poniedziałek, 9 stycznia 2017

Rozdział IV

„Kai


Całą niedzielę spędzam przyklejony do monitora. „Mój chłopak” zasypuje mnie mailami. Za każdym razem, gdy dostaję wiadomość, mimowolnie się uśmiecham, co od razu budzi zainteresowanie ze strony czujnej mamy.
- Nie mów, że znowu dostałeś maila? - pyta, wyciągając się na dużej sofie w moim pokoju, gdzie uwielbiamy razem przesiadywać.
- Dostałem – chwalę się, nie umiejąc ukryć szczęścia.
- Od niego? - dopytuje.
- Tak, od mojego chłopaka – celowo to podkreślam.
- Nie byłoby prościej, gdybyś go zaprosił? Sprawiał wrażenie miłego i bardzo przystojnego. Nie przeszkadzałabym wam...
- Mamo! Jared nie jest i nigdy nie będzie moim chłopakiem! - oburzam się słysząc te insynuacje.
- To nie on? Podczas wczorajszej wizyty tak na ciebie patrzył... Byłam pewna, że między wami jest coś więcej.
- To tylko kolejny idiota, który lubi mi dokuczać. To wszystko.
- Jesteś pewny, że chodzi mu tylko o to?
- A niby o co więcej może mu chodzić?
- Dla mnie wyglądało to tak, jakby był w tobie zakochany – mówi ostrożnie.
- Bo jest – mruczę niezadowolony. Ukrywanie prawdy i tak nie miałoby sensu.
- Co?! - kobieta podrywa się na nogi i wpatruje we mnie z nieukrywanym szokiem.
- Nie patrz tak, mamo. To nie moja wina! Ledwo go znam. Przecież wiesz, że jego rodzice mieszkają tu od niedawna. W dodatku rozmawiałem z nim może dwa razy.
- Miłość od pierwszego wejrzenia! - Alison klaszcze w dłonie, opadając z powrotem na poduszki.
- Myślałem, że będziesz po mojej stronie – odkładam komputer i posyłam mamie zawiedzione spojrzenie.
- Kai, ja zawsze jestem po twojej stronie, ale nie zmienia to faktu, że bardzo ci zazdroszczę.
- Czego? Nie przyszło ci na myśl, że on to mówi i robi tylko po to, abym połknął haczyk? Pewnie liczył, że jestem tak zdesperowany, iż rzucę mu się w ramiona, by umilić im długie, zimowe wieczory. Kto wie, może spotkalibyśmy się raz lub dwa. Ktoś zrobiłby kilka zdjęć, a potem do końca życia nie mógłbym pokazać się na ulicy. Świetny żart, nie sądzisz?
- Jared z pewnością nie...
- Mamo! Dorośnij wreszcie! Nikt mnie tu nie lubi! Jared jest taki jak wszyscy. Dokładnie taki sam... - chowam twarz w dłoniach. - Nie potrzebuję takich przyjaciół. Mam ciebie i BlueMoon. Nie chcę nikogo innego. - Mama siada bliżej mnie, a ja opieram głowę na jej ramieniu.
- Przykro mi, synku...
- A mi nie jest przykro. Dzięki wypadkowi znacznie lepiej poznałem siebie. Wiem, że jestem silny i nic mnie nie złamie – odwracam twarz w jej stronę, by móc spojrzeć w przepiękne, niebieskie oczy, które wpatrują się we mnie w troską i oddaniem. - Nie musisz się o mnie martwić. Poradzę sobie.
- Mój mały wojownik – pojedyncze łzy spływają po bladych policzkach. - Kiedy stałeś się dorosły? Jeszcze nie tak dawno temu raczkowałeś po dywanie... A potem zawiozłam cię po raz pierwszy do szkoły. Pamiętasz to?
- Tylko szkołę – zaczynam się śmiać, wtulając w nią jeszcze mocniej.
- Bardzo cię kocham, synku.
- Ja ciebie też.
- Więc – próbuje doprowadzić się do porządku – opowiesz mi kim jest BlueMoon?
- To niezbyt ciekawa historia – staram się wycofać, ale nie daje mi takiej możliwości.
- Nie szkodzi. Chętnie posłucham – wygląda teraz jak mała dziewczynka. Niczego nie umiem jej odmówić.
- Niech ci będzie – wywracam oczami. - Poznaliśmy się na forum internetowym dla osób, które uprawiają sport. Ja już nie gram, ale chętnie dzielę się z innymi doświadczeniami. Wymieniliśmy kilka wiadomości, potem maili i tak jakoś wyszło. Sama wiesz.
- Aż tak go lubisz? - niestrudzenie ciągnie ten zawstydzający temat.
- To coś więcej. On i ja... Nie wiem jak mam to wytłumaczyć. Po prostu czuję, że jest moją drugą połówką.
- Nie za szybko? Nawet go nie znasz.
- Wiem. Zwykle jestem bardzo ostrożny, jednak BlueMoon jest inny. Gdy o nim myślę, czuję... Sam nie wiem co czuję... Jest jak idealnie dla mnie, rozumiesz? - czerwienię się jak burak.
- Ale cię wzięło, synu... - zdziwienie na jej twarzy wydaje mi się bezcennym widokiem, więc z przyjemnością pstryknąłbym jej pamiątkowe zdjęcie.
- Czemu maile? Nie możecie wymienić się numerami telefonów? Albo umówić na kawę?
- To jest w tym najlepsze. Chcę go lepiej poznać i chcę, aby on poznał mnie. Mamo... Ja mu jeszcze nie powiedziałem... Nie wie, że jeżdżę na wózku.
- Doktor Nedd jest dobrej myśli – natychmiast zaczyna mnie pocieszać.
- Tak długo, jak odpowiada mu ten układ, mam szansę. Może dzięki temu nie skreśli mnie tak od razu...
- Kai, o czym ty mówisz! Uszkodzenie kręgosłupa to nie koniec świata!
- Masz rację, ale... Widziałaś, jak ludzie się na mnie gapią w szkole, w sklepach, na ulicy. Każdy chce być idealny i zadawać się tylko z pięknymi i zdrowymi. Nawet jeśli zdarzy się cud i pożegnam wózek, to zostają jeszcze blizny. Los daje mi szansę. Tak długo, jak nie będzie naciskał na spotkanie, spróbuję udowodnić jemu i sobie, że mam coś więcej do zaoferowania, niż tylko sprawne nogi, czy skórę bez skaz.
- Poczuje się oszukany, jeśli mu nie powiesz.
- Zdaję sobie z tego sprawę – spuszczam wzrok. - Dlatego zrobię to... Za jakiś czas. Wiem, że to egoistyczne i głupie. Mógłbym powiedzieć, że zbieram siły, ale to nieprawda. Po prostu chcę się nim jeszcze chwilę nacieszyć. Myślisz, że źle robię?
- Nie – całuje mnie w skroń. - Jeśli jesteście sobie przeznaczeni, będzie cię kochał takiego, jakim jesteś.
- Dziękuję, mamo. Jesteś kochana.
- Nigdy o tym nie zapominaj – żartobliwie grozi mi palcem. Resztę wieczoru spędzamy w podobny sposób, śmiejąc się i pijąc herbatę.

Poniedziałek zaczynam od bólu pleców, który celowo utrudnia mi życie. Wymiana korespondencji z BlueMoon zakończyła się w środku nocy. Mam wrażenie, że budzik zaczął dzwonić w tej samej chwili, w której zamknąłem oczy. A teraz nie mogę się ubrać, spowalniając mamę.
- Przepraszam – pełen poczucia winy obserwuję, jak pomaga mi włożyć buty.
- Przecież to nie twoja wina. Jesteś pewny, że dasz sobie radę? Możesz zostać w domu.
- To nic takiego. Niedługo mi przejdzie – kłamię, chowając do kieszeni dodatkową porcję tabletek przeciwbólowych, z którymi praktycznie się nie rozstaję od zeszłej środy, po czym powtarzam to zdanie jeszcze kilka razy. Mama nie jest przekonana, lecz i tak zostawia mnie samego na szkolnym parkingu.
Znajduję sobie cichy kącik, przymykam powieki i nakładam słuchawki, by jeszcze przez kilka minut rozkoszować się wydarzeniami, które miały miejsce w nocy.
- Śpisz?
- Nie – niechętnie spoglądam w kierunku Jareda. - Co tu robisz tak wcześnie?
- Chowam się przed trenerem.
- Nie masz szans. Wygląda na starego, ale ma szósty zmysł. Pewnie już dawno cię wytropił.
- Obronisz mnie, jeśli tu przyjdzie? - udaje przerażonego.
- Nie – liczę na to, że sobie pójdzie, lecz moja intuicja chyba jeszcze śpi. Ciemnowłosy udaje, że nie widzi pełnego dezaprobaty spojrzenia, gdy popycha wózek w kierunku stolików, ustawionych na korytarzach, by uczniowie mieli gdzie spisywać zadania domowe.
- Tu będzie nam wygodniej – tłumaczy swoje zuchwałe postępowanie.
- Nam?
- Przez najbliższą godzinę mam cię tylko dla siebie – uśmiecha się.
- Jasne, jak sobie chcesz – ignoruję go, podkręcając głośność.
- Czego słuchasz? - zabiera mi z ręki ipoda i zaczyna przeglądać jego zawartość.
- Oddawaj!
- No tak... To wiele tłumaczy... - mruczy bardziej do siebie, niż do mnie. Mam wgraną tylko jedną, za to najukochańszą płytę. Niemożliwe, aby ją znał.
- Zostaw mnie w spokoju – chciałbym jeszcze coś dodać, lecz telefon w mojej kieszeni nie przestaje wibrować. To mama. Będzie mnie bombardować wiadomościami, chyba że szybko jej to wyperswaduję. Naciskam na zieloną słuchawkę. Od razu odbiera.
- Nic mi nie jest. Nie musisz się martwić.
- Wiem, tak tylko sprawdzam – śmieje się nerwowo do słuchawki. - W razie czego...
- Zadzwonię. Obiecuję.
- Kocham cię – słyszę ulgę w jej głosie.
- Ja ciebie też – rozłączam się.
- Jesteście sobie bardzo bliscy z Alison, prawda?
- Jest moją matką. Czego się spodziewałeś?
- Kai, ja nie jestem twoim wrogiem. Chcę cię lepiej poznać, bo...
- Zrozum wreszcie, że nie mam na to ochoty – przerywam mu.
- Zmienisz zdanie, jeśli dasz mi szansę.
- Nie dam – brutalnie odzieram go z nadziei.
- To się jeszcze okaże. Zaliczyliśmy pierwszą randkę. Nie było źle, prawda? - błysk w jego oczach mówi mi, że wspomina pocałunek, który na mnie wymusił. Palant.
- Nie dziwi mnie, że jesteś sam. Nie znasz się na tym.
- Co masz na myśli? - wpatruje się we mnie coraz bardziej rozbawiony.
- Wykorzystujesz sytuację, bo jesteś silniejszy. Poszukaj sobie kogoś na równym poziomie i wtedy spróbuj szczęścia. Na przykład z Donovanem.
- Daj spokój. Dobrze wiesz, że zależy mi tylko na tobie.
- Problem polega na tym, że to jednostronne zainteresowanie.
- Właśnie dlatego chcę to zmienić. Zacznijmy od początku. Umówimy się jeszcze raz. Tym razem pozwolę ci wybrać miejsce. Daj mi swój numer telefonu – proponuje.
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Bo nie.
- To żadna odpowiedź.
Ma rację. Bawi się mną. Nasza rozmowa coraz bardziej przypomina flirt. Broniąc się wzbudzam w nim większe zainteresowanie. Powinienem zmienić taktykę, by mieć go w garści...
- Zastanowię się nad tym – karmię go obietnicą, które od samego początku nie zamierzam spełnić.
- Zastanowisz?! Tu nie ma się nad czym zastanawiać! - wkurza się. Na to czekałem.
- Powinieneś powtórzyć historię. Testy wychowawcy nie należą do prostych. Proszę – wyciągam z plecaka swój zeszyt.
- Mam gdzieś jego testy!
- Mówisz tak, bo jeszcze ich nie pisałeś – tym chytrym zagraniem planuję odwrócić jego uwagę. - Jeśli oblejesz któryś z przedmiotów, skończysz jako mój uczeń. Wolałbym nie prowadzić kolejnych zajęć. Nie mam na to czasu.
- Co lubisz robić po szkole? Masz swoje ulubione miejsca? - twardy z niego przeciwnik...
- Ja... - nadeszła moja chwila prawdy. No śmiało, Kai. Wyduś to z siebie. Poza szkołą i rehabilitacją, resztę czasu spędzasz w domu. Nie masz tu żadnych znajomych, czy rodziny. Mama od rana do nocy pracuje, a ty siedzisz sam jak palec, ucząc się, albo czytając. Chociaż nie, masz jeszcze telewizor...
- Ty... - ponagla mnie.
- Lubię ocean.
- Ja też. Może wybierzemy się razem na spacer po molo? Chciałbyś?
- Historia, Jared – wskazuję na swój zeszyt, o którym zdążył już zapomnieć.
- Dobrze, już dobrze – zaczyna go kartkować. - Robisz zbyt szczegółowe notatki – krytykuje mnie.
- Mylisz się. To minimum, które powinieneś wiedzieć. Zrób zdjęcia. I cokolwiek się stanie, nie ściągaj. Zostaniesz zawieszony.
Dalszą rozmowę przerywa nagłe pojawienie się Łysola. Zdyszany dopada do naszego stolika.
- Kai, dlaczego mi nie powiedziałeś, że przyjedzie przedstawiciel ministerstwa edukacji? - syczy wściekle.
- Nic o tym nie wiedziałem, panie profesorze.
- No trudno, potem o tym porozmawiamy. Chodź ze mną, dyrektor czeka! No dalej, rusz się! - pogania mnie. Jadę za nim, zostawiając Jareda samemu sobie. Gdy chcę skręcić w stronę gabinetu dyrektora, powstrzymuje mnie.
- Stój! Lepiej będzie, jak założę marynarkę – wbiega do sali, by wyciągnąć z szafy swój „wizytowy strój”. Ma tam także niewielkie lustro. Poprawia wspomnienie bo bujnej czuprynie i uzyskawszy pewność, że wygląda „idealnie”, decyduje się zaatakować. Otwiera drzwi i puszcza mnie przodem.
- Dziękuję – szepczę, zaskoczony jego niecodziennym zachowaniem.
- Mów o mnie same dobre rzeczy, jasne? - fałszywy uśmiech pojawia się na jego twarzy, gdy sekretarka każe nam przejść dalej.
- Pan dyrektor już czeka. Bardzo proszę – ona również jest podejrzanie miła.
- Dzień dobry – przyglądam się starszemu mężczyźnie, ubranemu w szary, elegancki garnitur.
- Oto i nasz prymus – informuje go rozentuzjazmowany dyrektor. - A to Martin Hall, wychowawca.
- Bardzo mi miło. Jestem Jeremi Jonson, wiceminister edukacji – mocno ściska mi dłoń, olewając umizgi Łysola.
- Usiądźmy – dyrektor wskazuje na owalny stół. Pan Josnon odsuwa krzesło, by zrobić mi miejsce, po czym siada tuż obok.
- Zapewne jesteś zaskoczony moim przyjazdem. Sam jestem zaskoczony. Jednak gdy ujrzałem twój wynik, nie mogłem pozostać obojętny – starszy mężczyzna nie traci czasu ba bzdury i od razu przechodzi do rzeczy.
- Gdyby powiadomił nas pan wcześniej, to... - wtrąca się dyrektor.
- To dla nas wielkie wyróżnienie – podnieca się Martin.
- To prawda. Niewielu nauczycieli może się pochwalić tak zdolnym uczniem – wiceminister kontynuuje swój wywód, nie zwracając uwagi na resztę.
- Bardzo panu dziękuję – nie lubię być w centrum uwagi, a nie mam gdzie uciec.
- Jakie studia wybrałeś?
- Architekturę – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Bardzo dobry wybór, chociaż liczyłem na to, że z twoją wiedzą wybierzesz matematykę lub ekonomię. Bez problemu mógłbyś zająć się później pracą naukową. Jednak architektura także nie jest zła – chwali mnie, kładąc rękę na ramieniu. - Napiszę ci list polecający. Gwarantuję także stypendium i miejsce na dowolnej uczelni w kraju.
- Nie wiem co powiedzieć... Bardzo dziękuję – jąkam się.
- Pewnie martwisz się o wycieczkę. Nadal jest aktualna. Wybrałeś muzeum piłki nożnej, prawda? Byłem tam w zeszłym roku. Genialna sprawa. Z tego co wiem, sam nieźle grałeś.
- To stare dzieje – uśmiecham się blado.
- Nie masz szans, by do tego wrócić? - dopytuje.
- Nie wiem, proszę pana.
- Powiem ci szczerze chłopcze, że nie masz się czym przejmować. Z takimi wynikami w nauce, twoja przyszłość zapowiada się obiecująco. Zazdroszczę ci... Ja w twoim wieku myślałem tylko o tym, by imprezować i ścigać się z kolegami za miastem, maltretując samochód ojca – zaczyna się wesoło śmiać. - Dyrektor wspominał, że podczas rozmowy z doradcą zawodowym rozważałeś rok przerwy. Nic się nie martw. Pomogę ci. Rzadko się zdarza, by w tak niewielkiej szkole wyłuskać taki diament. Mam nadzieję, że po ogłoszeniu wyników, zarówno dyrektor, jak i wychowawca, odpowiednio cię uhonorowali? - odpowiednio uhonorowali? Czy poczciwy Hall wie, co ten zwrot oznacza? Spoglądam w jego kierunku. Poci się ze zdenerwowania. Czy jeśli powiem wiceministrowi, że jestem prześladowany, poprawię czy pogorszę swój los? Niezręczna cisza... Każdy z nich czeka na moją odpowiedź...
- Tak, panie ministrze. Ich wsparcie wiele dla mnie znaczy – wymyślam na poczekaniu gładkie kłamstwo.
- To dobrze. Na wszelki wypadek dam ci moją wizytówkę. Gdybyś wybrał inny kierunek studiów lub potrzebował jakiejś konsultacji, zadzwoń do mnie. Chętnie pomogę. Zdobyłeś jeden z wyższych wyników w historii konkursu. Wspieranie młodych i zdolnych to mój główny cel, a póki co spotykam tylko młodych, jeśli wiesz, co mam na myśli – zaczyna się śmiać z własnego żartu, a po chwili wręcza grubą kopertę. - Tu są wszystkie dokumenty, list gratulacyjny dla rodziców i inne zbędne papiery. Przyjadę ponownie na rozdanie świadectw. Liczę na to, że twoi rodzice nie odmówią mi wtedy wspólnego zjedzenia obiadu.
- Z przyjemnością zorganizujemy drobne przyjęcie – wcina się dyrektor.
- Wreszcie jakaś dobra wiadomość – mężczyzna wydaje się zadowolony. - Zanim to nastąpi, muszę przejrzeć z panem całą dokumentację szkoły. Zwłaszcza wyniki innych uczniów.
- Zapewniam pana, że Kai to nasz jedyny prymus – Hall wreszcie ma swoją chwilę chwały.
- To pan uczy go matematyki? - pan Jonson żywo reaguje. To będzie bezcenna chwila...
- Nie, jestem historykiem – Łysol pęka z dumy.
- Uwielbiałem historię, a ty, mój drogi? Jakie masz oceny z tego przedmiotu? - pyta niespodziewanie, kierując swój wzrok z powrotem na mnie. Martin wstrzymuje oddech.
- No cóż... Historia to nie matematyka – ostrożnie dobieram słowa.
- Racja. Chociaż w mojej karierze spotkałem się z przykrymi przypadkami, gdy zdolni uczniowie byli tłamszeni przez mściwych nauczycieli, a dyrekcja przymykała na to oko. Z bólem serca musiałem ich wszystkich dyscyplinarnie pozwalniać. Na szczęście w twoim wypadku tak nie jest, prawda? - wymownie przygląda się Łysolowi oraz dyrektorowi, a potem posyła mi dobrotliwe spojrzenie. - W razie czego zadzwoń do mnie. Wszystkim się zajmę.
- Dziękuję – przed moimi oczami pojawia się przyjemna wizja, iż za pomocą pana Jonsa, uwalniam uczniów od tych dwóch pyszałków.
- No dobrze, chłopcze. Nie będę zabierał ci więcej czasu. Możesz wracać do swoich kolegów. Czeka mnie jeszcze przykry obowiązek sprawdzenia dokumentacji, co zajmie pewnie kilka godzin.
- Jeszcze raz bardzo panu dziękuję – pewnie ściskam jego wyciągniętą dłoń.
- Do zobaczenia wkrótce, Kai. I dalszych sukcesów w nauce – woła za mną. Sekretarka usłużnie otwiera mi drzwi. Łysol i dyrektor mogą wreszcie zacząć całować wiceministra po tyłku...

W czasie zajęć Hall skupia się na sobie, opowiadając wszystkim, iż ministerstwo doceniło jego nadzwyczajne wysiłki oraz pracę u podstaw.
- Jak już wam mówiłem, wiceminister osobiście mi pogratulował. Liczę więc na to, że bardziej przyłożycie się do nauki, abym nie wyszedł na gołosłownego wręczając wam świadectwa ukończenia naszej prestiżowej szkoły. A to mi przypomina – sięga po spory plik kartek, który rzuca na moją ławkę – to dokumenty, które trzeba wypełnić przed wycieczką. Ty ją wygrałeś, więc ty się tym zajmiesz. Zarezerwujesz hotel, zadbasz o to, by wszyscy uczniowie przynieśli podpisane zgody od opiekunów, a także zorganizujesz transport, jasne? Masz to wypełnić i oddać mi na godzinie wychowawczej, jasne?
- Tak, panie profesorze.
- I jeszcze jedno. Obyście poważnie podchodzili do zajęć, które prowadzi dla was Kai. Rozmawiałem z waszym matematykiem. W piątek piszecie test. Jeśli ktoś z was obleje – spogląda gniewnie na członków szkolnej drużyny koszykówki, to nie macie po co pokazywać mi się na oczy, zrozumiano?!
Wszystkie przerwy i część lekcji poświęcam na wypełnianie wniosku. Pochłonięty pracą nie zauważam, że zajęcia dobiegają końca. W sali zostaje tylko Jared, który nadal walczy z zaległymi testami.
- Skończyłeś? - Hall rzuca mi gniewne spojrzenie.
- Tak. Zaznaczyłem miejsca, w których musi się pan podpisać.
- Dobrze. Pamiętaj o hotelu. W środę rano chcę mieć to wszystko na swoim biurku – podchodzi do brązowookiego i wyrywa mu test. - Koniec na dzisiaj. Jeśli oblałeś, a pewnie tak jest, w środę to poprawisz. Przygotujcie się do zajęć – ostatnie złowrogie spojrzenie i kolejny szkolny dzień dobiega końca.
Po całym dniu siedzenia, kręgosłup znowu daje o sobie znać. Sięgam więc do kieszeni i biorę leki, które ze sobą zabrałem.
- Miałeś rację. Jego testy to masakra! - Jared przygląda mi się przez chwilę, a gdy nie odpowiadam, podchodzi bliżej. - Źle się czujesz, prawda? Jeśli chcesz, odwiozę cię do domu.
- Nie, dziękuję.
- Nie bądź taki uparty.
- Jeszcze matematyka – przypominam mu.
- Nie mogę się doczekać – mruczy niezadowolony.
Dzisiejsza lekcja przebiega we względnej ciszy i spokoju. Moi „uczniowie” po raz pierwszy zadają konkretne pytania. Pokazuję im jak wyprowadzić wzory i jakich błędów powinni uniknąć.
- Zbieramy się? - Donovan przeciąga się wymownie, gdy dźwięk dzwonka ogłasza koniec dodatkowej lekcji.
- Trening zaczyna się za dwadzieścia minut. Zostały cztery przykłady. Wolę je spędzić tutaj, niż na dywaniku u Martina – decyduje kapitan.
- Ben! Nie poznaję cię – Donovan próbuje go jakoś sprowokować, lecz gdy widzi, że jego kumpel wraca do przepisywania zadań z tablicy, odpuszcza i idzie w jego ślady.
- Zamknij się, bo mu przeszkadzasz – kapitan ponownie ucisza swojego najlepszego przyjaciela. - No pisz, pisz, bo zaraz mamy trening – pogania mnie.
- Macie jakieś pytania? - spoglądam na grupę, lecz jak zawsze jestem ignorowany. Chłopaki szybko pakują swoje rzeczy i wybiegają z sali. Nareszcie koniec...
- Jedziesz ze mną? - Jared ponawia swoją propozycję.
- Nie, poczekam na mamę.
- Kai, nie bądź uparty. Nie wolisz wrócić do domu i położyć się do łóżka? - cholerny kusiciel... - Jesteś blady jak ściana. Nie zostawię cię tu samego. Tak czy inaczej, jesteś skazany na moje towarzystwo. Co wybierasz?
- Wolę wrócić do domu – odpowiadam zrezygnowany, unikając jego wzroku.
- Słuszny wybór – zabiera mój plecak i otwiera szeroko drzwi.
- Poradzę sobie – protestuję cicho, ale on zupełnie mnie nie słucha. Pomaga mi wsiąść do samochodu. Po drodze nie rozmawiamy ze sobą. Nawet mnie to cieszy, bo jestem zmęczony. Przymykam na chwilę powieki.
- Kai... Kai... - z czułością dotyka mojego policzka.
- Nie! - jego ręka na chwilę zamiera na mojej skórze.
- Szkoda – udaje zawiedzionego, cofając dłoń.
- Właśnie widzę, jak bardzo tego żałujesz – szydzę z niego, niepewnie stając na nogach.
- Gdzie masz klucze? W plecaku? - podaje mu go, abym mógł otworzyć nam drzwi. Światło w kuchnia włącza się automatycznie. Wyciągam telefon, by powiadomić mamę, że jestem już w domu, a Jared w tym czasie zdejmuje kurtkę i nastawia wodę. - Już wiem, gdzie są kubki i herbata – uśmiecha się.
- Nie masz ciekawszych zajęć? - zostawiam go samego i jadę do swojego pokoju.
- Przebywam z osobą, którą kocham. Tylko to się liczy.
Nie obchodzi mnie czy sobie pójdzie, czy zostanie. Najważniejsze, że w końcu mogę się położyć. Odpycham wózek i układam się wygodnie na grubym dywanie. Właśnie tego było mi trzeba.
- Więc tak wygląda twój pokój... - siada niedaleko mnie podając mi kubek oraz rozglądając się dyskretnie. - Masz piękny widok z okna.
- To prawda – przyznaję mu rację. - Dziękuję, że mnie podwiozłeś.
- To była czysta przyjemność – odpowiada. - Lepiej się czujesz?
- Tak.
- To najważniejsze. Mogę? - spogląda w kierunku zdjęć, które poustawiane są na regale.
- Jak chcesz – staram się, by ton mojego głosu nie zdradził żadnych emocji.
- Zdobyłeś nagrodę dla najlepszego napastnika w kraju?! - nie umie ukryć zdziwienia.
- Dwa lata temu moje życie wyglądało nieco inaczej – otwieram oczy i opieram się plecami o łóżko, by lepiej go widzieć. Zszokowany Jared, przesuwa palcami po pucharze, który mama chciała schować do szafy, ale jej nie pozwoliłem. To była ważna część mojego życia, okupiona ciężką pracą i licznymi wyrzeczeniami.
- Już nigdy nie będziesz chodzić?
- Nie wiem. Lekarz rozważa operację, ale z góry zaznaczył, że grać już nie będę, choćby dla zabawy.
- I mówisz to tak spokojnie? - nie potrafi dojść do siebie. Na jego miejscu zareagowałbym podobnie.
- A co mam powiedzieć? Czasu nie da się cofnąć... - przerywa nam cichy dźwięk jego telefonu. - Odbierz.
- To mój ojciec. Muszę już wracać – spogląda na wyświetlacz. - Poradzisz sobie?
- Tak.
- Zamknę za sobą drzwi, a ty odpoczywaj. Widzimy się jutro w szkole – wychodzi pośpiesznie.

Przez większość poniedziałkowego wieczoru oraz cały wtorek organizuję wyjazd do muzeum piłki nożnej. Mam z tym wiele problemów, ponieważ osoby, z którymi rozmawiam uważają, że takie sprawy powinien załatwić wychowawca. Mimo licznych przeciwności, udaje mi się uatrakcyjnić wycieczkę w taki sposób, by każdy był zadowolony. Wszystko zależy od Łysola i jego preferencji. Dumny z siebie układam na jego biurku wymagane dokumenty.
- Zostań po lekcji. Musimy porozmawiać – informuje mnie bardzo formalistycznym tonem. Czyżbym znowu coś przeoczył?
Nerwowo oczekuję na zakończenie zajęć. Gdy zostajemy sami, Łysol zbiera się w sobie, jakby nie wiedział co powiedzieć, a przecież jest niekwestionowanym mistrzem w dziedzinie zanudzania innych.
- Napracowałeś się przy tym... - unoszę na niego wzrok, zdziwiony pierwszą pochwałą, którą wypowiedział pod moim adresem.
- Zrobiłem wszystko, co pan kazał. Wystarczy podpis dyrektora i...
- Dyrektora zostaw mnie. Pokieruje wszystkim tak jak trzeba - obserwuję jak przegląda rezerwacje. - Właściwie to... No dobrze, nie będę ukrywać przed tobą prawdy – siada na swoim krześle i zaczyna się bawić niebieskim długopisem. - Jak rozumiem ty także chcesz jechać, prawda?
- Tak – odpowiadam niepewnie. O co mu może chodzić?
- Dobrze to przemyślałeś?
- Nie rozumiem.
- Kai... Wiem, że to ty wygrałeś, ale uważam, że powinieneś zostać. Podróż zajmie kilka godzin. Ty jeździsz na wózku, a w dodatku klasa, delikatnie mówiąc, nie przepada za twoim towarzystwem. To tylko dwa dni. Jestem pewny, że jeszcze nie raz będziesz miał okazję, by odwiedzić Los Angeles...
- Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek prosił pana, bądź kogokolwiek innego o pomoc.
- Wiem, ale tu nie chodzi o zwykły dzień w szkole, a o daleki wyjazd. Zrozum, mi także nie jest łatwo. Jestem wychowawcą, a to będzie nasza ostatnia wycieczka szkolna. Chciałbym, aby reszta dobrze ją zapamiętała.
- A co ze mną? - pytam, przez zaciśnięte zęby. - To ja brałem udział w konkursie!
- Nie unoś się tak. Przypominam ci, że rozmawiasz ze swoim profesorem – warczy gniewnie.
- Przepraszam. Po prostu bardzo mnie pan zaskoczył.
- Odpowiem na twoje niegrzeczne pytanie. Coś ci się przecież należy za twoją pracę. Postanowiłem, że do końca roku szkolnego dam ci spokój. Nie będziesz już musiał pisać wypracowań. Wystawię ci nawet dobrą ocenę na świadectwo. Co ty na to?
Co ja na to? Jestem... bezgranicznie wściekły. Czuję bezsilność większą niż podczas nauki ponownego chodzenia. To tylko kolejny koszmar z Łysolem w roli głównej...
- A jeśli...
- Kai, nie utrudniaj – przerywa mi. - Nie chcę ranić twoich uczuć, ale jesteś sparaliżowanym kaleką, którego nikt nie lubi.
- Nie jestem sparaliżowany, to po pierwsze. A po drugie, to moja nagroda!
- Która obejmuje całą klasę. Przywiozę ci jakiś drobiazg. Możesz sobie wybrać jakiś drobiazg, na przykład magnes na lodówkę. Co ty na to? Pokażę ci nawet zdjęcia, ok?
- Pan nie mówi tego poważnie...
- Zapewniam cię, że jeśli na spokojnie przemyślisz wszystko jeszcze raz, to przyznasz mi rację. Wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu w sobotę. Po męczącym tygodniu lepiej ci będzie spędzić weekend w domu. Wierz mi.
- A jeśli mimo o pojadę? - jego oczy zwężają się groźnie szparki.
- Nawet tak nie żartuj... - wykrzywia twarz, jakby cieszyła go taka możliwość. - Liczę też na to, że jesteś na tyle dorosły, że nie poskarżysz się mamusi. Jej łzawe historyjki o niepełnosprawnym synku nie zmienią rzeczywistości. To zostanie tylko między nami – pocieszająco klepie mnie po ramieniu. - Muszę iść. Mam kolejną lekcję. A ty... Potraktuj to jako kolejną lekcję życia. Widzimy się jutro – wychodzi z sali, zadowolony i uśmiechnięty.
Przez resztę dnia nie umiem dojść do siebie. Odrętwiały wpatruję się w swoje niesprawne nogi... To niemożliwe... To po prostu niemożliwe... Od samego początku koniecznie chciał mnie złamać i wreszcie mu się to udało...
- Kai... Wszystko w porządku? - głos Jareda wyrywa mnie z zamyślenia.
- Tak – odpowiadam automatycznie.
- Zajęcia się skończyły. Za chwilę zaczynasz matematykę.
- Ach tak? - sięgam po plecak, by wyjąć z niego podręcznik.
- Jesteś pewny, że nic ci nie jest? Mogę cię zabrać do domu, jeśli chcesz.
- Nie. Poradzę sobie.
Jak zwykle odrabiam za nich zadanie domowe, a także test powtórkowy, który dostali od nauczyciela.
- Może poćwiczymy jutro jakieś inne równania? W piątek jest test, a zadania z książki znam już na pamięć – chwali się Ben, spoglądając na mnie pytająco.
- Poszukam czegoś na jutro.
- Idziesz na basen? - kapitan przypomina mi o rehabilitacji.
- Idę.
- My też. Trener mówił, że zaprosił na dziś jakiegoś specjalistę. Ponoć to twój znajomy.
- Rick Tanaka?
- Zgadza się. Ma wspomagać trenera, a od przyszłego roku szkolnego, przejmie jego obowiązki. Wiesz coś o nim?
- Jest niesamowicie wymagający. Gdy nie wybrali go do kadry olimpijskiej, zrezygnował z pływania i zajął się trenowaniem. Ucieszy się zwłaszcza na widok Donovana – nie umiem darować sobie tej małej uszczypliwości.
- A co ja mam z nim wspólnego? - dziwi się, ubierając swoją bluzę.
- Rick jest bratem Naomi. Kojarzysz moją rehabilitantkę, która pomaga mi w każdą środę? - oczy chłopaka rozbłyskają groźnie. Z pewnością pamięta, jak „dla żartu” zabrał metalowe schodki, abym nie mógł wyjść z basenu. Ciekawe co Rick mu za to zrobi?
- Chyba mu nie powiesz, co? - upewnia się, czując na plecach złowrogie spojrzenia swoich kolegów.
- To zależy... Rick może traktować was jak każdą inną drużynę, ale może też ułożyć wam „specjalny” zestaw ćwiczeń... - uśmiecham się, wyjeżdżając z sali.
- Kai, jesteś pewny, że nie wracasz do domu? Dziwnie się dzisiaj zachowywałeś – brązowooki stara się wydobyć ze mnie jakieś informacje, ale nic mu nie powiem. Nie chcę jego litości.
- Nie mogę opuszczać zajęć. Są ważne. Poza tym skoro Rick tam będzie, to nie mam się czego bać – czuję się pewnie jak jeszcze nigdy.
- Do jutra – rzuca cicho i odchodzi w kierunku parkingu.
Gdy docieram do szatni, tradycyjnie nikogo już nie ma. Otwieram swoją szafkę i ubieram piankę. Na basenie chłopacy są już nieźle zziajani, chociaż dopiero od dziesięciu minut znajdują się w wodzie.
- Tylko na to was stać? Nie macie za grosz formy! Do roboty! Ćwiczyć! Ćwiczyć! - trener Tanaka w pięknym stylu zaczyna swoje rządy. Jego starszy mentor stoi obok uśmiechając się. W sumie to nie jest zwykły uśmiech. On aż promienieje szczęściem. Rozumiem go.
- Kai! Co słychać? - Rick od razu podbiega do mnie i mocno ściska.
- Gratuluję nowej pracy, Rick. A właściwie trenerze Tanaka.
- Nie wygłupiaj się. Trenerem jestem dla tej bandy leniwców, którą muszę wyprowadzić na ludzi w przeciągu miesiąca.
- Dasz radę? - przyglądam się ich ociężałym ruchom. Wydaje się, jakby walczyli o życie, a nie powtarzali prosty zestaw ćwiczeń.
- Pamiętasz moje motto?
- „Zwycięzcy nie znają słabości”? Jakże mógłbym zapomnieć?
- Na ciebie zadziałało. Świetnie dawałeś sobie radę w czasie rehabilitacji.
- Tylko dzięki wsparciu, którego Naomi i ty nigdy mi nie szczędziliście.
- Co robisz po zajęciach? Może dasz się zaprosić na pizzę? Potem odwiozę cię do domu.
- Bardzo chętnie.
- To super. A teraz wybacz, wracam do moich mistrzów.
Gdy zaczynam pływać po wolnym torze, który jest specjalnie dla mnie zarezerwowany, starszy mężczyzna obchodzi basen i zaczyna spacerować wzdłuż krawędzi.
- Dobrze ci idzie, chłopcze. Masz niezłą kondycję.
- Dziękuję, panie trenerze.
- Przedtem też ćwiczyłeś, prawda?
- Tak. Sześć razy w tygodniu – po raz pierwszy mówię o tym głośno.
- Sześć razy? Niezły wynik.
- Chodziłem do szkoły sportowej. Kondycja była wszystkim.
- Słyszałeś, Rick? Ten dzieciak ćwiczył sześć razy w tygodniu – woła do swojego młodego pomocnika.
- Jasne, jasne, Kai – Donovan od razu podchwycił temat. - I co ci to dało? Jesteś szybszy niż ja? Nie sądzę.
- Przed wypadkiem Kai był jednym z najlepiej zapowiadających się młodych piłkarzy w kraju. Pisano o nim w gazetach. Serio uważasz, że byłbyś w stanie mu dorównać? Nawet teraz, pomimo niesprawnych nóg, pływa dwa razy szybciej od ciebie. Na twoim miejscu byłbym dumny, gdyby jakimś cudem udało ci się wypracować porównywalne wyniki. Póki nie zobaczę, że wykonujecie te ćwiczenia idealnie, nie pozwolę wam opuścić basenu! Nie lenić się! - pokrzykuje na nowych podopiecznych.

- Jak ci się układa w nowej szkole?
- Za kilka miesięcy koniec roku, więc jakoś sobie poradzę – odpowiadam zdawkowo, by nie zdradzić Ricowi zbyt wiele.
- Koszmar, co? - zgaduje od razu, wgryzając się jednocześnie w kolejny kawałek pizzy, na którą ja już dawno temu straciłem ochotę.
- Są lepsze i gorsze chwile – przyznaję.
- Nie wciskaj mi kitu, za dobrze cię znam. Teraz to się zmieni, zobaczysz. Jeśli któryś z nich krzywo na ciebie spojrzy, będzie miał ze mną do czynienia, więc głowa do góry – czochra mnie po włosach.
- Dziękuję. Tak się cieszę, że będziesz tu pracować.
- Na razie to tylko pół etatu, jednak szkoła prężnie się rozwija. Kładą duży nacisk na sport. Dyrektor ma obsesję na punkcie grudniowych zawodów, więc liczę na to, że zabłysnę, torturując jego ulubieńców.
- Miło będzie na to popatrzeć.
- Wiem – obydwaj zaczynamy się śmiać.
- Wreszcie się do mnie uśmiechnąłeś – od razu zauważa zmianę w moim zachowaniu. - Co się dzieje, Kai? Masz jakieś problemy?
- Nie, to nie o to chodzi.
- Więc o co? - naciska coraz mocniej.
- Po prostu czasami... Czasami zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie wypadek.
- No cóż, pewne rzeczy są nam po prostu przeznaczone. Musimy się z nimi zmierzyć i iść dalej. Być dobrym człowiekiem. Nie krzywdzić innych. Nie będę ci wymieniał tych wszystkich banałów, bo dobrze je znasz. Próbuje ci przez to powiedzieć, że życie, nawet pozornie nudne i proste, zawsze może się odmienić. To jego przewrotność sprawia, że tak nas fascynuje i nigdy nie mamy go dość.
Przewrotność życia... Te dwa słowa w jakiś dziwny sposób zagnieździły się w moim umyśle i towarzyszyły aż do chwili, gdy Rick odwiózł mnie do domu.