wtorek, 9 stycznia 2024

Wpadka rozdział 11

 

Budzę się wcześnie rano, lecz nie mam ochoty wstawać. Poza tym oficjalnie jestem bezrobotny, więc tym bardziej nie ma powodów, by gdziekolwiek się spieszyć. Moje ciało jest totalnie rozleniwione po wczorajszym seksie. Czuję się zaspokojony do tego stopnia, że przeszła mi chęć na porannego papierosa. Wolę zostać w łóżku i poczekać, aż bliźniaki się obudzą. Na razie jeszcze śpią.
W nocy trochę kopały. Samuel wiercił się przez to w moich ramionach, ale nie puściłem go nawet na chwilę. Dzięki poświęceniu z mojej strony jego skóra nie jest już lodowata. Przestał dygotać. Komfort dzieci znacznie wzrośnie,
a przecież głównie o to mi chodziło.

Chociaż…

Przyglądam się uważnie blondynowi, który odwrócony jest do mnie plecami. Na pierwszy rzut oka oceniłbym go jako nieśmiałego i zamkniętego w sobie. Pozory mylą. W przeciągu sekund potrafi przeistoczyć się z milczącego
i powściągliwego w prawdziwego lwa salonowego. Gdy wpada w sidła namiętności, jego osobowość całkowicie się zmienia. Pozbywa się wszystkich hamulców. I ten głos… Mógłbym bez przerwy słuchać jak dochodzi. Jest wtedy taki inny. Zatraca się. Opanowuje go pożądanie, które sprawia, że istnieję dla niego tylko ja.

Czy to możliwe, że on serio żywi do mnie jakieś głębsze czucia? Jak może mnie kochać, skoro zupełnie mnie nie zna? Naprawdę sądzi, że jestem na tyle głupi, że dam się nabrać na te jego gierki? Prawda jest taka, że członkowie klanu Reedów są w stanie posunąć się do wszystkiego. Próba zmylenia przeciwnika kilkoma smętnymi spojrzeniami nie jest niczym szczególnym.

 

„Tato, jeść! Jeść!”

 

Rozbudzone maluchy domagają się śniadania. Wyraźnie czuję ich żwawe ruchy. Samuel także je czuje, bo przeciąga się sennie, a następnie otwiera oczy. Widząc, że leżę tuż obok, na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu. Wyraz jego twarzy określiłbym jako kamienny, lecz oczy… One zdradzają wszystko.

W pierwszej chwili ja także mam ochotę się uśmiechnąć. To miłe, że omedze było ze mną tak dobrze, że budzi się uszczęśliwiony. Nie, żebym wcześniej nie wiedział, że jestem niezły w te klocki. Po prostu seks z nim jest inny.

Wymuszony – celnie podpowiada głos rozsądku.

Właśnie, wymuszony. Z tego też powodu zachowuję się jak zwykle i ignoruję ciepły gest. Czuję niewielkie ukłucie żalu widząc, jak nadzieja piwnookiego powoli umiera. Na jej miejsce pojawia się maska obojętności i bólu.

- Idę po jedzenie. – Jako pierwszy przełamuję ciszę. – Na co masz ochotę?

Samuel spuszcza wzrok i nie odpowiada. Nadal nie potrafi uporać się
z emocjami.

 

„Chcemy sernik!”

 

Maluchy dość szybko podejmują decyzję za nas obu. Zaczynam się głośno śmiać. Bliźniaki mają jasno sprecyzowany gust kulinarny, który oscyluje pomiędzy kremem z borowików oraz ulubionym ciastem. Swoje zniecierpliwienie podkreślają kilkoma dodatkowymi kopniakami.

- Dobrze, już dobrze. Za chwilę dostaniecie swój sernik – obiecuję im, wychodząc z pokoju.

 

***

 

Dzień spędzony w domu to dla mnie miła odmiana. Zwłaszcza, że wyciszyłem telefony. Dzwonią do mnie z firmy, która nie jest już moja. Dzwoni osobista sekretarka ojca, przypominając o ważnych zebraniach. Nawet wszystko wiedzący i dzierżący pełnię władzy Nicolas Atkins zaszczyca mnie kilkoma wiadomościami, które zmuszony był nagrać na pocztę głosową. Ich treść jest dość niecenzuralna. Ojciec prawdopodobnie uważał, że jedynie blefuję. No cóż, ma pecha. Nawet wstawiennictwo mamy mu nie pomoże. Nie zamierzam wracać do pracy. Zwłaszcza w chwili, w której odkrywam zupełnie nowe „rozrywki”.

Zachcianki bliźniaków są pierwsze na liście. Znoszę im smakołyki, przytulam. Ich szczęście jest dla mnie najważniejsze. Niestety w pakiecie dostałem także Samuela, z którym nie idzie mi tak łatwo.

Mój niechciany gość spędza cały swój w łóżku. Niby mam świadomość tego,
że musi leżeć, by donosić ciążę, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś „ale”.

Gdybym to ja był na jego miejscu, oszalałbym z nudów! Uparciuch ani razu nie włączył telewizora. Nie tknął też komputera, czy radia. Nie poprosił Dorothy
o żadną książkę. Do tego nie chce ze mną rozmawiać. Czasami wpatruje się
w okno. Nie ma z tego większego pożytku, bo na zewnątrz szaleją śnieżyce. Ogród tonie w białym puchu, podobnie jak on sam w kokonie pościeli.

 

„Tata! Tata!”

 

Bliźniaki nawołują mnie do siebie. Drażni je dotyk omegi, który głaszcze swój brzuszek. Próbuje w ten sposób zapanować nad rozbestwionymi chłopcami, lecz oni ani myślą, by się uspokoić. Są niepokorni, zupełnie jak ja.

Po obiedzie, który rozpoczął się kolejnym kawałkiem ulubionego sernika, Samuel daje mi do zrozumienia, że jest zmęczony. Męczy go zarówno jedzenie, jak i znoszenie kolejnych kopniaków naszych pociech. Dyskretnie odsuwa tacę
i przymyka powieki.  Powinien nabrać sił przed wspólną nocą, która nas czeka. Temperatura jego ciała prawie osiągnęła normalny poziom. Jeszcze odrobina wysiłku z mojej strony i wszystko wróci do normy.

Gdy blondyn zasypia, okrywam go kocem i gaszę światło. Dni nadal są krótkie. Na szczęście jeszcze chwilę i zacznie się wiosna. Już nie mogę się doczekać, gdy moje maleństwa trochę podrosną i będziemy się razem bawić w ogrodzie. Póki co kupiłem im specjalne maty dla niemowlaków, a także całe tony zabawek. Mam nadzieję, że im się spodobają.

Snując swoje rodzicielskie wizje nie zauważam, że lekarka Samuela dzwoniła do mnie kilka razy. Przysłała mi także wiadomość, prosząc o kontakt. To jedyna osoba, dla której robię wyjątek i oddzwaniam.

- Dzień dobry – witam się grzecznie, wpatrując jednocześnie w okno i racząc cudownym smakiem papierosa.

- Dla kogo dobry, dla tego dobry. – Najwyraźniej  nie ma dziś humoru. – Jak się czuje mój pacjent? Dba pan o wszystkie jego potrzeby?

- Tak. – Pełen dumy wreszcie mogę pochwalić się jakimiś sukcesami.
– Dzieciom jest ciepło i znowu słyszę ich głosy.

- Miło mi to słyszeć.

- Naprawdę? – dziwię się, bo ton, jakim wypowiedziała te słowa nie brzmi zbyt optymistycznie. – Czuję się nieco rozczarowany. Gdzie się podziała pani zadziorność, pani doktor? Z pewnością znajdzie się coś, co pozwoli pani pastwić się nade mną chociaż przez chwilę – prowokuję.

- Przepraszam, ale jestem zbyt zmęczona, by wytykać panu kolejne błędy.

- Przykro mi to słyszeć – komentuję sytuację, szczerze przejęty.

- Właśnie w tej sprawie próbowałam skontaktować się z panem od samego rana. Obawiam się, że przez jakiś czas nie będę mogła zajmować się Samuelem.

- Porzuca nas pani?! – Zszokowany, zaczynam miotać się po salonie, jednocześnie rozglądając się za porzuconymi papierosami.

- Nie, oczywiście, że nie. Proszę tak nie dramatyzować, panie Atkins. Nie zostawię ulubionego pacjenta na lodzie. Jest zima. Grypa wśród lekarzy zbiera swoje żniwo, a ja nie pamiętam już, kiedy ostatnio byłam w domu. W każdym razie chciałam zapytać, czy nie miałby pan nic przeciwko, gdyby zastąpił mnie jeden z moich praktykantów?

- Praktykant ma się zajmować moimi dziećmi? – Ta opcja nie przypada mi do gustu. Z anemią nie ma żartów. Nie widzi mi się, abym powierzył bliźniaki komuś bez odpowiedniego doświadczenia.

- Panie Atkins, spokojnie. Nie mówimy o przypadkowej osobie, lecz o młodym lekarzu, który odbywa staż pod moją opieką. W dodatku tak się szczęśliwie składa, że napisał kilkanaście artykułów poświęconych ciężarnym omegom, którym doskwiera wychłodzenie organizmu – doktor Ivette broni swojego zdania. – Więc jak będzie? Mogę mu podać pański adres?

- Sam nie wiem… – Trudno znaleźć kogoś z nieposzlakowaną opinią i bogatym doświadczeniem. Mam zastąpić  sprawdzoną lekarkę praktykantem?

- Mówimy o dwóch, góra trzech tygodniach. Poza tym Samuel czuje się coraz lepiej. Jego wyniki znacznie się poprawiły. Gdyby życie jego lub bliźniaków było zagrożone, to nie proponowałabym panu takiego rozwiązania. Proszę się zgodzić. – Desperacja w jej głosie każe mi ustąpić. Ona również mogła odmówić, gdy poprosiłem ją o pomoc.

- Dobrze, zgadzam się. – Temu stwierdzeniu zabrakło entuzjazmu, ale nie będę kłamał, że cieszy mnie jej propozycja.

- Bardzo panu dziękuję. Danny przyjedzie do Samuela jutro po dyżurze.

- Przekażę mu.

- Muszę kończyć. Jedna z moich pacjentek zaczyna właśnie rodzić! – Doktor Ivette na samo wspomnienie porodu bardzo się ożywia. Kto wie, może ona także mnie oszukała?

- Powodzenia – szepczę. Poród to coś, co autentycznie mnie przeraża. Trwa długo i boli jak jasna cholera. Tylko masochiści z własnej woli decydują się na towarzyszenie rodzącej osobie. Ja z pewnością się do nich nie zaliczam. Przeczekam go na korytarzu, razem z innymi, dzielnymi ojcami.

 

***

 

Nastaje wieczór. Samuel z wielkim trudem wstaje z łóżka i idzie do łazienki, by wziąć prysznic. Odnoszę wrażenie, że jest dziś trochę poirytowany zachowaniem chłopców, którzy dalej szaleją. Ciepła woda chyba nieco ich uspokaja, bo gdy chłopak wraca, bliźniaki robią się senne.

 

„Tata, sernik!”

 

- Znowu sernik? A może pójdziecie już spać? – Z czułością przesuwam palcami po sporym brzuszku.

 

„To jego wina! Jest zły!”

 

- Moje maluchy… Dobranoc. – Uśmiecham się, czując jak bliźniaki ogarnia senność. Omega najwyraźniej chce pójść w ich ślady. – Nawet o tym nie myśl – grożę mu palcem, obchodząc łóżko i kładąc się obok. – Na co czekasz? Rozbieraj się.

Samuel przez kilka chwil wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami. Daje mi do zrozumienia, że nie ma ochoty na zbliżenie. Wprost przeciwnie. Jest skonany.

- Nie musisz nic robić, skoro nie chcesz. Zdaj się na mnie. Wszystkim się zajmę – sięgam w kierunku jego piżamy. Gdy rozpinam guziki, w oczach ciężarnego pojawiają się łzy. – O co znowu chodzi? – pytam, wzdychając. – Przecież wiesz, że musimy to robić. W przeciwnym wypadku będzie ci zimno. Postaram się być delikatny, więc…

Ponownie sięgam w kierunku guzików, lecz blondyn zdecydowanym ruchem odpycha moje ręce od swojej klatki piersiowej, a potem rozkleja się na dobre
i chowa pod kołdrą.

Świetnie… Jak tak dalej pójdzie to okaże się, że Jackson miał rację, nazywając mnie „gwałcicielem”.

- Nie płacz. – Gaszę nocną lampkę i ściągam z chłopaka wielowarstwowe okrycie. – Nie chciałem na ciebie naciskać. – Otulam Samuela ramieniem, by był bliżej. Przez jakiś czas łka i pociąga nosem, a potem zasypia.

Leżę w całkowitej ciemności, zasłuchany w miarowy oddech piwnookiego. Planowałem wrócić do swojej sypialni, lecz jeśli się ruszę, obudzę go. Mam wrażenie, że jakiś niewidzialny ciężar miażdży moją klatkę piersiową. Wpakowałem nas w beznadzieją sytuację. Najgorsze jest to, że tracę kontrolę. Jeszcze kilka dni temu nie przejąłbym się jego odmową. Co się ze mną dzieje?

Zanim udaje mi się znaleźć odpowiedź, za oknami robi się szaro. Śnieg przestaje padać, a na szybach pojawiają się przepiękne, lodowe witraże. Temperatura gwałtownie spada. Gdyby nie puchowe okrycie, które dzielę z omegą, byłoby mi zimno. Trzymany w ramionach sopel lodu z pewnością mnie nie ogrzeje. Wzdycham cicho, bawiąc się jego włosami.

Ciężarnemu wydaje się, że budzi się jako pierwszy. Nie zauważa, że nie śpię. Bardzo ostrożnie zmienia ułożenie ciała, po czym leży cichutko niczym trusia. Uchylam powieki, by móc go obserwować. Najpierw wpatruje się w oszronione okno. Najwyraźniej znowu jest mu zimno, bo wtula się szczelnie w jedyne źródło ciepła, czyli we mnie. Zbieram się w sobie, by mu dogryźć, że nie tak dawno temu zostałem odepchnięty, lecz w porę gryzę się w język. Każdy może mieć słabszy dzień, zwłaszcza jeśli ma w brzuchu wyjątkowo ruchliwe bliźniaki. Nie da się ukryć, że jego odmowa troszeczkę zabolała. Podświadomie odliczałem godziny do chwili, gdy będę mógł go rozebrać i zatracić się
w seksownych dźwiękach, które ta szelma tak chętnie z siebie wydaje. To chyba pierwszy raz, gdy moja cierpliwość została wystawiona na tak ciężką próbę.

Trwam w półśnie, czekając aż dzieci się obudzą. Muszę koniecznie poprosić Dorothy, by upiekła więcej sernika, bo moje małe żarłoki go uwielbiają. Na śniadanie powinno wystarczyć, a potem…

Opuszki Samuela bardzo ostrożnie przesuwają się po wierzchu mojej dłoni. Jego dotyk jest tak lekki, iż czuję jedynie subtelne muśnięcie. Co on robi? Skóra zaczyna mnie niebezpiecznie świerzbić, zupełnie jakby płonęła. Unoszę się do góry, bo koniecznie muszę spojrzeć w jego oczy. Spłoszony chłopak od razu się wycofuje. Złapałem go na gorącym uczynku.

- Dzień dobry – mruczę, wpatrując się intensywnie w zielono-brązowe tęczówki, w których dostrzegam swoje odbicie. Jestem tylko ja. Stanowię epicentrum jego malutkiego świata. – Czy mi się wydaje, czy zmieniłeś zdanie?

Policzki omegi pokrywa jasnoróżowy rumieniec. Dwudziestolatek szybko spuszcza wzrok, lecz nie pozwalam mu uciec. Palcem wskazującym unoszę jego brodę. Magiczne oczy błyszczą niczym wielobarwne ogniki, a oddech znacząco przyspiesza. Przykładam dłoń do jego klatki piersiowej.

- Masz zbyt wysoki puls. Ciekawe dlaczego? – Złośliwy uśmieszek wykrzywia moje usta. Pochylam się bardzo nisko, bo chcę mu szeptać bezpośrednio do ucha. – Mam nadzieję, że się wyspałeś, bo tym razem ci nie odpuszczę. Będę cię pieścił językiem, bo wiem, że to lubisz. Rozbierz się – każę mu, wpychając jednocześnie nogę między jego uda.

Samuel jest jak sparaliżowany. Boi się choćby drgnąć. Mruga kilka razy. Dłuższe kosmyki jego grzywki wpadają mu bezpośrednio do oczu. Przesuwam je palcem do tyłu. Chłopak mruży oczy i wstrzymuje oddech, rozchylając lekko usta. Więcej nie potrzeba mi do szczęścia.

Wpijam się w jego wargi z głośnym pomrukiem. Nie powinienem go całować, lecz to jedyny sposób, by przełamać jego opór i nieco ośmielić. Nie mówiąc już o tym, że znęcanie się na niewinną, dolną wargą, którą skubię zębami, to satysfakcjonujące zajęcie. Ciężarny próbuje uciec przed zbyt obezwładniającą pieszczotą. I popełnia kolejny błąd, odsłaniając szyję. To jawne zaproszenie do gry wstępnej.

- Próbujesz bardziej mnie podkręcić? – śmieję się, sunąc językiem po chłodnej skórze. – Nie jesteś taki grzeczny, na jakiego wyglądasz, prawda? – Wracam do rozpinania guzików, z którego wczoraj musiałem zrezygnować. – Lubię mieć cię nagiego. – Pozbywam się górnej części jego piżamy, by po chwili zacząć ściągać dół. Kochanek mi w tym nie pomaga, ale i nie przeszkadza. W jego oczach dostrzegam pragnienie. – Od czego zaczniemy? – droczę się, trącając jego lewy sutek kciukiem. Na nagrodę nie muszę długo czekać. Ciche westchnienie nie spełniają moich oczekiwań. Przysysam się więc do wrażliwej skóry i podgryzam ten twardniejący punkcik zębami.

- Ach! – Z ust chłopaka wydobywa się głośny jęk. Zdenerwowany i spięty, od razu zerka w kierunku drzwi.

- Boisz się, że ktoś nas nakryje? – dziwię się. – Przecież bardziej już nie nabroimy… Poza tym Dorothy wzięła wolne. Mamy dom tylko dla siebie. Możesz krzyczeć do woli – zapewniam go, ponawiając mój atak.

Mam poważny dylemat. Bardzo chcę w niego wejść, lecz jeśli to zrobię, nici
z dręczenia małego omegi. Na razie jest jeszcze zbyt onieśmielony. Nie dygocze z pożądania. Jeśli rzuca mi w ten sposób wyzwanie, to podejmę je z prawdziwą przyjemnością.

- Poddaj mi się – żądam. – Im szybciej to zrobisz, tym więcej razy pozwolę ci dojść. Chcesz tego. Chcesz, żebym zawładnął twoim ciałem.

Samuel znowu ucieka wzrokiem. Za chwilę zmieni zdanie.

Doprowadzenie do orgazmu kogoś, kto topi się niczym kostka lodu na pustyni, to doprawdy żadna sztuka. Ciężarny dyszy ciężko, łapiąc łapczywie powietrze.

- Doszedłeś zdecydowanie za szybko… – karcę go, oblizując usta. Mój język dalej pobudza jego członka, by był sztywny i gotowy do dalszej zabawy.

Samuel mógłby się bardziej zaangażować. Ssę więc samą główkę i czekam, aż to niesforne stworzenie nieco się ogarnie i zacznie w końcu wić. Pomogłoby, gdybym lepiej znał jego ciało i mógł przewidzieć reakcję. Zaciskam palce wokół jego członka i niezbyt mocno go pocieram. Chłopak znowu jest blisko. Ponownie zaczynam go lizać i ssać, ponaglając by szczytował.

- Jestem wobec ciebie wyjątkowo ustępliwy. Dlaczego? – Zwinnym ruchem kładę się obok, by móc dosięgnąć do ust, które bezustannie przygryza. – Nie powstrzymuj się, jeśli jest ci ze mną dobrze. – Wsuwam język w słodkie wnętrze. Po orgazmie nawet pocałunek smakuje inaczej. Można by rzec, że wprost słodko… – Mam na ciebie wielką ochotę – syczę, ledwo nad sobą panując. – Połóż się na boku. – Mój kochanek wykonuje polecenie wyjątkowo opieszale. Skąd nagle taki dystans? Nie wygląda na zmęczonego. Jest równie wygłodniały jak ja. – Wejdę już… – Nakierowuję mojego członka na jego pośladki, które nieco rozsuwam. Omega odwraca głowę, posyłając mi pytające spojrzenie. Niby się boi, a jednak za nic w świecie nie odsunie się ode mnie choćby o centymetr. – Zaufaj mi. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę jedynie wzmocnić nasze doznania. Boisz się?

Milczenie Samuela jest dość wymowne. Biedaczek rozważa, czy mówię prawdę, czy tylko żartuję. Ostatecznie co by się nie działo, on i tak jest zdany na moją łaskę. Poza tym chce być blisko. Ubzdurał sobie, że mnie kocha, więc może podjąć tylko jedną decyzję. Nabiera gwałtownie powietrza, gdy minimalnie wsuwam się w jego ciasne wnętrze.

- Rozluźnij się – szepczę, całując go za uchem. – Nosisz moje dzieci. Nie skrzywdzę cię. Zwłaszcza gdy wiem, że za chwilę zaczniesz krzyczeć
z rozkoszy. Czujesz? – Pokonuję kolejny centymetr. – Wiesz co znajduje się odrobinę głębiej?

Samuel z miejsca robi się czerwony jak burak. Przed nami najlepsza część. Sięgam dłonią w kierunku jego sutków, które podszczypuję. Dwudziestolatek zaciska powieki, by łatwiej mu było opanować emocje. Obydwaj wiemy, że to na nic.

Spragniony silniejszych wrażeń, decyduję się pchnąć odrobinę mocniej.
W oczach omegi błyszczą łzy.

- Nie płacz. To nie boli. Muszę to zrobić, by móc zacząć się poruszać. No już, już… – Podgryzam płatek jego ucha, lecz to go nie uspokaja. Potrzebuje czegoś, co złagodzi nieprzyjemne doznania. – Pocałuj mnie.

Blondyn wydaje się troszeczkę rozkojarzony, lecz nie odmówi ulubionej pieszczoty. W pocałunkach jest coś intymnego, co karmi jego wyobraźnię utopijnymi wizjami o szczęśliwym zakończeniu. Moje zakończenie z pewnością będzie szczęśliwe. Natomiast Samuel… Wszystko zależy od tego, czy uda mi się go wyszkolić. Ma zadatki na bardzo pojętnego. Jego niewątpliwym atutem jest pełne zaangażowanie, ale dzisiaj? Wyraźnie czuję, że miedzy nami pojawiła się jakaś bariera. Musze ją natychmiast zburzyć! Gdyby nie dzieci, położyłbym go na brzuchu i pokazał, do czego jestem zdolny. Tymczasem jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to zmiana pozycji.

- Wiem o co ci chodzi. Wolisz patrzeć mi w oczy, tak? – Wyciągam moją męskość i pomagam ciężarnemu położyć się na plecach. Nie muszę prosić, by rozsunął uda. Sam robi dla mnie miejsce. – Obejmij mnie za szyję
– podpuszczam go, zaintrygowany, czy połknie przynętę. By nie tracić czasu, wchodzę w niego do połowy i czekam dłuższą chwilę. – Mały, nie kombinuj. Po prostu to zrób – warczę. Trzymanie nerwów na wodzy  w takiej chwili jest niemożliwe zwłaszcza, że ten marudny uparciuch zwodzi mnie od wczoraj!

Samuel przygryza dolną wargę prawie do krwi. Ręce mu się trzęsą. Najwyraźniej pogorszyłem sprawę. Widać kłopoty to moja specjalność… Chwytam drobne nadgarstki i przyciągam je do swojej klatki piersiowej. Gdy to nie pomaga, ocieram się wargami o jego wargi, prowokując namiętny pocałunek. Młodziutki omega wpada w zasadzkę. Jeśli dołożymy do tego sugestywne ruchy moich bioder oraz żar, jaki wywołuje w nim natarcie na najwrażliwszy punkt, w przeciągu sekund zaczyna płonąć.

- Właśnie tak. Pokaż mi, jak mnie pragniesz. Krzycz! – Zachęcam go do posłuszeństwa i spełniania moich seksualnych fantazji. W sumie nie muszę tego robić. Jest rozgrzany niczym żelazo. Trzeci raz doprowadzam go do orgazmu. Waham się, czy na tym nie poprzestać, lecz natura alfy bierze nade mną górę
i nie pozwala wstrzymywać czegoś, co nam obu sprawia satysfakcję. Moim obowiązkiem jest zaspokajać go tak długo aż będzie miał dość, a to chuchro dopiero się rozkręca. I tuli się do mnie tak bardzo, jakby od tego zależało jego życie. Gorąco mi. Jestem spocony i nieco zmęczony, bo przez cały czas muszę bardzo uważać, by nie przygnieść jego brzucha.

Omega po raz kolejny otwiera przede mną swoje serce. Seks znacznie mu to ułatwia. Jest przepełniony miłością, której nie odwzajemniam i nie chcę. Mogę się z nim kochać do woli. Lubię to. Jednak od moich uczuć wara! Nie należę do osób zbyt emocjonalnych, a Samuel nie powinien mylić współczucia, które mu okazuję próbując ogrzać, od prawdziwego związku. Pochodzimy z dwóch różnych światów. Nawet nie wiem, czy jego zapach wydałby mi się interesujący. Ciąża perfekcyjnie maskuje feromony. Poza tym to mój zaprzysiężony wróg. Połączenie się z nim w parę byłoby czystym szaleństwem
z mojej strony. Ojciec z pewnością by mnie wyklął. Nie wyobrażam sobie życia z dala od rodziny. Samo myślenie o tym jest krępujące. Czemu jest taki krnąbrny? Ile razy mam powtarzać, że gardzę rodem Reedów? Nie chcę tak otwarcie ranić jego uczuć, lecz co poradzę, że nie ma mi nic do zaoferowania?

- Dam ci odpocząć, jeżeli dojdziesz jeszcze raz – obiecuję zziajanemu kochankowi. Już na samym początku naszego zbliżenia zupełnie zapomniałem
o jego kiepskim samopoczuciu i anemii. Liczy się tylko dzika rozkosz, która nas otacza. Samuel mamrocze coś niezrozumiałego w moją szyję. – Nie ociągaj się. Chcę to zrobić razem z tobą… No już… Postaraj się… Dla mnie – dodaję od niechcenia. Oczy omegi momentalnie robią się wielkie niczym spodki. Nie sądziłem, że jest tak głupiutki i da się nabrać na tanią sztuczkę. Poruszam się stałym tempem, co dla nas obu robi się dość męczące. Marzę wyłącznie o tym, by ukrócić słodką udrękę. Głośne jęki roznamiętnionego i wpółprzytomnego chłopaka doprowadzają nas obydwu na skraj przepaści.

Znużony i skrajnie wyczerpany piwnooki zasypia prawie natychmiast po spełnieniu. Chciałby się dalej tulić, lecz nie ma na to siły. Okrywam go szczelnie kołdrą i przez dłuższą chwilę obserwuję jego profil. Nie jest brzydki, choć nie określiłbym go mianem „w moim stylu”. Gdy jestem blisko niego, nie czuję nikotynowego głodu. Za to trawi mnie inny głód. Taki, którego dawno nie zaznałem. Najchętniej obudziłbym go i wziął jeszcze raz. A potem znowu,
i znowu… Bez końca… Mam jeszcze trzy miesiące, by się nim nacieszyć.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Wpadka rozdział 10

 

Wracam do domu przybity i zmęczony jak nigdy. Rzucam marynarkę na podłogę w salonie, a następnie ciężko opadam na białą sofę. Przez kilka dłuższych chwil chowam twarz w dłoniach i zamykam oczy. W powietrzu czuję subtelny zapach ciętych kwiatów oraz duszonego mięsa. Moja gosposia ma do załatwienia jakieś ważne sprawy, więc to ja będę musiał podać Samuelowi kolację.

- Wszystko przygotowałam, proszę pana. – Kobieta siada obok mnie, po czym kładzie swoją dłoń na moim ramieniu.

- Wiem. Dziękuję. Powiem kierowcy, by odwiózł cię do domu.

- Nie trzeba, proszę pana. Poradzę sobie.

- Nalegam – jestem nieustępliwy. Dobrze znam jej prywatne problemy.
– Możesz bez przeszkód korzystać z limuzyny tak długo, jak będziesz chciała.

- Postaram się wrócić najpóźniej jutro przed południem.

- Nie spiesz się. Do czasu porodu nie będę chodził do pracy. – Czujne spojrzenie przenikliwych oczu sprawia, że kontynuuję wątek. – Zawsze mówiłaś, że za dużo pracuję, więc postanowiłem cię posłuchać. – Uśmiecham się, by rozładować atmosferę.

- To słuszna decyzja. Najwyższa pora, by zajął się pan tym biednym chłopakiem.

- Żal ci Samuela, Dorothy? Nie pamiętasz, że to nasz wróg?

- Chciałabym, ale to trudne.

- Nie rozumiem. – Ta odpowiedź zbija mnie z tropu. – Trudno ci go nie lubić?

- Jest miły. Na wszystko się zgadza. Nie robi problemów. Dobrze by było, aby poświęcił mu pan więcej czasu. Dzieciaki mocno dają mu w kość.

- To moi synowie! – Przechwalam się, pękając z dumy. – Może wyrosną na piłkarzy? – Żartuję, lecz gosposia nie wygląda na rozbawioną.

- Powinien pan zwracać im uwagę na takie rzeczy. Bliźniaki doskonale zdają sobie sprawę, że nie jesteście razem. W dodatku to alfy… – Dorothy rzuca mi kolejne, znaczące spojrzenie. – Omega jest na przegranej pozycji. Dzieci nie liczą się z jego zdaniem. Do tego Samuel jest chory i wiecznie zmarznięty.

- Staram się go ogrzać – wzdycham, by ukryć zdenerwowanie. – Sama wiesz,
że nie odwzajemniam jego uczuć. Głupio mi, gdy mam go przytulić. – Zniżam głos do szeptu, bo czuję się mocno zawstydzony.

- Akurat to nie powinno pana martwić. – Słowa Dorothy niosą pocieszenie, którego od dawna potrzebowałem. – Samuel to rozumie. Dla niego dobro dzieci również jest na pierwszym miejscu.

- Powiedział ci o tym? – Cały się spinam, czekając na odpowiedź.

- Tak. Czasami rozmawiamy. Dziwi to pana?

To bardzo podchwytliwe pytanie. Jak mam na nie zareagować? Pochwalić się, że ostatni raz dostąpiłem „zaszczytu” konwersacji z Samuelem pół roku temu?

- Dorothy, możemy jechać. – Niespodziewane pojawienie się szofera ratuje mnie z opresji. – Przepraszam, panie Atkins. Nie chciałem przeszkadzać.
– Mężczyzna próbuje taktownie się wycofać, lecz wolę wykorzystać okazję
i pozbyć się tej dociekliwej dwójki.

- Nie przeszkadzasz nam – uśmiecham się nieszczerze, podnosząc się z sofy.
– Wprost przeciwnie. Proszę, zaopiekuj się Dorothy i zabierz ją, gdzie tylko będzie chciała.

- Nie będzie pan potrzebował samochodu? – Mój kierowca również zachowuje się dość podejrzliwie względem mnie. Razem z gosposią wymieniają między sobą serię spojrzeń, od których czuję zimny dreszcz na plecach.

- Nie. Zamierzam spędzić mnóstwo czasu w domu i cierpliwie czekać na synów. A wam życzę miłego wieczoru. Widzimy się pojutrze.

 

***

 

Cichy i spokojny wieczór z kieliszkiem wina to coś, na co od dawna miałem wielką ochotę. Nie powinienem pić, wiem o tym. Alkohol to zły doradca, ale jak inaczej mam się zrelaksować?

Jesteśmy sami w domu. Tylko on i ja. Za pół godziny muszę iść na górę, by podać kolację. Jeśli do tego czasu nie opanuję pożądliwych myśli, to…

Kłamca… Kłamca… – drwi ze mnie cichy głosik. – Celowo pozbyłeś się zarówno Dorothy, jak i szofera…

Nie, to nie tak! Dorothy potrzebuje samochodu, a ja…

Ty potrzebujesz seksu, a Samuel ciepła twojego ciała.

Nie! Opamiętaj się, Jeremy! I zachowuj jak dorosły! Nie jesteś już rozwydrzonym szczeniakiem. Myśl o dzieciach! Właśnie, o dzieciach. Brakuje mi ich. Ciekawe co by powiedziały na wieść, że tatuś jest bezrobotny? No
i prawdziwa wisienka na torcie – Jackson sprzedał Samuela jakiemuś zwyrodnialcowi.

Głupiutki piwnooki nadal czeka na odwiedziny. Nie ma pojęcia, że braciszek nie chce go w rodzinie, a resztę życia przyjdzie mu spędzić na kolanach, zadowalając jakiegoś kretyna. Tego już nie nazwiesz gwałtem, palancie?

Dopijam resztkę wina i ruszam do kuchni, by podgrzać kolację. Gosposia przygotowała pieczeń. Lubię pieczeń. Dzieciom także powinna smakować. Wyłączam kuchenkę i nakładam spory kawałek prosto na talerz, który leży na blacie. Obok niego znajduje się taca, a na niej witaminy, a także deser. No
i powinienem przygotować sałatkę. Będę musiał przypilnować, by ten mały uparciuch zjadł wszystko do ostatniego okruszka. W przeciwnym wypadku ograniczy się do kilku kęsów i pójdzie spać. Przez jakiś czas poleżę blisko niego, ale na tym koniec.

Zabieram perfekcyjnie zbilansowany posiłek i udaję się do pokoju gościnnego. Otwieram drzwi. Światło jest zapalone. Podchodzę do łóżka, które okazuje się puste. Pewnie jest w łazience. Odstawiam kolację omegi na stolik i cierpliwie czekam aż wróci.

Mija dziesięć minut. Po chwili z dziesięciu robi się dwadzieścia, a chłopak nadal nie wychodzi. A jeśli zasłabł? W jego stanie wszystko jest możliwe, zwłaszcza że niezbyt często wstaje. Mocno zaniepokojony i pełen najgorszych przeczuć wparowuję do środka niczym tornado. Samuel powolnie odwraca się w moją stronę, by sprawdzić kim jest intruz. Stoi dokładnie na wprost mnie. Jest nagi. Strumienie ciepłej wody leją się na jego skórę. Nabieram gwałtownie powietrza. Przyznaję, że nie takiego widoku się spodziewałem. Na tle czarnej, wykafelkowanej ściany  robi na mnie piorunujące wrażenie. Jego ręce obejmują zaokrąglony brzuszek. Mokre włosy poprzyklejane są do twarzy. I te oczy… Oczy pełne uczuć i czystej miłości…

Ostatnią rzeczą, jaką rejestrują moje zmysły, jest odgłos kroków. Moich kroków. Wystarczy kilka sekund, abym znalazł się blisko niego. Ubrania, które na sobie mam, momentalnie nasiąkają wodą. Serce bije mi zdecydowanie za szybko, a na ciele czuję dreszcze.

Samuel rozchyla lekko wargi, jakby chciał mi coś powiedzieć, lecz równie szybko rezygnuje z tego pomysłu. Jego skóra jest chłodna w dotyku. Gdy łapię go za ramiona i ostrożnie popycham do tyłu, wyczuwam pod palcami gęsią skórkę.

- Zimno ci… – Sięgam dłonią w kierunku mieszacza i przesuwam dźwignię odrobinę w lewo. Kłęby pary wokół nas wyraźnie gęstnieją. – Za chwilę będzie gorąco, zobaczysz.

Obracam chłopaka tyłem do siebie i chwytam go za nadgarstki. Samuel niechętnie odrywa je od brzucha.

- Oprzyj ręce na ścianie, o tak. – Upewniam się, że mnie posłucha, po czym nagradzam mojego kochanka serią delikatnych pocałunków, którymi obsypuję jego nagi kark. Uwielbiam to miejsce. Zwłaszcza u niego.

Piwnooki nieznacznie odchyla głowę, by spojrzeć na mnie z ukosa.

- O co chodzi? – pytam, próbując odgadnąć jego myśli. – Mam przestać? – Gdy nie reaguje, pochylam głowę i przesuwam językiem po jego mokrych plecach. W ten sam sposób wyznaczam trasę wiodącą wzdłuż jego kręgosłupa, aż do pośladków. Ze ściśniętego gardła wydobywa się zbyt ciche jak na mój gust westchnienie, które odbija się echem od marmurowych ścian. – Będziesz tu pięknie brzmiał – droczę się, łapiąc go za biodra. Nadal są dość szczupłe,
a jednocześnie lekko zaokrąglone przez ciążę. – Nie ruszaj się – mruczę zmysłowo, ponownie liżąc jego skórę. Tym razem zamierzam bardziej się postarać. Uwiodę go. Będę bezlitosny, aż stanie się uległy. Na razie obserwuje mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Wiem, wiem… Niecierpliwisz się. Chcesz tego?

- Aaach! – Samuel krzyczy, zaskoczony faktem, że wsuwam język w wąską szczelinę między jego pośladkami. Próbuje uciec od rozkoszy, lecz ściana skutecznie to uniemożliwia. Nie mówiąc już o moich dłoniach, które go asekurują.

- Nie ruszaj się! - rozkazuję. – Masz grzecznie stać, opierając dłonie w taki sposób, w jaki ci pokazałem. No już – popędzam go. Chłopak przełyka ślinę. Jest niepewny. Najwidoczniej nikt nigdy nie pieścił go w taki sposób. – Dasz radę minimalnie się pochylić? – Zataczam kciukami niewielkie kółka na jego plecach, by ułatwić mu to zadanie. Gdy w końcu się poddaje, mogę bez przeszkód kontynuować.

Z początku jedynie drażnię malutkie wejście samym czubkiem języka, by łatwiej mu było przyzwyczaić się do tego uczucia. Dopiero po dłuższej chwili robię się bardziej śmiały. Samuel także. Zaczyna pojękiwać. Im głośniej się zachowuje, tym większą satysfakcję odczuwam. Bez najmniejszego problemu wbijam się w sam środek moich osobistych wrót do nieba, a gdy taka stymulacja przestaje mu wystarczać, pomagam sobie palcami.

- Właśnie tak… Pokaż mi, jak bardzo mnie chcesz. – Zachęcam go do większej otwartości, by nieśmiały taniec jego bioder znalazł swój wymarzony rytm.
– W środku cały płoniesz. Czujesz to? Czujesz żar, jaki w sobie nosisz?

Mógłbym sprawić, że dojdzie, lecz to zepsułoby zabawę. Cofam rękę,
i pozwalam, by chwilę odpoczął. W oczach Samuela dostrzegam cień niezadowolenia.

- To jeszcze nie koniec – zapewniam go. – Nie byłeś jeszcze dostatecznie głośno. – Na moich ustach pojawia się kokieteryjny uśmieszek. – Jeśli zaraz
w ciebie nie wejdę, to oszaleję.

Zwinny niczym kot, błyskawicznie unoszę się do góry i rozpinam rozporek. Nie jest to zbyt proste zadanie, zwarzywszy na fakt, że cały drżę w oczekiwaniu na spełnienie. Poza tym mam na sobie całą masę zbędnych, w dodatku kompletnie przemoczonych ubrań.

Gdy udaje mi się uwolnić spragnionego dotyku członka, ocieram się nim
o jędrne pośladki mojego kochanka, lecz nic ponad to nie robię. Zniecierpliwiony omega odwraca głowę. Nasze oczy wreszcie się spotykają.

- Patrz na mnie – żądam tonem nie znoszącym sprzeciwu, po czym nakierowuję główkę na jego wejście i lekko pcham.

Krzyk ekstazy wypełnia pomieszczenie. Właśnie tak. Chcę go słyszeć. W tym celu wsuwam się odrobinę głębiej, po czym znowu zamieram. Cierpliwość jest cnotą, jak mawia przysłowie. A ja zniosę naprawdę wiele, jeśli tylko on będzie na mnie w pełni gotowy.

- Nie spiesz się – szepczę mu do ucha. – Mamy czas. Mnóstwo czasu…
– Przykrywam jego dłonie swoimi, wycofując się. Samuel jęczy dosadnie, dając mi do zrozumienia, że nie tego oczekiwał. – Tak lepiej? – pytam, zatapiając się cały w jego wnętrzu. – Stałeś się bardzo zachłanny, wiesz? Na szczęście potrafię sobie z tobą poradzić…

Zachowanie stałego, powolnego tempa, nie sprawia mi dzisiaj większego problemu. Choć tracę zmysły z powodu odczuwanego pożądania, miłosne jęki omegi utwierdzają mnie w przekonaniu, że jest mu dobrze. Spacyfikowałem jego dłonie, którymi najprawdopodobniej chciałby się dotykać. Skubię go po szyi, przez co aż dygocze. I czekam. Bez dodatkowej stymulacji szczytowanie nie należy do najłatwiejszych, ale blondyn powinien sobie poradzić. Jest już blisko, naprawdę blisko…

- Pochyl się odrobinę bardziej – radzę mu, splatając oba drobne nadgarstki jedną ręką. Drugą ciasno go obejmuję, by mógł wtulić się w moje ramiona. Będzie potrzebował oparcia, na wypadek gdyby nogi go zawiodły. – A teraz krzycz…
 – Raz za razem trafiam w jego czuły punkt, wywołując prawdziwe spazmy
w drobnym ciele. Chłopak jest tak oszołomiony, że chyba nie ma pojęcia co się dzieje. Unosi ociężałe powieki i patrzy na mnie w taki sposób, że udziela mi się jego nastrój. Pochylam nieznacznie głowę i muskam jego usta swoimi.

Jeremy, miałeś go nie całować!

I nie całuję… Ja tylko… Odrobinę… Ma takie słodkie wargi… Seksowne, miękkie… Mam ochotę zawładnąć nimi na dłużej. Pozbawić resztek tchu. Sprawić, by jęczał mi prosto w usta…

- Mhmm…

Nie dam rady! Nie umiem mu się oprzeć! Ja muszę… Tylko raz…

- Jesteś okropny… Po prostu okropny… – Pieszczę wnętrze ust chłopaka, zwiększając tym samym jego przewagę. Samuel zamiera, zupełnie jakby to był jego pierwszy raz. Unosi powieki. Mruga kilka razy. Po chwili w jego oczach błyszczą łzy, a spojrzenie przepełnia miłość.

Czuję silne ukłucie w klatce piersiowej, które każe mi być dla niego lepszym. Troskliwszym. Opiekować się nim w dzień i w nocy.

Idioto! Nie widzisz, że celowo otwiera przed tobą swoje serce?! Jak tak dalej pójdzie, omota cię, wykorzysta i zmusi, abyś się z nim związał!

Więź… Jak mogę być taki nieostrożny? Seks seksem, ale nie spędzimy razem reszty życia. Nie chcę go! Nie kocham! On to robi wyłącznie po to, by się zemścić!

Rzucam omedze harde spojrzenie i znacznie się od niego odsuwam. Zagryzam mocno dolną wargę i zaczynam się poruszać bardziej agresywnie. Ta zmiana nieco przeraża wątłego Reeda. Chowa twarz, opierając czoło na swoim przedramieniu.

- Dojdź i miejmy to już za sobą – warczę na niego. Romantyczny nastrój znika niczym bańka mydlana. Nie oznacza to jednak, że blondyn nie chce spełnienia. Orgazm kosztuje go sporo wysiłku. Po chwili ja także dochodzę, oblewając nasieniem jego kształtne pośladki.

Tak jak przypuszczałem, Samuel nie jest w stanie dłużej utrzymać się na nogach, które niebezpiecznie się pod nim chwieją. To moja wina. Miał leżeć.

Ubieram ciężarnego w gruby, frotowy szlafrok i biorę na ręce. Zanoszę go prosto do łóżka, a potem wracam do łazienki. Szybko ściągam z siebie mokre ubrania i wycieram ciało jasnoszarym ręcznikiem, który obwijam wokół bioder. Zabieram ze sobą jeszcze jeden ręcznik oraz czystą piżamę i wracam do sypialni.

Samuel starannie omija wzrokiem moją twarz, gdy suszę jego włosy, a także pomagam mu się ubrać i zakopać pod kołdrą.

- Kolacja wystygła. – Jedno spojrzenie na tacę uświadamia mi, że moje zachowanie przynosi więcej szkody niż pożytku. – Podgrzeję to i zaraz wracam. – W popłochu uciekam do kuchni. Gdy talerz z pieczenią wraca do kuchenki mikrofalowej, idę do swojego pokoju po suchy dres oraz bluzę.

Najchętniej wyszedłbym na zewnątrz i zapalił papierosa.

Nakarmisz go, a potem zajmiesz się sobą. Spokojnie. Nie panikuj. Nic złego się nie stało.

Nie stało, ale mogło stać! Jeszcze kilka pocałunków, a wpadłbym w sidła wroga, jak jakiś amator! To chuchro pogrywa sobie ze mną jak chce, a ja mu na to pozwalam! Co on sobie myśli?! Że jak zrobi maślane oczy i nadstawi tyłek, to stracę dla niego głowę?!

Weź się w garść i pomyśl o dzieciach. To tylko trzy miesiące, a potem mały Reed zniknie z twojego życia już na zawsze.

Wracam do pokoju gościnnego. Samuel leży na łóżku, okryty po szyję.

- Nie śpij. Musisz to zjeść – wydaję mu polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu. Dwudziestolatek próbuje poprawić poduszki, by móc się o nie oprzeć. Robi to nieznośnie powoli, ponownie igrając z moimi zszarganymi nerwami. – Zostaw, ja to zrobię. – Zirytowany i rozdrażniony, pomagam mu usiąść. Chyba serio jest zmęczony, bo gdy łapię go za ramiona, przypomina kukiełkę na sznurkach, z którą można zrobić dosłownie wszystko. No i nadal jest mu chłodno.

Po piętnastu minutach obserwowania, jak zmusza się do przełknięcia kilku malutkich kęsów, walcząc przy tym z ołowianymi powiekami, daję za wygraną.

- Śniadania tak łatwo ci nie odpuszczę – ostrzegam odstawiając tacę na stół. Gaszę światło. By podtrzymać efekt moich uprzednich starań, obchodzę łóżko
i kładę się po drugiej stronie. – Dziś wyjątkowo śpimy razem – oświadczam nieco zdziwionemu chłopakowi. – Gdy marzniesz, nie słyszę dzieci. Namęczyłem się, by było im chociaż odrobinę cieplej – przerzucam ramię przez jego klatkę piersiową. – Mam nadzieję, że to coś da – mówię bardziej do siebie, niż do niego. Samuel i tak mnie nie słucha. Praktycznie od razu zasypia.

 

„Tato…”

 

Uśmiecham się do siebie, słysząc cichutkie głosiki moich synów. Oni także są zmęczeni. Przez kilka chwil gładzę brzuszek, by czuli moją obecność,
a następnie zasypiam.