poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział XVI

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)




"To niesprawiedliwe", często to sobie powtarzam. Tęsknię za Willem, za rodzicami... Wszystko wskazuje na to, że spędzę kolejne samotne święta. Nie mam na nic ochoty. Godzinami leżę w łóżku i czytam podręczniki akademickie. Nie powiedziałem mu o studiach... Chciałem to zrobić, ale nigdy nie było okazji. Poza tym, co miałbym powiedzieć? Chyba zdaje sobie sprawę, iż za niecałe dwa miesiące kończę szkołę, prawda? On też nigdy nie poruszył tego tematu. Nie zapytał o moje plany, o to co będzie po szkole. Cholerny egoista.
Tęsknię. Wyciągam telefon i przyciskam zieloną słuchawkę. Czekam, czekam, ale nie odbiera. Nie ma go od tygodnia. Przez ten czas rozmawialiśmy aż dwa razy przez telefon. 2 minuty 7 sekund. To też jest niesprawiedliwe...
Przed samymi świętami, które tradycyjnie przygotowują obcy ludzie, przyjeżdżają rodzice. Bardzo się cieszę, że jednak o mnie pamiętają. Przywieźli mi tonę prezentów. Czuję się kochany i rozpieszczony do granic możliwości. Pytają o szkołę, znajomych, egzaminy. W przypływie szczerości powiedziałem o zerwaniu z Jade. Mama mnie przytuliła. Było jej przykro, że trzymałem to w sekrecie. Tata wprost przeciwnie. Docenił fakt, że zachowałem się jak prawdziwy mężczyzna. Ani słowem nie wspomniałem, że znowu jestem zakochany. Rodzicom nie przeszkadzałby mój związek z innym mężczyzną. Mimo to nie chciałem im mówić. Byłem wściekły na Willa. Milczenie o jego obecności w moim życiu stanowi rodzaj zemsty. On jest taki rodzinny, a ja zachowam dyskrecję... Choć to dziecinne, to jednak czuję sporą satysfakcję.
Tata w tajemnicy opowiedział mi, że marzy mu się przejęcie firmy jego znajomego, która jest na skraju upadku i tylko cud byłby w stanie ją uratować. Słucham go zafascynowany. Jego zdaniem w przeciągu trzech, czterech lat, przy dobrym zarządzaniu, byłby w stanie ustabilizować sytuację, a potem przekazałby mi ją pod opiekę. To bardzo pomogłoby mi w karierze. Własna firma wyglądałoby niesamowicie w CV. Nie mogę się doczekać, gdy zaliczę wymagane staże i będę mógł zacząć realizować własne projekty. To już niedługo, dokładnie za cztery lata.
Wszystko co dobre szybko się kończy. Rodzice żegnają się ze mną w poniedziałkowy wieczór. Odprowadzam ich na lotnisko. Obiecują, że za dwa, góra trzy tygodnie wrócą do domu. Macham im, gdy wsiadają do samolotu.
Nie chcę wracać do pustego mieszkania, więc włóczę się trochę po mieście. Mój telefon wibruje w chwili, gdy przeglądam nowe filmy na dvd. Wyciągam go z kieszeni i spoglądam na ekran. William. Serce od razu gwałtownie przyspiesza. Czuję się zdradzony. Obiecał, że będę mógł dzwonić. Nie wspominał jednak, że nie będzie odbierać połączeń... Choć dużo mnie to kosztuje, wyłączam telefon i wracam do przeglądania płyt. Przechodzę obok kina, które kusi nocną ofertą. Kupuję bilety i popcorn. Przez kolejnych kilka godzin nie myślę o niczym. Wreszcie udaje mi się zrelaksować.
Wracam do domu taksówką. Otwieram drzwi kodem, lecz zanim dosięgam panelu, by włączyć światła, ktoś szarpie mnie za rękę.
Gdzie byłeś?! - krzyczy głos w ciemności. Próbuję się wyrwać. Napastnik jest znacznie silniejszy i mocno mnie przytrzymuje. Znam ten głos...
- Will! Śmiertelnie mnie przestraszyłeś! - szarpię się w jego ramionach.
- Gdzie byłeś?! - powtarza równie głośno.
- A co cię to obchodzi? - pytam wściekły za to, że mnie przestraszył.
- Mały... Nie. Igraj. Ze. Mną. - wypowiedział te słowa tak lodowatym głosem, że poczułem się zagrożony.
Udaje mi się wyplątać z jego uścisku, więc natychmiast zapalam światło w całym apartamencie. Oczy Willa skrzą się jak u drapieżnika. Jest wściekły i wcale tego nie ukrywa.
On jest wściekły? To ja powinienem być na niego zły i zaskoczyć go w jego salonie! Zupełnie o mnie nie pamiętał! Przez chwilę mierzymy się wzrokiem. Podchodzi i chwyta mnie za brodę, abym nie uciekał wzrokiem.
- Gdzie byłeś? - pyta po raz kolejny, znacznie spokojniej.
- Odprowadzałem rodziców na lotnisko, a potem poszedłem do kina.
- Sam?
- Sam. Chcesz zobaczyć bilet? Mam go w kieszeni kurtki. Możesz też zadzwonić i poprosić o nagrania z monitoringu - Will nie jest w nastroju do żartów, więc nie docenia moich starań. Jego palce boleśnie zaciskają się na mojej brodzie.
- Nie odebrałeś telefonu - wyrzuca mi.
- Ty też nie.
Puszcza mnie i odchodzi kilka kroków. Dopiero teraz zauważam, że ma na sobie czarny garnitur i krawat. Pierwszy raz widzę go w takim stroju. Jest nieziemsko przystojny. Wygląda jakby chwilą chodził po wybiegu.
Jak się czuje twój dziadek? - pytam z nadzieją na rozładowanie napięcia między nami. Ostatecznie to jego choroba spowodowała to zamieszane.
- Nie żyje.
- Przykro mi - tylko tyle udaje mi się wydukać. Nie wiem jakich słów powinienem użyć, aby go pocieszyć. Nie wiem czy on potrzebuje mojego pocieszenia. Nic już nie wiem. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego.
Mężczyzna odwraca się do mnie gwałtownie i przyciąga bliżej, abym nie stracił równowagi. Całuje mocno i zaborczo.
Will... ja... - próbuję go powstrzymać, gdy zaczyna nam brakować tchu.
- Zamknij się - szepcze cicho i ponownie szturmuje moje usta. Ulegam mu. Nie chcę walczyć, stawiać oporu. Nie dlatego, że jest mi go żal, bo stracił dziadka, ale dlatego, że bardzo za nim tęskniłem. Tęskniłem za jego obecnością, smakiem, dotykiem. Chcę brać to, co mi daje.
- Rozbieraj się - każe, a ja od razu spełniam jego żądanie, rzucając na podłogę poszczególne części garderoby. Podchodzi do mnie i kolejny raz unosi moją brodę do góry, abym patrzył mu prosto w oczy. Gdy próbuję dosięgnąć guzików jego koszuli, powstrzymuje mnie.
- Chcę się dotknąć - proszę. Ciemnowłosy znowu mnie całuje, tym razem delikatniej. Boję się, bo wyjątkowo trudno jest wczuć się w jego dzisiejszy nastrój. Mimo to nieśmiało otaczam go ramionami. Chciałbym mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale Will nie chce słów. 
Gdy jestem już nagi, rzuca mnie na łóżko w sypialni, do której zostałem zaciągnięty. Rozbiera się powoli. Nie znam go takiego, lecz pożądam bardziej niż kiedykolwiek. Jego oczy... Nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył.
- William...
- Cicho, mały - ucina od razu. Nie chce rozmawiać. Ja chyba też nie. Czuję się mocno oszołomiony. Kładzie się obok mnie. Coś w jego spojrzeniu powoli się zmienia. Uspokaja. Próbuję się przytulić, lecz nadal trzyma mnie na dystans. Może łatwiej mu będzie, jeśli zrobię to, co zawsze.
Gdy próbuję obrócić się na brzuch, powstrzymuje mnie.
- Nie, zostań tak.
Mam tak zostać? Nie chcę. To oznacza, że będziemy patrzeć sobie w oczy, a ja nie jestem na to gotowy.
- Wolałbym nie - szepczę cicho i ponownie próbuję zmienić pozycję, ale mi nie pozwala.
- Powiedziałem, że masz tak zostać.
- Nie możesz... - bronię się. Tyle w temacie uległości... Will bez najmniejszego problemu wciska mnie w poduszki, blokując możliwość ucieczki. Przytrzymuje dłonie swoimi, układając je nad moją głową. Jest tak blisko. Za blisko... I to spojrzenie, którego nie znam, a które tak bardzo onieśmiela...
- Nie bój się - szepcze cicho, tuż przy moich ustach. Pieści je swoim gorącym językiem. Znowu mu ulegnę... Zrobię co zechce, by tylko nie przestawał. Moja silna wola powoli słabnie, wypierana przez pocałunki, którym nie umiem się oprzeć.
- William... - powtarzam cicho jego imię, jakby to było magiczne zaklęcie. Przymykam powieki, ciężkie od pożądania. Jego pocałunki przenoszą się na moją szyję, klatkę piersiową, brzuch. Rysuje językiem wzory na skórze, która płonie pod wpływem jego pieszczot. Cały drżę, gdy bierze do ust mojego członka. To za dużo... Zbyt intensywnie... Gdybym mógł, zacząłbym go błagać, aby przestał. Przesuwa się powoli do góry, całując żebra, drażniąc językiem sutki. Gdy jestem już u kresu wytrzymałości, czuję jak samymi opuszkami dotyka mojego policzka. Zmuszam się, by podnieść powieki. Zalewa mnie fala granatu. Dlatego tego nie chciałem, to zbyt intymne doznanie. Gdy próbuję uciec wzrokiem, powstrzymuje mnie.
- Patrz na mnie, nie chowaj się - rozkazuje. Nie rozumie, że to wszystko jest zbyt mocne? Jak mam się nie chować przed czymś, czego się boję i czego nie rozumiem?
Wchodzi we mnie mocno, potęgując wszystkie doznania. Tęskniłem za tym uczuciem. Jest tylko tu i teraz. Porusza pewnie biodrami, wpatrując się w moje oczy, sprawiając że znikają zbędne myśli i słowa. Czuję się odsłonięty. Jakbym pierwszy raz w życiu doświadczał prawdziwej wolności. Przez ostatnie dwa miesiące często uprawialiśmy seks, spaliśmy razem, lecz to co jest teraz, w tej chwili, to coś zupełnie innego. To już nie jest zwykły stosunek. Kochamy się bezwstydnie patrząc sobie w oczy. Mam wrażenie, że jego tęczówki są całym moim światem. Tracę poczucie przynależności do rodziny, do wszystkiego co znam i rozumiem. Staję się kimś zupełnie innym, kogo się boję. Dochodzę mocno, czując na wargach delikatne pocałunki.
Zatraciłem poczucie czasu. Leżę bezpieczny w ramionach Willa, czuję jego ciepło, zapach... Jestem senny. Oczy same mi się zamykają ...
- Kocham cię - cichy szept Williama... Serce bije mu tak spokojnie. Zawsze musi mnie zaskakiwać...?

sobota, 19 marca 2016

Rozdział XV

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)





Egzamin zbliża się w zastraszającym tempie. Ostatni tydzień szkoły, potem Wielkanoc, a bezpośrednio po świętach... Wolę o tym nie myśleć. To tylko jeden dzień, powtarzam sobie. William torturuje mnie zarówno w szkole, jak i w domu. Zmusza, abyśmy rozmawiali po hiszpańsku.

Zadręczam go, aby spędzał ze mną jak najwięcej czasu. To trudne zadanie, bo ma bardzo dużo zajęć. Pomaga w rodzinnej firmie, tłumaczy dokumenty, uczy. Przy każdej nadarzającej się okazji proszę, aby zostawał na noc. Często się ze mnie śmieje, że nie potrafię nad sobą panować. Nie chcę tego umieć. Pragę ciągle więcej i więcej... Zachowuję się niczym rozkapryszone dziecko nastawione tylko na przyjemności.

Wróciłem ze szkoły, zamówiłem obiad i cierpliwie czekałem. Will pojawił się dopiero przed 20.00. Usiadł na sofie i przymknął powieki. Przyniósł ze sobą stos dokumentów i laptopa, co oznacza, że przez kilka następnych godzin będzie pracować.

- Zjesz obiad? - zapytałem cicho, siadając obok niego.

- Ugotowałeś coś?

- Nie, ale chciałem. - Mężczyzna wybucha cichym śmiechem - Zamówiłem z restauracji - podpowiadam mu.

- Za chwilę, dobrze?

- Jesteś zmęczony?

- Jestem.

- Za dużo pracujesz.

- Wiem, ale nie martw się. Na ciebie zawsze znajdę siłę...

- Przestań, nie o to mi chodziło! - oburzam się.

- Nie? Chcesz mi powiedzieć, że nie tęskniłeś? - Popycha mnie na sofę i przesuwa się w taki sposób, abym nie mógł się ruszyć. Wpatruję się w jego oczy pociemniałe z pożądania. Chciałbym mu ulec, ale widzę też sińce odbijające się od jasnej skóry.

- Może odpoczniesz? - naciskam. Will odsuwa się i pozwala mi wstać.

- Może.

Nie posłuchał mnie. Nigdy nie słucha. Zawsze robi to co chce... Przyglądam mu się ukradkiem z drugiego końca stołu, gdzie udaję, że piszę esej. Jest maksymalnie skoncentrowany. Przypomina robota. Kiedy odkłada ostatnią kartkę papieru dochodzi druga w nocy. Czuję się zmęczony od samego patrzenia...

- Koniec na dziś - oznajmia wstając. Przeciąga się. Na pierwszy rzut oka widać, że ledwo żyje.

- Strasznie wyglądasz.

- Dzięki. Za to ty bardzo kusząco.

- Idziesz spać, William. Teraz - staram się zmusić go do odpoczynku. Nie może żyć w taki sposób. Tempo, które sobie narzuca jest mordercze.

- Dobrze, mamo - drażni się ze mną, kierując w stronę łazienki.

Zasypia od razu, jeszcze zanim jego głowa dotknęła poduszki. To moja wina. Tak bardzo chciałem z nim być, więc rzucił wszystko i przyjechał.

Lubię patrzeć jak śpi. Obejmuje poduszkę, zabiera kołdrę, rozpycha się... Na początku myślałem, że dominuje tylko w łóżku, lecz to nieprawda. Taki właśnie jest. Władczy i nieustępliwy.

Wyciągam rękę, by go dotknąć. Ciepło aż promieniuje od tej jasnej skóry. To jakby wewnętrzny blask. A ja jestem jak ćma, kuszony światłem, które pewnie mnie zabije...

Żyjemy w taki sposób od prawie dwóch miesięcy... Aż wierzy mi się nie chce, że minęło już tyle czasu...

Obserwuję mężczyznę jeszcze przez chwilę, a potem gaszę światło i zasypiam.

Budzę się wcześnie rano. Nie otwieram oczu. Wyciągam rękę szukając go. Mój mały poranny rytuał. Nie ma go. Otwieram oczy. Jest wcześnie, dopiero 6.00... Nie chcę wstawać. Rozglądam się po pokoju. Cholerny Will... Nie mógłby pospać jeszcze godzinę jak normalni ludzie, zamiast zrywać się z łóżka o świcie?

Wyruszam na poszukiwania. Znajduję ciemnowłosego w kuchni.

- Mały, nie śpisz już? - podchodzi do mnie i wita promiennym uśmiechem. Skąd czerpie na to siły? Kilka godzin temu był nieprzytomny ze zmęczenia.

- Will, jest 6.00...

- A ty marudzisz od rana?

- Już pracujesz?!

- Muszę.

- Chodź do łóżka - proszę. - Pośpijmy jeszcze godzinę.

- Przez godzinę w łóżku mógłbym z tobą zrobić inne rzeczy - uśmiecha się figlarnie, wlepiając we mnie te hipnotyzujące tęczówki. Patrzę na niego nieprzytomnym wzrokiem. Podły drań. Znowu się ze mną bawi.

Na szczęście dzwoni telefon, który odbiera. Widać takich rannych ptaszków jest więcej... Patrzę z nadzieją, że może da się jednak przekonać. Zupełnie pochłonięty swoim komputerem, uderza szybko w klawisze, powtarzając do słuchawki “tak” bądź “nie”. Nie mogę na to patrzeć. Wracam do siebie. Okrywam się szczelnie kołdrą i zasypiam.

Budzę się, gdy robi mi się zimno. Ktoś zabrał mi kołdrę. Znowu...

- Oddawaj - mamroczę przez sen.

- Zmuś mnie - słyszę śmiech, który uwielbiam najbardziej. Will leży obok, podpiera głowę ręką i wpatruje się we mnie.

- Zrzuciłeś kołdrę na podłogę... Zimno mi.

- Biedactwo. Za chwilę będzie ci bardzo ciepło - kusi. Choć nadal jestem senny, czuję rozkoszny dreszcz na skórze.

Przysuwa mnie do siebie i obejmuje ramieniem. Zbliża twarz do mojej. Jest tak blisko, że jego ciemne rzęsy łaskoczą mój policzek. Otwieram oczy. Bezkresny granat - to wszystko co widzę. Całuje mnie powoli. Wtulam się szczelnie w szerokie ramiona. Dobrze mi.

- Mały, co ty ze mną robisz? - szepcze mi do ucha. Czułe słowa gubią mnie, sprowadzają płomienie pożądania, które chciałem od siebie odsunąć. Idźcie sobie, jeszcze nie... Teraz chcę być inny... Wrażliwy, powściągliwy... Taki jak on.

Układa mnie wygodnie na poduszkach i unosi się, by spojrzeć w oczy. Jest piękny. Tak bardzo piękny... Uległy, ufny, całkowicie poddany... Taki się czuję, gdy prześwietla moją duszę tym niezwykłym spojrzeniem.

- Tęskniłeś za mną? - pyta.

- Przecież wiesz.

- Nie, nie wiem. Powiedz mi.

- Bardzo tęskniłem.

- Jak bardzo?

Zabiera prawą dłoń, którą jeszcze przed chwilą opierał przy mojej głowie i przesuwa na brzuch. Smukłe palce na skórze... Jego dotyk wywołuje iskry... Nie umiem się powstrzymać... Zamiast odpowiedzieć jak bardzo tęskniłem, przygryzam dolną wargę zębami, by ukryć przed kochankiem ciche westchnienie.

- Jak bardzo? - pyta ponownie. Cofa dłoń z mojego brzucha i przesuwa opuszkami po ustach, po czym bardzo powoli zaczyna ją drażnić swoim językiem. Uczucie jest nieziemskie. Nie umiem się powstrzymać i próbuję przyciągnąć go bliżej, by mnie już nie torturował, a naprawdę zaczął całować.

- O nie, mój mały. Nauczę cię większej cierpliwości.

- Nie teraz - błagam cicho.

- Teraz. Właśnie teraz - jego dłoń wędruje z powrotem na mój brzuch.

- Jeśli nie przestaniesz … - ostrzegam go.

- To co? - ponownie mruczy tym seksownym głosem, aż gwałtownie nabieram powietrza.

- To... - chciałem mu odpowiedzieć, naprawdę chciałem, lecz myśli uciekały z mojej głowy niczym stado ptaków, które poderwało się do lotu. Nie dam rady... Nie umiem... To ponad moje siły...

- Poddaj mi się - szepcze cicho wprost do mego ucha, drażniąc je językiem. Całe moje ciało przeszywa silny dreszcz. Mam się poddać? Czy nie widzi, że już jestem cały jego?

Usta mężczyzny przesuwają się na zagłębienie mojej szyi. Za każdym razem, gdy muska nagą skórę swoim językiem, mam wrażenie, że zaczynam płonąć.

- Pragnę cię...

- Jeszcze nie - uśmiecha się do mnie.

- William...

- Tak? Powiedz mi o czym myślisz?

- Nnnie m-mogę - Niedobrze, bardzo niedobrze.

- Możesz i... zrobisz to - śmieje się parząc oddechem moją nadwrażliwą skórę.

Krzyczę głośno, gdy przejeżdża językiem po moim sutku.

- Jeszcze raz? - pyta, rozbawiony tą reakcją. Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Boję się, że dojdę zanim skończy mnie rozbierać.

Nie uzyskawszy odpowiedzi, ponownie drażni mój sutek, tym razem znacznie mocniej, skubią go delikatnie zębami.

- Aaah! - krzyczę, wyginając klatkę piersiową w jego stronę.

- Lubisz tak?

- William...

- Tak?

- Proszę...

- O co mnie prosisz? O to? - zaczyna torturować mój drugi sutek. 
Chcę go odepchnąć, by nie stracić resztek panowania nad sobą, ale on jest szybszy. Łapie mnie za ręce i przytrzymuje.

- Tyle razy prosiłem... Bądź grzeczny. Jesteś mój i zrobię z tobą co zechcę - Jego oczy... Nie są już skore do zabawy. Wyrażają żądzę w najczystszej postaci. Przekręca mnie na brzuch. Blokuje ruchy, mocno trzyma za nadgarstki, abym mu się nie wyrwał. Powoli, bardzo powoli całuje wzdłuż kręgosłupa, aż znowu zaczynam drżeć.

- Puszczę twoje ręce, jeśli obiecasz, że będziesz grzeczny. Jeśli nie, będę je musiał przywiązać... Obiecujesz?

- Tak - szepczę cicho. Nie chcę być związany. To byłby mój koniec.

William ściąga moje spodnie od piżamy. Chciałbym mu w tym pomóc, ale przecież obiecałem być mu posłusznym...
Gdy jestem zupełnie nagi, próbuję się podnieść, ale on od razu dociska mnie do poduszek. Sadysta. Czy jego tortury nigdy się nie skończą? Z drugiej strony jestem tak bardzo podniecony, że zrobię wszystko, co mi każe. Dosłownie wszystko. Nie mam już własnej woli. Jestem mu całkowicie poddany. Przedtem nie lubiłem tego uczucia, ale teraz zaczynam się w nim zakochiwać, tak samo jak w moim oprawcy...

Czuję jak rozsuwa mi nogi i unosi biodra nieznacznie w górę. Oddycha ciężko. Cierpliwie czekam na to, co będzie dalej. Znając Willa dobrze wiem, czego powinienem się spodziewać. Nawet totalnie podniecony nie wejdzie we mnie jeśli nie jestem na to gotowy. Zawsze dba o mój komfort. Staram się odprężyć, gdy rozsuwa moje pośladki. Nie wkłada we mnie palców, pokrytych lubrykantem, jak ma to w zwyczaju.

- Powiedz mi, jeśli będzie bolało - wchodzi we mnie powoli. Jest duży. Trochę się boję, mimo to ufam mu tak bardzo, że jestem w stanie zaryzykować nawet sporą dawkę bólu byle tylko nie przerywał.

Uczucie jest milion razy bardziej intensywne. Chciałbym, by zrobił to szybciej, lecz gdy próbuję poruszyć biodrami, jego silne dłonie od razu przytrzymują mnie w miejscu.

- Daniel... Bądź grzeczny... - wiem, że panowanie nad sobą w takiej sytuacja sporo go kosztuje. Uśmiecham się do siebie. Jednak nie jest takim sadystą, jak myślałem.

- Ale ja chcę... Proszę cie, Will - błagam go.

Chociaż raz mnie posłuchał. Zaczyna się we mnie poruszać. Czuję lekki dyskomfort, lecz specjalnie mi nie przeszkadza. Chcę więcej.

- Jeszcze - domagam się, a on natychmiast mi to daje.

- Zawsze taki nienasycony - ma rację. Taki już jestem, a on ma spełniać moje zachcianki... W tej chwili nie marzę o niczym tak bardzo jak o tym, by dojść głośno krzycząc jego imię. Will daje mi dokładnie to, czego chcę.

Leżę z głową opartą na jego umięśnionym brzuchu i pozwalam, by głaskał mnie po włosach. Przymykam powieki. Jest mi tak błogo, że mógłbym znowu zasnąć. Ten dotyk i miarowe bicie serca są jak kołysanka...

- Nie śpij. Spóźnisz się do szkoły.

- Nie chcę iść.

- Znowu marudzisz?

- Tak. Chcę zostać z tobą w łóżku przez cały dzień.

- Zamęczysz mnie - śmieje się. Ja też się śmieję, bo wiem, że ma rację. - Dobrze się czujesz?

- Zawsze musisz być taki troskliwy?
- W stosunku do ciebie? Zawsze.
Nic na to nie odpowiadam. Wystarczy ciepło, które czuję w środku.

- Mały... - wzdycha cicho - nie zobaczymy się przez kilka dni.

- Dlaczego?

- Muszę wyjechać. Jeszcze dziś szkoła powiadomi was o mojej nieobecności. Wrócę po Wielkanocy, dokładnie przed egzaminem.

- Nie jedź - proszę, wtulając się w niego.

- Muszę.

- Ale ja... - nie kończę tego zdania. Za bardzo się boję.

- Co? - no tak, typowe. Od razu musiał to wychwycić.

- Nic.

- Powiedz mi - nalega.

- To nic ważnego - zbywam go.

- Daniem. Powiedz mi - wiem, że nie żartuje. Nie mam innego wyjścia.

- Myślałem, że spędzimy razem Wielkanoc - szepczę cicho, unikając jego wzroku.

- Wiem. Ja też.

Tylko tyle? Nie doda nic więcej?

- Nie możesz żyć tylko pracą.

- Mój dziadek jest ciężko chory. W nocy trafił do szpitala. Chcę z nim być.

Nie znam jego rodziny, ale jedno wiem na pewno - dla niego znaczy to coś więcej niż przelew na konto czy telefon raz na tydzień.

- Zawsze będę pod telefonem. Możesz do mnie dzwonić o każdej porze, przecież wiesz.

- Wiem. - Wszystko to wiem, ale nie zmienia to faktu, że buntuję się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Chcę go tylko dla siebie. Chcę by był mój w takim samym stopniu, w jakim ja jestem jego. Czemu to jest takie trudne?

- Wynagrodzę ci to po powrocie, dobrze? - pyta, wpatrując się we mnie bezkresnym granatem. Będę za nim bardzo tęsknił...

- Dobrze.

Spędzamy jeszcze kilka minut we własnym świecie, po czym Will wychodzi, a ja zostaję sam. Zamykam drzwi, o które opieram się plecami. To takie niesprawiedliwe...

wtorek, 15 marca 2016

Rozdział XIV

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi(część I)




- William... proszę cię.
- O co mnie prosisz? - pyta, nie ukrywając uśmieszku, który igra na jego ustach.
- Proszę... Aaach...! Proszę...!
- Bądź cicho, bo cię tak zostawię... – ostrzega mnie. Wbijam w niego wściekłe spojrzenie.
- Nie zrobisz tego...
- Zrobię, jeśli nie będziesz cicho. – Gdybym potrafił racjonalnie myśleć, pewnie przyznałbym mu rację, ale nie mogę. Nie w chwili, gdy jego język pieści mnie tak zachłannie.
- William... - mój głos bardziej przypomina szloch.
- Wiem, mały, wiem. 
Co z tego, że wie, skoro nie przestaje... Z całych sił staram się, by nie
krzyknąć w chwili, gdy dochodzę w jego ustach. Mój przyspieszony oddech
odbija się echem od ścian jeszcze pustej sali lekcyjnej. Mężczyzna uśmiecha się i podnosi z ziemi, pomagając mi jednocześnie poprawić spodnie.
- Teraz lepiej?
- Tak – szepczę cicho, stojąc na drżących nogach, przyparty przez niego o drzwi.
Gdyby ktoś tu teraz wszedł... Przesuwa dłonie, które przyciskałem do ust w obawie, by nas nie wydać.
- Przyznaj, że to było bardzo podniecające – szepcze mi cicho do ucha,
drażniąc je swoim niezwykle zwinnym językiem. Czuję, jak ponownie budzi moje pożądanie.
- Przestań – proszę po raz kolejny. Nie będę umiał się pohamować... Nasz sekret od razu się wyda.
- Chcesz dojść jeszcze raz? - pyta, jednocześnie kładąc rękę na moim kroczu... Nie, nie mogę mu na to pozwolić... Chwytam go za nadgarstki i odpycham od siebie, by zajął moje miejsce. Muszę go jakoś spacyfikować, bo inaczej...
- Proszę, proszę... Chcesz dominować? - Od razu tracę pewność siebie, co on wykorzystuje, uwalniając ręce. Jest znacznie silniejszy, ale nie może, NIE MOŻE, wykorzystywać tego w taki sposób...
- Błagam cię, przestań.
- Uwielbiam, gdy mnie błagasz, zwłaszcza wtedy, gdy jesteś już tak blisko...
Jego samokontrola nie zna granic? A gdyby to on był na moim miejscu też bawiłby się równie dobrze? Całuje mnie w usta, po czym odsuwa się, dając mi więcej przestrzeni.
- W domu możesz zrobić co zechcesz, ale tutaj nie – wyrzucam mu.
- Wiesz co zrobię z tobą potem, w domu? - pyta złowieszczo. W jego oczach płonie granatowy płomień – Kiedy z tobą skończę, nie będziesz mógł chodzić. A teraz doprowadź się do porządku, za chwilę pojawi się twoja mała uczennica – po czym odchodzi w kierunku pokoju nauczycielskiego. “Podły drań” - mam ochotę krzyknąć za nim, ale nie chcę zwracać niczyjej uwagi na to, co dzieje się w tej sali prawie przed każdymi zajęciami od blisko miesiąca.
Poprawiam szybko ubranie oraz przykładam dłonie do rozpalonych policzków. Powinienem poprawić włosy, które mi potargał... Zawsze robi co chce.
Drzwi się otwierają. Ruda wita mnie uśmiechem. Pomagam jej w matematyce tylko przed zajęciami. Nalegała abyśmy się spotykali w domu, lecz Will mi zabronił. Właściwie nie zabronił, raczej wybił mi to z głowy... “Nie lubię się dzielić”... Podły Dominator... Nie bardzo miałem ochotę na te lekcje, ale czasami lubię go prowokować. Za każdym razem musi udowodnić swoją rację ściągając moje spodnie. A potem... NIE! Nie myśl o tym, co robi potem. Za chwilę zaczną się zajęcia z hiszpańskiego a matematyka jeszcze nie zrobiona. Na hiszpański jestem perfekcyjnie przygotowany. To także zasługa Willa. Każdą wolną chwilę poświęca, aby mi pomagać, a nie ma ich zbyt wiele. “Inne zajęcia” pochłaniają lwią część naszego wspólnego czasu. Powinienem skupić się na egzaminie, a dopiero potem na samym nauczycielu.
 Daniel – cichy głos rudej przywołuje mnie do rzeczywistości – bardzo mi pomagasz, więc pomyślałam sobie, że może dałbyś się zaprosić do kina?
- Do kina... - I co mam jej teraz powiedzieć? "Uwielbiam filmy, ale Will to szaleniec"?, "Za żadne skarby nie pozwoli mi z tobą pójść"? A może: "Chętnie bym się z tobą wybrał, ale sypiam z zazdrośnikiem"? Nie, chyba nie... - Przepraszam, ale nie mogę. Spotykam się z kimś i ta osoba byłaby...
- Masz dziewczynę?! - oczy rudej robią się wielkie ze zdziwienia – Nic nie mówiłeś, opowiadaj. Jaka ona jest? Długo się znacie?
- Nie długo – bełkoczę bez sensu.
- Jak ma na imię?
 Na imię... - na imię ma William, ale tego też jej przecież nie powiem.
- Gdzie ją poznałeś? - Pytania nie mają końca?
- Gdzie? W szkole.
 Chodzicie razem do klasy?
- Tak. NIE! Nie chodzimy razem do klasy.
Drzwi się otwierają. William wrócił. Jak dobrze, odwróci jej uwagę.
- Dzień dobry panu! – dziewczyna wita się grzecznie.
- Cześć – posyła jej uśmiech, od którego czuję dreszcz podniecenia.
Pojawienie się nauczyciela niewiele pomaga. Ruda kontynuuje przesłuchanie.
 No nie bądź taki! Powiedz mi coś! – prosi.
- O czym rozmawiacie dzieciaki? - Wszystko musi wiedzieć...
- Daniel ma dziewczynę i nie chce mi o niej nic powiedzieć! – żali się nauczycielowi.
- Daniel! - Will jest szczerze oburzony – Masz dziewczynę? Musisz o niej koniecznie opowiedzieć, prawda?
- Tak – dodaje rozentuzjazmowana.
Nie, proszę, tylko nie to... Ciemnowłosy zbliża się do nas niebezpiecznie blisko, odsuwa krzesło i siada na blacie ławki. Niczym jastrząb wbija we mnie granatowe ślepia. Uśmiecha się, lecz dobrze wiem, co się za tym kryje. Nie jest to jego zwyczajny, przyjacielski uśmiech. To uśmiech, który mówi “zapłacisz mi za to swoim ciałem”. Oto prawdziwe przesłanie. Czuję nieprzyjemny zimny pot na plecach oraz przełykam głośno ślinę. Denerwuję się.
- Nie ma o czym mówić proszę pana – odpowiadam.
- Jestem innego zdania – nie wątpię, że jesteś...
- Jaka ona jest? - ruda mnie dobija.
- Właśnie, opowiedz nam o niej więcej – kiedyś cię zabiję Will, zobaczysz...
- No więc ona jest... - staram się coś na szybko wymyślić – bardzo miła i mądra. Lubi zwierzęta. Właśnie, ma psa, który nazywa się... - nic nie przychodzi mi do głowy. Nie wiem jak nazwać fikcyjnego psa mojej fikcyjnej dziewczyny. Jestem żałosny.
- Masz jej zdjęcie? - pyta ruda.
- Nie mam.
- Szkoda... – jest niepocieszony. Wredny manipulant! Niech go tylko dorwę, to... Właśnie, co wtedy? Zawsze robię to co mi każe. Czy sam umiałbym zapanować nad sytuacją?
Na szczęście dla mnie pojawiają się także inni uczniowie, więc Will zaczyna lekcję. Do egzaminu pozostało sześć tygodni. “Wykończę was lenie” to hasło, które bardzo często powtarza. Wszyscy się go boją.
Po zajęciach czekam na parkingu. Za każdym razem wydaje mi się, że przyzwyczaiłem się już do sposobu, w jaki prowadzi samochód, ale to kłamstwo. Na sam widok tej rozpędzającej się w przeciągu sekund maszyny, zaczyna mnie mdlić. Mimo to otwieram drzwi i wsiadam do środka.
Wracamy do domu nie odzywając się do siebie. Obserwuję go. Wydaje mi się znacznie bardziej zamyślony niż zazwyczaj. Nie jest osobą wylewną. Rzadko mówi o sobie, czy swoich uczuciach, za to chętnie słucha. Jeśli mam być szczery, to taki układ bardzo mi odpowiada. Wiem, że cokolwiek mu powiem, zawsze traktuje mnie poważnie. Dba o mnie i moje potrzeby. I nie robi tego, bo sypiamy ze sobą, bo musi, bo tak wypada, czy też dlatego, że czuje się za mnie odpowiedzialny. Nie. On po prostu taki jest. Tak łatwo mu zaufać, oddać się pod opiekę tych opiekuńczych dłoni albo poczuć radość, jaką daje tylko i wyłącznie bycie zrozumianym przez drugiego człowieka. Przedtem mi tego brakowało, dlatego każdą chwilę z Williamem staram się celebrować. Nie jest to trudne. Przy nim nic nie jest trudne.
Przyglądam mu się ukradkiem. Nie wypowiedział ani jednego słowa od zakończenia zajęć. Powoli zaczyna mnie martwić. Wchodzimy do mieszkania. Zrobiłem coś nie tak? Wieszam kurtkę na wieszaku, a plecak rzucam na podłogę. Nie jestem zbyt cierpliwy, więc od razu chcę wiedzieć co się dzieje.
- William? - staram się zwrócić jego uwagę.
- Tak?
Jednak mówisz - uśmiecham się do niego, próbując rozładować dziwne napięcie.
- Bardzo zabawne, mały.
 Wiem, starałem się specjalnie dla ciebie. Powiesz mi o czym myślisz?
Mężczyzna odwraca się do mnie plecami. Podchodzi do wielkiego okna w salonie i spogląda na panoramę miasta. Może nie powinienem na niego aż tak naciskać?
- Nie rozbierzesz się? - pytam widząc, że nadal ma na sobie kurtkę.
- Nie mogę zostać. Rano mam ważne spotkanie, do którego muszę się przygotować. - To kolejna rzecz, której dowiedziałem się o Williamie przez ostatni miesiąc – bardzo dużo pracuje. Tłumaczy setki dokumentów, zwłaszcza biznesowych. Powinienem brać z niego przykład w przyszłości. W przeciwieństwie do moich rodziców znajduje czas nie tylko na obowiązki, ale i przyjemności. Mimo to trudno mi się czasami pogodzić z faktem, że znowu musimy się rozstać.
- Nie możesz? – powtarzam po nim smutno. W tym tygodniu nie miał dla mnie zbyt wiele czasu. - Jutro rano przyjeżdżają moi rodzice, więc nie będziemy mogli się zobaczyć przez kolejnych kilka dni...
- Może tak będzie lepiej.
Co? O czym on do cholery mówi? Lepiej, że się nie spotkamy? Niby dla kogo?
- Nie rozumiem.
- Daniel... może serio powinieneś spotykać się z jakąś dziewczyną? Na przykład z rudą, a nie ze mną?
- Oszalałeś! - krzyczę na niego. Jak może mówić takie rzeczy, kiedy my...
- Nie oszalałem. Głośno myślę, to wszystko.
- Znudziłeś się mną? O to chodzi? - prawda może mnie za chwile bardzo zaboleć, ale nie dbam o to. Chcę ją poznać.
- Znudziłem? Przecież wiesz, że nie o to mi chodzi – wlepia we mnie te swoje granatowe oczy. Patrzy z taką szczerością, że zaczynam się wahać.
- Więc o co?
- Jestem facetem. Starszym od ciebie. W dodatku bardzo wymagającym.
- I co z tego? - pytam
- To z tego, że ruda miała dziś rację.
- Nie miała! - odpowiadam natychmiast – Co ona może o tym wiedzieć? Co o nas może wiedzieć?!
- Daniel, jesteś jeszcze taki młody, całe życie przed tobą. Nie chcę, abyś za pewien czas stwierdził, że... - nie daję mu dokończyć. Podbiegam do niego i przytulam się. Nie chcę tego słuchać. Jego słowa za bardzo mnie ranią. Nawet gdybym chciał, nie umiem się z nim rozstać. Nie teraz, nie w tej chwili.
- Proszę, nie mów nic więcej – Po chwili wpadam na genialny pomysł. William za dużo myśli. Muszę więc sprawić, aby przestał.
Odrywam się od niego i rozpinam mu kurtkę. Od razu mnie powstrzymuje.
- Nie, mały. Mówiłem ci, nie mogę zostać...
- Nie chcę, abyś zostawał na noc, ale zostań jeszcze na chwilę – proszę.
- Nie chcesz, abym został na noc? Serio? To coś nowego...- uśmiecha się w sposób, którego szczerze nie znoszę. Dominator powrócił.
- Wiesz, że nie to miałem na myśli – próbuję się tłumaczyć.
- Zapamiętam to sobie, gdy będziesz mnie błagał następnym razem.
- To może być znacznie szybciej niż sądzisz.
- Tak? - Will patrzy mi w oczy. Jest bardzo poważny.
- Pragnę cię – zaciskam dłonie na jego swetrze – nie idź jeszcze.
- Zawsze taki nienasycony – karci mnie.
- Uczę się od ciebie. Przecież sam wielokrotnie podkreślałeś, że jesteś świetnym nauczycielem – ironia za ironię Will.
 Nie przeginaj – ostrzega. -  Prowokujesz mnie po to, abym pokazał ci, gdzie jest twoje miejsce?
- A jeśli chcę, abyś mi je pokazał?
Oczy ciemnowłosego rozbłyskają. Wkurzanie go to zdecydowanie wyższy poziom wtajemniczenia, a ja się nadal uczę...
Uśmiecha się do mnie tajemniczo, po czym przykłada dłonie do moich policzków i gładzi je delikatnie kciukami.
 Pamiętaj, że cię ostrzegałem...
Serce gwałtownie mi przyspiesza. Will pochyla się nade mną i powoli, bardzo powoli ociera się wargami o moje usta. Nie całuje mnie, raczej drażni. Drań. Dobrze wie, że nie mam w sobie za grosz samokontroli. Umiem tylko pławić się w przyjemności, jaką mi daje.
- Hmm... Co by tu z tobą zrobić? - zastanawia się na głos.
 Co tylko chcesz – podpowiadam mu.
Uśmiecha się ironicznie. Nadal dotyka mojej twarzy, w ten sam łagodny sposób. Przesuwa kciukiem po dolnej wardze. Pragnę go. Tak bardzo go pragnę...
- Jaki odważny – śmieje się ze mnie. - Sprawdźmy jak daleko się posuniesz, by mnie sprowokować – jego głos przypomina mruczenie kota. Uwielbiam go. Zazwyczaj cichy i opanowany, mimo to żądza ma nad nim taką samą władzę jak nade mną. Czy nie o to mi chodziło?
Muszę zaryzykować. Popycham go w kierunku sofy i zmuszam, by na niej usiadł. Ulega mi, choć niechętnie. Patrzę mu w oczy. Nie oponuje, więc wykorzystuję sytuację. Klękam między jego nogami i powoli odpinam rozporek.
- Będziesz krzyczał Will, bo chcę cię usłyszeć.  
To rzadka okazja. Nigdy mi na to nie pozwala, nawet jeśli bardzo proszę. Mogę mieć nad nim władzę... Od dawna o tym marzyłem. Jego członek jest twardy, gdy śmiało wyciągam go ze spodni. Ostatni raz patrzę mu w oczy, lecz nie dlatego, że szukam jego zgody. Chcę widzieć to samo co on widzi w moich. Uległość. To szalenie podniecające uczucie. Mógłbym się nim dłużej napawać, ale szkoda tracić czas. Nie mam wprawy, mimo to śmiało sobie z nim poczynam, przesuwając językiem w sposób, w jaki sam to robi dręcząc mnie. Och Will, czas na zemstę... Wzdycha cicho z rozkoszy. Zazwyczaj jest cichy. Ja wprost przeciwnie. Mam wreszcie szansę, by zerwać mu z twarzy maskę opanowania. Wykorzystam ją. Biorę go głęboko, aż do końca. Przyjemne uczucie. Jego palce zatapiają się w moich włosach. Wiem, że jeszcze się nie zatracił, że jeszcze ma nad sobą resztki kontroli... Nie tym razem. Zaciskam na nim palce i zaczynam mocno ssać. Tak, zatrać się. Nie panuje nad sobą tak perfekcyjnie, jak na samym początku i lekko wypycha biodra do przodu. Jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze... Właśnie tak “Mały”.
- Daniel… - próbuje mnie powstrzymać, ale nie pozwalam mu. Dobrze wiem, że jest już blisko. Teraz wystarczy, by mi się poddał. Nie chce mi ulec, ale nie będzie miał innego wyjścia. Wolną dłonią przytrzymuję go, by mnie nie odepchnął. W jego oczach dostrzegam płynne pożądanie, które tak bardzo chciałem zobaczyć. W końcu nie wytrzymuje i dochodzi w moich ustach, tak jak tego chciałem. Uśmiecham się triumfująco oraz połykam jego nasienie, oblizując usta z zadowoleniem.
Obserwuję go przez chwilę. Oddech ma przyspieszony, a oczy zamglone. Nie znam go takiego. Podoba mi się znacznie bardziej niż zwykle.
- Nie powinieneś był tego robić – mówi mi.
- Stało się – udaję skruchę, na którą nie daje się nabrać. Zapina swoje spodnie i wpatruje się w moje oczy. Nadal siedzę wygodnie na dywanie, dumny niczym paw.
- Taki jesteś pewny siebie?
- Teraz? Tak – odpowiadam z uśmiechem.
Will odpycha mnie lekko i wstaje.
- Gdzie się wybierasz? - pytam widząc, że zapina kurtkę.
- Przecież mówiłem ci, że nie mogę zostać, prawda?
- Tak, ale myślałem, że... - wstaję pospiesznie, próbując go zatrzymać – że...
- Że co? - pyta mnie głosem niewiniątka.
- Że... zmienisz zdanie.
- Chciałem. Sam wiesz, ale... byłeś niegrzeczny. Nie posłuchałeś mnie i to twoja kara – uśmiecha się słodko, a ja mam ochotę mu przyłożyć.
- Nie możesz...
- Mogę – kieruje się w stronę drzwi. Podążam za nim.
- Proszę...!
- Ja też cię prosiłem – naciska na klamkę.
- William! To nie w porządku! Minie kilka dni zanim się zobaczymy...! – łapię go za ramię. Odwraca się w moją stronę i całuje namiętnie.
- Do zobaczenia wkrótce, mały. Zadzwoń do mnie.
- Jesteś taki okrutny! - krzyczę za nim, nie przejmując się, że ktoś nas usłyszy.
- Uczę się od ciebie – uśmiecha się po raz ostatni, wsiadając do windy.