitem szezlong oraz dwa bogato zdobione fotele. Całość schowana była za ciężkimi kotarami. Niektóre z nich zostały celowo zasłonięte. Inne wprost przeciwnie. Najwyraźniej właściciel klubu dobrze znał swoich gości. Kto wie, może nawet podglądał ich przez ukryte kamery? Nieszczególnie mnie to obchodziło.

Widok pieszczących się par intensywnie działał na moje zmysły. Ukradziony na chwilę towarzysz otworzył szeroko oczy ze zdumienia, lecz nie wypowiedział ani słowa. Naiwnie liczył, że będziemy „tylko rozmawiać”?

Wepchnąłem chłopaka do pustego pomieszczenia. Odwróciłem się do niego tyłem, by poluzować jedwabne sznury i ukryć nas przed wścibskimi spojrzeniami. Wiedziałem, że mamy niewiele czasu, więc musieliśmy szybko przejść do rzeczy. Silny zapach Jacksona, którym oznaczona była jego skóra świadczył o tym, że kręci się on niedaleko. Okazja była wprost wymarzona.

Zaniepokojony omega patrzył raz na mnie, raz na zasłony, które odgrodziły nas od świata. Najwidoczniej uznał, że to dla niego zbyt dużo i próbował się wycofać.

- Poczekaj… – Wydukał nieco przestraszonym głosem. Nie musiał się specjalnie wysilać, abym go słyszał. Głośna muzyka stanowiła jedynie tło dla miłosnych igraszek i została sprytnie wytłumiona. Mogliśmy więc odbyć interesującą konwersację na dowolny temat, albo…

- Nie – ponowie uwięziłem go w swoich ramionach i zacząłem całować po szyi.

- Nie wiem, jak masz na imię… – Szarpał się jak ptak w klatce, lecz jego opór topniał z każdą sekundą.

- Chcesz mnie równie mocno, jak ja ciebie – wydyszałem, skupiając się na rozpinaniu guzików jego białej koszuli. W ciemnym garniturze i krawacie wyglądał jak grzeczny uczeń. Zamierzałem pokazać mu co traci zadając się
z kimś tak przeciętnym, jak Reed.

- Ale… Ale… – Piwnooki spoglądał na mnie mieszanką pożądania oraz strachu. Nie wiedziałem, czy bardziej pragnę go przelecieć, czy też jest mi go żal,
bo pozwala, aby Jackson dobierał mu się do majtek.

- Jestem Jeremy. Zapamiętaj moje imię, bo za chwilę będziesz je krzyczał.

Ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy obnażyłem jego klatkę piersiową,
po czym brutalnie przyssałem się do alabastrowej skóry. Koniecznie chciałem zostawić na nim ślady, by mój wróg miał pewność, że „odpowiednio zająłem się” jego zabaweczką, tak jak on kiedyś zajął się moją dziewczyną.

- Ach! To boli! – Poskarżył się Samuel, jednak nie odepchnął mnie. Chciał, abym był nieco delikatniejszy… Złapałem go za przedramię i pociągnąłem
w stronę gustownego mebla. Chłopak bezbłędnie odczytał, jakie mam wobec niego zamiary, bo usiadł okrakiem na moich kolanach, ocierając się o mnie jakby był kotem.

- Widzę, że zmieniłeś zdanie… – ucieszyłem się, przesuwając językiem po jego bladoróżowym sutku. Zadrżał, gdy tak zrobiłem. Ponowiłem więc tortury, znęcając się nad tymi twardniejącymi punkcikami tak długo, aż całe pomieszczenie wypełniły żałosne jęki. – Wydaje mi się, że jesteś już wystarczająco podniecony. – Zrzuciłem blondyna ze swoich kolan, układając go na brzuchu, a następnie unosząc jego biodra do góry.

- Co chcesz zrobić? – Zapiszczała moja ofiara, obracając głowę. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony, ale oczy… Aż płonęły. Błagały mnie o więcej. Kusiły i ponaglały, abym przestał z nim igrać i dał mu spełnienie.

- Nie bój się. Nie będzie bolało. – Moje zapewnienie nie było zbyt szczere. Chciałem sobie ulżyć, a przy okazji poniżyć Jacksona. Komfort chuderlaka mało mnie obchodził.

Rozpiąłem jego spodnie i zsunąłem mu je aż do kolan razem z bielizną. Samuel mocno się zawstydził, bo jego twarz wyglądała jak piwonia. Poruszył się nerwowo, próbując po raz ostatni mnie odepchnąć, lecz oparłem dłoń na jego łopatkach i przygwoździłem do welurowej poduszki.

- Nie ruszaj się! I rozsuń szerzej nogi – poleciłem. Przez kilka sekund więził moje spojrzenie, po czym nieznacznie skinął głową, oddając mi się w pełni. Mogłem z nim zrobić co tylko chciałem. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Twardy penis intensywnie pulsował, nie mogąc doczekać się swojej nagrody. Tak długo czekałem na tamtą chwilę… Żałowałem, że nie mogę się nią
w spokoju rozkoszować. Ostatecznie robiłem to wszystko po to, by zostać nakrytym na „gorącym uczynku”.

Pośliniłem palce i dotknąłem nimi niewielkiej dziurki. Blondyn westchnął przeciągle, zakrywając usta dłonią. Nie chciałem, by się powstrzymywał. Nie przy mnie. Sypiając z Jacksonem z pewnością nie doświadczał nawet połowy takich wrażeń.

- Jeremy… – stęknął moje imię, gdy wsunąłem pierwszy palec do środka.

- Tak? – Udałem opanowanego i zimnego.

- Nie, nic… – zawahał się.

- Wiem, czego ci trzeba. Chcesz, żebym już wszedł? – Rzuciłem od niechcenia, rozpinając jednocześnie rozporek.

Czasami wyrzucam sobie, że za bardzo wczułem się w klimat tamtej nocy. Dałem się ponieść. Czas mnie gonił, więc nie traciłem go na odpowiednie przygotowanie. Wsunąłem się szybko i zaborczo, by jak najszybciej mieć to już za sobą. Bez nawilżenia każdy centymetr mojej męskości musiał być dla niego piekielnie wyrazisty.

- Boli… Boli… – łkał cicho.

- Na początku zawsze boli – szepnąłem omedze do ucha – przecież wiesz –
a następnie zacząłem go całować po odsłoniętym karku. To był jeden
z nielicznych czułych gestów, na jakie się zdobyłem.

Gdybym wiedział, że nasz stosunek zakończy się ciążą, potraktowałbym Samuela zupełnie inaczej. Byłbym cierpliwszy, bardziej powściągliwy. Nie chciałem go krzywdzić, więc poczekałem dłuższą chwilę, aby mógł się przyzwyczaić do obecności intruza w swoim gorącym wnętrzu, a następnie zacząłem się poruszać.

Brałem go mocno, wchodząc do samego końca i dociskając jego wypięty tyłek do swoich bioder. Chłopak wił się pode mną, a z jego gardła wydobywała się cała kakofonia erotycznych dźwięków.

- Jeremy… Ja już… Proszę, Jeremy… Błagam cię… – kwilił w ekstazie.

Nie chciałem ukrócać jego męki. Było mi przyjemnie i część mnie bardzo chwaliła sobie ten stan. Rozedrgane, chętne ciało, którego reakcje nieprawdopodobnie mi schlebiały.

Przed stosunkiem nie założyłem prezerwatywy. Mogłem to zrobić, lecz celowo pominąłem ten krok. Zamierzałem dojść w jego wnętrzu. Zostawić w nim swój ślad, którego widok miał prześladować Jacksona. Moje nasienie miało mu mówić „spójrz, nie byłeś jedyny… Jeremy Atkins także go miał…”.

- Mam ci pozwolić dojść? Tak szybko? – Minimalnie zwiększyłem tempo,
by zadowolić dzieciaka, który bezustannie się o to napraszał. Wtedy jeszcze nie znałem jego imienia. Był tylko środkiem do osiągnięcia celu. – Twoje rozpalenie mówi mi, że pierwszy raz uprawiasz seks z taką pasją… Czyżby twój kochaś nie potrafił cię zadowolić? – Zakpiłem, przygniatając klatkę piersiową omegi do welurowego szezlongu, by ustawić go pod odpowiednim kątem. –
A tu… –Zaatakowałem najczulszy punkt, wydobywając niepohamowany krzyk czystej rozkoszy z jego gardła. Nawet nie wiedział, że coś takiego istnieje… Niczego nie wiedział… – Powiedz mi, mały, czy on tak potrafi? Przyjemnie, prawda?

- Jeremy… Błagam cię… Jeremy… – Bezustannie powtarzał moje imię, aż
w końcu się nad nim zlitowałem. Sam również doszedłem, przypieczętowując jednocześnie swój los.

Zadowolony, wysunąłem się z pełnego żaru wnętrza i poprawiłem spodnie. Teraz wystarczyło jedynie poczekać.

Samuel wyglądał na mocno sponiewieranego, lecz jego oczy mówiły mi, że jest aż nazbyt zadowolony – nieco zaczerwienione, przepełnione błogą satysfakcją, którą mógł dać jedynie dobry seks.

- Podobało ci się – stwierdziłem fakt. Usiadłem na fotelu, by móc napawać się swoim „dziełem”. Mały zdrajca leżał wciąż na brzuchu, walcząc z sennością. Poświęciłem kilka chwil, by dobrze zapamiętać widok „pijanego seksem” młodzieńca. Najchętniej zrobiłbym mu kilka pamiątkowych zdjęć, lecz zostawiłem swojego smartfona w hotelu. Nie pogardziłbym także jeszcze jedną rundką z tym niedopieszczonym bezwstydnikiem. Za drugim razem miałby znacznie intensywniejszy orgazm. Czy to sprawiłoby, że znacznie głośniej krzyczałby moje imię?

- Jeremy… Było… – To jedyne słowa, które zdołał wyjąkać. Uśmiechnąłem się, a on odwzajemnił mój gest. – Nie wiem, jak to możliwe, ale… – Twarz omegi ponownie przybrała piwoniowy odcień. – Wydaje mi się, że ja… ja cię…

Wolę nie myśleć, co chciał mi powiedzieć. Jego wyznania i tak uważałem za stratę czasu. W napięciu oczekiwałem na Jacksona, który wpadł do welurowego saloniku, gotowy by mordować.

- Samuel! – Krzyknął zniesmaczony na widok wpółnagiego „kochanka”. – Jak mogłeś…

- To było silniejsze ode mnie, przysięgam! – Omega obdarzył Jacksona wystraszonym spojrzeniem. Próbował niezgrabnie naciągnąć spodnie na obolały tyłek, lecz nie mógł się ruszyć.

- No nic… – Wstałem ze swojego miejsca i teatralnie zacząłem się przeciągać. – Zrobiłem swoje, więc chyba czas zbierać się do domu. Jak zwykle miło było na ciebie wpaść, Jackson. – Celowo poklepałem go po ramieniu, bo wiedziałem,
że spróbuje mnie uderzyć. Od czasów podstawówki trenowałem sztuki walki. Krav maga skradła moje serce. Była niebezpieczna, groźna. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Jackson dobrze wiedział, że bezpośrednim starciu nie ma ze mną najmniejszych szans. Przewidywałem, że widok wykorzystanego Samuela zagłuszył jego zdrowy rozsądek i miałem rację.

- Zgwałciłeś go?! – Wrzaski Reeda sprawiły, że skupiliśmy na sobie uwagę innych gości. Jackson dostał jakiegoś amoku. Bił mnie na oślep, jednocześnie wyzywając.

- Żałuj, że nie widziałeś jego spojrzenia – szepnąłem mu do ucha, gdy udało mi się unieruchomić mojego wroga, dociskając jego klatkę piersiową do ściany. Nie chciałem, by inni słyszeli o czym rozmawiamy, choć tę scenę przepełniała symbolika. Upewniłem się, że Reed patrzy wprost na leżącego na sofie chłopaka. – Pokazałem mu tylko, na czym polega różnica między beznadziejnym seksem, jaki ty mu zapewniasz, a takim z wyższej półki. Podobało mu się. Serio. – Prawie zaśmiałem się za głos, zadowolony z własnego żartu.

- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie sypiam z własnym bratem –  wysyczał
w odpowiedzi.

Bratem? Więc on nie był jego kochankiem? – To była ostatnia myśl, zanim Jackson mi się wyszarpał i wymierzył solidny cios, od którego nieco mnie zamroczyło.

Naszą szarpaninę przerwała ochrona klubu. Rozdzielili nas, a potem zostałem odwieziony na lotnisko. Ojciec Vanessy ani słowem nie skomentował nocnej afery z moim udziałem. Czuł się odpowiedzialny za tak ważnego gościa, więc osobiście dopilnował, abym wsiadł do prywatnego odrzutowca i odleciał do domu, gdzie Nicolas Atkins odchodził od zmysłów z niepokoju. Ukryłem przed nim fakt, że chodziło o młodszą latorośl klanu Reedów. Ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia, że to „sprawy osobiste”, które dotyczą Jacksona i mnie.

Myliłem się. Wydarzenia tamtej nocy odcisnęły swoje piętno na nas wszystkich.