„Kai”
Pierwszy raz od dawna ogarnia mnie strach przed pójściem do szkoły. Mógłbym powiedzieć mamie, że źle się czuję i nie mam na to ochoty, ale chowanie głowy w piasek nie jest w moim stylu. Jestem, a właściwie byłem napastnikiem, więc dobra taktyka weszła mi w krew. Nie pozwolę, by banda półgłówków pokrzyżowała moje plany. Mam poważniejsze problemy na głowie. Najważniejsze to nie myśleć o tym i cieszyć się z dobrych chwil. BlueMoon... On jest moim światełkiem w tunelu. Reszta się nie liczy.
Przez większość nocy bardzo mnie bolało. Niewiele spałem. Bezsenne godziny poświęciłem na ponowne przemyślenie sytuacji. Angażowanie się w naszą relację jest dla mnie trudne. Odsłonić uczucia, zaufać, otworzyć się... Pokazać prawdziwego siebie. To powinienem zrobić. Wiem, że gdy pozna prawdę, odwróci się ode mnie. Mimo to nie umiem z niego zrezygnować. Więź między nami jest prawdziwa. Chwila, w której mnie odepchnie... To nic... Jest wart każdego poświęcenia, a ja go potrzebuję.
Mama, z racji wczorajszego bankietu, zaczyna pracę nieco później niż zwykle. Mamy więc okazję, aby zjeść razem śniadanie.
- Jesteś dziś jakiś inny – zauważa od razu, przyglądając mi się uważnie znad kubka z kawą.
- Naprawdę? - odpowiadam tajemniczo.
- Chciałbyś mi coś powiedzieć? - uaktywnia rodzicielski radar.
- Na razie nie, ale nie martw się. Niedługo wszystko ci opowiem.
- Trzymam cię za słowo, synku – czochra mnie po brązowych włosach, które zawsze lekko się kręcą.
- Mamo, myślisz, że ktoś mógłbym mnie pokochać pomimo tego, jaki teraz jestem? - spuszczam wzrok. Chciałbym poznać jej zdanie, lecz z drugiej strony, boję się jak diabli...Prawda mocno zaboli...
- Kai, jak możesz w to wątpić?! - odstawia kubek na stół, wstaje z krzesła i podchodzi bliżej. Układa swoje drobne dłonie na moich policzkach, zmuszając tym samym, abym patrzył jej prosto w oczy.
- Bo jeżdżę na wózku i mam blizny – podpowiadam.
- Niedługo odwiedzimy doktora Nedda. Bądź dobrej myśli.
- Mamo... Nie musisz mnie oszukiwać. Jestem już dorosły i dawno temu przestałem się łudzić. Chcę znać twoje zdanie. Czy uważasz, że ktoś może mnie pokochać? - irytuję się.
- Oczywiście, że tak – zapewnia pośpiesznie. - Ja cię kocham bez względu na wszystko – dodaje, zaczynając zbierać naczynia ze stołu.
- To nie to samo. Jestem teraz inny niż dawniej. I pragnę czegoś innego.
- Dorastasz, więc to oczywiste, że zaczynają ci się podobać różne dziewczyny – zaczyna się śmiać.
- Wolę chłopaków, dobrze wiesz – prostuję jej celowe przejęzyczenie.
- Nie mogę się doczekać, aż mi go przedstawisz. Już wiem! Zaproś go do nas do domu. Upiekę ciasto cytrynowe. Co ty na to?
- Nawet nie wiem czy lubi ciasto cytrynowe.
- To zapytaj. Poza tym każdy je lubi, bo jak sam wiesz, moje jest wyjątkowo dobre.
- A dla mnie upieczesz to ciasto? Proszę... - wpatruję się w rodzicielkę z nadzieją.
- Jeśli masz ochotę. A teraz pośpiesz się, bo się spóźnimy – całuje mnie w policzek. - Skoczę na górę po żakiet. Możesz wsiadać do samochodu.
Nie udzieliła jednoznacznej odpowiedzi. Jestem w punkcie wyjścia. Mam tylko 50% szans, że zyskam akceptację w jego oczach, a to tyle, co nic.
Zostało trzydzieści minut do rozpoczęcia zajęć. Wyciągam telefon i sprawdzam pocztę. Jeszcze do mnie nie napisał...
- Celowo łamiesz regulamin? - ten głos... Cholerny Jared.
- Nie twoja sprawa – próbuję mu uciec, lecz mam niewielkie szanse.
- Byłem pewny, że w szkole nie wolno posługiwać się telefonami...
- Złapałeś mnie na gorącym uczynku. Hall z pewnością cię wysłucha, gdy pójdziesz złożyć skargę.
- Jak się czujesz? Naomi mówiła, że plecy bardzo cię bolą – zmienia temat.
- To nie twoja sprawa – powtarzam, chowając smartfona do plecaka.
- Codziennie od rana jesteś w szkole, a potem czekasz aż mama cię odbierze. Dlaczego?
Co to ma być? Na rozmowy mu się zebrało? Nudzi się, czy szuka kolejnego tematu do drwin? A może o tym także zamierza donieść? Łysol będzie przeszczęśliwy. Uwielbia, gdy wierni uczniowie liżą mu tyłek. To taka transakcja wiązana. Oni czują się lepiej, a on może sobie kogoś pognębić. Istne kółko wzajemnej adoracji.
- Nic mi nie powiesz? - naciska coraz bardziej.
- Jestem zajęty – odpowiadam wymijająco, otwierając podręcznik od historii na pierwszej lepszej stronie i zaczynam udawać, że czytam.
- Jak chcesz – byłem pewny, że to wystarczy, by go spławić, lecz ten skończony idiota idzie w moje ślady. Siada obok i sięga po swój plecak, z którego wyciąga identyczną książkę. Tylko tego mi brakowało...
Przez kilka minut czytamy w absolutnej ciszy. Znam te tematy na pamięć, więc szybko zaczynam się nudzić. Ostrożnie unoszę na niego wzrok. Z bliska wygląda zupełnie inaczej. Rysy twarzy ma bardziej męskie, przez co sprawia wrażenie znacznie starszego niż inni. Jego oczy mają odcień rozpuszczonej czekolady. Podpiera głowę na dłoni i ani na chwilę nie zerka w moją stronę, skoncentrowany na lekturze. Odpowiada mi taki układ.
- Podobam ci się? - jego pytanie szokuje mnie do tego stopnia, iż ołówek wypada mi z ręki i turla się po podłodze. Jared nieśpiesznie wstaje z miejsca, by mi go podać.
- Dzięki – bełkoczę zawstydzony.
- Nie odpowiedziałeś – opiera się o krzesło i z typową dla wyjątkowo pewnych siebie osób nonszalancją, zamierza dalej bawić moim kosztem.
- I nie zamierzam! - kończę temat.
- Szkoda. Nasza znajomość zaczęła się w dość niefortunny sposób. Chciałbym to naprawić.
- Nie jestem zainteresowany – wycofuję wózek do tyłu, by odjechać.
- Poczekaj! To nie koniec naszej rozmowy.
- A jednak – zostawiam go samemu sobie.
Nasza dziwna wymiana zdań spowodowała, że mam dziś większe niż zwykle problemy z koncentracją. Nakłada się na to pogłębienie relacji z BlueMoon, nieprzespana noc, ból pleców i pokaźna dawka leków. Pod koniec dnia jestem naprawdę zmęczony i zaczynam żałować, że będę musiał się męczyć jeszcze przez kilka godzin. Marzę o tym, by położyć się chociaż na chwilę. Niestety, ostatnie zajęcia to kolejna zmarnowana godzina w towarzystwie Łysola, który zastępuje chorego nauczyciela od biologii, a potem wisienka na torcie – matematyka z przygłupami...
- Po pracy mam odebrać teściową. Jak się zapewne domyślacie, nie jest mi to na rękę. Wredny babsztyl zawsze nastawia żonę i dzieciaki przeciwko mnie. Wszystko jej przeszkadza! To, że nie wyniosłem śmieci, nie nakarmiłem chomika, paliłem papierosy na tarasie. Ostatnio przyczepiła się nawet do tego, w jaki sposób przygotowuję kolację. Powiedziała, że źle nakryłem do stołu i podałem jej brudne sztućce. Niech się cieszy, że nie naplułem jej do herbaty. Mogłem to zrobić... Co więcej, ja chciałem to zrobić, ale się powstrzymałem. Za bardzo kocham żonę, a teściowa obiecała, że dołoży się do wakacji. Chcemy zabrać dziewczynki nad Wielki Kanion, a potem... Kai, słuchasz mnie? - przerywa swoją wypowiedź.
- Tak, panie profesorze.
- To o czym przed chwilą mówiłem?
Dobre pytanie... Nie mam pojęcia o co mu chodziło. Nie słuchałem.
- Mówił pan o swojej żonie... O tym, jak bardzo ją pan kocha – strzelam na ślepo, bo nie mam innego wyjścia.
- To prawda. Kocham. Jednak patrząc na ciebie odnoszę wrażenie, że myślami jesteś bardzo daleko stąd.
- Przepraszam. Źle się czuje.
- Powinieneś być przyzwyczajony do tego, że nie wszystko będzie tak, jak dawniej, skoro jesteś niepełnosprawny. Z tego co pamiętam, miałeś wypadek samochodowy, prawda? Powiedz mi, to ty prowadziłeś wtedy auto? - cała klasa czeka na moją odpowiedź. Robi mi się niedobrze ze zdenerwowania. Nigdy nikomu nie mówiłem co stało się tamtego dnia. Nie mogłem...
- Przepraszam, ale wolałbym nie poruszać tego tematu.
- Nie ma się czego wstydzić. Jesteś wśród przyjaciół. Twoje nieszczęśliwe doświadczenia mogą przestrzec innych, prawda dzieciaki? Chcecie wiedzieć? - rozgląda się po zebranych, szukając ich akceptacji.
- Palimy się z ciekawości, profesorze – odpowiada mu usłużnie Donovan.
Palimy się... Robi mi się zimno i gorąco jednocześnie. Muszę stąd wyjść! Natychmiast!
- Kai, gdy to się stało, byłeś pijany? - Łysol nie odpuszcza i nadal drąży temat.
- Może coś brałeś? Pochwal się. Chcemy wiedzieć jak uniknąć wózka – chłopaki z drużyny zaczynają się śmiać, rozbawieni ostatnią uwagą Bena.
- Przepraszam, ale... Ja muszę... - staram się wyminąć Łysola, który celowo zastępuje mi drogę do drzwi.
- Gdzie się wybierasz? Lekcja się jeszcze nie skończyła! - rozkłada ramiona, abym nie miał jak się wydostać.
- Nie widzi pan, że on źle się czuje?
- Kto to powiedział?! Kto śmiał... - wychowawca nerwowo szuka wzrokiem osobnika, który zepsuł mu taki piękny występ.
- Proszę się odsunąć od drzwi i dać mu przejechać – Jared? Mogłem się tego domyślić...
- Posłuchaj mnie, chłopcze. Jak do tej pory byłem dla ciebie wyrozumiały, pozwalałem ci obijać się na zajęciach, ale ten czas właśnie dobiegł końca! - doskakuje do swojego biurka i zaczyna przekopywać torbę. Gdy wyciąga z niej Death Note, korzystam z okazji i uciekam na korytarz. Do dzwonka pozostało kilkanaście minut. Jadę w kierunku biblioteki. Korzystając z poręczy, przymocowanej do ściany, wstaję i kładę się na podłodze. Jak dobrze... Przynosi mi to wprost nieopisaną ulgę. Nie zastanawiam się jak dam radę się podnieść, ani czy zostanę za to ukarany. Dłużej bym tam nie wysiedział.
Kilka chwil wytchnienia minęło zdecydowanie za szybko. Rozpoczyna się przerwa... Opieram się o ścianę i powoli siadam. Nie podniosę się na nogi nawet gdybym chciał... Jeśli dodamy do tego niechętne spojrzenia innych uczniów, mam przerąbane. Zamykam oczy i zastanawiam się co powinienem teraz zrobić? Zawołać kogoś? Ale kogo? Poczekać na mamę? Zadzwonić do Naomi? W sali zostawiłem plecak. Telefon jest w środku... Cudownie...
- Źle się czujesz?
- Jared... Idź sobie i zostaw mnie samego – rzucam mu rozgniewane spojrzenie.
- Pomogę ci.
- Nie chcę.
- Przeziębisz się, jeśli będziesz tu siedział.
- To straszne, a teraz spadaj! No już!
- Liczyłem na to, że mi podziękujesz. Przez to, że się za tobą wstawiłem, muszę zaliczyć kilka zaległych testów.
- Nie przypominam sobie, abym cię o cokolwiek prosił – chwyta mnie za przedramiona i podciąga w górę.
- Złap się poręczy – instruuje.
- Dlaczego to robisz?
- Lubie pomagać innym – złośliwy uśmieszek pojawia się na jego ustach.
- Altruista roku...
- Po prostu wydajesz mi się samotny i...
- Zrobiło ci się mnie żal? - kończę za niego wypowiedź.
- Nie, to nie tak! - broni się, lecz doskonale wiem, że to kłamstwo. Codziennie jestem szykanowany w szkole, koledzy próbowali mnie utopić, a moje ciało pokryte jest bliznami. Nie, żal rzeczywiście nie ma z tym nic wspólnego... Kretyn...
- Nie pogrążaj się. Spełniłeś dzisiaj dobry uczynek, więc możesz to sobie odnotować w pamiętniczku, ale ode mnie trzymaj się z daleka.
Chłopak wybucha cichym śmiechem. Rozbawienie nie opuszcza go do chwili, gdy wracamy do sali, gdzie grupka moich nowych uczniów zdążyła wypisać na tablicy sporo interesujących rzeczy na mój temat. Celowo umieścili je na samej górze, abym nie mógł ich zmazać. Wytrzymam...
- Pan profesor! - Donovan kłania mi się w pas. - Od czego zaczniemy? Odrobisz nam zadania domowe, czy poopowiadasz jak ci minął dzień?
- A może jakieś pikantniejsze szczegóły, co Nowy? Wiesz jak to jest trzymać kobietę za rękę, czy robisz to tylko sam ze sobą? - dokłada Luck.
- Dajcie spokój. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że on i jego mamusia... - Nathan zaczyna wykonywać ruchy biodrami, sugerując pozostałym, że sypiam z własną matką.
- Przestań! - Jared mierzy go zabójczym wzrokiem. Jeszcze tylko bójki brakuje mi do szczęścia.
- Jared, ty i on chyba nie... - nie udaje mu się dokończyć tego zdania, bo brązowooki chwyta go za kark, wykręca ramię do tyłu i popycha na ziemię.
- Chciałbyś jeszcze coś dodać? - złowieszczo syczy mu do ucha.
- No coś ty, na żartach się nie znasz? - zaatakowany kapitan próbuje się wykpić.
- Twoje żarty są mało śmieszne. Zrób tak jeszcze raz, a złamię ci rękę, jasne? - żądzą mordu w oczach Jareda... Po co mu to? Chce dołączyć do klubu wykluczonych? To elitarne grono.
- Bronisz naszego nowego belfra, a przecież on jeszcze nic nie zrobił... Dalej, Nowy, pokaż na co cię stać – Donovan tylko udaje. Prawda jest taka, że obserwuje Jareda, by go rozgryźć, a gdy to zrobi...
- Rozwiązałem wszystkie zestawy. Której części nie rozumiecie? - im szybciej zaczniemy, tym szybciej odzyskam święty spokój.
- Dzisiejsze zadanie domowe. Rozpisz je na tablicy. Byle szybko, niedługo zaczyna się trening – Ben również chce stąd uciec. To dobrze.
Otwieram podręcznik. Zadania są banalnie proste. Nie rozumiem jak oni mogą tego nie rozumieć, ale czego się nie robi dla kolegów... Sięgam po kredę, by przepisać równanie na tablicy.
- Nowy, wyżej. Nic nie widać. I szybciej – niecierpliwi się.
- Wyżej nie sięgam – odgryzam mu się, kontynuując.
- To bez sensu. Jeśli będziesz tak robić, nigdy stąd nie wyjdziemy – Zack poszerza grono wiecznie niezadowolonych.
- Przepisz zadanie wyżej, ja nie mogę – proponuję.
- To ty miałeś nas uczyć, więc z jakiej racji mam ci pomagać, frajerze? Lepiej się pośpiesz, inaczej Martin nie będzie zadowolony.
- Daj książkę, ja to przepiszę – mój „wierny obrońca” zabiera mi podręcznik.
- Ja już wszystko zrozumiałem. Nasz druh, Jared, chyba się zakochał – szyderstwa Donovana podnoszą mi ciśnienie.
- Zamknij się i słuchaj, bo nie będę dwa razy powtarzać – wypalam.
- Coś ty powiedział?!
- Notuj pilnie, bo zaraz masz trening – odwracam się do niego plecami i zaczynam odrabiać ich pracę domową.
- Zabiję cię, ty pieprzona kaleko! - powinienem był ugryźć się w język...
- Stary, daj już spokój. Jeśli się spóźnimy, trener każe nam biegać wokół boiska aż do wieczora – Ben hamuje zbyt porywczego rozgrywającego.
W sali czuję napięcie, które towarzyszy mi aż do samego końca. Rozwiązuję ostatni przykład. Chłopaki od razu zrywają się ze swoich miejsc, by być na boisku na czas. Było ciężko, bardzo ciężko... Odczuwam dużą ulgę na samą myśl, że przetrwałem i wreszcie mogę odetchnąć.
- Ja też muszę już iść – ciemnowłosy nakłada swoją czarną kurtkę. - Poradzisz sobie?
- Tak – nadal jestem na niego trochę zły.
- Do jutra, Kai.
- Do jutra – powtarzam po nim, pakując swoje rzeczy. Zapinam plecak, gdy drzwi ponownie się otwierają. Donovan, ubrany w strój do ćwiczeń, mierzy mnie dzikim wzrokiem. Podchodzi bliżej i z całej siły uderza w brzuch.
- Ja zawsze spłacam długi, zapamiętaj to sobie – szepcze mi na ucho, po czym wychodzi. Otulam się szczelnie ramionami, bo nie jestem w stanie oddychać. Robi mi się ciemno przed oczami. Nie chcę! Nie pozwolę, by bezsilność mnie pokonała. Ostatkiem sił wyciągam telefon i piszę smsa do mamy, by po mnie przyjechała.
Zdenerwowana, z rozwianymi włosami, wpada do sali kilka minut później. Jedziemy na pogotowie, gdzie podają mi kroplówkę, składającą się w mieszanki silnych środków uśmierzających cierpienie. Po kilku godzinach możemy wrócić do domu.
Moja mama jest szczupła i drobna, a mimo to udaje się jej wesprzeć mnie na tyle, abym się w końcu położył. Zasypiam nim moja głowa odnajduje poduszkę.
W piątek nie idę do szkoły. Jestem zbyt obolały i otumaniony lekami. Przesypiam większość dnia. Szczerze tego nienawidzę. W dodatku czuję się tak, jakbym dryfował poza własnym ciałem, do którego wracam z prawdziwą niechęcią. Mama także bierze sobie dzień wolnego, który spędza w moim pokoju, pracując. Wieczorem przynosi mi kawałek ciasta cytrynowego.
- Nie jestem głodny – spoglądam na nią przepraszająco.
- Nie szkodzi – wślizguje się obok mnie pod kołdrę i mocno przytula.
- Dziękuję – obejmuję ją nieśmiało ramieniem i przygarniam do siebie.
- Dzwoniłam do doktora Nedda. Może cię przyjąć dopiero na początku listopada. Jest w trakcie jakiegoś sympozjum.
- Już mi lepiej – kłamię.
- Kai...Bardzo cię kocham, synku. Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, abyś tak nie cierpiał. Poruszę niebo i ziemię, zobaczysz.
- Ja też bardzo cię kocham, mamo. Nie martw się – głos mi się łamie.
- Zawsze byłeś dobrym i szybkim dzieckiem – śmieje się, ocierając łzy. - Doprowadzałeś mnie do szału kopiąc piłkę po mieszkaniu. Nigdy nie sądziła, że... - zaczyna łkać.
- Nie płacz, błagam.
- Tak mi smutno. Teraz pewnie grałbyś gdzieś w Europie, a tymczasem...
- To już przeszłość. Zostanę architektem, jak ty. Zawsze o tym marzyłaś. Będę projektować najpiękniejsze domy i osiedla. Albo wysokie drapacze chmur. Będziesz ze mnie tak samo dumna.
- Zawsze jestem z ciebie dumna! - oburza się.
- Mamo... Bardzo cię przepraszam... - ja również zaczynam płakać. - Nie chciałem... Nie chciałem niszczyć naszego życia.
- Nie zrobiłeś niczego złego! To nie była twoja wina!
- Gdyby nie ja, nie musiałabyś się ciągle martwić, pracować tak dużo, przeprowadzać na to zadupie. To wszystko z mojego powodu!
- To nieprawda! - ociera moje łzy. - Poza tym lubię nasze nowe życie. Praca daje mi satysfakcję, a nasz dom... Jest piękny. Przecież kochasz ocean, prawda?
- Tak. Jednak czuję, że bardzo cię unieszczęśliwiłem.
- Bzdura. Póki mam ciebie, masz wszystko.
- Ale tata... Jestem do niego podobny i...
- Do mnie też jesteś podobny. Masz moje oczy i nos. Nasze włosy tak samo się kręcą. Nie myśl o tacie. Zawsze byłeś i będziesz moim najukochańszym dzieckiem. Nigdy nie zamieniłabym cię na nikogo innego, słyszysz?
- Kocham cię, mamo – przytulam ją jeszcze mocniej, aż zasypia w moim łóżku.
Sobotni poranek jest bardzo słoneczny. Gdyby nie ból, odrobiłbym lekcje i zaprosił mamę na spacer. Tymczasem spędzę weekend w swoim pokoju. Kobieta wmusza we mnie kanapkę, a potem każe dalej odpoczywać. Rozkłada papiery i wykonuje kilka telefonów. Podporządkowuję się jej woli. Żal mi tak pięknej pogody... Powinienem też sprawdzić pocztę i napisać do BlueMoon. Zasypiam, zanim udaje mi się zrealizować te plany.
- Kai... Kai... - niechętnie unoszę powieki.
- Która godzina? - pocieram zaspane oczy.
- Dochodzi trzynasta.
- Już? - dziwię się.
- Jak się czujesz? Możesz zostać kilka godzin sam?
- Jasne.
- Muszę iść do pracy. Wrócę najszybciej jak się da – obiecuje.
- Nie przejmuj się mną. Poradzę sobie – siadam na łóżku.
- Przygotowałam obiad.
- Wolę twoje ciasto – uśmiecham się.
- Zdrowiejesz z każdą chwilą – żartuje sobie ze mnie.
Siadam na wózek, by odprowadzić ją do drzwi. Z rozbawieniem obserwuję, jak usiłuje odszukać kluczyki od samochodu w swojej torebce.
- Potrzymaj – wręcza mi swój komputer, a po chwili dodaje do tego teczki z projektami.
- Dzień dobry – obydwoje z mamą kierujemy wzrok na Jareda, który zaskakuje nas swoją obecnością na podjeździe.
- Dzień dobry – mama jako pierwsza przejmuje inicjatywę.
- Jestem Jared, przyjaciel Kaia. Chodzimy razem do szkoły.
- Więc to ty! - cieszy się. - Kai wspominał, że wkrótce się poznamy, ale nigdy nie sądziłam, iż to nastąpi aż tak szybko.
- To nie on, mamo, zapewniam cię. I nie jest moim przyjacielem.
- Kai tylko żartuje, proszę pani – zapewnia ją brązowooki.
- Mów mi Alison – podaje mu rękę. - Chciałabym z wami dłużej porozmawiać, ale śpieszę się do pracy. Upiekłam ciasto cytrynowe, którym Kai musi cię poczęstować.
- Naprawdę? Uwielbiam ciasto cytrynowe – przymila się do niej.
- Będę wieczorem. W razie czego natychmiast dzwoń – porywa swoje rzeczy do samochodu i szybko odjeżdża. Zostajemy sami.
- Nie wpuścisz mnie do środka? - zapomniałem o jego obecności...
- Po co przyszedłeś?
- Powiem ci przy herbacie – zgrabnie mnie wymija, abym nie zamknął mu drzwi przed nosem.
- Nie ma takiej opcji! – wołam za nim, lecz on już zdążył zadomowić się w kuchni, zdjąć swoją skórzaną kurtkę, którą przewiesił na oparciu krzesła i rozsiąść się przy stole.
- Alison była innego zdania – szczerzy się, zadowolony z takiego obrotu sytuacji.
- Po co przyszedłeś?
- Sprawdzić, jak się czujesz. Nie było cię wczoraj w szkole. Dlaczego?
- Liczę na to, że pan Hall się za mną stęskni.
- Przykro mi cię rozczarować, ale nawet nie zauważył twojej nieobecności.
- To cios w samo serce – udaję zszokowanego i teatralnie układam dłoń na klatce piersiowej.
- Przestań się wygłupiać i powiedz mi prawdę – powoli traci nad sobą panowanie. A jeśli on też mnie pobije? Może właśnie po to tu przyszedł? A ja jak ostatni idiota wymieniam z nimi drobne złośliwości... - Kai, czemu tak na mnie patrzysz? - poważnieje.
- To jak patrzę też ci się nie podoba? Skoro tak, to możesz już iść.
- Nie odwracaj kota ogonem – podchodzi bliżej i łapie mnie za ramiona.
- Nie dotykaj – wykonuję zbyt gwałtowny ruch tułowiem, co tylko pogarsza sprawę.
- Przepraszam, nie chciałem – Jared zwalnia uścisk.
- Proszę, idź już sobie. Jestem pewny, że masz dużo innych, ciekawszych rzeczy do robienia.
- Źle wyglądasz, więc zrobimy tak. Ty tu sobie posiedzisz, a ja zrobię herbatę. Mam wielką ochotę na ciasto twojej mamy – jego rozbrajający uśmiech z pewnością sprawia, że kobiety za nim szaleją. Z niedowierzaniem kręcę głową i obserwuję jak sięga po czajnik. - Gdzie są kubki?
- W szafce.
- W której?
- Zgadnij – nie będę mu niczego ułatwiać. Bawi mnie jak rozgląda się po kuchni, próbując rozgryźć system mojej mamy. Nie powiem mu przecież, że w tych wiszących chowa rzeczy, które uważa za zbędne. Całą reszta ma być na wyciągnięcie ręki. Mojej ręki...
- Sprytne – chwali ją, gdy w końcu udaje mu się odkryć nasz domowy sekret. - Muszę zapamiętać ten trik na przyszłość. Wolisz zostać tutaj, czy zaprosisz mnie do swojego pokoju? - znowu ta pewność siebie.
- Nie zaproszę – odpowiadam słodko. Nie chcę, by poznał moje tajemnice.
- No dobrze, zostawimy to sobie na inną okazję. Nie martw się. Ja również cię zaproszę.
- Już raz mnie zaprosiłeś – przypominam mu.
- To było przykre nieporozumienie – próbuje się tłumaczyć.
- Naprawdę? Było ci przykro, że nie przyszedłem? - odwracam sytuację.
- Tobie było.
- I tu się mylisz. W przeciwieństwie do ciebie, nie szukam znajomych – myślami wracam do mojego internetowego przyjaciela. On z pewnością nie postąpiłby ze mną w tak okrutny sposób.
- Przepraszam, Kai. Nie chciałem cię zranić. Po prostu w poprzedniej szkole...
- Daruj sobie to łzawe historyjki – przerywam mu. - Nie chcę tego słuchać.
Przez kilka kolejnych minut znowu milczymy, obserwując się wzajemnie. Jared podaje herbatę i siada na wprost mnie.
- Pyszne. Alison to świetna kucharka. Muszę jej to koniecznie powiedzieć. Mam nadzieję, że podczas mojej kolejnej wizyty...
- Nie będziesz kolejnych wizyt!
- Będą. Wydajesz się uparty, ale ja cię do siebie przekonam, zobaczysz. Wystarczy, że dasz mi trochę czasu i wykrzeszesz z siebie chociaż jedną iskierkę pozytywnego nastawienia.
- Nie.
- Tak. Powiem ci więcej – sięga po moją dłoń i pochyla nad stołem. - Pokochasz mnie równie mocno, jak ja pokochałem ciebie. Nie od pierwszej chwili, przyznaję. Jednak masz w sobie coś takiego, co sprawiło, że przy głębszym poznaniu nie umiem ci się oprzeć. Wiesz o czym mówię? - jego brązowe oczy prześwietlają mnie na wskroś. On nie żartuje. Muszę głupio wyglądać z rozchylonymi ze zdziwienia wargami oraz szokiem, malującym się na twarzy, ale chłopak zupełnie się tym nie przejmuje. Hipnotyzuje mnie swoim spojrzeniem do tego stopnia, że zapominam gdzie jestem i o czym tak naprawdę rozmawiamy. Są tylko te oczy, w których przelewa się czekolada...
- Ja... - udaje mi się wykrztusić. Co „ja”? Co chciałem mu powiedzieć? Nie pamiętam... Nerwowo próbuję się odsunąć, lecz nie daje mi takiej szansy. Jego uścisk jest pewny, ale nie mocny. Nie zrobi mi krzywdy... Nie zrobi?! Przecież kilkanaście minut temu byłem prawie pewny, że mnie pobije! Za bardzo miesza mi w głowie. Albo to leki... Tak, to z pewnością one!
- Nie pocałuję cię dzisiaj, bo to nasza pierwsza randka. Można chyba powiedzieć, że na pewien sposób jestem trochę staroświecki, nie sądzisz?
- Jesteś szalony!
- Nazywasz mnie tak, bo się zakochałem? Ciekawe... - wyciąga prawą rękę i próbuje pogładzić mnie po policzku. O nie, nie będziesz mnie dotykać! Nigdy!
- Cii... Spokojnie, nie wyrywaj się tak. Boli cię za każdym razem, gdy nadmiernie się ekscytujesz, a ja nie chcę, aby cię bolało. Dlatego rozegramy to po mojemu. Spodoba ci się, zobaczysz – kończy swoją wypowiedź przepięknym, ciepłym uśmiechem, którym próbuje zatrzeć złe wrażenie.
- Nie chcę! - nie dbając o ból, zaczynam się szarpać. Jared od razu mnie puszcza.
- Wrócimy do tej rozmowy, gdy poczujesz się lepiej. W międzyczasie chcę wiedzieć co zaszło między tobą a Donovanem.
- Nie wiem o czym mówisz – między czułymi słówkami sonduje, czy wydam jego kolegę. Jest żałosny...
- Wiesz. Po treningu mówił nam o tobie. Ponoć ucięliście sobie małą pogawędkę sam na sam, po zajęciach...
- Tak? Nic takiego nie pamiętam – staram się zachowywać normalnie, by nie mógł wyczytać niczego z mojej twarzy.
- Jesteś beznadziejnym kłamcą, Kai. Zapytam jeszcze raz. Proszę, bądź ze mną szczery. Co on ci zrobił?
- Nic – idę w zaparte.
- Nie chcesz mi powiedzieć? - wzdycha. - Nie szkodzi. Zapytam Donovana. Jestem pewny, że będzie bardziej skory do rozmowy, niż ty.
- Powodzenia – sarkastyczne życzenie sprawia, że chłopak znowu obdarza mnie uśmiechem.
- Dziękuję, kochany.
- Nie nazywaj mnie tak! Jesteś... Jesteś...! - brakuje mi odpowiedniego słowa, którym mógłbym go obrazić.
- Zakochany – automatycznie udziela odpowiedzi. - Wkrótce ty też będziesz. Zobaczysz.
- Skąd pewność, że już kogoś nie kocham? - krzyżuję ramiona na piersi, podejmując tę przedziwną grę.
- A jesteś?
- Jestem – to akurat nie jest kłamstwem. Moje uczucie nie przypomina wielkiej filmowej miłości, ale kocham BlueMoon. Zamierzam być mu wierny.
- Skoro tak, to nie mam innego wyjścia – wstaje z krzesła i ubiera kurtkę. Nareszcie! - Nie ciesz się tak. Będę o ciebie walczyć i wygram – przechwala się.
- Śnij dalej – tym razem to ja się uśmiecham. Udało mi się. Zaskoczyłem go.
- Śnię o tobie codziennie. W moich snach jesteś posłuszny i uległy, chociaż ten twój złośliwy charakter kręci mnie bardziej niż sądzisz – niczym kot zakrada się coraz bliżej. Zanim udaje mi się przejrzeć jego niecne zamiary, pochyla się nade mną i całuje! Nie trwa to zbyt długo. Kilka sekund. Jego ciepłe, choć nieco suche usta dotykają moich. Mój puls przyśpiesza, a serce... Wolę o tym nie myśleć! Ucieka, zanim udaje mi się go odepchnąć.
- Jak mogłeś?! - krzyczę.
- Szala zwycięstwa jest teraz po mojej stronie – mruczy, oblizując wargi.
- Ty...!
- Kai, kocham cię. Udowodniłbym ci tu i teraz siłę swojego uczucia, ale nie jesteś w szczytowej formie, prawda? Jak tylko poczujesz się lepiej, to...
- Wynoś się! - wpadam we wściekłość!
- Gniewasz się o ten niewinny pocałunek? - droczy się, kierując w stronę drzwi.
- Nie był niewinny, a ty jesteś zwykłym kłamcą!
- Tak?
- Powiedziałeś, że nic mi nie zrobisz, i że nie całujesz się na pierwszej randce! - wypominam mu.
- Nie mogę tracić cennego czasu, skoro ktoś trzeci wścibia nos w nie swoje sprawy.
- To ty jesteś tą osobą!
- A ty przed chwilą przyznałeś, że to była randka. Cieszę się. Do poniedziałku – znika za drzwiami, które cicho za sobą zamyka.
Słyszę jego kroki na podjeździe. Odpala silnik, a potem spokojnie odjeżdża drogą w stronę głównej szosy.
Pocałował mnie... Jak mógł aż tak sobie ze mnie zakpić?! Podły typ! Zapłaci mi za to...
Wracam do mojego pokoju i sięgam po komputer. Mail od BlueMoon... Co by o mnie pomyślał, gdyby był świadkiem naszej „randki”... Powinienem być znacznie ostrożniejszy. To nie Jareda chciałem pocałować jako pierwszego... Wszystko zepsuł!
Nowa wiadomość : sobota, 26 października, godzina 0:01
Do : LostBoy
Temat : Magiczna minuta
„Celowo czekałem do północy... Pamiętasz tamtą noc? Pierwszą wiadomość napisałem do Ciebie o tej samej godzinie. Zacząłem w piątek, aż tu nagle pojawiła się sobota. Najbardziej magiczna minuta mojego życia.
Nie masz pojęcia jaki jestem szczęśliwy. A wszystko tylko i wyłącznie dzięki Tobie.
Proszę, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. Bądź tylko mój. Powinienem spojrzeć Ci głęboko w oczy, zanim zadam to pytanie, ale nie mogę dłużej czekać. Zostaniesz moim chłopakiem?
BlueMoon
a właściwie Twój BlueMoon”