- Jak się dziś czujesz?
– pytam chłopaka, nerwowo przystępując z nogi na nogę. Stoję mniej więcej metr
od jego łóżka. Nie mam odwagi, by podejść bliżej.
Mija tydzień odkąd
nasza relacja nabrała dość krępującego wymiaru. Bardzo ciężki i długi tydzień,
podczas którego nawet na chwilę nie zmrużyłem oka, schudłem chyba dwa kilo i
wróciłem do palenia.
A miało być tak
pięknie… Wyznaczyłem sobie proste zadanie – chwilę go popieścić, a potem
grzecznie wyjść. Tymczasem tamta noc ostro wymknęła się spod kontroli. Kochałem
się z nim jak niewyżyty, przez co nasz układ ewoluuje. Z kłopotliwego i dość
niezręcznego nagle przeistoczył się w prawdziwe piekło!
Tu już nie chodzi o to,
że jemu nadal jest zimno, a ja nadal nie słyszę swoich dzieci. Seks wszystko
zmienił! Zburzył dotychczasowy porządek, który między nami panował, a ja nie
umiem sobie z tym poradzić.
- Pójdę już. W razie
czego zawołaj Dorothy. Ona się tobą zajmie.
To zabawne, że nawet
brak odpowiedzi z jego strony przestał mi przeszkadzać. Traktuję milczenie
Samuela jako coś normalnego, stałego, gdy wszystko inne wydaje się tak płynne.
Jeremy
– niespełniony poeta… Śmiało, sięgnij głębiej. Pod warstwą lukru dzieją się
znacznie ciekawsze rzeczy…
Omega za wszelką cenę
unika patrzenia mi w oczy, bo za każdym razem, gdy to robi, nie panuje nad
emocjami. Ja także starannie go unikam, lecz mój powód jest inny. Znacznie
bardziej samczy.
To chuchro rozbudziło
we mnie tak silne pożądanie, że ledwo nad sobą panuję. Robię co mogę, by pod
byle pretekstem nie zamknąć się z nim w sypialni, gdzie mógłbym go rozebrać i
sprawić, że znowu będzie krzyczał. Chcę słyszeć swoje imię, wybrzmiewające z
jego ponętnych, bladych ust. Na samą myśl, że on i ja mielibyśmy znowu się do
siebie zbliżyć, z miejsca robię się twardy.
Wybiegam przed dom i
trzęsąc się z zimna wyciągam z kieszeni ulubioną zapalniczkę oraz papierosy.
- Jak dobrze… – Mruczę
do siebie, zaciągając się gorzkim dymem. Właśnie tego było mi trzeba. Fajka
oraz seks.
Skończ
z tymi bredniami! Nie będzie więcej seksu! Możesz to sobie wybić
z głowy raz na zawsze!
Nie będzie seksu? To
jak inaczej mam go ogrzać? Gdybym nad sobą panował tak, jak jeszcze kilka dni
temu, wszystko wyglądałoby inaczej. Wystarczyło przecież przytulić go od czasu
do czasu i po kłopocie. Ale nie… Ja zawsze muszę wszystko spieprzyć! Nie
dotknąłem go od tamtej nocy. W dodatku zachowuję się jak napalony nastolatek,
który obsesyjnie myśli wyłącznie o tym, by wejść w to ciasne wnętrze,
wydobywając jednocześnie z jego gardła choćby jęk…
Właśnie dlatego jak
najszybciej powinienem wymazać blondyna ze swojego życia! Zostały mniej więcej
trzy miesiące, a potem nie chcę go więcej widzieć!
***
- Jeremy, czy ty mnie
słuchasz? – Trudno stwierdzić, czy ojciec pyta o umowy, które właśnie
przeglądam, czy też o wspólne mieszkanie z Samuelem. Na wszelki wypadek
postanawiam trzymać się kwestii biznesowych.
- Te są w porządku.
Możesz podpisać – podsuwam mu stosik idealnie ułożonych dokumentów, a także
czarne pióro, na które nawet nie chce spojrzeć. Ucieczka w pracę to moje jedyne
alibi. Całe szczęście, że mam aż dwie firmy do ogarnięcia. W przeciwnym wypadku
musiałbym spędzać czas w domu, który kryje w sobie wiele pokus.
- Nie mówię o pracy,
lecz o małym Reedzie.
Mężczyzna rozsiada się
wygonie na wprost mnie, po czym układa dłonie
w piramidkę i cierpliwie czeka na odpowiedź. Tylko co mam mu powiedzieć?
Prawdę o tym, że
przespałem się z Samuelem z pewnością przemilczę. To może zwierzyć się z typowo
męskich problemów? „Tato, jestem seksoholikiem. Jeden raz wystarczył, aby
przebudziła się moja wewnętrzna bestia.” Nie, zdecydowanie nie. Poza tym
Nicolas Atkins nie wygląda na takiego, który rozumie jak to jest, gdy we
wnętrzu pali się płomień tak silny, że niczym nie daje się go ugasić… Jestem
zdany wyłącznie na siebie.
Marnujesz
się, Jeremy. Trzeba było zostać politykiem… – Nawet
podświadomość ze mnie drwi.
Sięgam po paczkę
papierosów i moją ulubioną zapalniczkę.
- Myślałem, że rzuciłeś.
– Spostrzegawczy ojciec od razu robi mi wyrzuty.
- Staram się – dukam
wymijająco, zaciągając się duszącym dymem, który
w magiczny sposób radzi sobie ze stresem oraz dręczącymi mnie wyrzutami
sumienia.
Jak mogłem posunąć się
tak daleko?! Miałem go tylko chwilę popieścić. Doszedłby raz czy dwa i po
sprawie, ale nie. Wystarczyło kilka sekund, by ściągnąć z niego wszystko. A gdy
był już nagi i zaczął reagować…
- Powinieneś rzucić. Dobrze
wiesz, że dla dobra dzieci.
- Tak, wiem! Nie musisz
mi tego bezustannie powtarzać! Wszystko co robię, robię dla dobra dzieci! – Nie
panuję nad emocjami i podnoszę głos.
- A mówiłem, żebyś
zostawił chłopaka w spokoju i poczekał do porodu.
– Bezwzględny tatusiek zaczyna prawić mi swoje morały. – W klinice nie działa
mu się krzywda.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?!
Myślisz, że tego chciałem?! – Wybucham gniewem na samo wspomnienie wychudzonego
i zastraszonego dzieciaka. – On ma anemię, rozumiesz? Gdybym go stamtąd nie
zabrał, straciłbym bliźniaki! Dzieci były głodne, zziębnięte, a Samuel ledwo
żywy. Miałem czekać na najgorsze? Ryzykować życiem chłopców?
- Nie, oczywiście, że
nie. – Nicolas Atkins zaczyna się bronić. – Chodzi mi
o twoje dobro, synu.
- Więc przestań mnie
pouczać! Z twojej perspektywy wszystko wydaje się takie łatwe. Przyglądasz się
z boku i wiecznie krytykujesz. Może postaw się raz na moim miejscu, co? Nie
jestem zimnym draniem bez serca. Staram się ponosić odpowiedzialność za swoje
czyny. Moje dzieci dniem i nocą wołały mnie do siebie, bo działa im się
krzywda.
- Jeremy, przecież
wiesz, że nie o to mi chodzi. – Ton ojca łagodnieje. Wreszcie zrozumiał, że
jego ocena względem mnie jest zbyt surowa.
- A o co? – Gaszę
niedopałek w popielniczce i od razu sięgam po kolejnego papierosa. – Nie martw
się, tato. Nie zwiążę się z naszym wrogiem. Jednak dobijać go także nie
zamierzam. Zwłaszcza, gdy jest całkowicie bezbronny.
- No dobrze. Porozmawiajmy
o czymś innym. Przejmuję twoją firmę.
- Słucham? – Potrzebuję
kilku naprawdę długich sekund, by zrozumieć treść wypowiedzianych przez niego
słów.
- Wykupiłem cię. Od
przyszłego miesiąca będziesz stopniowo przejmował moje obowiązki.
- Moją firmę?!
Przecież… Moją firmę?! Poświęciłem jej prawie pięć lata życia, a ty mi ją
zabierasz?! – Zachowanie spokoju w takiej sytuacji graniczy z cudem. Szok i
niedowierzanie mieszają się z poczuciem klęski. Jak on może tak bezczelnie
wtrącać się w to, co robię?! Nie jestem jego marionetką! Nie po to tak ciężko
pracowałem, by w jednych chwili wszystko stracić!
- Synu, nie martw się.
Nie zakładam ci pętli na szyję. Tak jak już wspominałem, stopniowo przejmiesz
moje obowiązki, a gdy dzieci podrosną, dajmy na to za dwa, trzy lata, oddam
stery w twoje ręce i wszyscy będą zadowoleni.
- I dlatego wykupiłeś
pakiet kontrolny, nic mi o tym nie mówiąc?! – Krzyczę, wyładowując swoją
frustrację na plikach papierów, które z wściekłością spycham ze swojego biurka.
- Jeremy, uspokój się.
Od samego początku wiedziałeś, że nasze imperium przejdzie w twoje ręce. Nie będę bezczynnie
obserwować, jak tracisz czas na bezsensowne strony internetowe. Podjąłem tą
trudną decyzję za ciebie, bo zmusiły mnie do tego okoliczności. Nie zamierzam
trwać w próżni i odkładać swoich planów na później, bo ty jeszcze się nie
wyszalałeś. Może przymknąłbym oko i przez jakiś czas pozwolił ci na wygłupy,
ale skoro mogłeś zrobić dziecko Reedowi, możesz także przejąć fotel prezesa.
Zapada cisza. Mam
wrażenie, że całe moje poukładane życie rozpada się, niczym domek z kart.
Ojciec wydaje się zadowolony. Jego przewaga wzrosła, bo skoro zmajstrowałem
brzuch wrogowi, w ramach pokuty i zadośćuczynienia, mam siedzieć cicho i robić
co każe, by wszyscy mogli żyć długo i szczęśliwie.
Nie tym razem…
- Masz rację.
Bezsensownie traciłem czas, próbując żyć na własnych warunkach. – Sięgam po
grafitową marynarkę, którą uprzednio powiesiłem na oparciu skórzanego fotela.
- Synu… – Do przywódcy
klanu powoli dochodzi fakt, że nieco przegiął, lecz jest za późno. – Dokąd się
wybierasz?
- Do domu. Jestem
bezrobotny, a u ciebie nigdy nie byłem oficjalnie zatrudniony.
- Jeremy… – Warkot ojca
na niewiele się zdaje. – Nie prowokuj mnie.
- Bądź tak dobry i nie
kontaktuj się ze mną w najbliższym czasie. Swoją drogą będę go miał naprawdę
pod dostatkiem – prycham, pakując rzeczy
do skórzanej aktówki.
- Nie obrażaj się na
mnie, bo nie masz o co! Podjąłem za ciebie decyzję, bo sam się do tego nie
kwapiłeś. Trwałeś w próżni! Mama i ja mamy swoje plany. Jesteś na tyle dorosły,
by to zrozumieć i nas odciążyć.
- Masz świętą rację,
tato – zatrzymuję się przed mężczyzną i klepię go po ramieniu. – Zamierzam brać
z ciebie przykład i poświęcić się swojej rodzinie. Dam ci znać, gdy bliźniaki
się urodzą. Do porodu ty i mama trzymajcie się ode mnie z daleka. Do widzenia –
zostawiam go samego, głośno trzaskając drzwiami.
Pełen gniewu i
bezsilności wsiadam do samochodu i zaciskam dłonie na kierownicy.
Jak on mógł! Jak on do cholery mógł?!
Tak ciężko pracowałem,
by żyć na własny rachunek. Przecież od samego początku było wiadomo, że nie ucieknę
przed przeznaczeniem. Jestem dziedzicem Atkinsów. Jedynakiem. Praktycznie od
urodzenia zmuszali mnie do dźwigania ciężaru odpowiedzialności. Co w tym złego,
że chciałem mieć wpływ chociaż na niewielki odcinek tego bałaganu? Moja firma
dobrze się rozwijała, powolutku zdobywając rynek. Dzięki niej miałem
zabezpieczenie oraz mogłem uniknąć pomówień, że „przyszedłem na gotowe”.
Tymczasem własny ojciec mnie z tego ograbił…
Odpalam silnik i
naciskam pedał gazu. Przejeżdżając przez bramę, zatrzymuję się obok strażnika,
któremu wręczam przepustkę.
- Panie Atkins… – Zakłopotany
mężczyzna nie ma pojęcia, o co mi chodzi.
- Nie będzie mi już
potrzebna – rzucam oschle, zamykając okno.
Na wyświetlaczu deski
rozdzielczej pojawia się numer ojca. Blokuję go. Nie mam siły i ochoty, by z
nim rozmawiać. Gdybym to zrobił, nasze starcie zakończyłoby się wielką
awanturą. Zwykle w takich chwilach mama stara się nas pogodzić. Wobec mnie
nigdy nie gra fair. Wydzwania dniem i nocą płacząc do słuchawki i prosząc, abym
schował dumę do kieszeni i dogadał się ze staruszkiem. To także muszę ukrócić.
- Mamo, chciałbym dać
ci znać, że najbliższe miesiące spędzę w domu i przez jakiś czas nie będę
chodził do pracy. Samuel źle się czuje. Muszę zadbać o moje dzieci. Rozmawiałem
z tatą. Przyznał mi rację. Nawet przejął moją firmę, aby mnie odciążyć. Bardzo
cię kocham, ale proszę, nie dzwoń do mnie. Dobrze wiem, że tata i ty nie
pochwalacie mojego wyboru. Sama często powtarzasz, że rodzina jest
najważniejsza. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Za jakiś czas znowu się odezwę.
Pa – kończę nagrywanie wiadomości głosowej, którą od razu wysyłam.
Telefon po raz kolejny
daje o sobie znać. Tym razem to nie ojciec, a Jackson Reed.
- Zmieniłeś zdanie i
chcesz wiedzieć co słychać u brata? – Zagaduję go, nieco uspokojony, że Samuel nie
jest mu zupełnie obojętny. Nie zasłużył na to, by od razu go skreślać.
- Nie kpij, Atkins. – Głos
Reeda jest zimny i opanowany. – Kiedy poród?
- Sam chciałbym
wiedzieć. Ciąża to nie pralka. Niczego nie można z góry zaprogramować. – Uśmiecham
się sam do siebie, zadowolony z tak trafnego porównania.
- Kolejny żart godny
gwałciciela? – Jackson trafia w mój czuły punkt.
– Skończyłeś błaznować? Chciałbym, abyś przekazał Samuelowi wiadomość ode mnie.
- Jeśli chcesz go
odwiedzić, to nie mam nic przeciwko. Przecież wiesz, gdzie mieszkam.
- Odwiedzić? – dziwi
się Jackson. – Po co? Mówiłem ci już, że nie chcę go znać. Został wyrzucony i
nie ma prawa nazywać się moim bratem.
- Więc po co do mnie
dzwonisz? – Mówi, że nie zależy mu na Samuelu,
a jednak chce wiedzieć, kiedy urodzą się nasze dzieci?
- Bo jako głowa naszej
rodziny, sprzedałem go komuś innemu.
- Co takiego?!
Sprzedałeś brata?! – To już drugi raz podczas dzisiejszego dnia, gdy mój
rozmówca wprawia mnie w totalne zdębienie.
- Jesteś ostatnią
osobą, którą powinno to obchodzić, nieprawdaż? – Reed robi wszystko, by
udowodnić mi swoją wyższość. – Samuel powinien być zadowolony – śmieje się
szyderczo. – Powiedziałem temu facetowi, że niezła
z niego zdzira. Bez mrugnięcia okiem zapłacił podwójną cenę.
- Jak możesz! Ty podły
draniu! – Nieświadomie staję w obronie chłopaka.
- Czyżbyś się zakochał,
Atkins?
- Oszalałeś?! – Wypluwam
z siebie to słowo, jak najgorsze przekleństwo. Uczucia omegi w wystarczający
sposób pokiereszowały jego życie. Z pewnością nie popełnię podobnego błędu.
- Więc co cię obchodzi,
kto zrobi mu dobrze? Ty dostaniesz dzieciaki, ja będę miał święty spokój, a on…
Z pewnością jeszcze nie raz przemyśli swoje postępowanie, starając się
zadowolić nowego opiekuna. Daj mi znać, jak tylko urodzi. – Jackson rozłącza
się, nie dając mi dojść do słowa.
A
co chciałbyś powiedzieć, Jeremy? Od samego początku wiedziałeś, jaki czeka go
koniec. Powinieneś się cieszyć, że chociaż jednego z Reedów spotka zasłużona
kara…
***
Moi Drodzy!
Kolejny rok powoli dobiega końca. Pod pewnymi względami nie był on dla mnie zbyt pomyślny. Pewnie gdybym tyle nie chorował, miałbym więcej energii na pisanie. Mam szczerą nadzieję, że od stycznia wszystko się zmieni.
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za to, że jesteście.
Życzę Wszystkim udanej i bezpiecznej zabawy sylwestrowej.
Wasz Kitsune