czwartek, 30 listopada 2017

Uparty jak Gilbert

Rozdział 9


Książę Gilbert nie był zadowolony z faktu, iż przerwano mu w tak ważnej chwili. Odkąd dowiedział się o klątwie ciążącej na jego ojcu oraz o tajemniczej mapie, bez przerwy myślał tylko i wyłącznie o tej niewielkiej istocie, która w jego mniemaniu, była kluczem do rozwiązania zagadki. Złotooka wróżka stała się jego obsesją. Czuł się sfrustrowany. Wierzył, iż kobieta zmądrzeje i zacznie mówić. Torturowanie jej drobniutkiego ciałka uważał za ostateczność. Wszystko wskazywało jednak na to, iż nie będzie miał wyboru. Pojawienie się karczmarza dodatkowo rozdrażniło mężczyznę. „Kto śmie przerywać mi w tak ważnej chwili?!” Zerwał się ze swego miejsca i okazując zniecierpliwienie, ruszył we wskazanym kierunku.
Przybyły posłaniec grzał się właśnie przy kominku, podczas gdy żona właściciela gospody poiła go winem.
- Panie – pokłonił się pospiesznie na widok Gilberta, którego rozgniewane spojrzenie wystarczyło, by odprawić usłużną karczmarkę. – Jestem Peter – głos nieco mu drżał. - Służę w armii…
- Wiem, kim jesteś – przerwał mu książę. – Zaciągnąłeś się po śmierci ojca. Kiepski z ciebie szermierz, lecz bezbłędnie radzisz sobie w terenie.
- Więc to prawda… - oczy młodego chłopaka wypełniła radość oraz duma. –Żołnierze mówili, że znasz panie każdego z nas, jakbyśmy byli twoimi braćmi…
- Ciszej – skarcił go. – Wieści szybko się roznoszą, a moja misja jest ściśle tajna – błękitnooki rozejrzał się dyskretnie po otoczeniu. Nie ufał nikomu, zwłaszcza obcym.
- Nie martw się, panie. Zrobimy co w naszej mocy, by ochronić księcia Gideona.
- Mam taką nadzieję – mruknął ciemnowłosy, nadal nieco niezadowolony.
- Przywiozę wieści od Liora – Peter wyciągnął zapieczętowany pergamin, który natychmiast wręczył swemu dowódcy.
- Siadaj – rozkazał mu Gilbert, koncentrując uwagę na korespondencji. – Jak mnie znalazłeś?
- Lior wysłał mnie za tobą i kazał pędzić ile sił właśnie tutaj – młodzieniec nie krył zadowolenia z dobrze wypełnionej misji. Tymczasem Gilbert skupił się na lekturze kilku zdań, nakreślonych ręką najwierniejszego doradcy.


„Drogi Przyjacielu!
Już na samym wstępie chcę wyraźnie zaznaczyć, iż doskonale wiem, co uczyniłeś. Wiedz, że Twoja postawa mocno mnie rozczarowała! Udałeś się po pomoc do niewłaściwej osoby, która sprzedała ci coś, co z pewnością nie rozwiąże naszych problemów! Do takich celów służą niewybrakowane egzemplarze, pracujące w Bibliotece, a jak doskonale wiesz, tylko nieliczni mają szansę, by się tam dostać. Rozmawialiśmy o tym tysiące razy. Nie sądziłem, że wystarczy kilka godzin poza domem, abyś o wszystkim zapomniał…
Być może uda mi się jakoś Cię wspomóc. Poczekaj na przyjazd Sashy. Będzie Wam towarzyszył w dalszej podróży. L.”


Gilbert ponownie przeczytał wiadomość, a następnie wrzucił ją do ognia. Obserwując, jak płomienie rozprawiają się w ostrą reprymendą, którą Lior wystosował pod jego adresem, zastanawiał się jednocześnie, kto powiadomił doradcę o nietypowym zakupie i dlaczego uważał on, iż wróżka bez skrzydeł nie nadaje się do rozszyfrowania mapy? Magiczne istoty od dawien dawna poszczycić się mogły wiedzą, przekazywaną im od pokoleń. Co prawda starano się ją katalogować oraz usystematyzować w Wielkiej Bibliotece Czarów, prowadzonej właśnie przez wróżki, lecz nie oznaczało to, iż ta, którą zostawił na górze, do niczego mu się nie przyda. Skoro los chciał, by jedna z magicznych istot trafiła właśnie w jego ręce, czy nie należało odczytać tego zrządzenia losu jako znaku, iż książę podąża właściwą ścieżką? Owszem, zrobił źle, lecz co z tego? Czy Lior nie postawiłby wszystkiego na jedną kartę, by ratować rodzinę? „To mnie dotyczy klątwa i to ja decyduję” – upewnił się w swoim postępowaniu. Odprawił przybyłego posłańca, rozkazując mu przekazać wściubiającemu nos w nie swoje sprawy starcowi, że postąpi zgodnie z jego wolą, po czym wrócił na górę i podszedł do stołu, na którym pozostawił złotą klatkę. Spojrzał na filigranową kobietę, która uniosła na niego zastraszony wzrok, kuląc się przy prętach.
- Na czym skończyliśmy? – zapytał, wyciągając rękę w kierunku złotego łańcuszka. – Już pamiętam. Miałaś mi pomóc odczytać znaki, prawda? – uniósł wieko i wyciągnął piszczącą cicho wróżkę na zewnątrz. – A teraz… - postawił ją na mapie – chcę poznać odpowiedzi…

piątek, 24 listopada 2017

mpreg 21

„Bezsenne Noce


Freddy… Ty podły, podstępny, oślizgły gadzie! Jak śmiałeś zakraść się tu pod moją nieobecność?! Tak rzadko mam okazję pobyć z Eli sam na sam. Liczyłem na to, że ucieszy się z czekolady, którą mu kupiłem i z wdzięczności rzuci mi się w objęcia. Potem dotknąłbym brzuszka… Wszystko zepsułeś! Nie wybaczę ci tego!
Chwileczkę, a może to wcale nie jego wina? Może to Eli wykorzystał fakt, że nikogo nie było w domu i zadzwonił po swojego „przyjaciela” od siedmiu boleści. A teraz siedzi sobie razem z nim w altance i beztrosko flirtuje. O nie, kochany… Nie będziesz mnie wodzić za nos…
Chwytam nożyce do przycinania żywopłotu. Mając ten sprzęt i zadanie przydzielone przez ojca, nie wzbudzę niczyich podejrzeń. „Gruba ryba” hotelarstwa już zdążyła mnie wypatrzeć. Macha mi na przywitanie, szczerząc się przy tym, jak na kretyna przystało. Śmiej się póki możesz… Jeden fałszywy ruch i nie okażę ci litości…
- Pamiętałem, że lubisz malinowy, więc… Dobre? – zwraca się do blondyna, który delektuje się otrzymanym prezentem.
- Pyszne! – nastolatek wydaje się zachwycony. Zerkam w jego kierunku. Trzyma w dłoniach plastikowy kubeczek. Mrożony jogurt? Skąd w nim taki zachwyt nad czymś tak banalnym? Przecież… Ależ ja jestem głupi! Cukier… Nie byłby sobą, gdyby nie zatruwał nim dziecka… - Bardzo ci dziękuję, Freddy.
- Daj spokój, to drobiazg – chłopak nieco się peszy, widząc tak szczerą reakcję ze strony ciężarnego. – Sprzedajemy je od niedawna. Jogurt sojowy cieszy się sporą popularnością. Chciałem cię zaprosić do pensjonatu, ale… Przepraszam za tamto. Naprawdę głupio wyszło – wraca do feralnego wieczoru, który zamierzał zakończyć wpychając mu język do gardła? Urocze…
- To ja przepraszam – Eli odstawia kubeczek na stół i spuszcza wzrok.
- Ty? Przecież nie zrobiłeś nic złego. Myślałem, że skoro tak dobrze się dogadujemy, to warto by było, no wiesz… - Nie wierzę! On znowu próbuje tych swoich tanich sztuczek!
- Przykro mi, Freddy… Jesteś dobrym przyjacielem, ale… - sprawia Eli przykrość, wpędzając go w poczucie winy. Jest taki młody. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że ten padalec zastawił na niego pułapkę…
- Wiem, wiem. Max już mi to wyjaśnił – arogancki gówniarz zaczyna się nerwowo śmiać. – Swoją drogą, nie przypuszczałbym, że okaże się aż tak zaborczy. Zwykle miał gdzieś ciebie i twoje potrzeby. Nie wmówisz mi, że coś się zmieniło w tym temacie. – Ty bezczelny smarkaczu! Jak śmiesz obmawiać mnie w moim własnym domu!
- To nie do końca tak. Max dba o dziecko i… - fiołkowooki staje w mojej obronie. Słysząc takie słowa, robi mi się cieplej na sercu. Kocham mojego małego synka ponad wszystko i zrobię co w mojej mocy, by był szczęśliwy.
- O dziecko może i dba, a co z tobą? Kto się tobą zajmuje? - kontynuuje swój atak.
- Nie przesadzasz? Jestem dorosły – odpowiada z dumą przyszły ojciec. Taki z niego dorosły, jak ze mnie baletnica… Gdyby nie ja, skończyłby w przytułku dla bezdomnych.
- Mnie nie oszukasz! Rysujesz od rana do nocy, by uzbierać pieniądze na mieszkanie. Kiedy ostatnio wyszedłeś z domu? Taka ładna pogoda, a ty jesteś blady i przemęczony. Wiesz, że to odbija się na dziecku?  - nie sądziłem, że Freddy jest aż taki spostrzegawczy.
- Dzidziusiowi nic nie jest. Rozumie, że to dla jego dobra – jasnowłosy czule obejmuje swój brzuch.
- Eli, zejdź na ziemię, proszę cię. Co jest dobrego w tym, że pracujesz w ciąży? Skoro Maxowi powodzi się aż tak dobrze, to chyba stać go na to, by…
- Nie chcę jego pieniędzy! – przerywa mu ostro. – Niczego od niego nie chcę…
- Bo on też nic ci nie da – kpi hotelarz. – Biorąc pod uwagę fakt, że ucieszyłeś się z jogurtu, wciąż każe ci unikać słodyczy… - dietetyk i jasnowidz się znalazł. Poczekam, aż sam zmajstrujesz komuś dzieciaka i wtedy zobaczymy, czy będziesz równie mądry.
- Jogurt był pyszny – uśmiecha się Eli.
- Gdybym wiedział, przywiózłbym więcej. Właśnie dlatego uważam, że ze mną byłoby ci lepiej.
- Freddy…
- Ktoś powinien skopać Maxowi tyłek za to, jak cię traktuje – jeszcze chwilę i ja skopię twój tyłek, wygadany szczeniaku. Nie buntuj go. I bez tego ma wredny charakterek.
- A ty zgłaszasz się na ochotnika, tak? – króliczek też przeciwko mnie? Za grosz zrozumienia…
- W każdej chwili. I tak podziwiam, że w jego wieku był w stanie zrobić ci dziecko i nie paść przy tym na zawał – zaczyna się złośliwie śmiać. – A właśnie, jak tam maluszek? Prawie go nie widać – przygląda się uważnie, ukrytej pod luźnym T-shirtem, wypukłości.
- Bardzo dobrze – ton Eli momentalnie zmienia się czuły i troskliwy. – Chcesz dotknąć? – pyta, głaszcząc swój brzuszek.
- Mogę? – poruszony student wstaje ze swojego miejsca i klęka obok chłopaka, przejęty tak niecodzienną propozycją.
- Pewnie. Daj rękę – kieruje jego dłoń w stronę dziecka. – Czujesz?
- Jest taki malutki… Trudno uwierzyć, że mieszka sobie tam, w środku… - jeszcze kilka sekund tego obmacywania, a wyjdę z siebie! Zabieraj od niego te brudne łapska, bo… bo ci je utnę!
- Ma jeszcze kilka miesięcy, by urosnąć – ponownie obejmuje kruszynkę ramionami. Tuli go tak, jakby dziecko już się urodziło. Jest tak słodki…
- Skoro dziecko ma się dobrze, to porozmawiajmy o tobie. Co się dzieje? – Freddy się nie szczypie. Od razu przechodzi do rzeczy. Moje mięśnie spinają się boleśnie. Oto moment, na który czekałem. Dalej, mały. Opowiedz przyjacielowi o swoich problemach. Chętnie posłucham…
- Nic się nie dzieje – bagatelizuje problem. Kiepsko kłamie. Freddy jest idiotą, ale nie aż takim…
- Eli… - naciska na niego coraz mocniej.
- Straciłem zlecenia na wszystkie obrazy olejne – wyznaje cichutko. – Pan Robinson oddał je Edmundowi.
- Przecież obecnie i tak nie możesz malować, więc w czym problem? – no właśnie, ja też tego nie rozumiem. Czemu tak go to smuci? Rozpuszczalnik jest trujący. Rozmawialiśmy o tym. Sam przyznał mi rację.
- Pan Robinson jest zachwycony Edmundem. Jednak te zlecenia były dla mnie ważne. Nie wszystkie dotyczyły reprodukcji - wzdycha.
- Nie martw się. Jesteś bardzo zdolny. Masz wsparcie galerii. Jestem pewny, że…
- Nadal nie rozumiesz – przerywa mu. - Bardzo ciężko pracowałem, by pan Robinson zechciał ze mną choćby porozmawiać. Obiecywał mi wystawę, a bez tych obrazów… Moje nazwisko nie pojawi się nawet na stronie internetowej galerii.
- To jeszcze nie koniec świata – Freddy to nieudolny pocieszyciel, choć tym razem przyznam mu rację. Skoro zależy mu tylko na popularności i wystawach, tym lepiej, że zastąpi go ktoś inny. Za pół roku pojawi się nasz syn. To chyba ważniejsze, niż szukanie poklasku.
-Straciłem życiową szansę – jasnowłosy narzeka dalej, głuchy na argumenty.
- Nie przesadzasz? Cały czas nad czymś pracujesz… – Freddy wskazuje na stół, na którym rozłożone są malarskie przybory.
- To prawda, pracuję… - Eli spogląda z żalem na swoje grafiki. – Wykonuję tanie substytuty i tyle. Zmieńmy temat, dobrze?
- Gdy wrócę z wyjazdu, postaram się zapewnić ci jakąś rozrywkę. Za dużo czas spędzasz w domu i niepotrzebnie zadręczasz się czymś, na co i tak nie masz wpływu – czochra chłopaka po długich włosach.
- Wyjeżdżasz? – unosi na niego wzrok. Od razu widzę, że nie tego się spodziewał. Liczył chyba na to, że usłużny hotelarz będzie go dalej rozpieszczać mrożonym jogurtem.
- Muszę ogarnąć sprawy z uczelnią i projektem, nad którym pracowaliśmy. Dziadek chce również, żebym pojechał do jego przyjaciela. Planuje odkupić od niego jakieś zabytkowe meble. Wysyła mnie także na ważne targi. Oficjalnie zadebiutuję jako jego zastępca – przechwala się.
- Gratuluję! Długo na to czekałeś! – spontanicznie chwyta Freddiego za rękę. Ten od razu wykorzystuje ten drobny gest, splatając ich palce.
- Eli… Zamierzam poświęcić ten czas pracy, ale nie tylko. Sam widzisz, że dobrze się rozumiemy. Lubimy ze sobą rozmawiać. Może nie jeżdżę mercedesem, ale… Chcę przez to powiedzieć, że jeśli teraz mnie odrzucisz, więcej nie będę ci się narzucać – muska palcem wskazującym jasny policzek.
- Ja… Ja… - przerażony takim obrotem sprawy złotowłosy, rzuca mi błagalne spojrzenie. Młody mężczyzna pochyla się do przodu i całuje zaskoczonego chłopaka w policzek.
- Freddy… - syczę wściekły, wchodząc do altanki. - Nie przypominam sobie, abym pozwolił ci go dotykać… - odkładam nożyce ogrodowe, by w razie potrzeby móc ukręcić mu łeb.
- A ja nie przypominam sobie, abym prosił o pozwolenie – uśmiecha się ironicznie, podczas gdy ja aż się gotuję.
- Uważaj… - warczę, ledwo nad sobą panując.
- Nie, to ty uważaj, bo w każdej chwili mogę ci odebrać i jego, i dziecko – wkłada ręce do kieszeni i odchodzi w kierunku drzwi. – Zadzwonię – zwraca się do Eli. – Nie musisz mnie odprowadzać, Max. Sam trafię do drzwi – liczę w myślach do czterdziestu, zanim udaje mi się rozluźnić zaciśnięte w pięści dłonie.
- Dlaczego zawsze jesteś dla niego taki niemiły? – głos małego artysty przywraca mnie do rzeczywistości.
- Ja?! Niemiły?! Ciesz się, że go nie zabiłem!
- Nie zrobiłbyś tego – stara się uspokoić moje skołatane nerwy, dolewając oliwy do ognia…
-Nie życzę sobie, by tu przychodził, karmił cię lub dotykał. Czy wyrażam się jasno?!
- Nie masz na to wpływu – wraca do szkicowania, ignorując mnie. Podchodzę do fotela, na którym siedzi i unoszę jego brodę, by patrzył mi prosto w oczy.
- Powiem to tylko raz, więc radzę ci dobrze zapamiętać. Jesteś mój. Od chwili, gdy ten bezmózgi doktorek oświadczył, iż nosisz moje dziecko, należysz do mnie! Jeśli ktoś ośmieli się tknąć cię palcem, bez mojego pozwolenia, załatwię go tak, że własna matka go nie pozna.
- Skończyłeś? – zaciska usta w wąską kreskę, by nie parsknąć śmiechem.
- Eli, ja nie żartuję… Ty i dziecko…
- Dziecko z pewnością jest twoje, ale mnie do tego nie mieszaj – wygląda na urażonego. Odsuwa moje dłonie, po czym zbiera niedokończone rysunki do teczki i zostawia mnie samego.
- Gdzie idziesz? – bezradnie przyglądam się jego poczynaniom.
- Na spacer.
- Poczekaj, pójdę z tobą.
- Nie, dziękuję - zadziorny króliczek? Podoba mi się… Popołudnie jest ciepłe i słoneczne. Krótka wyprawa nad jezioro obu nam poprawi humor.
- To nie była prośba – ruszam za nim, by mi nie uciekł.
- Spacer jest moją zachcianką, a nie dziecka, a ponieważ masz już spore doświadczenie w gardzeniu moimi potrzebami, zostawisz mnie w spokoju i zajmiesz się sobą. Czy wyrażam się jasno? – obraca się na piecie i znika mi z pola widzenia.
- Twoje potrzeby, tak? Jeszcze zobaczymy…

czwartek, 23 listopada 2017

Rozdział VII

„Najlepszy


- Panie Johnes, czemu nadal leży pan w łóżku? Nie tak się umawialiśmy, prawda? – z niedowierzaniem odkrywam, że mały książę wciąż ma na sobie piżamę. Jakby nigdy nic, pracuje na komputerze. – Pamięta pan o rozkładzie dnia? – karcę go ostro.
- Najpierw muszę to skończyć – wpatruje się w ekran laptopa, obserwując notowania giełdowe. Za niecałe dwa miesiące przeniesiemy się do Chin. Eryk mocno wziął to sobie do serca i stara się jak najdokładniej poznać rynek.
- Rehabilitacja jest najważniejsza – irytuję się, podchodząc bliżej i zabierając mu jego bezcenny sprzęt. – No już, drugi raz nie powtórzę.
- Mówił ci ktoś, że jesteś apodyktyczny? – marszczy brwi, lecz nie próbuje polemizować. Posłusznie wykona moje polecenia. W głębi duszy wie, że choć wymagam od niego żelaznej dyscypliny, robię to dla jego dobra. Odzyskanie sprawność w prawej ręce jest trudne, lecz nie niemożliwe. Jednak by to się udało, lwią część wolnego czasu musi poświęcić na ćwiczenia. Jest zniechęcony, bo choć walczy z bólem, jego wysiłki spełzną na niczym. Już nigdy nie zagra na skrzypcach. Część z ortopedów, których poprosiłem o konsultację, wykluczyło interwencję chirurgiczną. Inni się wahają, nie chcąc doprowadzić do zupełnego bezwładu ręki. Tymczasem Eryk… Nie pogodził się ze stratą. Jego serce zostało złamane i chyba tylko cud byłby w stanie naprawić ten stan rzeczy.
- Wasza wysokość, taka obelga z twoich ust, to dla mnie prawdziwy zaszczyt – kłaniam mu się. Jasnowłosy nie lubi, gdy przypominam mu o szlachetnym pochodzeniu. Przyzwyczaja się do bycia „zwykłym śmiertelnikiem”, lecz ja mam inny plan.
- Vee… Ja nie chcę ćwiczyć! – marudzi, próbując zakopać się pod kołdrą.
- Nie przesadza pan? To tylko osiem godzin… - ściągam z niego kołdrę i wyciągam rękę, by mieć pewność, że nie odmówi. Choć bardzo ze sobą walczy, w końcu i tak ulega.
- To niesprawiedliwe! Dlaczego mnie zmuszasz? Mógłbym w tym czasie zrobić wiele innych rzeczy – wstaje z łóżka, a ja w tym czasie wręczam mu białą koszulę. Spoglądam na zegarek. Zostało nam piętnaście minut do przyjścia nauczycielki. Powinniśmy zdążyć.
- Taki kaprys z mojej strony – uśmiecham się. – Jeśli się pan postara, w nagrodę pojedziemy do opery – nienawidzę paryskiej opery. Mierzi mnie na samą myśl o snobistycznej atmosferze tych wszystkich miejsc, przesiąkniętych „sztuką”, ale mój podopieczny… Jego oczy od razu wyrażają czystą miłość i zachwyt.
- Mówiłeś, że nie ma już biletów… - wypomina mi zeszłotygodniowe błagania. W wolnych chwilach wyszukuje w Internecie adresy galerii, muzeów i innych przereklamowanych miejsc, a potem zmusza, abym go tam zabierał. Jeśli mamy oglądać dzieła wielkich mistrzów, nie mam nic przeciwko. Jednak sztuka nowoczesna…
- Bo to prawda, lecz dla pana zrobiono wyjątek. Loża może być? – podaję chłopakowi spodnie.
- Naprawdę?! Dziękuję! – rzuca się na mnie, mocno obejmując. Przeprowadziliśmy się do Paryża trzy tygodnie temu. Podjęcie tej decyzji przyspieszyła „rehabilitantka”. To prawdziwa mistrzyni. Przekonanie jej do pomocy było naprawdę trudne, lecz dla księcia zrobię wszystko.
- Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na temat tego, że nie będzie pan ćwiczył. Czy wyrażam się jasno? – grożę mu palcem.
- Vee, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Zależało mi na tym przedstawieniu. Tobie również powinno przypaść do gustu. Jest rzadko wystawiane z racji dość kontrowersyjnego tematu, jaki podejmuje, ale…
- Opowie mi pan przy śniadaniu – ciągnę go za sobą do kuchni, gdzie czeka na niego ciastko truskawkowe. - Jak ręka?
- Boli – spuszcza wzrok.
- Musi pan wytrzymać. Zdaniem lekarza jeszcze kilka tygodni i będzie lepiej – obecnie największe nadzieje pokładam w pewnym chińskim autorytecie medycznym. Niestety jest on dość restrykcyjny. Postawił poprzeczkę tak wysoko, że księciu zdarza się płakać. Pozwalam mu wtedy na chwilę przerwy, którą i tak później odpracowuje. Bycie dorosłym jest trudne.
- Wytrzymam – zapewnia mnie żarliwie. Boi się, że jeśli mnie rozczaruje, zostawię go samego. Nie zrobię tego.
Podczas śniadania nie potrafię oderwać wzroku od okna wyczekując pojawienia się białej limuzyny.
- Vee, ona może się chwilę spóźnić – Eryk śmieje się ze mnie beztrosko, dolewając herbaty do swojej filiżanki. Dobrze wie, że nieco zadurzyłem się w tej uroczej kobiecie i spędzenie kilku godzin w jej towarzystwie, mocno mnie nakręca.
- Gdy się pan zakocha, to…
- Mówmy o rzeczach realnych – ucieka od tematu. – Dlaczego nie zaprosisz jej na kawę, skoro tak ci się podoba? – sprytnie kieruje temat naszej rozmowy z powrotem na mnie.
- Bo ma już męża, o czym doskonale pan wie – opieram się czołem o zimną szybę.
- I to cię powstrzymuje? – parska śmiechem.
- Nie. Po prostu kobiety takie jak ona, nie są zainteresowane przelotnymi znajomościami.
- Więc zaoferuj jej coś więcej – podchodzi bliżej przeszklonej ściany, by móc razem ze mną przyglądać się ruchliwej ulicy.
- Panie Johnes… - jak mam mu to wytłumaczyć? – Więcej jest wtedy, gdy chce się z kimś stworzyć dom.
- Dom… - to słowo jest mu zupełnie obce. Brzmi smutno i niesie za sobą same zgryzoty.
- Już jest! – wskazuję na białą limuzynę, która skręca w naszą ulicę. – Rozegramy to tak. Pan będzie się uczył, a ja flirtował. W ten sposób wszyscy będą zadowoleni.
- Hmm… Chyba powinniśmy dać sobie radę – uśmiecha się do mnie porozumiewawczo.
- I właśnie dlatego tak dobrze się nam współpracuje. Rozumiemy się prawie bez słów – klepię chłopaka po ramieniu.
- Nie martw się, Vee. Niedługo my też będziemy mieć swój dom… Taki, w którym nikt nas nie skrzywdzi.
- Co ma pan na myśli?
- Posiadłość w Rzymie… - podpowiada mi. – Brzmi znajomo?
Rzym… Najszczęśliwsze chwile swojego życia spędziłem właśnie tam. To dlatego Erykowi tak bardzo zależy, abyśmy się tam przenieśli?

***

- Związałem cię i zamierzam wykorzystać… - zadowolony z siebie rudowłosy krąży wokół łóżka podziwiając swoje „dzieło”. Nieźle mnie urządził. Szarpię mocno, by uwolnić ręce, lecz na niewiele się to zdaje. Wredny bachor! Przywiązał nadgarstki moim własnym paskiem do ramy w taki sposób, że nawet gdybym chciał, nie mam szans na ucieczkę. Niech ja go tylko dorwę…
- Brandon… Liczę do trzech. Jeśli mnie nie uwolnisz, to… - moja wściekłość zdaje się narastać z każdą sekundą. Tym razem ostro przegiął i kara go nie minie!
- To co? – odpowiada przebiegle, zdejmując jednocześnie piżamę, którą rzuca na podłogę.
- Uważasz, że ci na to pozwolę? – ozdobny zagłówek wykonany jest z rzeźbionej dębiny. Szamoczę się ze wszystkich sił. Ani drgnął. Chłopak uśmiecha się tak, jakby dostał wymarzony prezent. Brakuje mi tylko kokardki na…
- Nie będę cię pytał o zdanie, bo obydwaj znamy odpowiedź – ściąga z siebie majtki i zupełnie nagi podchodzi bliżej.
- Brandon, to twoja ostatnia szansa… - ostrzegam go, by nie mógł mi później zarzucić, że nie wiedział o konsekwencjach, które będą dość brutalne.
- Bardzo cię pragnę, Vee… Od chwili, gdy cię spotkałem, myślę tylko o tym, by poczuć, jak się we mnie poruszasz – oblizuje zmysłowo wargi, przesuwając wzrokiem po moim ciele. – Zrobisz to tak, jak lubię?
- Zostaną z ciebie strzępy – wbijam w niego wzrok. Trochę się mnie boi, a mimo to ani myśli, by zrezygnować.
- Serio? – uśmiecha się, podchodząc do niewielkiego fotela, na którym leży jego plecak. Najwidoczniej źle zinterpretował moje słowa. – Byłem pewny, iż zapytasz o to, jak znalazłeś się w tej krępującej sytuacji… Ostatecznie to chyba pierwszy raz, gdy dałeś się tak podejść…
- Wyglądam na skrępowanego? – choć nasza pogawędka wydaje się mieć dość beztroski charakter, atmosfera gęstnieje do tego stopnia, iż można by ją kroić nożem.
- Wyglądasz kusząco… - wyciąga coś ze środka, po czym zakrada się do mnie, niczym kot.
- Na twoim miejscu zacząłbym uciekać. Szybko i daleko – podpowiadam mu słodkim tonem.
- Och Vee, jesteś taki zabawny – śmieje się, muskając opuszkami mój policzek. – I gorący… Nie mogę się doczekać, aż zacznę cię ujeżdżać – rozmarza się, nieco nade mną pochylając. – Pocałuj mnie – szepcze tuż nad moimi ustami.
- Spadaj – odwracam głowę w bok, by nie dać mu satysfakcji. Z drugiej jednak strony, jeśli dobrze to rozegram… Hmm…
- Nie będę cie dłużej trzymał w niepewności – siada na skraju łóżka i przeczesuje moje włosy palcami. – Zauważyłem, że jesteś bardzo opiekuńczy, więc celowo wierciłem się w twoich ramionach za każdym razem, gdy pozwalałeś mi ze sobą spać. Dzięki temu, a także niewielkiej ilości środka nasennego, który znalazłem w szafce z lekami babci Miller… Dolałem ci kilka kropli, gdy oglądałeś zdjęcia jej męża. Gdybyś wiedział, jak te przygotowania działały na moją wyobraźnię… Z trudem nad sobą panowałem, nie przestając marzyć o tym, że już niedługo ty i ja... Taki silny, a taki bezbronny… - mruczy cichutko, jednocześnie zaczynając pocierać swojego członka ręką. - Mmm… - przymyka powieki i odchyla głowę nieco do tyłu. – Wolałbym, abyś ty to robił… Masz takie męskie dłonie… - sapie.
- Uwolnij mnie, to zrobię ci coś znacznie gorszego… - nie potrafię oderwać od niego wzroku. Wygląda tak niewinnie. Błękitne oczy, delikatne piegi, lekko zaróżowione policzki i usta, które lekko zagryza. Gdzieś wewnątrz mnie cichy głos podpowiada, że to ja powinienem się nimi zająć. Ssać tak mocno, aż zrobią się spuchnięte i znacznie ciemniejsze… Odebrać mu resztki powietrza i napawać się widokiem zdanego wyłącznie na moją łaskę…
- Nie martw się, kochany. Wszystko dokładnie przemyślałem – niespodziewanie kładzie się obok mnie i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi. – Lubię twój zapach. Zmysłowy i… – próbuje pocałować mnie w policzek, lecz ponownie odwracam głowę. – Nie bądź taki… - dąsa się, przesuwając dłonią w dół mojej klatki piersiowej. Zakrada się palcami pod materiał i zaczyna badać mięśnie na moim brzuchu. – Dużo ćwiczysz, prawda?
- Przestań… - nasze twarze dzielą od siebie centymetry. Oczy nastolatka intensywnie lśnią. Jest gotowy spełnić swoje groźby.
- Nie przestanę – przysuwa się jeszcze bliżej i trąca nosem mój policzek. Wyraźnie słyszę, jak odkręca buteleczkę, którą wcześniej wyjął ze swojego plecaka. Nad łóżkiem unosi się subtelny zapach jakiś egzotycznych owoców. Zupełnie do niego nie pasuje. W sumie czy powinno mnie to dziwić? Brandon jest inny, niż mi się wydawało.
- Jeśli mnie nie uwolnisz – wzdycham zrezygnowany – zrobię ci coś bardzo, bardzo złego…
- Pozwolę ci zrobić ze sobą wszystko, na co tylko masz ochotę, ale najpierw… - sięga dłonią do mojego rozporka i powoli go odpina. Odruchowo usiłuję się odsunąć, lecz nie bardzo mam jak. – Vee… - małolat z niezadowoleniem zaczyna kręcić głową. – Przecież wiesz, jak to działa. Nie spinaj się tak, bo i ja zrobię się spięty, a wtedy nie będzie nam przyjemnie – mocno zdeterminowany wstaje ze swojego miejsca, przekłada nogę i siada na moich udach. Mógłbym go skopać, lecz zamiast tego daję się ponieść nastrojowi. Baw się, póki możesz…
Przed naprawdę długą chwilę patrzymy sobie prosto w oczy. Powietrze jest tak naelektryzowane, iż zdaje się lśnić. Niebieskooki celowo oblizuje usta a potem pochyla się nade mną. Wsuwa obie dłonie pod mój biały podkoszulek i przejeżdża po skórze paznokciami. Dobrze wie, że zostawi ślady, lecz właśnie o to mu chodzi. Zaczynam się bezczelnie śmiać, czym wyprowadzam go z równowagi.
- Co cię tak bawi?- marszczy brwi, by okazać mi niezadowolenie.
- Ty – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A konkretnej?
- Tanie sztuczki z filmików porno dla amatorów to wszystko, na co cię stać? – drwię.
- Nie. Przygotowałem też inne atrakcje – jest rozgniewany. Na pierwszy rzut oka widać, że brakuje mu doświadczenia do takich „zabaw”.
- Nie mogę się doczekać – chichoczę. – Nie patrz tak na mnie. Doceniam twoje starania, naprawdę. Mogę grać ofiarę, jeśli tak ci na tym zależy. Mam się zacząć bronić? A może wolisz, abym był uległy?
- Zamknij się! – układa dłonie na moich policzkach i całuje bardzo namiętnie. Jego usta są nachalne, a jednocześnie zniewalające. Z przyjemnością rozchylam wargi. Gdy język chłopaka ociera się o mój, bez najmniejszego problemu przejmuję pełną kontrolę nad pocałunkiem.
- To, jak rozumiem, był ostatni akt desperacji – dyszę ciężko, bezceremonialnie przerywając pieszczotę.
- Nie – prostuje się, dumnie spoglądając na mnie z góry. Chwyta za mój podkoszulek i rozdziera go na pół, obnażając klatkę piersiową. – Jesteś cholernym ideałem… - zaczyna gładzić mnie po brzuchu, zaznaczając kontur mięśni opuszką palca wskazującego.
- Łaskoczesz - czuję, jak ten delikatny dotyk rozpala mnie do czerwoności. Nie powinienem tak reagować. Nie przy nim. Jest moim podopiecznym i…
- Kocham cię, Vee. Tak bardzo cię kocham – jego wyznanie wyrywa mnie z zamyślenia. – A ty? Kochasz mnie chociaż troszkę? – ponownie drażni moją skórę swoimi paznokciami, drapią niemiłosiernie mocno.
- Chcesz wiedzieć, co czuję? Wypuść mnie, to sam się przekonasz – nabieram gwałtownie powietrza, gdy chłopak szczypie moje sutki.
- Podoba ci się, prawda? Lubisz to… Lubisz ostry seks. Inny cię nudzi - sam odpowiada na zadane pytanie, nie czekając, aż ja to zrobię. Czy to możliwe, by domyślił się prawdy? - Widzę to w twoich oczach. A właściwie odkryłem to w chwili, gdy przedstawiłeś mi tamtą kobietę. Była piękna, lecz ty ledwo ją zauważałeś. Wtedy zacząłem nabierać podejrzeń – uśmiecha się przebiegle, zadowolony z siebie.
- Skoro jesteś taki cwany, to z pewnością zdajesz sobie sprawę, że gdy tylko wpadniesz w moje ręce, zrobię ci coś naprawdę złego i ani wujek ani nikt inny mnie nie powstrzyma.
- Vee – burczy niezadowolony – nie strasz mnie, bo to nie jest podniecające.
- Naprawdę? – udaję przejętego jego ciężką sytuacją.
- Później będziemy się tym martwić… - zsuwa spodnie z moich bioder i uwalnia mojego członka, którego obejmuje palcami. Jego ruchy są takie nieporadne. Ponownie zaczynam się śmiać. Urażony chłopak sięga po swoją butelkę. – Przestań, bo będę cię tu trzymał cały dzień.
- Skarbie, po co te nerwy? Przecież dobrze wiesz, że co osiem godzin dzwoni do mnie mój człowiek. Jeśli nie odbiorę telefonu, przyjedzie sprawdzić co porabiamy, a wtedy… Zimne! – skarżę się, czując sporą ilość chłodzącej substancji, którą rudowłosy wylewa na moje części intymne.
- Mamy mniej czasu, niż zakładałem… - wzdycha niepocieszony, kontynuując masaż.
- Wiem – zrelaksowany, moszczę się wygodniej na poduszce, czekając na dalszy rozwój zdarzeń. Być może się mylę, lecz mój „oprawca” nie posunie się zbyt daleko. Robi wiele szumu i na tym koniec. Łapię się na tym, że zaczynam żałować, iż ten poranek, choć zapowiadał się tak interesująco, skończy się fiaskiem.
- Zarozumialec! – zaciska mocniej palce, które nieporadnie ślizgają się po napiętej skórze.
- Mhm… - mruczę, przymykając powieki.
- Myślałem, że będziemy się pieścić długie godziny, lecz gdy na ciebie patrzę, jestem nakręcony, jak nigdy. Nie gniewaj się, Vee, ale dłużej nie wytrzymam –unosi wyżej biodra i zaczyna pocierać główką swoje wejście.  Nie jest rozciągnięty. Będzie go bolało jak diabli. Już mam mu to powiedzieć, lecz gryzę się w język. Sam tego chce, więc…
Jego wnętrze jest ciasne i gorące. Opuszcza się na mnie bardzo powoli. Jęczy z bólu, choć wsunąłem się w niego dopiero do połowy. By nieco się uspokoić i zapanować nad przykrymi odczuciami, zamyka oczy i zaczyna spokojnie oddychać. Właśnie na to czekałem. Jedno zdecydowane pchnięcie wystarczy, by jego krzyk wypełnił cały pokój.
- Mówiłeś, że dłużej nie wytrzymasz… - spogląda na mnie pełen wyrzutów na ten wredny występek.
- Idealnie do siebie pasujemy… – jego zbolały ton nie do końca mnie przekonał.
- Masz dość?
- Ciebie? Nigdy! Wiem co lubisz i właśnie to zamierzam ci dać – pochyla się do przodu, całując mnie powoli. Niecierpliwię się. Mam dosyć czekania.  
- Chyba zasłużyłem na coś więcej… - wyraźnie daje mu odczuć moje niezadowolenie.
- Pragniesz mnie? – nieznacznie unosi biodra, doprowadzając moją samokontrolę do granic wytrzymałości.
- Rusz się w końcu – poganiam go. Nie liczę na to, że zaspokoi mnie tak, jak lubię. W obecnej sytuacji wezmę, co mi da.
- Tego chcesz? – kołysze się zmysłowo sięgając do moich ust. Gdy odmawiam pocałunku, prycha głośno i w końcu naprawdę zaczyna się poruszać. Ciche krzyki dobiegają z jego gardła, drobne dłonie suną po jasnym ciele. Choć bardzo się stara, nie jest w stanie patrzeć mi w oczy. Jego powieki stają się ciężkie, wzrok zamglony. Przyjemność trwa zaledwie chwilę. Rudowłosy dość szybko dochodzi, po czym opada na mnie, usatysfakcjonowany.
- Dobrze ci było? – kpię, dmuchając na jego loki, które przyklejają się do pokrytego potem czoła, zasłaniając jego piękną twarz.
- Tak… - posyła mi nieśmiały uśmiech, po czym przesuwa się nieco wyżej, uwalniając mojego członka ze swojego wnętrza. – Rozwiążę cię – decyduje niespodziewanie. – Jednak zanim to zrobię, obiecasz, że zrobimy to jeszcze raz. Co ty na to?
- Już się poddajesz? – nie wierzę własnym uszom. To najbardziej żałosna próba wykorzystania, o jakiej słyszałem.
- Nie poddaję się. Po prostu wiem, że za chwilę zadzwoni telefon. Musisz odebrać. A potem, gdy już spławisz tego kogoś, dasz mi silniejszy orgazm. Więc jak będzie? Zgadzasz się? – w napięciu czeka na to, co powiem.
Rozum każe odmówić tej szczodrej ofercie, ale Brandon doprowadził mnie do furii i poniesie tego konsekwencje. Chce seksu, dostanie seks…
- Jestem twoim więźniem. Ty decydujesz – unikam odpowiedzi wprost. Niebieskooki najpierw spogląda mi w oczy, a później sięga do moich nadgarstków i poluzowuje zapięcie. W pierwszej chwili zachowuje się jak przestraszone zwierzątko, gotowe do ucieczki. Postanawiam uśpić jego czujność. Siadam na łóżku i rozmasowuję obolałe ramiona. Sięgam także po telefon, który usłużnie mi podaje i wbijam kod. Nie fatyguję się, by wykręcić numer. Korzystam z aplikacji, która potwierdzi moją lokalizację, po czym blokuję ekran i odkładam urządzenie na stolik, ustawiony po drugiej stronie łóżka. W tym czasie Brandon kładzie się obok mnie na boku i nie przestaje uśmiechać.
- Vee… - szepcze moje imię, próbując zwrócić na siebie uwagę. Zapewniam cię, że od tej chwili skupie się wyłącznie na tobie…
Z kocią gracją chwytam zaskoczonego nastolatka za łydkę i przeciągam na środek łóżka.
- Co…?! – próbuje się obrócić na plecy, lecz to również przewidziałem. Wbijam się palcami w jego kark i dociskam do poduszek, by nie miał jak się podnieść. Gdy zaczyna walczyć, ustawiam się między jego rozsuniętymi nogami, po czym wykręcam mu obie ręce do tyłu.
- Nie waż się drgnąć – rozkazuję zimnym, pozbawionym emocji tonem. Czuję pod skórą przyjemny dreszcz, który pojawia się tylko w chwili, gdy odrzucam kontrolę i mogę być sobą.  
- To boli! Słyszysz?! – walczy zaciekle, lecz na niewiele może sobie pozwolić.
- Chciałeś się ze mną bawić, więc nie narzekaj, bo to dopiero początek – wchodzę w niego mocno. By zdławić protesty, pochylam się do przodu i pilnuję, by poduszka tłumiła jego krzyki. Niech krzyczy, skoro chce. – Kochasz mnie, więc powinienem dać ci się poznać z każdej, nawet najgorszej strony… - agresywne pchnięcia pozwalają mi odzyskać utraconą władzę.
- Nie przestawaj! Tak dobrze…! – chłopak szybko przyzwyczaja się do tego tempa. Wiedziałem, że tak będzie. Być może miał jakieś pojęcie o seksie, lecz po tym razie zmieni zdanie.
- Głuptasie, nie zamierzam przestać. Dasz mi to, co obiecałeś. W przeciwnym wypadku, zabiję cię… - jest mi gorąco. Adrenalina i endorfiny krążą w moich żyłach. Interesuje mnie tylko i wyłącznie własna przyjemność. Cała reszta zupełnie się nie liczy. Dziki, wolny, nieokiełznany… Dochodzę z ekstatycznym uśmiechem na ustach, uwalniając moją małą ofiarę, która dysząc ciężko, ponownie zdążyła dojść.
- To było… Najlepszy… - zabrakło mu słów? Ciekawe…
- Śpij – każę mu, okrywając jego zmaltretowane ciało prześcieradłem. Natychmiast zamyka oczy. – Widzisz, jednak potrafisz być grzeczny… - głaszczę go przez chwilę po policzku.

Pozwalam Brandonowi na dwugodzinną drzemkę, podczas której udaje mi się spakować nasze rzeczy oraz wykonać kilka telefonów. Pani Miller przygotowuje nam śniadanie. Rozkoszując się smakiem świeżo wyciśniętego soku z owoców, przyglądam się jednocześnie śpiącemu dzieciakowi. Nawet przez sen wygląda całkiem ponętnie.
- Przestań się na mnie gapić i wracaj do łóżka – mamrocze sennie.
- Nic z tego, mały. Zbieramy się stąd. – rzucam w niego ozdobną poduszką, by przyśpieszyć poranną pobudkę.
- Nie mam siły się ruszyć… - naciąga na siebie kołdrę aż po rude loki, chowając się przed moim wzrokiem.
- To nic nie da. Weź prysznic i zjedz śniadanie – gdy nie reaguje, zrywam z niego ciepłe okrycie.
- Jesteś taki brutalny… - narzeka, nadal nie otwierając oczu.
- Myślałem, że lubisz, gdy taki jestem… - pewny swego, podaję mu szklankę soku. Jego cytrusowy zapach sprawia, że zmienia zdanie i chętnie wyciąga po niego rękę.
- Lubię to mało powiedziane – uśmiecha się zawadiacko. – Chcę jeszcze raz…
- Odpowiedź brzmi nie – pomagam mu wstać. Krzywi się z bólu, siadając.
- Nic nie mów – uprzedza moje słowa. – Dla takiego seksu warto pocierpieć.
- W samochodzie zmienisz zdanie.
- Nie możemy tu zostać? Proszę… - wlepia we mnie błagalne spojrzenie licząc na to, że się ugnę.
- Przykro mi. Mamy inne plany. Twój wujek Adam kazał nam…
- Mam gdzieś, co nam kazał! Nie chcę jechać do Kanady!
- Nie chcesz? – dziwię się. – Przecież bez przerwy żądałeś od Adama, by po ciebie przyjechał…
- Vee, ty nic nie rozumiesz! – wybucha, zaciskając dłonie na pomiętej pościeli. – Wiesz co powiedział podczas naszej ostatniej rozmowy? Że jestem jego jedynym krewnym i przekaże mi swoje dziedzictwo! Rozumiesz, co to znaczy?! On zamieni mnie w bandytę! Nie chcę być taki jak on! Musisz mi pomóc przed nim uciec! – nieporadnie wstaje ze swojego miejsca i rzuca mi się na szyję, zaczynając żałośnie płakać. I co mam teraz zrobić?

***
Tym z Was, którzy nie zauważyli poprzedniego postu przypominam, że możecie wybrać, jaki post opublikuję jutro - prolog Humorów Króla lub Bezsenne Noce :)

Wasz Kitsune