niedziela, 6 grudnia 2020

mpreg 96


„Bezsenne Noce"

- Mamo, musisz koniecznie przyjechać! Potrzebuję twojej pomocy!

- Co się dzieje, kochanie? Źle się czujesz? – Pamela Ford jest gotowa rzucić wszystko i ruszyć na pomoc swojemu ulubieńcowi.

- Ja? Nie. Chodzi o Maxa! Oszalał! Wykupił połowę sklepu!

- Powiedziałeś, że dajesz mi wolną rękę – komentuję beznamiętnie, rozsiadając się przy kuchennym stole.

Delektuję się poranną kawą, podczas gdy mój narzeczony wylewa swoje nieuzasadnione żale, licząc na wsparcie i zrozumienie ze strony rodziców. Nie muszę być jasnowidzem by przewidzieć, po której stronie opowiedzą się staruszkowie.

- Pamelo, nie ma na co czekać! Zbieraj się! Jedziemy! – Rozemocjonowany ojciec chce natychmiast wkroczyć do akcji. On także nie zawaha się ani chwili, by tylko przypodobać się Króliczkowi i jakoś mnie pognębić.

- Dałeś mi wolną rękę – powtarzam wcześniejszą kwestię. – Powiedziałeś, że mogę kupić co zechcę.

- Bo liczyłem na to, że wykażesz się rozsądkiem!

- Max i rozsądek?! Też coś… – Prycha ojciec. Dzięki nowoczesnej technologii, nawet bez włączonej kamery, czuję się tak, jakby był z nami w kuchni i patrzył na ręce.

- Nie cieszysz się, że kupiliśmy nowe ubranka? Przecież sam mówiłeś, że są śliczne. – Staram się wybadać powód rozdrażnienia Króliczka.

- Wszystkie ubranka dla niemowląt takie są – ukochany przyznaje mi rację.

- Więc o co chodzi? – Podchodzę do Eli i chowam go w swoich ramionach. – Nie powinieneś denerwować się drobiazgami. To może ci zaszkodzić.

- Pomyślałeś o tym, gdzie będziemy je przechowywać?

- Coś wymyślimy – unikam jednoznacznej odpowiedzi, bo wiem do czego zmierza. Będzie próbował na mnie wpłynąć, aby moje łupy zostały oddane z powrotem do sklepu. Nic z tego. Walczyłem jak lew o urocze śpioszki i sweterki. Nie zamierzam się z nimi rozstawać.

- Mamo, wpadniecie do nas po pracy? Sam nie dam rady wszystkiego posegregować. – Eli uwalnia się z moich ramion, by dalej kontynuować rozmowę.

- Słoneczko, przecież wiesz, że na mnie i na tatę zawsze możesz liczyć.

- Ugotujesz coś dobrego? – Ojciec od razu wykorzystuje okazję, aby załapać się na pyszny posiłek.

- Tak! Specjalnie dla was zrobię coś dobrego! – Króliczek cały się rozpromienia.

- W takim razie do zobaczenia. – Rodzice kończą połączenie.

„Słoneczko”, „kochanie”, „skarbie” – wkurza mnie, że zwracają się do niego w taki sposób. Od komplementów ma mnie. To ja powinienem mówić mu te wszystkie miłe rzeczy, dzięki którym będzie się uśmiechać.

- Max, widzę zazdrość na twojej twarzy. – Spostrzegawcze maleństwo od razu przyłapuje mnie na gorącym uczynku.

- Chodź do mnie, słoneczko – zagarniam fiołkowookiego w swoje ramiona.

- Nie wierzę! Jesteś zazdrosny, bo mama tak do mnie powiedziała?

- Króliczku, ja zawsze jestem o ciebie zazdrosny. I zawsze będę. Uważam, że to najlepsza część mojej samczej natury.

- Bardzo zabawne – Eli zaczyna chichotać.

- Myślisz, że to dla mnie łatwe?

- Max, mówimy o twoich rodzicach, a ty zachowujesz się tak, jakbym z flirtował z kimś kto…

Nie chcę słuchać dalszej części tego zdania. Instynkt zadziałał prawidłowo, zaraz po słowie „flirtował”. Przyciągam Eli do siebie i praktycznie miażdżę jego usta swoimi. Chwytam za jego pośladki i bez problemu unoszę chłopaka, który dopasowuje się do sytuacji. Chciwie obejmuje mnie za szyję i oplata w pasie nogami. Całujemy się z dziką furią, która sprawia, że zaczyna nam brakować tchu. Niechętnie odsuwam się odrobinę od mojej zdobyczy, aby ciężarny mógł wziąć bezcenny wdech.

- Co… Co to było? – Szepcze, nieco zaskoczony.

- Nigdy więcej nie prowokuj mnie w taki sposób – ostrzegam go. – Jeśli chcesz z kimś flirtować, to muszę być ja. I tylko ja. Rozumiemy się?

- Tak. – Eli ponownie szuka moich ust. Jego pocałunek jest znacznie delikatniejszy. Nie znaczy to jednak, że w taki sposób nie jest w stanie na mnie wpłynąć. Dobrze wie, że zrobię dla niego wszystko. Po prostu wszystko. Nastolatek chwilę się ze mną droczy, a następnie z pełną premedytacją kąsa w dolną wargę. Przyjemny dreszcz spływa wzdłuż mojego kręgosłupa.

- Oszaleje przez ciebie.

- Tak?

- Tak – potwierdzam.

Podchodzę do kuchennej wyspy i sadzam Eli na blacie.

- Jestem za ciężki? – Źle odczytuje moje intencje.

- Nie – uśmiecham się przebiegle. – Odchyl głowę – proszę, bo chcę móc całować go po szyi. Eli spełnia moją prośbę. Przymyka powieki, a ja wsuwam rękę pod jego ubranie. Przykładam dłoń do drobnej klatki piersiowej. Pod palcami czuję jak mocno bije jego serce. – Kocham cię.

- Ja też cię kocham.

- Ja kocham cię bardziej. Znacznie bardziej. Za to, że jesteś. Za to, że mogę z tobą żyć. Mieszkać razem z tobą. Spać z tobą. Całować.

- Twoje argumenty są łudząco podobne do moich.

- Mój. Tylko mój. Najpiękniejszy. Najsłodszy. Najukochańszy. Po prostu cudowny. Nie umiem odwrócić od ciebie wzroku. Mam udowodnić, jak cenny dla mnie jesteś?

- To chyba niemożliwe…

- Wątpisz w moje słowa? – Przesuwam dłoń na jego brzuch. Pod palcami wyczuwam ruchy dziecka. – Dasz życie naszemu synowi. Nie masz pojęcia co to dla mnie oznacza.

- Dzidziuś kopie. Czujesz? – Eli układa dłoń na moje dłoni.

- Czuję. I kocham cię za to milion razy mocniej.

- Mówisz tak dlatego, żebym odpuścił w sprawie ubranek?

- Mówię tak, bo to szczera prawda. Masz moje serce na własność. Nie muszę cię przekonywać, że jest inaczej, prawda? Ty to wiesz. Wiesz co do ciebie czuję.

- Max… – Oczy Eli zachodzą łzami. Tak łatwo się wzrusza. Pora więc odwrócić jego uwagę.

- Zdradzić ci sekret?

- Jaki sekret?

- Taki, który z pewnością cię zaskoczy. Dotyczy mamy i taty. Chcesz go poznać?

- Tak.

- Zapytaj ich, gdzie trzymają ubranka, które mama od bardzo dawna kupuje dla naszego dziecka.

- Mama też?! – Oczy Eli robią się wielkie niczym spodki.

- Nie zwróciłeś uwagi na paczki, które bezustannie spływały do ich domu, gdy jeszcze z nimi mieszkaliśmy?

- Nie.

- No właśnie.

- Mama i tata… Kto by pomyślał… – Eli nadal stara się przetrawić informacje. Ja w tym czasie wracam do pieszczenia jego klatki piersiowej.

- Wolisz łóżko, czy zostajemy w kuchni?

- Kuchnia… Muszę ugotować obiad!

- Czyli łóżko – decyduję, biorąc go na ręce.

- Max, puść.

- Puszczę, jeśli mnie ładnie poprosisz – kieruję się w stronę schodów. – Najbardziej działają na mnie twoje słodkie jęki. Co ty na to? – Wspinam się na górę.

- Jesteś okropny. To znęcanie się nad słabszym.

- Masz rację. Wykorzystam przewagę, jaką nad tobą mam. – Kopię w drzwi, by szybciej się otworzyły. – Nie martw się. Obiecuję, że wezmę pod uwagę wszystkie twoje potrzeby i zachcianki. – Kładę Króliczka na łóżku i spoglądam na niego z góry.

- Testosteron aż z ciebie paruje.

- Z ciebie też będzie.

- Tak sądzisz?

Eli celowo przygryza swoje lekko spuchnięte usta i unosi nieco biodra do góry, by zsunąć z siebie spodnie. Patrzy mi prosto w oczy.

- To się dopiero nazywa transformacja. Z jednej strony słodki i pluszowy, a po chwili bezwstydny i wyuzdany. – Dzielę się swoimi obserwacjami. 

- Którego mnie lubisz bardziej?

- To trudne pytanie – udaję, że zastanawiam się nad odpowiedzią, jednocześnie pozbywając się ciuchów. – Chyba tego, który należy wyłącznie do mnie.

- Jestem tylko twój.

Wreszcie powiedział to co najbardziej chciałem usłyszeć.

***

- Przeszkadzasz mi – zostaję odepchnięty od lodówki.

- Chciałem pomóc – skarżę się.

- Nie pomagasz.

Króliczek jest na mnie nieco obrażony, bo spędziliśmy w łóżku większość przedpołudnia. Zaprosił rodziców na obiad. Na gotowanie nie zostało mu zbyt wiele czasu.

- Zróbmy kanapki z masłem orzechowym. Każdy je lubi – proponuję.

Eli marszczy jasne brwi. Wyraża w ten sposób dezaprobatę dla mojego pomysłu.

- Nie patrz tak na mnie. Ojciec z pewnością będzie zachwycony. Ma do ciebie wielką słabość. Zje nawet truciznę.

- Jasne… – mamrocze pod nosem, wyciągając z lodówki potrzebne składniki.

- Nie gniewaj się na mnie – próbuję go udobruchać. – Przecież ci się podobało – dodaję znacznie ciszej.

- Zaczynam podejrzewać, że celowo zaciągnąłeś mnie do łóżka, abym podał rodzicom kanapki na obiad. Mam rację?

- Podejrzewasz mnie o tak niecny występek? – Parskam śmiechem, bo w sumie jest w tym ziarno prawdy. Obrywam za to kuchenną ściereczką.

- Zazdrośnik. – Eli używa wobec mnie ulubionego przekleństwa. Na szczęście dla mnie dzwoni mój telefon.

- To April. Muszę odebrać – uciekam z kuchni, zostawiając go samego.

***

Popołudnie z rodzicami mija w bardzo miłej atmosferze. Mama z uwagą ogląda wszystkie ubranka. Często wyciera też łzy szczęścia. Prawie zawsze płacze, gdy Eli pozwala jej dotykać brzucha.

Z kolei ojciec przestawia meble w altance. Dzielnie dźwiga też wszystkie kupione przeze mnie drobiazgi na górę. No i prawie płacze, gdy jego pierworodny wnuk szaleje po obiedzie.

Jeśli chodzi o mnie, to staram się zbytnio nie wychylać. Odbyłem poważną rozmowę z April, która dotyczyła w głównej mierze motywacji. Moja agentka ima się różnych sposobów, aby zachęcić mnie do pisania. Jej zdaniem bez kontroli zapominam o terminach i zobowiązaniach.

Jeff dodał od siebie, że April nie cofnie się przed niczym, aby zmusić mnie do ukończenia nowej książki. Ponoć rozważa złożenie nam kolejnej wizyty, jeśli uzna to za niezbędne. Skąd w niej taki zapał do pracy? Na razie wszystko przebiega zgodnie z planem. Trzymam się harmonogramu. Na wszelki wypadek przeglądam aplikację z kalendarzem, który April codziennie aktualizuje. Ignoruję też piętnastego smsa, którego od niej dostałem z pytaniem, czy traktuję swoją pracę poważnie.

Nowa wiadomość : Do April

„Jeszcze w tym tygodniu dostaniesz nowy rozdział. Obiecuję.”

Mam nadzieję, że w ten sposób zyskam choć trochę spokoju. Mam świadomość, że za bardzo obie pofolgowałem. Powinienem chociaż od czasu do czasu pomyśleć o pracy. Tylko jak to zrobić, gdy on kradnie całą moją uwagę? Nawet teraz – uśmiecha się tak słodko. W jego oczach widzę satysfakcję i zaspokojenie. Króliczku, temperamentu z pewnością nie można ci odmówić. Wydajesz się cichy i spokojny, a to tylko pozory. W łóżku potrafisz zmienić się w prawdziwą bestię. W takich chwilach nie pozostaje mi nic innego, jak ujarzmienie mojego dzikiego zwierzaka. To też ciężka praca. W dodatku fizyczna.

Mój telefon ponownie zaczyna wibrować. Wywracam oczami, odblokowując ekran. Czy ta kobieta nie jest w stanie wytrzymać chociaż pięciu minut bezczynności?

Nowa wiadomość : Od Harris

„Przyjacielu, co u Ciebie słychać? Jak się czuje Twój Narzeczony? Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku. Zadzwoń do mnie w wolnej chwili, jeśli możesz. W dziale dziecięcym pojawiła się nowa kolekcja świątecznych ubranek, na które warto rzucić okiem. Wpisałem Cię na listę rezerwową, bo zainteresowanie jest spore. Dla Eli też…”

Nie czytam wiadomości do końca. Zamiast tego od razu przyciskam zieloną słuchawkę.

- Max? Miło mi cię słyszeć. – Harris jest pełen optymizmu, czego nie mogę powiedzieć o sobie.

- Wpisałeś mnie na listę rezerwową?! Co to oznacza?!

Wiem, jestem zwykłym gburem. Zamiast przywitać się jak człowiek i wymienić niezbędne formułki grzecznościowe, od razu przechodzę do sedna.

- To znaczy mniej więcej tyle, że możesz się nie załapać na kolekcję świąteczną od projektantów i będziesz musiał zadowolić się zwykłą.

- Teraz mi to mówisz?! – Moje ciśnienie szybuje niebezpiecznie w górę. W dodatku czuję na sobie trzy pary oczu, które uważnie mnie obserwują. – To z wydawnictwa. Nie przeszkadzajcie sobie. Muszę to załatwić – rzucam w kierunku rodziny i opuszczam salon, by móc w spokoju nawrzeszczeć na Harrisa.

- Nie sądziłem, że tak się przejmiesz tą wiadomością. I czemu powiedziałeś, że to telefon z wydawnictwa?

- Bo Eli nie przywykł jeszcze do mojej hojności. Mniejsza o to. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?! I dlaczego nie zapisałeś mnie na jakąś głupią listę?! Masz pojęcie, jakie to dla mnie ważne?! – Wyrzucam z siebie całą litanię pretensji.

- Jesteś na liście rezerwowej. Nie przejmuj się. Jeśli tylko ktoś zrezygnuje, ty od razu wskoczysz na jego miejsce.

- Dziękuję. – Biorę głęboki wdech.

- Nie ma za co. Kurcze, Max. Nie sądziłem, że ciąża tak cię zmieni. – Harris zaczyna się ze mnie śmiać. – Poza tym ostatnio kupiłeś naprawdę…

- To było ostatnio – przerywam mu. – Poproś dział dziecięcy, by wybrali dla nas wózek. Tylko porządny – zastrzegam z góry.

- Dobrze. Za chwilę się tym zajmę. A jak się czuje Eli? – Mój przyjaciel dyskretnie zmienia temat.

- Dobrze. Promienieje jak nigdy.

- Ciesz się. Przygotowałem dla niego coś specjalnego.

- Ubrania, które dla niego wybrałeś, świetnie leżą. Zresztą widziałeś zdjęcia, więc wiesz.

- Owszem, widziałem. Nie wiem, czy to on jest tak fotogeniczny, czy to ty robisz aż tak niepokojąco dobre zdjęcia, ale z przyjemnością zatrudniłbym go do jakiejś kampanii.

- Nie! – warczę.

- No dobrze, dobrze – Harris ma ze mnie niezły ubaw. – Jeszcze wrócimy do tej rozmowy.

- Nie wrócimy! – stanowczo wyznaczam granicę. – Eli nie będzie pracować. Zwłaszcza jako model. – Przed oczami, niczym film, wyświetlają mi się jego nagie akty. – Nie masz pojęcia jak ciężko mi było, gdy widziałem…

- Eli pracował jako model? To wiele tłumaczy. – Harris szybko orientuje się w sytuacji.

- Koniec tematu! Nie będziemy do tego więcej wracać!

- Max? – Złotowłosy przyszedł sprawdzić co robię.

- Skarbie, już do ciebie idę. – Staram się uspokoić emocje. – Przepraszam cię Harris, ale muszę kończyć.

- Ależ cię wzięło, stary! – Mężczyzna aż gwiżdże z wrażenia. – Żałuję, że nie widziałem tego na własne oczy. Nie mogę się doczekać aż go poznam.

- A ja czekam na przesyłkę. Nie zawiedź mnie, bo stracisz ulubionego klienta.

- Najlepszego i najbardziej upierdliwego. Jutro dam znać. Pozdrów ode mnie Eli.

- Pozdrowię. Cześć. – Chowam telefon do kieszeni.

- Kim jest Harris? – W Eli odzywa się nutka zazdrości.

- To mój dobry znajomy.

- Wydaje mi się, że już mi o nim mówiłeś, ale nie pamiętam przy jakiej okazji. W ciąży trudno ogarnąć wszystkie fakty.

Nie pamięta Harrisa? Całe szczęście!

- To nikt ważny – całuję go w policzek. – Zjemy deser?

- Bardzo chętnie.

Popołudnie spędzone z rodzicami szybko zmienia się w wieczór. Rozmawiamy. Śmiejemy się. Mama segreguje dziecięce ubranka, a my z tatą pijemy kawę.

- Synku, może zaniesiesz go na górę? – Ojciec uśmiecha się na widok śpiącego Eli, któremu ciąża nieco daje się we znaki.

Spoglądam w kierunku mojego szczęścia, wtulonego w ozdobną poduszkę.

- Nie śpię. Ja tylko… – Nieco nieprzytomny złotowłosy stara się dotrzymać nam kroku.

- Śpisz. – Wstaję z sofy z zamiarem zaniesienia chłopaka na górę. Gdyby nie obecność rodziców, pozwoliłby mu zostać tutaj. Okryłbym go kocem. Rozpalił ogień w kominku i godzinami podziwiał. Może jutro uda mi się namówić Eli na tego typu atrakcje. Tymczasem dzisiaj, z ciężkim sercem, zostawiam go samego w sypialni.

Około dziewiętnastej żegnam się z rodzicami i odprowadzam ich do samochodu. Nastawiam zmywarkę. Robię sobie kolejną kawę i idę na górę po komputer.

Ku mojemu zdziwieniu, światło w sypialni jest zapalone. Eli już nie śpi. Siedzi na łóżku, odwrócony do mnie plecami. Uśmiecham się do siebie. Miło by było pracować nad książką w jego towarzystwie. Wiem, że nie będzie mi przeszkadzał. Skupi się na szkicowaniu lub czytaniu, a ja będę mógł zająć się pracą.

- Dlaczego… Dlaczego… – Króliczek bez przerwy powtarza to jedno słowo, pociągając przy tym nosem.

- Skarbie? Ty płaczesz? – Od razu do niego podbiegam. – Coś się stało? Źle się czujesz? – Dopytuję, klęcząc na dywanie i starając się zmusić chłopaka, by na mnie spojrzał.

- Nic mi nie jest. – Eli unika mojego wzroku. Ściera ślady łez, lecz to i tak na niewiele się zdaje.

- Skarbie… Co się stało? Boli cię coś? Mam zadzwonić po lekarza? – Z duszą na ramieniu czekam na jego odpowiedź.

- Nic mi nie jest. – Próbuje wstać. – Puść, proszę – odpycha moje dłonie, gdy nie pozwalam mu się ruszyć z miejsca.

- Nie puszczę cię, jeśli mi nie powiesz o co chodzi.

- To tylko zły sen. Wiesz, że przez hormony na wszystko reaguję intensywniej niż zwykle.

- Chodź do mnie – chcę go przytulić, ale nie daje się dotknąć.

- Proszę, zostaw mnie samego, dobrze?

Zanim udaje mi się wymyśleć jakąś sensowną odpowiedź, Eli znika za drzwiami łazienki. Wyraźnie słyszę, jak leje wodę do wanny. Szanuję jego prawo do prywatności i nie przeszkadzam. Cierpliwie czekam aż do mnie wróci.

Około dwudziestej drugiej zaczynam się lekko niepokoić. Odkładam komputer na stół i cicho pukam. Gdy nie odpowiada, przekręcam klamkę i uchylam drzwi.

- Króliczku? – Szepczę cicho. – Wszystko w porządku?

- Tak.

- Mogę wejść, czy dalej chcesz być sam.

- Możesz.

Podchodzę do wanny, nie bardzo wiedząc, czego powinienem się spodziewać. Eli jest już znacznie spokojniejszy, choć jego oczy są wyraźnie spuchnięte i zaczerwienione.

- Tęskniłem – żalę się, siadając na podłodze.

- Ja też. Dołączysz do mnie?

To kusząca propozycja, ale nie byłbym sobą, gdybym najpierw nie sprawdził czy puchacz nie siedzi w lodowatej wodzie.

- Nie jest ci zimno? – Pytam, upewniając się, że przeczucie mnie nie myliło.

- Trochę jest. Będzie cieplej, jeśli mnie przytulisz.

- Przytulę, ale w łóżku. Chodź, mój piękny. Pora spać.

Wyciągam nastolatka z wanny. Pomagam mu się wysuszyć oraz założyć piżamę. Zanim udaje mi się ponownie zapytać o jego samopoczucie, Eli zasypia.


środa, 2 grudnia 2020

Humory Króla - rozdział 20

 

Eryk

Próbuję unieść powieki, lecz nie mam na to siły. Boli mnie głowa, brzuch, ręce. Nawet oddech sprawia mi ból.

Dziwne. Zawsze sądziłem, że po śmierci to wszystko zniknie. Tymczasem moje ciało reaguje tak, jakbym zbyt długo przebywał pod wodą.

Może Alan zaciągnął mnie za sobą do piekła?

Byliśmy razem w apartamencie, a potem… Co było potem?

- Eryku?

Simon?

Kosztuje mnie to naprawdę sporo wysiłku, lecz nie waham się ani chwili i od razu otwieram oczy. Być może to ostatni raz, gdy…

- Obudziłeś się. – Czuły szept, przepełniony troską, pieści moje uszy. Czuję ciepło jego skóry na policzku. Drżę pod wpływem tak delikatnego dotyku. – Zimno ci? – Simon zabiera rękę. Oddala się ode mnie.

- Ni-Nie… – ostatkiem sił staram zatrzymać go przy sobie. Niech mnie nie zostawia. Nie chcę być sam. Boję się.

- Cieplej? – Mój ukochany przynosi dodatkową kołdrą. Odnoszę wrażenie, że jej ciężar wbija mnie w materac. Nie mogę nabrać tchu. Simon także to dostrzega i od razu pozbywa się problematycznego okrycia. – Poszukam czegoś innego.

Kilka kolejnych minut obserwuję krzątaninę byłego ochroniarza, który poprawia poduszki, podaje mi wodę, odgarnia włosy. Jego obecność działa niczym zaklęcie. „Nie zostawiaj mnie. Nie odchodź.” To słowa, które chciałbym mu powiedzieć. Nie robię tego w obawie, że ten słodki sen za chwilę się skończy. Jeśli obudzę się w jakimś odludnym miejscu, mając Alana za towarzysza, to nie chcę marnować jedynej okazji, by jeszcze przez chwilę pobyć z Simonem. Znam siebie i wiem, że dobrnąłem do kresu wytrzymałości. Jeden silniejszy podmuch zmiecie mnie z powierzchni niczym pyłek kurzu. Nie mam już siły, by walczyć.

Oczy zachodzą mi łzami. Ciało poddaje się fali nieprzyjemnych dreszczy. Przegrałem. I ta przegrana ma bardzo gorzki smak.

- Skarbie... Nie płacz… – Mój mężczyzna siada obok mnie na łóżku i ściera łzy z moich policzków. – Proszę, nie płacz. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Nie będzie. On to wie i ja to wiem. Po co się oszukiwać?

Niczego na świecie nie pragnąłem tak bardzo, jak tego, by kochać i być kochanym. A mimo to żałuję, że spotkałem Simona. Wplątałem go w swoje problemy. Nie chciałem tego. To przeze mnie nie uśmiecha się tak, jak zwykle. Gdy na mnie patrzy, jest zmartwiony. Zabrałem mu radość życia. Beztroskę. Rodzinę.

- Nie odchodź – szepczę, całkowicie się załamując.

Nie mam pojęcia co dzieje się dalej. Chyba tracę przytomność.

Gdy ponownie otwieram oczy, nadal jestem w tym samym pomieszczeniu. Jedyna różnica polega na tym, że ktoś tuli mnie do siebie niczym dziecko. I pachnie tak znajomo… Wreszcie jest mi ciepło, bezpiecznie. Doskonale znam to uczucie. Taki komfort zapewniają jedynie ramiona ukochanego. Niech mnie przytula i nigdy nie puszcza.

***

- Jak mały? – Głos Vee przywraca mnie do rzeczywistości.

- Śpi – odpowiada Simon, nieznacznie się przy tym poruszając.

- Przesuń go, bo muszę zmienić kroplówkę.

Ktoś odsuwa kołdrę, a następnie brutalnie próbuje nas rozdzielić. Zaprotestowałbym, lecz nie jestem w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Zamiast tego wczepiam się palcami w koszulę zielonookiego. Żałosne, że stać mnie jedynie na taki gest. Miałem plany, marzenia. Tak wiele chciałem zmienić.

- Eryku, daj rękę. To zajmie tylko chwilę. Potrzebujesz tych leków. – Mój ukochany ostrożnie dotyka moich zaciśniętych palców. Nie puszczę go. Nie mogę.

- Zostaw – Vee zdaje się czytać w moich myślach. – Poradzę sobie w inny sposób.

Nie mam pojęcia co robi Vee i nic mnie to nie obchodzi. Skupiam się na otoczeniu. Pierwsza rzecz, którą rejestrują moje zmysły, to śpiew ptaków. Trzepot ich skrzydeł. Szelest gałęzi, wśród których wesoło dokazują.

Ptaki? W apartamencie nie słychać ptaków! I nie ma drzew! Przynajmniej nie na ostatnim piętrze!

Otwieram oczy i próbuję usiąść, lecz nie mogę się wyrwać. Ktoś obejmuje mnie na tyle mocno, że nie jestem w stanie się ruszyć. Zaczynam się szarpać, lecz to i tak na nic.

- Kochanie? Co się dzieje? – Zatroskany Simon spogląda na mnie z góry. Gdzie jestem? To nie jest mój dom! Czemu nie jesteśmy w hotelu?! I gdzie jest Alan?!

Ból w klatce piersiowej sprawia, że robi mi się ciemno przed oczami. Znowu mam atak paniki? Co teraz?!

- Eryku, spokojnie. Oddychaj. Wszystko jest dobrze. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny. – Mężczyzna gładzi mnie po głowie, próbując uspokoić.

Tracę poczucie czasu. Wsłuchuję się w słowa Simona, który zapewnia mnie o tym, że wszystko jest w porządku, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Przed oczami wciąż widzę pourywane sceny, które pamiętam jak przez mgłę. Alan przyszedł mnie zabić. Bił mnie. Kazał połknąć jakieś tabletki. A potem ten huk. Duszący zapach dymu. Pisk alarmu. I ciemność.

- Jak się czujesz? – Simon nie pozwala o sobie zapomnieć.

Unoszę wzrok, by spojrzeć mu prosto w oczy. Uśmiecha się, gdy na niego patrzę. Pochyla się nade mną i całuje w policzek. Dotyk jego ust na mojej zimnej skórze sprawia, że mimowolnie drżę. Dociskam ręce do klatki piersiowej, kuląc się w sobie.

- Ostrożnie, bo wyrwiesz kroplówkę.

- Nie chcę tego – sięgam w kierunku plastra, który znajduje się na moim lewym nadgarstku, by jak najszybciej się go pozbyć.

- Nie. – Simon bez trudu odczytuje moje zamiary. Splata nasze dłonie uniemożliwiając mi dalsze działanie. – To leki. Dzięki nim szybciej dojdziesz do siebie.

- Nie chcę! Zabierz to! – Jego tłumaczenie zupełnie mnie nie przekonuje. Leki przypominają jedynie o tym, że znowu zostałem pobity. Odtrącam ręce Simona. – Nie dotykaj mnie!

Zielonooki jest w kropce. Nie bardzo wie, jak powinien się zachować. Próbuje mnie dotknąć, lecz szybko rezygnuje z tego pomysłu.

- Eryku, zrobisz sobie krzywdę. – Mój opiekun przygląda się całej scenie z boku. Nie interweniuje, skupiając się na przygotowaniu nowej kroplówki.

- Co to za miejsce?! Dlaczego nie jesteśmy w domu?! – żądam od niego wyjaśnień.

- Hotel wymaga małego remontu. Przez jakiś czas pomieszkamy tutaj.

- Nie chcę tu być! Wracajmy do domu! – wykłócam się.

- Nie będę cię okłamywać. Nie możemy dłużej mieszkać w Twierdzy. - Vee nie lubi owijania w bawełnę. Jego zdaniem prawda, nawet bolesna, brzmi lepiej niż kłamstwo podszyte trującą słodyczą.

Nie możemy wrócić do domu? Już nigdy? Jak to… Nie rozumiem… To było nasze miejsce. Nasza kryjówka przed światem. Dlaczego?

- Jak się czujesz? – Opiekun muska moje czoło opuszkami palców.

- Zabierz to! – Wskazuję za kroplówkę.

- Nie – od razu mi się sprzeciwia.

- Proszę, zabierz to! – Oczekuję interwencji z jego strony. Przecież od tego tu jest. Ma mi pomagać, a nie utrudniać życie.

- Nie zrobię tego, bo narkotyk nie został jeszcze wypłukany z twojego organizmu. – Vee waha się przez chwilę, po czym podchodzi do łóżka. – Posuń się – pozbywa się Simona, który od razu schodzi mu z drogi. – Daj rękę – zwraca się do mnie.

- Jeśli się tego nie pozbędziesz, sam to zrobię – ostrzegam, wskazując na plaster.

- To głównie środki przeciwbólowe. Jesteś pewny, że ich nie chcesz? – Vee uważnie mi się przygląda. Rzuca okiem na plastikową butelkę, która przytwierdzona jest na specjalnym wieszaku. – Moim zdaniem jest zdecydowanie za wcześnie, aby podejmować tak pochopne decyzje. W dodatku masz gorączkę – wyrokuje, przyciskając dłoń do mojego czoła.

- Nie dotykaj! – Strącam jego dłoń. – Obydwaj przestańcie mnie dotykać! Nie chcę tego! – Dyszę ciężko, ledwo nad sobą panując.

- Przepraszam, już nie będę. – Mój opiekun od razu się wycofuje. Wstaje ze swojego miejsca, lecz wciąż bacznie mi się przygląda. – Napijesz się wody?

- Nie! – Wciąż jestem wzburzony. – Nie chcę wody! Zostawcie mnie w spokoju!

- Zanim wyjdę, muszę wiedzieć, jak się czujesz. – Nie zważając na moje protesty, podmienia butelki. Zdecydował za mnie. Jak mam się pozbyć kroplówki?

Atak złości kosztował mnie sporo energii, której powoli zaczyna brakować. Kręci mi się w głowie. Powracają nieprzyjemne dreszcze. Światło słoneczne drażni oczy. W dodatku za plecami Vee nadal tkwi zmartwiony Simon, który tylko czeka, aby rzucić mi się na ratunek.

- To ostatnia porcja leków. Po niej poczujesz się znacznie lepiej. – Vee jest głuchy na moje argumenty.

- Nie chcę – opadam na poduszki.

- Wiem. – Mężczyzna siada obok mnie. – Mi także jest przykro z powodu hotelu. Lubiłem nasze mieszkanie, ale po tym, co miało tam miejsce, nie będziemy mogli tam wrócić. Nadal nie wiem, jak twojemu bratu udało się sforsować zabezpieczenia.

- Jeśli pytasz o to, czy to ja go wpuściłem, to odpowiedź brzmi nie. – Wolę od razu uciąć ich spekulacje.

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. – Vee od razu zaczyna się bronić. Nie wierzę mu. Zbyt dobrze znam sposób jego postępowania. Na razie jeszcze się łudzi, że przechytrzy Alana, ale to niemożliwe. Mój brat znalazł lukę w perfekcyjnym systemie zabezpieczeń i od razu z niej skorzystał.

- Mówiłem ci tysiące razy, że tak właśnie będzie – prycham gniewnie.

- To dlatego posłużyłeś się blokadą? Miałeś inne opcje. – Vee udaje spokojnego, lecz jest na skraju wybuchu. Włamanie to poważna sprawa. Zwłaszcza dla kogoś, kto ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa.

- Chciałem żebyś go złapał. Wydawało mi się, że odetnę mu w ten sposób wszystkie drogi ucieczki.

- Nie rób tak nigdy więcej!

- Nie wydaje mi się także, że przyniósł ze sobą bombę. Ona już tam była. Czekała na niego. – Dzielę się z mężczyzną swoimi przemyśleniami.

- Wiem. Dlatego szukam zdrajcy, a nie luki w systemie.

- Ile osób jest podejrzanych?

Zadanie tego pytania sporo mnie kosztuje. Po pierwsze wiem, że Vee nie zawaha się ani przez chwilę. Zabije wszystkich podejrzanych, nie czekając na ich wyświechtane wymówki. Po drugie… Nie chcę o tym rozmawiać w obecności Simona. Boję się co sobie o nas pomyśli.

- Kilka – enigmatyczna odpowiedź Vee daje mi nadzieję, że jeszcze nikogo nie zabił.

- Ile? – Przyciskam go do muru.

- Cztery. To dosyć elitarne grono.

- Masz na myśli moich ochroniarzy? – Simon wykazuje się refleksem.

- Nie. Akurat o nich nie musisz się martwić. Znam ich od dawna i ręczę, że nie zdradzą. Eryk także ich zna. – Mój opiekun mimowolnie się uśmiecha. Pewnie przypomniało mu się jakieś zdarzenie z przeszłości. – Pomagali nam, gdy odkrywaliśmy uroki Azji, prawda?

- Tak – przytakuję automatycznie.

W przeciwieństwie do Vee, dobrze się tam czułem. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy przenieśli się na przykład do Chin na stałe. Niestety, on nie podzielał mojego zdania. Wolał Europę. W tej kwestii nic się nie zmieniło.

- No dobrze, skupmy się na tym, co ważne. Kroplówka zostaje, ok? Wytrzymasz jeszcze kilka godzin? – Vee szybko zmienia temat.

- Niczego nie obiecuję – odpowiadam wymijająco.

- Jedzeniem nie będę cię dręczył. Wiem, że niczego nie tkniesz, ale dobrze by było, gdybyś coś wypił.

- Nie chcę.

- Przynieś mu jakiś sok. – Niebieskooki przydziela zadanie Simonowi.

- Już niosę. – Mój ukochany zachowuje się tak, jakby na to właśnie czekał. Rzuca się w kierunku drzwi.

- Eryku? – Vee ponownie wyrywa mnie z zamyślenia. – Nie powiedziałeś mi jeszcze jaki był cel wizyty twojego brata.

- Próbował mnie zmusić, abym oddał koronę – cedzę przez zęby.

Wspominanie chwil spędzonych z Alanem źle się na mnie odbija. Za każdym razem, gdy o nim myślę, czuję się tak, jakbym był popychany w samo epicentrum czarnej dziury. Jeśli tam wpadnę, nie będzie odwrotu. Smutniejsze jest jedynie to, że pociągnę za sobą innych.

- Podpisałeś coś? – Mężczyzna wsuwa ręce do kieszeni spodni i zaczyna nerwowo spacerować po pokoju.

- Gdybym podpisał, zabiłby mnie.

- Znowu był blisko. Za blisko. Pora zmienić taktykę i przejść do ataku.

- Do ataku? – Zaczynam się gorzko śmiać. – Kiedy się obudziłem, byłem pewny, że nie żyję. Wszystko mnie boli. Nie jestem w stanie się ruszyć, a ty mi mówisz, że mamy atakować? Nie widzisz, że to mnie przerasta? Starałem się. Naprawdę się starałem, ale nie dam rady. To ponad moje siły.

- Nie mów tak. Takie słowa nie pasują do króla.

- Nie chcę być królem. Chcę zwykłego, normalnego życia.

- Eryku, przykro mi, ale wiesz równie dobrze jak ja, że twoje marzenie nigdy się nie spełni. Nie zdołasz uciec przed przeznaczeniem. Nawet jeśli oddałbyś koronę, to niczego nie zmieni. Nie możesz odejść. W dniu, w którym się poddasz, wszyscy twoi bliscy staną się celem.

- Myślisz, że o tym nie wiem?! Ja… – Przed oczami widzę małą Melanię, lady Annę i Konrada. Nie mogę dopuścić, by stało się im coś złego. – Nie oddam korony. Nie mam komu jej dać. Po prostu chciałbym wrócić do domu. To wszystko bardzo mnie przytłacza.

- Ja też chciałbym tam wrócić, ale to niemożliwe. Przez jakiś czas pomieszkamy tutaj, a potem się przeniesiemy.

- Po twojej minie widzę, że knujesz coś naprawdę złego – zaskakuję Vee obserwacją, którą poczyniłem.

- Nie będzie tak źle, zobaczysz. – Opiekun klepie mnie po ramieniu. Jestem pewny, że wolałby mnie przytulić. Niestety, nie należę do osób, które lubią być dotykane. Zwłaszcza w chwilach takich jak ta. – Mam jeszcze trochę pracy, więc Simon się tobą zajmie, dobrze?

- Nie możesz znaleźć mu jakiegoś zajęcia? – Po cichu liczę na to, że Vee pozwoli mi na odrobinę samotności.

- Próbowałem. – Mój przyjacie wzdycha smętnie, ukrywając uśmiech.

- Co zrobiłeś? – pytam, czekając w napięciu na to co powie.

- Zagoniłem go do kuchni. Świetnie się odnajduje w roli żony.

- Vee! – Ganię go za głupie pomysły.

- Jeszcze mu daleko do pana Moor’a, ale jeśli pilnie poćwiczy to…

- Nie tak się umawialiśmy! Simon miał… – Przerywam w połowie zdania, bo mój ukochany niespodziewanie otwiera drzwi.

- Co miałem? – Simon wpatruje się we mnie badawczo, czekając na to co powiem.

- Nic – szepczę, kuląc się w sobie i spuszczając wzrok. – Jestem zmęczony.

- Nie ruszaj kroplówki, to poczujesz się lepiej. Obiecujesz? – Vee zbiera się do wyjścia. Jego telefon zaczyna wibrować. – Eryku?

- Obiecuję.

- Ja się nim zajmę. Możesz iść. – Simon dąży do tego, abyśmy zostali sami.

- Będę na dole. Zawołaj, gdybyście czegoś potrzebowali.

To chyba pierwszy raz, gdy Simon i Vee starają się wzajemnie uzupełniać. Nie skaczą sobie do oczu. Nie szarpią się o mnie. Zniknęło napięcie, które towarzyszyło ich relacji. Rozejm między nimi to jedyny plus tego, że znowu uniknąłem śmierci.

Gdy Vee znika za drzwiami, opadam na poduszki i zmykam oczy. Jestem wyczerpany. Uciska w klatce piersiowej nieco się wzmaga. Jeśli doliczyć do tego ból oraz gorączkę, to moja sytuacja nie przedstawia się zbyt optymistycznie.

- Napijesz się soku? – Simon sięga po tacę, którą ze sobą przyniósł i ustawia ją na szafce obok łóżka.

- Nie.

- To może herbaty?

- Nie.

- Chociaż odrobinkę? – Namawia mnie do picia, na które zupełnie nie mam ochoty.

- Nie chcę. Odejdź. Proszę.

Nie jestem w stanie otworzyć oczu, więc wydaje mi się, że w końcu mnie posłuchał. W pokoju robi się cicho. Chciałbym zasnąć, ale to nie jest takie proste. Nie umiem wyciszyć gonitwy myśli. Martwi mnie tak wiele różnych rzeczy. A im bardziej jestem zmartwiony, tym gorzej się czuję. Moje ciało zdaje się płonąć. Kołdra waży tonę, a ja tak bardzo chciałbym się spod niej uwolnić. Zaczynam się z nią szarpać, bo w przeciwnym wypadku chyba się uduszę.

- Już jestem. Pomogę ci.

Simon zrzuca moje okrycie na podłogę. Zasłania okna. Przysuwa sobie krzesło i siada blisko łóżka. Nie widzę go, lecz moje zmysły są aż nazbyt świadome jego obecności.

- Lepiej? – Pyta, przecierając mi twarz chłodnym ręcznikiem.

Czuję ulgę, ale nic nie mówię. Nie mam na to siły.

Tymczasem Simon posuwa się o krok dalej. Odpina guziki piżamy, obnażając moją nagą skórę. Odepchnąłbym go, gdybym mógł. Nie chcę, aby na mnie patrzył. Alan z pewnością postarał się o kolejne blizny. Ostatecznie to jego ulubiona rozrywka.

- Skarbie, nie walcz ze mną. – Mężczyzna niespodziewanie całuje mnie w policzek. – Jesteś mój, więc pozwól, abym cię dotykał – szepcze mi do ucha.

- N-Nie… – mamroczę w odpowiedzi.

- Potrzebujesz mnie, dlatego położę się obok ciebie. Musisz dużo odpoczywać, żeby odzyskać siły. Chodź tu. – Jego silne ramię owija się wokół mnie. Korzystam z okazji i wtulam się tak szczelnie, jak tylko mogę. – Kocham cię, Eryku. Bardzo mocno cię kocham i nigdy nie przestanę.

niedziela, 15 listopada 2020

mpeg 95

 

„Bezsenne Noce"

Randka.

Byłem na naprawdę wielu randkach. Niektóre zaliczyłbym do wyjątkowo udanych. Inne okazywały się totalną katastrofą. Interesujące, nudne, szalone, kończące się fantastycznym seksem lub po prostu seksem.

Zazwyczaj spotykałem się z pięknymi kobietami. Młodszymi lub starszymi ode mnie. Za każdym razem, tuż przed spotkaniem z „tajemniczą nieznajomą” zapalała się we mnie iskierka nadziei, że może to „ta jedyna”.

Potem wszystko przebiegało według prostego schematu. Rozczarowanie budziło frustrację, która oznaczała kupienie butelki czerwonego wina, zaszycie się w domu i tworzenie mrocznych historii.

Błędne koło.

A potem pojawił się on i wywrócił wszystko do góry nogami.

Byliśmy już raz na randce. Mniej więcej wiedziałem czego mogę się spodziewać. Szybkie bicie serca. Uśmiech, który sprawia, że chciałbym krzyczeć z radości. Zaufanie, bo pozwala mi trzymać się za rękę. I najważniejsze – miłość. Wystarczy jedno spojrzenie w te piękne, fiołkowe oczy…

- Dlaczego tak mi się przyglądasz? – Eli wyrywa mnie z romantycznego letargu.

- Sam nie wiem.

- Nie wiesz? – Króliczek wkłada srebrną łyżeczkę do pucharka wypełnionego malinowym sorbetem i oblanego obficie gorzką czekoladą. – A może nie chcesz mi powiedzieć? – Bawi się ze mną.

- Powiem ci później. Gdy będziemy sami – dopowiadam znacznie ciszej.

- Teraz też jesteśmy sami – zauważa zaczepnie.

Restauracja, którą wybrałem, jest prawie pusta. Na jedzenie z pewnością nie będę narzekać. Obiad był smaczny. Brakuje gości, lecz takie są uroki małomiasteczkowej elegancji. Początek tygodnia. Wygórowane ceny. Idę o zakład, że tłoczno robi się dopiero od czwartku.

- W świetle świec wyglądasz zjawiskowo – rozmarzam się.

- Max… – Eli lekko się rumieni, zaskoczony komplementem.

- A może to twoja magia? – rozważam na głos. – Jesteś cudowny, a ten blask dodatkowo to podkreśla. – Wyciągam telefon i robię Eli zdjęcie. – Widzisz? – Odwracam ekran, by sam się przekonał, że nie kłamię.

- Wyglądam tak jak zwykle – Króliczek uśmiecha się nieco zawstydzony.

- To moja wina, że nie zawsze umiałem dostrzec twoją wyjątkowość – wzdycham. – Wszystko na czym mi najbardziej zależało, znajdowało się daleko poza moim zasięgiem. Długo nie potrafiłem się z tym pogodzić. Nie masz pojęcia, jak żałuję, że to właśnie na tobie odreagowałem swój żal i gniew.

- Nie chcę wracać do przeszłości.

- Skarbie, nie wiem jak to robisz, ale jednym gestem czy spojrzeniem wyciągasz ze mnie to, co najlepsze. Przy tobie czuję, że naprawdę żyję. Znowu umiem cieszyć się drobiazgami. Przedtem nie zwróciłbym uwagi na te głupie świece. A teraz? Wiesz, że jak tylko wrócimy do domu, to w pierwszej kolejności zamówię ich całe mnóstwo? Wyobrażasz to sobie?

- Nie piłeś wina, a mimo to szumi ci w głowie. – Eli posyła w moją stronę złośliwy uśmieszek.

- Po co mi wino skoro mam ciebie? – Sięgam po drobną dłoń, którą podnoszę do ust. – Upajasz mnie tysiąc razy mocniej. W dodatku jesteś taki słodki… – Celowo przesuwam językiem po wewnętrznej stronie króliczego nadgarstka. Eli lekko drży, co dodatkowo łechce moje rozbuchane ego. – Widzisz, o tym właśnie mówiłem. Oto chwile, dla których warto żyć.

- Dziękuję – cichy szept ukochanego chwyta mnie za serce.

- To ja ci dziękuję, najdroższy. Będziesz ze mną bardzo szczęśliwy. Zobaczysz.

- Wiem. – Oczy ciężarnego zachodzą łzami. Nie mogę pozwolić, by się rozpłakał, więc postanawiam szybko zmienić taktykę.

- Wzruszyłeś się, bo pomysł ze świecami aż tak ci się spodobał? To może dołożymy do tego egzotyczne kwiaty?

- Egzotyczne co? Max… – kręci głową z dezaprobatą.

- Zmiana planu! Świeczki i kwiaty to jedynie sztuczna namiastka. Wybierzmy się w podróż! Moglibyśmy zamieszkać na rajskiej wyspie. Wyobrażasz to sobie? Pyszne owoce, zachody słońca na wyciągnięcie ręki, turkusowa woda i złoty piasek. Powiedz, że tego chcesz, a za godzinę będziemy już w samolocie.

- Mężu, pora na lądowanie. Tu jest nasz dom, pamiętasz?

- A gdybyśmy tak kupili naszą własną wyspę? – Pełen optymizmu wpatruję się w mojego kochanka.

- Opowiadasz mi o swojej nowej książce? – Eli sprytnie unika jednoznacznej odpowiedzi. Zna mnie na tyle by wiedzieć, że jestem poważny jak nigdy wcześniej.

- Ja nie żartuję! Proszę, zróbmy to. Nie powiesz mi, że nigdy o tym nie myślałeś.

- Moją wyspą jest obecnie nasz uroczy domek. I ramiona męża, który codziennie mnie tuli. Zasypiam szczęśliwy i budzę się szczęśliwy. To o wiele więcej niż kiedykolwiek śmiałbym prosić.

- Każdy mąż tak robi, a ja nie chcę być jak każdy. Rzucę ci świat do stóp, jeśli uznam, że to cię uszczęśliwi.

- Jestem realistą, który twardo stąpa po ziemi. Dobrze mi nawet bez dalekich podróży.

- Właśnie dlatego daję ci parę skrzydeł, abyś mógł obejrzeć świat z innej perspektywy.

- Uwielbiam sposób, w jaki dobierasz słowa, posługując się metaforami – narzeczony rozbraja mnie kolejnym uśmiechem. – To mi przypomina, że w domu czeka na mnie wielkie pudło książek. Twoich książek. Wiesz co to oznacza?

- Koszmary senne – podpowiadam.

- Max, nie możesz tak do tego podchodzić. W ten sposób ranisz siebie i mnie. Jesteś pisarzem. Książki są ważną częścią twojego życia. Życia, które zacząłeś dzielić ze mną. Fani na całym świecie uwielbiają twoje historie. Dlaczego ze względu na mnie zacząłeś się tego wstydzić?

Dlaczego? To bardzo dobre pytanie. Eli jak zawsze trafił w samo sedno.

- Jesteś świetny w tym co robisz. Twoi fani, April i Jeff, twoi rodzice… Jednym słowem wszystkie ważne osoby w twoim życiu znają cię od tamtej strony. Tymczasem ja… Bezustannie mnie straszysz. Zniechęcasz. Tak trudno ci zrozumieć, że chcę cię lepiej poznać? Nie rozumiesz, że w tej historii to ty jesteś królikiem, a ja chcę podążać za tobą do zaczarowanego świata po drugiej stronie lustra. Nie zabraniaj mi tego.

- Eli… – Z wrażenia nie wiem co powiedzieć.

- Proszę, nie traktuj mnie jak dziecko. Może i jestem o ciebie młodszy, ale nie musisz wiecznie trzymać mnie pod kloszem. Związek opiera się na partnerstwie. Jeśli nie będziesz widział we mnie partnera, to nasze małżeństwo obróci się w koszmar. Tego chcesz, bo ja nie.

- Czasami wkurzasz mnie tym, że zawsze masz rację – markotnieję.

- Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, spróbuję się zmienić.

- Nie próbuj. Kocham cię takiego, jaki jesteś. I kocham cię za to, że bezustannie przypominasz mi o tym, co jest ważne.

- Dziękuję. – Na anielskiej twarzy maluje się satysfakcja. Tak, znowu masz nade mną przewagę.

- Na twoim miejscu przystopowałbym z wiwatowaniem zwycięstwa. Zostajesz pod kloszem, bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie. Zwłaszcza teraz, gdy nosisz naszego syna.

- Rzucasz mi wyzwanie? O to ci chodzi? – Diabelskie ogniki w jego oczach zdają się tylko czekać aż przytaknę.

- Nie. – Studzę jego zapędy. – Po prostu zdałem sobie sprawę z czegoś okropnego. Zanim ci powiem co to jest, obiecaj, że to zostanie między nami, ok?

- Oczywiście, mężu. Możesz mi zaufać.

- Zauważyłem, że… – Pochylam się nad stołem, by tylko Eli mógł mnie słyszeć. – Na samą myśl mam dreszcze, ale skoro jesteśmy partnerami, więc chyba powinieneś znać prawdę. I nie zdziwię się, jeśli zaczniesz inaczej na mnie patrzeć.

- Mów! – Mój ukochany zaczyna się niecierpliwić.

- Eli, ja zmieniam się w swojego ojca! – Dzielę się z narzeczonym mrocznym sekretem.

- I to cię tak dziwi?

Mój wybranek mruga kilka razy. Jego twarz wydaje się spokojna i opanowana. Nic nie wskazuje na to, że został poddany szokowi.

- Wiedziałeś?! Skąd?!

- Max, przecież to naturalne.

- Naturalne?! To chore! Ja nie chcę! – Zaczynam się bronić przed wizją starzejącego się Maxwella Forda, siedzącego w fotelu, z gazetą i w kapciach.

- Nie chcesz, ale nic na to nie poradzisz. Odziedziczyłeś wiele cech po swoim tacie. Jesteście do siebie bardzo podobni, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznie.

- Chcesz mi powiedzieć, że wyglądam jak mój tata?! – To stwierdzenie to jawny atak na moją męskość. Jak on może insynuować takie rzeczy?! To chyba oczywiste, że jestem od niego znacznie przystojniejszy.

- Genów nie oszukasz. I nic nie da się z tym zrobić. – Eli ze zrozumieniem klepie mnie po ręce. Jego gest przynosi nikłe pocieszenie, ale ciężko mi będzie dojść do siebie.

- Jestem zdruzgotany – informuję ukochanego o moim kiepskim stanie.

- Peter Ford to ideał ojca. Wychował cię na wspaniałego syna. Będzie cudownym dziadkiem dla naszego maleństwa. W dodatku od zawsze jesteś w niego wpatrzony jak w obraz. Ta sytuacja ma same plusy.

- Ty nic nie rozumiesz. Co innego chcieć być takim jak on, a co innego… Nie wyobrażasz go sobie kiedy się kochamy, prawda? – Zadaję pytanie, które domaga się natychmiastowej odpowiedzi.

- Przykro mi, ale nie. Ty mi w zupełności wystarczysz.

- Na pewno? – Lepiej dmuchać na zimne i drążyć temat, gdy pojawiła się sprzyjająca okazja, niż potem pluć sobie w brodę.

- A ja tobie wystarczę? Fantazjujesz o kimś innym będąc ze mną w łóżku? – Eli zgrabnie odwraca kota ogonem, atakując mnie tym samym pytaniem.

- Jesteś ideałem.

- Czyżby? – Niczym rasowy polityk, układa dłonie w piramidkę i marszczy jasne brwi. – W twoich oczach jestem zaledwie niewinnym nastolatkiem, którego trzeba chronić nawet przed niegroźnymi książkami.

- Jesteś cholernie seksownym nastolatkiem. Jeśli ktoś powinien być chroniony, to chyba ja. Jak mam się oprzeć twojemu urokowi? Jesteś piękny, mądry, zabawny i kręcisz mnie tak bardzo, że mógłbym to z tobą zrobić nawet tutaj, na tym stole – wskazuję palcem na blat. – Przed tym wyuzdanym krokiem powstrzymują mnie kamery oraz świadomość, że nasz film z pewnością znalazłby się w Internecie. Na samą myśl, że ktoś oprócz mnie zobaczyłby cię nagiego, krew się we mnie gotuje.

- Zazdrośnik – chichot Eli podsuwa mi kolejny pomysł.

- Jeśli skończyłeś jeść proponuję, abyśmy się zbierali – szukam wzrokiem kelnera. – Muszę cię zabrać do łóżka.

- Jeszcze wcześnie. Nie jestem zmęczony – złotowłosy od razu protestuje.

- Nie mówiłem, że będziemy spać – puszczam do niego oko, wyciągając z portfela kartę kredytową.

Chwilę później łapię Eli za rękę i prowadzę w kierunku samochodu.

- Restauracje są fajne. Randki też są fajne, ale minie sporo czasu, zanim znowu tu przyjedziemy – decyduję.

- Obiad był wyjątkowo…

- Nie chodzi o jedzenie – przerywam mu, popychając delikatnie na drzwi mercedesa. Eli przymyka powieki. Rozchyla usta. Odchyla głowę do tyłu. – Przy tobie nawet święty straciłby panowanie nad sobą – warczę, zaborczo wpijając się w ponętne wargi. – Smakujesz czekoladą… – dyszę ciężko, chciwie łapiąc powietrze. – Wsiadaj. Wracamy do domu.

- A zakupy? – Ciężarny sprowadza mnie na ziemię, przypominając o przykrym obowiązku. – Dzidziuś chciałby dostać coś dobrego.

- Zakupy? – Powtarzam po nim, dokonując w głowie karkołomnej kalkulacji.

Co powinienem wybrać? Ognisty seks, którym z pewnością zakończy się ten wieczór, czy też zapełnienie lodówki? Jeśli pojedziemy do centrum handlowego, nasz powrót opóźni seks o dobre dwie godziny. Wytrzymam tyle? Gdybym to sobie potem odbił i kochał się z nim aż do świtu, to może, może…

Mógłbym też olać zakupy i przyjechać tu jutro, ale to by oznaczało, że musiałbym się rozstać z tym puchatym nicponiem na kilka godzin. Szczerze wątpię, że po dzisiejszej nocy będzie w stanie obudzić się jutro przed południem. No i nie mógłbym patrzeć jak śpi.

- Proszę… – Fiołkowe oczy wiercą mi dziurę w sercu.

Czy on mnie sprawdza? Poddaje próbie, aby po raz kolejny się przekonać, że jestem kukiełką w jego małych rączkach. W dodatku tak umiejętnie pociąga za sznurki…

Szlag by to wszystko trafił!

- Dobrze, będą zakupy – cedzę przez zęby.

- Kupisz mi lody i czekoladę?

Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Kilka sekund i ma mnie na widelcu!

- Przestań ze mną flirtować, jeśli naprawdę zależy ci na jedzeniu.

Nieco zły, otwieram szeroko drzwi od strony pasażera i czekam aż Eli wygodnie się usadowi.

- Max… – znowu zaczyna kusić przymilnym głosikiem. Zapinam pasy, ignorując jego ciche skomlenie. – Max… – ponawia próbę, muskając moje ramię.

- Skarbie, okaż mi odrobinę zrozumienia. Ja naprawdę bardzo ze sobą walczę, by nie zerwać z ciebie ubrań, więc zachowuj się jak na grzecznego Króliczka przystało. W przeciwnym wypadku może się okazać, że spędzimy dzisiejszą noc w areszcie, a nie w domu. Seks w aucie to wykroczenie.

- Wolałbym w domu – moja trusia poprawia niewidzialne zagniecenia na swoim ubiorze, a następnie zaczyna się bawić rozpuszczonymi włosami.

- Ja też. A teraz bądź cichutko, bo muszę się skoncentrować, a ty za bardzo mnie rozpraszasz.

***

Krążymy między sklepowymi regałami. Pcham przed sobą wielki wózek, który jest już praktycznie pełny. Uparłem się, abyśmy solidnie uzupełnili zapasy.

- Może już wystarczy? – Eli z zatroskaniem ocenia budowaną przeze mnie piramidę, która lekko się chwieje. Nie runie. Ma solidną podstawę zbudowaną ze słodkich ziemniaków oraz kilku zgrzewek soków.

- Im więcej jedzenia w domu, tym rzadziej będziemy musieli z niego wychodzić.

- Mniej więcej kilka godzin temu stwierdziłeś, że będziemy często randkować, pamiętasz? – Słodziak kolejny raz wykorzystuje szansę, by pochwalić się dobrą pamięcią.

- Będziemy wychodzić. Obiecuję.

- Pójdziemy do kina? – Domaga się nowych atrakcji.

- Tak, skarbie. Pójdziemy.

- Kiedy?

- Kiedy? Z pewnością nie w tym tygodniu. Zaplanowałem dla nas inne atrakcje.

- Jakie?

Przebiegłe stworzenie zatrzymuje się na samym środku alejki i spogląda mi wymownie w oczy.

- Takie atrakcje… – Zgaduje. – W takim razie przydałaby się jeszcze jedna butelka sosu czekoladowego.

- Tak uważasz? – Tym razem to ja nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Porzucam wózek i obejmuję ramionami mój najcenniejszy skarb. – Po co ci tyle sosu czekoladowego?

- Będzie nam potrzebny do… różnych rzeczy – Eli dyskretnie uwalnia się z moich ramion, bo w naszej alejce zaczyna się robić nieco tłoczno.

- Poczekaj tu na mnie. Za chwilę wracam.

Mam nadzieję, że płynna gorzka czekolada to ostatnia rzecz na naszej liście. Poza tym nie mogę się doczekać chwili, gdy Eli jej użyje. Na samą myśl robi mi się gorąco.

- Chyba nic się nie stanie, jeśli kupimy kilka dodatkowych… – mamroczę do samego siebie, ściągając z półki cztery półlitrowe butelki.

- Przesadziłeś – Eli śmieje się ze mnie, gdy próbuję znaleźć dla nich miejsce w przepełnionym koszyku.

- Mówiłeś, że jest niezbędny, więc nie może go zabraknąć – tłumaczę się.

- Max, z tego co pamiętam, nie przepadasz za gorzką czekoladą. Dlaczego nie wybrałeś sosu, który bardziej by ci smakował?

- Bo tylko ten nie zawiera mleka, na które jesteś uczulony.

- No właśnie. To ja jestem uczulony. Ty nie.

- Nie zamierzam ryzykować, że coś ci się stanie – cmokam Króliczka w policzek. – Masz ochotę na coś jeszcze?

- Podczas obiadu nie zamówiłeś mięsa.

- Do czego zmierzasz?

- Nie powinieneś zmuszać się do jedzenia czegoś, czego nie lubisz.

- Skarbie, ja się do niczego nie zmuszam. Lubię twoją kuchnię. Nie przeszkadza mi, że nie jesz mięsa. Poza tym sam mówiłeś, że gorzka czekolada jest zdrowsza, prawda?

- Nie oznacza to także, że musisz ją jeść. Jeśli masz ochotę na mięso, o powiedz. Ugotuję ci coś dobrego.

- Króliczku, ja też nie wiem, jak to się stało, ale przebywając z razem tobą przejąłem część twoich nawyków. To był mój świadomy wybór. I jest mi z tym dobrze. Kiedy mieszkaliśmy u rodziców, dużo czytałem na temat zdrowej diety. Może to właśnie dzięki tobie mam więcej energii niż zwykle?

- Tak sądzisz? – Eli nie jest przekonany. To urocze, że tak się o mnie troszczy.

- To była jasna strona mocy – żartuję.

- A jaka jest ciemna? – Ciężarny od razu poważnieje.

- Będziesz musiał wziąć za to odpowiedzialność.

- Z przyjemnością. Zaopiekuję się tobą. I gorzką czekoladą.

- Mój Króliczku – wybucham wesołym śmiechem. – Chodź, poszukamy wyjścia.

- I tragarza. Nie wiem czy damy radę zabrać to wszystko do samochodu.

- Skarbie, oczywiście, że damy radę. Wątpisz w siłę swojego męża?

Gdy kasjerka nabija towary na kasę, Eli bawi się swoim telefonem. Podejrzewam, że znowu pisze do Jo. Cichy cień zazdrości szepcze mi do ucha by jak najszybciej pozbyć się tego wstrętnego urządzenia, które tylko psuje mi krew i nie pozwala cieszyć się z tak udanego wieczoru.

- To twoja mama – osiemnastolatek czyta w moich myślach. – Zachęca nas, abyśmy odwiedzili nowy sklep z akcesoriami dla dzieci, skoro już tutaj jesteśmy.

Nic nie odpowiadam, choć najchętniej porwałbym Eli na ręce i rzucił się na oszukiwanie owego sklepu. Jest jeszcze tyle rzeczy, które powinniśmy zgromadzić dla malucha. Nie mamy kołyski ani wózka. W dodatku w większości sklepów pojawiają się jesienne kolekcje. Tylko jak przekonać Eli do tej eskapady?

- Zaniesiemy zakupy do samochodu, a potem możemy tam na chwilę zajrzeć, jeśli chcesz – proponuje.

- Kocham cię! – Uszczęśliwiony przytulam do siebie ukochanego, nie zwracając uwagi, na ciekawskie spojrzenia innych klientów oraz przemiły uśmiech kasjerki.

- Obejrzymy rzeczy dla dziecka, ale nie będziemy niczego kupować. To mój warunek – jasnowłosy grozi mi palcem, bo dobrze wie do czego jestem zdolny.

- To nie fair! No nie bądź taki! – Zaczynam się targować.

- Wyczerpałeś limit na zakupy dla dziecka.

- Skarbie, ja niczego nie wyczerpałem, bo nie ustaliliśmy żadnego limitu.

- Twój wybór Max. Chcesz pójść do sklepu czy wracamy do domu?

Walczę ze sobą z całych sił. Ta pluszowa trusia igra z ogniem sądząc, że dam się zapędzić do rogu i zgodzę na tak krzywdzące warunki.

- Odwiozę nasze zakupy, a ty tu chwilę odpocznij – wskazuję blondynowi schowaną wśród roślinności ławeczkę. – Będziesz potrzebować dodatkowej porcji energii… - rzucam od niechcenia, choć wątpię, że mnie usłyszał.

***

Moja mama to złota kobieta, która zasłużyła na olbrzymi bukiet kwiatów. To właśnie dzięki niej od blisko godziny gromadzę różne ubranka i akcesoria. Rozpływam się ze szczęścia mogąc przykładać malutkie śpioszki i kaftaniki do brzucha ukochanego.

- To jest śliczne! I to! To też musimy kupić! – Ekscytują mnie wszystkie niemowlęce drobiazgi.

- Nie kupujemy. Oglądamy – mały uparciuch od razu mnie poprawia.

- Kupujemy! Zdecydowanie kupujemy! Nie możesz mi zabronić rozpieszczania naszego dziecka. Od tego ma rodziców.

- Rodzice powinni kierować się przede wszystkim rozsądkiem i wybierać to, co najlepsze dla dziecka.

- Dokładnie tak! – Przytakuję automatycznie. – Wybierz to co ci się najbardziej podoba – zachęcam Eli do współudziału w tej niechybnej zbrodni na mojej karcie kredytowej.

- Nic z tego, mężu. Po kolekcji jesiennej pojawi się kolekcja świąteczna. Nie wierzę, że odpuścisz i nie będziesz próbował mnie przekonać, że powinniśmy przebrać dzidziusia za małego renifera.

- Renifer… Albo Mikołaj… – Coś wewnątrz mnie zaczyna się topić. I coraz lepiej rozumiem Eli. On reaguje tak na słodycze. Nic dziwnego, że bardzo cierpiał, gdy mu ich odmawiałem. Gorzej, że ja też będę bardzo cierpiał, jeśli nie zabiorę tych malutkich ubranek ze sobą do domu. – Proszę, nie rób mi tego! – żebrzę o odrobinkę zrozumienia. – To silniejsze ode mnie. Przecież musi być jakiś sposób, żebyś dał się przekonać. Obiecuję, że zrobię co zechcesz.

- Nie – pada natychmiastowa odpowiedź.

- Proszę, ja muszę, rozumiesz? Wiem, że mnie rozumiesz. Sam zobacz – przykładam malutkie śpioszki ozdobione malutkimi grzybkami do jego brzucha. – Pasują idealnie.

- Nie. Odłóż to na wieszak.

- Co mam zrobić, abyś zmienił zdanie? Spełnię każdą twoją zachciankę. – Wpatruję się w niego z nadzieją, że jednak zmięknie.

- Każdą? – Po jego minie widzę, że to będzie mnie słono kosztować. Jednak te jesienne ubranka warte są każdego poświęcenia.

- Każdą – potwierdzam, biorąc jednocześnie bardzo głęboki wdech, by jakoś zrekompensować sobie cios, który zaraz na mnie spadnie.

- Dobrze. W takim razie możesz kupić co zechcesz.

- Dziękuję! – Całuję Eli bardzo namiętnie.

Chwila szczęścia ulatnia się z mojej głowy niczym szampan. Ta przebiegła istotka ani słowem nie wspomniała czego zażąda w zamian. Stoję więc niepewny, ściskając w dłoniach jesienną wyprawkę i dumam nad tym, w jak wielkie bagno się wpakowałem.

- Twój warunek. Chcę go poznać.

- Powiedzmy, że będziesz moim dłużnikiem. Być może już niedługo ja też o coś cię poproszę, a ty mi nie odmówisz.

- Dlaczego mam wrażenie, że w twojej propozycji ukryty jest jakiś haczyk?

- Nie ma. To czysty układ. Przysługa za przysługę. Wchodzisz w to? – Eli wyciąga prawą dłoń. Jeśli ją uścisnę, nie będę mógł niczego mu odmówić.

Z drugiej strony o co on może mnie poprosić? O słodycze? Odmówił, gdy proponowałem mu nowy samochód, a nawet zakup wyspy. Pieniądze nie wejdą w grę. Może poprosi o kolejną randkę? A może chodzi mu o to, abyśmy spędzili noc w ogrodzie? Tak, musi chodzić o ogród. Nie mam ochoty na spanie w namiocie, ale cóż. Mówi się trudno.

- Wchodzę – ściskam jego drobną dłoń.

- W takim razie do dzieła, mężu. Możesz szaleć do woli.

- Tak też zamierzam zrobić!

Z dziecinnym uśmiechem na twarzy rozglądał się wokół siebie. Tyle cudowności zgromadzonych w jednym miejscu. I wszystkie one mogą być moje. To zdecydowanie najlepsza randka, na jakiej byłem!