niedziela, 31 grudnia 2023

Wpadka rozdział 9

 

- Jak się dziś czujesz? – pytam chłopaka, nerwowo przystępując z nogi na nogę. Stoję mniej więcej metr od jego łóżka. Nie mam odwagi, by podejść bliżej.

Mija tydzień odkąd nasza relacja nabrała dość krępującego wymiaru. Bardzo ciężki i długi tydzień, podczas którego nawet na chwilę nie zmrużyłem oka, schudłem chyba dwa kilo i wróciłem do palenia.

A miało być tak pięknie… Wyznaczyłem sobie proste zadanie – chwilę go popieścić, a potem grzecznie wyjść. Tymczasem tamta noc ostro wymknęła się spod kontroli. Kochałem się z nim jak niewyżyty, przez co nasz układ ewoluuje. Z kłopotliwego i dość niezręcznego nagle przeistoczył się w prawdziwe piekło!

Tu już nie chodzi o to, że jemu nadal jest zimno, a ja nadal nie słyszę swoich dzieci. Seks wszystko zmienił! Zburzył dotychczasowy porządek, który między nami panował, a ja nie umiem sobie z tym poradzić.

- Pójdę już. W razie czego zawołaj Dorothy. Ona się tobą zajmie.

To zabawne, że nawet brak odpowiedzi z jego strony przestał mi przeszkadzać. Traktuję milczenie Samuela jako coś normalnego, stałego, gdy wszystko inne wydaje się tak płynne.

Jeremy – niespełniony poeta… Śmiało, sięgnij głębiej. Pod warstwą lukru dzieją się znacznie ciekawsze rzeczy…

Omega za wszelką cenę unika patrzenia mi w oczy, bo za każdym razem, gdy to robi, nie panuje nad emocjami. Ja także starannie go unikam, lecz mój powód jest inny. Znacznie bardziej samczy.

To chuchro rozbudziło we mnie tak silne pożądanie, że ledwo nad sobą panuję. Robię co mogę, by pod byle pretekstem nie zamknąć się z nim w sypialni, gdzie mógłbym go rozebrać i sprawić, że znowu będzie krzyczał. Chcę słyszeć swoje imię, wybrzmiewające z jego ponętnych, bladych ust. Na samą myśl, że on i ja mielibyśmy znowu się do siebie zbliżyć, z miejsca robię się twardy.

Wybiegam przed dom i trzęsąc się z zimna wyciągam z kieszeni ulubioną zapalniczkę oraz papierosy.

- Jak dobrze… – Mruczę do siebie, zaciągając się gorzkim dymem. Właśnie tego było mi trzeba. Fajka oraz seks.

Skończ z tymi bredniami! Nie będzie więcej seksu! Możesz to sobie wybić
z głowy raz na zawsze!

Nie będzie seksu? To jak inaczej mam go ogrzać? Gdybym nad sobą panował tak, jak jeszcze kilka dni temu, wszystko wyglądałoby inaczej. Wystarczyło przecież przytulić go od czasu do czasu i po kłopocie. Ale nie… Ja zawsze muszę wszystko spieprzyć! Nie dotknąłem go od tamtej nocy. W dodatku zachowuję się jak napalony nastolatek, który obsesyjnie myśli wyłącznie o tym, by wejść w to ciasne wnętrze, wydobywając jednocześnie z jego gardła choćby jęk…

Właśnie dlatego jak najszybciej powinienem wymazać blondyna ze swojego życia! Zostały mniej więcej trzy miesiące, a potem nie chcę go więcej widzieć!

 

***

 

- Jeremy, czy ty mnie słuchasz? – Trudno stwierdzić, czy ojciec pyta o umowy, które właśnie przeglądam, czy też o wspólne mieszkanie z Samuelem. Na wszelki wypadek postanawiam trzymać się kwestii biznesowych.

- Te są w porządku. Możesz podpisać – podsuwam mu stosik idealnie ułożonych dokumentów, a także czarne pióro, na które nawet nie chce spojrzeć. Ucieczka w pracę to moje jedyne alibi. Całe szczęście, że mam aż dwie firmy do ogarnięcia. W przeciwnym wypadku musiałbym spędzać czas w domu, który kryje w sobie wiele pokus.

- Nie mówię o pracy, lecz o małym Reedzie.

Mężczyzna rozsiada się wygonie na wprost mnie, po czym układa dłonie
w piramidkę i cierpliwie czeka na odpowiedź. Tylko co mam mu powiedzieć?

Prawdę o tym, że przespałem się z Samuelem z pewnością przemilczę. To może zwierzyć się z typowo męskich problemów? „Tato, jestem seksoholikiem. Jeden raz wystarczył, aby przebudziła się moja wewnętrzna bestia.” Nie, zdecydowanie nie. Poza tym Nicolas Atkins nie wygląda na takiego, który rozumie jak to jest, gdy we wnętrzu pali się płomień tak silny, że niczym nie daje się go ugasić… Jestem zdany wyłącznie na siebie.

Marnujesz się, Jeremy. Trzeba było zostać politykiem… – Nawet podświadomość ze mnie drwi.

Sięgam po paczkę papierosów i moją ulubioną zapalniczkę.

- Myślałem, że rzuciłeś. – Spostrzegawczy ojciec od razu robi mi wyrzuty.

- Staram się – dukam wymijająco, zaciągając się duszącym dymem, który
w magiczny sposób radzi sobie ze stresem oraz dręczącymi mnie wyrzutami sumienia.

Jak mogłem posunąć się tak daleko?! Miałem go tylko chwilę popieścić. Doszedłby raz czy dwa i po sprawie, ale nie. Wystarczyło kilka sekund, by ściągnąć z niego wszystko. A gdy był już nagi i zaczął reagować…

- Powinieneś rzucić. Dobrze wiesz, że dla dobra dzieci.

- Tak, wiem! Nie musisz mi tego bezustannie powtarzać! Wszystko co robię, robię dla dobra dzieci! – Nie panuję nad emocjami i podnoszę głos.

- A mówiłem, żebyś zostawił chłopaka w spokoju i poczekał do porodu.
– Bezwzględny tatusiek zaczyna prawić mi swoje morały. – W klinice nie działa mu się krzywda.

- Skąd możesz o tym wiedzieć?! Myślisz, że tego chciałem?! – Wybucham gniewem na samo wspomnienie wychudzonego i zastraszonego dzieciaka. – On ma anemię, rozumiesz? Gdybym go stamtąd nie zabrał, straciłbym bliźniaki! Dzieci były głodne, zziębnięte, a Samuel ledwo żywy. Miałem czekać na najgorsze? Ryzykować życiem chłopców?

- Nie, oczywiście, że nie. – Nicolas Atkins zaczyna się bronić. – Chodzi mi
o twoje dobro, synu.

- Więc przestań mnie pouczać! Z twojej perspektywy wszystko wydaje się takie łatwe. Przyglądasz się z boku i wiecznie krytykujesz. Może postaw się raz na moim miejscu, co? Nie jestem zimnym draniem bez serca. Staram się ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Moje dzieci dniem i nocą wołały mnie do siebie, bo działa im się krzywda.

- Jeremy, przecież wiesz, że nie o to mi chodzi. – Ton ojca łagodnieje. Wreszcie zrozumiał, że jego ocena względem mnie jest zbyt surowa.

- A o co? – Gaszę niedopałek w popielniczce i od razu sięgam po kolejnego papierosa. – Nie martw się, tato. Nie zwiążę się z naszym wrogiem. Jednak dobijać go także nie zamierzam. Zwłaszcza, gdy jest całkowicie bezbronny.

- No dobrze. Porozmawiajmy o czymś innym. Przejmuję twoją firmę.

- Słucham? – Potrzebuję kilku naprawdę długich sekund, by zrozumieć treść wypowiedzianych przez niego słów.

- Wykupiłem cię. Od przyszłego miesiąca będziesz stopniowo przejmował moje obowiązki.

- Moją firmę?! Przecież… Moją firmę?! Poświęciłem jej prawie pięć lata życia, a ty mi ją zabierasz?! – Zachowanie spokoju w takiej sytuacji graniczy z cudem. Szok i niedowierzanie mieszają się z poczuciem klęski. Jak on może tak bezczelnie wtrącać się w to, co robię?! Nie jestem jego marionetką! Nie po to tak ciężko pracowałem, by w jednych chwili wszystko stracić!

- Synu, nie martw się. Nie zakładam ci pętli na szyję. Tak jak już wspominałem, stopniowo przejmiesz moje obowiązki, a gdy dzieci podrosną, dajmy na to za dwa, trzy lata, oddam stery w twoje ręce i wszyscy będą zadowoleni.

- I dlatego wykupiłeś pakiet kontrolny, nic mi o tym nie mówiąc?! – Krzyczę, wyładowując swoją frustrację na plikach papierów, które z wściekłością spycham ze swojego biurka.

- Jeremy, uspokój się. Od samego początku wiedziałeś, że nasze imperium  przejdzie w twoje ręce. Nie będę bezczynnie obserwować, jak tracisz czas na bezsensowne strony internetowe. Podjąłem tą trudną decyzję za ciebie, bo zmusiły mnie do tego okoliczności. Nie zamierzam trwać w próżni i odkładać swoich planów na później, bo ty jeszcze się nie wyszalałeś. Może przymknąłbym oko i przez jakiś czas pozwolił ci na wygłupy, ale skoro mogłeś zrobić dziecko Reedowi, możesz także przejąć fotel prezesa.

Zapada cisza. Mam wrażenie, że całe moje poukładane życie rozpada się, niczym domek z kart. Ojciec wydaje się zadowolony. Jego przewaga wzrosła, bo skoro zmajstrowałem brzuch wrogowi, w ramach pokuty i zadośćuczynienia, mam siedzieć cicho i robić co każe, by wszyscy mogli żyć długo i szczęśliwie.

Nie tym razem…

- Masz rację. Bezsensownie traciłem czas, próbując żyć na własnych warunkach. – Sięgam po grafitową marynarkę, którą uprzednio powiesiłem na oparciu skórzanego fotela.

- Synu… – Do przywódcy klanu powoli dochodzi fakt, że nieco przegiął, lecz jest za późno. – Dokąd się wybierasz?

- Do domu. Jestem bezrobotny, a u ciebie nigdy nie byłem oficjalnie zatrudniony.

- Jeremy… – Warkot ojca na niewiele się zdaje. – Nie prowokuj mnie.

- Bądź tak dobry i nie kontaktuj się ze mną w najbliższym czasie. Swoją drogą będę go miał naprawdę pod dostatkiem – prycham, pakując  rzeczy do skórzanej aktówki.

- Nie obrażaj się na mnie, bo nie masz o co! Podjąłem za ciebie decyzję, bo sam się do tego nie kwapiłeś. Trwałeś w próżni! Mama i ja mamy swoje plany. Jesteś na tyle dorosły, by to zrozumieć i nas odciążyć.

- Masz świętą rację, tato – zatrzymuję się przed mężczyzną i klepię go po ramieniu. – Zamierzam brać z ciebie przykład i poświęcić się swojej rodzinie. Dam ci znać, gdy bliźniaki się urodzą. Do porodu ty i mama trzymajcie się ode mnie z daleka. Do widzenia – zostawiam go samego, głośno trzaskając drzwiami.

Pełen gniewu i bezsilności wsiadam do samochodu i zaciskam dłonie na kierownicy.

Jak on mógł!  Jak on do cholery mógł?!

Tak ciężko pracowałem, by żyć na własny rachunek. Przecież od samego początku było wiadomo, że nie ucieknę przed przeznaczeniem. Jestem dziedzicem Atkinsów. Jedynakiem. Praktycznie od urodzenia zmuszali mnie do dźwigania ciężaru odpowiedzialności. Co w tym złego, że chciałem mieć wpływ chociaż na niewielki odcinek tego bałaganu? Moja firma dobrze się rozwijała, powolutku zdobywając rynek. Dzięki niej miałem zabezpieczenie oraz mogłem uniknąć pomówień, że „przyszedłem na gotowe”. Tymczasem własny ojciec mnie z tego ograbił…

Odpalam silnik i naciskam pedał gazu. Przejeżdżając przez bramę, zatrzymuję się obok strażnika, któremu wręczam przepustkę.

- Panie Atkins… – Zakłopotany mężczyzna nie ma pojęcia, o co mi chodzi.

- Nie będzie mi już potrzebna – rzucam oschle, zamykając okno.

Na wyświetlaczu deski rozdzielczej pojawia się numer ojca. Blokuję go. Nie mam siły i ochoty, by z nim rozmawiać. Gdybym to zrobił, nasze starcie zakończyłoby się wielką awanturą. Zwykle w takich chwilach mama stara się nas pogodzić. Wobec mnie nigdy nie gra fair. Wydzwania dniem i nocą płacząc do słuchawki i prosząc, abym schował dumę do kieszeni i dogadał się ze staruszkiem. To także muszę ukrócić.

- Mamo, chciałbym dać ci znać, że najbliższe miesiące spędzę w domu i przez jakiś czas nie będę chodził do pracy. Samuel źle się czuje. Muszę zadbać o moje dzieci. Rozmawiałem z tatą. Przyznał mi rację. Nawet przejął moją firmę, aby mnie odciążyć. Bardzo cię kocham, ale proszę, nie dzwoń do mnie. Dobrze wiem, że tata i ty nie pochwalacie mojego wyboru. Sama często powtarzasz, że rodzina jest najważniejsza. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Za jakiś czas znowu się odezwę. Pa – kończę nagrywanie wiadomości głosowej, którą od razu wysyłam.

Telefon po raz kolejny daje o sobie znać. Tym razem to nie ojciec, a Jackson Reed.

- Zmieniłeś zdanie i chcesz wiedzieć co słychać u brata? – Zagaduję go, nieco uspokojony, że Samuel nie jest mu zupełnie obojętny. Nie zasłużył na to, by od razu go skreślać.

- Nie kpij, Atkins. – Głos Reeda jest zimny i opanowany. – Kiedy poród?

- Sam chciałbym wiedzieć. Ciąża to nie pralka. Niczego nie można z góry zaprogramować. – Uśmiecham się sam do siebie, zadowolony z tak trafnego porównania.

- Kolejny żart godny gwałciciela? – Jackson trafia w mój czuły punkt.
– Skończyłeś błaznować? Chciałbym, abyś przekazał Samuelowi wiadomość ode mnie.

- Jeśli chcesz go odwiedzić, to nie mam nic przeciwko. Przecież wiesz, gdzie mieszkam.

- Odwiedzić? – dziwi się Jackson. – Po co? Mówiłem ci już, że nie chcę go znać. Został wyrzucony i nie ma prawa nazywać się moim bratem.

- Więc po co do mnie dzwonisz? – Mówi, że nie zależy mu na Samuelu,
a jednak chce wiedzieć, kiedy urodzą się nasze dzieci?

- Bo jako głowa naszej rodziny, sprzedałem go komuś innemu.

- Co takiego?! Sprzedałeś brata?! – To już drugi raz podczas dzisiejszego dnia, gdy mój rozmówca wprawia mnie w totalne zdębienie.

- Jesteś ostatnią osobą, którą powinno to obchodzić, nieprawdaż? – Reed robi wszystko, by udowodnić mi swoją wyższość. – Samuel powinien być zadowolony – śmieje się szyderczo. – Powiedziałem temu facetowi, że niezła
z niego zdzira. Bez mrugnięcia okiem zapłacił podwójną cenę.

- Jak możesz! Ty podły draniu! – Nieświadomie staję w obronie chłopaka.

- Czyżbyś się zakochał, Atkins?

- Oszalałeś?! – Wypluwam z siebie to słowo, jak najgorsze przekleństwo. Uczucia omegi w wystarczający sposób pokiereszowały jego życie. Z pewnością nie popełnię podobnego błędu.

- Więc co cię obchodzi, kto zrobi mu dobrze? Ty dostaniesz dzieciaki, ja będę miał święty spokój, a on… Z pewnością jeszcze nie raz przemyśli swoje postępowanie, starając się zadowolić nowego opiekuna. Daj mi znać, jak tylko urodzi. – Jackson rozłącza się, nie dając mi dojść do słowa.

A co chciałbyś powiedzieć, Jeremy? Od samego początku wiedziałeś, jaki czeka go koniec. Powinieneś się cieszyć, że chociaż jednego z Reedów spotka zasłużona kara…


***

Moi Drodzy!

Kolejny rok powoli dobiega końca. Pod pewnymi względami nie był on dla mnie zbyt pomyślny. Pewnie gdybym tyle nie chorował, miałbym więcej energii na pisanie. Mam szczerą nadzieję, że od stycznia wszystko się zmieni. 

Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za to, że jesteście. 

Życzę Wszystkim udanej i bezpiecznej zabawy sylwestrowej. 

Wasz Kitsune 

wtorek, 26 grudnia 2023

Wpadka rozdział 8

 

Wracam z pracy późnym popołudniem, lecz unikam pokoju Samuela. Wisi nade mną miecz Damoklesa w postaci gróźb ojca. Jeśli doliczymy do tego anemię, wyziębienie organizmu oraz milczenie bliźniaków, odechciewa mi się czegokolwiek.

Podczas kolacji moja gosposia bardzo oględnie streszcza to, co działo się
z ciężarnym w ciągu dnia. Jej zadaniem jest podawanie mu witamin oraz posiłków o stałych porach. Odkąd Samuelowi doskwierają silniejsze dreszcze, znacznie mniej je. Niby się stara, lecz zazwyczaj kończy się na tym, że wypija gorącą wodę z cytryną i miodem, po czym od razu wraca do spania.

Dziś wieczorem nie pośpi…

Czuję się okropnie na myśl o tym, co muszę zrobić. Z drugiej jednak strony gorzej będzie, jeśli nie zrobię nic.

Masakra. Prawdziwa masakra!

By odwlec w czasie to co nieuniknione, dla pewności jeszcze raz przeglądam wszystkie książki o ciąży, a potem porządkuję sterty papierów, zalegające na moim biurku. Jak się okazuje czasami dobrze jest skumulować stosy dokumentów, bo nigdy nie wiadomo, czy nie posłużą one jako perfekcyjna wymówka przed intymnością z wrogiem, którego goszczę w swoim domu.

Intymność…

Już wcześniej postanowiłem, że stosunek nie wchodzi w grę. Nie chcę, aby Samuel zarzucił mi później, że go wykorzystałem. Zrobię coś odwrotnego. To ja dam mu się wykorzystać. Niech mnie użyje jako narzędzia, które ma sprawić mu przyjemność i tyle.

Kilka minut po dwudziestej trzeciej postanawiam ruszyć się ze swojej bezpiecznej kryjówki. Jednak najpierw udaje się do łazienki. Zdejmuję koszulę
i rzucam ją na podłogę. Biorę szybki prysznic, a następnie rozważam co dalej? Nie założę piżamy, bo sypiam  nago. Poza tym od zawsze uważałem, że w takim stroju prawdziwy facet wygląda głupio. Samuel jest tego idealnym przykładem. On zawsze jest szczelnie odziany. Nie pozostawia w ten sposób żadnego pola dla wyobraźni. Nikt się nim nie zainteresuje, jeśli będzie tak dalej postępować.

Wycieram włosy ręcznikiem, po czym spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Ze srebrnej tafli patrzy na mnie młody, postawny i umięśniony mężczyzna. Nieco orientalną urodę odziedziczyłem po ojcu. Obydwaj mamy ciemne, prawie czarne włosy oraz wyraziste, kobaltowe oczy. Jedyna różnica jest taka,
że staruszek nie nosi zarostu. Czasami on lub mama przebąkują, że broda i wąsy niezbyt mi pasują, lecz jestem innego zdania. Uważam, że dzięki temu prostemu zabiegowi wyglądam na starszego, a co za tym idzie, wzbudzam większy respekt. No i mogę dłużej pospać, bo nie tracę czasu na codzienne golenie. Moja skóra ma karmelowy odcień, który zawdzięczam niedawnym wakacjom. Wybrałem się ze znajomymi do Meksyku. To właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszałem głosy moich synów. Uśmiecham się do siebie, wspominając tamten moment. Tęsknię za dziećmi. Najwyższa pora, abym je odzyskał!

Nakładam na siebie szare dresy, których ściągacz „od niechcenia” układa się nisko na moich biodrach i tyle. Jestem gotowy na szaleństwo.

Boso przemierzam odległość dzielącą moją sypialnię od pokoju Samuela. Nie zapalam świateł, by nikt mnie nie widział. Za to pamiętam, by przekręcić zamek, gdy udaje mi się wślizgnąć do środka, niczym nocnemu złodziejowi.

Nie masz kraść, a uwodzić, idioto!

Naprostowany na właściwe tory, tak jak poprzednim razem, kładę się maksymalnie blisko chłopaka i przyciągam go do siebie. Omega nawet nie drgnął. Jego równy, spokojny oddech świadczy o tym, że pogrążony jest
w głębokim śnie.

Może by tak odejść i dać mu spokój?

I co, zaczekać do rana, aż się obudzi?

Nie kombinuj! Nie czujesz, jaki jest zimny? Zrób to, co miałeś zrobić i po krzyku!

Wstrzymuję oddech i bardzo powoli zaczynam odpinać guziki. Najpierw jeden, potem następny. W jednym z poradników było napisane, że najlepsze efekty przynosi bezpośredni kontakt z nagą skórą. Spróbujemy i zobaczymy co to da.

Bez większych problemów zsuwam górną część piżamy blondyna, obnażając jego ramiona. Gdy przysuwam się bliżej, zaalarmowany zmarzlak szarpie się w moich ramionach. Chyba się przestraszył, bo jego serce bije jak szalone.

- Bądź grzeczny – szepczę mu do ucha, a następnie chwytam płatek zębami
i lekko podgryzam. Samuelowi nie jest na rękę to co robię. Zaczyna się szamotać. – Naprawdę sądzisz, że to coś da? Schowaj pazurki. Pobawimy się…

W pierwszej kolejności zrzucam z nas wszystkie koce i kołdry, bo utrudniają mi one poruszanie się. Gdy pościel miękko ląduje na dywanie, mam znacznie większe pole do popisu. Moje ramiona trzymają w ryzach to przestraszone stworzenie. Nie ucieknie mi. Przynajmniej do czasu, aż nieco go rozgrzeję. Nie chcę, aby uznał mnie za zbyt natarczywego. Jest w ciąży, więc tym bardziej powinienem zachować ostrożność. Ma być miło i tak właśnie będzie.

Samuel nabiera gwałtownie powietrza, gdy przestaję maltretować jego ucho,
a mój język błądzi po odsłoniętej szyi. Ma bardzo wrażliwą skórę. Miękką
i pachnącą mydłem.

Chwileczkę, a gdzie się podział jego zapach? Gdy kochaliśmy się wtedy
w Londynie, wziąłem go za własność Jacksona. A teraz? Przysuwam nosem milimetr po milimetrze, lecz nic nie czuję. Zupełnie nic. To nawet lepiej. Feromony antagonistycznego rodu tylko by mnie rozpraszały.

- Nie jesteś już senny, prawda? Ze swojej strony mogę obiecać, że jeszcze przez dłuższą chwilę nie dam ci spać… – kontynuuję mój monolog.

Czubkiem języka zaczynam rysować wzory na jego lewym obojczyku. Piwnooki nadal jest mocno spięty i pewnie liczy na to, że na tym poprzestanę. Nic z tego.

- Wiesz, poszłoby znacznie sprawniej, gdybyś powiedział mi, co lubisz – kuszę go do zwierzeń, choć coś mi mówi, że i tak nic nie powie. – Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał sam się przekonać, metodą prób i błędów – trącam kciukiem jeden z jego sutków. Z gardła Reeda wydobywa się westchnienie, które koniecznie chce stłumić, zasłaniając usta dłonią. – Nie rób tak – proszę.
– Mówiłem ci już, że masz krzyczeć moje imię, prawda? – Zaczynam intensywnie pocierać lodowaty punkcik, aby nieco go rozgrzać. – W sumie to podoba mi się ta różnica temperatur między naszymi ciałami. Im jesteś zimniejszy, tym bardziej pragnę cię ogrzać. Nie bój się. Nie posuniemy się tak daleko jak wtedy. – Niechętnie wracam wspomnieniami do namiętnej nocy, podczas której zostały poczęte nasze dzieci. Głupia wpadka…

Kierując się pragnieniami Samuela, trącam koniuszkiem języka twardniejący sutek. Tym razem z ust chłopaka wydobywa się jęk, którym mile łechta moje rozbuchane ego.

Mój kochanek żywo reaguje. Układa obie dłonie na mojej klatce piersiowej by jeszcze raz spróbować mnie odepchnąć. Jestem zmuszony chwycić oba jego nadgarstki w jedną rękę i przygwoździć je tuż nad jego głową.

Taki przewidywalny…

Im dłużej pieszczę szczupły tors, tym bardziej mi się poddaje. Już nie walczy tak zaciekle, by się ode mnie odsunąć. Mogę więc uwolnić drobne dłonie, które bezradnie zaciska na prześcieradle. Wolałbym, by wplótł je w moje włosy. Dlaczego tego nie zrobił?

Niezadowolony z zachowania omegi, decyduję się na bardziej stanowcze działania. Jeszcze mi się nie zdarzyło, by ktoś okazał mi w łóżku tak jawną niesubordynację.

Ukarz go, Jeremy… Niech się trochę pomęczy…

Co prawda planowałem dłużej się z nim cackać, ale cóż… Trzeba być elastycznym i szybko przystosować się do nowych reguł gry.

Unoszę się nieco do góry, by zawisnąć nad krnąbrnym dwudziestolatkiem
i przez chwilę popatrzeć na jego twarz. W tym celu sięgam ręką do włącznika
i zapalam światło. Jego blask razi ciężarnego, który zasłania oczy dłonią.

- Nie – protestuję. – Mówiłem, że masz się przede mną nie chować. Patrz na mnie. No już – poganiam go. Chłopak wygląda na nieco urażonego. Wydyma lekko usta i odsuwa dłonie. Nie chce na mnie zerknąć. Odwraca głowę. – Lubisz mnie prowokować – wzdycham. – Spójrz mi w oczy.

Cierpliwie czekam, aż Samuel wypełni polecenie, lecz jak zwykle traktuje mnie jak powietrze. Jest uparty i butny. Nie rozumie, że złamanie go to żadne wyzwanie?

Cmokam z pobłażaniem, po czym siadam na łóżku i chwytam go za nogę,
by zrobić sobie miejsce. To oczywiście spotyka się ze sprzeciwem.

- Leż! – Popycham wojującego omegę z powrotem na pościel i zaczynam grozić mu palcem. Tym razem bez najmniejszego problemu dostrzegam swoje odbicie w jego niesamowitych oczach. Przepełnia je lęk, frustracja, złość oraz… Tak, nie ukryjesz tego przede mną. Pożądasz mnie, choć za nic w świecie się do tego nie przyznasz. – Nie trać energii. Będzie ci potrzebna. – Pociągam za flanelowy sznurek, by ściągnąć z jego ciała dół od piżamy. Przez materiał czuję, jaki jest podniecony. – To miłe, że aż tak na ciebie działam – mruczę zmysłowo, jednocześnie dotykając jego sztywnego członka. Samuel przygryza dolną wargę prawie do krwi. Nie podoba mi się, gdy tak robi. Rozsuwam szerzej jego uda, po czym pochylam się nad nim naprawdę nisko. Nasze ciała dzielą od siebie milimetry. Opuszkiem kciuka prześlizguję się po jego ustach. Mały Reed zaciska powieki, po czym z jego gardła wydobywa się głośne westchnienie.

Nie pocałuję go, bo nie chcę tego robić. Nie zasłużył. Wspominał o miłości,
a teraz nie chcę ustąpić.

On i ja… Na zawsze…? Ta myśl wydaje mi się całkowitą abstrakcją. Samuel najwidoczniej woli karmić się niespełnionymi marzeniami. Spogląda mi w oczy w tak sugestywny sposób, że tylko idiota nie domyśliłby się prawdy.

- Przykro mi, ale tracisz czas. To zabrzmi brutalnie, lecz chcę, abyś znał prawdę. Robię to, bo muszę. Najpierw posłużyłeś mi jako narzędzie, by zemścić się na Jacksonie, a teraz jesteś potrzebny wyłącznie po to, by urodzić dzieci. Gdy bliźniaki przyjdą na świat, nasze drogi bezpowrotnie się rozejdą. Jednak do tego czasu zadbam o to, by niczego ci nie brakowało. Na nic więcej nie licz.

To co usłyszał, zabolało. Wolę jednak, by nie wyobrażał sobie nie wiadomo czego. Zapewne mogłem wybrać bardziej odpowiednią chwilę. Postaram się jakoś „osłodzić” mu traumatyczną lekcję życia.

Wsuwam dłoń pod materiał jego piżamy i uwalniam sterczącego członka, który natychmiast ląduje w moich ustach. Samuel krzyczy zszokowany tempem, które mu narzucam. Orgazm go odpręży. Przykre myśli odlecą niczym stado spłoszonych ptaków, pozostawiając jedynie nasycenie i błogość.

Tak jak przypuszczałem, mój kochanek dość szybko dochodzi. Nie jest wymagający. Wprost przeciwnie. W sumie czuję się nieco rozczarowany. Powinienem teraz odejść i dać mu spokój. Przesuwam palcami po wewnętrznej stronie jego lewego uda. Skóra nadal jest chłodna w dotyku.

- Jeszcze raz? – pytam, frywolnie się przy tym uśmiechając. Piwnooki po raz kolejny nie wykazuje się refleksem. Jest jeszcze nieco oszołomiony, mam więc ułatwione zadanie. Tym razem nie zamierzam się spieszyć.

Zaciskam dłoń u podstawy jego członka, a następnie drażnię główkę, obsypując ją delikatnymi pocałunkami. Ta kombinacja siły i łagodności rozpala zmysły mojego kochanka. Dopiero teraz naprawdę intensywnie reaguje na każde muśnięcie mojego języka. Drży, lecz to nie zimno jest tego powodem.

Lubię seks. Jest przyjemny. Wymaga zaangażowania. Buduje napięcie. Uczy, jak wypracować idealny kompromis pomiędzy dawaniem i braniem. Ja lubię dawać, bo mam w tym swój ukryty cel. Mały fetysz, który nakręca mnie silniej, niż jakiekolwiek inne bodźce. Nie mam ustalonych preferencji, jeżeli chodzi
o wygląd. Nie dbam o płeć osób, z którymi to robię. Tak naprawdę zależy mi tylko na jednym – kochanka lub kochanek ma być głośny.

Zdarzało się, że ktoś próbował mnie oszukać, symulując w dość ordynarny sposób swoje zaangażowanie w miłosny akt. Zazwyczaj było to nasze ostatnie spotkanie.

Natomiast on… Z pewnością nie udaje. Wydawane przez niego jęki
i westchnienia są jak melodia dla moich uszu. Rozpala mnie do białości. Choć nękam jego ciało w dość żarliwy sposób, ten mały nicpoń nie pozostaje mi dłużny. Samo jego ekstatyczne łkanie doprowadza mnie na sam skraj przepaści. Koniecznie muszę posunąć się dalej, by sprawdzić czym jeszcze jest w stanie mnie zaskoczyć.

Unoszę się nieco do góry i ponownie przesuwam palcami po wargach chłopaka.

- Poliż – każę mu, bezwstydnie dając do zrozumienia, że plany na dzisiejszy wieczór znowu uległy zmianie. Samuel rozchyla szerzej usta. Jego gorący
i śliski język bezbłędnie wykonuje swoje zadanie. – Bardzo dobrze – chwalę go. – A teraz… Wiesz co z nimi zrobię?

Podpieram się na lewej dłoni, by móc patrzeć na jego twarz. Chłopak wcale się tego nie boi. Wprost przeciwnie. Aż płonie… Bez większego problemu wsuwam w niego najpierw jeden, a po chwili drugi palec.

- Ach! – Moje starania zostają nagrodzone przeciągłym kwileniem rozkoszy,
a przecież tak niewiele zrobiłem!

Weź go! Weź go, Jeremy! On tak bardzo o to prosi…

Nie mam za grosz silnej woli. Nie potrafię się powstrzymać. Nie w chwili,
w której rozpalony i gotowy omega wije się pode mną, błagając o zaspokojenie.

Znowu zrobimy to bez prezerwatywy. Z drugiej jednak strony, on i tak jest już w ciąży.

- Rozsuń szerzej nogi i postaraj się rozluźnić. Nie chcę zrobić ci krzywdy
– wydaję mu polecenie.

Niech odmówi. Odepchnie mnie. Zaprotestuje…

Nic takiego się nie dzieje. W brązowo-zielonych oczach dostrzegam jedynie bezgraniczne zaufanie. Z każdą chwilą jego uczucia względem mnie przybierają na sile. Nie ukrywa tego, że mnie kocha. Wprost przeciwnie. Chłopak bez słowa sprzeciwu robi to, o co poprosiłem, czerpiąc garściami z każdej sekundy naszego zbliżenia. Tylko tyle mogę mu dać. Miałem być narzędziem, więc pora wejść w swoją rolę.

Wsuwam się w ciasne i rozgrzane wejście, które mocno kontrastuje z chłodną skórą. Samuel na chwilę zamyka oczy, a ja zastygam w miejscu. Poczekam tyle, ile będzie chciał. Ostatecznie to on decyduje. Gdy unosi powieki i rzuca mi zniecierpliwione spojrzenie, przestaję nad sobą panować. Oplatam jego nogi wokół swoich bioder. Pilnuję, by zachować dystans między naszymi ciałami
i nie zgnieść dzieci. Jednak sam seks… Och, nie pamiętam przy kim czułem się taki rozżarzony. To także jego wina. Wydaje z siebie te kuszące dźwięki, a poza tym… Kiedy kochałem się z kimś po raz ostatni? Sześć miesięcy minęło błyskawicznie.

Nasze zbliżenie w Londynie było zupełnie inne. Bardziej dzikie. Dziś nie musimy się aż tak spieszyć, a mimo to Samuel ponagla mnie, abym poruszał się szybciej. Nie zależy mu na łagodnych i miarowych ruchach. I robi wszystko, by mnie nie dotknąć. Jego dłonie przez cały czas ściskają prześcieradło. No trudno. Ja także nie mogę mu dać tego, czego najbardziej pragnie. Bez problemów znajduję jego najczulszy punkt, który raz za razem atakuję. Piwnooki głośno krzyczy. Nie wypowiada jednak mojego imienia, na czym najbardziej mi zależy. I dochodzi stanowczo za szybko.

Wysuwam się z jego wnętrza, by dać mu chwilę odpocząć. Jego klatka piersiowa unosi się i opada z zawrotną prędkością. Na jego czole błyszczą kropelki potu, do których przyklejają się pasma przydługawej grzywki. Muszę przyznać, że tuż po orgazmie wygląda naprawdę uroczo. Niebrzydka z niego bestyjka.

- Jeszcze raz, tak? – Upewniam się obracając go na bok i kładąc tuż za jego plecami. Moja ręka sunie po jego nagim biodrze, a następnie kieruje się w dół. Przytrzymuję prawą nogę blondyna nad kolanem i lekko uginam.  – Będzie
ci wygodniej – szepczę mu do ucha, nakierowując swojego członka na jego chętne wejście. Wiem, że jest mu przyjemnie. Kołysze się razem ze mną, wzdychając cichutko. Tym razem wtula twarz w poduszkę, co tłumi seksowny głos. – Wolałem, gdy byłeś głośniejszy – żalę się, sapiąc ciężko.

Sam również jestem już blisko spełnienia, ale nie mogę dojść nie zaspokoiwszy Samuela. By nieco go rozpalić, skubię zębami wrażliwą skórę między jego łopatkami. Chłopak od razu wygina plecy, a z jego ust wydobywa się słodkie mruczenie.

- Brzmisz jak kot – śmieję się. Zostaję za to potraktowany zimnym spojrzeniem. – Masz jeszcze siłę na coś takiego? – droczę się. – No dobrze… Tylko pamiętaj, że sam chciałeś… – Chwytam go mocniej za biodra i wbijam się cały, aż po nasadę. Moje pchnięcia są płytkie i mocne. – Tak mi dobrze… – dyszę.

Nieoczekiwanie to wyznanie sprawia, że w Samuelu coś pęka. Dochodzi gwałtownie, na co chyba sam nie był gotowy, a ja idę w ślad za nim. Jego ciałem wstrząsają dreszcze. Próbuje wtulić się we mnie, szukając schronienia
i oparcia. Mam ochotę otworzyć ramiona, by mógł do mnie swobodnie przylgnąć, ale…

Jeremy, co ty robisz? Mało masz przez niego kłopotów? Zrobiłeś swoje, więc zostaw go w spokoju. Już nie pamiętasz, że to twój wróg?

Ta chwila refleksji działa na mnie jak kubeł zimnej wody. Opuszczam łóżko jak poparzony. Przed wyjściem z pokoju sięgam po kołdrę, którą zrzuciłem na podłogę i okrywam nią nagie ciało ciężarnego.

- Śpij. – Wypowiadając to słowo nawet nie patrzę mu w oczy. Po prostu wychodzę, zamykając szczelnie drzwi.



***

Ustawiłem automatyczne publikowanie rozdziałów na święta. Nie zadziałało. Mam nadzieję, że miło spędziliście świąteczny czas. Postaram się jak najszybciej skończyć nowy rozdział Bezsennych Nocy. 

środa, 6 grudnia 2023

Wpadka rozdział 7

 

Mija dziesiąty dzień odkąd Samuel zamieszkał w moim domu. Muszę przyznać, że na początku bardzo się bałem. Nie mam tu na myśli omegi. Po prostu dotknęła mnie „wielka kumulacja” różnego rodzaju zdarzeń, takich jak niepokój o zdrowie i bezpieczeństwo dzieci, reakcja ojca na wieść o tym, że przygarnąłem wroga pod swój dach. O rzuceniu palenia nie warto chyba wspominać. Każdy, kto znajdował się w szponach nałogu dobrze wie, jaki koszmar się z tym wiąże.

Jest mi ciężko. Naprawdę ciężko.

Stare przysłowie mówi, że „dobro wraca”. Do mnie chyba wróciło. Malutkimi kroczkami brnę do przodu.

Anemia Samuela jest wreszcie pod kontrolą. Doktor Ivette twierdzi, że nowa dieta oraz witaminy dały niewielką poprawę. Jest za wcześnie, by ogłosić pełne zwycięstwo, lecz zmiany są widoczne na pierwszy rzut oka. Mój kłopotliwy gość nie jest już przeraźliwie bladym zombie z sino podkrążonymi oczami. Wygląda znacznie lepiej. Tylko ze zjedzeniem trzech tysięcy kalorii ma poważny problem. I bardzo dużo śpi. Może to zasługa wygodniejszego łóżka?
A może on serio był zastraszany w klinice i musi odreagować stres? Trudno powiedzieć. Pytałem go o to wiele razy, lecz nie odezwał się do mnie ani jednym słowem.

Moja gosposia twierdzi, że Reed jest cichy i powściągliwy. O nic nie prosi. Na wszystko się zgadza. Nie kaprysi w czasie jedzenia. Nie ma żadnych wymagań, a przy tym bardzo troszczy się o maluchy. Zauważyłem, że wyjątkowo często głaszcze brzuszek. Potrafi to robić nawet przez sen.

Jego wzorowe zachowanie pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Co bym zrobił, gdyby Samuel zaczął się stawiać? Przecież nie jest przeze mnie ubezwłasnowolniony. W każdej chwili może odmówić przyjmowania leków, albo przeprowadzania badań. Aż strach pomyśleć, jakie mogłoby to przynieść konsekwencje.

Jedynym minusem całej tej sytuacji jest to, że bliźniaki stały się wyjątkowo milczące. Rzadko się odzywają. Nie nawołują mnie do siebie. Nie dzielą  swoimi emocjami. Staram się poświęcać dzieciom tyle czasu, ile tylko mogę. Odwiedzam je rano przed pracą, a także wieczorem. Czasami udaje mi się wyrwać na chwilę do domu w ciągu dnia, by z nimi pobyć, ale to nic nie daje. Próbowałem wszystkiego, łącznie z wduszaniem w Samuela kolejnych kawałków sernika. Skoro sernik ich nie satysfakcjonuje, coś jest nie tak.

- Zrobiłeś co w twojej mocy, stary. Teraz wystarczy poczekać – pocieszam samego siebie, próbując jednocześnie nadrobić papierkowa robotę.

Na moim biurku piętrzą się stosy umów, które powinienem był przejrzeć „na wczoraj”. To zemsta ojca. Staruszek nie skomentował faktu, że samowolnie wziąłem na swoje barki odpowiedzialność za los młodego Reeda. Kilka razy próbowałem zagaić rozmowę, lecz senior Atkins od razu mnie zbywa lub ostentacyjnie zmienia temat.

Nie powiedziałem, że dzwoniłem do Jacksona. Będę udawać, że „wyleciało mi to z głowy”, gdyby jakimś cudem dowiedział się prawdy.

Tym samym kłamstwem posłużę się w chwili, w której Samuel zacznie dopytywać o odwiedziny brata. Wciąż liczę, że prędzej lub później pęknie. Przecież jest w ciąży z moimi dziećmi. Musimy ze sobą rozmawiać chociażby po to, abym wiedział, jak on się czuje. Wiem, że milczy z powodu awantury, którą wywołałem. W chwili złości ludzie mówią różne głupie rzeczy. Szkoda,
że on tego nie rozumie.

Doktor Ivette określiła go jako „wyjątkowo miłego i sympatycznego”. Na pewno ma rację. Ostatecznie to student Uniwersytetu w Cambridge. Drugi rok filozofii, jeśli mnie pamięć nie myli. Od razu przekabacił lekarkę na swoją stronę. Zostałem wyproszony z pokoju na czas badania, gdyż nie życzył sobie mojej obecności. Podejrzewam, że przy niej płakał, bo gdy doktor Ivette wychodziła, jej usta były zaciśnięte w wąską linię, a oczy ziały ogniem.

Chciałbym być obecny przy ich rozmowie. Obgadywanie za plecami, zwłaszcza jeżeli argumenty są wyssane z palca, jest odrażające. Tak naprawdę co on może o mnie wiedzieć? Nie zna mnie. Zrobiłem mu „brzuch”, fakt, ale to wszystko. Stanowimy dla siebie zagadkę. Różnica polega na tym, że ja staram się wypracować kompromis. Inicjuję rozmowę, a on mnie ignoruje. Jest zawzięty
i nieco egocentryczny. Weźmy na przykład jego eleganckie maniery podczas jedzenia. Samo patrzenie, jak posługuje się sztućcami to czysta poezja. Mógłbym mu się przyglądać godzinami. Albo jego charakter pisma. Na dokumentach z trudem nabazgrał swoje nazwisko, lecz sposób, w jaki to zrobił.

Znowu kłamiesz, Jeremy. Sam ze sobą nie potrafisz być przez chwilę szczery?

Jestem szczery.

Szczery jak diabli.

Dlatego za żadne skarby nie wracam myślami do chwil, które spędziłem z nim
z „welurowym saloniku”. Gdy pomyślę, jak seksowne dźwięki wydobywały się z jego gardła, przechodzą mnie ciarki.

Był taki inny… Zawstydzony, a jednocześnie bez mrugnięcia okiem poddał się namiętności. Pozwolił, by nim zawładnęła. Opanowała go. Oddał mi się bez reszty…

A ty wykorzystałeś to oddanie w dwustu procentach i teraz masz za swoje. Dzieci dziedzica Atkinsów zawdzięczają poczęcie zwykłej wpadce…

- Dlaczego nie odzywacie się do tatusia? – pytam maluchy, przesuwając jednocześnie palcami po okrągłym brzuchu ciężarnego. Mogę sobie na to pozwolić, bo chłopak zasnął od razu po obiedzie. – Gniewacie się na mnie? Zrobiłem coś nie tak? – dopytuję. – A może wasz drugi tata wam zabronił?
– Rozważam na głos.

Dyskretnie cofam dłoń i poprawiam ciepłe okrycie, składające się z puchowej pierzyny oraz całej sterty koców. Pomimo tylu warstw, skóra omegi jest chłodna. Efekt jest odwrotny od zamierzonego. Samuel bezustannie trzęsie się
z zimna.

Wychodzę z pokoju gościnnego i kieruję się do swojego gabinetu. Mam
w planach wykonać kolejny telefon do doktor Ivette. A właściwie miałem taki zamiar, lecz nieco się krępuję. Po pierwsze dlatego, że kobieta ewidentnie trzyma stronę Samuela i wcale się z tym nie kryje. Omega oczarował panią ginekolog, sprowadzając mnie do roli łotra spod ciemnej gwiazdy. A po drugie… Rzucam okiem na piramidę poradników ciążowych, których nawet nie otworzyłem.

Odpycha mnie książkowe podejście do seksu. Poza tym nie ma mowy, abym ponownie go tknął! W moich oczach jest całkowicie aseksualny. Nie podnieca mnie. Sam się sobie dziwię jak to się stało, że tamtej nocy w ogóle byłem
w stanie w niego wejść. Może i nie należy do szczególnie szpetnych, ale za pięknego także bym go nie uznał. Jest po prostu przeciętny, a ja nie sypiam
z przeciętnymi. Chcę czegoś więcej.

Z odrazą na twarzy pobieżnie przeglądam zgromadzoną literaturę. Wszystko, co dotyczy zapłodnienia oraz stosunków wszelkiego rodzaju, zostaje przeze mnie szybko odepchnięte w najodleglejszy kąt. Niech tam leży i pokrywa się kurzem.

Pozostają cztery książki. Pierwsza z nich dotyczy samego porodu, który jest dość szczegółowo przedstawiony na milionach ilustracji i wzbudza prawdziwy strach. Kolejna dotyczy diety, co zdążyłem już ogarnąć. Pozostają dwie
– „Sztuka relaksu na co dzień” oraz „Ciąża oczami alfy”.

Siadam w fotelu i wyciągam wygodnie nogi. Oby autor naprawdę potrafił wczuć się w moją sytuację. W przeciwnym wypadku mam przechlapane.

 

***

 

Lektura poradnika pochłania mnie na tyle, że nie zauważam, gdy za oknem robi się ciemno. Wstrząsające fakty, które zostały wyłożone dość łopatologiczne sprowadzają się do następującego wniosku – muszę przytulać Samuela! Jeżeli nie będę tego robić, stracę więź z bliźniakami. Brak dotyku może się także przyczynić do pogorszenia stanu zdrowia omegi, a co za tym idzie, samych dzieci. Zimno, które on odczuwa, w prostej linii prowadzi do przeziębienia. Przeziębienie w połączeniu z anemią mogą się tragicznie skończyć. Pozbawiony resztek odporności organizm bez trudu podłapie coś znacznie gorszego. Na przykład zapalenie płuc. Nie mogę do tego dopuścić! Obiecałem dzieciom,
że wszystko będzie dobrze. Skoro mogłem dla nich kłamać, mogę  i przytulać. To nic takiego, prawda?

Schodzę na parter i bez większego przekonania krążę po salonie, od czasu do czasu zerkając w stronę pokoju gościnnego. Jak to rozegrać? Mam wejść
i powiedzieć „wiesz, przeczytałem książkę, w której było napisane, że należysz do słabych i wątłych”? Już widzę, jak się ucieszy…

Tracisz cenny czas, Jeremy. Dzieci czekają.

- Głupie omegi i ich jeszcze głupsze zasady – mruczę pod nosem.

W pierwszej kolejności zamykam za sobą szczelnie drzwi. Nie chcę, by ktoś ze służby doniósł ojcu, że miętoszę się z wrogiem.

Samuel oczywiście śpi.

Pytanie brzmi – co teraz? Mam go obudzić? Autor poradnika pominął rozdział, w którym omega jest śmiertelnie obrażony.

Dobra, dam sobie radę. To nic takiego. Pięć minut szybko zleci.

Obchodzę łóżko i wślizguję się pod kołdrę. Od razu robi mi się zbyt gorąco,
a przecież to dopiero pierwsza warstwa. Są jeszcze koce.

Dokopanie się do zmarzlaka to wyzwanie godne prawdziwego kaskadera. Gdzie on się podział?!

Najchętniej pozbyłbym się tej utrudniającej oddychanie, przygniatającej
i klaustrofobicznej pościeli. Gdy w końcu przygarniam blondyna do swojej klatki piersiowej, cały dygocze. Trzęsie się tak bardzo, jakbym najpierw zafundował mu długą kąpiel w kostkach lodu, a następnie wystawił nagiego na mróz. A przecież Samuel nie jest nagi. Ma na sobie flanelową piżamę. Otulam go ramieniem i zaczynam odliczać czas.

Jestem nieco spięty. On także. Mój nocny „atak” najwyraźniej nie był tak dyskretny, jak planowałem.

- Leż spokojnie. Zaraz sobie pójdę. To dla dobra dzieci – szepczę.

Chłopak nic nie odpowiada, co tym razem wyjątkowo mnie cieszy. Obydwaj czujemy się dość niezręcznie. Upewnia mnie to w przekonaniu, że nie pasujemy do siebie. Nasz ewentualny „związek” przyniósłby znacznie więcej zgryzot niż pożytku. Po co się szarpać? Lepiej zostawić to tak jak jest.

Błądzące myśli pozwalają mi przetrwać najgorsze. Z wielką ulgą cofam rękę
i próbuję wygrzebać się z ciepłego kokonu.

- Mam nadzieję, że dzieci będą zadowolone. Dobranoc – żegnam się
z Samuelem, gasząc za sobą światło.

 

***

 

- Czuję się oszukany! Przestudiowałem bardzo dokładnie książki, które mi pani dała, ale to bujda na resorach! Nic się nie dzieje! Co więcej, jest znacznie gorzej, niż było na początku! – Wyrzucam z siebie wszystkie pretensje, które kieruję do winowajczyni tego zamętu, czyli doktor Ivette.

- Spokojnie, panie Atkins. Proszę wziąć kilka głębokich oddechów i…

- To nie poród, a moje życie! – Zniecierpliwiony jej reakcją mam ochotę wyjść
z siebie. Co to w ogóle za pomysł, że nie jestem spokojny?! – Od ponad tygodnia dzieci nie odezwały się do mnie ani jednym słowem! To pani wina! Wszystko było dobrze do chwili, gdy zacząłem słuchać pani przemądrzałych rad! – Wrzeszczę do słuchawki, dając upust wściekłości, która od dłuższego czasu się we mnie kumulowała.

- Z tego co słyszę, rzucił pan palenie. Gratuluję. – Chichot kobiety niepotrzebnie podgrzewa napiętą atmosferę między nami.

- Proszę mnie nie prowokować, lecz naprawić to, co pani zepsuła! – Śmiało artykułuję moje żądania.

- A co takiego się stało? – Doktor Ivette nadal świetnie się bawi moim kosztem.

- Zrobiłem wszystko, co mi pani kazała. Zabrałem Samuela z kliniki, nafaszerowałem witaminami, wpycham w niego tony ekologicznego jedzenia
i co?! Nic! To nie działa!

- Proszę nie pleść bzdur. Wyniki są coraz lepsze. Spisał się pan na medal.

Niezasłużony komplement sprawia, że tracę rezon. Jest źle, a ona mnie chwali? Właśnie dlatego nie przepadam za kobietami. Zawsze robią wszystko, abyśmy je opatrznie rozumieli!

- A dzieci? Czemu mnie ignorują?

- Proszę pana, rozmawialiśmy już o tym, prawda? Samuel ma bardzo wrażliwy
i wymagający organizm. To, że traci pan kontakt dziećmi jest jedynie konsekwencją…

- Jaką znowu konsekwencją?! – Ostro przerywam wypowiedź lekarki. – Co zrobiłem nie tak?!

- Raczej czego pan nie zrobił… – Doktor Ivette wzdycha, okazując mi swoje zniecierpliwienie. – Brak bliskości zawsze kończy się w ten sam sposób, ale
w przypadku takiego uparciucha jak pan, szkoda sobie strzępić język.

- No właśnie o tym mówię! Przytuliłem go, starałem się. Nie rozumiem, czemu jest gorzej niż było?! On się tak trzęsie, że kazałem służącemu kupić koce elektryczne!

- Ile razy? – Pada tajemnicze pytanie.

- Nie rozumiem. – Po raz kolejny tracę wątek.

- Ile razy przytulił pan Samuela?

- Raz – odpowiadam z dumą. – I nie zrobiło mu się cieplej.

- A seks?

- Seks? Mówiłem już, że taka bliskość jest absolutnie wykluczona! – Czerwienię się jak burak. – Nie będzie żadnego seksu!

- W takim razie dlaczego ma pan do mnie pretensje?

- Bo obiecała pani, że jeśli się nim zajmę, to wszystko będzie dobrze!

Niby ordynator, a taka roztrzepana. Co ona sobie myśli? Robię co mogę, staram się, jestem miły, a przecież równie dobrze mógłbym przełożyć ten obrażalski sopel lodu przez kolano i…

- Jest pan taki niewdzięczny, panie Atkins – Doktor Ivette decyduje się kontynuować swój atak. – Proszę wziąć się za siebie! Ma pan przebłyski, nie twierdzę, że nie. Potrafi być pan troskliwy i czuły, zgadza się?

- Oczywiście, że tak! – Jestem chwalony i obrażany na zmianę. Pogubiłem się
w tym wszystkim. Następnym razem nagram rozmowę i poproszę mamę, by mi to na spokojnie wytłumaczyła. Chociaż prawda jest taka, że mam z niej kiepski pożytek. Moja rodzicielka woli się trzymać z boku, bo jak sama stwierdziła „to męskie sprawy”.

- Więc proszę się nie zachowywać jak egoistyczny gbur! – grzmi do słuchawki. – Ma pan książki, ma wytyczne. Z mojej strony nic więcej nie mogę panu zaproponować.

- Czyli seks to pani ostatnie słowo? – pytam wzburzony. W tej samej chwili do mojego gabinetu wchodzi ojciec, który mierzy mnie zszokowanym spojrzeniem.

- Niekoniecznie. Każdy jest inny. Są przecież różne alternatywy… – Śmiech kobiety i karcące spojrzenie staruszka sprawiają, że mam ochotę zapaść się pod ziemię.

- Inne? To znaczy jakie? – Cedzę przez zęby, jednocześnie błądząc wzrokiem po dokumentach.

- Panie Atkins… – Doktor Ivette gwałtownie przestaje się śmiać. – Właśnie chciałam panu przypomnieć pewne przysłowie, które brzmi „nie ucz ojca dzieci robić”, ale dopiero teraz do mnie doszło, że być może potrzebuje pan bardziej fachowej porady. Znam świetnego seksuologa. Podam panu jego numer telefonu.

- Nie potrzebuję porady żadnego seksuologa! Zapewniam panią, że moje doświadczenie w tej dziedzinie jest bogate!

- To nie jest powód do wstydu. Miałam już styczność z wieloma pacjentami, którzy w obliczu silnego stresu miewali przejściowe problemy z erekcją.

- Problemy z czym? – Szepczę, modląc się w duchu, by ostatnia część jej wypowiedzi nie została wychwycona przez czujne ucho ojca, który siedzi na wprost mnie i znacząco wsłuchuje się w to, co mówię.

- Z erekcją – kobieta powtarza spokojnie ostatnią część swojej wypowiedzi.
– Badał pan już prostatę?

- Będziemy z kontakcie! – Kończę połączenie. Dławi mnie poczucie wstydu
i zażenowania.

- Synu… - Nicolas Atkins odrywa mnie od knucia zemsty na wrednej i zbyt pewnej siebie lekarce. Jak ona mogła wątpić w moją męskość?! – Niechcący usłyszałem część twojej rozmowy. Jeśli nie czujesz się na siłach, to pojadę
z tobą na te badania. Jesteś młody i silny. To z pewnością minie.

- Tato, błagam cię! Nie chcę o tym rozmawiać! – Nerwowo przeszukuję kieszenie. Rozpaczliwie potrzebuję papierosa.

- Jeremy, nie powinieneś ignorować tego typu problemów. Jeśli zauważyłeś,
że hydraulika nieco rdzewieje, to…

- Dość! Dla twojej wiadomości, nic mi nie rdzewieje! Samuel źle się czuje, więc to chyba logiczne, że nie będę go wykorzystywać! W przeciwnej sytuacji mógłby wykreślić spanie ze swojego życia!

- Jeremy! – Twarz ojca zmienia się nie do poznania. Nie jest już miłym
i panującym nad emocjami przedsiębiorcą, lecz groźnym i nieustępliwym panem naszego klanu. – Nie dbam o to, co robisz z tym chłopakiem, ale zapamiętaj jedno. Jeżeli uczynisz go swoim, nie chcę cię znać. Matka i ja stracimy syna. Na zawsze.

Zapada chwila bezwzględnej ciszy.

Samuel musiałby chyba zawrzeć pakt z samym diabłem, by zmusić mnie do miłości. Nie chcę go. Jest wrogiem. Nic tego nie zmieni. Poza tym rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Gdy byłem mały, tata często powtarzał, że pewnego dnia będę miał własne dzieci i wtedy zrozumiem, jak ważne jest nasze dziedzictwo. Przekazywanie go następnym pokoleniom to przywilej. Miałbym zmarnować taki dar dla Samuela? Nigdy!

- Muszę już iść. Mam umówione spotkanie w swojej firmie. – Spoglądam na zegarek, po czym wychodzę, zostawiając ojca samego. Wyznaczył mi granicę, której za nic w świecie nie mogę przekroczyć. Nie chcę skończyć jak ten trzęsący się omega – bez wsparcia rodziny i przyjaciół jest nikim. Przez pięć miesięcy leżał jak kłoda w szpitalu i nikt się do niego słowem nie odezwał, bo Jackson zagroził, że go wyrzuci. Zwykle nie rzuca on gróźb na wiatr, więc tak czy inaczej, czeka ciężki los. Ciekawe co się z nim wtedy stanie? Wróci do Anglii? Wątpię, czy ma pieniądze na samolot. Jackson z pewnością zadbał, by go ich pozbawić. Nie jestem bez serca. Powiedzmy, że wypłacę mu okrągłą sumkę, aby mógł ukończyć studia. Ciąża nie jest dla niego łatwa, więc należy mu się choćby minimalna rekompensata. To załatwi sprawę i uwolni mnie od przytłaczającego poczucia winy.

niedziela, 3 grudnia 2023

Wpadka rozdział 6

 

Wracam do domu obładowany witaminami i stertą poradników, których na wszelki wypadek dokupiłem w księgarni. Proszę także moją gosposię, by zadbała o pokój gościnny, znajdujący się jak najdalej od mojej sypialni. Zostawiam jej także jadłospis, a szofera wysyłam na zakupy.

Od kilku godzin robię co mogę, by wypracować plan działania. Postarałem się
o wynajęcie karetki. Załatwiłem wyspecjalizowaną pielęgniarkę, a także zadbałem o badania, które zleciła doktor Ivette.

Idzie jak po sznurku.

No, może nie do końca…

Pozostaje jeszcze rozmowa z Samuelem. Dobrze wiem, że czeka nas koszmarna przeprawa, lecz nie mam innego wyjścia. Będę go tu przetrzymywać nawet wbrew jego woli, jeżeli to pomoże bliźniakom.

Gdy wszystko dopięte jest na ostatni guzik, z duszą na ramieniu jadę do kliniki. Mam ze sobą wszystkie niezbędne dokumenty. Brakuje jedynie podpisu młodego Reeda.

Co zrobię, jeśli Samuel się nie zgodzi?

Mam nadzieję, że to moja ostania wizyta w tym ponurym miejscu. Wynajęci pielęgniarze przygotowują nosze i sprzęt, a ja udaję się na górę.

Uchylam drzwi i pełen najgorszych przeczuć zaglądam do środka. Ciężarny leży na łóżku. Nieobecnym wzrokiem wpatruje się w sufit.

- Cześć – witam się z nim, podchodząc bliżej. Chłopak nie reaguje. Nie jest to dla mnie zaskoczenie. – Kiepsko wyglądasz – zauważam.

Dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że maluchy są dziś milczące. Nie witają się ze mną. Nie nawoływały mnie także od samego rana. Niedobrze, bardzo niedobrze.

- Spójrz na mnie. Musimy poważnie porozmawiać – przystępuję od razu do rzeczy, bo zmarnowałem już dość czasu.

Nic. Cisza.

- No dobrze, w takim razie ja będę mówił, a ty słuchaj. – Siadam na krześle, coraz mocniej się denerwując. – Pokazałem twoje wyniki badań innemu lekarzowi, prosząc o konsultację. Anemii nie można bagatelizować. Pani doktor wypisała witaminy. Musisz także zmienić sposób odżywiania się, bo jeśli zostanie tak jak jest teraz, twoja choroba zaszkodzi dzieciom. Rozumiesz to, prawda?

Dlaczego on jest taki krnąbrny?! Nie dość, że muszę się z nim użerać, to jeszcze przechodzę kryzys związany z papierosami…

- Rozmawiałem z twoim bratem…

Blondyn odchyla lekko głowę w moją stronę i obdarza mnie smutnym spojrzeniem. Przynajmniej mam pewność, że słucha. Jego blada twarz oraz sine cienie pod oczami upewniają mnie w postanowieniu, że nie może tu zostać ani minuty dłużej.

Jeremy… Wykorzystaj jego słabość…

- Jackson przyznał mi rację. On także uważa, że dla dobra dzieci powinieneś zamieszkać u mnie do końca ciąży. Zgadzasz się? – Kłamię jak z nut, lecz najważniejsze, że to działa.

W umęczonych oczach Samuela dostrzegam cień nadziei. Na jego miejscu ja także chwyciłbym się wątłej opcji, że wszystko da się jeszcze naprawić i będzie jak dawniej. Zwłaszcza po pięciu miesiącach piekła. Może naiwnie wierzy,
że odpokutował już swoje i Reed mu wybaczy? Cokolwiek nim steruje, jest chętny do współpracy. Podsuwam mu plik kartek.

- Musisz to podpisać – wręczam blondynowi formularze oraz długopis. – To deklaracja, na mocy której stwierdzasz, że dobrowolnie opuszczasz klinikę i nie wniesiesz żadnych roszczeń na wypadek, gdyby inny lekarz postawił odmienną diagnozę – tłumaczę.

Wzrok Samuela wędruje po tekście, a następnie spogląda mi prosto w oczy. Boi się…

- O wszystkim pomyślałem. Na dole czeka karetka, którą przewieziemy cię do mojego domu. W poniedziałek przyjdzie nowa lekarka, a do tego czasu zostaniesz pod opieką wykwalifikowanej pielęgniarki. I co ważniejsze – dodaję pojednawczo – będziesz miał znacznie wygodniej. Moja gospodyni przygotowała dla ciebie pokój gościnny. Jest znacznie przytulniejszy niż ten. Gwarantuję ci ciszę i spokój do końca ciąży. Wiem, że mi nie ufasz, ale… Życie dzieci jest zagrożone.

Co jeszcze mógłbym powiedzieć, aby go przekonać?

- Jackson obiecał, że przyjedzie cię odwiedzić.

Niedobrze mi się robi, gdy wypowiadam to zdanie. Mój głos brzmi gładko
i fałszywie. Gdyby ktoś ze mną próbował takiej sztuczki, wyśmiałbym go. Na szczęście on jest inny. Wstrzymuję oddech widząc, jak omega nieporadnie bazgrze po wykropkowanym miejscu.

- Podjąłeś słuszną decyzję – chwalę go. – Pójdę zająć się formalnościami
i poproszę pielęgniarzy, by przywieźli nosze.

Z mocno bijącym sercem udaję się do gabinetu ordynatora, który kieruje mnie do księgowości. Tam starszy mężczyzna sprawdza jedynie, czy uregulowano rachunek za pobyt w klinice i po kłopocie. Możemy jechać.

Gdy wracam do pokoju, by przekazać piwnookiemu dobre wieści, wynajęci przeze mnie ludzie także kończą swoje przygotowania. Pozostaje jedynie przeniesienie chorego na nosze.

Samuel powoli siada. Ubrany jedynie w piżamę trzęsie się z zimna, gdy jeden
z mężczyzn ściąga z niego szpitalną kołdrę. Jego kolega podchodzi bliżej
z zamiarem wzięcia chłopaka na ręce.

A co, jeśli go upuści?!

 - Ja to zrobię! – Odpycham pielęgniarza do tyłu i bez najmniejszego problemu unoszę Reeda do góry.

Za lekki…

To prawda. Jak na piąty miesiąc ciąży, to chuchro waży tyle co nic. Nie komentuję na głos tego faktu. Staram się także unikać jego wzroku. Po prostu kładę go w wyznaczonym miejscu, po czym obserwuję, jak pielęgniarz opatula nosze kocem termicznym.

Podróż do domu trwa około godziny. Z początku chciałem jechać karetką, lecz miałbym później problem z odebraniem auta. Poza tym potrzebuję kilku minut dla siebie.

To wszystko dzieje się zbyt szybko… Wspólne mieszkanie pod jednym dachem. Kłamstwa. Milczenie dzieci. Strach przed reakcją ojca.

Potrzebuję sporej dawki nikotyny! Najlepiej od razu!

Nie! – odzywa się głos rozsądku. Jaki przykład dasz bliźniakom, jeśli będziesz się tak zachowywać?!

Racja. Nie chcę, by chłopcy widzieli we mnie jedynie uzależnionego od używek, słabego człowieka. Kto wie, może kiedyś im to pomoże? Powiedzą sobie „skoro tacie się udało, to i mnie się uda”?

Znowu kłamiesz, Jeremy…

To prawda. Robię co w mojej mocy, by nie myśleć o tym, że gdyby doktor Ivette tak mną nie wstrząsnęła… Przecież ten cholerny omega jest prawie przezroczysty. Wygląda na niedożywionego, a ma w sobie dwóch urwisów,
za którymi ich tata zdążył się mocno stęsknić. Za pierwszym razem jego brzuch wydał mi się znacznie większy, lecz to było zwodnicze. Winę za to ponoszę zbyt obszerne ubrania.

- Co się dzieje, chłopcy? Czemu się nie odzywacie? – Mamroczę pod nosem, parkując na ośnieżonym podjeździe. Tuż za mną zatrzymuje się karetka.

- Pokój gotowy? – Zagaduję gospodynię, która osobiście pofatygowała się, aby przyjrzeć się bliżej zamieszaniu przed domem.

- Tak, proszę pana, ale… – Jej oczy robią się okrągłe niczym spodki na widok Samuela. – Czy to młody pan Reed? – pyta kobieta, spoglądając na mnie tak, jakbym był małym, niegrzecznym chłopcem, który napsocił. W sumie rozumem jej obawy. Tak się składa, że wróciłem do domu w towarzystwie wroga, któremu „spsociłem brzuch”.

- Dziękuję, Dorothy. Przygotuj mu coś do jedzenia, dobrze? – Ucinam temat.

- On potrzebuje gorącej herbaty. Cały dygocze. – Spojrzenie mojej służącej nieco łagodnieje. Nie wróży to niczego dobrego. Kobieta wraca do kuchni, a ja prowadzę pielęgniarzy wzdłuż korytarza, po czym szeroko otwieram podwójne drzwi.

- I jesteśmy – uśmiecham się do Samuela, lecz jemu jest w tej chwili wszystko jedno. Tak długa podróż przy minusowej temperaturze, w dodatku stres
i nerwy… Nic dziwnego, że jego wątły organizm jest wyczerpany.  

Odsuwam kołdrę razem z kapą, by móc położyć dwudziestolatka do łóżka. Gdy ponownie znajduje się w moich ramionach, czuję chłód jego skóry, przebijający przez szorstki materiał szpitalnego odzienia. Okrywam omegę puchową kołdrą, a także dwoma kocami, po czym mam zamiar odprowadzić pielęgniarzy do wyjścia.

 

„Tato…”

 

Ledwo słyszalny głosik jednego z synów powstrzymuje mnie przed opuszczeniem sypialni.

- Już dobrze – szepczę do niego.

Na szczęście pojawia się Dorothy, która przejmuje dowodzenie. Dyskretnie spławia pracowników transportu medycznego, a następnie przynosi dzbanek
z parującym naparem.

Sięgam po filiżankę, do której nalewam odrobinę słodko pachnącej, ziołowej herbaty.

- To powinno pomóc – próbuję wydobyć Samuela z pościeli. – Chyba zasnął
– komentuję sytuację, czując na sobie uważny wzrok gosposi, która wróciła,
by sprawdzić jak sobie radzę.

- Albo zemdlał – rzuca cierpko, zabierając tacę.

 

***

 

Przez całe popołudnie starałem się bezszelestnie stawiać kroki, a nawet znacznie ciszej rozmawiać przez telefon. Szansa na to, że śpiący Samuel mógłby mnie usłyszeć są bliskie zeru, a jednak…

Niepokoję się.

Omega śpi od siedmiu godzin, a nie tak miało być. Co z witaminami
i jedzeniem? I skąd nagle aż takie zmęczenie? A jeśli w czasie podróży karetką wstrząsy zaszkodziły maluchom?

Oszaleję przez to wszystko!

Napisałem ojcu wiadomość, w której przyznałem się, że przywiozłem Reeda do swojego domu. Jednocześnie poprosiłem, aby spróbował uszanować moją decyzję i pod żadnym pozorem tu nie przyjeżdżał.

Staruszek jest na mnie śmiertelnie obrażony, bo odpowiedział jedynie „ok”. Dla kogoś, kto musi mieć ostatnie zdanie w każdej kwestii, taka ograniczona wymiana myśli z pewnością jest trudna do przełknięcia. Nawet na odległość wiem, że pewnie siedzi w swoim ulubionym fotelu i knuje przeciwko mnie. Przy następnej okazji siła jego kontrargumentów rozniesie mnie w drobny mak. Jutro wszystko mu wytłumaczę, bo dzisiaj… Co mnie podkusiło, by odwoływać ważne spotkania i spędzić popołudnie w domu? Gdybym wiedział, że ten anemiczny błazen będzie aż tak długo spać, uporałbym się ze swoimi sprawami wieki temu. Ale nie! Zachciało mi się grać „miłego pana domu”, to teraz mam za swoje.

Po dwudziestej pierwszej osobiście podgrzewam zupę, którą Dorothy przygotowała na obiad i udaję się do sypialni wroga. Włączam jedną
z mniejszych lampek i jeszcze raz oceniam, czy wybrałem dobry pokój. Znajduje się w nim duże, masywne łoże z nowiutkim materacem, który ponoć dostosowuje się do kształtu ciała. Są także fotele, mały stolik kawowy, duża szafa z kryształowym lustrem. Wszystko utrzymane w klasycznym stylu oraz ciemnym odcieniu brązu. Jednak najlepszy w tym wszystkim jest widok na ogród.

- Samuel? Gdzie się podziałeś? – Ostrożnie ściągam koce, pod którymi się zakopał. – Wiem, że jesteś zmęczony, ale witaminy są ważne – niechętnie budzę mojego gościa.

Chłopak unosi powieki, po czym zaniepokojony rozgląda się po pomieszczeniu.

- Jesteśmy u mnie w domu, pamiętasz? – Odświeżam mu pamięć, by nieco się uspokoił. – Zjesz kolację?

Podchodzę do stołu, na którym zostawiłem tacę z zupą. W tym samym czasie zaspany blondyn odgarnia część swoich przydługawych włosów za lewe ucho. Na jego policzku widać ślad po poduszce.

„Słodki…” – przechodzi mi przez myśl, lecz od razu rugam samego siebie za tak idiotyczne spostrzeżenia.

Zamiast tego poprawiam jego posłanie, by było mu wygodniej podczas jedzenia.

- Dziś pozwoliłem ci pospać, bo byłeś zmęczony, lecz jutro… Twoja nowa lekarka wyraźnie zaznaczyła, abyś jadł pięć razy dziennie. Będziemy się trzymać tego rozkładu. Zrozumiałeś?

Nie chcę być zbyt szorstki. W skrytości ducha liczę na to, że mi odpowie. Mógłby się w końcu przełamać. Ostatecznie jest ode mnie zależny. Nie oczekuję wdzięczności. Bardziej zależy mi na tym, abyśmy zachowywali się jak na dorosłych ludzi przystało.

Piwnooki sięga po srebrną łyżkę i skupia się wyłącznie na swoim posiłku. Wolno przeżuwa każdy kęs. Nadal jest zmęczony po podróży. I milczący.

- Rano muszę jechać do pracy. Gosposia będzie się tobą zajmować. Powiedz jej, jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebował.

Podchodzę do okna i przez kilka chwil wpatruję się w ciemność. Milczenie Samuela jest ciężkie do zniesienia, zwłaszcza bez papierosów.

- Zamówiłem dla ciebie nowy komputer oraz telefon – próbuję go przekupić za pomocą drogich prezentów. – Na piętrze jest biblioteczka. Powiem Dorothy, żeby przyniosła ci jakieś książki.

Wzdycham głośno, lecz to i tak nic nie daje. Traktuje mnie jak powietrze.

- Twoje zachowanie jest dziecinne, wiesz o tym? Staram się jak mogę, więc ty także powinieneś coś z siebie dać. Nie żądam niczego niezwykłego. Chcę mieć pewność, że dzieciom niczego nie brakuje. To chyba niewielka cena, jak uważasz?

Chłopak kończy jeść zupę, po czym grzecznie odkłada łyżkę i układa się na poduszkach.

- Jesteś jeszcze głodny? Mogę przynieść więcej. Zgodnie z rozpiską doktor Ivette powinieneś jeść co najmniej trzy tysiące kalorii dziennie. A może wolisz coś innego? – Ponownie podchodzę do łóżka, po czym siadam na jego brzegu, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. – Samuel, nie przeciągaj struny… –ostrzegam. – Sprowadziłem cię tutaj, by zatroszczyć się o dzieci, a ty mi to utrudniasz. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną… – warczę.

Uparty  omega spuszcza wzrok, wpatrując się w swoje splecione ręce. Nie ustąpi.

Skąd w takim drobnym ciele aż tak silny charakter?

Zabieram tacę i wracam do kuchni. Z początku planuję wdusić w Samuela jeszcze jedną porcję kremu z brokułów, ale w lodówce znajduję coś znacznie smaczniejszego.

- Proszę – podaję piwnookiemu talerzyk z naprawdę sporym kawałkiem sernika.

 

„Tato, co to?”

 

Ciasto wzbudza zainteresowanie bliźniaków. Biedactwa. W klinice, gdzie spędziły tyle czasu, nie było mowy o deserze.

Samuel nie wygląda na szczególnie zadowolonego, że znowu musi jeść. Wolałby pójść spać. Mimo to sięga po widelczyk i spełnia zachciankę dzieci, których intryguje smak nowego dania.

 

„On nam tego nie dawał… Jest zły…”

 

Uśmiecham się z zadowoleniem, bo reakcje maluchów są bardzo żywiołowe
i zabawne. W ich świecie wszystko jest „dobre” lub „złe”. To miłe, że moi synowie coraz bardziej na mnie polegają.

Powieki omegi powoli zaczynają mu ciążyć. Może tu cukier tak na niego zadziałał? Ciężarny osuwa się na poduszkę, niczym szmaciana lalka. Sięgam po talerzyk, który trzymał w dłoniach. Przez przypadek dotykam jego palców. Są lodowate. Szybko okrywam go dodatkowymi kocami oraz sprawdzam ogrzewanie. Ustawiłem dość wysoką temperaturę. Nie powinien marznąć. Doktor Ivette wspominała, że mam go przytulić. To chyba zbyteczny wysiłek. Znacznie bardziej wolę dotknąć dzieci.

- Od teraz już zawsze będę blisko was, moje kochane urwisy…