Budzę się wcześnie
rano, lecz nie mam ochoty wstawać. Poza tym oficjalnie jestem bezrobotny, więc
tym bardziej nie ma powodów, by gdziekolwiek się spieszyć. Moje ciało jest
totalnie rozleniwione po wczorajszym seksie. Czuję się zaspokojony do tego
stopnia, że przeszła mi chęć na porannego papierosa. Wolę zostać w łóżku i
poczekać, aż bliźniaki się obudzą. Na razie jeszcze śpią.
W nocy trochę kopały. Samuel wiercił się przez to w moich ramionach, ale nie puściłem
go nawet na chwilę. Dzięki poświęceniu z mojej strony jego skóra nie jest już
lodowata. Przestał dygotać. Komfort dzieci znacznie wzrośnie,
a przecież głównie o to mi chodziło.
Chociaż…
Przyglądam się uważnie
blondynowi, który odwrócony jest do mnie plecami. Na pierwszy rzut oka
oceniłbym go jako nieśmiałego i zamkniętego w sobie. Pozory mylą. W przeciągu
sekund potrafi przeistoczyć się z milczącego
i powściągliwego w prawdziwego lwa salonowego. Gdy wpada w sidła namiętności,
jego osobowość całkowicie się zmienia. Pozbywa się wszystkich hamulców. I ten
głos… Mógłbym bez przerwy słuchać jak dochodzi. Jest wtedy taki inny. Zatraca
się. Opanowuje go pożądanie, które sprawia, że istnieję dla niego tylko ja.
Czy to możliwe, że on
serio żywi do mnie jakieś głębsze czucia? Jak może mnie kochać, skoro zupełnie
mnie nie zna? Naprawdę sądzi, że jestem na tyle głupi, że dam się nabrać na te
jego gierki? Prawda jest taka, że członkowie klanu Reedów są w stanie posunąć
się do wszystkiego. Próba zmylenia przeciwnika kilkoma smętnymi spojrzeniami
nie jest niczym szczególnym.
„Tato,
jeść! Jeść!”
Rozbudzone maluchy
domagają się śniadania. Wyraźnie czuję ich żwawe ruchy. Samuel także je czuje,
bo przeciąga się sennie, a następnie otwiera oczy. Widząc, że leżę tuż obok, na
jego twarzy pojawia się cień uśmiechu. Wyraz jego twarzy określiłbym jako
kamienny, lecz oczy… One zdradzają wszystko.
W pierwszej chwili ja
także mam ochotę się uśmiechnąć. To miłe, że omedze było ze mną tak dobrze, że
budzi się uszczęśliwiony. Nie, żebym wcześniej nie wiedział, że jestem niezły w
te klocki. Po prostu seks z nim jest inny.
Wymuszony
–
celnie podpowiada głos rozsądku.
Właśnie, wymuszony. Z
tego też powodu zachowuję się jak zwykle i ignoruję ciepły gest. Czuję
niewielkie ukłucie żalu widząc, jak nadzieja piwnookiego powoli umiera. Na jej
miejsce pojawia się maska obojętności i bólu.
- Idę po jedzenie. – Jako
pierwszy przełamuję ciszę. – Na co masz ochotę?
Samuel spuszcza wzrok i
nie odpowiada. Nadal nie potrafi uporać się
z emocjami.
„Chcemy
sernik!”
Maluchy dość szybko
podejmują decyzję za nas obu. Zaczynam się głośno śmiać. Bliźniaki mają jasno
sprecyzowany gust kulinarny, który oscyluje pomiędzy kremem z borowików oraz
ulubionym ciastem. Swoje zniecierpliwienie podkreślają kilkoma dodatkowymi
kopniakami.
- Dobrze, już dobrze. Za
chwilę dostaniecie swój sernik – obiecuję im, wychodząc z pokoju.
***
Dzień spędzony w domu
to dla mnie miła odmiana. Zwłaszcza, że wyciszyłem telefony. Dzwonią do mnie z
firmy, która nie jest już moja. Dzwoni osobista sekretarka ojca, przypominając
o ważnych zebraniach. Nawet wszystko wiedzący i dzierżący pełnię władzy Nicolas
Atkins zaszczyca mnie kilkoma wiadomościami, które zmuszony był nagrać na pocztę
głosową. Ich treść jest dość niecenzuralna. Ojciec prawdopodobnie uważał, że
jedynie blefuję. No cóż, ma pecha. Nawet wstawiennictwo mamy mu nie pomoże. Nie
zamierzam wracać do pracy. Zwłaszcza w chwili, w której odkrywam zupełnie nowe
„rozrywki”.
Zachcianki bliźniaków
są pierwsze na liście. Znoszę im smakołyki, przytulam. Ich szczęście jest dla
mnie najważniejsze. Niestety w pakiecie dostałem także Samuela, z którym nie
idzie mi tak łatwo.
Mój niechciany gość
spędza cały swój w łóżku. Niby mam świadomość tego,
że musi leżeć, by donosić ciążę, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś „ale”.
Gdybym to ja był na
jego miejscu, oszalałbym z nudów! Uparciuch ani razu nie włączył telewizora.
Nie tknął też komputera, czy radia. Nie poprosił Dorothy
o żadną książkę. Do tego nie chce ze mną rozmawiać. Czasami wpatruje się
w okno. Nie ma z tego większego pożytku, bo na zewnątrz szaleją śnieżyce. Ogród
tonie w białym puchu, podobnie jak on sam w kokonie pościeli.
„Tata!
Tata!”
Bliźniaki nawołują mnie
do siebie. Drażni je dotyk omegi, który głaszcze swój brzuszek. Próbuje w ten
sposób zapanować nad rozbestwionymi chłopcami, lecz oni ani myślą, by się
uspokoić. Są niepokorni, zupełnie jak ja.
Po obiedzie, który
rozpoczął się kolejnym kawałkiem ulubionego sernika, Samuel daje mi do
zrozumienia, że jest zmęczony. Męczy go zarówno jedzenie, jak i znoszenie
kolejnych kopniaków naszych pociech. Dyskretnie odsuwa tacę
i przymyka powieki. Powinien nabrać sił
przed wspólną nocą, która nas czeka. Temperatura jego ciała prawie osiągnęła
normalny poziom. Jeszcze odrobina wysiłku z mojej strony i wszystko wróci do
normy.
Gdy blondyn zasypia,
okrywam go kocem i gaszę światło. Dni nadal są krótkie. Na szczęście jeszcze
chwilę i zacznie się wiosna. Już nie mogę się doczekać, gdy moje maleństwa
trochę podrosną i będziemy się razem bawić w ogrodzie. Póki co kupiłem im
specjalne maty dla niemowlaków, a także całe tony zabawek. Mam nadzieję, że im
się spodobają.
Snując swoje
rodzicielskie wizje nie zauważam, że lekarka Samuela dzwoniła do mnie kilka
razy. Przysłała mi także wiadomość, prosząc o kontakt. To jedyna osoba, dla
której robię wyjątek i oddzwaniam.
- Dzień dobry – witam
się grzecznie, wpatrując jednocześnie w okno i racząc cudownym smakiem
papierosa.
- Dla kogo dobry, dla
tego dobry. – Najwyraźniej nie ma dziś
humoru. – Jak się czuje mój pacjent? Dba pan o wszystkie jego potrzeby?
- Tak. – Pełen dumy
wreszcie mogę pochwalić się jakimiś sukcesami.
– Dzieciom jest ciepło i znowu słyszę ich głosy.
- Miło mi to słyszeć.
- Naprawdę? – dziwię
się, bo ton, jakim wypowiedziała te słowa nie brzmi zbyt optymistycznie. –
Czuję się nieco rozczarowany. Gdzie się podziała pani zadziorność, pani doktor?
Z pewnością znajdzie się coś, co pozwoli pani pastwić się nade mną chociaż
przez chwilę – prowokuję.
- Przepraszam, ale
jestem zbyt zmęczona, by wytykać panu kolejne błędy.
- Przykro mi to słyszeć
– komentuję sytuację, szczerze przejęty.
- Właśnie w tej sprawie
próbowałam skontaktować się z panem od samego rana. Obawiam się, że przez jakiś
czas nie będę mogła zajmować się Samuelem.
- Porzuca nas pani?! –
Zszokowany, zaczynam miotać się po salonie, jednocześnie rozglądając się za
porzuconymi papierosami.
- Nie, oczywiście, że
nie. Proszę tak nie dramatyzować, panie Atkins. Nie zostawię ulubionego
pacjenta na lodzie. Jest zima. Grypa wśród lekarzy zbiera swoje żniwo, a ja nie
pamiętam już, kiedy ostatnio byłam w domu. W każdym razie chciałam zapytać, czy
nie miałby pan nic przeciwko, gdyby zastąpił mnie jeden z moich praktykantów?
- Praktykant ma się
zajmować moimi dziećmi? – Ta opcja nie przypada mi do gustu. Z anemią nie ma
żartów. Nie widzi mi się, abym powierzył bliźniaki komuś bez odpowiedniego
doświadczenia.
- Panie Atkins,
spokojnie. Nie mówimy o przypadkowej osobie, lecz o młodym lekarzu, który
odbywa staż pod moją opieką. W dodatku tak się szczęśliwie składa, że napisał
kilkanaście artykułów poświęconych ciężarnym omegom, którym doskwiera
wychłodzenie organizmu – doktor Ivette broni swojego zdania. – Więc jak będzie?
Mogę mu podać pański adres?
- Sam nie wiem… – Trudno
znaleźć kogoś z nieposzlakowaną opinią i bogatym doświadczeniem. Mam
zastąpić sprawdzoną lekarkę praktykantem?
- Mówimy o dwóch, góra
trzech tygodniach. Poza tym Samuel czuje się coraz lepiej. Jego wyniki znacznie
się poprawiły. Gdyby życie jego lub bliźniaków było zagrożone, to nie
proponowałabym panu takiego rozwiązania. Proszę się zgodzić. – Desperacja w jej
głosie każe mi ustąpić. Ona również mogła odmówić, gdy poprosiłem ją o pomoc.
- Dobrze, zgadzam się.
– Temu stwierdzeniu zabrakło entuzjazmu, ale nie będę kłamał, że cieszy mnie jej
propozycja.
- Bardzo panu dziękuję.
Danny przyjedzie do Samuela jutro po dyżurze.
- Przekażę mu.
- Muszę kończyć. Jedna
z moich pacjentek zaczyna właśnie rodzić! – Doktor Ivette na samo wspomnienie
porodu bardzo się ożywia. Kto wie, może ona także mnie oszukała?
- Powodzenia – szepczę.
Poród to coś, co autentycznie mnie przeraża. Trwa długo i boli jak jasna
cholera. Tylko masochiści z własnej woli decydują się na towarzyszenie rodzącej
osobie. Ja z pewnością się do nich nie zaliczam. Przeczekam go na korytarzu,
razem z innymi, dzielnymi ojcami.
***
Nastaje wieczór. Samuel
z wielkim trudem wstaje z łóżka i idzie do łazienki, by wziąć prysznic. Odnoszę
wrażenie, że jest dziś trochę poirytowany zachowaniem chłopców, którzy dalej
szaleją. Ciepła woda chyba nieco ich uspokaja, bo gdy chłopak wraca, bliźniaki
robią się senne.
„Tata,
sernik!”
- Znowu sernik? A może
pójdziecie już spać? – Z czułością przesuwam palcami po sporym brzuszku.
„To
jego wina! Jest zły!”
- Moje maluchy…
Dobranoc. – Uśmiecham się, czując jak bliźniaki ogarnia senność. Omega
najwyraźniej chce pójść w ich ślady. – Nawet o tym nie myśl – grożę mu palcem,
obchodząc łóżko i kładąc się obok. – Na co czekasz? Rozbieraj się.
Samuel przez kilka
chwil wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami. Daje mi do zrozumienia, że
nie ma ochoty na zbliżenie. Wprost przeciwnie. Jest skonany.
- Nie musisz nic robić,
skoro nie chcesz. Zdaj się na mnie. Wszystkim się zajmę – sięgam w kierunku
jego piżamy. Gdy rozpinam guziki, w oczach ciężarnego pojawiają się łzy. – O co
znowu chodzi? – pytam, wzdychając. – Przecież wiesz, że musimy to robić. W
przeciwnym wypadku będzie ci zimno. Postaram się być delikatny, więc…
Ponownie sięgam w
kierunku guzików, lecz blondyn zdecydowanym ruchem odpycha moje ręce od swojej
klatki piersiowej, a potem rozkleja się na dobre
i chowa pod kołdrą.
Świetnie… Jak tak dalej
pójdzie to okaże się, że Jackson miał rację, nazywając mnie „gwałcicielem”.
- Nie płacz. – Gaszę
nocną lampkę i ściągam z chłopaka wielowarstwowe okrycie. – Nie chciałem na
ciebie naciskać. – Otulam Samuela ramieniem, by był bliżej. Przez jakiś czas
łka i pociąga nosem, a potem zasypia.
Leżę w całkowitej
ciemności, zasłuchany w miarowy oddech piwnookiego. Planowałem wrócić do swojej
sypialni, lecz jeśli się ruszę, obudzę go. Mam wrażenie, że jakiś niewidzialny
ciężar miażdży moją klatkę piersiową. Wpakowałem nas w beznadzieją sytuację. Najgorsze
jest to, że tracę kontrolę. Jeszcze kilka dni temu nie przejąłbym się jego
odmową. Co się ze mną dzieje?
Zanim udaje mi się
znaleźć odpowiedź, za oknami robi się szaro. Śnieg przestaje padać, a na
szybach pojawiają się przepiękne, lodowe witraże. Temperatura gwałtownie spada.
Gdyby nie puchowe okrycie, które dzielę z omegą, byłoby mi zimno. Trzymany w
ramionach sopel lodu z pewnością mnie nie ogrzeje. Wzdycham cicho, bawiąc się
jego włosami.
Ciężarnemu wydaje się,
że budzi się jako pierwszy. Nie zauważa, że nie śpię. Bardzo ostrożnie zmienia
ułożenie ciała, po czym leży cichutko niczym trusia. Uchylam powieki, by móc go
obserwować. Najpierw wpatruje się w oszronione okno. Najwyraźniej znowu jest mu
zimno, bo wtula się szczelnie w jedyne źródło ciepła, czyli we mnie. Zbieram się
w sobie, by mu dogryźć, że nie tak dawno temu zostałem odepchnięty, lecz w porę
gryzę się w język. Każdy może mieć słabszy dzień, zwłaszcza jeśli ma w brzuchu
wyjątkowo ruchliwe bliźniaki. Nie da się ukryć, że jego odmowa troszeczkę
zabolała. Podświadomie odliczałem godziny do chwili, gdy będę mógł go rozebrać
i zatracić się
w seksownych dźwiękach, które ta szelma tak chętnie z siebie wydaje. To chyba
pierwszy raz, gdy moja cierpliwość została wystawiona na tak ciężką próbę.
Trwam w półśnie,
czekając aż dzieci się obudzą. Muszę koniecznie poprosić Dorothy, by upiekła
więcej sernika, bo moje małe żarłoki go uwielbiają. Na śniadanie powinno
wystarczyć, a potem…
Opuszki Samuela bardzo
ostrożnie przesuwają się po wierzchu mojej dłoni. Jego dotyk jest tak lekki, iż
czuję jedynie subtelne muśnięcie. Co on robi? Skóra zaczyna mnie niebezpiecznie
świerzbić, zupełnie jakby płonęła. Unoszę się do góry, bo koniecznie muszę
spojrzeć w jego oczy. Spłoszony chłopak od razu się wycofuje. Złapałem go na
gorącym uczynku.
- Dzień dobry – mruczę,
wpatrując się intensywnie w zielono-brązowe tęczówki, w których dostrzegam swoje
odbicie. Jestem tylko ja. Stanowię epicentrum jego malutkiego świata. – Czy mi
się wydaje, czy zmieniłeś zdanie?
Policzki omegi pokrywa
jasnoróżowy rumieniec. Dwudziestolatek szybko spuszcza wzrok, lecz nie pozwalam
mu uciec. Palcem wskazującym unoszę jego brodę. Magiczne oczy błyszczą niczym
wielobarwne ogniki, a oddech znacząco przyspiesza. Przykładam dłoń do jego klatki
piersiowej.
- Masz zbyt wysoki
puls. Ciekawe dlaczego? – Złośliwy uśmieszek wykrzywia moje usta. Pochylam się
bardzo nisko, bo chcę mu szeptać bezpośrednio do ucha. – Mam nadzieję, że się
wyspałeś, bo tym razem ci nie odpuszczę. Będę cię pieścił językiem, bo wiem, że
to lubisz. Rozbierz się – każę mu, wpychając jednocześnie nogę między jego uda.
Samuel jest jak
sparaliżowany. Boi się choćby drgnąć. Mruga kilka razy. Dłuższe kosmyki jego
grzywki wpadają mu bezpośrednio do oczu. Przesuwam je palcem do tyłu. Chłopak
mruży oczy i wstrzymuje oddech, rozchylając lekko usta. Więcej nie potrzeba mi
do szczęścia.
Wpijam się w jego wargi
z głośnym pomrukiem. Nie powinienem go całować, lecz to jedyny sposób, by
przełamać jego opór i nieco ośmielić. Nie mówiąc już o tym, że znęcanie się na
niewinną, dolną wargą, którą skubię zębami, to satysfakcjonujące zajęcie.
Ciężarny próbuje uciec przed zbyt obezwładniającą pieszczotą. I popełnia
kolejny błąd, odsłaniając szyję. To jawne zaproszenie do gry wstępnej.
- Próbujesz bardziej
mnie podkręcić? – śmieję się, sunąc językiem po chłodnej skórze. – Nie jesteś
taki grzeczny, na jakiego wyglądasz, prawda? – Wracam do rozpinania guzików, z
którego wczoraj musiałem zrezygnować. – Lubię mieć cię nagiego. – Pozbywam się
górnej części jego piżamy, by po chwili zacząć ściągać dół. Kochanek mi w tym
nie pomaga, ale i nie przeszkadza. W jego oczach dostrzegam pragnienie. – Od
czego zaczniemy? – droczę się, trącając jego lewy sutek kciukiem. Na nagrodę nie
muszę długo czekać. Ciche westchnienie nie spełniają moich oczekiwań. Przysysam
się więc do wrażliwej skóry i podgryzam ten twardniejący punkcik zębami.
- Ach! – Z ust chłopaka
wydobywa się głośny jęk. Zdenerwowany i spięty, od razu zerka w kierunku drzwi.
- Boisz się, że ktoś
nas nakryje? – dziwię się. – Przecież bardziej już nie nabroimy… Poza tym
Dorothy wzięła wolne. Mamy dom tylko dla siebie. Możesz krzyczeć do woli –
zapewniam go, ponawiając mój atak.
Mam poważny dylemat.
Bardzo chcę w niego wejść, lecz jeśli to zrobię, nici
z dręczenia małego omegi. Na razie jest jeszcze zbyt onieśmielony. Nie dygocze
z pożądania. Jeśli rzuca mi w ten sposób wyzwanie, to podejmę je z prawdziwą
przyjemnością.
- Poddaj mi się –
żądam. – Im szybciej to zrobisz, tym więcej razy pozwolę ci dojść. Chcesz tego.
Chcesz, żebym zawładnął twoim ciałem.
Samuel znowu ucieka wzrokiem.
Za chwilę zmieni zdanie.
Doprowadzenie do
orgazmu kogoś, kto topi się niczym kostka lodu na pustyni, to doprawdy żadna
sztuka. Ciężarny dyszy ciężko, łapiąc łapczywie powietrze.
- Doszedłeś
zdecydowanie za szybko… – karcę go, oblizując usta. Mój język dalej pobudza
jego członka, by był sztywny i gotowy do dalszej zabawy.
Samuel mógłby się
bardziej zaangażować. Ssę więc samą główkę i czekam, aż to niesforne stworzenie
nieco się ogarnie i zacznie w końcu wić. Pomogłoby, gdybym lepiej znał jego
ciało i mógł przewidzieć reakcję. Zaciskam palce wokół jego członka i niezbyt
mocno go pocieram. Chłopak znowu jest blisko. Ponownie zaczynam go lizać i
ssać, ponaglając by szczytował.
- Jestem wobec ciebie
wyjątkowo ustępliwy. Dlaczego? – Zwinnym ruchem kładę się obok, by móc
dosięgnąć do ust, które bezustannie przygryza. – Nie powstrzymuj się, jeśli jest
ci ze mną dobrze. – Wsuwam język w słodkie wnętrze. Po orgazmie nawet pocałunek
smakuje inaczej. Można by rzec, że wprost słodko… – Mam na ciebie wielką ochotę
– syczę, ledwo nad sobą panując. – Połóż się na boku. – Mój kochanek wykonuje
polecenie wyjątkowo opieszale. Skąd nagle taki dystans? Nie wygląda na
zmęczonego. Jest równie wygłodniały jak ja. – Wejdę już… – Nakierowuję mojego
członka na jego pośladki, które nieco rozsuwam. Omega odwraca głowę, posyłając
mi pytające spojrzenie. Niby się boi, a jednak za nic w świecie nie odsunie się
ode mnie choćby o centymetr. – Zaufaj mi. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę jedynie
wzmocnić nasze doznania. Boisz się?
Milczenie Samuela jest
dość wymowne. Biedaczek rozważa, czy mówię prawdę, czy tylko żartuję.
Ostatecznie co by się nie działo, on i tak jest zdany na moją łaskę. Poza tym
chce być blisko. Ubzdurał sobie, że mnie kocha, więc może podjąć tylko jedną
decyzję. Nabiera gwałtownie powietrza, gdy minimalnie wsuwam się w jego ciasne
wnętrze.
- Rozluźnij się –
szepczę, całując go za uchem. – Nosisz moje dzieci. Nie skrzywdzę cię. Zwłaszcza
gdy wiem, że za chwilę zaczniesz krzyczeć
z rozkoszy. Czujesz? – Pokonuję kolejny centymetr. – Wiesz co znajduje się
odrobinę głębiej?
Samuel z miejsca robi
się czerwony jak burak. Przed nami najlepsza część. Sięgam dłonią w kierunku
jego sutków, które podszczypuję. Dwudziestolatek zaciska powieki, by łatwiej mu
było opanować emocje. Obydwaj wiemy, że to na nic.
Spragniony silniejszych
wrażeń, decyduję się pchnąć odrobinę mocniej.
W oczach omegi błyszczą łzy.
- Nie płacz. To nie
boli. Muszę to zrobić, by móc zacząć się poruszać. No już, już… – Podgryzam
płatek jego ucha, lecz to go nie uspokaja. Potrzebuje czegoś, co złagodzi
nieprzyjemne doznania. – Pocałuj mnie.
Blondyn wydaje się troszeczkę
rozkojarzony, lecz nie odmówi ulubionej pieszczoty. W pocałunkach jest coś
intymnego, co karmi jego wyobraźnię utopijnymi wizjami o szczęśliwym
zakończeniu. Moje zakończenie z pewnością będzie szczęśliwe. Natomiast Samuel…
Wszystko zależy od tego, czy uda mi się go wyszkolić. Ma zadatki na bardzo
pojętnego. Jego niewątpliwym atutem jest pełne zaangażowanie, ale dzisiaj?
Wyraźnie czuję, że miedzy nami pojawiła się jakaś bariera. Musze ją natychmiast
zburzyć! Gdyby nie dzieci, położyłbym go na brzuchu i pokazał, do czego jestem
zdolny. Tymczasem jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to zmiana pozycji.
- Wiem o co ci chodzi.
Wolisz patrzeć mi w oczy, tak? – Wyciągam moją męskość i pomagam ciężarnemu
położyć się na plecach. Nie muszę prosić, by rozsunął uda. Sam robi dla mnie
miejsce. – Obejmij mnie za szyję
– podpuszczam go, zaintrygowany, czy połknie przynętę. By nie tracić czasu,
wchodzę w niego do połowy i czekam dłuższą chwilę. – Mały, nie kombinuj. Po
prostu to zrób – warczę. Trzymanie nerwów na wodzy w takiej chwili jest niemożliwe zwłaszcza, że
ten marudny uparciuch zwodzi mnie od wczoraj!
Samuel przygryza dolną
wargę prawie do krwi. Ręce mu się trzęsą. Najwyraźniej pogorszyłem sprawę.
Widać kłopoty to moja specjalność… Chwytam drobne nadgarstki i przyciągam je do
swojej klatki piersiowej. Gdy to nie pomaga, ocieram się wargami o jego wargi,
prowokując namiętny pocałunek. Młodziutki omega wpada w zasadzkę. Jeśli
dołożymy do tego sugestywne ruchy moich bioder oraz żar, jaki wywołuje w nim
natarcie na najwrażliwszy punkt, w przeciągu sekund zaczyna płonąć.
- Właśnie tak. Pokaż
mi, jak mnie pragniesz. Krzycz! – Zachęcam go do posłuszeństwa i spełniania
moich seksualnych fantazji. W sumie nie muszę tego robić. Jest rozgrzany niczym
żelazo. Trzeci raz doprowadzam go do orgazmu. Waham się, czy na tym nie
poprzestać, lecz natura alfy bierze nade mną górę
i nie pozwala wstrzymywać czegoś, co nam obu sprawia satysfakcję. Moim
obowiązkiem jest zaspokajać go tak długo aż będzie miał dość, a to chuchro
dopiero się rozkręca. I tuli się do mnie tak bardzo, jakby od tego zależało
jego życie. Gorąco mi. Jestem spocony i nieco zmęczony, bo przez cały czas
muszę bardzo uważać, by nie przygnieść jego brzucha.
Omega po raz kolejny
otwiera przede mną swoje serce. Seks znacznie mu to ułatwia. Jest przepełniony
miłością, której nie odwzajemniam i nie chcę. Mogę się z nim kochać do woli.
Lubię to. Jednak od moich uczuć wara! Nie należę do osób zbyt emocjonalnych, a
Samuel nie powinien mylić współczucia, które mu okazuję próbując ogrzać, od
prawdziwego związku. Pochodzimy z dwóch różnych światów. Nawet nie wiem, czy
jego zapach wydałby mi się interesujący. Ciąża perfekcyjnie maskuje feromony.
Poza tym to mój zaprzysiężony wróg. Połączenie się z nim w parę byłoby czystym
szaleństwem
z mojej strony. Ojciec z pewnością by mnie wyklął. Nie wyobrażam sobie życia z
dala od rodziny. Samo myślenie o tym jest krępujące. Czemu jest taki krnąbrny?
Ile razy mam powtarzać, że gardzę rodem Reedów? Nie chcę tak otwarcie ranić
jego uczuć, lecz co poradzę, że nie ma mi nic do zaoferowania?
- Dam ci odpocząć,
jeżeli dojdziesz jeszcze raz – obiecuję zziajanemu kochankowi. Już na samym
początku naszego zbliżenia zupełnie zapomniałem
o jego kiepskim samopoczuciu i anemii. Liczy się tylko dzika rozkosz, która nas
otacza. Samuel mamrocze coś niezrozumiałego w moją szyję. – Nie ociągaj się.
Chcę to zrobić razem z tobą… No już… Postaraj się… Dla mnie – dodaję od niechcenia.
Oczy omegi momentalnie robią się wielkie niczym spodki. Nie sądziłem, że jest
tak głupiutki i da się nabrać na tanią sztuczkę. Poruszam się stałym tempem, co
dla nas obu robi się dość męczące. Marzę wyłącznie o tym, by ukrócić słodką udrękę.
Głośne jęki roznamiętnionego i wpółprzytomnego chłopaka doprowadzają nas obydwu
na skraj przepaści.
Znużony i skrajnie
wyczerpany piwnooki zasypia prawie natychmiast po spełnieniu. Chciałby się
dalej tulić, lecz nie ma na to siły. Okrywam go szczelnie kołdrą i przez
dłuższą chwilę obserwuję jego profil. Nie jest brzydki, choć nie określiłbym go
mianem „w moim stylu”. Gdy jestem blisko niego, nie czuję nikotynowego głodu.
Za to trawi mnie inny głód. Taki, którego dawno nie zaznałem. Najchętniej
obudziłbym go i wziął jeszcze raz. A potem znowu,
i znowu… Bez końca… Mam jeszcze trzy miesiące, by się nim nacieszyć.