„Grzech”
- Wydajesz się zaskoczony, Jack... Przecież lojalnie ostrzegałem, byś dla własnego dobra, nie wchodził mi w drogę, prawda? - David zmniejsza odległość między nami, wpatrując się we mnie swoimi niewielkimi, świńskimi ślepiami. Sięga do kieszeni marynarki, z której wyciąga chusteczkę i ociera pot z czoła. Pokonanie odcinka samochód-salon kosztowało go sporo wysiłku. Jeśli ten spaślak myśli, że tknie Sina choćby palcem, srogo się rozczaruje.
- Co tu robisz? To rodzinne spotkanie. Wyjdź, zanim jako głowa rodziny, każę cię wyrzucić! - ostro odpieram jego przytyki. Nie pozwolę, aby zdyskredytował mnie w oczach najznamienitszych członków Rady Starszych.
- Była głowa rodziny, Jack... Jesteś tylko marnym uzurpatorem – drwi, dysząc ciężko. Odsuwa sobie krzesło i z wielkim wysiłkiem sadowi na nim swoje spasione cielsko.
- Uzurpatorem? Chyba coś ci się pomieszało. Zostałem wybrany przez obecnych tu członków Rady. W ich obecności złożyłem przysięgę – kątem oka spoglądam w kierunku Sina. Przed chwilą wyraźnie słyszałem jak powiedział, że nie zaatakuje Davida...
- Ta banda idiotów tak się podnieciła pomysłem twojego ojca, że zapomniała o najważniejszym – rzuca pogardliwe spojrzenie w kierunku przewodniczącego.
- O czym on mówi? - kieruję swoje pytanie do Artura. - I dlaczego zaprosiliście tę kanalię do mojego domu?!
- Jack, obawiam się, że w świetle prawa, David ma rację... - emerytowany sędzia jest mocno zdenerwowany. Głos mu drży. Boi się?
- Rację w czym? - naciskam na niego, by w końcu wyjawił mi prawdę.
- Twój ojciec... - przewodniczący spogląda mi prosto w oczy – zostałeś adoptowany – kończy swoją nieskładną wypowiedź.
- Adoptowany? - bezmyślnie powtarzam po nim to wstrząsające słowo. Zostałem adoptowany? Oto cały sekret? Wybucham śmiechem, nie umiejąc się pohamować.
- Ucieszyłeś się? Czujesz już pierwszy powiew wolności? - David z trudem podnosi się z miejsca i sięga po karafkę z wodą.
- Nie rozumiem co to ma do rzeczy? Być może mój ojciec nie jest moim biologicznym ojcem, ale to i tak niczego nie zmienia.
- Gdyby chodziło tylko o adopcję, przyznałbym ci rację. Jednak twoja matka... - Artur spuszcza wzrok. - Zawarłem umowę, która była nam wszystkim bardzo na rękę, lecz okazało się, że zostaliśmy oszukani.
- Oszukani?! - nawet po śmierci staruszek musiał wpakować mnie w niezły kanał...
- Zwołałem zebranie, abyś mógł złożyć godność opiekuna. Obecny tu David Aaron zgłosił się ostatnio do Rady twierdząc, że ma dokumenty poświadczające przynależność do rodziny. Co więcej, okazało się, że jest przyrodnim bratem poprzedniego opiekuna, a co za tym idzie, twoim stryjem. Dzięki niemu odkryliśmy inne nieprawidłowości, wobec których nie możemy być obojętni. Długo debatowaliśmy na ten temat i doszliśmy do wniosku, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie wybranie Davida na nowego opiekuna.
- Nie macie prawa pozbawiać mnie tej funkcji! Adoptowany, czy nie, złożyłem przysięgę, z której zwolnić mnie może tylko śmierć! - w pokoju słychać szmer ściszonych rozmów. Część z obecnych tu osób popiera moje stanowisko. Skoro tak, to dlaczego zagłosowali przeciwko mnie?
- Proszę, zrozum naszą sytuację. Od samego początku twój ojciec robił wszystko, abyś przejął jego obowiązki. Zgodziliśmy się, bo jak wiesz, żadnemu z nas nie jest na rękę, by poświęcić kogoś z bliskich – jego wzrok zatrzymuje się na Sinie, który wpatruje się w swoje splecione dłonie. Od wieków bronił rodziny, troszcząc się o bezpieczeństwo i zapewniając nam dobrobyt, a oni degradują go do roli zbędnego balastu?! Tak nie można!
- To nie on jest problemem, lecz my nim jesteśmy! Gdyby nie kontrakt, byłby wolny!
- Ale nie jest, a skoro już zeszliśmy na temat wampira, chętnie się nim zaopiekuję – obleśny uśmiech pojawia się na spuchniętej twarzy.
- Wybij to sobie z głowy! Prawo mówi... - przywołuję z pamięci zapisy, które wielokrotnie studiowałem.
- Prawo mówi, że opiekun musi być człowiekiem, a ty jesteś nim tylko w połowie – przerywa mi Artur.
- Nie jestem człowiekiem?! To chyba jakiś żart!
- Twoja matka była uzdrowicielką. Ojciec dobrze o tym wiedział, a mimo wszystko zataił to przed nami, by zniszczyć rodzinę – kontynuuje.
- Ojciec...? Nie zrobił czegoś takiego! Przecież sam pełnił funkcję opiekuna, zależało mu na...
- Przygarnął twoją matkę, gdy ta była już w ciąży. Nie robił z tego problemu i wychowywał cię jak własnego syna. Jednak w chwili, w której okazało się, że nie powiedziała mu o sobie wszystkiego, znienawidził ją i kazał odejść. Wiedział, że będzie musiała cię zostawić. Potem zaczął zabiegać o funkcję opiekuna. Poprzysiągł sobie, że zniszczy wszystkich, którzy nie są ludźmi, poczynając od żony, a na rodzinie kończąc. Przecież gdyby nie wampir, już dawno by nas tu nie było.
- To jakieś brednie! On nigdy nie chciał...!
- Odliczał dni do śmierci swojego poprzednika, by zacząć zaszczepiać w tobie nienawiść. Liczył na to, że głód pokona Sina. Chciał śmierci nas wszystkich!
Nie... To niemożliwe! Ojciec nie mógłby... Zszokowany wpatruję się w twarze zebranych. Gdyby David mnie nie zaatakował... Przypominam sobie w jakim stanie był mój najdroższy, gdy wrócił do domu. Wyglądał jak duch. Jego głód był tak silny, że z trudem nad sobą panował. Żebrał o litość, której nie chciałem okazać. Latami wpajano mi, że to z jego winy straciłem to, co dla mnie najważniejsze. Serce mi się ściska... Co ja zrobiłem... Jak spojrzę mu w oczy... Dlaczego nie zorientowałem się wcześniej...? I kim do licha jest uzdrowicielka? Matka nie jest człowiekiem, ojciec ojcem, a ja... Kim jestem? Jeszcze godzinę temu byłem święcie przekonany, że to tu jest moje miejsce...
- Wielokrotnie nagabywałeś Radę prosząc o unieważnienie kontraktu. W świetle zaistniałych okoliczności, a także w związku z tym, iż brat twojego ojca, David, chce przejąć na siebie obowiązki opiekuna, zwalniamy cię z tej funkcji. Proszę, przynieś kontrakt, abyśmy mogli przepisać go na twojego stryja – Artur wydaje się nieugięty, a ja zupełnie oszołomiony.
- Nie zrobię tego! Nie macie prawa... - wypowiadam słowa sprzeciwu, starając się zebrać myśli.
- Jack, ta decyzja nie należy do ciebie, lecz do Rady Starszych. Masz przynieść kontrakt i podporządkować się naszej woli – wydaje wyrok.
- A jak nie, to co? - grożę mu.
- Tak się składa, Jack, że jestem przygotowany na taką ewentualność – David klaszcze w dłonie. - Po kolei zabiję wszystkich tu obecnych, zaczynając od twojego służącego – w taj samej chwili do pokoju wchodzi Henryk. Zakapturzony mężczyzna obejmuje go ramieniem, celując ostrym sztyletem tuż w jego serce.
- Henryku! - rzucam się na ratunek, lecz ten drugi jest znacznie szybszy. To wampir... Ten sam wampir, z którym David planuje związać Sina...
- Chwileczkę, nie tak się umawialiśmy! - protestuje przewodniczący. David pstryka palcami, a zakapturzony dryblas celuje prosto w jego serce. Na szczęście szybka reakcja czerwonowłosego, który odpycha Artura na bok, ratuje mu życie. Aaron uśmiecha się z przekąsem. Na zebranych spada grad niewielkich ostrzy, które tamten wyrzuca z niesamowitą szybkością. Sin nie jest w stanie wyłapać wszystkich, więc niektórzy członkowie Rady zostają lekko ranni.
- Przestań! Zabijesz ich! - atakuję Davida, lecz jego pomocnik natychmiast reaguje. Wgryza się w gardło Henryka, który głośno krzyczy.
- To twoja ostatnia szansa, Jack. Przynieś kontrakt, albo będziesz się kąpać w ich krwi... Zaczniemy od tego starca. Czy jego krew cię zadowala, Satielu?
- Tak, panie – odpowiada mu wampir, ponownie wgryzając się henrykową szyję. - Co zrobić? Co mam zrobić? Nie ma możliwości, abym oddał Sina w ich ręce i zrzekł się bycia opiekunem, ale nie mogę dopuścić, by mój najbardziej oddany przyjaciel zginął w tak okrutny sposób.
- Dosyć tego! Zrobimy co każesz – nienawiść w oczach mojego ukochanego prowokuje drugiego wampira do bardziej brutalnego natarcia. Służący wyje z bólu.
- Przyniesiecie? - dziwi się ta sapiąca góra mięsa.
- Złożyłem kontrakt w bezpiecznym miejscu. Tylko ja i opiekun możemy tam pójść.
- Liczysz na to, że nabiorę się na tak prostą sztuczkę, mój piękny? - David spogląda na czerwonowłosego z litością.
- To żadna sztuczka, lecz prawda. Sam się przekonasz, gdy zostaniesz głową rodziny – grubas podchodzi bliżej i powolnie krąży wokół niego, uważnie mu się przyglądając.
- Gdy zostanę opiekunem, przysięgniesz mi posłuszeństwo i zrobisz, co ci powiem? - wyciąga rękę i dotyka policzka nieśmiertelnego.
- Tak – cicha odpowiedź wampira wprawia go w wyśmienity nastrój.
- Dobrze więc. Idźcie. Tylko się pośpieszcie. Noc jest jeszcze młoda, a ja zamierzam ją do cna wykorzystać – jego obrzydliwy rechot wywołuje u mnie fale mdłości.
- Pośpiesz się, Jack – woła za mną, gdy idziemy do kuchni, by skorzystać z ukrytego przejścia.
- Sin, czyś ty oszalał? Nie możemy tego zrobić! Nie oddam mu... - zielonooki powstrzymuje moje dalsze słowa, przykładając swoją drobną dłoń do moich ust. Milknę, bo wiem, o co mu chodzi. Nie chce, by zakapturzony pupilek podsłuchiwał naszą rozmowę.
Głęboko w podziemiach, czekają na nas Cassian oraz Nefryt.
- Co robimy? Mamy jakiś plan? - książę jest w bojowym nastroju.
- Próbowałem prześledzić jego myśli, ale niewiele mogę z niego wyciągnąć. Chodzi mu głównie o Sina. Chce cię zniewolić. Ma obsesję na twoim punkcie. I z pewnością zabije wszystkich członków Rady, by nie wchodzili mu w drogę – relacjonuje różowowłosy. Teraz wreszcie rozumiem jego rolę na dworze księcia.
- Jack, czy eliksir jest już gotowy? - zielonooki ignoruje słowa Nefryta i spogląda na mnie z nadzieją.
- Nie do końca. Czegoś w nim brakuje – pokazuję mu kryształową fiolkę, którą ukryłem w kieszeni.
- Niedobrze... Silniejsza bariera bardzo by się nam przydała. No trudno, poradzimy sobie bez niej.
- Zaatakujmy ich. Jest nas więcej – proponuje demon.
- Wampir Satiel, który towarzyszy Davidowi, jest bardzo silny.
- Znasz go? - książę splata ich palce, by dodać mu otuchy.
- Słyszałem, że zabił wszystkie stworzone przez siebie wampiry. Twierdził, że za mało go kochały. Widziałeś jego miecz? To zaklęte srebro. Jeśli nas zrani, zginiemy – dodaje szeptem.
- Nie bój się. Nie pozwolę, by zrobił ci krzywdę – delikatnie unosi podbródek swojego ulubieńca i uśmiecha się delikatnie. Nefryt od razu odpowiada tym samym.
- Musimy wydostać z posiadłości członków Rady Starszych, póki jeszcze żyją oraz odbić Henryka i uwolnić Milo. Wy się tym zajmiecie. Ja odwrócę uwagę Satiela – Sin rozdziela nam zadania.
- Nie dasz rady! Zabije cię! - nie tylko przerażonemu niebieskookiemu nie przypadły do gustu jego szalone plany.
- Ochrona domu i rodziny, to mój obowiązek. Jestem lepszym szermierzem niż on. Nie martw się i trzymaj blisko Cassiana.
- A co ja mam zrobić? Bo jeśli sądzisz, że zrzeknę się...
- Nie, Jack. Dla ciebie mam inne zadanie. Powiem ci po drodze. Poczekajcie tu na nas – bierze mnie za rękę i ciągnie za sobą ciemnym korytarzem. Dochodzimy do metalowych wrót, które otwierają się bezszelestnie. Sin podchodzi do kryształu i wyciąga z niego szkatułkę.
- Za żadne skarby nie możesz cofnąć swego podpisu – ostrzega, wręczając mi tak bezcenną rzecz.
- Więc dlaczego chcesz mu go oddać?
- Nie mamy innego wyboru.
- Wiedziałeś, że nie jestem człowiekiem? - łapię go za rękę, by wymusić odpowiedź.
- Nie. O adopcji też nie wiedziałem. Zacząłem nabierać podejrzeń w chwili, gdy twoja krew nie uleczyła moich ran. Jednak pewność zyskałem dopiero podczas strzelania z łuku.
- I nic mi nie powiedziałeś?! Dlaczego?!
- Bo to rodzaj magii, który nikomu nie zagraża. Twoja matka jest uzdrowicielką. Wiesz, co to oznacza?
- Nie – przyznaję zawstydzony.
- Potrafi uzdrawiać ludzi z różnego rodzaju zaklęć i obrażeń. To dzięki niej rozkwitła w tobie silna potrzeba, by być lekarzem i leczyć innych. Powinieneś być z niej dumny. Uzdrowiciele są rzadziej spotykani niż wampiry.
- Na ciebie nie zadziałało – mruczę niepocieszony.
- Bo nie jestem człowiekiem, a poza tym ona również nie jest czystej krwi, co sprawia, że twoje zdolności są praktycznie znikome.
- Czyli jestem beznadziejnym uzdrowicielem. Super.
- Doceń to, co masz. Wiesz jakiego składnika brakuje w twoim eliksirze? - wskazuje na fiolkę, którą cały czas trzymałem w dłoni.
- I myślisz, że to zadziała?
- Musi. To nasza jedyna szansa, jeśli nie zamierzasz rezygnować z bycia opiekunem.
- Nie ma mowy! Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham cię – całuję go lekko w usta.
- Jack... Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałem ci powiedzieć i pokazać. Jeśli Satiel okaże się silniejszy ode mnie, obiecaj, że odejdziesz z Cassianem i nie będziesz się za siebie oglądać.
- Nigdy! Słyszysz?! Nigdy cię nie zostawię! - protestuję, tuląc go do siebie.
- Jack, to dla dobra rodziny! Jeśli coś ci się stanie, zginą niewinni! Obiecaj mi!
- Zrobię to tylko pod jednym warunkiem.
- Nie mamy czasu na bzdury! - karci mnie.
- Nie ruszę się stąd, dopóki nie powiesz mi, że mnie kochasz.
- To nie czas i miejsce na takie wyznania. Masz – wciska mi w rękę niewielki sztylet. Gdy zacznę walczyć, pobiegniesz do miejsca, gdzie pochowany jest Klaudiusz. Dodasz swoją krew do tej mikstury, tylko ostrożnie. Po kropelce. Jeśli przedobrzysz, straci wszystkie właściwości.
- I co potem?
- Wylejesz go na kamień. To powinno wystarczyć. Gdy wrócimy podasz Davidowi kontrakt i każesz podpisać. Wtedy zaatakuję wampira. To będzie twoja jedyna szansa, by stamtąd uciec. Trzymaj się środka ogrodu, w przeciwnym wypadku zgubisz drogę. Idziemy – podrywa się z miejsca, kierując w stronę wyjścia z komnaty.
- Sin! Ja nie żartowałem. Powiedz to! Powiedz to chociaż raz! - wiem, że każda sekunda jest na wagę złota, lecz jednocześnie czuję, że ten uparciuch niczego nie wyzna, jeśli go nie zmuszę.
- Jack! Wyciągnę cię stąd siłą, jeśli będę musiał! - warczy gniewnie.
- Powiedz to! Powiedz, co do mnie czujesz!
- Nie powiem – podchodzi bliżej i spogląda mi prosto w oczy. - Proszę, nie nalegaj.
- Nie kochasz mnie? - załamany czekam w napięciu na jego dalsze słowa.
- Jeśli zrobię to teraz, to zabrzmi jak nasze pożegnanie, a ja nie chcę się jeszcze z tobą żegnać – przesuwa z czułością palcami po moim policzku, zostawiając na nim drobne iskierki. - Zaufaj mi. Od wieków chronię rodzinę. Nie pozwolę, by nas skrzywdzili.
Pokrzepiony jego ciepłymi słowami wykonuję polecenie.
- Gotowi? - pyta Cassian, gdy Sin prowadzi nas innym tunelem, który pozwoli naszym przyjaciołom znaleźć się w ogrodzie.
- Podjedź samochodem pod dom i każ Radzie Starszych jak najszybciej uciekać. A ty – wskazuje na Nefryta - schowasz się na zewnątrz i rzucisz mi miecz, gdy wypchnę Satiela na zewnątrz.
- Jak tylko zagwarantuję im bezpieczeństwo, pomogę ci – zapewnia czerwonowłosego książę.
- Nie, zajmiesz się Jackiem. On musi wzmocnić barierę.
- Nie jestem dzieckiem, poradzę sobie – dąsam się na brak zaufania w moje możliwości.
- Wiem – pociesza mnie, otwierając przejście.
Wracamy tą samą drogą, którą przybyliśmy. Wchodzę do salonu. W powietrzu unosi się ciężki, metaliczny zapach krwi, od którego robi mi się niedobrze. Poranieni członkowie Rady Starszych zostali zepchnięci pod ścianę. Zakapturzony wampir zdążył ich związać i zakneblować. Niektórzy z nich mają pogryzione szyje. Jednak najbardziej przeraża mnie widok nieprzytomnego służącego, który leży na samym środku salonu.
- Henryku! - podbiegam do niego, by sprawdzić jak się czuje. Jest blady i zimny. Na szczęście wyczuwam słaby puls.
- Długo was nie było, a my się nudziliśmy... - zniecierpliwiony David zaczyna uderzać palcami o blat stołu. - Masz kontrakt? - pyta jadowicie, nie spuszczając wzroku z Sina.
- Najpierw ich wypuścisz! - staram się wynegocjować nieco więcej czasu dla naszych pomocników.
- Twojemu przyjacielowi nie pozostało dużo życia. Satielu, zechcesz sprawdzić jak się mają pozostali goście? - uśmiecha się do niego, kusząc do wyrządzania dalszego zła.
- Tak, panie – bezduszna kreatura, zrobi wszystko, co ten mu powie...
- Nie! - powstrzymuję go, lecz zanim udaje mi się wykonać jakikolwiek ruch, jego dłoń, w bolesny sposób zaciska się na moim gardle.
- Zostaw go! - Sin rusza mi na ratunek, lecz David przewidział taką reakcję, bo nieśmiertelny sługa popycha mnie tuż obok krzesła, na którym rozsiadł się mój nowy stryj.
- Twoje pozytywne podejście jest godne podziwu, mój piękny. Chodź tu, albo on zginie – zachęca go. Zielonooki bez wahania spełnia jego prośbę i podchodzi bliżej. Grubas wyciąga rękę i przeczesuje palcami ogniste pasma jego włosów. - Jesteś cudowny, wiesz o tym? Od dawna marzyłem o tym dniu. Po oczach widzę, że uległość nie jest twoją mocną stroną, ale nie martw się. Jako twój nowy pan, dobrze cię wyszkolę. - pstryka palcami. Zostaję uwolniony. Łapczywie nabieram powietrza, kaszląc i dusząc się. - A teraz podpiszemy kontrakt – Satiel szarpie mnie w stronę stołu i pomaga usiąść na krześle. Wyciąga dokument z kieszeni mojej koszuli i podaje swojemu panu, który uważnie studiuje wszystkie zapisy.
- Więc musisz robić co ci każę... - uśmiecha się lubieżnie do Sina, oblizując usta. - Za chwilę to wypróbujemy, co ty na to?
W tej samej chwili malutki kamień uderza wprost w wielkie, salonowe okno. Oznacza to tylko jedno...
Obrońca rodziny nabiera prędkości i wypycha zakapturzonego wampira na zewnątrz. Dźwięk potłuczonego szkła sprawia, iż zaskoczony David odsuwa się od stołu i próbuje sięgnąć po broń, ale Nefryt jest szybszy. Popycha krzesło do tyłu, przewracając spaślaka.
- Drugi wampir? - dziwi się, wyciągając dłoń w stronę rozpuszczonych, różowych włosów.
- Nie dotykaj go! - Cassian obejmuje bezbronnego sojusznika ramionami i odsuwa na bezpieczną odległość.
- Książę? Co tu robisz? - zaczyna rechotać, próbując podnieść swoje otyłe ciało.
- Odwiedzam przyjaciół. Pośpieszmy się! - jedno z jego zaklęć powstrzymuje niedoszłego opiekuna. - Pomóż Jackowi – zwraca się do wampira.
- Ale... - ten próbuje protestować.
- Idź, poradzę sobie.
- Jak chcesz. Chodź, Jack – zanim opuszczam salon, zabieram kontrakt i chowam z powrotem do kieszeni. Nefryt rozgląda się na boki, po czym łapie mnie za rękę i pomaga dotrzeć do resztek balkonowych drzwi, które rozleciały się w drobny mak. Na zewnątrz słychać odgłosy walki na śmierć i życie.
- Szybko, złap mnie za szyję – obejmuję różowowłosego ramionami, a on w tym czasie stara się przemknąć niezauważony między drzewami.
- Satielu, on ucieka! Łap go! - krzyczy za nami David. Po chwili słyszę także bardzo głośny huk, który odbija się echem wśród ciemności. Ziemia lekko drży, powodując osunięcie się z drzew zalegającego w ich koronach puchu.
- Co to było? - zaniepokojony staram się odwrócić, lecz Nefryt ani myśli zwolnić.
- Nie oglądaj się na nich, poradzą sobie. Im szybciej wzmocnisz barierę, tym szybciej się ich pozbędziemy.
Zziębnięty i zdyszany, kulę się obok kamienia. Towarzyszący mi wampir nasłuchuje, czy nie grozi nam niebezpieczeństwo. Wyciągam z kieszeni sztylet i nacinam nim palec. Odkręcam buteleczkę i dolewam jedną kroplę krwi. Ręce bardzo mi się trzęsą z nerwów oraz zimna. Niestety, jest tak ciemno, że nie mam szans sprawdzić, czy mikstura zmieniła kolor.
- Nic nie widzę! - żalę się mojemu partnerowi. - Musisz mi pomóc – wciskam mu w dłonie kryształową fiolkę, bo boję się, że ją upuszczę.
- Jaki ma mieć kolor?
- Nie wiem! Nigdy tego nie robiłem! Będę dolewać po kropli krwi, a ty mi powiesz, gdy coś będzie się działo, ok?
- Szybko, zanim nas znajdzie – ponagla mnie. - Jack, to chyba nie działa – dodaje po chwili, wpatrując się raz we mnie, raz w miksturę. - Wlałeś już z dwadzieścia kropli, a nadal wygląda tak samo.
- Musi zadziałać! – ostrożnie odmierzam kolejną szkarłatną porcję. Powietrze wokół nas zdaje się lekko wibrować. Kłęby świeżego śniegu unoszą się do góry, oślepiając mnie.
- Znalazł nas! - przerażony Nefryt sięga po moje dłonie i zaciska w nich bezcenną fiolkę.
- Wybrałeś kiepską kryjówkę, malutki koteczku... - Satiel bez ostrzeżenia zaciska dłonie na ramionach Nefryta, próbującego osłonić mnie przed atakiem.
- Serio? - sarkastyczny ton ma ukryć przed prześladowcą fakt, że nie da rady nas obronić.
- Z prawdziwą przyjemnością zajmę się najpierw tobą, a potem tym idiotą...
- Pośpiesz się, Jack! Nic się nie dzieje! - różowowłosy nie poddaje się, więc ja też nie zamierzam. Satiel siłą wykręca mu ręce do tyłu i gryzie w szyję. Nefryt wydaje z siebie jęk bólu, a ja dolewam kolejne krople do fiolki.
- Jeszcze, Jack! - woła, wyrywając się i wijąc, jednak napastnik jest znacznie silniejszy. Rozszarpuje mu szyję, by go uciszyć. - Jesz-szcze – dusi się własną krwią, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zostaw go! - Cassian z całej siły odpycha napastnika do tyłu, uwalniając poranionego niebieskookiego z miażdżącego uścisku. Opiera go plecami o wielki kamień Klaudiusza. Na szczęście Nefryt jest silny, więc rany szybko się zabliźniają.
- Dzię-dziekuję – szepcze do księcia.
- Poradzicie sobie?
- Tak – zapewniam go.
- Ojej, przestraszyłeś się, mały koteczku... Jeszcze z tobą nie skończyłem... Twoja krew smakuje lepiej niż wino. Z największą przyjemnością odsączę cię do ostatniej kropli – śmieje się tamten, przygotowując do kolejnego natarcia.
- Po moim trupie – Cassian chwyta za swój miecz, który rozbłyska od czarnej mocy.
- Przyznaj, książę, że z tak gustowną obrożą wokół delikatnej szyi wygląda o wiele lepiej... - zakapturzony wampir wykrzywia usta w uśmiechu, oblizując przy tym wargi, które ma ubrudzone od krwi, którą przed chwilą pił - W dodatku jest taki słodki... - mruczy z uznaniem.
- Giń! - rozwścieczony demon nie puści mu czegoś takiego płazem.
- Wytrzymaj jeszcze trochę! - błagam różowowłosego, by nie stracił przytomności i dolewam kolejne krople do fiolki. Wolę nie myśleć o tym, gdzie jest Sin, i skupiam się wyłącznie na swoim zadaniu.
- Jeszcze... - ponagla mnie – Jeszcze... Jeszcze... - z każdą kroplą temperatura eliksiru zdaje się rosnąć. - Jack... jest fioletowy... a teraz srebrny...
- Czy ciecz zgęstniała?
- Tak. Czy to już?
- Mam nadzieję – zamykam butelkę i ostrożnie mieszam. Tymczasem Nefryt obserwuje zaciętą walkę pomiędzy księciem a jego przeciwnikiem. Chociaż z początku przewaga zdawała się leżeć po stronie demona, to krew, której pozbawił książęcego sojusznika, przechyliła szalę na rzecz sługusa Davida.
Satiel odpycha go do tyłu raz i drugi, by po chwili rzucić nim o drzewa z taką łatwością, jakby ten olbrzymi wojownik nie robił na nim żadnego wrażenia. Widząc, że chcę wylać zawartość butelki na kamień, zostawia demona i odtrąca mnie daleko do tyłu. Książę przychodzi mi z odsieczą. Zakapturzony uśmiecha się złośliwie, jakby czekał na ten moment i gwałtownie obraca się do tyłu. Nie trafia Cassiana... Wbija czarne ostrze swojego miecza w brzuch Nefryta, który w ostatniej chwili osłonił go przed śmiertelnym ciosem...