„Bezsenne Noce”
Powrót na wieś to nie tylko przyjemności, ale i obowiązki. Do południa zajmuję się głównie moimi książkami oraz sekretnym projektem. Przeglądam materiały, uzupełniam kalendarz. Dzwonię także do April, by zapytać, czy mecenas odwiedził już galerię Robinsona. Moja agentka twierdzi, że osobiście pilotuje tę ważną sprawę. Mam się nie martwić i postarać przekonać narzeczonego, by zgodził się na podjęcie współpracy z jej agencją.
Około piętnastej jestem już zmęczony. Marzę, aby położyć się do łóżka i przytulić złotowłosego. Jednak zanim to się stanie wypadałoby sprawdzić, gdzie on jest oraz uzupełnić zapasy jogurtu dla dziecka.
Wypad na szybkie zakupy nie zajmuje mi zbyt wiele czasu. Uzbrojony w deser o smaku malinowym, wyruszam na poszukiwania. Jak się okazuje, odnalezienie sklepu pani Gertrudy to spore wyzwanie. Na szczęście wgrałem Eli pewną aplikację, dzięki której mogę go w każdej chwili zlokalizować. I tak właśnie robię. Ciężarnemu chyba spodobał się nowy telefon, co bardzo mnie cieszy. Tablet także ze sobą zabrał. Za to powerbank zostawił na stole. Muszę go poprosić, by zawsze miał go ze sobą, tak na wszelki wypadek.
Moje szpiegowskie urządzenie wskazuje jednoznacznie, że Eli znajduje się w niewielkim budynku, którego szyby przysłonięte są morelowymi roletami. Podchodzę więc do drzwi i naciskam klamkę. Zaglądam do środka. Nikogo nie widać. Wchodzę głębiej. W pomieszczeniu panuje bałagan. Wszędzie porozrzucane są kartony, puszki po farbie oraz meble, które nie zostały jeszcze ustawione. Z kolei na podłodze skołtuniono kilometry folii malarskiej.
- Skarbie? – wołam ukochanego, który gdzieś się tu zawieruszył.
- Tutaj jestem – odpowiada.
Przesuwam część mebli, by dostać się do Eli, który siedzi na podłodze, uzbrojony w pędzel.
- Myślisz, że pani Gertruda będzie zadowolona? – Chłopak wskazuje na swoje najnowsze arcydzieło. Największą ścianę, która znajduje się na wprost wejścia, zamienił na domek z piernika.
- Zadowolona? Skarbie… To jest niesamowite! – chwalę go, szczerze zaskoczony jego pomysłowością oraz dbałością o detale.
- Dziękuję. Starałem się, by ciasteczka wyglądały zupełnie jak te, które pani Gertruda będzie sprzedawać. – Króliczek po raz kolejny przygląda się swojej pracy, po czym przeciąga leniwie. – Jeszcze kilka godzin i powinienem skończyć. A jutro zajmę się tamtą ścianą – wskazuje na białe „płótno”, które planuje wykorzystać.
- Przywiozłem ci coś – pokazuję ciężarnemu jogurt, na widok którego reaguje entuzjastycznie.
- Max, dziękuję! – Eli wyciąga w moją stronę dłoń umazaną farbą. – Dzidziuś bardzo chciał jakiś deser. – Z przyjemnością obserwuję, jak mój narzeczony pozbywa się plastikowej osłonki, a następnie przymyka powieki, rozkoszując ulubionym przysmakiem. – Taki dobry… – mruczy niczym kot.
Jego rozemocjonowanie sprawia, że mam ochotę ponownie go rozebrać i posiąść. Co prawda nie ma tu łóżka, lecz widzę masę innych możliwości. Mógłbym na przykład zostawić ślady na jego skórze, marząc po niej farbą…
- Cieszę się, że ci smakuję – przywołuję na twarz wyuczony uśmiech, by nie zdradzić się ze swoimi niegrzecznymi planami.
Deser szybko znika. Eli odstawia pusty kubeczek na podłogę i obejmuje brzuszek ramionami.
- Dziecku jest teraz dobrze. – Lepszego komplementu od dawna nie słyszałem.
- Może trochę odpoczniesz? – proponuję.
- Może… – Pomagam Króliczkowi wstać, po czym podsuwam mu krzesło. – Wolę siedzieć na twoich kolanach.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – przygarniam do siebie mój najukochańszy skarb. – Wygonie?
- Mhm… – Eli układa głowę na moim ramieniu i przymyka powieki. Siedzimy w ciszy przez kilka minut.
- Pewnie już wiesz, że kupiłem nowy samochód. Wybierzmy się, w ramach testów, na kolejną randkę. Masz ochotę? – odzywam się jako pierwszy.
- W ramach testów? – Eli unosi wzrok i wpatruje się we mnie przez chwilę.
- Sprawdzimy, czy jest dość szybki. Jak sądzisz, ile minut potrzeba, by dojechać stąd do najbliższego hotelu?
- Max… ! – Twarz blondyna wyraża oburzenie, pomieszane z czarodziejskim uśmiechem.
- Nie masz ochoty na kąpiel z hydromasażem i gofry? – kuszę ukochanego, gładząc go jednocześnie po plecach.
- Pomyślimy o tym, gdy skończę malowanie, dobrze?
- Ile czasu potrzebujesz? – wzdycham, załamany koniecznością dalszego czekania.
- Dzisiaj powinienem uporać się z piernikowym domkiem. Jutro maluję tamtą ścianę, a pojutrze…
- Pojutrze? Dlaczego nie dzisiaj? – marudzę.
- Pani Gertruda wynajęła profesjonalnego dekoratora wnętrz, który jest bardzo drogi. Nie chcę narażać jej na dodatkowe koszty, więc… – Eli próbuje jakoś mi to wytłumaczyć, ale ja nie zamierzam słuchać.
- Wolisz to – wskazuję na bałagan, który wokół nas panuje – od pokoju z wielkim łóżkiem?
- Nie mogę. Obiecałem.
- Obiecałem, obiecałem! – przedrzeźniam go. – A co z nami?
- Nie wiem. – Osiemnastolatek udziela kolejnej wymijającej odpowiedzi.
- Wiesz, tylko nie chcesz mi powiedzieć.
- To nie tak – Eli zsuwa się z moich kolan i odwraca do mnie plecami. Udaje, że układa pędzle, lecz robi to wyłącznie po to, by nie patrzeć mi w oczy.
- Chowanie głowy w piasek nic nie da. Czemu nie jesteś wobec mnie szczery? Dałeś się zastraszyć rodzicom! Boisz się, co sobie pomyślą?
- Max, zostaw mnie w spokoju. Mam dużo pracy. – Blondyn ponownie siada na podłodze. Sięga po farby, którymi wyczarowuje kolejne łakocie.
- To tak nie może wyglądać! Czemu nic nie mówisz? – Zaciskam dłonie z bezsilności. Najchętniej podszedłbym do niego i potrząsnął. Może dzięki temu przestałby uciekać i zrozumiał, że jestem po jego stronie.
- A co mam powiedzieć? – pyta rozsądnie. – Najpierw tygodniami mnie odpychałeś, a teraz…
- Skarbie, rozmawialiśmy już o tym – przerywam mu, siadając obok niego na podłodze. Dręczy mnie ból w jego głosie. Eli nadal ma do mnie żal. I słusznie. Należy mi się za to, jak go traktowałem, ale… Wierzę, że zdołam zatrzeć złe wrażenie. Udowodnię mu, że bardzo go kocham i jest dla mnie najważniejszy. – Nie zmienię przeszłości, bo nie umiem. Za to mogę ci obiecać, że od tej pory czekają nas tylko miłe chwile. Zaopiekuję się tobą i naszym dzidziusiem. Będę was bez przerwy rozpieszczać – przytulam fiołkowookiego i ocieram się nosem o jego policzek. – Spełnię każdą twoją zachciankę. Będę cię karmić słodyczami, nosić na rękach, a w nocy…
- Max… - Moje imię w jego ustach brzmi jak niespełnione pragnienie. Rozpraszasz mnie. – Policzki nastolatka przybierają barwę różanych płatków.
- Chcesz mnie, prawda? Chcesz, żebym cię rozebrał i pieścił… – szepczę mu do ucha.
- Ja… – Oczy Eli ciemnieją od pożądania. Ma rozchylone usta, bo trudno mu się skupić na odpowiedzi. Chwytam go za rękę i splatam nasze palce. – Pobrudzisz się od farby.
- Będziemy razem bardzo, ale to bardzo szczęśliwi, zobaczysz. Tak długo na ciebie czekałem. – Serce gwałtownie mi przyspiesza. To jest ta chwila. Powiem mu o swoich uczuciach. Powiem, że nie wyobrażam sobie dalszego życia bez jego bliskości. Eli spogląda mi prosto w oczy. Fiołkowe tęczówki hipnotyzują mnie swoim blaskiem. – Skarbie, ja…
- Eli, jesteś tu? – Do sklepu wkracza niedźwiedź, po raz drugi przerywając intymne chwile. Króliczek, jak to Króliczek, odskakuje ode mnie, pospiesznie wracając do porzuconego wcześniej zajęcia.
- Tutaj jestem, proszę pana – odzywa się cichym głosem.
- Jak ci idzie? – pyta ojciec, rzucając mi przy tym krytyczne spojrzenie. – Max, co tu robisz? – udaje zdziwionego moją obecnością. – Sądziłem, że jesteś zajęty pisaniem, ale skoro masz tyle wolnego, to pomóż mi rozładować samochód. No już, pospiesz się! – popędza mnie.
Jestem tak wściekły, że samo oddychanie przychodzi mi z trudem. Obiecałem sobie, że nie wywołam żadnej awantury przy Eli. Złotowłosy ma dość swoich problemów, a starcie między ojcem i mną nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Nie chcę, aby się niepotrzebnie denerwował. Stres może zaszkodzić naszemu synkowi. Podnoszę się z ziemi i z ciężkim sercem zostawiam chłopaka samemu sobie.
Ojciec i ja pracujemy w milczeniu. Nie zaczepiam go jako pierwszy, bo nie pozwolę, by czerpał dodatkową porcję satysfakcji z faktu, iż solidnie nadepnął mi na odcisk. Eli to obecnie moje oczko w głowie. Nie dam go krzywdzić. Zwłaszcza, że moi rodzice okazali mu brak empatii i zrozumienia. Od samego początku widzieli i wiedzieli, że za fasadą dorosłości kryje się młodziutki i zagubiony chłopak, który nie ma w nikim oparcia. Gdy otworzył przed nimi serce, dotkliwie go zranili. Mając to wszystko na uwadze, dźwigam w milczeniu kartony, a następnie wsiadam do swojego samochodu i odjeżdżam. Na konfrontację przyjdzie jeszcze czas…
Popołudnie zaliczam do wyjątkowo pracowitych. Wśród natłoku ważnych spraw najbardziej cieszy mnie wiadomość od April. Ponoć pan Robinson zgodził się na podpisanie porozumienia. Obrazy Eli zostaną wycofane z wernisażu. Właściciel galerii zobowiązał się do oddanie płócien, które nie były kopiami innych obrazów. W zamian za to zachowa wszystkie grafiki, akwarele oraz szkice, które mój ukochany stworzył w przeciągu ostatnich miesięcy. Nie jest to perfekcyjne wyjście z sytuacji. Zwłaszcza, że to Edmund w dalszym ciągu będzie uważany za ich autora. By zmienić ten stan rzeczy, trzeba by było wytoczyć oszustowi proces. April i ja zgodnie uważamy, że ta opcja nie wchodzi w grę. Moja agentka wielokrotnie podkreśliła, że taka afera mogłaby w przyszłości zaszkodzić Króliczkowi. Nie zależy nam przecież na taniej sensacji. Sprawy sądowe ciągnęłyby się miesiącami. Nie mówiąc już o tym, że każdy wypracowany przez ciężarnego sukces miałby dość gorzki smak. Do końca życia wytykano by mu współpracę z Impression.
Sumienie podpowiada mi, że nie należy podejmować tak ważnych decyzji za Eli. Powinniśmy o tym szczerze i otwarcie porozmawiać. Przedyskutować wspólnie wszystkie opcje. Jednak April i na to znalazła sposób. Jej zdaniem wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo agencja „przejęła opiekę” nam młodziutkim malarzem. Wystarczy, że chłopak podpisze umowę. April i Jeff nadal badają rynek dzieł sztuki. Za żadne skarby nie wypuszczą z rąk tak dobrze rokującego artysty. No i mają mnie. Rekomendacja o wzorowej współpracy z mojej strony ma przekonać Eli, że lepiej nie mógł trafić. Ufam April. Jest naprawdę świetną agentką. Mam więc nadzieję, że Eli także jej zaufa.
Wracam do domu około dwudziestej pierwszej. Wita mnie mama, która przygotowuje kolację.
- Synku, gdzie byłeś przez cały dzień? Martwiłam się.
- Nie umiem się skupić pracując w domu. Gdzie jest Eli?
- Tata przed chwilą do mnie dzwonił. Powiedział, że będą w domu za pół godziny. Eli uparł się, aby dokończyć piernikowy domek. Gertruda jest nim zachwycona! Popłakała się na jego widok. Nie masz pojęcia jakie to szczęście, gdy los zsyła kogoś tak utalentowanego. Ludzie odwiedzający moje biuro nie mogą wyjść z podziwu. Eli jest niesamowity! – Mama rozpływa się nad talentem mojego ukochanego, mieszając jednocześnie gulasz, by się nie przypalił.
- Tak, to wielkie szczęście – przytakuję z grzeczności.
- Nakryjesz do stołu? – zostaję zagoniony do pracy w kuchni. – Tylko najpierw umyj ręce!
- Mamo, nie traktuj mnie jak dziecka.
- Przecież jesteś moim dzieckiem! – Oczy Pameli Ford przepełnia brak zrozumienia dla mojej krnąbrnej postawy.
- Skoro już mówimy o dzieciach – podchodzę do zlewu i odkręcam wodę – Eli tego nie zje – zwracaj jej uwagę na garnek pełen mięsa, którego ciężarny nie lubi.
- Przecież wiem. – Mama unosi pokrywkę mniejszego garnka i pokazuje mi porcję zupy marchewkowej. Cóż za ironia… Króliczek i marchewki…
- Przepraszam – szepczę zakłopotany.
- Stałeś się wobec nas podejrzliwy, choć zupełnie nie rozumiem dlaczego. Wypad z Freddym wydawał się dobrym pomysłem. Eli go lubi. Jego znajomych także. Chłopcy obiecali, że będą się nim opiekować. Mieli posiedzieć przy ognisku i upiec trochę pianek. Nie przypuszczaliśmy, że pogoda się załamie i będzie padać.
- Mamo, on jest w ciąży. To chyba oczywiste, że powinien sobie darować spływy kajakowe, prawda? Zwłaszcza pod moją nieobecność. – Kończę wycierać ręce i rzucam ściereczkę na blat. – Gdyby Eli albo dziecku coś się stało… – boję się dokończyć tego zdania.
- Max, Eli nie miał brać udziału w spływie, lecz spędzić trochę czasu ze znajomymi. On prawie nigdzie nie wychodzi. – Moja rodzicielka traktuje cała sytuację zbyt lekko. Do głowy jej nie przyszło, że przez ich niedorzeczne pomysły prawie dostałem zawału.
- Pozwól, że od tej pory to ja będę wyszukiwać mu rozrywki, dobrze? – komentuje sarkastycznie, nie ukrywając rozczarowania.
- Synku, rozumiem, że się o niego martwiłeś, ale naprawdę nie miałeś powodu. Freddy zapewnił nas, że domki są w bardzo dobrym stanie. Poza tym tata z samego rana chciał jechać po Eli i przywieźć go do domu, ale okazało się, że go ubiegłeś.
- A co twoim zdaniem powinienem zrobić? Poczekać aż się rozchoruje? – kpię. – Ten twój Freddy także nie jest święty – przypominam mamie niechlubną przeszłość jej ulubieńca, który pchał się z łapami tam, gdzie nie powinien.
- Maxwell, przesadzasz. Nie stało się nic złego.
- Ale mogło się stać – twardo upieram się przy swoim.
- Nie jest to powód, by traktować nas jako wrogów. – Mama dolewa oliwy do ognia.
- Nie traktuję was jak wrogów – wzdycham ciężko, próbując zapanować nad emocjami. – Liczyłem na odrobinę zdrowego rozsądku. Bezgranicznie ufałem, że kilkudniowa opieka nad miłością mojego życia nie przysporzy wam większych problemów. Zawiedliście mnie i to bardzo – kończę swój wywód.
- Max, jak możesz mówić takie rzeczy?! Jesteś bezduszny! Kilka tygodni temu zrobiłbyś wszystko, by wydrzeć dziecko z jego brzucha, a teraz masz nam za złe, że chcieliśmy, aby się wyrwał z domu i spędził trochę czasu z dala od rysunków?!
Mama ma rację. Byłem tak zaślepiony, że nie przyszło mi do głowy, aby spojrzeć na wszystko oczami rodziców. Eli zawsze mógł na nich liczyć. Opiekowali się nim, jak umieli najlepiej.
- Wybacz mi, mamo – spuszczam głowę. – Nie to miałem na myśli. Wymuszone rozstanie mocno się na mnie odbiło. Przez burze nie mogłem dodzwonić się do domu, a potem… Nigdy nie czułem się tak, jak teraz. On wszystko zmienił. Wtargnął w moje życie. Da mi dziecko, którego od zawsze pragnąłem.
- Maxwell, tata i ja doskonale to rozumiemy. Eli jest dla nas jak drugi syn.
- Dziękuję! – rzucam się na panią koordynator i przytulam ją z całej siły.
- Co tu się dzieje? – Zazdrosny ojciec od razu rusza mamie z odsieczą. – Pamelo, nic ci nie jest?
- Kochanie… Nareszcie! Myślałam, że będziecie nocować w sklepie Gertrudy! – Mama dość szybko uwalnia się z moich objęć. Udaje przed ojcem, że nic się nie stało, lecz dobrze wiem, że wzruszyła ją nasza rozmowa. – Myjcie ręce i siadamy do stołu.
Kolacja przebiega w dość drętwej atmosferze. Eli jest zmęczony i milczący. Tata i ja nadal patrzymy na siebie wilkiem, a mama jak zawsze utknęła między młotem i kowadłem.
- Przepraszam, ale chciałbym się już położyć. – Króliczek odsuwa talerz z prawie nietkniętą zupą.
- Nic nie zjadłeś – zwracam mu uwagę, lecz nastolatek mnie nie słucha.
- Dobranoc – żegna się z rodzicami bladym uśmiechem, po czym znika na górze.
Pomagam mamie posprzątać ze stołu, a następnie wyciągam z zamrażalnika opakowanie jogurtu. To marny substytut porządnego posiłku. Mimo to wolę nie ryzykować, że mój synek pójdzie spać głodny.
Gdy wchodzę do naszej sypialni, Eli poprawia poduszki, na których zamierza się położyć.
- Skarbie, masz ochotę na deser? – pytam nastolatka, który ściąga z włosów gumkę i przeczesuje potargane pasma palcami.
- Nie dzisiaj – odpowiada sennie.
- Nie chcesz ze mną spać? – Z żalem obserwuję, jak Króliczek kładzie się w swoim łóżku.
- Max, nie oszukuj. Wcale nie chodzi ci o spanie.
- Chcę cię tylko przytulić… – żebrzę o odrobinę czułości. – Zjedz chociaż troszeczkę – podsuwam blondynowi przyniesiony deser. Eli nic nie mówi. Odbiera ode mnie pojemnik, okrywa się szczelnie kołdrą i kosztuje odrobinę. Oczy same mu się zamykają. Nie chcę go męczyć. – Dobranoc – szepczę cichutko, po czym gaszę światło.
Mam za sobą ciężki, stresujący dzień, lecz nie czuję zmęczenia. Wprost przeciwnie. Zjadam sojowy frykas Króliczka pisząc jednocześnie nowy rozdział książki. Moje ciało zbyt wyraźnie odczuwa tęsknotę za ukochanym. Jak mam zasnąć, skoro nie mogę się do niego przytulić?
Przed drugą odkładam komputer i wpatruję się w ciemność. Problemy między nami znowu zaczynają się mnożyć. Czemu nie możemy być jak inne pary – wspólnie pokonywać przeciwności losu… Nie chcę, by Eli pomyślał, że go zawiodłem. Podjąłem decyzję, fakt. Powinienem zapytać go o zdanie, lecz w obecnej sytuacji podpisanie porozumienia z Robinsonem to najlepsze wyjście. W dodatku udało mi się uratować obrazy, które wiele dla niego znaczyły. Jak mam mu o tym powiedzieć, by nie wpadł we wściekłość i nie zaczął mnie na nowo nienawidzić?
- Nie… Nie chcę… Nie chcę… – Złotowłosy zaczyna szamotać się we śnie.
- Skarbie? – zrywam się z łóżka i od razu do niego podbiegam. – Nie bój się. To tylko sen – próbuję go obudzić.
- Nie chcę… Max, nie pozwól mu… Nie pozwól… – po policzkach Eli spływają łzy.
- O nie, płakać przy mnie z pewnością nie będziesz… – Wydostaję ukochanego z pościeli i przenoszę do swojego łóżka. – Przytul się do mnie. Już nikt cię nie skrzywdzi – zapewniam ciężarnego, gładząc go po splątanych włosach. – Mój mały, kochany Króliczek…
Eli układa głowę na moim ramieniu i ponownie zasypia, przywierając do mnie dość ściśle swoim drobnym ciałem. Jego puls powoli się uspokaja, a oddech wyrównuje. Nie mam pojęcia, co mu się śniło, lecz jedno jest pewne. Od tej chwili nie będzie już sypiał sam.