Nigdy nie przepadałem za pracą w domu. Od zawsze
wydawało mi się, że zbyt wiele rzeczy mnie wtedy rozprasza. Kończyło się na tym, że marnowałem czas, zamiast poświecić go na coś
produktywnego. Jamie nie ma takiego problemu. Od blisko dwóch godzin całą swoją
uwagę skupia wyłącznie na książce jakiegoś wybitnego profesora, którego
nazwiska nie pamiętam. Jego palce bezustannie uderzają w klawisze komputera.
Wypracował swój niezawodny system. Najpierw czyta niewielki fragment, który tłumaczy,
a potem upewnia się, czy niczego nie pominął. Działa jak automat. Rzadko
wspomaga się słownikiem. Potrafi spędzić kilkanaście godzin, wprawiając mnie w
niemałe zdumienie. Podziwiam biegłość, z jaką posługuje się obcymi językami,
których zna aż sześć. Jest naprawdę niesamowity.
- Kotek… Przestań.
Nie reaguję. Dobrze wiem, że zostałem przyłapany na
gorącym uczynku. Zamiast tego splatam dłonie i podpieram na nich brodę, by
nieskrępowanie się w niego wpatrywać. W oddali słychać tykanie zegara,
przerywane jedynie szelestem kartek papieru oraz dźwiękiem naciskanych
klawiszy.
- Rozpraszasz mnie…
- Wiem – przytakuję. – Kiedy skończysz?
- Wieczorem.
Wieczorem? To brzmi jak wieczność… Jamie powinien
znać mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że taka opcja nie wchodzi w grę. Mam go
przy sobie zaledwie od czterech tygodni. Nie wytrzymam tak długo!
- Jestem zazdrosny.
- Słucham? – Mój kochanek wreszcie unosi na mnie
wzrok. Wydaje się nieco zaskoczony odważnym wyznaniem, które padło z moich ust.
- Jestem zazdrosny – powtarzam spokojnie,
uśmiechając się przy tym od niechcenia.
- Odkąd się poznaliśmy, jesteśmy praktycznie
nierozłączni. Nie sądzę więc, że dałem ci jakikolwiek powód… – wpada w popłoch. – Bradley, nie patrz tak na
mnie! Powiedz coś! – Rzadko używa mojego
imienia. Wolę, gdy zwraca się do mnie czulej. W szczególności, gdy jesteśmy
sami…
Niespiesznie wstaję ze swojego miejsca i podchodzę
bliżej chłopaka. Jego piękne, błękitne oczy wyrażają tak wiele emocji. Dostrzegam
w nich zarówno uwielbienie, jakim mnie darzy, jak i strach, którego nie umiem z
niego wyplewić. Dobrze wiem, kto zasiał w nim ten chwast. Wiem także, co należy
zrobić, aby nie rozsiał się w naszym ogrodzie szczęścia.
- Zapisałeś? – upewniam się. Nie chcę zaprzepaścić
jego pracy. Jestem pewny, że nie miałby mi tego za złe, ale tym samym skazałbym
się na dodatkowe godziny rozłąki.
- Tak, ale…
Ta informacja mi wystarczy. Odsuwam komputer na bok
i wpijam się w usta mojego wybranka. Smakuje wybornie. Pocałunek jest krótki,
ale za to bardzo namiętny. Jamie oblizuje wargi, jakby nadal przeżywał chwilę
ekstazy. Cieszy mnie to. Odniosłem pożądany skutek.
- Bradley… – Wpatruje się we mnie intensywnie.
Nareszcie mam go tylko dla siebie i nie muszę się z nikim dzielić.
- Wolę „Kotek”. – Ponawiam słodką torturę, lecz tym
razem zmuszam ukochanego, by wstał ze swojego miejsca. Owijam ciasno ramiona
wokół jego ponętnego ciała, by mógł się przekonać, jak bardzo na mnie działa.
- Przecież rano… – Jamie lekko się rumieni. Ja również wracam
myślami do chwil, gdy kochaliśmy się zaraz po przebudzeniu.
- Mało mi ciebie.
- Muszę to skończyć. Przepraszam.
Niby wiem, że ma rację, ale… Gdy patrzy na mnie tak
jak teraz, krew w moich żyłach buzuje. Jestem jak wulkan tuż przed erupcją. Jak…
- Pocałuj mnie jeszcze raz – proszę. Jamie chętnie
rozchyla usta, mrucząc przy tym cichutko. Jest tak cholernie seksowny, że gdyby
nie terminy, których musi przestrzegać, wziąłbym go na stole. A potem
moglibyśmy się przenieść na sofę, a potem na dywan, a jeszcze później na łóżko.
- Kotek… Może już wystarczy? – mój uroczy wybranek
dyszy ciężko, z trudem łapiąc powietrze.
- Dobrze, już dobrze – uwalniam go z żelaznego
uścisku. – Wiedz, że robię to wbrew sobie – zastrzegam z góry, okazując jak
bardzo jestem sfrustrowany brakiem możliwości natychmiastowego zaspokojenia licznych
fantazji.
- Obiecuję, że wieczorem ci to wynagrodzę – uśmiecha
się do mnie przymilnie, a ja odpowiadam tym samym.
- O nie, skarbie. Wieczorem to ja pokażę ci, jak
bardzo tęskniłem. Najpierw jednak pójdziemy na kolację – przypominam szatynowi
o naszych romantycznych planach.
- No tak, kolacja… – Jamie nieco pochmurnieje.
- Nie cieszysz się? – pytam, udając niewiniątko.
- Cieszę.
- Właśnie widzę. – Bez problemu potrafię wyczytać
zawód w jego oczach. Za chwilę poprosi mnie, abym odwołał rezerwację.
- Kotek… A nie moglibyśmy zostać w domu i zamówić
pizzę?
- Nie, nie moglibyśmy – brutalnie gaszę iskierki
nadziei w jego oczach. – To bardzo eleganckie i wyjątkowe miejsce. Serwują
pyszne jedzenie, znacznie lepsze niż pizza. Spodoba ci się – zapewniam go.
- Wiem. – Jamie wzdycha cicho, po czym siada na
swoim miejscu i robi smutną minę.
- Spotkamy się o dwudziestej na miejscu. Mój
kierowca po ciebie przyjedzie, dobrze?
- Wychodzisz?
- Mam spotkanie – odpowiadam wymijająco. Prawda jest
taka, że mógłbym zostać w domu, lecz wtedy szanse na to, że któryś z nas
ukończyłby pracę, spadną do zera. – Do zobaczenia w restauracji. Nie spóźnij
się – cmokam chłopaka na pożegnanie.
***
Po raz ostatni poprawiam krawat oraz krytycznym
okiem zerkam na znajdującą się na stoliku zastawę. Wszystko ma być perfekcyjne.
Świece. Muzyka. Kwiaty. Mój ulubiony szampan. Zależy mi na tym, by Jamie zaznał
luksusu. Ma się czuć jak Kopciuszek w objęciach swojego księcia.
Nie jestem snobem, który gardzi pizzą, jedzoną w
łóżku. Wprost przeciwnie. Wspólny wieczór w domowym zaciszu, byłby równie udany.
Moja asystentka, Carla, musiała się naprawdę namęczyć, by zarezerwować dla nas
stolik. Proponowała mi inne lokale, lecz uparłem się właśnie na ten.
Przeczytałem kiedyś artykuł, że wielu mężczyzn wybiera to miejsce na oświadczyn.
Romantyczna atmosfera. Piękny widok na ocean. Ta cała otoczka przesiąknięta
jest miłością.
Jeśli o mnie chodzi, to nie jest za
wcześnie, by myśleć o zaręczynach czy ślubie. Nie wykluczam tej opcji w
niedalekiej przyszłości. Obecnie jednak mam zupełnie inny cel. Jamie był tłamszony w
poprzednim związku. Jego były partner nie traktował go zbyt dobrze. Ich relacja
okazała się dość toksyczna, a zakończyła czymś znacznie gorszym niż zdradą.
Podejrzewam, że ten palant wyrządził mu wielką krzywdę, nie tylko emocjonalną,
ale i fizyczną. Zdarza się bowiem, że niebieskooki płacze przez sen, tuląc się
do mnie i szukając schronienia. Żałuję, że nie znokautowałem Roberta przy
naszym pierwszym spotkaniu. Wyrzuciłem go z redakcji, lecz to niewielka
satysfakcja. Najchętniej wgniótłbym go głęboko w ziemię, by już nigdy nie
wypełzł na powierzchnię.
- Dobry wieczór. Czy to miejsce jest zajęte? – Mój
kochanek zakradł się do mnie tak cichutko, że go nie zauważyłem. Jego twarz wydaje
się całkowicie poważna. No cóż, skoro tak chcesz to rozegrać, księżniczko, nie
pa problemu. Z przyjemnością się z tobą pobawię…
- Dobry wieczór – witam się równie oficjalnie.
Wstaję ze swojego miejsca, po czym wyciągam rękę, zmuszając go do odwzajemnienia
gestu. Jamie ściska pewnie moją dłoń, a ja wykorzystuję okazję i unoszę ją do
swoich ust. Ostrożnie obracam swoją zdobycz, po czym całuję go w nadgarstek.
Dobrze wiem, że to jedno z jego wrażliwszych miejsc. Otwiera szeroko oczy,
zaskoczony moim postępowaniem. Jego policzki od razu ciemnieją, a on sam wydaje
się zawstydzony. Przez kilka sekund pieszczę jego rękę kciukiem, dopiero wtedy
pozwalam mu ją cofnąć. – Zechcesz usiąść, piękny nieznajomy?
- Bradley! – syczy na mnie, rozglądając na boki.
- Znasz moje imię? – Przednio się bawię, dając znak
kelnerowi, by podał zamówionego przeze mnie szampana.
- Proszę cię! Ludzie będą się na nas gapić!
- No i co z tego? Niech się gapią. Spędzam wieczór w
towarzystwie seksownego, przystojnego i niezwykle uwodzicielskiego…
- Bradley, błagam cię! – Jamie desperacko przerywa
mój wywód.
- Błagać będziesz mnie później – uśmiecham się
znacząco. – Kto wiem, może ci ulegnę… – ponawiam
swój uśmiech. – Odpręż się, skarbie.
- Dobry wieczór. – Pojawia się kelner, który napełnia
nasze kieliszki.
- Może mały toast? – Przełamuję ciszę, która między
nami zapadła. – Na przykład za nas i naszą wspólną przyszłość? – proponuję.
- Więcej nigdzie z tobą nie pójdę – odgraża się mój
ukochany.
- Nie? – Posyłam znaczące spojrzenie w jego
kierunku. – Kochanie, ja się dopiero rozkręcam. Mam cię dla siebie zaledwie od
kilku chwil. Chcę, abyśmy się lepiej poznali. Sam wiesz, że przyjaźń i zaufanie
to silny fundament na przyszłość.
- Czyżby? – Jamie rzuca w moją stronę lekko kpiące spojrzenie.
– Rano mówiłeś coś innego…
- Rano mówiłem i robiłem wiele rzeczy… Z
przyjemnością wszystkie je powtórzę, bo uwielbiam się z tobą kochać. Musisz
przyznać, że pod tym względem idealnie do siebie pasujemy. Mamy podobny
temperament.
- Bradley… –
Policzki chłopaka pąsowieją. Moje imię brzmi w jego ustach jak jęknięcie, które
wydobywa się z jego ust zawsze wtedy, gdy jest bliski orgazmu.
- Napijmy się. – Liczę na to, że idealnie schłodzony
szampan ostudzi nieco gorącą atmosferę.
Od chwili, w której zaprowadziłem Jamie do sypialni
i oblałem jego ciało alkoholem, mógłbym bezustannie raczyć się tym smakiem.
Problem polega na tym, że nie jestem pewny, czy to kosztowny trunek tak mnie
uzależnił, czy też jego aksamitna skóra, której dotyku nigdy nie mam dość.
- Kazałem podać kawior na przystawkę. Może być?
- Tak, dziękuję. – Jamie bezwiednie upija kolejny
łyk alkoholu. Muszę uważać, by go zbyt szybko nie upić. Sięgam więc po jego
dłoń, którą nerwowo zaciska na nóżce kieliszka i splatam nasze palce. Od razu
wyczuwam iskry, które pojawiają się za każdym razem, gdy przebywamy blisko
siebie.
- Nie denerwuj się – szepczę. – To tylko kolacja.
- Jeszcze nie jest za późno, by wrócić do domu i
zamówić pizzę…
- Nie – odpowiadam pewnym siebie tonem. – Jesteś
mój. Chcę się tobą chwalić. Zabierać na randki.
- Wkurzasz się, gdy inni na mnie patrzą – zauważa
rozsądnie.
- Ćwiczenie czyni mistrza, mój drogi. Powoli godzę
się z tym, że patrzą. Niech patrzą, pod warunkiem, że nikt oprócz mnie cię nie
dotknie.
- Bradley, dobrze wiesz, że nigdy bym ci nie zrobił
czegoś takiego... – Młody tłumacz spuszcza głowę i wpatruje się w nasze
połączone dłonie. Niechcący przywołałem widmo naszych byłych.
- Wiem. A czy ty wiesz? – pytam. Mięśnie mojej
twarzy tężeją, oczekując na jego odpowiedź. – Ufasz mi?
- Ta-Tak…
Zawahał się. Czuję w sercu bolesne ukłucie. Długa
droga przed nami.
- Wiesz dlaczego cię tu dziś zaprosiłem? – Dyskretnie
zmieniam temat, by jego myśli powróciły na romantyczne tory.
- Bo lubisz jeść poza domem?
- Nie. – Śmieję się przez chwilę, rozbawiony przez
jego sarkastyczne poczucie humoru, lecz równie szybko poważnieję. – Ponoć jest
legenda, która mówi o tym, że La Mansion to szczególne miejsce i można do niego
przyjść tylko dwa razy.
- Dlaczego?
- Otóż wyobraź sobie, że ponoć pierwszy raz ma
miejsce wtedy, gdy życie obdarza nas kimś wyjątkowym. Ja znalazłem ciebie, więc
uznałem, że to idealna okazja. – Sięgam po swój kieliszek szampana i upijam
kilka łyków, grając na czas. Wzbudziłem zainteresowanie w tym płochliwym
stworzeniu. Reszta to bułka z masłem…
- Cieszę się, że tak uważasz. – Jamie uśmiecha się
do mnie czule. – A druga raz? – dopytuje, nie potrafiąc powstrzymać ciekawości.
- Gdy przyjdziemy tu po raz drugi, oświadczę ci się.
- Co? – Mój towarzysz, dla odmiany, robi się blady
jak ściana.
- Dobrze słyszałeś. Poproszę cię o rękę, a ty się
zgodzisz.
- Bradley, to…
- Za wcześnie. Wiem – kończę za niego zdanie. –
Dlatego zrobię to dopiero za jakiś czas. Nie powiem ci kiedy, by nie psuć
niespodzianki.
Z rozbawieniem obserwuję, jak szatyn sięga po swój
kieliszek i opróżnia jego zawartość. Zdecydowanie za szybko go wypił.
- Dlaczego mówisz mi o tym teraz?
- Bo chcę, abyś wiedział, że traktuję nasz związek
poważnie. Jeszcze nigdy nie czułem się tak, jak teraz.
- Ja też nie – wyznaje nieśmiało Jamie.
- To może powinniśmy być pionierami nowej tradycji i
nie czekać? Bo wiesz, zanim się pojawiłeś, wydawało mi się, że czekanie jest
czymś oczywistym, ale teraz, gdy na ciebie patrzę, to coraz bardziej kusi mnie,
aby…
- Kotek, nie! – Chłopak kolejny już raz reaguje
bardzo emocjonalnie.
- No trudno – wzdycham.
Pojawia się kelner z naszą przystawką. Dolewa nam
także szampana do kieliszków i pyta, czy wybraliśmy danie główne.
- Tak się składa, że ja właśnie wybrałem i to
najlepsza z możliwych decyzji – dobieram słowa w taki sposób, aby tylko Jamie
mógł je rozszyfrować.
- A dla pana? – Kelner wyczekująco wpatruje się z
mojego (prawie) przyszłego męża.
- Ja… Chciałbym… Chciałbym… To trudne! – rzuca w
moją stronę z oburzeniem. Jego reakcja wywołuje we mnie ponowny atak śmiechu,
za który jestem spiorunowany wzrokiem.
- Poprosimy kaczkę w pomarańczach – chrząkam, by
zwalczyć rozbawienie.
Im dłużej przebywam w La Mansion, tym bardziej
rozumiem magię tego miejsca. Odnoszę także wrażenie, że miłosny nastrój udzielił
się i mojemu wybrankowi, który oswaja się z naszymi planami na przyszłość.
Drugi kieliszek szampana pozwolił mu się zrelaksować. Raczej nie zaryzykuję i
nie poczęstuję go kolejnym. Jutro cierpiałby na okropny ból głowy, który
towarzyszy mu za każdym razem, gdy przekroczy ustaloną dawkę alkoholu lub mocno
się denerwuje. Chcę mu tego oszczędzić. Ma być szczęśliwy i zadowolony.
Jedyną pomyłką okazuje się nasze danie główne,
którym Jamie jedynie się bawi, zamiast jeść.
- Nie smakuje ci? – pytam, gotowy by wezwać kelnera
i kazać mu przynieść coś innego.
- Smakuje. Przepraszam, chyba straciłem apetyt. – Chłopak
odkłada srebrne sztućce oraz serwetkę. – Co będzie na deser?
- Ty – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Kotek, to dopiero w domu. Ja mówię o prawdziwych
słodkościach. Na przykład bitej śmietanie lub truflowych pralinkach – rozmarza
się.
- Każę ci je zapakować.
- Już wracamy?
- Nęcisz mnie od popołudnia. Skoro już wiesz, że
chcę się oświadczyć, popracujemy nad twoją odpowiedzią – puszczam do niego oko.
- Dobrze mi z tobą – przyznaje Jamie. – Jesteś dla
mnie dobry.
- Mogę być lepszy.
- To chyba niemożliwe – śmieje się pierwszy raz od
dłuższej chwili. To niewiarygodne, ale zdążyłem się stęsknić za sposobem, w
jaki to robi.
- Sprawdź mnie – rzucam mu wyzwanie.
Kelner przynosi mi rachunek oraz niewielkie
pudełeczko pralinek, na które Jamie miał wielką ochotę. By nie tracić więcej
czasu, biorę go za rękę i szybkim krokiem zmierzam w kierunku naszej limuzyny.
Robi mi się gorąco, widząc jak wtulony w miękkie, skórzane siedzenie szatyn
wyciąga z torebeczki truflową czekoladkę i przymyka powieki, mrucząc z
zachwytu. Wyciągam z kieszeni telefon i piszę wiadomość do kierowcy, by krążył
wokół domu przez jakiś czas, po czym poluzowuję krawat i pozbywam się
marynarki.
- Kotek, spróbujesz? – Chłopak wyciąga w moją stronę
dłoń, podając mi ręcznie zdobionego cukierka.
- Skoro nalegasz… - Łapię go za rękę i przyciągam w
swoją stronę.
- Bradley, co robisz?! – Zszokowany dwudziestodwulatek
piszczy zaskoczony.
- Ja też chce deser – szepczę zmysłowo, sadzając go
sobie na kolanach.
- Nie możesz poczekać aż będziemy w domu?
- Nie mogę. Jesteś tak cudowny, że nie powstrzymam
się ani chwili dłużej. – Chwytam za jego kark i zmuszam, by się odrobinę pochylił.
Pocałunek jest wyjątkowo słodki. Smakuje drogą czekoladą oraz pożądaniem, które
z każdą sekundą nas obu doprowadza do szaleństwa.
- Kotek… Nie powinniśmy… Twój kierowca… – Jamie
odwraca głowę i zerka w kierunku czarnej szyby.
- Nie widzi nas i nie słyszy. Nie bój się. Twoje
jęki zarezerwowane są wyłącznie dla moich uszu. A twoje ciało… – Zaczynam rozpinać guziki jego koszuli, okazując
w ten sposób jak bardzo jestem spragniony.
- Jesteś pewny?
- Znasz moją zaborczą stronę, prawda? – żartuję. –
Naprawdę uważasz, że byłbym w stanie podzielić się tobą z kimś innym?
Jamie zaprzecza ruchem głowy. Jego błękitne tęczówki
ciemnieją, spowite lubieżną mgłą.
- A ty, skarbie? Jesteś o mnie choć odrobinkę
zazdrosny? – Droczę się z moim partnerem, rozpinając przy tym jego spodnie.
- Bradley… Nawet tak nie żartuj! – Chłopak
poważnieje, zraniony moimi słowami. – Przecież wiesz, że ja… Ja… Tak bardzo…
Ach! – Krzyczy, gdy sięgam po jego członka i zaciskam na nim palce.
- Kontynuuj, mój drogi. Chętnie posłucham.
- Nie mogę! Nie kiedy robisz mi coś takiego! –
skarży się.
- Masz rację – chwytam go za biodra i popycham na
skórzane siedzenie. – Powinienem się bardziej przyłożyć, prawda? – Pochylam się
nad nim, by zacząć go pieścić niecierpliwym językiem.
- Bradley! – z ust Jamiego wydobywają się coraz
intensywniejsze stęknięcia.
- Powiesz mi to teraz? A może wolisz, abym przeszedł
do bardziej wyszukanych metod perswazji?
Topię się w błękicie lękliwego spojrzenia. Dobrze
wiem, że nasz romans trwa zaledwie chwilę, lecz jakie to ma znaczenie? Od
samego początku łamaliśmy reguły, więc ten jeden raz nie powinien robić
różnicy.
- Kocham cię…
Drżący głos, niepewność. To wyznanie sporo go
kosztowało, choć już od blisko trzech tygodni dzielnie ze sobą walczył.
Uświadomił to sobie w czasie pobytu w domu moich rodziców. Dokładnie pamiętam
tę szczególną chwilę. Siedział przy stole naprzeciwko mnie. Mama opowiadała
jakąś zabawną anegdotę z czasów mojego dzieciństwa. Jamie uśmiechnął się do
niej, a potem uśmiechnął się do mnie.
Nie, to nie był zwykły uśmiech… On aż promieniował
szczęściem. I natychmiast przygryzł dolną wargę, zmuszając się tym samym do
milczenia. Przez resztę nocy, na wszelkie możliwe sposoby, próbowałem wydobyć z
niego te dwa bezcenne słowa, lecz milczał jak zaklęty. Tulił się do mnie.
Dochodził, krzycząc moje imię, ale o miłości nie zająknął się ani słowem.
- Ja też cię kocham, skarbie – uśmiecham się w
odpowiedzi. – Kocham cię od chwili, w której tak ufnie usiadłeś na moich
kolanach. Muszę przyznać, że okoliczności nie były zbyt sprzyjające, a jednak… –
posyłam chłopakowi figlarny uśmiech.
- Kotek… Dziękuję… – Po policzkach spływają mu łzy. Nie mogę
dopuścić, by płakał. Chyba, że z radości.
Postanawiam, że najpierw mój kochanek zazna odrobiny
przyjemności, a z prawdziwym „świętowaniem” wstrzymamy się do chwili powrotu do
domu.
Zaczynam pieścić Jamiego tak, jak lubię najbardziej,
wodząc językiem po pulsującej główce. W odpowiedzi zatapia palce dłoni w moich
włosach, próbując przyciągnąć mnie bliżej. Z niekłamaną przyjemnością spełniam
jego zachciankę. Szatyn wypycha biodra nieco do przodu, poddając się
obezwładniającej fali rozkoszy.
- Bradley… – dyszy spazmatycznie. – Weź mnie. Teraz…
Potrzebuję cię…
- Jesteś pewny? – pytam, nie przestając pobudzać
jego męskości dłonią.
- Proszę…
Co prawda miałem zupełnie inne plany, lecz potrzeby
Jamie są na pierwszym miejscu. Z nieukrywaną satysfakcją obserwuję, jak mój
kochanek wije się na fotelu, czekając na to aż w niego wejdę. Rozpinam pasek,
zastanawiając się, ile razy zdołam go zaspokoić, zanim wrócimy do domu.
- Kotek, pospiesz się! – moje słodkie maleństwo
zaczyna się niecierpliwić. Ściągam więc jego buty oraz spodnie i po czym
pomagam mu usadowić się na swoich kolanach. – Nareszcie! – Jamie ociera się o
mój wzwód, ledwo nad sobą panując.
- Spokojnie – próbuję go powstrzymać. – Nie chcę
sprawić ci bólu.
- Nie będzie bolało, zobaczysz… – Wpija się we mnie,
po czym unosi lekko pupę i powolnie opada, nabijając się na mnie. – O tak! – Z
jego ust wydobywa się spazm czystej rozkoszy. – Kocham cię, kotek. Tak bardzo
cię kocham… – Jamie odchyla głowę i chwyta mnie za ramiona. Zaczyna się
poruszać, choć obawiam się, że później może tego żałować.
- Skarbie, nie tak szybko. Zwolnij odrobinę –
przytulam go do siebie i zmieniam pozycję, by przejąć kontrolę nad napalonym
dzieciakiem.
- Psujesz całą zabawę – obraża się na mnie, gdy
unoszę jego biodra i dociskam ugięte nogi do szczupłej klatki piersiowej.
- Tak też będzie przyjemnie, czujesz? – atakuję jego
czuły punkt.
- Jeszcze! Zrób tak jeszcze! – rozkazuje mi. Jest
już blisko. Zależy mi, aby doszedł razem ze mną.
Kilkanaście zdecydowanych, głębokich pchnięć i mój
skarb całkowicie się zatraca.
- Kocham cię, Bradley… – powtarza raz po raz, oddychając płytko.
***
Mija tydzień od wizyty w La Mansion.
Siedem dni… Siedem najwspanialszych i najsłodszych
dni w całym moim dotychczasowym życiu. Nie przypuszczałem, że spotkanie tej
właściwiej osoby może wszystko przewartościować. Jestem szczęśliwy. Kocham i
jestem kochany. Jak się okazuje, prawdziwa miłość znacznie różni się od moich
wyobrażeń. Objawia się w codziennych drobiazgach, takich jak budzenie się u
boku ukochanego, niecierpliwe spojrzenia na tarczę zegara, gdy spotkania w
pracy przeciągają się w nieskończoność, rozmowy do bladego świtu. Pierwszy raz
chcę budować z kimś nie tylko swoją teraźniejszość, ale i przyszłość.
A skoro mówimy o przyszłości… Muszę jak najszybciej
powiedzieć ukochanemu, że najbliższy weekend będzie pierwszym, który spędzimy
osobno. Ciężko mi z myślą, że Jamie i ja rozstaniemy się na czterdzieści osiem
godzin. On musi być obecny na konferencji, na którą zaproszono autora książki,
którą obecnie tłumaczy, a ja… Czekają mnie wyjątkowo stresujące negocjacje.
Chciałbym kupić jeszcze jedną gazetę, która w ostatnich dwóch latach nieco
podupadła. Całkowita reorganizacja jest łatwiejsza, gdy ma się do czynienia ze
znanym na rynku tytułem. Jestem pewny, że podołam temu zadaniu, a dodatkowo
nieźle się na nim wzbogacę.
- Nie chcę wyjeżdżać – niepocieszony Jamie siedzi
właśnie na moich kolanach. Przytula się tak, jakbyśmy mieli się nie widzieć co
najmniej przez kolejny kwartał.
- Możesz zostać ze mną w domu – kuszę ukochanego.
- Sęk w tym, że nie mogę. Dobrze wiesz, że profesor
osobiście poprosił, abym był obecny. Ma obsesję na punkcie swojej książki.
- O której godzinie kończy się bankiet?
- Podejrzewam, że dość późno. W niedzielę jest
konferencja z udziałem innych lekarzy, na której także muszę zostać – wzdycha.
- Za to wieczorem będziesz tylko mój – uśmiecham się
do chłopaka, by jakoś go udobruchać.
- Nie zasnę, jeśli mnie nie przytulisz… Uzależniłem
się od ciebie tak mocno, że aż się tego boję.
- To może prywatny odrzutowiec? – ponawiam moją
propozycję, na którą Jamie nie chce przystać. Uważa, że to wyłącznie strata
czasu i pieniędzy. Nie zbiednieję, zapewniając mu luksusową podróż do domu.
Jedynie nad czasem nie mam żadnej władzy.
- Kotek, rozmawialiśmy już o tym. Odrzutowiec
wystartuje w tym samym czasie, co zwykły samolot.
- Chcę, abyś jak najszybciej wrócił – upieram się
przy swoim zdaniu.
- Wiedzieliśmy, że prędzej czy później nastąpi ten
przykry moment. Żyliśmy jak w bańce, ale w końcu trzeba stawić czoła
rzeczywistości.
- Skarbie, uwielbiam twój realizm, ale w jednym się
mylisz. Kocham cię tak bardzo, że nigdy, przenigdy nie opuszczę naszej bańki.
Tobie także na to nie pozwolę.
- Nasze pierwsze rozstanie… – Jamie mocno to
przeżywa.
- Pomyśl raczej o tym, jak namiętnie będziemy się
żegnać i witać. – Moja uwaga sprawia, że mój partner zaczyna się wesoło śmiać. Tak
łatwo sprawić mu przyjemność. Nie chce ode mnie drogich prezentów. Nie zgodził
się na porzucenie pracy. Zabiega wyłącznie o mnie. Czuję, że stanowię epicentrum
jego świata. Życie nie mogłoby być lepsze.
***
Sobotni poranek rozpoczynam wyjątkowo wcześnie.
Jamie słodko śpi, ciasno we mnie wtulony. Za dwie godziny musi być na lotnisku.
Szofer ma go odwieźć i dyskretnie dopilnować, by nie zgubił się w drodze do
terminala odlotów. Choć pół nocy próbowałem się nim nasycić, nadal jest mi go
mało. Mój członek domaga się, by jak najszybciej znaleźć się w jego ciasnym
wnętrzu i po raz ostatni przypomnieć, że
należy wyłącznie do mnie. Przesuwam więc dłońmi po nagim ciele kochanka.
Rozsuwam szeroko jego uda i zaczynam ostrożnie drażnić wejście.
- Kotek… Nie mam siły na kolejny raz… – Niebieskooki
mamrocze sennie, odwracając się ode mnie, jak od natrętnej muchy.
- Ale ja muszę! – Ledwo panuję nad podnieconym
ciałem.
- To chodź – leniwie unosi powieki, po czym kładzie
się na plecach. Przygniatam go swoim ciężarem. Jamie obejmuje mnie ciasno
nogami, po czym całuje w usta. Uśmiecha się. Doskonale rozumie, że potrzebuję
go bardziej niż tlenu.
Rozstanie boli. Gdy moja druga połówka odjeżdża,
jeszcze przez kilka minut wpatruję się o okno, do ostatniej chwili
odprowadzając samochód wzrokiem. Jutro… Jutro znowu będziemy razem.
Do firmy jadę taksówką. Carla podaje mi kawę. Na jej
twarzy maluje się ekscytacja. Współpracownicy po raz ostatni sprawdzają
wszystkie dokumenty. Jesteśmy przygotowani na ciężką harówkę, bo właściciel
gazety, którą chcę przejąć, nie odda jej bez walki. Będzie próbował wymóc na
mnie podpisanie dodatkowych kontraktów, aby w dalszym ciągu czerpać zysk
chociażby z reklam, co uszczupli mój zysk o kilkanaście procent.
Uzbrojony w szereg wydruków oraz w otoczeniu swojej
świty, udaję się do ekskluzywnej sali konferencyjnej, która mieści się w jednym
z najznamienitszych hoteli w centrum. Celowo wybrałem to miejsce. Jest
neutralne. Miła obsługa oraz bliskość restauracji, gdzie zjemy wspólny obiad, a
także kolację, łagodzi napiętą atmosferę.
Rozsiadam się wygodnie w jednym z foteli, czekając
na przybycie gościa honorowego. Kilka minut przed trzynastą pojawia się o w
towarzystwie syna, prawnika, sekretarki, a także mojego byłego kochanka…
Krew momentalnie się we mnie gotuje na widok tego
zdradzieckiego padalca! Byliśmy ze sobą prawie cztery lata, nie licząc przerw,
spowodowanych rozstaniami i kłótniami. Kochałem go. Zależało mi na naszym
związku. Pozwalałem mu wodzić się za nos, choć wielokrotnie zranił mnie do
żywego. Szarpałem się sądząc, że wszystkie związki właśnie tak wyglądają. Moi
rodzice kochali się i nienawidzili. Małżeństwo mojej siostry również przeżywało
wzloty i upadki. Nic więc dziwnego, że związek z drugim mężczyzną nie mógł być
usłany wyłącznie różami.
Jednak zdrada… Zdrada była jak cios w serce, przed
którym ochronił mnie tajemniczy nieznajomy. Jamie dosłownie spadł mi jak z
nieba. Wkroczył do mojego gabinetu, wyglądając jak siedem nieszczęść. Mizerny,
blady, z nieco podpuchniętymi i zaczerwienionymi powiekami. W dodatku
przeraźliwie chudy. Wysypał zdjęcia na blat stołu, a mnie interesowało
wyłącznie to, czy chłopak nie osunie się nieprzytomny na ziemię. Wydał mi się
tak kruchy, eteryczny i oszałamiająco piękny. Nawet gdyby przyszedł do mnie w
jakiejkolwiek innej sprawie podejrzewam, że w przeciągu kilku kolejnych dni
rzuciłbym wszystko, by go odszukać i uwieść. Tymczasem on sam wpadł w moje
ramiona.
Mając na uwadze to wszystko, co działo się w ciągu
ostatnich kilku tygodni, a także niegodziwość ze strony Santiago, mam ochotę
podbiec do niewiernego byłego i strzelić go w twarz. Blondyn zna mnie na tyle,
by wiedzieć, jakiego typu myśli kotłują się właśnie w mojej głowie, bo uśmiecha
się przepraszająco.
W przeciągu kolejnych godzin okazuje się, że
zostałem zdradzony nie tylko fizycznie i emocjonalnie. Santiago posunął się o
krok dalej. Jako jeden z nielicznych znał szczegóły moich planów względem kupna
kolejnej gazety. Podpisanie kontraktu, które z założenia miało być
przebrnięciem przez zapisy prawne oraz wypracowaniem kompromisu dotyczącego
przyszłości podupadającego tytułu, zmienia się w farsę.
Około godziny dwudziestej trzeciej jestem już tak
zmęczony bezustannym skakaniem sobie do gardeł, że postanawiam odstąpić od
zakupu. Poprzedni właściciel przez dłuższą chwilę udaje zawiedzionego, po czym
grozi mi wytoczeniem procesu.
Moi współpracownicy są równie zmęczeni i wściekli
jak ja. Kilka miesięcy wytężonej pracy, przygotowań, planów – przepadło.
Wyczerpany emocjonalnie, a przede wszystkim
fizycznie, idę do baru. Mam wielką ochotę na coś mocniejszego niż kieliszek
szampana. Rozsiadam się wygodnie naprzeciwko barmana, który uczynnie
przygotowuje dla mnie drinka. Wyciągam telefon, by sprawdzić, czy Jamie do mnie
dzwonił. Mam jedno nieodebrane połączenie dosłownie sprzed kilku minut. Gdy
próbuję oddzwonić, odpowiada jedynie poczta głosowa.
- Świetnie… Tylko tego brakowało mi do szczęścia… – komentuję
pod nosem. Przez chwilę waham się, czy nie zadzwonić do Carli i nie poprosić,
by zarezerwowała mi lot. Chcę jak najszybciej przytulić narzeczonego i poszukać
ukojenia w jego ramionach.
- Mogę się przysiąść? – Ten głos… Santiago czeka na
moją odpowiedź, wpatrując się we mnie z troską. Ma rozpiętą marynarkę, z
kieszeni której wystaje odwiązany krawat.
- To zależy – warczę w odpowiedzi. – Jeśli nie boisz
się, że w każdej chwili mogę cię zabić, to siadaj. – Sięgam po szklaneczkę
wypełnionym złocistym płynem, który ma za zadanie nieco mnie uspokoić i
odprężyć. Opróżniam jej zawartość jednym haustem z zamiarem odejścia.
- Dziękuję – mężczyzna z gracją zajmuje miejsce po
mojej lewej stronie. Uśmiecha się do barmana i zamawia dla nas kolejne drinki.
Postanawiam go ignorować. W tym celu wykorzystuję telefon, za pomocą którego
próbuję dostać się na stronę internetową lotniska.
- Żegnam. – Zmierzam w kierunku wyjścia. Mój były łapie mnie za ramię.
- To nie jest dobry pomysł.
- Nie pytałem cię o zdanie – ucinam temat. Nie mam
ochoty na zjadliwe wymiany „uprzejmości”. Chcę być z Jamie.
- Zostań, proszę. – Santiago wzmacnia swój uścisk.
Dotyk jego palców przyprawia mnie o mdłości.
- Puszczaj! – szarpię się, strącając jego rękę. –
Nigdy więcej mnie nie dotykaj! – syczę.
- Bradley, wiem, że to był dla ciebie ciężki dzień,
ale proszę, nie odchodź. Porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym – rzucam wściekle.
- Byliśmy ze sobą kilka lat. Naprawdę nie chcesz
wiedzieć dlaczego cię zdradziłem?
- Szczerze? – parskam. – Mało mnie to obchodzi.
- Kłamiesz – blondyn uśmiecha się z pobłażaniem. –
Spieszysz się do domu? Do niego? – dopytuje.
- To nie twoja sprawa – powtarzam znacznie
spokojniej. Na samo wspomnienie Jamie moje serce bije znacznie szybciej.
- Więc jednak… – Santiago od razu domyśla się prawdy. Potrafi
ze mnie czytać jak z otwartej książki. – Mam nadzieję, że jesteś z nim
szczęśliwy.
- Jestem – potwierdzam. – Dał mi więcej w miesiąc,
niż ty przez kilka lat – dodaję kąśliwie.
- Cieszę się. – Mój były kochanek niespodziewanie
uśmiecha się słysząc moje słowa. – Naprawdę cieszę się waszym szczęściem.
- To wzruszające – ironizuję. – Cześć – próbuję się
pożegnać i wyjść, lecz on po raz kolejny staje na mojej drodze.
- Proszę, pozwól mi wytłumaczyć. Byliśmy ze sobą
szmat czasu…
- Byliśmy – z naciskiem powtarzam po nim to słowo. –
A teraz nie jesteśmy.
- Zajmę ci najwyżej kilka minut. To dla
mnie ważne.
- Tak samo ważne, jak zaprzepaszczenie kilku
miesięcy pracy? – odpowiadam pytaniem na jego pytanie.
- Należało ci się za to, jak mnie traktowałeś –
jasnowłosy celuje palcem wskazującym w moją klatkę piersiową. Udaje
opanowanego, choć to tylko maska, pod którą ukrywa niechęć oraz gniew.
- Tak czy inaczej, jesteśmy kwita, nie sądzisz?
Zdradziłeś mnie dwa razy. Czy to wyrównuje rachunki?
- Nie zrobiłbym tego, gdybyś mnie nie sprowokował.
- Więc to wszystko moja wina, tak? – Z niedowierzaniem
kręcę głową.
- Jeśli poświęcisz mi odrobinę swojego bezcennego
czasu, udowodnię ci, że miałem rację. Przeprosisz mnie i wtedy uznamy, że
rozstaliśmy się w zgodzie. Co ty na to?
Propozycja Santiago wydaje mi się absurdalna. To
sabotażysta, który najpierw zrujnował nasze wspólne życie, potem zaprzepaścił
interes, na którym zarobiłbym krocie, a teraz śmie patrzeć mi prosto w oczy i
mówić, że to moja wina?!
- Dobrze… Niech ci będzie – opadam ciężko na barowy
stołek. – Śmiało, wylewaj swoje żale, ty niewdzięczny dupku!
- Dziękuję. – Santiago uśmiecha się triumfująco, po
czym zajmuje miejsce obok mnie. – Poprosimy jeszcze raz to samo – zwraca się do
barmana.
***
Budzi mnie czyjś krzyk, który wdziera się za ciężką
kurtynę mojej znieczulonej świadomości. Głowa pęka mi z bólu. Mdli mnie i mam
silne zawroty. Z trudem unoszę ołowiane powieki, które zdają się płonąć od zbyt
jasnego światła. Oszołomiony, rozglądam się po pomieszczeniu. Łóżko? Jestem w
domu? Na wprost mnie stoi Jaimie. Jego wzrok błądzi po moim nagim ciele. Z jego
gardła wydobywa się kolejny niekontrolowany jęk rozpaczy, który próbuje
powstrzymać, zasłaniając usta dłonią.
- Skarbie… – udaje mi się wychrypieć. Pomimo bólu,
wyciągam rękę w kierunku ukochanego, lecz ten, nie wiedzieć czemu, cofa się
kilka kroków do tyłu. Po jego policzkach spływają łzy. W końcu Jamie dopada do
drzwi. Przez kilka długich sekund szamocze się z klamką, a następnie wybiega z
naszej sypialni. – Poczekaj… – wołam za nim.
Serce w alarmujący sposób daje mi znać, że dzieje
się coś niedobrego. Nie powinienem być w domu. Ostatnie, co pamiętam, to bar w
hotelu, gdzie rozmawiałem z Santiago, który miał mi wytłumaczyć…
Jamie, gdzie jest Jamie? Muszę go natychmiast
odnaleźć!
Nieporadnie usiłuję wyplątać się z pościeli, lecz
coś mnie powstrzymuje. Ze wszystkich sił staram się zrzucić z siebie
przygniatający ciężar, który okazuje się być równie nagi, jak ja.
- Nie… – szepczę zatrwożony.
- Zemsta, kotek… – Wtulony we mnie blondyn zaczyna się głośno
śmiać. Odpycham go od siebie, niczym jadowitego węża, a następnie siadam,
łapiąc się za głowę. Ból jest tak silny, że dosłownie rozsadza mi czaszkę.
Czuję słabość, która stopniowo ogarnia moje sponiewierane ciało.
- Jamie… – mamroczę ostatkiem sił, zapadając się w
ciemność.
***
Moje Drogie :)
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet :)
Mam nadzieję, że mój "prezent" przypadnie Wam do gustu.
Jak się zapewne domyślacie, jak zwykle dałem się ponieść i napisałem więcej niż początkowo planowałem. Oznacza to mniej więcej tyle, że powstanie też część 3 (i miejmy nadzieję, że ostatnia). Cieszycie się? :D
Życzę Wszystkim Paniom miłego świętowania.
Wasz Kitsune