wtorek, 27 września 2016

Rozdział XIV


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

- Will... Will... - nie reaguję. Daniel delikatnie dotyka mojego ramienia. - Obudź się – prosi cicho.
- Śpij... Jest środek nocy... Rano będziemy się kochać – nie otwieram oczu, licząc na to, że mnie posłucha i pozwoli jeszcze trochę odpocząć.
- William! Twój telefon!
- Ktokolwiek to jest, może zadzwonić rano – nie otwieram oczu, wtulając się w poduszkę.
- Już prawie rano. Odbierz w końcu! - irytuje się.
- Albo praca, albo seks... Nawet w nocy nie dadzą człowiekowi pospać... - mruczę niezadowolony, próbując wymacać wibrujące od dłuższego czasu urządzenie. Przesuwam kciukiem po ekranie, nie kłopocząc się tym, by sprawdzić kto mi przeszkadza. - Halo...
- William! Nie śpisz już? Mówi wujek Harry!
- Wujku... Coś się stało? Dopiero piąta... - pytam, przecierając zaspane oczy.
- Nic szczególnego. Chciałem tylko dać ci znać, że wsiadam właśnie do samolotu.
- To świetnie. Szczęśliwej podróży – ziewam przeciągle. - Dobranoc.
- Nie zapytasz nawet dokąd się udaję? - mężczyzna wydaje się niepocieszony.
- Przepraszam. Dokąd się wujek wybiera?
- Do ciebie, chłopcze! Jadę cię odwiedzić! Cieszysz się? - jego entuzjazm jest tak silny, że muszę odsunąć aparat od ucha.
- Mam nadzieję, że nie będzie tak jak ostatnim razem, gdy poznałeś... Przeprasza, nie pamiętam jak miała na imię.
- Nic nie szkodzi – wybucha śmiechem. - Nie ułożyło się nam. W każdym razie, za kilka godzin będę na miejscu. Pójdziemy na kolację i porozmawiamy.
- Nie mogę się doczekać.
- Do szybkiego zobaczenia! - rozłącza się. Odkładam telefon na szafkę. Chociaż jest wcześnie, to wiem, że już nie zasnę. Wujek Harry i jego nieprzewidywalne pomysły...
- Będziesz miał gości? - pyta Daniel, próbując otulić się jeszcze szczelniej ukochaną kołdrą.
- Wujek Harry przyjeżdża w odwiedziny.
- To super. W swoim mieszkaniu mam dla niego prezent.
- Prezent? - dziwię się.
- Tak. W podziękowaniu za koszulę, którą mi przysłał.
- Zamierzasz ją zatrzymać?
- Oczywiście. Powiedział, że w takiej koszuli łatwo kogoś poderwać. To mój plan awaryjny na wypadek, gdyby między nami nie wyszło – próbuje ukryć przede mną uśmiech, ale kiepsko mu to wychodzi.
- Nie będzie ci potrzebna. Możesz ją oddać Bellowi.
- Bell jest znacznie bardziej zapobiegawczy niż sądzisz.
- Tak?
- Tak. Patric oddał mu swoją, więc ma zapasową – przymyka powieki, rozkoszując się ciepłem. Czekałem aż to zrobi... Zrywam z niego okrycie łapiąc za nadgarstki i szukając miękkich ust.
- Will... Co robisz? Chcę spać... - otwiera gwałtownie oczy.
- Obudziłeś mnie, przerwałeś piękny sen, więc należy mi się jakaś rekompensata, nie sądzisz? - zaczynam całować go po szyi.
- To nie ja cię obudziłem, więc... Will... Proszę, przestań... - nabiera gwałtownie powietrza, gdy przesuwam językiem po obojczyku.
- Zmuś mnie – droczę się z nim.
- Jesteś okropny! Sam mówiłeś, że wolisz sen niż pracę, czy seks ze mną! - próbuje uwolnić ręce.
- To było zanim spojrzałeś na mnie tak jak teraz – dotykam jego policzka.
- Ja wcale nie...! - wpijam się w niego wargami, bo nie chcę słuchać dalszych protestów.
- Mam przestać? - upewniam się, przesuwając wolną ręką po jego żebrach.
- Nie – przygryza lekko wargę, ukrywając westchnienie zadowolenia.
- Nadal jesteś śpiący?
- To zależy – odpowiada zagadkowo.
- Od czego? - uwalniam jego dłonie.
- Jeśli to tylko sen, to nie chcę się obudzić – uśmiecha się do mnie, łapiąc za rękę i zaczynając całować moje palce.
- Bardzo cię kocham, Danielu. Jeśli tylko mi się śnisz, to będzie to pierwsza rzecz, którą usłyszysz ode mnie zaraz po przebudzeniu.
- I nigdy więcej mnie nie zostawisz? Nie odejdziesz? Zawsze przy mnie będziesz?
- Zawsze – zapewniam żarliwie.
- Jesteś najcudowniejszym facetem na świecie – wybucha śmiechem, gdy zaczynam go łaskotać. - Błagam, nie rób tak! - Jego miłość, bliskość, śmiech... Jak długo będzie mi dane cieszyć się tym wszystkim? Mam go przy sobie od krótkiej chwili, a ciągle się boję, że przyjazd jego rodziców zniszczy więź, która jest między nami. Wystarczy, że uświadomią mu jaka przyszłość czeka go przy moim boku... Dźwiganie tego ciężaru wydaje się ponad moje siły... - Co się stało?
- Nic – przytulam się do niego.
- Przecież widzę. Przed chwilą byłeś wesoły i chętny do zabawy, aż nagle spoważniałeś. Dlaczego?
- Nic się nie stało – udaję przed nim i przed sobą. - I zaraz ci to udowodnię – całuję go po nagiej klatce piersiowej.
- Will... Spójrz na mnie – odpycha mnie i siada na łóżku. - Czymś się martwisz. Widzę to. Masz mi natychmiast powiedzieć co to jest.
- Martwię się tylko tym, czy zdążymy przed pracą zrealizować wszystkie moje fantazje...
- Nie będziesz mi mydlił oczu seksem! - udaje obrażonego. - Chcę wiedzieć o czym myślałeś zanim zrobiło ci się przykro. Powiedz mi! - nalega.
- Za kilka dni przyjeżdżają twoi rodzice i..
- To cię tak martwi? - wygląda na mocno zaskoczonego. - Przyjazd moich rodziców?
- A ciebie nie?
- Cokolwiek się stanie, cokolwiek mi powiedzą, to nie ma znaczenia. Chcę być z tobą już zawsze. Kocham cię ponad wszystko. Wierzysz mi?
- To nie jest takie proste – wstaję z łóżka i odsłaniam rolety, dzięki czemu możemy obserwować pierwsze promienie słońca, leniwie wychylające się zza chmur.
- To jest bardzo proste – szepcze mi do ucha, przytulając się. - Jesteśmy razem. Nic więcej się dla mnie nie liczy. No może poza chęcią skopania tyłka Lucasowi – obejmuje mnie szczelnie ramionami. - Wracaj do łóżka.
- Nie idziemy biegać z chłopakami?
- A twoje fantazje? - przesuwa dłońmi po moim brzuchu, znacząc go swoim ciepłym dotykiem.
- Moje fantazje? Zachowam je na potem.
- Dlaczego nie teraz? Przecież chciałeś...
- Zawsze taki nienasycony – odwracam się do Daniela i spoglądam w jego rozkochane oczy.
- Nic na to nie poradzę. Sam sposób w jaki na mnie patrzysz doprowadza mnie do szaleństwa.
- Tak? - pozwalam, by ponownie mnie przytulił.
- Mogę ci to udowodni w każdej chwili.
- Zrobisz to, o to poproszę?
- Dla ciebie zrobię wszystko i wiele więcej. Czego sobie życzysz, ukochany?
- Mam ci powiedzieć? - zbliżam do niego swoją twarz, by móc pieścić płatek jego ucha.
- Tak – mruczy w odpowiedzi.
- Chcę... Kawę do łóżka – z satysfakcją obserwuję jak jego źrenice robią się coraz większe.
- Ty wredny...! - wkurza się, popychając mnie z powrotem na pościel. Wybucham głośnym śmiechem, podczas gdy Daniel siada mi na biodra i patrzy groźnie z góry. - To nie było śmieszne! Byłem gotowy na wszystko, a tobie tylko żarty w głowie!
- Przepraszam – bezradnie rozkładam ręce na pościeli. - Proszę, nie gniewaj się. Jestem cały twój. Możesz ze mną robić co zechcesz.
- Masz szczęście, że twoja uległość wynagradza podły charakter – pochyla się nade mną i zaczyna nieśpiesznie całować. Uwielbiam go. Jego smak. Sposób, w jaki przesuwa językiem po moich wargach. Jak zatapia palce w moich włosach, przeczesując je. - Zostań tak. Ani drgnij! - rozkazuje, zdejmując koszulkę oraz dół od piżamy.
- Nie mogę nawet...?
- Nie, nie możesz! Miałeś swoją szansę. Teraz należysz do mnie, a ja mam wielką ochotę znaleźć się w tobie. Tylko najpierw potrzebuję... - rozgląda się po pokoju. - Gdzieś tu miałem mój czekoladowy... Nie ruszaj się! – ostrzega po raz kolejny, schodząc ze mnie, by podnieść buteleczkę, którą rzucił gdzieś w ciemność, gdy kochaliśmy się ostatnim razem. - Tu jesteś! – cieszy się na widok swojej zguby.
- Tak to jest, gdy nie odkłada się rzeczy na swoje miejsce – drwię z niego, nadal się śmiejąc.
- Moje miejsce jest tutaj – przekonuje, moszcząc się między moimi rozsuniętymi udami. - Wiesz, Will... Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale lubię patrzeć na ciebie z góry. Jesteś wtedy zupełnie inny... Może nie uległy, ale taki... - wsuwa we mnie dwa palce, na które uprzednio nałożył czekoladowy płyn. Lubię to uczucie. Oczy Daniela płoną, oddech przyspiesza, rozchyla lekko usta... Udziela mi się jego nastrój. Ja też go pragnę, bardziej niż czegokolwiek.
- Jaki jestem? - wracam do naszej rozmowy, wzdychając. Wiem, że im bardziej jest zaangażowany, tym ciężej jest mu się skupić na odpowiadaniu na moje pytania.
- Szalenie podniecający.
- Cieszę się... - przymykam powieki, gdy ociera się o mój wrażliwy punkt.
- Patrz na mnie. Nie zamykaj oczu. Proszę...
- Nie umiem ci niczego odmówić – niechętnie unoszę powieki, choć wolałbym tego nie robić. Pochyla się nade mną i całuje mocno w usta, jednocześnie zatapiając się we mnie jednym, silnym ruchem.
- Kocham cię – jęczy mi w usta, splatając nasze dłonie.
- Ja też cię kocham.
- Will... - dyszy ciężko, ledwo nad sobą panując.
- Spokojnie... Nie tak szybko... - upominam go.
- Zawsze mi to powtarzasz, ale... - zagryza mocno wargę.
- Nie lubisz powoli?
- To nie jest kwestia lubienia, Will... Potrzebuję cię tak bardzo... - jego biodra zdają się żyć własnym życiem. Zatraca się, próbując wynagrodzić mi to pocałunkami.
- Chyba nigdy się nie nauczysz – oplatam go ramionami za szyję i przyciągam bliżej siebie.
- Twoja porażka pedagogiczna? Nie wierzę... - kpi, cały drżąc.
- Jeszcze zobaczymy – posyłam mu figlarny uśmiech, pozwalając, by dał nam spełnienie.
Jakiś czas później, gdy parkuję samochód na firmowym parkingu, Daniel podchodzi do mnie i znowu tuli się do moich pleców.
- Nie wrócimy do łóżka. Za niecałą godzinę ląduje samolot wujka Harrego – uprzedzam jego prośbę.
- Nie o to mi chodziło. Przyjeżdża twój najbliższy krewny. Jestem pewny, że będziesz chciał spędzić z nim jak najwięcej czasu, bo rzadko się widujecie. Nie będę przeszkadzał. Przeniosę się do swojego mieszkania, żebyś nie czuł się skrępowany.
- Mały, skończyłeś już? Nigdzie nie będziesz się przenosił. Zostajesz ze mną. Chyba, że wolisz mieszkać sam. Twój wybór – ruszam przed siebie, nie czekając na niego.
- Nie denerwuj się tak. Po prostu pomyślałem, że...
- Więc nie myśl tyle. Wujek Harry z przyjemnością pozna cię bliżej. Jest niesamowity. Zwiedził cały świat. Potrafi godzinami opowiadać o swoich przygodach. Polubisz go, zobaczysz.
- Will, ja nie chcę być dla ciebie ciężarem – spuszcza wzrok, gdy wsiadamy do windy.
- Myślałem, że wybierzemy się dziś w trójkę na kolację. Już zarezerwowałem stolik, ale skoro nie chcesz...
- Nie powiedziałem, że nie chcę. Twoja szczerość wobec rodziny czasami mnie przeraża.
- Przed naszym rozstaniem obiecałem ci wyjazd, pamiętasz?
- Jak mógłbym zapomnieć...
- Wujek zbierał materiały do książki o najpiękniejszych miejscach na ziemi. Ucieszył się, gdy powiedziałem mu, że jestem zakochany. Zmusił mnie wtedy do kupna kawałka lasu w jakimś rezerwacie. Z naszej wyprawy nic nie wyszło. Zamieścił zdjęcia mojego lasu w książce i napisał, że piękne plenery nie zawsze przynoszą radość.
- Teraz mi to mówisz?! Znienawidzi mnie! - wpada w panikę.
- Wujek Harry jest jak mój trzeci ojciec. Mówię mu o wszystkim. Zawsze chciał, abym był szczęśliwy. Teraz jestem – uśmiecham się do chłopaka.
- Masz rację. Życie w zakłamaniu to moja działka – dodaje ciszej, wpatrując się w swoje buty.
- Za bardzo przejmujesz się opiniami innych. To twoje życie i powinieneś dokonywać takich wyborów, które uważasz za słuszne.
- Mam nadzieję, że nauczę się tego od ciebie – dodaje nieśmiało.

Przyjazd wujka uważany jest jako wielkie święto, które staramy się celebrować aż do przesady. Za każdym razem zamawiamy mnóstwo ciasta by zorganizować przyjęcie powitalne w sali konferencyjnej.
- Brakuje Aldena – zauważa od razu. - Co z nim zrobiliście?
- No cóż, Alden nie czuje się ostatnio najlepiej – staram się przekazać informację o jego nałogu najdelikatniej jak to tylko możliwe. Wujek zawsze bardzo się o nas troszczył. Problemy z narkotykami mojego kuzyna traktuje jako osobistą porażkę. - Nie przejmuj się, wyjdzie z tego – zapewniam pośpiesznie. - Załatwiłem mu miejsce z najlepszej klinice. Czekają na niego w każdej chwili.
- Mam nadzieję, że cię posłucha – mężczyzna kładzie mi rękę na ramieniu.
- Musi. W przeciwnym razie zaciągnę go tam siłą.
- A gdzie jest teraz?
- Nie wiem. Rano rozmawiałem z Lindą. Rozważamy wynajęcie prywatnego detektywa, bo pojawia się w domu co kilka dni, a potem znika.
- To dobra decyzja. Zrób, co konieczne.
- Wujku Harry! Nareszcie jesteś! - spóźniony Lucas, ubrany w okropną koszulę w hawajskie wzory, rzuca się wujkowi na szyję.
- Lucas! Świetnie wyglądasz, mój chłopcze. Cieszę się, że wreszcie mamy możliwość poznać się osobiście. A twój brat?
- Za chwilę tu będzie. Wujku, gdzie piękność poznana w samolocie? Musisz mnie koniecznie przedstawić.
- Odleciała w ramiona innego – starszy mężczyzna zaczyna się śmiać, jak zawsze gdy mówi o swoich kobietach. Tylko raz w życiu był naprawdę zakochany. Od tego czasu każdy związek porównuje do wyidealizowanej miłości, którą nadal nosi w sercu.
- Przykro mi. Pamiętaj jednak, że obiecałeś zabrać mnie ze sobą w kolejną podróż – błyszczące oczy Lucasa wpatrują się w wujka z podziwem. On serio jest przekonany, że ta wzorzysta koszula zapewni mi szczęście w miłości?
- Przestań się wygłupiać i załóż garnitur! – zimny głos za jego plecami nie pozostawia żadnych złudzeń w tej kwestii.
- Jest i Patric. Na żywo równie formalistyczny – niepocieszony Lucas patrzy na niego z politowaniem.
- Przynajmniej nie robię z siebie kretyna – bliźniak nie daje wyprowadzić się z równowagi.
- Nie bądź dla niego taki surowy, Patricu – wujek nieświadomie staje się rozjemcą.
- Surowy? Gdybym nad nim nie panował, pewnie teraz bylibyśmy w trakcie wyprawy dookoła świata!
- Pojechałbyś ze mną? - Lucas nie kryje radości, jaką wywołuje deklaracja brata.
- Dorośnij wreszcie... - ten jednak zostawia go i odchodzi w kierunku Stanleya.
- Nie przejmuj się, chłopcze. Sprawia wrażenie sztywnego, ale to tylko wrażenie. W środku jest wrażliwym i dobrym człowiekiem.
- Skąd wujek o tym wie? - pyta go brązowooki.
- Bo znam się na ludziach. Ma problemy z wyrażaniem uczuć, ale to nie znaczy, że jest ich pozbawiony. Bardzo mu na tobie zależy.
- Uwierzę jak zobaczę – mruczy pod nosem w odpowiedzi.
- Zobaczysz – wujek klepie go po plecach. - A wtedy zadzwonisz do mnie i przyznasz mi rację. William zawsze tak robi. Ostatnio kłócił się ze mną, że nowy samochód to zbędny wydatek, a teraz ma obsesję na jego punkcie.
- Will ma obsesję na punkcie Daniela, a nie samochodu – wtajemnicza go w moje prywatne życie, nakładając sobie wielki kawałek ciasta z bitą śmietaną.
- Daniela? - mój krewny posyła mi pytające spojrzenie. - Tego Daniela?
- Poznasz go bliżej w czasie kolacji – uśmiecham się.
- Nie mogę się doczekać! – odpowiada szczerze zaskoczony.

środa, 21 września 2016

Rozdział XIII


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

Odliczam nerwowo minuty do spotkania z Lucasem, który wcześnie rano wysłał mi smsa informując, że nastąpił przełom i musimy się pilnie zobaczyć. Na miejsce naszego spotkania wybiera restaurację w centrum, w której umawiamy się na obiad.
- Nareszcie jesteś! - uśmiecha się do mnie, machając.
- Przepraszam za spóźnienie. Zostawiłem samochód w firmie, bo o tej porze i tak nie miałbym gdzie zaparkować.
- Nie szkodzi. Po prostu nie mogłem się doczekać, aż cię zobaczę.
- Skoro tak, to zacznij w końcu opowiadać. Jak było? Pogodziłeś się z bratem?
- Można tak powiedzieć – odpowiada enigmatycznie.
- Widziałem go dzisiaj. Zachowywał się jakby nic się nie stało.
- Ojciec zabrał nas do hotelu i długo krzyczał. Powiedział, że powinniśmy trzymać się razem, zwłaszcza w sytuacji, gdy zamierza przekazać ster firmy właśnie nam. Niestety, ma rację, co obaj niechętnie przyznaliśmy. Podaliśmy sobie ręce i obiecaliśmy mu, że na tym kończymy braterską wojnę.
- I już? - dziwię się.
- Już.
- Wasz tata jest niesamowity. Najlepszy negocjator z jakim kiedykolwiek współpracowałem.
- Wiem. Mamy dużo szczęścia, że nas adoptował.
- No dobrze, przestań mydlić mi oczy i powiedz co było dalej – naciskam na niego, bo ewidentnie coś przede mną ukrywa.
- Tata wsiadł do samolotu i wrócił do domu.
- A ty i Patric?
- Ja i Patric... - powtarza po mnie. - Zostaliśmy w hotelu. Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, a potem wróciliśmy do domu.
- Czyli pogodziliście się? - upewniam się.
- Patric mnie przeprosił, ale nie tego się po nim spodziewałem. Obiecał, że będziemy spędzać razem więcej czasu. Rzucił kilka frazesów typu „jesteś dla mnie najważniejszy”, „mam tylko ciebie”, „bardzo cię kocham”.
- To chyba dobrze.
- Powiedział mi to, co chciałem usłyszeć.
- Skąd wiesz? Może był z tobą szczery? - serce boleśnie o sobie przypomina. Czy nie to samo usłyszałem od Daniela? „Chcę z tobą być”, „zamieszkajmy razem”, „kocham cię”... Może to również są frazesy, które tak bardzo chciałem usłyszeć?
- Znam Patrica lepiej niż ktokolwiek inny, ale nie wiem, co mam o tym wszystkim sądzić. Jeśli nie był wobec mnie szczery, to prędzej czy później dowiem się prawdy.
- Prędzej czy później? Czyli zostajesz? - spoglądam mu w oczy, szukając potwierdzenia.
- Tak, na razie tu zostanę. I to jest w tym wszystkim najlepsze.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę – odwzajemniam jego zaraźliwy uśmiech.
- Cieszysz się?
- Bardzo – zapewniam ciemnowłosego.
- Rano byłeś tak zaabsorbowany małym Danielem, że nawet mnie nie zauważyłeś.
- Przepraszam – uciekam wzrokiem, bo czuję się jak dziecko przyłapane na jedzeniu ciastka przed obiadem.
- No słucham, słucham... Przecież doskonale wiem, że jest tego więcej – splata dłonie i podpiera na nich brodę, wpatrując się we mnie uważnie.
- Daniel chce ze mną mieszkać.
- Serio?!
- Serio. A najgorsze jest to, że chyba się zgodziłem.
- Will... Nie za szybko? Jeszcze nie tak dawno temu trudno ci było przebywać z nim w tym samym pomieszczeniu i nie wyglądać przy tym jak zbity pies, a teraz taka zmiana...
- Wiem, nie musisz nic mówić. To szaleństwo i znając życie nie skończy się niczym dobrym, ale...
- Kochasz go – kończy za mnie zdanie.
Milczę przez chwilę, zastanawiając nad słowami Lucasa. Tak, kocham go. Zranił mnie, złamał serce, ale nie umiem bez niego żyć.
- Jestem idiotą, prawda? - chowam twarz w dłoniach.
- Na miłość nie ma lekarstwa – kładzie mi dłoń na ramieniu. - Wiem coś o tym.
- Jedziemy na tym samym wózku – dodaję ponuro.
- Dokładnie tak. I wiesz co, mam ochotę olać to wszystko i napić się czegoś mocniejszego. Co ty na to?
- Alkohol... O tej porze? - waham się.
- Musisz wracać do biura?
- Właściwie nie...
- Właśnie to chciałem od ciebie usłyszeć. Idziemy się zabawić! Będziemy świętować miłość na swój własny sposób. Kelner! Poproszę o rachunek – posyła mi kolejny figlarny uśmiech. Ma rację. Za bardzo się przejmujemy. Będzie, co ma być.
Przez większość popołudnia, które nagle staje się późnym wieczorem włóczymy się po klubach, pijąc, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim. Prawda jest taka, że bardzo potrzebowaliśmy uwolnić się od problemów, które zaczną wiercić nam dziury w brzuchach jak tylko wrócimy do domu. Daniel dzwonił do mnie kilka razy. Napisałem mu wiadomość, że jestem na spotkaniu. Nie dodałem z kim, bo  dobrze wiem jak zareaguje. Kto wie, może właśnie w tej chwili przenosi swoje rzeczy do mojego mieszkania?
Lucas także nic nie powiedział Patricowi. Po prostu wyłączył telefon, chowając go do kieszeni marynarki z westchnieniem ulgi.
Jest dobrze po północy, gdy decydujemy się wezwać taksówkę, która odwozi nas do domu.
- To było epickie – woła zadowolony, wysiadając z auta.
- Uwierzę, jeśli powtórzysz mi to rano.
- Rano będę zajęty leczeniem mega kaca.
- Nie wiem, co gorsze. Poranny ból głowy, czy wieczorne kazanie.
- Chcesz spać u mnie? Gwarantuję, że obędzie się bez kazań. W moich oczach zasłużyłeś na totalne rozgrzeszenie.
- Dziękuję, przyjacielu – uśmiecham się wdzięczny za zrozumienie, którym mnie obdarza.
- Will, czy to nie twój kuzyn Alden? - wskazuje na samochód, który właśnie odjeżdża z parkingu.
- Alden? - dziwię się. - Co miałby tu robić o tej porze? Mieszka po drugiej stronie miasta. Z tego, co mi wiadomo, nie mamy w sąsiedztwie żadnych dilerów. Jesteś pewny, że to był on?
- Głowy bym za to nie dał, ale podobieństwo było uderzające.
- Zwłaszcza po kilku martini – wybuchamy cichym śmiechem, czekając na windę.
- Ostatnia szansa, by spać u mnie – Lucas blokuje drzwi dłonią, gdy zamierzam wysiąść na swoim piętrze.
- Jestem dorosły i nie boję się małego Daniela – zapewniam go przy pożegnaniu.
- Jak chcesz. W razie czego zostawiam drzwi otwarte.
- Dziękuję. Jesteś aniołem.
- Do jutra, Will.
- Śpij dobrze.
Nie zdążyłem jeszcze dotknąć klamki, gdy Daniel otwiera i mierzy mnie lodowatym spojrzeniem.
- Gdzie byłeś?! Jest prawie pierwsza!
- Świętowałem z Lucasem – mijam go, zatrzaskując za sobą wrota piekieł.
- W dodatku jesteś pijany.
- A ty zrzędzisz jak stara baba. Tak, piłem alkohol. Jestem dorosły i będę robił to, co chcę – podchodzę do lodówki, sięgając po butelkę z wodą.
- Myślałem, że spędzimy ten wieczór razem, skoro mam tu mieszkać.
- Mały, to ty chcesz tu mieszkać. Mówiłem ci, że to nie jest dobry pomysł.
- Zgodziłeś się!
- Nie oznacza to, że zgodziłem się także na to, abyś mi mówił co i z kim wolno mi robić.
- Chodzi ci o Lucasa?! Bronisz go! Coś jest między wami!
- Tylko się przyjaźnimy.
- Nie kłam! Łączy was coś więcej! Wolisz jego, prawda? - załamany spuszcza wzrok.
- Nie będę z tobą rozmawiał w taki sposób.
- Jasne, najlepiej jest uciec od tematu.
- Nie uciekam od żadnego...! Zachowujesz się jak dziecko! - odstawiam butelkę na blacie.
- Ja? Ja zachowuję się jak dziecko?! Czemu nie powiesz mi tego wprost? Czemu nie przyznasz, że sypiasz z Lucasem?
- Bo taka rzecz nigdy nie miała miejsca? - odpowiadam pytaniem na jego pytanie, coraz bardziej zirytowany.
- Kłamiesz! To część twojej zemsty! Rozkochałeś mnie w sobie, a teraz bawisz się moim kosztem i jeszcze wciągasz w to swojego kochanka!
- Ostrzegam cię Danielu, posuwasz się za daleko...
- Jesteś podły! Nienawidzę cię! Żałuję, że cię kiedykolwiek spotkałem! - krzyczy mi w twarz, po czym wybiega z mieszkania, trzaskając drzwiami.
To chyba wszystko w temacie wspólnego mieszkania... Bez wzajemnego zaufania trudno jest cokolwiek zbudować, a my sobie nie ufamy. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim powinniśmy.
Rozbieram się i idę wziąć prysznic. Nie mam pomysłu na to, co powinienem powiedzieć Danielowi i czy cokolwiek chcę mu mówić. Jak cienka jest granica pomiędzy „kocham” i „nienawidzę”...
Rano, zanim otwieram oczy, wyciągam rękę w poszukiwaniu ciepłego ciała, lecz natrafiam tylko i wyłącznie na zimną pościel. Nie wrócił... Szlag by to wszystko trafił!

- Dzień dobry, szefie! Za chwilę podaję kawę! - megafon Bella przeprowadza zmasowany atak na moją bolącą głowę. Mam ochotę udusić skubańca albo otworzyć okno i pozbyć się go razem z tym jazgocącym sprzętem! Spokojnie, tylko spokojnie...
- Wyłącz to, głowa mnie boli!
- Przepraszam szefie – zaczyna szeptać. - Chce szef aspirynę?
- Poproszę.
- Już się robi.
Po krótkiej chwili powraca, stawiając na stole szklankę z wodą, do której wrzuca jakieś tabletki musujące.
- To postawi szefa na nogi. Jest niezastąpione na kaca – informuje mnie.
- Wolę papierosy.
- A ja wolałbym pracować z blondynką z trzeciego piętra.
- Bardzo zabawne – sięgam po dziwnie smakujący napój.
- Do dna, szefie. Inaczej nie zadziała.
- Lucas już jest?
- Nie. Rano przyszedł tylko pan Patric. Mam go poprosić?
- Nie, dziękuję.
- A Daniel?
- Pojechał sprawdzić jak idą postępu działu reklamowego. Za tydzień ruszamy z kampanią.
- No tak... - nie ma go... Może to i dobrze?
Magiczny specyfik Bell szybko stawia mnie na nogi. I całe szczęście. Około południa odwiedza mnie Anna w towarzystwie najsłodszego bobasa, jakiego kiedykolwiek widziałem.
- Widzę, że mój następca zdążył się zadomowić – uśmiecha się przelotnie na widok prężnie działającego Bella, który rozstawia wszystkich po kątach.
- Nie przejmuj się nim. Dobrze wiesz, że z nikim nie współpracowało mi się tak dobrze, jak z tobą. Odchowasz dziecko i...
- Szefie... - wzdycha cicho, wpatrując się w maluszka, który śpi w wózku – nie wrócę do firmy.
- Anno, nawet tak nie żartuj! Pomogę ci rozwinąć skrzydła. Niczym się nie martw – zapewniam kobietę, która od pierwszego dnia była moim największym wsparciem. Nie wyobrażam sobie, by mogło jej zabraknąć przy moim boku, zwłaszcza w chwili, gdy projekt wejdzie w decydującą fazę.
- To nie była prosta decyzja, wierz mi. Zawsze myślałam, że żyję po to, by odnieść oszałamiający sukces, ale teraz...
- Tak właśnie będzie, zaufaj mi. Pomogę ci we wszystkim. Będziesz pracować z domu i...
- Nie. Przykro mi to mówić, ale ja chcę odejść.
- Odejść? - wpatruję się zszokowany w jej spokojną i uśmiechniętą twarz.
- Bycie mamą okazało się znacznie bardziej fascynującym zajęciem, niż podpisywanie kontraktów i szukanie kolejnych kontrahentów.
- Jedno nie wyklucza drugiego. Pójdę ci na rękę, zrobię co zechcesz. Zatrudnimy nianię, która zajmie się dzieckiem – wyliczam..
- Właśnie o tym mówię. Nie chcę, by moje dziecko wychowywała obca osoba, gdy ja będę pracować. Chcę przy nim być, patrzeć jak rośnie, jak się rozwija...
- Nie mówisz tego poważnie - załamany chowam twarz w dłoniach.
- Poradzisz sobie. Zawsze sobie radziłeś – kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Radziłem sobie, bo byłaś obok. Sama widzisz jaki cyrk tu panuje pod rządami Bella. Błagam cię, nie odchodź. Nie ty...
- Jesteś dobry w tym co robisz, bo we wszystko mocno się angażujesz, wkładasz w to serce. Przedtem też chciałam taka być. Byłeś moim wzorem, ale odkąd urodziła synka... Wszystko się zmieniło – spogląda na maluszka, który otwiera oczy i spogląda na swoją mamę, uśmiechając się przy tym słodko.
- Nie jestem w stanie cię przekonać? Nawet pieniędzmi?
- Zwłaszcza pieniędzmi. Spójrz na niego, jest bezcenny.
- To prawda.
- W dodatku urodził się zdrowy dzięki tobie, bo zdążyliśmy do szpitala na czas – Anna obejmuje mnie z wdzięcznością. - Razem z mężem uznaliśmy, że będziesz idealnym ojcem chrzestnym. Zgadzasz się, prawda?
- Czuję się zaszczycony.
- Czyli rozstajemy się w przyjaźni? - spogląda mi w oczy.
- To nie jest rozstanie. Jeśli zmienisz zdanie, pamiętaj, że czekam tu na ciebie.
- Dziękuję – znowu mnie przytula, ocierając łzy. - Zajmiesz się dzieckiem? Chciałabym przywitać się ze znajomymi i powiedzieć im o mojej decyzji.
- Ja? Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Oczywiście, że dobry. Weźmiesz małego na ręce? Lubi być noszony – wyjmuje Taylora z wózka i układa w moich ramionach. - Widzisz, to wcale nie jest takie trudne.
Mały Taylor przygląda mi się uważnie. Całe szczęście nie płacze, gdy jego mama zostawia nas samych.
- Nie wiem jak ty, ale ja bardzo się cieszę, że będę twoim ojcem chrzestnym. Jak podrośniesz kupię ci rower albo samochód – próbuję go przekupić. - Im dłużej trzymam cię w ramionach, tym lepiej rozumiem twoją mamę. Ciężko by mi było rozstać się z takim skarbem nawet na chwilę – wzdycham, przytulając do siebie maleństwo.
Po kilkunastu minutach, w przeciągu których omówiliśmy plany na najbliższe lata, wraca Anna.
- I jak? Nadal jesteś w nim zakochany? - śmieje się ze mnie, gdy pokazuję dzidziusiowi makietę przedstawiającą nowy biurowiec, który niedługo zacznę budować.
- Bardzo. Jest taki grzeczny.
- Mam nadzieję, że zawsze taki będzie – oddaję jej dziecko. - Odprowadzisz nas do windy?
- Z największą przyjemnością – otwieram drzwi od gabinetu, by mogła swobodnie wyprowadzić wózek.
- Będzie mi brakowało tego miejsca – moja była asystentka po raz ostatni spogląda na nasze miejsce pracy.
- Więc odwiedzaj nas jak najczęściej – proszę, całując ją w rękę.
- Zostawiam cię w dobrych rękach – uśmiecha się, przytulając mnie mocno. - Dbaj o siebie.
- Dziękuję. Za wszystko – szepczę w jej włosy. W tej samej chwili nadjeżdża winda. Wzrok zdumionego Daniela na widok tulącej się do mnie Anny będzie mnie prześladował nawet we śnie...
- Lucas to zaledwie wierzchołek góry lodowej, co? - sarkazm nie opuszcza go od naszej ostatniej rozmowy.
- To była Anna, moja asystentka.
- Powiedz mi Will, dziecko też było twoje?
- Poza tobą nie mam innych dzieci – naciskam na panel, lecz nie mam cierpliwości, by czekać na kolejną windę, więc decyduję się zejść na dół schodami.
- Gdzie idziesz? - woła za mną. - Nadal nie skończyliśmy rozmawiać!
- Przejść się – odpowiadam, chociaż już dawno obrałem kierunek tej małej „wycieczki”.
- Jeśli wybierasz się po papierosy, to... - dopada do mnie i przyciska do poręczy.
- Jakie to ma znaczenie?
- Duże! Nie dam ci zapalić! - zaciska palce na mojej marynarce. - Przepraszam za wczoraj – opiera się czołem o moje ramię. - Byłem tak zazdrosny, że...
- Danielu, spójrz na mnie – proszę. Chłopak niechętnie podnosi wzrok. Jego oczy są takie smutne... Serce podpowiada, że to znowu moja wina. Nie chcę, aby cierpiał. - Ufasz mi?
- Will...
- Odpowiedz.
- Nie wiem. Może miałeś rację, że za szybko wyskoczyłem z tym wspólnym mieszkaniem, ale gdy widzę jak ktoś cię dotyka... On, ta kobieta, kimkolwiek była, to mam wrażenie, że serce pęknie mi z bólu.
- Lucas i ja tylko się przyjaźnimy. Nie spałem z nim. Wierzysz mi?
- Kocham cię – rzuca mi się na szyję. Obejmuję go ramionami i przyciągam do siebie. Lubię czuć jego bliskość, zapach... Z niedowierzaniem zauważam, że policzki chłopaka są mokre od łez. Delikatnie ścieram mokre ślady opuszkami.
- Nie płacz – szepczę ściśniętym od emocji głosem.
- Przepraszam, nie mogę się opanować. Myślałem, że między nami wszystko skończone...
- Już dobrze – zapewniam go, głaszcząc po włosach, gdy szuka schronienia w moich ramionach.
- Nie zmieniłeś kodu, prawda? - spogląda mi nieśmiało w oczy.
- Nie zmieniłem. Możesz się wprowadzić w każdej chwili, chociaż uważam, że powinieneś to przemyśleć, zwłaszcza przed przyjazdem twoich rodziców.
- Pokochają cię tak samo mocno jak ja cię kocham, zobaczysz.
- Mały... Dobrze wiesz, że to nieprawda. Moim zdaniem lepiej będzie, jeśli...
- Nie! - przerywa mi, kładąc palce na moich ustach. - Powiem im. Chcę, aby wiedzieli.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ich reakcja może być bardzo negatywna?
- Mam problemy z twojego powodu tylko wtedy, gdy znikasz mi w oczu – skarży się.
- Będę to miał na uwadze – próbuję go pocałować, ale odsuwa się ode mnie.
- Szedłeś kupić papierosy, prawda?
- Skąd wiesz?
- Dobrze cię znam.
- Nic się przed tobą nie ukryje – wzdycham zrezygnowany. - No dobrze, wracajmy na górę.
- Jeszcze nie – wtula się we mnie, nie pozwalając odejść.
- Nie? - dziwię się.
- Jeszcze się tobą nie nacieszyłem.
- Będziesz mógł się cieszyć całą noc.
- Uda się nam, prawda? Odbudujemy wzajemne zaufanie i wszystko będzie jak dawniej?
- Bardzo bym tego chciał – uśmiecham się do zielonookiego.
- To dobrze. Jestem wykończony.
- Dlaczego?
- Mówiłem ci już. Nie umiem bez ciebie spać.
- Trzeba było nie wychodzić – drażnię się z nim, szukając miękkich ust, które chętnie rozchyla do pocałunku.
- Dosyć – przerywa po chwili. - Jeśli będziesz całował mnie w taki sposób, to za chwilę przestanie mi to wystarczać i posuniemy się za daleko. Chyba, że możemy już wrócić do domu i...
- Nie możemy. Za dziesięć minut rozpoczyna się spotkanie z inwestorami, zainteresowanymi kolejnym projektem.
- Jesteś pracoholikiem – mruczy mi do ucha.
- To prawda. Za to w dziesięć minut mogę sprawić ci wiele przyjemności – dociskam go do ściany.
- Wolę urwać się stąd po spotkaniu i zaszyć z tobą w domu.
- No dobrze mały, niech ci będzie...
- Ugotujesz kolację? - posyła mi słodki uśmiech, biorąc za rękę i prowadząc na górę.
- Jeśli będziesz grzeczny.
- Zrobię co zechcesz, przecież wiesz – natychmiast zapewnia.
- Zastanów się, co chcesz na kolację – całuję go w policzek.
- A deser? - jego oczy ciemnieją z pożądania.
- Ty jesteś na deser – szepczę mu na ucho, śmiejąc się.
- Will! - oburza się, udając wściekłego, chociaż jego policzki już zdążyły przybrać ten lekko różany odcień, który tak u niego lubię. Przypominają mi kwiaty, którymi ciągle mnie zasypuje. Pierwszy raz od dawna cieszę się na powrót do naszego domu.

poniedziałek, 19 września 2016

Rozdział XII


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

Budzę się przed szóstą rano i od razu zauważam, że jestem sam. Czyżby Daniel wrócił do siebie? Jeśli tak, to... bardzo dobrze. Nie, wcale nie jest mi dobrze. Żałuję, że nie mogę jeszcze przez chwilę rozkoszować się jego obecnością. Od zawsze lubiłem patrzeć jak śpi. Wyciągam się na łóżku. Nie chce mi się wstawać. Jeżeli prawdą jest, że senior Cheng fatyguje się tu aż z Chin, powinienem zbierać się do pracy. Lepiej dwa razy sprawdzić, czy wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem, w przeciwnym wypadku najem się wstydu za nieudolność moich pracowników.
Zanim udaje mi się zebrać siły, by opuścić łóżko, ktoś bardzo cichutko otwiera drzwi...
- Myślałem, że wróciłeś do swojego mieszkania – zaskoczony przyglądam się chłopakowi, który podaje mi kubek z kawą.
- Miałbym cię zostawić? Nigdy! - zapewnia żarliwie, uśmiechając się przy tym chytrze. - Zdradziłeś mi kod. Może więc skorzystam z okazji i wprowadzę się, jak mi to wczoraj zasugerowałeś – drażni się ze mną.
- Na twoim miejscu nie liczyłbym na to. Zmienię go jak tylko wstanę – pociągam łyk kawy, od której jestem równie mocno uzależniony.
- W takim razie – Daniel wskakuje na łóżko – wystarczy, że cię tu zatrzymam – przesuwa dłonią w górę mojego nagiego uda.
- Zwłaszcza w dniu, w którym odwiedzi nas twój bezpośredni przełożony – siadam, by być bliżej niego.
- Masz cudowne oczy – uśmiecha się przelotnie. - Mógłbym w nie patrzeć całymi dniami.
- Tylko niebieskie – odpowiadam, odstawiając kubek na stolik.
- Nieprawda. Są granatowe i... - całuję go lekko w usta.
- I? - dopytuję.
- Zapomniałem – zarzuca mi ramiona na szyję.
- Zapomniałeś? - przesuwam opuszkami po jego dolnej wardze, bo chcę, żeby pozwolił mi na więcej.
- To twoja wina – żali się, przymykając powieki. - Jesteś taki...
- Jaki? - ocieram się o jego usta swoimi, badając ich niezwykłą miękkość.
- Will... Pocałuj... - prosi.
- Nie – odsuwam się.
- Nie? - rzuca się a mnie, aż obydwaj opadamy na poduszki. Zaczynam się śmiać, ale Danielowi nie jest do śmiechu. Całuje mnie zaborczo i namiętnie.
- Muszę iść, mały. Obowiązki czekają.
- Jeszcze chwilę – zaczyna błądzić dłonią po moim ciele.
- Nie rób tak – próbuję go powstrzymać.
- Wiesz na co mam ochotę? - pyta, wpatrują się we mnie.
- Cokolwiek to jest, moja odpowiedź brzmi nie – łapię go za ramiona i bez najmniejszego problemu układam na pościeli.
- To niesprawiedliwe! - irytuje się.
- Ale i tak mnie kochasz – dodaję z ironią.
- Czasami sam zastanawiam się dlaczego – wstaje z łóżka i przygląda mi się jeszcze przez chwilę.
- I do jakich doszedłeś wniosków? - obejmuję się ramionami ciekaw, co mi odpowie.
- Po prostu wiem, że to ty – wydaje się być szczery, a ja tak bardzo chcę mu uwierzyć.
- Ja?
- Miłość mojego życia. Mówiłem ci już dzisiaj jak bardzo cię kocham i pragnę być z tobą? Chcę się codziennie przy tobie budzić, pić z tobą kawę, kochać się do nieprzytomności albo po prostu na ciebie patrzeć. Zawiodłem cię wtedy, wiem. Teraz będzie inaczej. Za kilkanaście dni przyjeżdżają moi rodzice. Chciałbym, abyś ich poznał – dodaje nieśmiało. - Już im mówiłem, że jestem bardzo zakochany. Mama i tata nie mogą się doczekać wspólnej kolacji. Pójdziesz ze mną, prawda?
- Nie wiem, może – zbywam go, bo trudno mi ukryć zaskoczenie.
- Może? Will! Powiedziałem rodzicom! To za mało?!
- Co dokładnie im powiedziałeś?
- Prawdę. Jestem zakochany i zamierzam spędzić z tą osobą resztę życia.
- I jak zareagowali na wiadomość, że twoim wybrankiem jest mężczyzna? - oto chwila prawdy, na którą czekałem...
- Tego jeszcze nie wiedzą... - dodaje znacznie ciszej, spuszczając wzrok.
- Czyli nic się nie zmieniło – zostawiam go samego i zamykam się w łazience.
- Will! - krzyczy za mną, lecz przekręcam zamek. Potrzebuję chwili spokoju, by przetrawić te rewelacje.
Gdy wychodzę spod prysznica, Daniela już nie ma. Ubieram się w garnitur i zabieram kluczyki. Otwieram drzwi, próbując zmienić kod, lecz natrafiam na wielki bukiet różowych róż, które są oparte o framugę. Jest do nich doczepiony taki sam bilecik jak poprzednio. Cholerny dzieciak! W pierwszej chwili mam ochotę wyżyć się na kwiatach, wrzucając je od razu do śmietnika, ale żal mi ich. Przecież sam chciałem, by mnie adorował i starał się o moje względy. Dlaczego nie umie odpuścić? Przedłuża tylko moją agonię. W życiu nie zdecyduje się na wyznanie rodzicom, co do mnie czuje, nawet jeśli nigdy wcześniej nie interesował się innymi facetami. Nasz związek nie ma sensu... Tracę tylko czas, a najgorsze jest to, że niedługo on wróci do firmy Chenga, a ja znowu zostanę ze złamanym sercem.
Pracę zaczynam od obejrzenia kolejnego, jeszcze większego bukietu różowych róż, które Bell zdążył wstawić do wazonu.
- No wiesz... - zdziwiony Lucas powoli obchodzi biurko, by lepiej przyjrzeć się kwiatom. - Są bardzo... różowe – wybucha śmiechem.
- Nie da się ukryć.
- Daniel próbuje swoich sił jako uwodziciel... Kto by pomyślał... - rozsiada się wygodnie, nie przestając chichotać.
- Widzę, że humor ci się poprawił.
- Owszem. Tatuś jest już  w drodze. Wieczorem przeniesie mnie do innej placówki i wszystkie moje problemy znikną – uśmiecha się zadowolony.
- A co na to Patric? - staram się być delikatny, ale zżera mnie ciekawość, a poza tym nie chcę się rozstawać z nowym przyjacielem.
- Nie wiem. Nie rozmawiamy ze sobą. Znaczy on do mnie mówi, ale ja go ignoruję.
- Przykro mi, Lucas – kładę mu dłoń na ramieniu.
- Poradzę sobie – zapewnia mnie, chociaż doskonale widzę, że kłamie.
- Zawsze możesz na mnie liczyć.
- Dzięki, Will – obejmuję go.
- Od razu mi lepiej – zaczyna się śmiać.
- Co robicie?! - wkurzony Daniel trzaska drzwiami, widząc nas w nieco dwuznacznej sytuacji.
- Nie umiesz zapukać? - pyta Lucas, nie wypuszczając mnie z objęć.
- Zostaw go! - warczy, próbując wydostać mnie z żelaznego uścisku.
- Spokojnie, dzieciaku. Opanuj się i nie przeszkadzaj, gdy dorośli się migdalą – ciemnowłosy całuje mnie przelotnie w policzek. - Pójdę już, skarbie. Pamiętaj, że tatuś zaprasza na kolację. O dwudziestej w hotelu.
- Będę.
- Ciebie też zaprosił – czochra Daniela po włosach. - Być może każe ci udać się ze mną do naszej filii w Sydney, więc na wszelki wypadek zacznij się pakować.
- Nie jadę z tobą – odpowiada mu.
- Jeśli nie spełnisz polecenia ojca, wyrzuci cię i nie zaliczysz ostatniego stażu.
- Lucas ma rację. Powinieneś myśleć o swojej karierze – włączam się do dyskusji.
- Mowy nie ma! Zostaję z tobą! Kocham cię!
- Miłość? – drwi z niego młody Cheng. - Czy to przypadkiem nie ty złamałeś mu serce? - wskazuje mnie palcem.
- Ale teraz to naprawię!
- Jasne... W każdym razie widzimy się wieczorem. Pa, Will. Pa, maskotko – szczypie go w policzek, po czym wychodzi.
- Co? - wpatruję się w jego oczy, które przepełnione są gniewem.
- Gdy tylko się rozstajemy, od razu biegniesz do niego! Pozwalasz mu się dotykać i całować, a przecież rano...! Rano...! - z bezsilności zaciska palce na mojej marynarce. - Jak długo będziesz mnie jeszcze karać?
- Nie wiem.
- Przedtem nie byłeś taki bezwzględny – uśmiecha się gorzko. - Nie szkodzi, poradzę sobie. Podobały ci się kwiaty? - zmienia temat, wygładzając zagniecenia.
- Tak, dziękuję.
- Cieszę się.
- Danielu, uważam, że Lucas miał rację. Powinieneś poważnie podchodzić do stażu i...
- Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - posyła mi smutne spojrzenie.
- Mały... To nie o to chodzi – wzdycham ciężko, przeczesując włosy palcami. - Wiem, że studia były twoim priorytetem.
- Poświęciłem ciebie, co było moim największym błędem – odpowiada gorzko.
- Nie mów tak. Bardzo dobrze sobie radzisz. Nie powinieneś zaprzepaścić szansy, jaka się przed tobą pojawiała.
- Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to. Wierzysz mi? Każdy dzień bez ciebie był udręką. Czasami wydawało mi się, że już nie boli, a potem wystarczyło, że ktoś uśmiechnął się tak jak ty, wyglądał jak ty albo... Mam gdzieś studia, staż i całą resztę – dotyka mojego policzka z czułością.
- Szefie? Mogę? - Bell cichutko puka do drzwi.
- Wejdź, proszę – odsuwam się od Daniela, skupiając na moim asystencie.
- Dzwonił lekarz pana Aldena. Ponoć w nocy opuścił klinikę na własne żądanie. Doktor prosi, by odesłać go z powrotem, jeśli pojawi się w pracy.
- Znowu uciekł... No trudno. Dzwoniłeś do Lindy?
- Nic nie wie. Pan Stanley też nie – dzieli się ze mną swoimi ustaleniami.
- To nie jest pierwszy odwyk Aldena? - dziwi się Daniel.
- Ostatnio wytrzymał tydzień, a przedostatnio pięć dni, za to za szóstym czy siódmym razem przeszedł pełen detoks – chwalę kuzyna.
- Kiedy to było?
- Jakieś dwa czy trzy lata temu, chociaż jego problem to już stara sprawa.
- Kto by przypuszczał, że z Aldena takie ziółko – jasnowłosy nie umie ukryć zdumienia.
- Szefie, wujek Harry mówił, że ty i pan Alden chodziliście razem do szkoły. Całe szczęście, że ciebie w to nie wciągnął.
- To nie do końca jest tak jak sądzisz, Bell. Alden nie raz próbował mi pokazać, że świat może być o wiele bardziej kolorowy, ale nie byłem zainteresowany. Teraz ma do mnie żal i uważa, że z mojej winy popadł w uzależnienie.
- Szefie, brałeś?! Aż mi się wierzyć nie chce! - jego oczy robią się okrągłe niczym dwa wielkie spodki.
- Raz czy dwa, ale nie wspominam tego dobrze, a wam szczerze odradzam, jasne?
- Zawsze uważałem cię za pracoholika i nudziarza, a tu taka niespodzianka – komentuje na głos, po czym przykłada dłoń do ust, uświadomiwszy sobie, że wszystko słyszeliśmy. - Nic nie mówiłem! - czerwieni się.
- Nic nie słyszałem – puszczam do niego oko.
- Jesteś najlepszym szefem, szefie. Już zawsze będę w ciebie ślepo zapatrzony! Powinieneś nosić pierścień, który codziennie bym całował... - zaczyna mi się kłaniać.
- Ziemia do Bella! Zanim uczynisz ze mnie faraona, sprawdź o której pojawi się nasz chiński wspólnik – przypominam mu.
- Pan Cheng wyląduje wieczorem. Z tego co mi wiadomo, okazja do rozmowy pojawi się dopiero w czasie kolacji.
- To dobrze – oddycham z ulgą.
- Szefie, co brałeś?
- Skończ ten temat, Bell!
- Nie bądź taki, chcemy wiedzieć – szuka oparcia w Danielu.
- A papierosy? - przypomina sobie.
- Przyniosłeś mi jakieś? - odbijam piłeczkę, spoglądając na chłopaka z nadzieją.
- Nie! - odpowiada natychmiast.
- Szkoda – wzdycham niepocieszony.
- Nie żałuj. Mam w zanadrzu plan B, w razie gdybyś stawiał opór – uśmiecha się.
- Ja również – Daniel zmysłowo oblizuje usta.
- Dosyć tego, sio dzieciaki! - wypędzam ich.
- Nie chcesz...? - zielonooki celowo nie kończy zdania, posyłając mi figlarny uśmiech.
- Daniel... - ostrzegam.
- Dorze, już idziemy – zabiera ze sobą mojego asystenta i znikają za drzwiami.
Przez resztę dnia jestem tak zajęty, że z trudem udaje mi się zdążyć na kolację do hotelu. Od razu zauważam brak Daniela, który utknął na spotkaniu z informatykami i ma dołączyć do nas później.
Pan Cheng wita się ze mną serdecznie, chociaż jego czujny wzrok śledzi poczynania obu synów, którzy uparcie milczą, ignorując się wzajemnie.
- Z przesłanych raportów wiem, że wszystko przebiega zgodnie z planem, zgadza się? - próbujemy prowadzić normalną konwersację.
- Tak, proszę pana. Nie mamy żadnych opóźnień.
- To bardzo dobrze. A jak nam idzie sprzedaż, Patricu?
- Nie wiem, to działka Lucasa. Jego zapytaj.
- Lucas? - zwraca się do drugiego z bliźniaków.
- Tak, ojcze?
- Zajmujesz się sprzedażą? Myślałem, że razem z bratem...
- To nie jest mój brat – przerywa mu rozdrażniony.
- Od kiedy nie jestem twoim bratem, co? - Patricowi od razu skacze ciśnienie.
- Od kiedy zdradziłeś dane mi słowo, ty podły...
- Dosyć! - stary pan Cheng uderza pięścią w stół. - Przepraszam. Atmosfera jest nieco napięta. Chyba powinniśmy najpierw omówić nasze rodzinne problemy, a dopiero później zajmować się kontraktem.
- W takim razie – podnoszę się z krzesła – nie będę panom przeszkadzać.
- Zaczekaj, Will – Lucas próbuje mnie powstrzymać.
- Nie, synu. Pan Anderson ma rację. Ta sprawa dotyczy naszej trójki. Przepraszam, Williamie. Mam nadzieję, że się na nas nie pogniewasz – mężczyzna również wstaje, podając mi dłoń.
- Oczywiście, że nie, proszę pana. Mam nadzieję, że wpłynie pan na Lucasa, aby zmienił zdanie. Nie wyobrażam sobie, żeby miał teraz wyjeżdżać.
- Zrobię co w mojej mocy. Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało. Dobranoc – żegnam się. Liczę na to, że pan Cheng przemówi im do rozsądku.
- Will, co tu robisz? Znowu się spóźniłeś? - przed hotelem spotykam Daniela, który wysiadł z taksówki.
- Kolacja została odwołana. Pan Cheng stara się pogodzić Lucasa i Patrica.
- Myślisz, że mu się uda? Nie wyglądali na nastawionych ugodowo...
- Jest ich ojcem, więc zna ich najlepiej.
- Nie udawaj. Masz gdzieś, czy się pogodzą, czy nie. Chcesz, żeby Lucas tu został, abyś mógł dalej się nade mną pastwić – wyrzuca z siebie wszystkie żale.
- Nie ukrywam, lubię Lucasa. Nawet bardzo i wolałbym, aby nie wyjeżdżał. Jednak ty nie masz z tym nic wspólnego.
- Nie? Jasne, że nie... Bawi was, że możecie igrać z moimi uczuciami, prawda.
- Danielu, posuwasz się za daleko – próbuję go wyminąć, bo zaczyna mnie irytować swoim zachowaniem.
- Dokąd się wybierasz?
- Nie słyszałeś? Kolacja została odwołana. Wracam do domu.
- Poczekaj, proszę – łapie mnie za ramię. - Dopiero ósma. Wybierzmy się gdzieś razem.
- Teraz?
- A dlaczego nie? Możemy iść na kolację, do kina, na spacer, do hotelu... Gdziekolwiek zechcesz.
- W sumie to jestem głodny, więc... - twarz chłopaka rozpromienia się.
- Wiedziałem, że się zgodzisz – ciągnie mnie w kierunku centrum.
- Dokąd idziemy? - pytam.
- Niedaleko. Chcesz zabrać samochód?
- Nie. Przyjechałem taksówką.
- To dobrze, będziemy mogli napić się wina – uśmiecha się.
- Wina?
- Co to za randka bez wina? Odkryłem to miejsce w zeszłym tygodniu. Jest niesamowite.
- Randka? - powtarzam po nim.
- Randka, kolacja... Nazywaj to jak chcesz. Najważniejsze, że jesteś ze mną.
Wchodzę za Danielem do niewielkiego lokalu, schowanego w wąskim przejściu pomiędzy dwoma kamienicami. Kelner prowadzi nas do loży wyłożonej miękkimi poduszkami, gdzie na stoliku ustawione są świeczki.
- Fajnie, prawda? - zachwyt w oczach Daniela jest aż nazbyt czytelny.
- Tak, bardzo ładnie – dyskretnie rozglądam się po pomieszczeniu.
- To dobrze. Zdejmij marynarkę. Będzie ci wygodniej – zachęca mnie. - Pozwolisz, że ja złożę zamówienie?
- Proszę – opieram się o poduszki, ciekaw jak dalej potoczy się ten wieczór. Daniel szaleje, zamawiając mnóstwo jedzenia, w tym deser, na który ma się składać czekolada, co najbardziej mnie interesuje.
- Nadal masz słabość do ciasta czekoladowego – zauważa od razu.
- Owszem.
- Jeśli tak wolisz, mogę od razu o nie poprosić. Chociaż chciałbym, abyś spróbował wszystkiego. Tu jest jak w bajce, zobaczysz – zapewnia mnie. Nie musi aż tak się starać. Gdy jest obok i tak czuję się bardzo „bajkowo”, nawet bez atłasowych poduszek, wyszywanych złotymi nićmi i nastrojowej muzyki w tle.
-  Dobre? - dopytuje, gdy zaczynamy jeść danie główne, na które składa się ryż, orzechy oraz suszone owoce.
- Bardzo dobre.
- Wiedziałem, że będzie ci smakować.
- Łatwo mnie zadowolić, wystarczy trochę cukru – uśmiecham się, sięgając po wino.
- Nieprawda. Jesteś wymagający. Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale taka jest prawda.
- Skoro tak twierdzisz – pojawia się kelner, by ponownie napełnić nasze kieliszki.
- Poprosimy o deser – Daniel ani na chwilę nie przestaje wpatrywać się w moje oczy.
- Już podaję, proszę pana – mężczyzna znika, by po chwili ustawić na stole talerzyki deserowe.
- Wiesz Will, w świetle świec wyglądasz jeszcze bardziej pociągająco niż zwykle – sięga do mojej dłoni i nakrywa ją swoją, a następnie splata ostrożnie nasze palce. Przesuwa opuszkami po skórze. Mam wrażenie, że czuję drobniutkie iskry wszędzie tam, gdzie jestem dotykany.
- A czy przypadkiem nie jest tak dlatego, że światło świec odmładza o jakieś dziesięć lat? - zastanawiam się na głos.
- Nie mów tak! Przecież jesteś młody! I niesamowicie piękny – dodaje ciszej, próbując ukryć delikatny rumieniec, który pojawia się na jego policzkach.
- Tak? - nie umiem ukryć rozbawienia.
- Tak. I dobrze o tym wiesz. W dodatku wykorzystujesz ten atut przeciwko mnie – oburza się.
- To prawda – odwracam jego dłoń i przesuwam palcami po nadgarstku chłopaka, który aż drży pod wpływem tej niespodziewanej pieszczoty.
- Boże, Will... - próbuje przesunąć rękę, ale mu nie pozwalam. - Nie rób tak – wyrywa mi się.
- No cóż, skoro nie chcesz – sięgam po widelczyk od ciasta.
- Nie powiedziałem, że nie chcę. Chcę i to bardzo, ale wolałbym, gdybyśmy byli wtedy sami i... - odbiera mi srebrny sztuciec i nakłada na niego mały kawałeczek ciasta. - Pozwól mi – kieruje go w stronę moich ust. Przymykam powieki rozbawiony.
- Mmm... Pyszne – oblizuję wargi. Daniel przysuwa się do mnie i całuje w usta.
- Nie umiałem się powstrzymać – szepcze na swoje usprawiedliwienie, po czym popycha mnie na ozdobne poduszki i kontynuuje atak. - Chodźmy stąd – prosi zdyszany po kilku długich minutach, gdy udaje mu się w końcu ode mnie odsunąć.
- Chcę zjeść ciastko.
- Każę ci je zapakować – przesuwa dłonią w dół mojej klatki piersiowej.
- Jesteś taki niecierpliwy.
- Nie masz pojęcia jak bardzo – kolejny raz szuka moich ust. Przywołuje kelnera i każe mu zawołać taksówkę oraz przygotować rachunek.
- Myślałem, że przejdziemy się po mieście – zaczynam marudzić, gdy kierowca odpala silnik.
- Przejdziemy – znacząco spogląda mi w oczy. - Jednak teraz mamy inne plany.
- Inne plany... – parskam śmiechem, spoglądając przez okno. Daniel znowu szuka mojej dłoni, lecz celowo układam ją na swoich kolanach.
- Zapłacisz mi za to – syczy wściekły.
Chłopak ciągnie mnie w kierunku windy. Nie śpieszy mi się. Lubię patrzeć jak owładnięty pożądaniem zielonooki z trudem nad sobą panuje.
- Will! Pośpiesz się! - przyciska na panelu odpowiedni numer i gdy tylko drzwi się za nami zamykają, zaczyna zaborczo całować.
- Nie przeszkadza ci, że są tu kamery?
- Pieprzyć to... Pragnę cię – ustami sięga do mojej żuchwy, jednocześnie koncentrując się na odwiązywaniu krawata.
Winda zatrzymuje się na moim piętrze. Daniel łapie mnie za rękę, wprowadza kod i otwiera drzwi do mojego mieszkania.
- Zaczekaj... - próbuję go powstrzymać. - Nie wiem, czy tego chcę.
- Co? Dlaczego? - głuchy na protesty prowadzi mnie za sobą do sypialni i pomaga zdjąć marynarkę.
- Bo...
- Potem mi powiesz – kończy rozpinać moją koszulę i pomaga odpiąć pasek od spodni.
- Potem? A czemu nie teraz? - kpię z niego, poddając się chwili.
- Bo teraz będziesz mój – zaczyna błądzić ustami po mojej klatce piersiowej. Kieruje się powoli do góry, całując mnie po szyi. - Nie chcesz? - spogląda mi w oczy, kończąc rozbieranie, a następnie popycha a łóżko.
- Nie powiedziałem, że nie chcę, ale... - wzdycham cicho, gdy usta chłopaka zaciskają się na moim lewym sutku.
- To dobrze, bo nie puszczę cię ani na chwilę – przesuwa dłońmi w dół po moim brzuchu. Podobną trasę zaczyna pokonywać drażnią skórę samym językiem. - Kocham cię, Will... - szepcze, skubiąc skórę na moim biodrze.
- Daniel... Nie... - chcę go powstrzymać, ale nie daje mi takiej szansy. Wsuwa sobie mojego członka do ust i zaczyna ssać, mrucząc. Spogląda mi w oczy z pełną premedytacją, sięgając po moją dłoń, by wpleść ją w swoje włosy.
- Nadal chcesz, żebym przestał? - pyta między liźnięciami.
- Nie... - zaciskam mocniej palce na miękkich włosach chłopaka, prowokując go do tego by kontynuował. Natychmiast spełnia moją zachciankę, biorąc mojego członka głęboko do ust.
- O tak? Tego chcesz?
- Zrób tak jeszcze... - odchylam głowę do tyłu i przymykam powieki.
- Dla ciebie wszystko, ukochany... - pieści mnie tak długo, aż dochodzę w jego ustach, co sprawia mi niesamowitą rozkosz.
- Jesteś w tym coraz lepszy – chwalę zielonookiego, który całuje mnie po brzuchu. - Chodź tu i pocałuj mnie – żądam. Chłopak pochyla się nade mną, lecz nie całuje. - Na co czekasz? - próbuję przyciągnąć go do siebie.
- Pozwolisz mi na więcej? - całuje mnie w usta, po czym koncentruje się na ssaniu dolnej wargi. Unosi wzrok szukając zgody w moich oczach. Sięgam po jego dłoń i wkładam palce do ust. Uśmiecha się, nabierając gwałtownie powietrza. Jest bardzo napalony, po gdy zaczynam je delikatnie podgryzać, natychmiast mi je zabiera. - Dłużej nie wytrzymam – stara się być ostrożny wsuwając je we mnie powoli. - Jeśli nie chcesz...
- Chcę. Bardzo chcę... Nie przestawaj – zagryzam mocno dolną wargę, by ukryć jęk.
- Boli? - zamiera, przerażony.
- Prosiłem, żebyś nie przestawał.
- Will... Może... powinniśmy...
- Nie panikuj. Nie masz ochoty dominować nade mną?
- Mam, ale...
- To weź mnie. Teraz – łapię go za nadgarstek, by cofnął dłoń.
- Ale... - protestuje cicho.
- Już – popędzam go.
Obejmuję jego biodra udami a on wchodzi we mnie, wstrzymując przy tym oddech.
- Wolałem, gdy ty to robiłeś – stęka, trącając nosem mój nos.
- Tak? - sięgam do jego ust.
- Tak – zaczyna się poruszać.
- Nie tak szybko – upominam go.
- Przepraszam. Tak lepiej? - całuje mnie, starając się zapanować nad własnymi żądzami. - Wiem, że kiedyś prosiłem, abyś mnie uczył, ale teraz... To twoja wina!
- Moja? Dlaczego? - łapię go za biodra.
- Bo jesteś taki cudowny i... Will... Tak mi dobrze.
- Wiem – uśmiecham się do niego czule.
- Kocham cię... - jego pocałunki stają się równie gwałtowne jak ruchy bioder. Obejmuje mnie mocno, jakby się bał, że gdzieś mu ucieknę... Zupełnie jakbym mógł... - Kocham... - powtarza, dając nam spełnienie i opadając w moje ramiona, w których natychmiast zasypia.
Mija godzina, potem następna. Daniel nadal śpi w moich ramionach. Gorąco mi od żaru jego ciała oraz kołdry, którą okryłem jego nagie ciało. Oparłem się o zagłówek, więc mogę bez przeszkód wpatrywać się w jego spokojną twarz.
- Dlaczego ciągle to powtarzasz? - pytam cichutko śpiącego. - Jeśli uwierzę drugi raz w twoje zapewnienia, a ty odejdziesz...
- Will... - mruczy przez sen w moją szyję. - Nie odejdę, przysięgam...
Cholera! Usłyszał mnie. Wstrzymuję oddech, lecz jasnowłosy nie otwiera oczu. Rano uzna to za sen. Czy jego zapewnienia mi wystarczą? Zbliża się weekend. W przyszłym tygodniu mam poznać jego rodziców. Jak zareagują na wieść, że ich ukochany jedynak chce być w związku z innym mężczyzną? Czy on zdaje sobie sprawę z tego, że mogą go odtrącić? Jest w nich tak mocno zapatrzony, że bez ich wsparcia nie da sobie rady. Wystarczy jedno krzywe spojrzenie i cała ta miłość, która teraz nas otacza, zniknie niczym bańka mydlana... Zatapiam palce w jego włosach. Przesuwam opuszkami po ramieniu... Nie! Nie rób tak! Powstrzymaj to! Tak długo jak ograniczam dotykanie do minimum, czuję się bezpieczny. Jeśli przywiążę się do jego ciepła, ból po rozstaniu będzie nie do zniesienia. Zamiast tego powinienem cieszyć się z faktu, że mam go tylko dla siebie tu i teraz. Potem będę się martwił tym, co przyniesie los.
- Nie śpisz? - wyrywa mnie z zamyślenia, unosząc powieki.
- Nie.
- Pewnie ci niewygodnie – próbuje się przesunąć, ale mu nie pozwalam.
- Zostań – uśmiecha się, muskając moją skórę łagodnymi pocałunkami.
- Dziękuję – szepcze.
- Proszę.
- Will?
- Tak?
- Zmienisz kod w zamku?
- Nie.
- Wiesz, że to oznacza tylko jedno?
- Co takiego?
- Wprowadzam się – przytula mnie mocniej, śmiejąc się. - Nie martw się. Nadal będę się starał o twoje względy, ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym zasnąć gdzieś indziej, niż tutaj – wtula się we mnie. - To moje miejsce i tylko moje - zaczyna rysować palcem po mojej piersi. - To też jest tylko moje – wskazuje na serce, które zaczyna bić szybciej, jakby same się do niego wyrywało. - Powiedz coś – podnosi na mnie wzrok.
- To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego? Nigdy ze sobą nie mieszkaliśmy. Może właśnie dlatego wszystko poszło nie tak. Teraz będzie inaczej. Chcesz dalej udawać, że nic do mnie nie czujesz, to udawaj, ale ja się stąd nie ruszę. Pogódź się z tym faktem. I przykryj mnie kołdrą, bo mi zimno – przymyka powieki, próbując zasnąć. Złośliwie łapię za brzeg jego okrycia i jednym pociągnięciem ściągam je na podłogę. - Will! To było bardzo wredne! - oburza się. Robi przy tym tak śmieszną minę, że nie umiem się pohamować i wybucham śmiechem.
- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni – odpowiada złowróżbnie, uwalniając się w moich ramion i sięgając po puchowy kokon, w który najpewniej zaraz się owinie.
- Jesteś taki przewidywalny – zanoszę się śmiechem, gdy chłopak układa się obok mnie, tym razem bacznie pilnując, bym nie wywinął mu kolejny raz „chłodnego” numeru.
- Tak? - wsuwa się pod kołdrę i zaczynając wodzić językiem po moim brzuchu.
- Daniel...
- Zemsta bywa taka słodka – śmieje się spod kołdry, by po chwili zacząć mnie ponownie pieścić swoim utalentowanym językiem. Wspólne mieszkanie nie jest takim złym pomysłem...

piątek, 16 września 2016

Rozdział XI


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

- Pomijając pobicie, jest pan okazem zdrowia, panie Anderson – doktor Roy uśmiecha się do mnie, po czym siada przy biurku i zaczyna wypisywać recepty.
- Nie chcę żadnych leków – bronię się zaciekle.
- Rzucenie palenia bywa ciężkie, przyda się panu większa dawka witamin.
- To jeszcze nie jest przesądzone – mruczę pod nosem.
- Chłopcze, nawet tak nie żartuj – grozi mi palcem i poprawia okulary.
- Ale panie doktorze ja mało palę, uprawiam sport i dobrze się odżywiam.
- A mimo to inni martwią się o pana zdrowie. Oglądał pan ulotki, które dałem Stanleyowi? Palenie zabija. Warto tak ryzykować? - opuszcza okulary, by spojrzeć mi prosto w oczy.
- Nie – ponury nastrój nie chce mnie opuścić.
- Wiem, że początki bywają trudne. W takiej sytuacji najlepiej znaleźć sobie coś zastępczego.
- Na przykład co? Czekoladę? - kpię z niego. - Papierosy pomagały mi się zrelaksować.
- No właśnie. A teraz zastąpi je pan na przykład spacerem.
- Zwłaszcza w godzinach pracy – irytuję się.
- Może pan kupić gumy antynikotynowe, albo...
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie – zapewniam doktora.
- Przypisałem panu tabletki przeciwbólowe – wręcza mi recepty. - Apteka jest na dole. Proszę także zapisać się na kolejną wizytę za pół roku. Powtórzymy wtedy badania.
- Dobrze, dziękuję.
- Jeśli do jutra będzie pana bolało, proszę zadzwonić do mojej asystentki. Przyjmę pana bez kolejki.
- Dziękuję, ale to nie będzie konieczne.
- Mam nadzieję, panie Anderson. Do zobaczenia.
Niechętnie idę do apteki, gdzie farmaceuta zasypuje mnie stosem kartoników. Zgarniam je wszystkie do papierowej torby i rzucam w samochodzie na siedzenie pasażera. Obite miejsca nadal dają o sobie znać. Bez papierosów czuję się samotny, a ich brak zaczyna mi coraz dokuczliwiej doskwierać. Cholerny Stanley i jego uzależnienie od lekarzy!
- Witaj szefie. Widzę, że jednak posłuchałeś pana Stanleya i odwiedziłeś lekarza – czasami przeraża mnie czujność mojego asystenta. - Jeśli szef chce mogę przeczytać ulotki i codziennie podawać witaminy – proponuje.
- Nie, dziękuję – warczę coraz bardziej wściekły, otwierając drzwi do swojego gabinetu.
- Na biurku czeka na szefa przesyłka.
- Przesyłka? - dziwię się.
- Tak – uśmiecha się tajemniczo. - Zrobię kawę. A może woli szef herbatę ziołową?
- A może wolisz przenieść się do Aldena? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Kawa! Już niosę! - zrywa się w kierunku ekspresu.
Podchodzę do biurka i przyglądam się pięknej różowej róży, przewiązanej wstążką, do której dołączony jest liścik.

„Bardzo Cię kocham”

Daniel...
- Szefie, ktoś się w tobie zakochał – Bell zdążył przeczytać liścik i szturcha mnie łokciem w bok.
- Bell...! Posuwasz się za daleko!
- Nie gniewaj się! - przestraszony ucieka w kierunku wyjścia. - Masz gościa, to pan Daniel! - woła.
- Wystarczy Daniel – zielonooki uśmiecha się do mnie zamykając za sobą drzwi. - Jak było u lekarza?
- W porządku – siadam na blacie biurka i wpatruję się w chłopaka.
- Podoba ci się? - pyta, wskazując na kwiat.
- To tylko róża – zbywam go.
- To symbol mojej miłości – naburmusza się.
- Miałbyś większe szanse przynosząc mi papierosy – podpowiadam.
- Nie!
- To nie – powoli zmniejsza dystans między nami.
- Zamiast tego wolę cię pocałować – proponuje, układając dłonie na moich ramionach i przysuwając się nieznacznie. - Mogę? - nasze usta ocierają się o siebie powoli. Nie udaje mi się w pełni zaangażować, bo chłopak odsuwa się ode mnie.
- To żaden substytut – mruczę niezadowolony.
- Wiem – śmieje się ze mnie. - Co powiesz na to, że pojedziemy teraz do domu i wtedy...
 -Nie! - przerywam mu ostro. - Mam dużo pracy, a poza tym jeden kwiat to za mało, aby mnie uwieść.
- No cóż, będę próbował dalej.
- Takim tempem tylko niepotrzebnie mnie rozdrażniasz – dodaję wkurzony, zeskakując z biurka i siadając w moim ulubionym fotelu. - W dodatku kawa wystygła. Bell! - wrzeszczę na asystenta, który oczywiście nie reaguje.
- Może spróbuj przez megafon – proponuje, wskazując na znienawidzony przeze mnie sprzęt.
- Bell! Do mnie!
- Lecę, biegnę, frunę! - odpowiada mi asystent, otwierając drzwi. - Co mam zrobić?
- Wydrukowałeś nowe raporty?
- Jeszcze nie – przyznaje zawstydzony.
- Przypomnij mi za co ci płacę, do jasnej cholery! Lecisz po nie! Już! I po nową kawę!
- Rozkaz, szefie!
- Utrapienie z tymi dzieciakami – wzdycham pod nosem, sięgając po czekoladkę.
- Will, nie rób tak – ostrzega mnie zielonooki.
- Jak?
- Nie zastępuj papierosów słodyczami, bo się roztyjesz.
- I bardzo dobrze! Wyjdź!
- Jesteś dziś bardzo nieznośny. Nie wiem jak mam z tobą wytrzymać, skoro zachowujesz się w taki sposób – ucieka za drzwi, zanim zdążyłem rzucić w niego wazonem.
Do końca dnia moje rozdrażnienie rośnie z minuty na minutę. Irytuje mnie wszystko, dosłownie wszystko! Zdołałem się opanować tylko podczas rozmowy z Lucasem, który przestał odzywać się do Patrica i przeniósł do hotelu, by go nie widywać do czasu, aż pozamyka wszystkie swoje sprawy i będzie mógł wrócić do Chin.
- Nie wyjeżdżaj – proszę go, rozmawiając przez zestaw głośnomówiący w drodze do domu.
- Will... Dłużej tego nie wytrzymam! Jeśli tu z nim zostanę, to chyba eksploduję! A tak może odpoczniemy od siebie jakiś czas i przy następnej okazji porozmawiamy jak ludzie, nie skacząc sobie do gardeł?
- Co powiesz na kolację? - proponuję, licząc na to, że się zgodzi.
- Przepraszam, ale chcę pobyć sam. Spotkamy się jutro, dobrze?
- Dobrze. Do jutra – rozłączam się.
Parkuję na swoim miejscu i wsiadam do windy. W mieszkaniu zdejmuję marynarkę oraz krawat i rzucam na sofę. Zabieram z lodówki butelkę czerwonego wina, leję ciepłą wodę do wanny i wyciszam telefon.
Nie mija nawet pół godziny, gdy ktoś zaczyna się dobijać do drzwi. Ignoruję dźwięk dzwonka i podkręcam muzykę. Nie mam ochoty przerywać kąpieli. Niestety ten wredny truteń nie wie kiedy odpuścić... Sięgam po telefon i wybieram jego numer.
- Will! Wpuść mnie! Proszę!
- Nie.
- Nie bądź taki, musimy porozmawiać! Pan Cheng jutro przejeżdża.
- Super, tylko jego jeszcze tu brakuje – czuję, że pomimo wypitego wina wcale nie jest mi lepiej. Wprost przeciwnie. Czy mam w domu jakieś papierosy?
- Will... Otwórz drzwi.
- Nie chce mi się wstawać. Idź sobie.
- To podaj mi kod – przymila się.
- Jeszcze czego... Gotów jesteś wprowadzić się pod moją nieobecność – bawię się kieliszkiem.
- Proszę... - szepcze wprost do mojego ucha. - Potem możesz go zmienić jeśli będziesz chciał... Potrzebuję cię... Proszę...
- 3...7...
- A dalej?
- Nie powiem – wybucham śmiechem.
- William! Mów, bo wyważę drzwi! - no proszę, nie tylko ja nie umiem dziś zapanować nad emocjami...
 - 4... Co będę z tego miał? - drażnię się z nim, chociaż obydwaj doskonale wiemy, że nasza rozmowa coraz bardziej zaczyna przypominać nieco pokręconą grę wstępną.
- A co byś chciał?
- Hmm... - zaczynam się wahać, rozważając różne scenariusze. - To zależy jak daleko jesteś w stanie się posunąć, by mnie zadowolić – pociągam kolejny łyk zimnego trunku z kieliszka, który delikatnie obracam w dłoni.
- Co jest po 4?
- 9.
- Ile cyfr zostało? - dopytuje.
- Kilka.
- Will... Pragnę cię...
- 7... Zacznij się rozbierać.
- Teraz?
- Tak, teraz – celowo zniżam głos, by brzmiał bardziej seksownie.
- Nie wierzę, że to robię – odpowiada lekko zażenowany.
- Co dokładnie robisz?
- Rozpinam koszulę. Co jest po 7?
- Za wolno. Woda stygnie.
- Nie zdejmę spodni na klatce schodowej! - burzy się.
- Dlaczego nie?
- Bo ktoś może zobaczyć... Will, co jest po 7?
- 2...
- Podnieca cię to?
- Co takiego? - udaję niewiniątko.
- Podnieca, prawda?
- Może... Została ostatnia cyfra. Jak bardzo mnie chcesz, Danielu?
- Bardzo. Przecież wiesz. Niepotrzebnie to przedłużasz.
- Tak jest znacznie zabawniej – śmieję się do słuchawki.
- William, błagam cię! Powiedz mi...
- 1... - szepczę cicho. Daniel wbija cały kod i wchodzi do mieszkania. Mija kolejna długa minuta, zanim udaje mu się mnie znaleźć.
- Nareszcie! - podbiega do mnie i klęka obok wanny. - A teraz wyjdź z wody, będziemy się kochać.
- Przyniosłeś papierosy? – złośliwie wyciągam się w wannie, popijając wino.
- Nie. Zapomnij o nich.
- Bez nich nie umiem się zrelaksować – narzekam.
- Pomogę ci – wkłada rękę pod wodę i zaczyna masować mojego członka. Przymykam powieki i lekko zagryzam dolną wargę. Od razu to wykorzystuje i wpija się w moje usta z głośnym pomrukiem zadowolenia. - Chodź do łóżka... - kusi.
- Teraz też jest przyjemnie – dyszę.
- Nie wolałbyś gdybym robił to ustami? - pyta mocno zawstydzony.
- Może...
- Wiem, jak sprawić ci znacznie większą rozkosz – przesuwa dłoń niżej... Jego oczy zdają się płonąć. Nie umiem oderwać od nich wzroku. Mój mały chłopiec... Kiedy stał się taki śmiały? - Pragnę cię – jęczy w moje usta, wsuwając we mnie palec. - Powiedz... Powiedz, że ty też mnie pragniesz... - jego pocałunki, pieszczoty, smak... Wszystko to tak silnie działa na moje zmysły.
- Nie przestawaj – zamykam oczy, gdy mój oddech zaczyna się lekko rwać.
- Chodź do łóżka, Will. Dam ci tyle rozkoszy, ile tylko zechcesz. Obiecuję... - całuje mnie w usta.
Łapię go za nadgarstki i odsuwam od siebie.
- To ty chodź tu do mnie – uśmiecham się, zapraszając go do wanny. Jestem zbyt podniecony, by marnować kolejne minuty. Widzę, że przez ułamek sekundy waha się nad moją propozycją, po czym wstaje i zaczyna zdejmować resztki ubrań, które na sobie ma.
- Woda wystygła – żali się, siadając na wprost mnie.
- Zimno ci, Danielu? - udaję zmartwionego.
- Nie... Raczej gorąco... - przyciąga mnie bliżej siebie. - William... Możemy to tutaj zrobić? - spogląda mi w oczy, nie bardzo wiedząc co dalej.
- A czemu nie?
- Bo ja...
- Bo ty? - sięgam po jego dłoń, którą zaciskam na obu naszych członkach jednocześnie.
- Will... - skomle.
- Tak?
- Will... - potrafi już tylko powtarzać moje imię. Za bardzo odpłynął, by się kontrolować. - Ja chcę...
- Nie przestawaj – proszę go.
- Już nie mogę... Will... - stęka cicho, doprowadzając nas do ekstazy. Obejmuje mnie mocno ramionami, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi, którą od czasu do czasu całuje.
- Dobrze ci było, prawda? - dopytuje sennie.
- Nie śpij. Przeziębisz się – ganię chłopaka.
- Mogę z tobą zostać?
- Wolałbym nie – uwalniam się z jego uścisku i wstaję.
- Proszę – robi smutną minę, gdy rzucam mu gruby, frotowy ręcznik. - Potrzebuję cię. Chcę być blisko, czuć twoje ciepło. Proszę – podchodzi bliżej i tuli się do mnie.
Spanie z nim jest bardzo niebezpieczne i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale tak trudno mi odmówić...
- Ostatni raz – zgadzam się niechętnie.
- Kocham cię, Will – uśmiecha się, moszcząc w moich ramionach.
- Kochasz i zabierasz cała kołdrę? - naigrywam się z jasnowłosego, lecz ten od razu zasypia, ignorując moje protesty. Chcąc nie chcąc, muszę przyznać, że miał rację. Jego obecność działa lepiej niż jakiekolwiek papierosy...

środa, 14 września 2016

Rozdział X


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

Gorąco... To moja pierwsza myśl zaraz po przebudzeniu. Otwieram oczy, zaalarmowany czyjąś obecnością w moim łóżku. Daniel jeszcze śpi, mocno we mnie wtulony. Wygląda tak spokojnie... Wyciągam rękę, by pogłaskać go po policzku, lecz od razu cofam dłoń, karcąc siebie w duchu za przejaw głupoty. Od razu się obudzi i zacznie zadawać pytania, zadręczając mnie o Lucasa. Wstrzymuję oddech i ostrożnie opuszczam łóżko. Dobrze znam jego zamiłowanie do ciepła, więc otulam go szczelnie kołdrą, dzięki czemu mogę bez najmniejszego problemu wziąć prysznic i ubrać garnitur, nie martwiąc się o to, że się obudzi. Dochodzi szósta rano, gdy wychodzę z mieszkania, zostawiając śpiącego chłopaka samego.
Jestem mocno zdziwiony na widok zaspanego posłańca, który pojawia się kilkanaście minut po mnie, wręczając mi wielkie, czerwone pudło czekoladek.
- Proszę podpisać – wskazuje odpowiednie miejsce, ziewając. - Miłego dnia – znika, zanim udaje mi się odpakować malutki bilecik.

„Dziękuję za wczorajszy wieczór. Liczę na kolejny. Całuję, Lucas.”

Ciekawe dlaczego mi je przysłał?  Ma w tym jakiś ukryty cel, a może zrobił to po to, by wkurzyć Patrica? Niestety nie mam czasu, aby się nad tym zastanawiać. Lekarz Aldena, który trafił wczoraj do szpitala, bardzo prosi o spotkanie. Pewnie znowu ma problemy, a ja jako najbliższy krewny zostanę poproszony o pomoc. Trudno jest wpłynąć na narkomana, by zechciał poddać się leczeniu.
- Dzień dobry – Bell stawia filiżankę mocnej kawy na moim biurku.
- Mój wybawicielu – uśmiecham się do niego z wdzięcznością. - A gdzie papierosy?
- Nie ma. Na ostatnim zebraniu, które odbyło się za szefa plecami postanowiliśmy, że szef jest stanowczo za młody na raka, więc... - zwiększa odległość między nami, cofając się w stronę drzwi – wszystkie wyrzuciłem.
- Co takiego?! - oburzam się. - To pójdziesz i odkupisz. Już!
- Uwaga! Uwaga! Szef domaga się papierosów! Wdrażamy procedurę numer jeden! - wrzeszczy do megafonu.
- Przyjąłem – odpowiada mu Stanley, wychodząc ze swojego gabinetu z plikiem ulotek i swoim megafonem. Wygląda jakby wybierał się na pielgrzymkę... - William, zobacz co dla ciebie mam! Mój lekarz uważa, że pora na badania okresowe. Robiłeś już? Pewnie nie, więc zapisałem cię na dzisiejsze popołudnie.
- Dzięki, ale...
- Zanim odmówisz pamiętaj o tym, że masz dawać dobry przykład innym – zasłania mikrofon i puszcza do mnie oko. - O czwartej w gabinecie doktora Roya. Zadzwonię i sprawdzę, czy nie stchórzyłeś – informuje wszystkich zebranych. - Wy też powinniście się przebadać. Przyniosłem masę ulotek, jeśli mi nie wierzycie. Zdrowie jest najważniejsze! - kończy swój medyczny wywód.
- Dzięki, Stanley – odpowiadam mu równie głośno. - Bell! Do mnie! - zostawiam mu otwarte drzwi.
- Szefie, to dla twojego dobra... - zaczyna się tłumaczyć, boją się zostać ze mną sam na sam.
- Wejdź, Bell! Mam dla ciebie zadanie.
- Już – niechętnie zamyka za sobą drzwi i zbliża się do fotela, na którym ostrożnie siada, nie spuszczając ze mnie czujnego wzroku. - Co mam zrobić, szefie?
- Poszukasz najlepszej kliniki walczącej z uzależnieniami od narkotyków. Teraz.
- Szefie... Masz problem z prochami? To by tłumaczyło skąd czerpiesz energię na...
- To dla Aldenia, idioto! - denerwuję się.
- Całe szczęście, już myślałem, że szef coś wciąga!
- Co wciągasz? - pyta Lucas ze śmiechem. - Mam nadzieję, że nie zjadłeś wszystkich czekoladek beze mnie.
- Jakże bym śmiał – odpowiadam mu. - Do pracy, Bell. Jesteśmy zajęci.
- Rozkaz, szefie! - natychmiast ucieka, zostawiając nas samych.
- Rozmawiałeś z bratem? - pytam, nie czekając na to, co mi powie.
- Rozmawiałem to mało powiedziane... Kłóciliśmy się prawie do rana. Nie słyszałeś?
- Nie.
- To dziwne. Moim zdaniem cała dzielnica nas słyszała. Aż się zdziwiłem, że nikt nie wezwał policji...
- Wybacz, ale jak sam widziałeś miałem gościa, więc podsłuchiwanie sąsiadów zeszło na dalszy plan.
- I co z nim robiłeś?
- Spałem.
- Tylko spałeś? Ty? Ten żart wcale nie jest śmieszny!
- Nie chciał wyjść. Tak żałośnie prosił, abym pozwolił mu zostać, że nie umiałem odmówić. Gniewasz się?
- Ja? Skąd. Ostatecznie to z mojej winy wróciliśmy wczoraj do domu – sięga po jedną z czekoladek.
- Chcesz pogadać o Patricu?
- Nie ma o czym. Zarzuca mi zdradę, chociaż sam ma kogoś na boku.
- Skąd wiesz? Może wkręca cię tak samo jak my wkręcamy ich? - zastanawiam się na głos.
- Po prostu wiem. Ciągle wisi na telefonie, wysyła setki smsów dziennie, umawia się na tajemnicze spotkania... Niedobrze mi na samą myśl o tym co i z kim robi.
- Trudna sprawa – wzdycham cicho. Lucas wyciąga swój telefon, pokazując mi siedemnaście nieodebranych telefonów.
- Wyciszyłem dźwięk. Od tej pory dzwoni bezustannie. Mam nadzieję, że w pracy ograniczy ilość scen do minimum. Widzimy się w południe – żegna się, mijając z Danielem w wejściu. - Jak się spało, dzieciaku? - pyta ze śmiechem.
- Odczep się, Lucas. Muszę porozmawiać z Willem – mierzy go wściekłym spojrzeniem.
- Tylko trzymaj ręce przy sobie. Will jest mój – ostrzega ciemnowłosy, zamykając za sobą drzwi.
- William... Dlaczego mnie nie obudziłeś? - posyła mi zawiedzione spojrzenie.
- Nie prosiłeś, abym cię budził – rozsiadam się na fotelu.
- Nie żartuj sobie. Poza tym, dobrze wiem, że Lucas tylko żartował. Gdybyście ze sobą sypiali, inaczej byś na niego patrzył.
- Wyjątkowo masz rację. Wczoraj spałem z tobą, ale to się więcej nie powtórzy. Za bardzo rzucasz się przez sen. Przez ciebie się nie wyspałem – opieram głowę na dłoni i przechylam lekko w bok. Znam wszystkie twoje słabe punkty, mały... Nie umie oderwać wzroku od moich oczu. Jego oddech przyspiesza, a policzki robią się ciemnoróżowe. Mimowolnie poprawia krawat, jakby go dusił. Jesteś taki słodki.. Sięgam po czekoladkę i przymykam powieki, rozkoszując się jej smakiem.
- Will... Nie traktuj mnie jak dziecko! Dobrze wiem, że nic między wami nie zaszło!
- Skąd ta pewność, Danielu? Jeszcze wczoraj nie miałeś nic przeciwko dzieleniu się mną z innymi – drwię.
- Nie z innymi, a z Lucasem, który już kogoś ma, gdybyś nie wiedział.
- Dobrze o tym wiem, ale nie przeszkadza mi to. Mówiłem ci już, że nie szukam związków.
- Skoro tak, to zapewnię ci cały wachlarz przygód! Pod warunkiem, że będziesz tylko ze mną – zastrzega.
- A jeśli nie? - pytam beztrosko.
- To... - spuszcza wzrok, pokonany. - Błagam cię, Will. Nie rób mi tego. Przysięgam, że zrobię co tylko zechcesz.
- Poszedłem ci na rękę i pozwoliłem spać w swoim łóżku. Jeszcze ci mało?
- Tak! Wiem, że po zebraniu masz wolne. Może pójdziemy...?
- Po południu nie mogę, mam umówioną wizytę u lekarza.
- Jesteś chory? - zaczyna mnie bardzo uważnie lustrować.
- Stanley i Bell uważają, że umrę na raka, jeśli nie rzucę palenia – wzdycham rozdrażniony, sięgając po kolejną czekoladkę.
- Mają rację. Jeśli chcesz mogę pójść z tobą.
- Nie chcę, wolę umierać w samotności.
- Żebyś wiedział, że tak się właśnie stanie! Anderson! Ty podły draniu! Powiedziałeś wszystkim, że znowu mam problemy! Przez ciebie spędzę cały miesiąc w klinice dla ćpunów! - do pokoju wparowuje mój ukochany kuzyn.
- Alden... Jak miło, że wpadłeś – odpowiadam kpiąco.
- To nie jest wizyta kurtuazyjna! Sprowadziłeś na mnie wielkie kłopoty tym swoim niewyparzonym jęzorem! - jest czerwony ze złości i ręce mu się trzęsą.
- Mogłeś odmówić.
- Odmówić? Linda też już wie!
- Przeproszę, jeśli udowodnisz mi, że jesteś czysty - proponuję bez entuzjazmu.
- Jeśli przez ciebie stracę Lindę, gorzko tego pożałujesz!
- Czyli jednak... Alden, przecież obiecałeś...
- Gówno o mnie wiesz! Zapamiętaj jedno. To była ostatnia podłość z twojej strony. Zabiję cię, zobaczysz!
- Alden! Miałeś podziękować Williamowi, a nie mu grozić! Natychmiast go przeproś! - wtrąca się kobieta.
- Kochanie... Poczekaj w samochodzie – spogląda na nią niepewnym wzrokiem.
- Przeproś go za kłopot i jedziemy. Już!
- Nie musisz, nic się nie stało. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do formy. Będziemy na ciebie czekać, więc zdrowiej szybko, kuzynie.
- Widzimy się za miesiąc, palancie – rzuca na do widzenia, mijając Lindę bez słowa.
- Wybacz, Will. Sam wiesz, że zazwyczaj się tak nie zachowuje – drobna szatynka posyła mi przepraszające spojrzenie.
- Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
- Dzięki, cześć – zamyka za sobą drzwi. W tej samej chwili Daniel rzuca mi się na szyję i zaczyna całować.
- Co robisz...? Przestań...!
- Nigdy więcej nie mów przy mnie o śmierci! Już sama myśl, że tracę cię z oczu jest wystarczająco bolesna.
- Daniel... Skończ ten temat. Jeszcze nie umieram, a Alden w ostatnim czasie nie jest sobą. Wkrótce wszystko wróci do normy. Gdy nie bierze jest zupełnie inny...
- A my? - dopytuje.
- Nie ma żadnych nas – ucinam temat.
- Szefie! Biją się! - alarmuje mnie Bell, wrzeszcząc do megafonu. Uwalniam się z ramion Daniela i pędzę do sali konferencyjnej, bo doskonale wiem o kogo chodzi. Dopadam do Patrica i ściągam go z Lucasa, a asystent dyrektora z działu finansów zajmuje się bliźniakiem.
- Puszczaj! - szarpie się Patric. Popycha mnie do tyłu, a potem zaczyna atakować. Trafia bardzo celnie w twarz, a następnie w brzuch. Upadam na podłogę. Inni pracownicy próbują go powstrzymać. - Myślisz, że nie wiem, że to ty? Zapłacisz mi za to!
- Patric, zostaw go! On nic nie zrobił! - woła Lucas z drugiego końca pokoju. Nie jest w stanie mi pomóc, bo trzyma go trzech mężczyzn.
- Patric... Odbiło ci? - pytam, dysząc ciężko.
- No chodź, Anderson! Pokaż na co cię stać!
- Jesteś moim gościem i nie zamierzam się z tobą bić.
- A jeśli przywalę Danielowi, zmienisz zdanie? W przypadku Aldena podziałało... - wyrywa się i zmierza w kierunku przestraszonego chłopaka. Zanim udaje mu się wyprowadzić cios, odpycham go, przez co Patric trafia mnie prosto w żołądek. Robi mi się słabo i upadam na podłogę.
- Szefie! - Bell wpada w panikę.
- Patric! Jeśli nie przestaniesz, nigdy więcej nie odezwę się do ciebie! - krzyczy Lucas, którego na siłę próbują wywlec z gabinetu, by rozdzielić braci.
- William! Nic ci nie jest? - Daniel pomaga mi się podnieść. Gdy tylko staję na własnych nogach, rzucam się na Patrica. Walczymy zaciekle przez chwilę, aż chłopakom udaje się nas rozdzielić.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolony – wrzeszczy do brata Patric, wycierając rękawem krew z rozciętej wargi.
- Nie chcę cię znać! - odpowiada mu Lucas. - To koniec! Wracam do Chin!
- To sobie wracaj! Myślisz, że dam się zastraszyć? Idź popłakać tatusiowi w rękaw! - krzyczy za nim. - A wy co się gapicie, wracajcie do pracy! - z wściekłością kopie w krzesło, a potem wychodzi, kierują się w stronę windy.
- Szefie, nic ci nie jest? - dyrektor działu finansowego próbuje ocenić czy jestem mocno poturbowany.
- Robię się za stary do tej roboty – komentuję zaistniałą sytuację, starając się rozładować napięcie. - No dobrze, koniec przedstawienia. Zebranie przełożymy na jutro, dobrze?
- Jasne – przytakuje mi, wychodząc w towarzystwie swojego asystenta.
- Gdyby działo się coś pilnego, dzwońcie – instruuję moich podwładnych.
- Wychodzisz? - pyta Daniel.
- Idę porozmawiać z Lucasem. Wracaj do pracy.
Wsiadam do windy, gdzie staram się poprawić ubranie. Czuję na sobie zdziwione spojrzenia innych pracowników biurowych. Coś mi się wydaje, że w ich działach regularne bójki nadal należą do rzadkości... Dziadku, gdzie jesteś? W czasach, gdy razem pracowaliśmy, coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Najpierw Alden, teraz Lucas i Patric... Jak tak dalej pójdzie, to do końca miesiąca wyląduję w szpitalu...
Próbuję dodzwonić się do Lucasa, chociaż dobrze wiem, że jest w domu. Nie odbiera. Pewnie nadal ma wyciszony telefon. Parkuję samochód przed budynkiem i wybieram numer piętra na panelu. Pukam do drzwi, lecz nikt nie odpowiada.
- Lucas... Otwieraj! Wiem, że tam jesteś!
- Idź sobie, chcę być sam!
- Za późno! Musimy porozmawiać! - czekam kilka długich sekund.
- Will! - w końcu decyduje się mnie wpuścić do środka. - To nie jest najlepszy moment, właśnie się pakuję – dodaje ponuro.
- Chcesz wyjechać? Dlaczego?
- Bo dłużej tego nie wytrzymam. Mam dosyć tej huśtawki nastrojów mojego drogiego braciszka.
- Jestem pewny, że jeśli spokojnie porozmawiacie, to...
- Will! Czy ty się słyszysz? Tu nie ma mowy o jakichś rozmowach! Sam dobrze wiesz! Czasami trzeba przestać się oszukiwać... - zupełnie zdołowany siada na łóżku.
- Nie podejmuj tak drastycznej decyzji pod wpływem chwili.
- Chciałem cię przeprosić, ale widzę, że masz już towarzystwo! - zdenerwowany Patric mierzy nas morderczym spojrzeniem.
- To nie jest tak jak myślisz. My tylko... - próbuję mu wytłumaczyć sytuację.
- A wczoraj? Wy też tylko...? - drwi ze mnie.
- Daj spokój Willi, sam widzisz jaki z niego dwulicowy typ - Lucas dogryza bratu.
- Dwulicowy?! Kogo nazywasz dwulicowym?!
- Dzwoniłem do ojca. Wracam do domu. Wygrałeś. Cieszysz się? - nawet nie podnosi wzroku na wciąż obrażonego Patrica.
- William... Wyjdź. Załatwimy to między sobą.
- Patric, nie wydaje mi się... - boję się zostawiać ich samych, bo chociaż są już opanowani, to płynie w nich bardzo ognista krew.
- Wyjdź, proszę. Obiecuję, że nic mu nie zrobię – zapewnia mnie.
- Lucas? - spoglądam na drugiego z braci, który nadal siedzi na łóżku.
- W porządku. Potem pogadamy.
- Jak chcesz – wycofuję się w kierunku wyjścia.
- William... Zaczekaj! - woła za mną Patric. - Przepraszam za to, co się stało. Poniosło mnie i… To się więcej nie powtórzy.
- Ja też przepraszam – Patric wyciąga do mnie rękę, którą ściskam.
Mam nadzieję, że dotrzyma słowa i nie pozabijają się z Lucasem...
Spoglądam na zegarek. Dochodzi trzynasta. Nie mam ochoty wracać do biura, więc idę do swojego mieszkania i kładę się na łóżku. Przymykam powieki, wtulając twarz w poduszkę. Po chwili słyszę jak ktoś otwiera drzwi. Musiałem zapomnieć o wbiciu kodu.
- William... Tu jesteś... - Daniel siada obok mnie i zaczyna gładzić po włosach.
- Co tu robisz?
- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz.
- Nic mi nie jest.
- Lekarz i tak cię nie minie – ostrożnie dotyka nieco obitego policzka. - Znowu stanąłeś w mojej obronie.
- To nic nie znaczy.
- Dla ciebie może i nie, ale dla mnie... Kocham cię – pochyla się nade mną i delikatnie całuje.
- Nie chcę... - odpowiadam automatycznie.
- Chcesz – Daniel kładzie się obok mnie i zaczyna wodzić kciukiem po moich wargach. - Wiesz, gdy się rozstaliśmy, prawie każdej nocy śniło mi się, że znowu leżymy tak jak teraz. Czułem twoje ciepło, bliskość... - sięga dłonią do mojej koszuli i zaczyna rozpinać guziki. - Uwielbiam cię dotykać.
- Przestań.
- Nie. I tak musisz się przebrać przed wizytą u lekarza – sięga po moje dłonie i odpina spinki, które rzuca na podłogę. - Jesteś piękny. Nieco pobity i obolały, ale piękny – uśmiecha się. Zauważyłem, że rzadko się do mnie uśmiecha. Najczęściej jest smutny, wściekły, zbolały... To moja wina. Tylko i wyłącznie moja... - Pocałuj mnie... - prosi. Nie umiem mu się oprzeć. Bardzo powoli przesuwam językiem po jego dolnej wardze. Cały drży, czekając na więcej. - Jeszcze... - zachęca mnie gładząc opuszkami po klatce piersiowej.
- Już późno... Muszę...
- Zostań ze mną... Proszę... - jego dłoń przesuwa się na moje biodro, a potem jeszcze dalej, sunąc w stronę kręgosłupa.
- Łaskoczesz mnie – próbuję go powstrzymać, by nie przesuwał opuszkami w górę i w dół.
- Kocham... - nie daję mu dokończyć, wpijając się mocno w miękkie wargi chłopaka.
Nabieram gwałtownie powietrza i syczę z bólu, gdy jego ramiona zaciskają się na mnie zbyt mocno.
- Przepraszam Will, nie chciałem – spuszcza wzrok.
- Nie szkodzi.
- Kłamałeś mówiąc, że wcale nie boli – zauważa.
- Bo nie boli, tylko... - układam się na plecach.
- Tylko?
- No dobrze, bardzo boli. Zadowolony? Patric jest zaskakująco silny.
- Bo całe życie trenował boks.
- To wiele wyjaśnia – zaczynam się cicho śmiać.
- Will?
- Tak? - odwracam głowę, by poszukać jego oczu.
- Mógłbyś... chociaż przemyśleć... - zaczyna się motać, więc sięgam do jego brody, by wymóc na nim kontakt wzrokowy. - Bo ja... tak bardzo mi zależy na tym, abyś dał mi jeszcze jedną szansę. Przysięgam, że zrobię co zechcesz! Wszystko! Tylko nie skreślaj mnie jeszcze!
- Danielu, ja...
- Nie musisz od razu odpowiadać. Dam ci czas do namysłu – uśmiecha się złośliwie zaczynając całować mnie po klatce piersiowej.
- Za pół godziny muszę być w klinice – przypominam mu.
- Więc nie trać czasu i zacznij się rozbierać.
- Ty mnie rozbierz – prowokuję go.
- Z przyjemnością – zaczyna od paska moich spodni. - Tylko tym razem nie narzekaj, że kończę zbyt szybko. Nie chcę, abyś się spóźnił.
- Pieprzyć to, i tak zawsze się spóźniam.
Jasnowłosy wybucha śmiechem, nad którym nie umie zapanować.
- Nie mały, tym razem naprawdę muszę iść do lekarza. Pobawimy się innym razem – łapię go za nadgarstki.
- Ale Will... - protestuje.
- Poza tym zasługuję chyba na coś lepszego niż bycie wykorzystanym, prawda? A gdzie kolacja? Świece? Kwiaty?
- Chcesz takich rzeczy? - wpatruje się we mnie zdziwiony.
- A czemu nie? Sam przed chwilą mówiłeś, że zrobisz wszystko. To były tylko subtelne wskazówki. Zaskocz mnie jakoś, to może przemyślę twoją propozycję – wstaję z łóżka, zostawiając mocno oszołomionego chłopaka samemu sobie.
- To prawie jak randka!
- To ma być randka.
- Przedtem nigdy na takie nie chodziliśmy.
- Więc teraz zaczniemy. Inaczej nie zaciągniesz mnie do łóżka.
- Nigdy nie byłem na randce z facetem – peszy się.
- Tym bardziej liczę na to, że się mocno postarasz – uśmiecham się podchodząc do niego i głaszcząc po włosach. - Spotkamy się po południu w biurze. A teraz uciekaj.
- Do zobaczenia – kradnie mi ostatni pocałunek i pośpiesznie wychodzi, nadal zaskoczony moimi pomysłami. Zobaczymy co oznacza twoje „wszystko”, mały.

wtorek, 13 września 2016

Rozdział IX


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

- William! Jesteś świetnym kierowcą! - mój ciemnowłosy towarzysz od dłuższego czasu nie może przestać się uśmiechać. W ostatnim czasie zauważyłem, że to właśnie ten przyjazny i szczery sposób bycia najbardziej odróżnia go od zwykle poważnego i pełnego dystansu brata bliźniaka.
- Dziękuję, chociaż prawie nic nie zrobiłem. Ten samochód jest idealny. Sam się prowadzi.
- Naszpikowany elektroniką i piekielnie szybki... W życiu nie wybrałbym takiego modelu.
- Ja chyba też nie – delikatnie muskam kierownicę. - Nie zmienia to faktu, że to właśnie jest miłość od pierwszego wejrzenia.
- Kochasz go po kilku godzinach posiadania? - dziwi się.
- Kocham go właśnie za te kilka godzin – odpowiadam z rozmarzeniem.
Lucas na naszą kolację wybrał hotel położony za miastem. Rezygnujemy z zatłoczonej restauracji i od razu przenosimy się do pokoju hotelowego. Tym także mocno mnie zaskakuje, bo rezerwacja obejmuje największy apartament z olbrzymim salonem, z którego rozpościera się cudowny widok na las, a także równie luksusową sypialnią.
- Kręci cię baldachim? - drwię z niego, gdy zaliczyliśmy już obowiązkowe zwiedzanie w towarzystwie boya hotelowego.
- Kręcą mnie różne rzeczy – odpowiada wymijająco, przywołując swój łobuzerski uśmieszek.
- W tym atłasy, poduszki, koronki... - zaczynam wyliczać, rzucając się na pięknie pościelone, królewskie łoże.
- Wiem, wiem. Ty wolisz minimalizm. Jednak pomyślałem sobie, że powinniśmy chociaż na chwilę zerwać z przyzwyczajeniami i dzisiejszą noc spędzić pławiąc się w tych ekstrawagancjach – wskazuje dłonią otoczenie.
- Nie ma to jak zbytek. Chodź tu i sam się przekonaj – proponuję, klepiąc miejsce obok.
- Skoro tak ładnie prosisz – bierze rozbieg i rzuca się na materac, wybuchając przy tym śmiechem. - Jak mi dobrze.. – mruczy zadowolony, tuląc się do poduszek. - Zjemy coś czy idziemy do spa?
- Jest i spa...
- Jest. Co powiesz na masaż kamieniami albo innym badziewiem?
- Czytasz w moich myślach, przyjacielu.
Jakiś czas później, gdy udało się nam zaliczyć część atrakcji i leżymy znowu w łóżku, popijają szampana, zastanawiam się, kiedy ostatnio bawiłem się aż tak dobrze. Lucas jest niesamowity. Ciepły, zabawny, bardzo troskliwy, a do tego zawsze uśmiechnięty. Byłby ucieleśnieniem moich marzeń, gdybym umiał go pokochać...
- O czym myślisz? - pyta niespodziewanie, odstawiając kieliszek na stolik nocny.
- Zastanawiałem się czy my... Znaczy czy ty i ja... - próbuję dobrać odpowiednie słowa.
- Tak, też się nad tym zastanawiałem. Dobrze mi z tobą. Jesteś fajny i przystojny. Zawsze miło spędzamy razem czas, obojętne czy w pracy, czy poza nią. Jednak aby mieć stuprocentową pewność, musielibyśmy posunąć się o krok dalej - rzuca mi wymowne spojrzenie.
- Chcesz tego? - zaczynam z nim bezwstydnie flirtować.
- Może... - przyznaje z rozbrajającym błyskiem w oczach.
- Tak?
- A on?
- Masz na myśli Daniela? - przyglądam się bąbelkom, szalejącym w kieliszku. - Nie jest mi obojętny, przyznaję. Cztery lata temu bardzo go kochałem. Chciałem nawet... - wybucham cichym śmiechem, przypominając sobie swoje naiwne plany i marzenia.
- Mów, chętnie posłucham – nalega.
- Chciałem z nim zamieszkać, spędzić resztę życia razem, pokazać mu świat, nauczyć prowadzić samochód... Pierwszy raz pokochałem kogoś za mocno. Znasz to uczucie?
- Aż za dobrze – ucieka wzrokiem przed moim spojrzeniem.
- Co jest twoją wymówką?
- Byłeś kiedyś zdradzany? - odpowiada pytaniem na moje pytanie.
- Nie.
- W sumie, nie wiem co gorsze. Czy wolałbym usłyszeć, że mnie nie kocha, czy też, że w rankingu spadłem na pozycję numer dwa... - zastanawia się przez chwilę, wpatrując w zdobienia na baldachimie.
- Czujesz się przybity, załamany, jakby twoje serce zostało zmiażdżone?
- A potem wyrwane z piersi bez znieczulenia i zdeptane? Tak, dokładnie tak się czuję. I wiesz co? Nie podoba mi się to. Jestem wściekły... Tak bardzo wściekły. Na niego, na siebie...
- I ta bezsilność... Nic nie da się zrobić – dodaję.
- Właśnie! Chociaż nie, coś możemy zrobić – zaczyna zmniejszać odległość między nami, wpatrując się w moje usta. - Coś bardzo, bardzo złego... - szepcze, ocierając się swoimi ustami o moje. Czuję subtelny dreszcz, gdy tak robi. Jest bardzo kuszący i jednocześnie taki... Rozchylam wargi, pozwalając mu pogłębić pocałunek. Nie jest nachalny, czy natarczywy. Po prostu całujemy się, nie zatracając przy tym do nieprzytomności, jak kiedyś mieliśmy w zwyczaju, obdarzając identyczną pieszczotą kogoś innego. - Mam przestać?
- Nie – układam dłoń na jego policzku. - Nie przestawaj. Chcę tego – muskam go wargami, zachęcając do kolejnych pocałunków. - Chcę ciebie – dodaje po chwili.
- Dobrze całujesz – komplementuje mnie.
- Dziękuję. Mógłbyś przestać w końcu gadać i pocałować mnie na serio? Bawisz się mną, a ja nie jestem niedoświadczonym dzieckiem – podgryzam płatek jego ucha.
-  Znam takie sztuczki, że jeszcze długo nie wyjdziesz z podziwu... – chichocze.
- To pokaż. Chętnie się ich od ciebie nauczę – sięgam niżej, by rozwiązać jego biały, puszysty szlafrok.
- I kto to mówi, panie nauczycielu – dogryza mi, popychając na poduszki, jednocześnie zsuwając zbędne okrycie ze swoich umięśnionych ramion.
- Nauczanie było błędem – odpowiadam, unosząc się do góry, by wtulić twarz w jego klatkę piersiową, na której zostawiam drobne pocałunki.
- Też tak uważam. Stać cię na wiele więcej... - odchyla głowę do tyłu, abym mógł kontynuować. Gdy przesuwam językiem po jego skórze, nabiera gwałtownie powietrza. Dziwne... Niby jest mi dobrze, ale ani jego dotyk ani pocałunki zupełnie na mnie nie działają. Może musimy posunąć się znacznie dalej, by przywołać tak dobrze znane uczucie pożądania...
- William... - szepcze moje imię, przyciągając bliżej siebie. Błądzę dłonią po jego nagiej skórze, bo chcę się przekonać, czy to tylko ja czuję się jakbym był oziębły, czy on także ma z tym problem. Wyczuwam przyspieszone bicie jego serca pod opuszkami. Jest podniecony, ale nie tak, by stracić nad sobą panowanie. Oznacza to, że jedziemy na tym samym wózku i żaden z nas nie chce się wycofać, próbując udowodnić samemu sobie, że może zdradzić ukochanego, który i tak się z nami nie liczy...
- Mogę cię rozebrać? - pytam nieśpiesznie wodząc palcami po mięśniach na jego brzuchu, które są lekko zarysowane.
- Zrób to – rzuca mi wyzwanie. Sięgam do jego ust i całuję znacznie namiętniej. Lucas otula mnie ramionami, aby ułatwić to zadanie. - Mam ci pomóc pozbyć się szlafroka? - pyta, dysząc między pocałunkami.
- O tak – przymykam powieki, starają się zrelaksować. W tym samym czasie pomaga mi usiąść i rozwiązuje biały supeł, po czym rzuca moje okrycie na podłogę.
- Masz niesamowite ciało – chwali. - Wcale się nie dziwię, że ten mały chłopczyk nie umie wybić sobie ciebie z głowy.
- Nie przypominaj mi o nim w takiej chwili – skarżę się.
- Przepraszam – popycha mnie z powrotem na poduszki. - Co powiesz na inne pytanie?
- Tak? – zachęcam go.
- Zdradzasz go w tej chwili?
- Nie – odpowiadam pośpiesznie, nie czekając aż dokończy swoją myśl. - I nie traktuję tego, co jest między nami jako zdrady. Po prostu... - dotykam jego policzka – dobrze się bawimy.
- Właśnie tak. To tylko zabawa – pochyla się nade mną, by ponownie pocałować. Na stoliku od pewnego czasu wibruje jego telefon, lecz skoro on go ignoruje, ja również nie zamierzam się odzywać.
- Cholera! Wyłączyłeś swój jak tylko tu dotarliśmy, prawda? Powinienem zrobić to samo! - irytuje się, sięgając po smartfona. - Czego chcesz Patric?! - krzyczy do słuchawki. - Nie! Jestem zajęty! - przesuwam się na łóżku, sięgając po porzucony szlafrok. Wystarczy jedno spojrzenie na wkurzonego Lucasa, żeby wiedzieć, że dzisiejsza zabawa dobiegła właśnie końca. - Nie będziesz mi mówił co...! Nie! Nie zgadzam się! Nie wrócę, słyszysz?! Nie i koniec! - Lucas również wstaje i zaczyna nerwowo krążyć po pokoju, kłócąc się z bratem. - Nie twoja sprawa co robię i z kim! Tak, jest tutaj, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć! Wypchaj się! - rozłącza się, rzucając telefon na łóżko. - Co za palant! Nienawidzę go! - irytuje się.
- Wracamy do domu? - staram się, by ton mojego głosu brzmiał spokojnie.
- Chciałem być z tobą i... Czemu zawsze mi to robi?! - siada na łóżku, wpatrując się w dywan.
- Lucas... Nie zrozum mnie źle. Bardzo cię lubię i już zdążyłem pochwalić się Danielowi, że ze sobą sypiamy, ale nic z tego nie będzie.
- Wiem – wzdycha ciężko, chowając dłonie we włosach. - Też tego nie czuję – spogląda na mnie, po czym obydwaj wybuchamy śmiechem. - Żałuję, że nie widziałem jego reakcji. Musiał być wściekły.
- Owszem, był – przyznaję mu rację, starając się uspokoić.
- To co, nadal jesteśmy kumplami, wkręcamy Daniela i Patrica, a ty odwieziesz nas do domu tym wypasionym samochodem, którego zaczynam ci szczerze zazdrościć?
- Jeśli chcesz, mogę porozmawiać z Patriciem i wytłumaczyć mu...
- Ani się waż! Będę go podpuszczać tak długo jak się da! Rozumiem, że jest zazdrosny, ale nawet między nami ktoś musi ustanowić jakieś granice.
- Granice, mówisz... - przyglądam mu się przez chwilę zaskoczony więzią, która ich łączy.
- Nie pytaj, bo akurat tego ze mnie nie wyciągniesz – ostrzega, rozglądając się za ubraniami.
- Nie zamierzałem – bronię się.
- I bardzo dobrze. To zrozumie tylko ktoś, kto ma brata bliźniaka. On wie o mnie wszystko. Zna każdą moją myśl, każdy oddech, każde uderzenie serca. Nie umiem i nie chcę go oszukiwać, ale z drugiej strony tak dłużej być nie może. Muszę chociaż spróbować pozwolić mu odejść.
- Niepotrzebnie mi to tłumaczysz. Wystarczy na was spojrzeć.
- Will... Dobry z ciebie obserwator – uśmiecha się w sposób, który lubię najbardziej. Po chwili przychodzi sms, który Lucas od razu odczytuje. - Ile minut potrzebujesz, by zawieźć nas do domu?
- Jeśli się pośpieszymy, to góra piętnaście.
- I za to cię lubię. Pośpieszmy się więc, dobrze?
- Jasne – zaczynam się ubierać.
Powrót do domu rzeczywiście jest dosyć szybki. Puste drogi, a do tego zawrotna szybkość sprawiają, że prawie lecimy nad jezdnią.
- Do jutra – rzucam szybko, wysiadając na swoim pietrze.
- Jeszcze raz dziękuję. Dobrze się dziś bawiłem.
- Ja też. Wkrótce to powtórzymy.
- Widzę, że masz gościa – wskazuje za moje plecy, zanim winda rusza wyżej.
- Daniel, co tutaj robisz? - przyglądam się chłopakowi, który siedzi oparty o drzwi mojego mieszkania.
- Czekałem na ciebie.
Wbijam kod na panelu, a Daniel popycha mnie do środka, zatrzaskując drzwi z wielkim hukiem.
- Dobrze się bawiłeś?! - pyta wściekły.
- Nie twoja sprawa – odpowiadam znudzony.
- Zrobiłeś to z nim?!
- Powiedziałem ci już, że to nie twoja sprawa – rzucam marynarkę na sofę i idę w kierunku sypialni.
- William! Nie traktuj mnie tak! - podąża za mną.
- Nic nas nie łączy, a ja nie jestem w nastroju na kolejną scenę zazdrości, więc daruj sobie ten występ i wracaj do domu.
- W czym on jest lepszy ode mnie?! Co ma takiego, czego ja nie mam? Jest milszy? Starszy? Lepszy w łóżku? Powiedz mi!
Bezczelnie zaczynam się śmiać, bo co mam mu powiedzieć? Prawdę o tym, że choćbym chciał, nie umiem być z nikim innym? Że żałuję chwili, w której na niego spojrzałem, bo gdy nasze oczy się spotkały, moje życie się odmieniło? Że pragnę tylko jego, bo chociaż Lucas jest idealnie w moim typie, to nic do niego nie czuję? Danielowi moje tłumaczenia są raczej zbędne, ponieważ chwyta mnie za ramiona i zaczyna bardzo namiętnie całować, popychając na łóżko.
- Jesteś mój i nikomu cię nie oddam – szepcze, zaczynając odpinać guziki mojej koszuli. - Tak bardzo cię kocham, William... - Jego wyznanie powoduje, że moje serce zaczyna bić jak szalone. Iluzja, to tylko iluzja... Może i mnie kochasz, ale nie jestem dla ciebie najważniejszy, a to tak cholernie boli...
- Nie chcę – próbuję go odepchnąć, lecz nie mam na to najmniejszych szans. Lgnie do mnie tak mocno, jakby od tego zależało jego życie.
- Nie bądź taki samolubny, Will. Tęskniłem za tobą. Nie przeszkadza mi, że ty i on... - spogląda mi w oczy z wyrzutem. Nie ukrywa, że jest zraniony. Zachowuje się tak, jakby godził się mną dzielić. Nie mogę tego znieść. Znowu próbuję go odsunąć. - Nie! - powstrzymuje mnie. - Ty tylko leż. Ja się wszystkim zajmę.
Zaciskam palce na pościeli, bo nie chcę go dotykać. Nie wiem już czy każę w ten sposób jego, czy siebie. Pragnę go tak bardzo, że aż brak mi tchu. Zwinne palce odpinają mi spodnie. Gdy zsuwa mi je z bioder, wydaje się tak bardzo nieśmiały. Spogląda niepewnie w moje oczy. Chciałbym mu coś powiedzieć, cokolwiek, ale gardło mam zbyt ściśnięte słowami, których już nigdy nie usłyszy.
- Zamknij oczy – prosi cicho – wpatrujesz się we mnie tak intensywnie, że się wstydzę... – szkarłatny rumieniec pojawia się na jego policzkach. Zagryza lekko usta, a potem zmysłowo je oblizuje. - Will, proszę... - niechętnie spełniam polecenie, czując na sobie delikatne liźnięcia i ciepło jego oddechu. Mruczy cicho, gdy moja dłoń zatapia się w jasnobrązowych włosach... Przecież nie chciałem go dotykać, więc dlaczego? Cichy jęk zdradza jak bardzo jestem podniecony. Pieszczoty stają się powolne, jakby celowo chciał przedłużyć moją rozkosz. Właśnie tak, mały, właśnie tak... Dochodzę w jego ustach, zupełnie się zatracając. Czuję się senny i zaspokojony.
Mija kilka długich minut, zanim zdaję sobie sprawę, że Daniel ułożył się wygodnie w moich objęciach. Otwieram oczy. Jest ciemno. Chyba przysnąłem, a on musiał zgasić światło. Gdy chcę go przesunąć, otula mnie szczelnie.
- Pozwól mi zostać tu do rana, proszę... Nie wyrzucaj mnie...  - skomle w moją klatkę piersiową.
- Daniel...
- Proszę... Chcę z tobą spać, tylko tyle. Potraktuj to jako nagrodę – jest jak bluszcz. W dodatku niesamowicie ciepły...
- Możesz zostać, jeśli chcesz, ale daj mi się rozebrać. Niewygodnie mi – bardzo niechętnie pozwala mi wstać. - Tylko nigdzie nie odchodź – grozi. Rzucam rzeczy gdzie popadnie i wracam do łóżka. Chłopak od razu układa głowę na moim ramieniu. Nie prosi, abym go przytulił, a ja sam nie wiem, czy tego chcę. Przez chwilę wpatruję się w ciemność.
- Ładnie pachniesz – szepcze prawie zasypiając.
- To olejek. Byliśmy w spa i...
- Zazdrość rozdziera mi serce na samą myśl– wsuwa nogi między moje, by być jeszcze bliżej.
- Śpij już – proszę, ponownie zatapiając palce w jego miękkich włosach.
- Kocham cię, Will – mruczy ostatkiem sił.
- Ja też cię kocham, mały – szepczę cicho, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że już tego nie usłyszał.