sobota, 8 września 2018

mpreg 47

„Bezsenne Noce


Od samego rana mam bardzo dobry humor. Cieszy mnie dosłownie wszystko – wczesna pobudka, erotyczny sen, widok śpiącego Króliczka, którego musiałem okryć kołdrą, bo skopał ją na podłogę, a nawet perspektywa kilku godzin wytężonej pracy. Chcę jak najszybciej uporać się ze swoimi obowiązkami, których jak na złość mam dziś naprawdę sporo. Mimo to opuszczam naszą sypialnię stąpając na palcach. Eli należy się porządny odpoczynek.
Gdy moje palce dotykają już klamki, odwracam się i po raz ostatni zerkam na blondyna. Tak bym chciał położyć się obok niego. Objąć go ramieniem. Przytulić. Zatopić twarz w jego rozpuszczonych włosach. A potem wsunąłbym dłoń pod jego piżamę i rozkoszował się ciepłem satynowej skóry…
Przygryzam dolną wargę prawie do krwi, by z moich ust nie wydobył się żałosny jęk frustracji. „Zachowuj się, Max…” – karcę samego siebie. Obiecałeś sobie, że będziesz robić tylko to, czego on chce. Czy Eli choć słowem wspomniał o wspólnym spaniu? Nie. Pora więc zostawić go w spokoju i skupić się na tym, by zgodził się przyjąć zaproszenie na kolację. Jeśli będę się posuwać małymi kroczkami, może doczekam chwili, w której poprosi o wspólne spanie?
Z ciężkim sercem wsiadam do auta i odjeżdżam.
Wytężona praca oraz setki problemów, z którymi muszę się zmierzyć nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Moje myśli bezustannie krążą wokół naszej wczorajszej rozmowy. Wiem, że jego słowa miały mnie wyłącznie sprowokować. Eli koniecznie chce, abym się wykończył. Powiedział, że dostanę jedną szansę. Mam go oczarować, tak? To może być trudne, zważywszy na fakt, że to on oczarował mnie… Mógłby okazać mi odrobinę zrozumienia. Przecież nie wymagam zbyt wiele. Wystarczy, że powie „przyjmuję twoje zaproszenie”.
Z drugiej jednak strony, czy ja okazywałem mu jakiekolwiek zrozumienie? Sprawiało mi przyjemność patrzenie, jak się męczy. Widok bladego i przerażonego dzieciaka napawał mnie chorą satysfakcją. To nic, że praktycznie bez przerwy było mu niedobrze. Chciałem mu bardziej dopiec. Poniżyć. Ukarać za to, że los ze mnie zakpił. Szkoda, że nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że to nie była jego wina. A teraz proszę – próbuję rozkochać go w sobie, zupełnie jakby tamte chwile nigdy nie miały miejsca. Wiem, że on także o tym nie zapomniał. Tkwi to w nim jak cierń. Sprawiałem mu ból. A teraz zamierzam uleczyć te rany miłością.
Wracam do domu około szesnastej. Już od progu mam wrażenie, że coś jest nie tak. Pozorna cisza i spokój nie zwiastują niczego dobrego. Rozglądam się uważnie po niewielkim salonie, a także graniczącej z nim kuchni. Wszystko lśni. Nie mówiąc już o zniewalającym zapachu jakiejś egzotycznej potrawy. Mój wygłodniały żołądek koniecznie chce jej skosztować.
- Max, już jesteś? – mama wyłania się z sypialni. – Wcześnie dziś wróciłeś.
- Bo chcę spędzić więcej czasu z Eli – odpowiadam nieco rozkojarzonym głosem. – Gdzie on jest?
- Tata powiedział, że poszedł się przejść.
- Pójdę go poszukać – informuję mamę, której ewidentnie nie podoba się mój pomysł.
- Poczekaj. Najpierw zjesz obiad, a potem pokażę ci rzeczy, które kupiłam dla maluszka – oczy kobiety lśnią konspiracyjnie. – Nie masz pojęcia, jaki cudeńka udało mi się upolować! – cieszy się, jakby chodziło o jej dziecko.
Wspólny posiłek oraz oglądanie malutkich ubranek ponownie rozgrzewają moje serce. Rodzice mają już całkiem pokaźny zbiór śpioszków, kaftaników, otulaczy, kocyków... Mama najbardziej chciałaby kupować sukienki, lecz tata jest po mojej stronie i utwierdza ją w przekonaniu, że Eli urodzi synka.
- Z córeczki też będę się cieszył – zapewniam ją, biorąc do ręki miniaturowy sweterek. Jasnoniebieską tkaninę zdobią pluszowe misie. – Jeśli dobrze pamiętam, w dzieciństwie miałem bardzo podobny – uśmiecham się, wspominając zdjęcia z albumów, które mama uważa za jeden z najcenniejszych skarbów.
- Tak się składa, że to ten sam. Zachowałam go dla twoich dzieci – kobieta z dumą ociera niechciane łzy, a ja od razu mocno ją przytulam.
- Dziękuję – szepczę równie wzruszony.
- Chciałabym pokazać to wszystko Eli, ale on unika tego tematu jak ognia. Zapewne zauważyłeś, że nas również trzyma na dystans. Najwidoczniej nie jest jeszcze gotowy – chlipie, powoli się rozklejając. – Dziecko to wielka radość. Wielka szkoda, że jego rodzice ani razu do niego nie zadzwonili.
- Nie wydaje mi się, aby wiedzieli o ciąży – posępnie komentuję sytuację. – Eli od dawna nie ma z nimi kontaktu.
- Jego siostra także się nie odezwała – wzdycha mama. – Biedaczek. Ze wszystkim musi się zmagać sam.
- Nie jest sam! – protestuję. – Ma ciebie, tatę i mnie. Zwłaszcza mnie – dodaję po chwili milczenia.
- Zmieniłeś się, synku – zauważa mama. – Przestałeś grozić, że w pierwszej kolejności odbierzesz mu dziecko, gdy tylko się urodzi.
- Mamo! – krzyczę zawstydzony. – Dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił! Eli i ja… Już postanowiliśmy, że wychowamy naszego synka razem – przechwalam się.
- Postanowiliście…? Czy raczej ty postanowiłeś? – Pamela Ford sprytnie łapie mnie za słowo.
- Jakie to ma znaczenie? I tak na jedno wychodzi – burczę pod nosem.
- Zakochałeś się?
Czy ta kobieta jest czarownicą?! Jak to możliwe, że czyta ze mnie jak z otwartej książki?! Przecież nic takiego nie powiedziałem. Słowem nie zająknąłem się na ten temat! To jednak prawda, że matki mają jakąś wrodzoną moc i tylko czekają na odpowiednią chwilę, by zawstydzić własne dzieci.
- Ja?! – zapowietrzam się, bo nie mam pojęcia, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Jeśli przytaknę, wszyscy od razu się dowiedzą. I co gorsze, Eli także się dowie. W dodatku nie ode mnie. Jednak nie wyobrażam sobie, aby bezczelnie zaprzeczyć. Każda komórka w moim ciele oburza się na takie rozwiązanie.
- Tak, ty – moja rodzicielka nie potrzebuje już moich tłumaczeń. Sama doskonale orientuje się w skomplikowanych realiach naszego „związku”. – Kiedy w końcu zdałeś sobie z tego sprawę?
- Jakiś czas temu – mamroczę, spuszczając wzrok i czerwieniąc się po same uszy. – Proszę, nic mu nie mów.
- Nie powiem.
- Tacie też nic nie mów! – błagam matkę, przerażony wizją, iż wyląduję na dywaniku u jej męża i będę musiał kajać się, przepraszać i przyznawać mu rację w nieskończoność.
- Synku, nie panikuj. Tata i ja już od dawna wiemy i widzimy, że twoje uczucia względem Eli zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Co?! – Muszę w tej chwili wyglądać naprawdę komicznie. Mam szeroko otwarte oczy i usta. W dodatku zachowuję się tak, jakbym widział panią koordynator po raz pierwszy w życiu.
- Zaczęło się od drobnych gestów, prawda? A potem nagle stałeś się zaborczy i opiekuńczy jednocześnie. Wodzisz za nim rozmarzonym wzrokiem. Uśmiechasz się…
- Nie wierzę… Po prostu nie wierzę… - siadam na łóżku, bo mam wrażenie, że nogi się pode mną ugną.
- Eli także traktuje cię inaczej. Wydaje się bardziej odprężony w twoim towarzystwie, lecz przede wszystkim przestał się bać.
- To moja wina – niechętnie wracam do przeszłości. – Byłem dla niego naprawdę podły.
- Za to zrozumiałeś swoje błędy i starasz się je naprawić – mama przesuwa ubranka na bok i siada obok mnie. – Postaraj się, Max. On jest taki młodziutki, a tyle przeżył. Gdy myślę o tym, że wyprowadził się z domu jako piętnastolatek, to aż serce ściska mi się z żalu. Przecież ja też mam dziecko, ale nigdy w życiu nie pozwoliłabym, abyś odszedł z domu w taki sposób. Bez szkoły, bez pieniędzy. To prawdziwy cud, że Eli nie skończył tułając się po przytułkach dla bezdomnych. Widziałeś, jak wysprzątał dziś dom? Jeszcze mnie przepraszał, że mógł się lepiej postarać – mama ściera z policzków nową porcję łez. – Nie skrzywdź go – ostrzega, grożąc mi palcem.
- Nie skrzywdzę, przysięgam. Zrobię co w mojej mocy, by zawsze był szczęśliwy. Zaopiekuję się nim i dzieckiem, zobaczysz – głos zaczyna mi się łamać.
- Tata i ja będziemy wam pomagać. Dla nas Eli już od dawna jest częścią rodziny .
- Dziękuję. Jesteś najwspanialsza na świecie – obejmuję ramionami przyszłą babcię.
- Chciałabym doczekać chwili, w której weźmiecie ślub – kobieta droczy się ze mną, choć dziś zupełnie inaczej odbieram jej słowa.
- Jeśli o mnie chodzi, możemy się pobrać choćby dzisiaj. Problem polega na tym, że Eli stawia opór – zdradzam sekrety naszego „pożycia”. – Wybłagałem ostatnią szansę. Trzymaj kciuki, abym niczego nie spieprzył.
- Max, wykorzystaj swój urok osobisty. Pokaż mu, że dobry z ciebie facet. Jesteś przystojny, wesoły, czuły, troskliwy – zostaję zasypany komplementami, na które najpewniej nie zasłużyłem.
- Powiedz to Eli, a nie mnie – opieram łokcie na kolanach i chowam twarz w dłoniach. - Twardy z niego przeciwnik. Nie zależy mu na słodkich słówkach. W sumie sam nie wiem na czym mu zależy. Czasami wydaje mi się, że chce, abym był blisko, a czasami bywa szorstki i zimny. Nie pozwala mi dotykać dziecka. W sumie na nic mi nie pozwala. Chciałbym go zabrać na romantyczną kolację. Spędzić razem czas… Czemu to jest takie trudne, mamo?
- Och, Maxwell… W ciąży to całkowicie normalne. Pamiętam, jak bez powodu wybuchałam płaczem, albo obrażałam się śmiertelnie na twojego ojca tylko dlatego, że nie robił tego, czego chcę. Oczywiście później pozwalałam się przeprosić. Tata kupował mi duży bukiet kwiatów, albo przynosił pudełko ciastek. Z hormonami w ciąży nie ma żartów.
Znowu te „hormony”… Dlaczego wszystko kręci się wokół nich? Powoli przyzwyczajam się do ich obecności. Jeszcze kilka dni i będą jak „starzy przyjaciele”… W dodatku zawsze wiążą się ze słodyczami. Czy rozwiązanie taty zadziałałoby na Eli?
- Sugerujesz, że ja także powinienem kupić mu kwiaty? Pewnie mnie wyśmieje, jeśli tak zrobię – żalę się na swój los, bo szczerze wątpię, czy wielki bukiet naprawi relację między nami.
- To niekoniecznie muszą być kwiaty. Tata i ja bardzo marzyliśmy o małym domku, dzieciach, ogrodzie. Ciąża to jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu czułam się spełniona, bo moje marzenia wreszcie się spełniały. Oczywiście to kwestia indywidualna, ale wydaje mi się, że szczera rozmowa nie zaszkodzi.
Właśnie… O czym marzy Eli? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, bo nigdy mu go nie zadałem. Jak dotąd skupiałem się wyłącznie na dziecku, chociaż i ono ma mi z pewnością wiele do zarzucenia.
- Mam dość rozmawiania. Chcę działać, a on mnie hamuje. Przekonaj go, aby przyjął moje zaproszenie. Może ciebie posłucha? – błagalny ton nie odnosi żadnego skutku. Po minie mamy widzę, że nic z tego nie będzie.
- No cóż, długa droga przed tobą, synku, lecz wierzę w to, że się nie poddasz – pociesza mnie marnym frazesem.
- Ja? Nigdy! Stawka jest zbyt wysoka! – dumny niczym paw, unoszę wysoko głowę, gotowy do dalszej walki.
- Powodzenia, mój drogi – Pamela Ford ściska za mnie kciuki. Moja pewność siebie szybuje w górę. Gdy jest już blisko gwiazd, przypominam sobie o drobnym szczególiku.
- Mamo, gdzie poszedł Eli?
- W sumie to nie wiem – odpowiedź mojej rodzicielki była do przewidzenia. – Zadzwonił pan Robinson. Nie wiem o czym rozmawiali, ale znowu miał jakieś pretensje. Eli nerwowo przeglądał swój notatnik, w którym spisuje wszystkie zamówienia, a potem powiedział, że idzie na spacer.
- Dawno temu wyszedł?
- Jakieś dziesięć minut przed twoim powrotem. Zabrał swoją torbę, więc wydaje mi się, że poszedł nad jezioro – mama jak zawsze wszystko wie. – Zadzwoń do niego – proponuje mi.
- Nie – uśmiecham się tajemniczo. – Wolę mu zrobić niespodziankę.
- Niespodzianką jest dla mnie zachowanie właściciela galerii – czujna pani Ford od razu wyłapała to, na co sam już dawniej zwróciłem uwagę. Postępowanie pana Robinsona względem mojego Króliczka bardzo mi się nie podoba. - Synku, wydaje mi się, że pora z nim porozmawiać. Eli nie powinien się przez niego denerwować, a w ostatnim czasie ten człowiek ma o wszystko pretensje.
- Też to zauważyłem, ale nie martw się. Wszystkim się zajmę.
Zabieram z lodówki porcję mrożonego jogurtu, po czym wsiadam do samochodu i szybko odjeżdżam. W bagażniku mam schowanych masę rzeczy, które „same wpadły mi w ręce” podczas ostatnich zakupów. Nie sądziłem, że tak szybko będą mi potrzebne.
Teren wokół jeziora tętni życiem. Nie brakuje tu dzieciaków, bawiących się przy brzegu, czy też całej masy spacerowiczów. Moja uwaga skupiona jest wyłącznie na złotowłosym chłopaku, który siedzi samotnie w cieniu wielkiej lipy i coś szkicuje. Zakradam się bezszelestnie za jego plecami, dzięki czemu mogę podziwiać pejzaż, nad którym właśnie pracuje.
- Co tu robisz, Max? – zostaję szybko zdekonspirowany.
- Tęskniłem – odpowiadam zgodnie z prawdą. – A poza tym spójrz co dla ciebie mam – wyciągam z torby plastikowy kubeczek.
- Dziękuję – Eli odbiera ode mnie jogurt, po czym kładzie go na trawie. – Nie jestem głody – tłumaczy się, nawet na mnie nie patrząc.
- Nic nie szkodzi – pełen entuzjazmu rozkładam obok niego wielki koc oraz niewielką poduszkę. – Proszę – chwalę się swoją zapobiegliwością. – Teraz będzie ci znacznie wygodniej – zachęcam ciężarnego, by zechciał do mnie dołączyć. - Pokażesz mi nad czym pracujesz? – próbuję nawiązać normalną konwersację, a dopiero później wyciągnąć z niego prawdę o sytuacji w galerii.
- Jeśli chcesz – chłopak siada obok mnie i pozwala przejrzeć swój szkicownik. Ma go od niedawna, a mimo to zdążył zabazgrać większość kartek.
- Jezioro wygląda dokładnie tak samo – chwalę jego umiejętności, by zyskać na czasie i uśpić jego czujność. Mój ukochany jest wyraźnie smutny, a ja doskonale wiem czyja to zasługa.
- Jeszcze nie skończyłem – z roztargnieniem przerzuca kilka kartek, po czym pokazuje mi portret naszego nienarodzonego synka. – Domyślam się, że ten znacznie bardziej ci się spodoba.
- Eli… To jest… - wstrzymuję oddech, szukając odpowiednich słów. Namalowane dziecko wygląda jak żywe. Dzidziuś jest podobny zarówno do mnie, jak i do Króliczka. Ma jego oczy oraz kształt ust. Z wielkim trudem powstrzymuję się, aby nie przesunąć po papierze opuszkami. – Piękny…
- Namalowałem też inne – Eli ponownie sięga po swój szkicownik, by po chwili pokazać mi to samo dziecko, lecz tym razem pogrążone we śnie.
- Musimy je koniecznie oprawić! Proszę, powiedz, że się zgadzasz – tak trudno oderwać wzrok od naszego maleństwa. Te wszystkie detale, takie jak malutkie paluszki, czy nieco rozchylone usteczka… - Nasze dziecko jest idealne… - dzielę się z nastolatkiem swoimi spostrzeżeniami.
- Będziesz mógł to ocenić dopiero za jakiś czas – blondyn pozwala mi dalej wpatrywać się w malowidło, a sam podciąga kolana bliżej klatki piersiowej, a następnie obejmuje je ramionami. Nie potrafię się powstrzymać i otulam chłopaka ramieniem. Nie odpycha mnie. Wprost przeciwnie. Opiera głowę o moją klatkę piersiową i przymyka powieki.
Wytrzymuję pięć długich sekund. Na tym kończy się moja samokontrola. Ramiona samoistnie owijają się wokół drobnego ciała. Chciałbym posadzić go na swoich kolanach i przytulać bez końca. Eli ma jednak swój własny plan.
- Daj rękę – szepcze, układając ją bezpośrednio na swoim brzuszku.
- Jesteś zmęczony. Może chwilę odpoczniesz? – proponuję.
- Nie jestem – mruczy, walcząc z zamykającymi się oczami.
- Położymy się tylko na chwilę… - uśmiecham się, rozczulony jego zachowaniem.
Eli poddaje się mojej woli. Mości się na boku, a ja podkładam mu pod głowę przyniesioną poduszkę. Gdy tylko zasypia, okrywam jego nogi miękkim, frotowym ręcznikiem, bo nie chcę, aby się przeziębił.
Drzemka nie trwa zbyt długo. Po około dwudziestu minutach odzywa się telefon jasnowłosego. Ktoś zasypuje go gradem wiadomości.
- To z pewnością pan Robinson… - nastolatek ziewa przeciągle, a następnie wyciąga z torby hałasujące urządzenie i wycisza dźwięk.
- Co się dzieje między tobą i panem Robinsonem? – pytam, przechodząc do ataku.
- Nic – pada natychmiastowa odpowiedź.
- Eli… - biorę głęboki, uspokajający wdech. – Dobrze wiesz, że nie odpuszczę. Jeśli nie dowiem się prawdy, zapytam pana Robinsona. Osobiście – celowo podkreślam ostatnie słowo, by udowodnić mu, że traktuję ten temat bardzo poważnie.
- Czasami zupełnie inaczej postrzegamy pewne fakty i tyle. Nie ma w tym nic niepokojącego, więc dobrze ci radzę, abyś nie drążył tematu.
I już? Tak chce mnie uspokoić? Dobry żart…
- Nie pozwolę na to, by Robinson bezustannie cię denerwował! Jesteś w ciąży, więc należy ci się specjalne traktowanie! – przypominam chłopakowi o jego wyjątkowym stanie, lecz on nic sobie z tego nie robi.
- Ciąża to nie choroba, jak wielokrotnie powtarzałeś... – Eli rzuca mi miażdżące spojrzenie. - Pan Robinson jest nerwowy, nie twierdzę, że nie, ale sam widzisz, że nadal chce, abym dla niego pracował, więc będę to robić.
- Kiedy go poznałem, sprawiał zupełnie inne wrażenie.
- Kiedy ja poznałem ciebie, ty również sprawiałeś inne wrażenie. – Króliczek zaczyna chichotać. Po chwili poważnieje. – Sytuacja w galerii jest, jaka jest. Każda praca ma plusy i minusy. Na miejscu pana Robinsona ty także miewałbyś gorszy humor. Artyści bywają bardzo różni, a za prawdziwą sztuką zawsze kryje się namiętność…
Tajemniczy świat Eli, do którego nie mam dostępu… Czuję się wyrzucony poza nawias. Chcę wiedzieć! Chcę wiedzieć wszystko!
- Coś przede mną ukrywasz – moje bezpośrednie stwierdzenie przywołuje uśmiech na jego twarzy. – Proszę, powiedz mi – nalegam coraz bardziej.
- A obiecujesz, że to pozostanie wyłącznie między nami? – pyta konspiracyjnym szeptem, rozglądając się na boki, jakby się upewniał, że nikt nas nie podsłuchuje.
- Obiecuję – przyrzekam uroczyście, czekając w napięciu na jego dalsze słowa.
- No dobrze… Zaufam ci… - jasnowłosy przysuwa się bliżej mnie, co mile łaskocze moje ego. – Pan Robinson jest w kimś mocno zadurzony. Kto wie, może to prawdziwa miłość?
Sekret właściciela galerii wydaje mi się nieco śmieszny. Co to ma do rzeczy? Spodziewałem się jakiegoś dramatu. Problemów z niezapłaconymi podatkami, czy ostrą walką z konkurencją. Nawet choroba w rodzinie brzmi znacznie poważniej niż miłość i zupełnie nie pasuje do obrazu sztywnego, eleganckiego i zazwyczaj panującego nad emocjami gentelmana.
- Zakochany? – powtarzam po Eli to słowo, próbując połączyć wszystkie fakty w logiczną całość. Mimo moich starań, nie widzę związku pomiędzy starszym panem, jego uczuciami oraz wyżywaniem się na moim Króliczku.
„A jeśli on kocha Eli?” – podpowiada moja rozbuchana wyobraźnia, którą steruje zaborcza zazdrość.
- Nie we mnie! – nastolatek zaczyna się głośno śmiać. Obejmuje swój brzuszek, nie potrafiąc ukryć wesołości. – Serio sądziłeś, że to ja? – pyta po chwili, ocierając łzy z kącików oczu. – Niestety, nie mam aż tyle szczęścia… - wzdycha smętnie.
- Skarbie, błagam, nie prowokuj mnie – warczę, ledwo nad sobą panując. – Gdyby on… Gdyby ktokolwiek spróbował… - dyszę ciężko, bo trudno mi uwierzyć, że on traktuje te sprawy tak lekko.
- Pan Robinson i ty jesteście do siebie bardzo podobni… - zaważa Eli, wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
- Nawet tak nie żartuj! – odgryzam mu się. – Jestem od niego znacznie młodszy i przystojniejszy. Poza tym nie mam w zwyczaju krzyczeć na kogoś, kogo kocham – udaję urażonego takim bezdusznym porównaniem.
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy – śmieje się Eli. - No i musiałbym przeczytać twoje książki, by to ocenić.
- Moje książki? – dziwię się. – Co one mają z tym wspólnego?
- Pan Robinson od zawsze kochał obrazy i przez dłuższy czas wydawało mi się, że poza nimi nic dla niego nie istnieje… Mówiłem ci o tym, jak zdobyłem pracę w galerii?
- Nie – z zainteresowaniem czekam na to, czym zechce się ze mną podzielić.
- Namalowałem obraz, który udało mi się sprzedać. Nie było to nic szczególnego, przyznaję. Zwykły pejzaż, bez polotu – słowa złotowłosego przepełnione są melancholią. Widać, że bardzo mu brakuje pędzli i sztalug. – Jednak nowemu właścicielowi spodobał się on tak bardzo, że zaczął wędrować od galerii do galerii, by mnie znaleźć. Wiesz, to było w czasach, gdy podpisywałem się własnym nazwiskiem, czyli całe wieki temu. Razem z kilkoma innymi osobami wynajmowaliśmy stary magazyn. Nazywaliśmy go naszą „pracownią”. Działy się tam naprawdę szalone rzeczy… - Eli zerka na moją minę. Być może podzieliłby się ze mną jakimiś szczegółami, lecz szybko rezygnuje z tego pomysłu. – Mniejsza o to – od razu wraca do głównego wątku opowieści. – W każdym razie pan Robinson odkupił moje płótno od tamtego człowieka i pokazał je kilku swoim znajomym. Oni zaprowadzili go do magazynu i tak się poznaliśmy.
- Co było dalej? Zatrudnił cię?
- Nie. Wprost przeciwnie. Chciał jedynie kupić wszystkie moje prace. Nie zgodziłem się.
- Dlaczego? – pytam zaskoczony jego decyzją.
- Sam nie wiem – Eli wzrusza ramionami. – Miały dla mnie wartość sentymentalną. Pan Robinson przychodził coraz częściej. Koniec końców sprzedałem mu kilka z nich, bo pilnie potrzebowałem pieniędzy. Do dziś tego żałuję.
- Domyślam się. – Chyba pierwszy raz od dawna staram się postawić na jego miejscu. Dzieciak traci dach nad głową, więc ucieka w malowanie. Obrazy są wszystkim, co ma. Tymczasem życie rzuca mu kolejne kłody pod nogi…
- Cztery najcenniejsze ukryłem. Są w domu mojego przyjaciela.
- Ukryłeś? – nie potrafię wyjść z podziwu dla jego zaradności.
- To był impuls. Pojechałem po pracy do magazynu i je wyniosłem. Były bardzo ciężkie. Wtedy pojawił się Jo i pomógł mi je przewieźć. Schowaliśmy je na strychu, w domu jego babci.  Pan Robinson chyba coś podejrzewał, bo następnego dnia zmieniono zamki, a ja przestałem być mile widziany w naszej pracowni. Uważam jednak, że dobrze się stało. Podejrzewam, że zrobiłby z nimi to samo, co robi ze wszystkimi pracami, jakie dla niego wykonałem – te słowa brzmią bardzo gorzko. – No cóż… I tak nie mam na to żadnego wpływu. Płaci mi na tyle dobrze, że nie powinienem mieć o to pretensji.
- O czym mówisz, skarbie? Co on robi z twoimi pracami? – dopytuję, bo ciekawość zaczyna mnie zżerać.
- Nie wiesz? – Króliczek podpiera się na łokciu, po czym sięga po swój telefon. – To spójrz.
Na ekranie smartfona pojawia się strona internetowa galerii Robinsona. Jest bardzo elegancko zaprojektowana. Eli wybiera zakładkę z napisem „sklep”. Nie muszę być znawcą sztuki, by rozróżnić jego grafiki czy akwarele. Większość jest wyprzedana. Na niektóre można dokonać rezerwacji. Popyt na nie rośnie z każdym dniem.
- Twoje prace świetnie się sprzedają – chwalę niezwykły talent mojego ukochanego.
- One nie są moje – szepcze Eli. – Pan Robinson promuje je jako prace Edmunda Polla.
- Co takiego?! – odbieram mu urządzenie z ręki i powiększam tekst. – „Edmund Poll to wszechstronny i niezwykle uzdolniony absolwent Akademii Sztuk Pięknych, nad którym nasza galeria z dumą i prawdziwą przyjemnością sprawuje patronat…” – czytam na głos. – „Już we wrześniu odbędzie się wystawa jego prac, na którą serdecznie Państwa zapraszamy. Przygotowujemy się do niej od ponad roku…” – przerywam czytanie, bo nie mogę znieść obłudy i kłamstw, które przechodzą przez moje usta. – On kradnie twoje prace i jest za to chwalony?!
- Nie kradnie – Eli unika mojego wzroku. – Tylko je przywłaszcza.
- Na jedno wychodzi! – irytuje mnie spokój w jego głosie. – Nie możesz tak tego zostawić! Powinieneś…
- Max, uspokój się – osiemnastolatek gasi mój bojowy zapał. – Nic z tym nie zrobię. Pan Robinson wybrał mnie, bo wie, że będę siedział cicho. Zdarza mu się na mnie krzyknąć, bo jak sam widzisz, ilość zamówień jest zabójcza, a ja nie jestem robotem. Choćbym siedział dzień i noc, nie sprostam jego wymaganiom. To fizycznie niemożliwe. Poza tym nie płaci mi aż tyle, abym wypruwał sobie żyły za Edmunda. Muszę myśleć o dziecku – z czułością obejmuje swój brzuszek.
- A ile ci płaci? – zadaję to niedyskretne pytanie wbrew sobie. Ceny szkiców są mniej więcej podobne i wynoszą średnio trzysta dolarów za sztukę. Jeśli pomnożyłbym tę kwotę setki razy, to na koncie Eli powinna się znajdować naprawdę spora suma.
- Różnie z tym bywa. W każdym razie nie tyle, ile jest tu napisane – blondyn zdaje się czytać w moich myślach. – Po prostu nie jest to komfortowa sytuacja dla żadnej ze stron.
- Nie wierzę, że godzisz się na coś takiego! – ze złości aż mnie trzęsie. – To oszustwo!
- Ja nikogo nie oszukuję.
- Nie mówi o tobie. Ten cały Edmund… - rozważam na głos. – Dlaczego sam nie wykona tych wszystkich szkiców?
- Nie wiem – Eli ewidentnie nie chce zagłębiać się w tą sprawę.
- Wiesz, tylko nie chcesz mi powiedzieć.
- Pan Robinson jest dorosły. To jego galeria i jego serce. Nie zamierzam się wtrącać. Wprost przeciwnie. Będę się trzymać jak najdalej od Edmunda Polla i tobie radzę to samo.
- Masz rację – przytakuję nerwowo. – Z pewnością będziesz się trzymać od niego z daleka. Od niego i każdego innego faceta. Czy wyrażam się jasno? – zazdrosna część mojej natury ma dosyć rozmów o mężczyznach. Zwłaszcza obcych. Pora skupić się wyłącznie na nas.
- Wybacz, Max, lecz nie należę do osób, które dają się zdominować innym – pewny siebie uśmiech rozświetla piękne oblicze Króliczka.
- Tak sądzisz? – przeczesuję jego rozpuszczone włosy palcami.
- Jestem o tym przekonany.
- A co będzie z nami? – wracam do naszej wczorajszej rozmowy. – Myślałeś o mojej propozycji? Jeśli się zgodzisz, moglibyśmy pójść na kolację jeszcze dzisiaj… - podpowiadam, jednocześnie gładząc kciukiem delikatny policzek mojej miłości.
- Tu mi dobrze. Nie chcę nigdzie iść – fiołkowooki boczy się na mnie, zbyt rozleniwiony słońcem i ciepłym popołudniem.
- A jutro? – naciskam na niego coraz mocniej.
- Nie.
- A pojutrze? – ponawiam propozycję. – Ponoć serwują tam magiczny deser czekoladowy. Nie masz ochoty spróbować? – kuszę ciężarnego obietnicami słodkości, których przedtem mu żałowałem.
- Nie chcę iść do restauracji – Eli jest nieugięty. Za to przymyka powieki, łasząc się do mojej dłoni.
- A gdzie chciałbyś pójść?
- Ja? Nigdzie… Chcę zostać tutaj.
Ciężarny układa się na plecach i zaczyna wpatrywać w wieczorne niebo, które mieni się od powolnie zachodzącego słońca odcieniami różu i fioletu. Wyciągam rękę i przesuwam opuszkami po jego palcach. Nie lubię, gdy jest milczący i zamyślony. Zwłaszcza, gdy uświadamiam sobie, jak niewiele wiem o jego życiu.
- Skarbie… - podejmuję kolejną próbę zwrócenia na siebie jego uwagi.
- Możesz mnie nakarmić jogurtem – chłopak z premedytacją podpala moje żyły. Dobrze wie, że gdy jestem z nim moja krew jest jak benzyna. Wystarczy zabłąkana iskra, by rozniecić pożar.
- Wiedziałem, że zmienisz zdanie – cieszę się, jak dziecko, sięgając po plastikowy kubeczek oraz łyżeczkę. – Im dłużej razem przebywamy, tym łatwiej idzie mi odszyfrowywanie twoich potrzeb.
- Naprawdę? – Eli wpatruje się we mnie zagubionym wzrokiem. – To czego teraz chcę, Max?
To test? I co mam mu odpowiedzieć? Jedyna rzecz, jakiej jestem obecnie pewny, to fakt, iż pragnę go ponad wszystko. Mam ochotę rzucić się na niego, rozebrać, a potem…
„Znowu jesteś samolubnym egoistą!”
To prawda. Moje fantazje to mój problem. Miałem się skupić wyłącznie na Króliczku. To on jest najważniejszy.
Sekunda za sekundą, szukam odpowiedzi na zadane prze niego pytanie. To niewyobrażalnie trudne, gdy słyszy się jedynie hałas w postaci zbyt mocno bijącego serca.
Część mnie uparcie twierdzi, że chodzi mu o seks. Inna część podpowiada pocałunek, a jeszcze inna chce go objąć i nigdy nie puszczać.
- Głuptas z ciebie – ciężarny wywraca oczami, po czym szybko się podnosi. – Chodź, sprawdzimy, czy woda w jeziorze jest zimna.

24 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Pozdrawiam ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam mame Maxa.
    Ma nadzieję, że uda mu sie szybko zdobyć serduszko cieżarnego ❤
    Ten rozdział był uroczy - żadnych awantur ani nic, raj dla mnie
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału

    ~ Miriam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Nowy rozdział już niedługo.

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. No a co z jogurtem? Mieli jeść jogurt! Potem sobie wodę sprawdzą!

    Głupiutki Max nawet nie zdaje sobie sprawy, że właśnie jest na randce z Eli ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cicho, nie psuj nastroju :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Jakie psucie? Jedzenie jogurtu jest takie romantyczne!

      Usuń
    3. Owszem, jest. Pod warunkiem, że wykorzystujesz jogurt do zabawi i wtedy... :P

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Aaa ten rozdział był taki słodki ����

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słodki? Ja się dopiero rozkręcam :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Max i Eli nie kłócili się w tym rozdziale ani razu! Jestem taka dumna! :D Oby tak dalej :) Pani Pamela jest świetną matką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max dorasta... Aż się łza w oku kręci, gdy sobie pomyślę o tym, ile już za nami. A przed nami... Same fajne :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  6. Wreszcie poznałam mamę Maxa trochę bliżej. Jestem zachwycona :D I w końcu wiemy trochę więcej na temat tego całego Robinsona! Przebrzydły starzec. Eli powinien rzucić tą robotę w cholerę, wywołać skandal i sprzedawać swoje prace!

    Wegi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, na skandal jest jeszcze odrobinę za wcześnie :D Najpierw skupimy się na miłości, bo przecież tylko ona tak naprawdę się liczy, prawda?

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Miłość to temat przewodni całej mojej internetowej twórczości! Po co żyć, jeśli nie można kochać? Miłość jest wszystkim!
      Mógłbym tak długo, ale z pewnością już rozumiesz sens mojego mini-przesłania :D

      Twój Kitsune
      samozwańczy KRÓL MIŁOŚCI

      Usuń
    3. PS Tak napis widnieje na moich wizytówkach :D

      Usuń
    4. Czemu ja nie dostałam takiej wizytówki? :D

      Wegi

      Usuń
  7. O matko czy Eli naprawdę nie zdaje sobie sprawy ile traci wchodząc w układ ze Robinsonem? Takka szkoda, mam nadzieję, że Max to naprostuje. Mam wrażenie, że ta ciąża trwa ponad rok, chciałbym, żeby już się urodziło:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie porodu na razie nie będzie. Zapewniam Cię także, że Eli nie jest słoniem. Po prostu akcja rozwija się żółwim tempem :D Podoba mi się, że mogę sterować ich losem powoli. Bardzo powoli :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  8. Kiedy możemy liczyć na kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystko fajnie ale...jaki to kurka w końcu miesiąc xD

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    ochax zacznij w końcu słychać Eli bądź przy nim, okaż swoje zainteresowanie ale też nie naciskaj na niego, to jest podłe ze strony pana Robinsona jak tak może wykorzystywać Eli to takie smutne, hsha Max boi się dywanika u ojca...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń