czwartek, 28 lutego 2019

mpreg 62

„Bezsenne Noce


Powrót na wieś to nie tylko przyjemności, ale i obowiązki. Do południa zajmuję się głównie moimi książkami oraz sekretnym projektem. Przeglądam materiały, uzupełniam kalendarz. Dzwonię także do April, by zapytać, czy mecenas odwiedził już galerię Robinsona. Moja agentka twierdzi, że osobiście pilotuje tę ważną sprawę. Mam się nie martwić i postarać przekonać narzeczonego, by zgodził się na podjęcie współpracy z jej agencją.
Około piętnastej jestem już zmęczony. Marzę, aby położyć się do łóżka i przytulić złotowłosego. Jednak zanim to się stanie wypadałoby sprawdzić, gdzie on jest oraz uzupełnić zapasy jogurtu dla dziecka.
Wypad na szybkie zakupy nie zajmuje mi zbyt wiele czasu. Uzbrojony w deser o smaku malinowym, wyruszam na poszukiwania. Jak się okazuje, odnalezienie sklepu pani Gertrudy to spore wyzwanie. Na szczęście wgrałem Eli pewną aplikację, dzięki której mogę go w każdej chwili zlokalizować. I tak właśnie robię. Ciężarnemu chyba spodobał się nowy telefon, co bardzo mnie cieszy. Tablet także ze sobą zabrał. Za to powerbank zostawił na stole. Muszę go poprosić, by zawsze miał go ze sobą, tak na wszelki wypadek.
Moje szpiegowskie urządzenie wskazuje jednoznacznie, że Eli znajduje się w niewielkim budynku, którego szyby przysłonięte są morelowymi roletami. Podchodzę więc do drzwi i naciskam klamkę. Zaglądam do środka. Nikogo nie widać. Wchodzę głębiej. W pomieszczeniu panuje bałagan. Wszędzie porozrzucane są kartony, puszki po farbie oraz meble, które nie zostały jeszcze ustawione. Z kolei na podłodze skołtuniono kilometry folii malarskiej.
- Skarbie? – wołam ukochanego, który gdzieś się tu zawieruszył.
- Tutaj jestem – odpowiada.
Przesuwam część mebli, by dostać się do Eli, który siedzi na podłodze, uzbrojony w pędzel.
- Myślisz, że pani Gertruda będzie zadowolona? – Chłopak wskazuje na swoje najnowsze arcydzieło. Największą ścianę, która znajduje się na wprost wejścia, zamienił na domek z piernika.
- Zadowolona? Skarbie… To jest niesamowite! – chwalę go, szczerze zaskoczony jego pomysłowością oraz dbałością o detale.
- Dziękuję. Starałem się, by ciasteczka wyglądały zupełnie jak te, które pani Gertruda będzie sprzedawać. – Króliczek po raz kolejny przygląda się swojej pracy, po czym przeciąga leniwie. – Jeszcze kilka godzin i powinienem skończyć. A jutro zajmę się tamtą ścianą – wskazuje na białe „płótno”, które planuje wykorzystać.
- Przywiozłem ci coś – pokazuję ciężarnemu jogurt, na widok którego reaguje entuzjastycznie.
- Max, dziękuję! – Eli wyciąga w moją stronę dłoń umazaną farbą. – Dzidziuś bardzo chciał jakiś deser. – Z przyjemnością obserwuję, jak mój narzeczony pozbywa się plastikowej osłonki, a następnie przymyka powieki, rozkoszując ulubionym przysmakiem. – Taki dobry… – mruczy niczym kot.
Jego rozemocjonowanie sprawia, że mam ochotę ponownie go rozebrać i posiąść. Co prawda nie ma tu łóżka, lecz widzę masę innych możliwości. Mógłbym na przykład zostawić ślady na jego skórze, marząc po niej farbą…
- Cieszę się, że ci smakuję – przywołuję na twarz wyuczony uśmiech, by nie zdradzić się ze swoimi niegrzecznymi planami.
Deser szybko znika. Eli odstawia pusty kubeczek na podłogę i obejmuje brzuszek ramionami.
- Dziecku jest teraz dobrze. – Lepszego komplementu od dawna nie słyszałem.
- Może trochę odpoczniesz? – proponuję.
- Może… – Pomagam Króliczkowi wstać, po czym podsuwam mu krzesło. – Wolę siedzieć na twoich kolanach.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – przygarniam do siebie mój najukochańszy skarb. – Wygonie?
- Mhm… –  Eli układa głowę na moim ramieniu i przymyka powieki. Siedzimy w ciszy przez kilka minut.
- Pewnie już wiesz, że kupiłem nowy samochód. Wybierzmy się, w ramach testów, na kolejną randkę. Masz ochotę? – odzywam się jako pierwszy.
- W ramach testów? – Eli unosi wzrok i wpatruje się we mnie przez chwilę.
- Sprawdzimy, czy jest dość szybki. Jak sądzisz, ile minut potrzeba, by dojechać stąd do najbliższego hotelu?
- Max… ! – Twarz blondyna wyraża oburzenie, pomieszane z czarodziejskim uśmiechem.
- Nie masz ochoty na kąpiel z hydromasażem i gofry? – kuszę ukochanego, gładząc go jednocześnie po plecach.
- Pomyślimy o tym, gdy skończę malowanie, dobrze?
- Ile czasu potrzebujesz? – wzdycham, załamany koniecznością dalszego czekania.
- Dzisiaj powinienem uporać się z piernikowym domkiem. Jutro maluję tamtą ścianę, a pojutrze…
- Pojutrze? Dlaczego nie dzisiaj? – marudzę.
- Pani Gertruda wynajęła profesjonalnego dekoratora wnętrz, który jest bardzo drogi. Nie chcę narażać jej na dodatkowe koszty, więc… – Eli próbuje jakoś mi to wytłumaczyć, ale ja nie zamierzam słuchać.
- Wolisz to – wskazuję na bałagan, który wokół nas panuje – od pokoju z wielkim łóżkiem?
- Nie mogę. Obiecałem.
- Obiecałem, obiecałem! – przedrzeźniam go. – A co z nami?
- Nie wiem. – Osiemnastolatek udziela kolejnej wymijającej odpowiedzi.
- Wiesz, tylko nie chcesz mi powiedzieć.
- To nie tak – Eli zsuwa się z moich kolan i odwraca do mnie plecami. Udaje, że układa pędzle, lecz robi to wyłącznie po to, by nie patrzeć mi w oczy.
- Chowanie głowy w piasek nic nie da. Czemu nie jesteś wobec mnie szczery? Dałeś się zastraszyć rodzicom! Boisz się, co sobie pomyślą?  
- Max, zostaw mnie w spokoju. Mam dużo pracy. – Blondyn ponownie siada na podłodze. Sięga po farby, którymi wyczarowuje kolejne łakocie.
- To tak nie może wyglądać! Czemu nic nie mówisz? – Zaciskam dłonie z bezsilności. Najchętniej podszedłbym do niego i potrząsnął. Może dzięki temu przestałby uciekać i zrozumiał, że jestem po jego stronie.
- A co mam powiedzieć? – pyta rozsądnie. – Najpierw tygodniami mnie odpychałeś, a teraz…
- Skarbie, rozmawialiśmy już o tym – przerywam mu, siadając obok niego na podłodze. Dręczy mnie ból w jego głosie. Eli nadal ma do mnie żal. I słusznie. Należy mi się za to, jak go traktowałem, ale… Wierzę, że zdołam zatrzeć złe wrażenie. Udowodnię mu, że bardzo go kocham i jest dla mnie najważniejszy. –  Nie zmienię przeszłości, bo nie umiem. Za to mogę ci obiecać, że od tej pory czekają nas tylko miłe chwile. Zaopiekuję się tobą i naszym dzidziusiem. Będę was bez przerwy rozpieszczać – przytulam fiołkowookiego i ocieram się nosem o jego policzek. – Spełnię każdą twoją zachciankę. Będę cię karmić słodyczami, nosić na rękach, a w nocy…
- Max… - Moje imię w jego ustach brzmi jak niespełnione pragnienie. Rozpraszasz mnie. – Policzki nastolatka przybierają barwę różanych płatków.
- Chcesz mnie, prawda? Chcesz, żebym cię rozebrał i pieścił… – szepczę mu do ucha.
- Ja… – Oczy Eli ciemnieją od pożądania. Ma rozchylone usta, bo trudno mu się skupić na odpowiedzi. Chwytam go za rękę i splatam nasze palce. – Pobrudzisz się od farby.
- Będziemy razem bardzo, ale to bardzo szczęśliwi, zobaczysz. Tak długo na ciebie czekałem. – Serce gwałtownie mi przyspiesza. To jest ta chwila. Powiem mu o swoich uczuciach. Powiem, że nie wyobrażam sobie dalszego życia bez jego bliskości. Eli spogląda mi prosto w oczy. Fiołkowe tęczówki hipnotyzują mnie swoim blaskiem. – Skarbie, ja…
- Eli, jesteś tu? – Do sklepu wkracza niedźwiedź, po raz drugi przerywając intymne chwile. Króliczek, jak to Króliczek, odskakuje ode mnie, pospiesznie wracając do porzuconego wcześniej zajęcia.
- Tutaj jestem, proszę pana – odzywa się cichym głosem.
- Jak ci idzie? – pyta ojciec, rzucając mi przy tym krytyczne spojrzenie. – Max, co tu robisz? – udaje zdziwionego moją obecnością. – Sądziłem, że jesteś zajęty pisaniem, ale skoro masz tyle wolnego, to pomóż mi rozładować samochód. No już, pospiesz się! – popędza mnie.
Jestem tak wściekły, że samo oddychanie przychodzi mi z trudem. Obiecałem sobie, że nie wywołam żadnej awantury przy Eli. Złotowłosy ma dość swoich problemów, a starcie między ojcem i mną nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Nie chcę, aby się niepotrzebnie denerwował. Stres może zaszkodzić naszemu synkowi. Podnoszę się z ziemi i z ciężkim sercem zostawiam chłopaka samemu sobie.
Ojciec i ja pracujemy w milczeniu. Nie zaczepiam go jako pierwszy, bo nie pozwolę, by czerpał dodatkową porcję satysfakcji z faktu, iż solidnie nadepnął mi na odcisk. Eli to obecnie moje oczko w głowie. Nie dam go krzywdzić. Zwłaszcza, że moi rodzice okazali mu brak empatii i zrozumienia. Od samego początku widzieli i wiedzieli, że za fasadą dorosłości kryje się młodziutki i zagubiony chłopak, który nie ma w nikim oparcia. Gdy otworzył przed nimi serce, dotkliwie go zranili. Mając to wszystko na uwadze, dźwigam w milczeniu kartony, a następnie wsiadam do swojego samochodu i odjeżdżam. Na konfrontację przyjdzie jeszcze czas…
Popołudnie zaliczam do wyjątkowo pracowitych. Wśród natłoku ważnych spraw najbardziej cieszy mnie wiadomość od April. Ponoć pan Robinson zgodził się na podpisanie porozumienia. Obrazy Eli zostaną wycofane z wernisażu. Właściciel galerii zobowiązał się do oddanie płócien, które nie były kopiami innych obrazów. W zamian za to zachowa wszystkie grafiki, akwarele oraz szkice, które mój ukochany stworzył w przeciągu ostatnich miesięcy. Nie jest to perfekcyjne wyjście z sytuacji. Zwłaszcza, że to Edmund w dalszym ciągu będzie uważany za ich autora. By zmienić ten stan rzeczy, trzeba by było wytoczyć oszustowi proces. April i ja zgodnie uważamy, że ta opcja nie wchodzi w grę. Moja agentka wielokrotnie podkreśliła, że taka afera mogłaby w przyszłości zaszkodzić Króliczkowi. Nie zależy nam przecież na taniej sensacji. Sprawy sądowe ciągnęłyby się miesiącami. Nie mówiąc już o tym, że każdy wypracowany przez ciężarnego sukces miałby dość gorzki smak. Do końca życia wytykano by mu współpracę z Impression.
Sumienie podpowiada mi, że nie należy podejmować tak ważnych decyzji za Eli. Powinniśmy o tym szczerze i otwarcie porozmawiać. Przedyskutować wspólnie wszystkie opcje. Jednak April i na to znalazła sposób. Jej zdaniem wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo agencja „przejęła opiekę” nam młodziutkim malarzem. Wystarczy, że chłopak podpisze umowę. April i Jeff nadal badają rynek dzieł sztuki. Za żadne skarby nie wypuszczą z rąk tak dobrze rokującego artysty. No i mają mnie. Rekomendacja o wzorowej współpracy z mojej strony ma przekonać Eli, że lepiej nie mógł trafić. Ufam April. Jest naprawdę świetną agentką. Mam więc nadzieję, że Eli także jej zaufa.
Wracam do domu około dwudziestej pierwszej. Wita mnie mama, która przygotowuje kolację.
- Synku, gdzie byłeś przez cały dzień? Martwiłam się.
- Nie umiem się skupić pracując w domu. Gdzie jest Eli?
- Tata przed chwilą do mnie dzwonił. Powiedział, że będą w domu za pół godziny. Eli uparł się, aby dokończyć piernikowy domek. Gertruda jest nim zachwycona! Popłakała się na jego widok. Nie masz pojęcia jakie to szczęście, gdy los zsyła kogoś tak utalentowanego. Ludzie odwiedzający moje biuro nie mogą wyjść z podziwu. Eli jest niesamowity! – Mama rozpływa się nad talentem mojego ukochanego, mieszając jednocześnie gulasz, by się nie przypalił.
- Tak, to wielkie szczęście – przytakuję z grzeczności.
- Nakryjesz do stołu? – zostaję zagoniony do pracy w kuchni. – Tylko najpierw umyj ręce!
- Mamo, nie traktuj mnie jak dziecka.
- Przecież jesteś moim dzieckiem! – Oczy Pameli Ford przepełnia brak zrozumienia dla mojej krnąbrnej postawy.
- Skoro już mówimy o dzieciach – podchodzę do zlewu i odkręcam wodę – Eli tego nie zje – zwracaj jej uwagę na garnek pełen mięsa, którego ciężarny nie lubi.
- Przecież wiem. – Mama unosi pokrywkę mniejszego garnka i pokazuje mi porcję zupy marchewkowej. Cóż za ironia… Króliczek i marchewki…
- Przepraszam – szepczę zakłopotany.
- Stałeś się wobec nas podejrzliwy, choć zupełnie nie rozumiem dlaczego. Wypad z Freddym wydawał się dobrym pomysłem. Eli go lubi. Jego znajomych także. Chłopcy obiecali, że będą się nim opiekować. Mieli posiedzieć przy ognisku i upiec trochę pianek. Nie przypuszczaliśmy, że pogoda się załamie i będzie padać.
- Mamo, on jest w ciąży. To chyba oczywiste, że powinien sobie darować spływy kajakowe, prawda? Zwłaszcza pod moją nieobecność. – Kończę wycierać ręce i rzucam ściereczkę na blat. – Gdyby Eli albo dziecku coś się stało… – boję się dokończyć tego zdania.
- Max, Eli nie miał brać udziału w spływie, lecz spędzić trochę czasu ze znajomymi. On prawie nigdzie nie wychodzi. – Moja rodzicielka traktuje cała sytuację zbyt lekko. Do głowy jej nie przyszło, że przez ich niedorzeczne pomysły prawie dostałem zawału.
- Pozwól, że od tej pory to ja będę wyszukiwać mu rozrywki, dobrze? – komentuje sarkastycznie, nie ukrywając rozczarowania.
- Synku, rozumiem, że się o niego martwiłeś, ale naprawdę nie miałeś powodu. Freddy zapewnił nas, że domki są w bardzo dobrym stanie. Poza tym tata z samego rana chciał jechać po Eli i przywieźć go do domu, ale okazało się, że go ubiegłeś.
- A co twoim zdaniem powinienem zrobić? Poczekać aż się rozchoruje? – kpię. – Ten twój Freddy także nie jest święty – przypominam mamie niechlubną przeszłość jej ulubieńca, który pchał się z łapami tam, gdzie nie powinien.
- Maxwell, przesadzasz. Nie stało się nic złego.
- Ale mogło się stać – twardo upieram się przy swoim.
- Nie jest to powód, by traktować nas jako wrogów. – Mama dolewa oliwy do ognia.
- Nie traktuję was jak wrogów – wzdycham ciężko, próbując zapanować nad emocjami. – Liczyłem na odrobinę zdrowego rozsądku. Bezgranicznie ufałem, że kilkudniowa opieka nad miłością mojego życia nie przysporzy wam większych problemów. Zawiedliście mnie i to bardzo – kończę swój wywód.
- Max, jak możesz mówić takie rzeczy?! Jesteś bezduszny! Kilka tygodni temu zrobiłbyś wszystko, by wydrzeć dziecko z jego brzucha, a teraz masz nam za złe, że chcieliśmy, aby się wyrwał z domu i spędził trochę czasu z dala od rysunków?!
Mama ma rację. Byłem tak zaślepiony, że nie przyszło mi do głowy, aby spojrzeć na wszystko oczami rodziców. Eli zawsze mógł na nich liczyć. Opiekowali się nim, jak umieli najlepiej.
- Wybacz mi, mamo – spuszczam głowę. – Nie to miałem na myśli. Wymuszone rozstanie mocno się na mnie odbiło. Przez burze nie mogłem dodzwonić się do domu, a potem… Nigdy nie czułem się tak, jak teraz. On wszystko zmienił. Wtargnął w moje życie. Da mi dziecko, którego od zawsze pragnąłem.
- Maxwell, tata i ja doskonale to rozumiemy. Eli jest dla nas jak drugi syn.
- Dziękuję! – rzucam się na panią koordynator i przytulam ją z całej siły.
- Co tu się dzieje? – Zazdrosny ojciec od razu rusza mamie z odsieczą. – Pamelo, nic ci nie jest?
- Kochanie… Nareszcie! Myślałam, że będziecie nocować w sklepie Gertrudy! – Mama dość szybko uwalnia się z moich objęć. Udaje przed ojcem, że nic się nie stało, lecz dobrze wiem, że wzruszyła ją nasza rozmowa. – Myjcie ręce i siadamy do stołu.
Kolacja przebiega w dość drętwej atmosferze. Eli jest zmęczony i milczący. Tata i ja nadal patrzymy na siebie wilkiem, a mama jak zawsze utknęła między młotem i kowadłem.
- Przepraszam, ale chciałbym się już położyć. – Króliczek odsuwa talerz z prawie nietkniętą zupą.
- Nic nie zjadłeś – zwracam mu uwagę, lecz nastolatek mnie nie słucha.
- Dobranoc – żegna się z rodzicami bladym uśmiechem, po czym znika na górze.
Pomagam mamie posprzątać ze stołu, a następnie wyciągam z zamrażalnika opakowanie jogurtu. To marny substytut porządnego posiłku. Mimo to wolę nie ryzykować, że mój synek pójdzie spać głodny.
Gdy wchodzę do naszej sypialni, Eli poprawia poduszki, na których zamierza się położyć.
- Skarbie, masz ochotę na deser? – pytam nastolatka, który ściąga z włosów gumkę i przeczesuje potargane pasma palcami.
- Nie dzisiaj – odpowiada sennie.
- Nie chcesz ze mną spać? – Z żalem obserwuję, jak Króliczek kładzie się w swoim łóżku.
- Max, nie oszukuj. Wcale nie chodzi ci o spanie.
- Chcę cię tylko przytulić… – żebrzę o odrobinę czułości. – Zjedz chociaż troszeczkę – podsuwam blondynowi przyniesiony deser. Eli nic nie mówi. Odbiera ode mnie pojemnik, okrywa się szczelnie kołdrą i kosztuje odrobinę. Oczy same mu się zamykają. Nie chcę go męczyć. – Dobranoc – szepczę cichutko, po czym gaszę światło.
Mam za sobą ciężki, stresujący dzień, lecz nie czuję zmęczenia. Wprost przeciwnie. Zjadam sojowy frykas Króliczka pisząc jednocześnie nowy rozdział książki. Moje ciało zbyt wyraźnie odczuwa tęsknotę za ukochanym. Jak mam zasnąć, skoro nie mogę się do niego przytulić?
Przed drugą odkładam komputer i wpatruję się w ciemność. Problemy między nami znowu zaczynają się mnożyć. Czemu nie możemy być jak inne pary – wspólnie pokonywać przeciwności losu… Nie chcę, by Eli pomyślał, że go zawiodłem. Podjąłem decyzję, fakt. Powinienem zapytać go o zdanie, lecz w obecnej sytuacji podpisanie porozumienia z Robinsonem to najlepsze wyjście. W dodatku udało mi się uratować obrazy, które wiele dla niego znaczyły. Jak mam mu o tym powiedzieć, by nie wpadł we wściekłość i nie zaczął mnie na nowo nienawidzić?
- Nie… Nie chcę… Nie chcę… – Złotowłosy zaczyna szamotać się we śnie.
- Skarbie? – zrywam się z łóżka i od razu do niego podbiegam. – Nie bój się. To tylko sen – próbuję go obudzić.
- Nie chcę… Max, nie pozwól mu… Nie pozwól… – po policzkach Eli spływają łzy.
- O nie, płakać przy mnie z pewnością nie będziesz… – Wydostaję ukochanego z pościeli i przenoszę do swojego łóżka. – Przytul się do mnie. Już nikt cię nie skrzywdzi – zapewniam ciężarnego, gładząc go po splątanych włosach. – Mój mały, kochany Króliczek…
Eli układa głowę na moim ramieniu i ponownie zasypia, przywierając do mnie dość ściśle swoim drobnym ciałem. Jego puls powoli się uspokaja, a oddech wyrównuje. Nie mam pojęcia, co mu się śniło, lecz jedno jest pewne. Od tej chwili nie będzie już sypiał sam.

piątek, 22 lutego 2019

mpreg 61

„Bezsenne Noce


Dojeżdżając do siedziby wydawnictwa wyraźnie czuję, jak poziom adrenaliny powoli opada, pozostawiając po sobie głównie niepewność i strach. A jeśli Eli będzie miał mi za złe to co zrobiłem? Wielokrotnie powtarzał, jak ciężko mu było zdobyć pracę w galerii. Dawał z siebie wszystko, by szkice były gotowe na czas. Pan Robinson w wielu sprawach szedł mu na rękę. Króliczek jest dumny i uparty. Uważa się za „dorosłego”. Co zrobię, jeśli okaże się, że pogrzebałem jego szanse na sukces?
„Max, uspokój się! Oni go okradali! Naprawdę chciałeś stać z boku i się przyglądać?! Czy to są zasady, które wpoił ci własny ojciec?!”
Zasady zasadami, ale nie mogę stracić Eli! Nasza relacja jest taka krucha. Jak on zareaguje? Czy zdołam mu to sensownie wytłumaczyć, zanim znienawidzi mnie na wieki?
Pełen najgorszych przeczuć docieram do gabinetu mojej agentki.
- Dzień dobry – witam się z April oraz Jeffem, jej pomocnikiem.
- Bardzo dobry! – Kobieta rozpromienia się w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od monitora. – Nie masz pojęcia na jaką żyłę złota trafiłam! Wprowadzę cię w szczegóły, gdy tylko sama się z nimi zapoznam! – ekscytuje się. Robi tak za każdym razem, nawet jeśli ma do czynienia wyłącznie z drobiazgami, typu udzielenie komentarza dotyczącego nowej książki.
- Nie ma pośpiechu – odpowiadam smętnie.
Czekając aż April skończy czytać, wyciągam z kieszeni folder, który zabrałem z Impression i jeszcze raz uważnie go przeglądam. Rozum mi mówi, że zrobiłem dobrze, a serce… Eli będzie wściekły jak nigdy…
- Max? – Nawet nie zauważyłem, gdy April usiadła obok mnie. Wlepia we mnie swój sokoli wzrok, zupełnie jakby skanowała przy tym mój mózg, pozyskując tajne informacje, którymi wzbogaca swoją „bazę danych”.
- Potrzebuję porady adwokata… - zwierzam się ze swoich problemów.
- Zabiłeś kogoś? – Ton jej głosu poważnieje, a biedny Jeff wstrzymuje oddech, czekając na to, co powiem.
- Nie! – zaprzeczam. – Chodzi o mojego narzeczonego. Współpracował z galerią, której właściciel próbował przejąć jego obrazy – wskazuję na pognieciony folder. April natychmiast go przejmuje i uważnie przegląda.
- Opowiedz mi wszystko! – nalega z wypiekami na twarzy.
Nim się orientuję, Jeff robi nam kawę, a ja zaczynam wylewać smutki. Mówię o obrazach, które pan Robinson odkupił od Eli i gdzieś ukrył, o zleceniach, którymi zasypywał blondyna, a także o tym, że zaczął je sprzedawać jako prace Edmunda.
- Podarłeś umowę na ich oczach?! – zwykle cichy i spokojny Jeff, trzeci raz słodzi swoją kawę. Mój wybryk zyskał podziw w jego oczach.
- Tak – przytakuję. – Żałuję, że jej nie przeczytałem lub nie zrobiłem zdjęć… Boję się, czy właściciel galerii nie będzie próbował mścić się na Eli w odwecie za moje postępowanie. – Chowam twarz w dłoniach, nie wiedząc, jak wybrnąć z kłopotów. – Nie przemyślałem sprawy i postąpiłem zbyt impulsywnie! Eli jest w ciąży. Nie powinien się denerwować. Nie chcę, by znowu trafił do szpitala!
- Pan Robinson nic mu nie zrobi. – April wstaje z sofy i podchodzi do biurka, gdzie leży jej telefon. – Mecenas Artino zajmie się formalnościami. Jeff, mógłbyś z nim porozmawiać i umówić spotkanie?
- Oczywiście! Już się robi, szefowo! – Mężczyzna wychodzi do sąsiedniego pomieszczenia, zostawiając nas samych.
- Max, nie panikuj – April ponownie korzysta ze swoich diabelskich zdolności. Tym razem chce mnie pocieszyć, lecz kiepsko jej idzie.
- Proszę, nie pozwól im skrzywdzić Eli! – kieruję w jej stronę błagalne spojrzenie.
- Max, opanuj się! – Moja agentka nie ma w zwyczaju zbytnio się rozczulać nad przeciwnościami losu, które los rzuca jej pod nogi. – Nic mu nie zrobią. Mecenas przygotuje porozumienie, na mocy którego unikną procesu. Jeszcze ci podziękują za wyrozumiałość, zobaczysz.
- Na pewno?
- Wątpisz w moje słowa? – April mruży groźnie oczy.
- Dziękuję! – obejmuję ją ramionami i mocno do siebie przytulam. – Jesteś niezastąpiona! Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił – wyznaję szczerze. – Zdjęłaś z moich ramion olbrzymi ciężar i teraz…
- Przejdźmy do konkretów! – Oczy April, dla odmiany, rozbłyskają radością.
- Konkretów? – dziwię się, nieco zbity z tropu. O co jej chodzi? I skąd ten podejrzany uśmiech, który widuję za każdym razem, gdy przygotowujemy się do wydania nowej książki…
- Eli nie ma agenta, prawda?
- Nie, o nie! Eli nie…!
- Cicho! – April przerywa mi ostro. – Niewiele wiem o sztuce, ale szybko się uczę. Nasze kolejne spotkanie zaplanowałam za dwa tygodnie. Do tego czasu Jeff i ja powinniśmy być gotowi.
- Gotowi do czego?!
- Dzięki moim staraniom rozwinie skrzydła. Mógłby zacząć od projektu okładki twojej nowej książki, jak myślisz? – Tracę grunt pod nogami. April przenosi się do swojego świata, snując wizje, które nie do końca pokrywają się z moimi.
- Eli jest w ciąży. To nie jest odpowiednia chwila, by zajmować się takimi rzeczami – z całych sił bronię mojego Króliczka przed jej zakusami, choć dobrze wiem, że ona nie odpuści. Wyniuchała możliwość wypromowania kogoś z nieznanym nazwiskiem i wielkim talentem. Ze mną zrobiła dokładnie tak samo. Uczepiła się jak rzep i zmusiła, abym bezgranicznie zaufał. Fiołkowooki jest naiwny. Podda się bez walki…
- Ciąża to nie choroba, mój drogi. Skoro dał radę wykonać tysiące szkiców dla Robinsona…
- On ma przede wszystkim odpoczywać, a gdy dziecko się urodzi, to…
- Wiem, wiem. Planowałeś zamknąć go pod kloszem, ale nic z tego! – April zaczyna się śmiać, zadowolona z własnego żartu. – Jest zbyt utalentowany, by siedział wyłącznie w domu. Świat stoi przed nim otworem, a ciocia April uwielbia takie diamenty! Jeff, kochany, załatwiłeś to, o co prosiłam? – Kobieta pospiesznie wstaje i ucieka. Moje argumenty zupełnie do niej nie docierają. Aż się pali ku nowym wyzwaniom.
Przez zamieszanie, które spowodowałem w galerii oraz konieczność wytłumaczenia wszystkiego mecenasowi Artino, specjalizującemu się w prawie autorskim, mój wyjazd do domu bardzo się opóźnia.
Żegnam April olbrzymim bukietem kwiatów oraz obietnicą, że za dwa tygodnie potulnie przyjadę, mając ze sobą wstępny szkic kolejnej powieści. Bycie pisarzem bywa to ciężki kawałek chleba. Jedynie miłość jest bardziej skomplikowana.
Gdy wracam do domu, drogi są praktycznie puste. Zegar na desce rozdzielczej wskazuje wpół do pierwszej, a ja mam przed sobą jakieś dwieście kilometrów. Nowe auto spisuje się świetnie. Prowadzenie go to czysta rozkosz. Włączam radio i z maniakalną dokładnością wsłuchuję się w wiadomości oraz teksty piosenek. Nie chcę rozmyślać o wydarzeniach minionego dnia. Najchętniej wymazałbym z pamięci Edmunda, jego romans z Eli, a także pana Robinsona oraz szalone pomysły April.
Parkując na podjeździe przed domem odnoszę wrażenie, że nie było mnie całe wieki. Uśmiecham się do siebie szczęśliwy z faktu, że udręka rozstania wreszcie dobiegła końca. Zabieram pudło z prezentami dla Eli i cicho zmierzam w kierunku domu. Otwieram drzwi, korzystając ze swoich kluczy, po czym zakradam się na górę.
Tak jak się spodziewałem, mój słodki Króliczek śpi w swoim łóżeczku. Nie zgasił nocnej lampki. Wygląda tak spokojnie... W pierwszej chwili mam ochotę wziąć go na ręce i przenieść do siebie, lecz nie chcę go budzić. Odkładam karton na stole, ściągam marynarkę i siadam na podłodze.
Nie mam pretensji o to, że z Edmundem spotkali się wcześniej. Nie dbam, że ze sobą sypiali, bo sam również święty nie byłem. Przeszłości nie da się zmienić, czy wymazać. Każdy z nas ją posiada. To naturalne i taka jest kolej rzeczy. Poll posunął się jednak o krok za daleko. Plując jadem na lewo i prawo, wypowiedział kilka słów, które mocno mnie zabolały. Wypomniał Eli smutek, samotność, brak rodziny, biedę. Bez mrugnięcia okiem, z pełną premedytacją, wykorzystał mojego ukochanego, który otworzył przed nim swoje serce. I właśnie za to do końca życia będę go szczerze nienawidził. Podły gad o zgniłym sercu… Intrygant. Egoista. Złodziej. Brzydzę się nim! Nawet Freddy, z tymi swoimi lepkimi łapami, do pięt nie dorasta tej zepsutej kreaturze!
Mój mały, ufny Króliczek… Tyle krzywdy go spotkało… Koniec z tym! Definitywny koniec! Ochronię Eli i nasze dziecko.
- Kocham cię… Tak bardzo cię kocham…

***

Budzi mnie delikatne głaskanie po głowie. Jest mi ciepło, choć bardzo niewygodnie. Niechętnie otwieram oczy, bo nie chcę, by senna zjawa zaprzestała tak przyjemnej pieszczoty.
- Max…
Zatroskany Eli spogląda na mnie z góry. Złote włosy spływają po jego ramionach. Palcami muska mój policzek.
- Jesteś taki piękny… Nie chcę się budzić… – Przesuwam głowę, by łatwiej mi było ucałować drobny nadgarstek.
- Nic ci nie jest? Dlaczego śpisz na podłodze?
- Bo twoje łóżko jest za małe – skarżę się.
- O której wróciłeś? Czekałem na ciebie.
- Wiem, skarbie – siadam powoli i próbuję się przeciągnąć. Cały zesztywniałem, lecz nie zamierzam narzekać. Ominęła nas wspólna noc. Nie oznacza to jednak, że nie możemy nacieszyć się sobą teraz. Podnoszę się z podłogi i ściągam z blondyna ciepłe okrycie.
- Max! Oddaj! – gani mnie.
- Chodź do mnie. – Bez najmniejszego problemu porywam ukochanego w ramiona.
- Co robisz?! Oszalałeś?! – Eli syczy na mnie jak mały kotek. Ignoruję jego wojownicze zapędy i ostrożnie kładę na swoim łóżku.
- Posuń się – proszę, narzucając na niego zabraną wcześniej kołdrę. Niechętnie wykonuje polecenie. Chowa się przede mną, obejmując brzuch. – Mogę? – przysuwam się bliżej, by otulić go ramieniem.
- Możesz. – Króliczek jest nieco powściągliwy. Mimo to przywieram ciasno do jego ciała. Zakopany w pościeli, uśmiecham się błogo.
- Nareszcie… - mruczę mu do ucha. Moje dłonie zakradają się pod jego piżamę, by błądzić po nagiej skórze. – Jak się czujesz?
- Dobrze.
- A dzidziuś? – Ani na chwilę nie zapominam o naszym maluszku, który jest dla mnie tak samo ważny, jak jego tatuś.
- Śpi.
- A ty chcesz spać? – pytam, trącając wrażliwą małżowinę zębami.
- Max…
- Powiedz co mam zrobić, a zrobię wszystko… Spełnię każdą twoją zachciankę… - szepczę, całując chłopaka po szyi.
- Co przeskrobałeś?
Zamieram, zszokowany jego słowami. Obudziłem się pięć minut temu…
- Króliczku, czasami się ciebie boję… - wyznaję, spoglądając we fiołkowe tęczówki.
- Wiem – osiemnastolatek ponownie dotyka mojego policzka, przytulając do niego dłoń. – Mów – zachęca mnie, obrysowując kontur moich ust swoim kciukiem.
- Później. Najpierw będziemy się kochać. – Pewny swego, biorę się za odpinanie guzików jego piżamy.
- Nie, nie będziemy. – Eli odpycha moje dłonie.
- Nie chcesz? – Nie potrafię ukryć przed nim rozczarowania. – Liczyłem na to, że będziesz chciał… - Zaczynam błądzić palcem po jego klatce piersiowej.
- Czeka mnie ciężki dzień.
- Ale jest jeszcze tak wcześnie… - kuszę go, ocierając się nosem o jego żuchwę.
- Max, nie… - Eli stara się wyznaczyć granicę, ale ja go nie słucham. Układam go na plecach i wpycham kolano między jego nogi.
- Obiecuję, że nie będziesz musiał nic robić. Zajmę się tobą… Wystarczy, że mi pozwolisz… - Celowo dociskam swoje biodra do jego bioder. Króliczek bierze głęboki wdech i odchyla głowę do tyłu. – Właśnie tak, skarbie, oddaj mi się…
Ciężarny bezwiednie wtula się we mnie, zaborczo obejmując ramionami.
- Tęskniłem za tobą… Tak bardzo… – Wykorzystuję fakt, że Eli ciasno mnie oplata i podciągam go do góry. – Podnieś ręce. Zdejmiemy to.
Nastolatek, odurzony naszą bliskością, automatycznie spełnia moją prośbę. Gdy górna część jego garderoby ląduje gdzieś poza łóżkiem, ponownie przytomnieje.
- Nie! – protestuje. – Nie możesz!
- To mnie powstrzymaj… - Popycham go na poduszki i przywieram ustami do malutkiego sutka.
- Max! – piszczy, po czym przestraszony zasłania usta dłońmi. – Twoi rodzice… Proszę, przestań…
- Przestanę, gdy dojdziesz. Tylko najpierw pozbędziemy się tego… - wskazuję na dół jego piżamy. – Uwielbiam, gdy jesteś nagi. I tylko mój… - Zsuwam materiał w dół jego bioder.
- Świetnie się bawisz, co? – Eli piorunuje mnie wzrokiem.
- Prowokuj… Prowokuj mnie do woli… – Odpowiadam zaczepnie. Zsuwając z niego bawełniane spodnie. – Od czego by tu zacząć? – udaję niezdecydowanego. – Jeśli tak bardzo przejmujesz się moimi rodzicami, nie krzycz zbyt głośno… – Z uśmiechem satysfakcji na ustach, rozsuwam szeroko jego nogi. – Widzisz, wystarczy, że cię dotknę, a ty już płoniesz… – Biorę do ręki jego pobudzonego członka i zataczam kciukiem kółko wokół mokrej główki. Eli zaciska usta, wpatrując się we mnie udręczonym wzrokiem. Powtarzam słodką torturę kilka razy aż ciało Króliczka przyjemnie drży. Nie reagowałby tak intensywnie, gdyby nie był spragniony pieszczot. – Zaniedbywałem cię przez tyle miesięcy, ale teraz to się zmieni – obiecuję mu. – Postaraj się nie obudzić Pameli i Petera już przy pierwszym razie, ok? – Pochylam się nad moim wybrankiem i językiem powtarzam ten sam ruch. Eli zatyka usta dłonią. Podniecony do granic możliwości, sapie ciężko, wyginając kręgosłup.
Tak jak przypuszczałem, nasza zabawa dość szybko się kończy. Z gardła blondyna wydobywa się stłumiony jęk. Do tego serce wali mu jak oszalałe.
- Spokojnie, skarbie. Już dobrze… – Chowam go w swoich ramionach, by choć trochę ochłonął. – Mój malutki Króliczek jest dziś bardzo namiętny. Odpocznij chwileczkę i zrobimy to jeszcze raz.
- Ni-Nie…
- Tak – zapewniam go.
- Pamelo, widziałaś, Max kupił nowy samochód! – Słysząc głos ojca, dobiegający zza okna, Eli reaguje bardzo nerwowo. Jak poparzony ucieka z łóżka, chowając się do łazienki.
- Wracaj! – wołam za nim, lecz on ani myśli, by mnie posłuchać. Podejrzewam, że po nieprzyjemnej sytuacji, która miała miejsce kilka dni temu, gdy ojciec pozbył się go z domu, zrobi wszystko, by jego zachowanie w oczach rodziców uchodziło za nienaganne.
Wściekły i rozdrażniony, wstaję z łóżka i podchodzę do stołu. Sięgam po breloczek, a następnie podchodzę do okna.
- Łap! – rzucam ojcu kluczyki, by mógł zrobić rundkę po okolicy. Niedźwiedź od razu korzysta z mojej propozycji i wskakuje do szoferki.
- Pamelo, jedziesz ze mną?
- Teraz? – dziwi się mama. – Mam na sobie szlafrok. Poczekaj aż się ubiorę.
- Daj spokój. O tej porze nikt nas nie zobaczy. Wskakuj! – Tata otwiera mamie drzwi od strony pasażera, a ona bez zastanowienia spełnia jego prośbę.
- Gorzej niż z dziećmi… – komentuję sytuację, obserwując, jak mój nowy samochód znika za rogiem.
„Idioto, masz wolną chatę! Wykorzystaj to!” – Wyobraźnia od razu podsyła różne pomysły. By je zrealizować, muszę ponownie złapać mojego Króliczka. Najwyższa pora, abym pochwalił się tatuażem…
- Skarbie? – pukam do łazienkowych drzwi. – Możesz wyjść. Mamy ich z głowy na pół godziny.
- Twoi rodzice pojechali beze mnie?! – Eli od razu przekręca zamek. Próbuje mnie wyminąć, lecz nie daję mu takiej szansy. W dodatku jest już umyty i ubrany. Związał włosy w kok, a mimo to kilka mokrych kosmyków przykleiło się do jego kuszącej skóry. Ja też chcę się do niego przykleić…
- Niepotrzebnie się ubierałeś. Będę musiał od nowa cię rozbierać – zauważam z rozbawieniem, w pełni gotowy, by podjąć się tego zadania.
- Max! – Ciężarny mruży groźnie oczy. – Dotknij mnie, a pożałujesz… – odgraża się. – Mówiłem ci już, że nie chcę. Pani Gertruda na mnie czeka. Mam sporo pracy! – fuka.
- No nie bądź taki… – żalę się. – Tak dawno cię nie przytulałem…
- Przykro mi, lecz nic z tego. – Eli podchodzi do stołu i zaczyna przeglądać szkice, które wcześniej wykonał. Podejrzewam, że pracował nad nimi do późna. Widnieje na nich nowe logo, a także inne, zaprojektowane przez niego elementy.
- A wieczorem? – łaszę cię, obejmując chłopaka ramionami i tuląc do jego pleców.
- Nie wiem, o której wrócę – udziela wymijającej odpowiedzi.
- Przyjadę po ciebie.
- Proszę cię, przestań – zostaję ponownie odtrącony.
- Co się dzieje, Króliczku? Gniewasz się na mnie? A może zrobiłem coś nie tak? – dopytuję, coraz bardziej zmartwiony.
- Nie, ale… – Odwracam Eli twarzą do siebie, bo chcę widzieć jego oczy. Jak na złość, unika mojego wzroku.
- Skarbie, powiedz mi, bo szaleję z niepokoju.
- Max, to co było w hotelu, zostaje w hotelu i koniec. Nie będę z tobą więcej spał.
- Co?! Dlaczego?!
- Bo to dom twoich rodziców. Nie wypada, abyśmy…
- Skarbie, masz w brzuchu dziecko – przykładam dłoń do niewielkiej wypukłości, w której jestem bezgranicznie zakochany. – To chyba wystarczający dowód, że jesteśmy sobie bliscy, prawda?
- To o niczym nie świadczy – Eli ponownie odpycha mnie od siebie. Wygląda na mocno zdeterminowanego w swoim postanowieniu. Nie chcę się z nim kłócić. Postanawiam poczekać do wieczora. Coraz lepiej radzę sobie ze spragnionym atencji ciałem mojego kochanka. Ono ma gdzieś moralność. Pragnie mnie równie mocno, jak ja pragnę jego. Ukrywam więc moje plany za przyjaznym uśmiechem i postanawiam zmienić taktykę.
- Mam dla ciebie prezent. – Wskazuję ukochanemu na czerwone pudło, ozdobione niewielką, samoprzylepną kokardą.
- O nic nie prosiłem.
Zaczyna się… Spokojnie, Max, tylko spokojnie… Przy odpowiednim podejściu z pewnością uda ci się go obłaskawić. Musisz być jedynie cierpliwy.
- Wiem, że nie. – Opadam na krzesło, ciągnąc za sobą uparciucha, który siada na moich kolanach. – Otworzysz? – nalegam, wpatrując się w niego z tajemniczym uśmiechem.
- Max, ja naprawdę niczego nie potrzebuję. Jeśli chcesz, możesz kupić dziecku mrożony jogurt, ale…
- Prezent jest dla ciebie, nie dla dziecka – przerywam mu. – No śmiało…  – podsuwam mu karton, lecz Eli nawet nie drgnie. Ewidentnie nie ma pojęcia, jak się zachować. – Och, skarbie… Co ja z tobą mam… – Ściągam pokrywę, aby mój najdroższy osobiście przekonał się, że w środku nie czai się jadowity wąż. – Kupiłem ci tablet graficzny, widzisz? – wskazuję na pierwszy przedmiot.
- Twój tata pożyczył…
- Wiem, ale ten jest lepszy. Przyda ci się, prawda? – Wyjmuję tablet z pudła i odkładam na stół. – Kupiłem ci też komputer i kazałem wgrać jakieś oprogramowanie artystyczne. Sprzedawca zapewniał mnie, że to ważna sprawa.
Eli nadal nie reaguje. Trzyma dystans, lecz i na to znajdzie się sposób…
- Najlepsze zostawiłem na koniec. Proszę – sięgam po telefon, który wpycham mu w ręce.
- Max, przecież ja mam telefon.
- Sobie kupiłem dokładnie taki sam. Wiesz co jest w nim najfajniejsze? – pytam, szczerze rozbawiony.
- Nie.
- Odwróć…  – Ciężarny wykonuje moje polecenie. – Śliczny, prawda? – zachylam chichotać. Młody chłopak z serwisu załatwił mi świetne etui ze słodkim, białym króliczkiem. – Idealnie do ciebie pasuje.
- Musiałeś, prawda? – Skwaszona mina Eli świadczy o tym, że mój malutki żarciach nie przypadł mu do gustu.
- Skabie… Króliczek odzwierciedla twoje wewnętrzne zwierzątko.
- Serio? W takim razie jakie jest twoje?
- Chcesz zobaczyć? Dobrze… Telefon mam w wewnętrznej kieszeni marynarki.
Nastolatek zeskakuje z moich kolan i przynosi mi porzuconą część garderoby. Byłem pewny, że sam zdecyduje się sięgnąć do kieszeni. Nie mam przed nim nic do ukrycia. Poza tym ten gest świadczyłby o zaufaniu między nami. No trudno, może za jakiś czas…
- Proszę – podaję Eli mój nowy nabytek.
- Lis? – dziwi się, porównując czerwonego stwora z oryginałem. – Dlaczego lis?
- Jak to dlaczego? – oburzam się. – Lisy polują na małe króliczki – zaczynam go łaskotać, by usłyszeć jego śmiech. – A wiesz co im robią, gdy już je złapią?
- Rozszarpują i zjadają?
- Nie, głuptasie! – wywracam oczami. – Króliczki są po to, by się nimi opiekować. I ja właśnie to zamierzam robić. Chcę, abyś był szczęśliwy.
- Max, ja jestem szczęśliwy. I nie potrzebuję tych rzeczy – osiemnastolatek wskazuje na swoje prezenty.
- Wyrzuć, jeśli ich nie chcesz – bagatelizuję problem.
- Kosztowały fortunę!
- Telefon mógłbyś oszczędzić. Idealnie pasuje do mojego… – Przykładam lisa do króliczka, by udowodnić swoje racje.
- Dziękuję – szepcze Eli. Od jego uśmiechu kręci mi się w głowie.
- Poczekaj! Nie ruszaj się! – Odblokowuję ekran i robię mu kilka uroczych zdjęć. – Potrzebuję nowej tapety – tłumaczę się.
- Max!
- No co? To nie moja wina, że jesteś taki ładny.
- Ładny? – ciężarny delikatnie się rumieni. – Ja wcale nie… Pokaż – zabiera mi telefon, gdy sprawdzam, czy udało mi się uchwycić jego zawstydzony uśmiech.
- Proszę – dobrowolnie pokazuję mu efekt moich starań. Eli ogląda zdjęcia, a ja obejmuję go ramionami i spoglądam przez ramię. – Jesteś nie tylko ładny. Raczej wyjątkowo piękny – całuję go w policzek.
- Kłamca.
- Króliczku… Daj mi trochę czasu, a udowodnię ci, jak działa na mnie twoja uroda… – dodaję rozanielonym tonem, całując chłopaka po szyi.
- Max! – Ojciec bez pukania wpada do naszej sypialni. – Czemu nic nie powiedziałeś?! Gdybym wiedział, że kupujesz nowy samochód, pojechałbym z tobą.
- Przeszkadzasz nam… – warczę ostrzegawczo, bo w końcu sobie poszedł i pozwolił mi rozkoszować się smakiem i zapachem gładkiej skóry mojego kochanka.
- Eli, zjedz śniadanie. Za piętnaście minut jedziemy! – popędza złotowłosego.
- Dokąd go zabierasz? – pytam ojca, okazując mu swoje niezadowolenie oraz wrogość.
- Do sklepu Gertrudy. Mały pomaga jej z dekoracjami. – No już, już – popędza ciężarnego, jakby był jego niewolnikiem.
- Za chwilę będę gotowy, proszę pana. – Mój narzeczony odkłada swój nowy telefon i posłusznie kieruje się w stronę kuchni.
- Musimy poważnie porozmawiać – cedzę słowa, by niedźwiedź wiedział, że żarty się skończyły.
- Nie mam czasu na twoje humory, synu. Zajmij się swoją pracą, a ja zajmę się swoją. – Peter Ford zostawia mnie samemu sobie.
- Chciałeś wojny, to będziesz ją miał… – mamroczę pod nosem.

niedziela, 17 lutego 2019

mpreg 60

„Bezsenne Noce


- Jestem wykończony! April to wysłannik piekieł! – skarżę się ukochanemu na moją agentkę. – Nie jestem w stanie tego udowodnić, ale coraz częściej podejrzewam, że to zwykły demon! Swojego wspólnika również zdążyła przekabacić! Nie dość, że robi wszystko, co ona mu każe, to jeszcze nikt nigdy nie widział, żeby spali!
- Przesadzasz.
- Wcale nie! Co chwilę wyskakuje z czymś nowym! Promocja, reklama, jakieś wywiady, jeszcze więcej reklam! Wyciąga te pomysły jak króliki z kapelusza!
- Jeszcze więcej królików? Biedactwo… - Eli drażni się ze mną, udając, że jest mu mnie żal. Właśnie w taki sposób rozpoczynamy niedzielny poranek. Choć po wczorajszym dniu byłem niesamowicie zmęczony, to jednak trudno mi było zasnąć, nie tuląc w ramionach mojego narzeczonego.
- Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli – zaczynam się śmiać, szczerze rozbawiony jego reakcją. – Już mam swojego Króliczka. Jeden z pewnością wystarczy. – Z czułością dotykam tatuażu, który zrobiłem kilkanaście godzin temu. Nie mogę się doczekać chwili, w której blondyn go odkryje. Oczywiście pod warunkiem, że będzie miał na to ochotę… - Chciałbym być już w domu…
- Powiedz to April. – Tym razem to Eli zaczyna się śmiać.
- To był cios poniżej pasa! – żalę się.
- Poniżej pasa? Czyżby? – Ciężarny wydaje z siebie seksowny pomruk, a mi od razu robi się zbyt gorąco.
- Gdy tylko wrócę do domu, to… - odgrażam mu się, celowo nie kończąc tego zdania. Chcę wierzyć, że on tęskni za mną choć w połowie tak mocno, jak ja za nim i za naszym dzieckiem.
- To co? – Eli jest bardzo pewny siebie. Doskonale wie, że nawet na odległość wzbudza we mnie pożądanie.
- Zobaczysz – usiłuję być tajemniczy.
- A więc taki jesteś… Wydaje ci się, że pozwolę się rozebrać i posiąść, tak? – Króliczek dość szybko rozszyfrowuje mój misterny plan.
- Sprytna z ciebie bestyjka – chwalę go. Leżąc samotnie na wielkim łóżku zaczynam coraz intensywniej odczuwać dzielącą nas odległość.
- Max, a teoria, że seks szkodzi dziecku? Co się z nią stało? – Złotowłosy celnie wbija mi szpilę, czekając cierpliwie na odpowiedź.
- Źle się czujesz?! – wpadam w panikę. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli naszemu maleństwu stałaby się jakakolwiek krzywda!
- Nic mi nie jest.
- Jesteś pewny? – dopytuję. – Bo jeśli coś jest nie tak, to tata od razu…
- Max, oddychaj – słodki śmiech blondyna koi skołatane nerwy. – Nic mi nie jest. Dziecko też ma się dobrze. Narzeka na brak mrożonego jogurtu, ale z tym jakoś sobie poradzę.
- Poproś tatę, to zabierze cię do pensjonatu.
- Obawiam się, że nic z tego. Mamy inne plany.
- Jakie? – Moje ciśnienie ponownie szybuje w górę. – Jeśli Freddy…
- Nie Freddy, a pani Gertruda. Jedziemy do niej po śniadaniu. Popracujemy nad zmianą logo jej firmy i nad wystrojem sklepu. Wiedziałeś, że twoja mama pomogła jej w wynajęciu lokalu?
- Nie obchodzi mnie to. Myślę wyłącznie o tobie i naszym synku.
- Akurat. Myślisz o tym, by zaciągnąć mnie do szpitala. Naprawdę chcesz, by zgraja obcych lekarzy dotykała mojego nagiego ciała?
- Przestań! Nikt oprócz mnie nie ma prawa…!
Cichy chichot uświadamia mi, że znowu wpadłem w jego pułapkę.
- Ty puchaty nicponiu! Tylko poczekaj! Gdy jutro wrócę do domu, przez resztę lata nie wypuszczę cię z łóżka!
- To prawie dwa miesiące… - zauważa rozsądnie Eli.
- Wytrzymasz tyle? – droczę się z nim, ponownie opadając na poduszki.
- Wkrótce sam się przekonasz. Muszę kończyć. Twój tata woła mnie na śniadanie. Później jedziemy do jego znajomego. Ma mi pożyczyć tablet graficzny, abym mógł pomóc pani Gertrudzie. Spędzę z nimi cały dzień, więc możesz spokojnie pracować z April.
- April! Zupełnie o niej zapomniałem! – Jak oparzony zrywam się z posłania, nerwowo rozglądając za zegarkiem. – Zabije mnie, jeśli się znowu spóźnię!
- To pewnie moja wina… Zbyt często do mnie dzwonisz… A właśnie, dziś tego nie rób, bo tam gdzie będziemy nie mam zasięgu.
- Najlepiej od razu mnie zabij – komentuję kąśliwie, ściągając z wieszaka czystą koszulę.
- Poczekam aż April to zrobi. Odezwę się wieczorem, pa. – Eli kończy połączenie.
Niedziela praktycznie przepłynęła mi między palcami. Wyszedłem z domu kilka minut przed ósmą rano, a wróciłem dobrze po drugiej w nocy. Jedyny plus z całej tej sytuacji jest taki, że udało mi się przełożyć jedno z poniedziałkowych spotkań. Zaoszczędzony czas bardzo mi się przyda. Eli prosił, abym wpadł do galerii. Zanim tam pojadę, muszę się postarać o nowy samochód oraz kupić ukochanemu prezenty. Nie mówiąc już o tym, że koniec z samotnym spaniem. Podczas kolejnej nocy Króliczek będzie tuż obok. Nie mogę się doczekać…
***
Dziecko w drodze to doskonała wymówka, by odwiedzić najbliższy salon samochodowy. Od dawna marzyło mi się nowe auto. Kilka miesięcy temu traktowałbym ekscentryczny zakup wyłącznie w kategoriach nagrody za ciężką pracę. Tymczasem dzisiaj… Bez żalu omijam sportowe modele. „Może kiedyś…” – rzucam w ich kierunku, podążając za sprzedawcą. Wkrótce zostanę ojcem. Potrzebuję czegoś bardziej „rodzinnego”, obowiązkowo z dużym bagażnikiem. Eli i ja z pewnością będziemy zabierać synka na różne wycieczki. Przez najbliższe kilka lat dziecku będzie potrzebny wózek. I fotelik. Nie wolno zapominać o foteliku. Bezpieczeństwo to priorytet! Suv wydaje się idealnym wyborem…
- Srebrny prezentuje się klasycznie i elegancko – mężczyzna wskazuje mi na rząd zaparkowanych mercedesów GLS.
- Wolę czarny. Z pełnym pakietem – dodaję z uśmiechem.
- Oczywiście, proszę pana. Mamy przygotowane takie auto.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że przyspieszymy nieco formalności. Jestem waszym stałym klientem i wyjątkowo zależy mi na czasie.
- Jazda próbna?
- To kusząca propozycja, lecz chyba z niej zrezygnuję – znacząco spoglądam na zegarek.
- Może pan przetestować inny model w czasie, gdy moi koledzy zajmą się formalnościami… - Co za intrygant… Dobrze mnie zna, bo doradzał mi, gdy kupowałem dwa poprzednie mercedesy. Miłość do szybkiej jazdy obróciła się przeciwko mnie…
- Nie tym razem. Będę ojcem. Konie mechaniczne zamieniam na spacerówkę.
- Rozumiem – mężczyzna sięga po swój telefon i pokazuje mi zdjęcie dwóch uroczych dziewczynek.
- U mnie urodzi się synek – przechwalam się. – Ale o córkę także się postaram. – Pierwszy raz mówię głośno o marzeniu, które niedawno zakiełkowało w moim sercu. Eli, ja, dzieciaki… Nie mogę się doczekać nowych wyzwań!
Spędzam w salonie prawie cztery godziny, jednak nie traktuję tego czasu jako stracony. Nowe auto to jeden z najpotrzebniejszych zakupów, który znajdował się na szczytowej pozycji mojej sekretnej listy. Następny będzie wózek. Zależy mi, abyśmy wszystkie decyzje dotyczące dziecka podejmowali razem, więc jeszcze chwilę z tym zaczekam. Zasiadam za kółkiem i rozkoszuję się zapachem nowego auta. Mam nadzieję, że Króliczek również będzie z niego zadowolony.
Skoro prezent dla mnie już jest, pora skupić się na ukochanym. By Eli nie poczuł się pokrzywdzony, zamówiłem dla niego kilka drobiazgów. Mianowicie kupiłem mu nowy komputer, tablet graficzny, a także telefon. Odbiorę je po drodze do wydawnictwa, ale najpierw galeria.
Jadąc na spotkanie z panem Robinsonem, mam bardzo mieszane uczucia. Koperta z dokumentami, na mocy których Eli zrzeka się praw do swoich obrazów, ciąży w mojej kieszeni niczym głaz. To niesprawiedliwe, że ktoś inny ma zgarnąć pochwały za jego ciężką pracę. Właściciel galerii wspomniał kiedyś, że zadba o karierę Eli. Wybrał naprawdę dziwny sposób…
Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka. Anonsuje mnie dźwięk dzwoneczka, który zamontowany jest nad drzwiami. Pierwsze co dostrzegam, to grafiki Eli, które wyeksponowano na ścianie na wprost drzwi. Są bardzo gustownie oprawione. Podchodzę bliżej, by lepiej się im przyjrzeć. Każda z prac opatrzona jest malutkim bilecikiem z ceną, która znacznie przewyższa wynagrodzenie mojego narzeczonego.
- Pięknie… - mruczę pod nosem, zniesmaczony tym odkryciem. Kawałek dalej dostrzegam sporych rozmiarów płótno, którego wcześniej nie widziałem. Bez problemu rozpoznaję autora. Obraz przedstawia niewielki dom, otoczony polnymi kwiatami. Bije od niego spokój i cisza. Eli jak zwykle perfekcyjnie oddał klimat.
- Czy mogę w czymś pomóc? – zwraca się do mnie jeden z pracowników galerii, oferując swoje usługi. Wydaje mi się, że już go widziałem, lecz nie pamiętam, jak się nazywa.
- Chciałbym się spotkać z panem Robinsonem – informuję go.
- Pan Robinson wyszedł na chwilę, lecz lada moment powinien być z powrotem. Zechce pan poczekać, czy mam mu coś przekazać?
- Dziękuję. Poczekam.
- Może napije się pan kawy? – Podejrzewam, że bezimienny doskonale wie, kim jestem, dlatego jest wobec mnie usłużny i miły.
- Pooglądam obrazy. Proszę sobie nie przeszkadzać – uśmiecham się, by w końcu sobie poszedł i zostawił mnie samego.
Powracam do przerwanego zajęcia, jakim jest kontemplacja niezwykłego arcydzieła mojego Króliczka. Tuż obok znajduję porozkładane foldery reklamowe, które zwiastują wielką wystawę. Wnętrze każdego z nich zdobią kwiatowe akwarele, które Eli malował przez kilka tygodni.
- Podoba się panu? – zagaduje mnie młody mężczyzna, który pojawia się tuż przy moim boku. – W ostatnim czasie wiele osób przychodzi tu wyłącznie po to, by przyjrzeć się oryginałowi.
- Nie wiedziałem – rzucam od niechcenia, by udawać obytego, choć moja wiedza o sztuce jest dość znikoma.
- Nazywa się „Dawne wspomnienia” i zostanie wystawiony na wernisażu.
- Będzie można go kupić?
- Oczywiście. Wszystkie informacje znajdzie pan na stronie internetowej galerii. Przedpremierowo pokazujemy tam zarówno ten, jak i kilka innych moich obrazów.
- Pańskich?! – zszokowany obracam się w kierunku mojego rozmówcy.
- Tak. Jestem Edmund Poll. Bardzo mi miło. – Z niedowierzaniem ściskam wyciągniętą dłoń.
W mojej wyobraźni Edmund Poll wyglądał zupełnie inaczej. Zazwyczaj myślałem o nim jak o podstępnym, oślizgłym wężu lub kimś dorównującym wiekiem właścicielowi galerii. Eli wspominał, że gdy się poznali, Edmund był studentem, do tego romansuje z Robinsonem…
- Wydaje się pan zaskoczony. – Młodzieniec kontynuuje przerwaną rozmowę, odwracając twarz w kierunku obrazu. Mam więc kilka sekund, by ochłonąć i dojść do siebie.
- To prawda – odpowiadam gładko, ani na chwilę nie przerywając lustracji.
Od chwili, w której poznałem Eli, uważałem go za olśniewająco pięknego. Sądziłem także, że nikt nie może się z nim równać, ale on… Eli i Edmunda z pewnością ulepiono z tej samej gliny. Młody malarz jest szczupły i wysoki. Ma długie włosy w odcieniu ciemnego blondu o nieco rudawych refleksach, piwne oczy, zgrabny nos, wąskie usta. Ubrany jest w czarny, bawełniany golf oraz obcisłe, skórzane spodnie w tym samym kolorze. Ciemny kolor uwydatnia jego jasną, prawie białą cerę oraz szczupłe palce ozdobione srebrnymi pierścieniami, na które nawija długie pukle swoich włosów. W otoczeniu płócien rozmowa z nim wydaje się mistycznym doznaniem. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazał się znudzonym modelem, uwiecznionym przez jednego z wielkich mistrzów, który w ramach chwilowej rozrywki, postanawia zagadnąć przypadkowych klientów galerii. Sam jego profil wydaje się po prostu doskonały.
- Potraktuję to jako komplement. – Mężczyzna ponownie zaszczyca mnie swoim spojrzeniem, mrużąc przy tym oczy i przechylając głowę nieco na bok. Jego rozpuszczone włosy spływają błyszczącą falą po ramieniu. Całość sprawia tak uwodzicielski klimat... Trudno się powstrzymać, by samemu nie dotknąć jego bujnej czupryny i sprawdzić, czy jest prawdziwa.
„A jednak ma w sobie coś odpychającego…” – czujny głos rozsądku podsuwa mi interesującą obserwację. „Otóż to, Max… Widzisz już różnicę…?” Widzę, oj widzę...
Gdy Eli na mnie patrzy, jego oczy odzwierciedlają jego wnętrze – szczerość, dobroć, dziecięcą radość, gdy się śmieje. Tymczasem oczy Edmunda są zimne i cyniczne. Dziwna aura, która go otaczała, momentalnie znika, pozostawiając po sobie niesmak oraz przeczucie, abym trzymał się na baczności. Nie powinienem się dekoncentrować. Ten osobnik jest złodziejem, który próbuje przywłaszczyć sobie prace Eli za pomocą romansu. To wyższa szkoła jazdy, lecz tym razem jego czar na nic się nie zda.
- Co jeszcze pan namalował? – pytam, celowo go prowokując.
- Grafiki na głównej ścianie. – Edmund wskazuje mi prace Eli, które bardzo dobrze znam.
- Czyżby? – prycham jadowicie, bo nadal mam przed oczami drobną postać mojego Króliczka, który wstawał o świcie, by podołać licznym zamówieniom. – Jest pan pewny, że autorem nie jest ktoś inny?
- Ktoś inny? – Edmund próbuje grać zaskoczonego, lecz szybko się poddaje. – Kim pan jest?
- Kimś, kto zna prawdę i z przyjemnością cię zdemaskuje, oszuście – cedzę przez zaciśnięte zęby, by inni nie mogli usłyszeć, o czym rozmawiamy.
- Już wiem… To ty zrobiłeś mu dzieciaka, prawda? – Poll również postanawia grać w otwarte karty. – Z tego co słyszałem, do Matki Teresy trochę ci daleko… – ironizuje. – W każdym razie Eli podpisał dokumenty. Jeśli sądziłeś, że staruszek sypnie kasą, to muszę cię rozczarować. Nic z tego. Eli dostał już swoją działkę i na tym koniec. Nasze drogi bezpowrotnie się rozchodzą. Nic nie wskórasz, próbując nas szantażować.
Szantażować? Ten idiota naprawdę sądzi, że przyjechałem tu wyłącznie po to, by uszczknąć coś dla siebie na tym brudnym przekręcie?! Co za kretyn…
- Doszedłeś do tych fascynujących wniosków przed czy po tym, jak wepchnąłeś się do odpowiedniego łóżka? – Obejmuję się ramionami i z niedowierzaniem kręcę głową. Któż by pomyślał, że wewnątrz tego niepozornego miejsca dzieją się takie rzeczy… Romanse, przekręty, kradzież… Czuję się jak bohater własnej powieści.
- Zabawny jesteś – Edmund wybucha perlistym śmiechem, zasłaniając przy tym usta dłonią. – Trochę cię rozumiem. I współczuję. Nie jesteś pierwszym, którego nabrał na łzawą historyjkę o smutnym i samotnym życiu. Powiedz, tatuśku, pociesza cię myśl, że zrobiłeś mu brzuch? Uważasz się przez to za lepszego ode mnie?
- O czym ty bredzisz do cholery?! – Powoli tracę zimną krew. Nie pozwolę, by ten wypłosz mówił tak o Eli.
- Podnieca cię, że jest taki młody i piękny? A może wolisz jego wyuzdaną stronę, co? Powinieneś mi podziękować, wiesz? Zgadnij, kto nauczył go tych wszystkich sztuczek?
- Sztuczek?! – Otwieram szeroko oczy, rozumiejąc do czego pije.
- Tak, to byłem ja… Miałem go na długo przed tobą. –  Na twarzy Edmunda pojawia się złośliwy uśmieszek. – To dzięki mnie i moim wskazówkom robi ci całkiem niezłego loda. Podziękuj. – Oszust prowokuje mnie do bijatyki. Zaciskam dłonie w pięści, lecz nie wykonuję pierwszego ruchu. Zabiłbym go jednym ciosem, a ta gnida nie zasłużyła na szybką i bezbolesną śmierć.
- Zamilcz! – żądam kategorycznie. – Nie wierzę w żadne twoje słowo!
- Nie wierzysz? – Edmund ponownie zaczyna się śmiać. – Na tym obrazie utrwalił jakiś dom, gdzie dawno temu spędzał wakacje. Wiedziałeś o tym? Po twoich oczach widzę, że nie. Możesz go pieprzyć, lecz on tak naprawdę nigdy nie będzie twój. Nie zaufa ci tak, jak ufał mnie. A wiesz dlaczego? Bo ma spaczoną psychikę. Kiedy go poznałem, przymierał głodem, tułając się bez celu po ulicach. Niby coś malował, lecz nikt nie brał go na poważnie – kontynuuje swoją opowieść, nie zważając na to, że igra z losem. – Bez mojego wsparcia skończyłby jako kolejny obłąkany bezdomny.
- To musi być trudne do przełknięcia, co? Paniczyk z dobrego domu kradnie obrazy bezdomnego dzieciaka… Podzielisz się ze mną swoimi przemyśleniami w tym temacie, Edmund? – podjudzam go, naigrywając się z jego wywodów.
- Możesz próbować, lecz wiedz, że na mnie to nie działa. Wygrałem. Od początku byłem górą. Od samego początku… - powtarza ostatnie zdanie, napawając się jego brzmieniem. – Wyglądasz na takiego, który serio się zakochał. Pewnie dzieciak miał „przyklepać” wasz związek. Nic z tego – mężczyzna klepie mnie po ramieniu, po czym pochyla się nieco do przodu i zniża głos. – Mały Eli nadal lubi być na górze? Lubi… - cieszy się, odczytując odpowiedź z mojej twarzy. – Nie powinniśmy obmawiać go za plecami, lecz przyznasz, że taka wymiana doświadczeń między nami nie jest przecież niczym złym… Jak w ogóle masz na imię, przyjacielu?
- Nie jestem twoim przyjacielem… - odpycham go od siebie. choć niezbyt mocno. Edmund chwieje się lekko na nogach. Nie upada. Za to nie przestaje się uśmiechać, doprowadzając mnie do furii.
- Zapewne był na górze, gdy go zapłodniłeś. Następnym razem, gdy będziecie to robić w ten sposób, myśl o mnie. Gdy odmówi ci pocałunku, również myśl o mnie. Byłem i zawsze będę najbliższą osobą, jaką miał. Uzależniłem go od siebie pod różnymi względami. Wielbił mnie jak jakieś bóstwo, a mimo to ani razu nie pozwolił się pocałować… - długowłosy zamyśla się na chwilę, wracając do swoich wspomnień, a ja wykorzystuję jego słabość.
- Nie chciał cię pocałować? – kłamię, udając zdziwionego. – Eli i ja codziennie się całujemy. I on prawie nigdy nie jest na górze. Lubi być przeze mnie zdominowany. Jesteś pewny, że z nim sypiałeś? A może to kolejne urojenie, takie jak to, że nadajesz się na malarza i odniesiesz sukces? – dogryzam mu, zerkając na folder wystawy, który nadal ściskam w lewej dłoni.
- Pan Ford? Przepraszam, że kazałem panu czekać. – Właściciel galerii, przeczuwając, że coś jest nie tak, podchodzi do naszej dwójki i od razu piorunuje wzrokiem kochanka.
- Nic nie szkodzi – zapewniam go. – Edmund dotrzymywał mi towarzystwa – uśmiecham się zjadliwie.
- Co pana sprowadza? Mogę w czymś pomóc? – Starszy mężczyzna stara się zatrzeć naganne zachowanie Polla, lecz jest już za późno.
- Przyjechałem, bo Eli mnie o to poprosił. Mam panu dostarczyć jakiś wyjątkowo ważny dokument – tłumaczę, udając, że nie mam pojęcia, do której kieszeni go schowałem.
- Dokument? Ma pan na myśli… - Pan Robinson w napięciu oczekuje, aż przekażę mu kopertę.
- Tu jest! – Wyciągam spięty plik kartek, który schowałem do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- To bardzo miłe z pana strony. Sądziłem, że Eli skorzysta z kuriera. Fatygował się pan osobiście taki kawał drogi… - Właściciel galerii wpatruje się w umowę jak zahipnotyzowany.
- Drobiazg – zapewniam go.
Mężczyzna wyciąga rękę, by przejąć pieczę nad zabezpieczającym jego interesy porozumieniem, które ja z rozmachem przedzieram na pół. Z lubością powtarzam tę czynność jeszcze kilka razy, po czym wręczam mu plik konfetti. Mam nadzieję, że się nim wypcha…
- Miło cię było poznać, Edmund. Do widzenia – żegnam się z parą przebiegłych bazyliszków, którzy nadal nie potrafią otrząsnąć po przedstawieniu, które im zorganizowałem. Pewnym siebie krokiem wychodzę przed galerię i spoglądam w niebo.
- Piękna pogoda! – mówię do samego siebie, odblokowując alarm. Silnik zmysłowo mruczy, przypominając, że czeka mnie długa droga powrotna. Dopiero wtedy pozwolę sobie wrócić to wydarzeń z galerii i spróbuję jakoś je przetrawić. Póki co czuję się naprawdę cudownie. Od samego początku byłem zdania, że nie warto oddawać obrazów Eli w niepowołane ręce. I miałem rację. Teraz muszę jedynie ukryć skutki awantury przed nadwrażliwym narzeczonym. Oby panu Robinsonowi nie przyszło do głowy, by do niego dzwonić. Piłka jest po mojej stronie stołu. Pora zaatakować.


***
Dziękuję Wszystkim za cierpliwość :)
Przy okazji wspomnę, że pojawiły się głosy, abym dopisał dalsze losy bohaterów "One last time". Dajcie mi znać, co sądzicie o tym pomyśle. Dzień Kobiet już blisko :D

Wasz Kitsune