środa, 15 maja 2019

mpreg 68

„Bezsenne Noce


- W galerii? – Przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz. Mam nadzieję, że nie czeka mnie jedna z tych straszliwych scen, które będą mnie prześladować, powracając jako niechciane koszmary senne.
- Nic mi nie powiedziałeś. Pan Robinson był taki wściekły… – Twarz Eli wyraża jedynie głęboki smutek. Blondyn otula ramionami brzuch. Nadal na mnie nie patrzy.
- Skarbie, to nie tak. – Spanikowany podchodzę bliżej i klękam na podłodze. – Nie chciałem ci nic mówić. Niepotrzebnie byś się zdenerwował, a w twoim stanie…
- To już nie ma znaczenia – przerywa mi, wracając do porządkowania szkiców, które porozkładane są na stole. – Nie będę dłużej pracować dla pana Robinsona.
Nie bardzo wiem, jak skomentować jego słowa. Wątpię, by właściciel galerii przyznał się przed Eli, że zmusiłem go do podpisania ugody i odesłania obrazów. Zwłaszcza, że April wzięła sprawy w swoje ręce. Nie należy ona do kobiet, które sieją zniszczenie. Wprost przeciwnie. Moja agentka to mistrzyni negocjacji. Jestem pewny,  że staruszek nie dość, że kupił jej kwiaty, to jeszcze przeprosił za swoje zachowanie. Dlaczego więc zdecydował się niepokoić Eli?
- Skarbie… – Nerwowo dobieram słowa, lecz w głowie mam zupełną pustkę.
- Pan Robinson powiedział, a właściwie wykrzyczał, że żąda ode mnie więcej prac i ma twoje wsparcie w tym temacie. Ponoć uważasz mnie za leniwego nieroba, który zasłania się brzuchem.
- Oszalał?! – oburzam się. – Nigdy nie powiedziałem czegoś takiego!
Co się dzieje? Jestem o krok od furii. Z każdą sekundą jest jeszcze gorzej. Kłamstwa oszusta z galerii, smutek Eli… Czy może być jeszcze gorzej?
- Przez większość rozmowy wmawiał mi, że powinienem się lepiej zorganizować. Nie wytrzymałem i powiedziałem mu, że nie chcę dłużej dla niego pracować. Dopiero to go rozsierdziło.
- Daj mi telefon! – Wyciągam rękę po smartfona, który leży na stole. – Sam porozmawiam z panem Robinsonem!
- Nie musisz. Zarobiłem tyle, że stać mnie wynająć własne mieszkanie i zatroszczyć się o dziecko.
- Słucham?! – Po tych rewelacjach, dla odmiany, robi mi się piekielnie gorąco. Chyba nigdy wcześniej nie byłem w tak kłopotliwej sytuacji. Jestem tak wściekły, że rozszarpałbym Robinsona na strzępy, gdyby znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Z drugiej strony mam obok siebie Eli. Muszę się szybko uspokoić, by nie przestraszyć płochliwej trusi.
- Dzwoniłem do agenta nieruchomości. Powiedział, że mieszkanie, które oglądaliśmy, jest nadal wolne. Jeszcze dzisiaj powinienem dostać umowę. – Spokojny, pozbawiony emocji ton głosu ciężarnego kontrastuje z hałasem, który oznacza katastrofę. Mozolnie poukładane życie wali się jak domek z kart. Nie pozwolę, by nasza bańka mydlana została rozbita!
- Nie zgadzam się! Możesz to sobie wybić z głowy! – Poirytowany, zaczynam przechadzać się po naszej sypialni. Jest to dość trudne zadanie, bo pomieszczenie wydaje mi się mniejsze niż zwykle. Duszę się w tych ciasnych ścianach, a wywrotowe pomysły ukochanego powodują, że przechodzę atak klaustrofobii.
- Nie unoś się tak, bo denerwujesz dziecko. – Eli stara się mnie uspokoić, lecz jego słowa przynoszą odwrotny efekt. Nie potrafię być spokojny. Już nie. – Od samego początku wiedziałeś, że taki jest plan, prawda? Nie zachowuj się irracjonalnie, bo to niczego nie zmieni.
- Ja się zachowuję irracjonalnie?! W takim razie co powiedz o sobie?! Nie liczysz chyba na to, że będę się bezczynnie przysłuchiwał twoim utopijnym wizjom, co?! – dyszę ciężko, zaciskając dłonie w pięści z bezsilności.
- Max, to moje życie. Nie mogę wiecznie uciekać od problemów. Zresztą sam dobrze wiesz, że twoim rodzicom ta sytuacja również przestała być na rękę. Wystarczająco długo nadużywałem ich gościnności.
- Eli, o czym ty mówisz! Przecież moi rodzice cię uwielbiają! – Nieoczekiwanie staję w obronie staruszków. Dobrze wiem do czego pije. Nadal jest mu przykro, że został zmuszony do biwakowania z Freddym.
- Ja też bardzo ich lubię – złotowłosy uśmiecha się po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Chciałbym, aby tak pozostało. Wszystko idealnie się układa. Znalazłem mieszkanie, mam wystarczająco dużo pieniędzy.
- Tam nie ma windy ani mebli! – przypominam mu o urokach obleśnej dziupli, które najwyraźniej wypiera.
- Max, mam jeszcze sporo czasu, zanim urodzi się dziecko. Zmienię to mieszkanie w taki sposób, że go nie poznasz. Obiecuję.
- Nie chcę być brutalny, ale nie myślisz racjonalnie. Jeśli uważasz, że pozwolę na coś takiego, to naprawdę mnie nie znasz.
- Nie musisz się o mnie martwić. Umiem o siebie zadbać. Przecież dalej będziemy się spotykać i wspólnie wychowywać nasze dziecko. Jednak pewne zmiany są konieczne.
- Rzucenie pracy i zamieszkanie w opuszczonych slumsach to główne atrakcje, czy przygotowałeś coś jeszcze? – kpię.
Dlaczego on jest taki uparty? Nie widzi, że może mu się stać coś złego?
- Prędzej czy później musiałbym przestać pracować. Wykonanie setek zamówień przekracza obecnie moje możliwości. Dziecko rozpycha się od środka. Poza tym ono także potrzebuje uwagi. Chce, żebym więcej odpoczywał, bo jest mu niewygodnie, gdy godzinami siedzę przy stole. Bolą mnie plecy i ramiona – wylicza.
- Skarbie… – Znowu nie wiem co powiedzieć. Nie przypuszczałem, że Eli zmaga się z takimi problemami. Podziwiałem jego pracę i zaangażowanie, ale co z tego? Nic dla niego nie zrobiłem. W niczym mu nie pomogłem, a co gorsze, tylko dokładałem zmartwień, zamiast odrobinę odciążyć.
- Nie jestem leniwy i nie traktuję dziecka jako wymówki. Po prostu nadszedł moment, w którym powinienem skupić się na sobie – kontynuuje.
Podły, ślepy egoista… Jak mogłem tego wszystkiego nie widzieć?!  Przez większość ciąży byłem blisko. Codzienne wstawanie o świcie. Tysiące arkuszy papieru, które przeszły przez jego ręce. Robił przerwy tylko na jedzenie. Większość czasu spędzał szkicując jak opętany lub pomagając innym. Gdyby nie afera wywołana przez Nicole, pewnie dalej nie traktowałbym jego zajęcia zbyt poważnie. „To tylko rysunki… Jest w tym dobry, więc niech sobie rysuje…”. Masz za swoje, draniu…
- Dzidziuś rośnie. Potrzebuje spaceru, czasami drzemki w ciągu dnia. Nie mogę tego lekceważyć. Najwyższa pora, abym lepiej się nim zajął.
Święte słowa, kochanie. Sam lepiej bym tego nie ujął.
- Chodź ze mną! – łapię chłopaka za rękę, by ruszył się ze swojego miejsca.
- Teraz? – Króliczek przygląda mi się badawczo.
- Chodź! – popędzam go, ciągnąc za sobą w kierunku drzwi.
- Max, co robisz? Puszczaj! – Eli próbuje mi się wyrwać, lecz nie daję mu takiej możliwości.
- Pójdziesz sam czy mam cię zanieść? – Mój wzrok przepełniony jest determinacją. Nastolatek wie, że nie wygra tego starcia, więc powoli kapituluje. – Zaufaj mi – proszę znacznie łagodniej.
Wychodzimy z domu. Deszcz nadal siąpi. Zerkam na ukochanego, który ma na sobie jedynie bluzę, szorty i adidasy. Powinienem był dopilnować, by założył coś cieplejszego. Nie chcę, aby się przeziębił, lecz jest zdecydowanie za późno, by to zmienić. Nie cofnę się. Zbyt wiele razy odpuszczałem.
Przyspieszam kroku. Eli prawie za mną biegnie, nie mogąc nadążyć.
- Gdzie idziemy? Max! Nie tak szybko! – Nastolatek próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
- Już niedaleko. Jesteśmy prawie na miejscu – informuję go.
Przeszliśmy zaledwie kilkaset metrów. Kierujemy się główną ulicą w stronę szosy aż do rozwidlenia, gdzie kończy się chodnik. Droga w prawo prowadzi do miasteczka. Droga w lewo to utwardzona ścieżka, przebiegająca przez sam środek zaniedbanej łąki.
- Max, nie ciągnij mnie! Chcę wrócić do domu! Nie mam ochoty spacerować! – Eli ponownie próbuje uwolnić się z żelaznego uścisku. – Dlaczego każesz mi przedzierać się przez te chaszcze?!
- Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Dwudziestominutowy trucht w deszczu nie przypada do gustu mojemu narzeczonemu. Na szczęście został nam do pokonania malutki odcinek. Zatrzymuję się przed rozwalającym się ogrodzeniem. Uwalniam rękę Eli, po czym odsuwam jedną z luźnych desek.
- Na co czekasz? – popędzam go, by zechciał skorzystać z tajnego przejścia.
- Dalej nie idę! Poza tym może nie zauważyłeś, ale to teren prywatny. Za drzewami widać czyjś dom.
- Czy ty zawsze musisz być taki uparty? Nie możesz chociaż raz zrobić tego, o co cię proszę? – Z trudem powstrzymuję gniew. – Przejście jest szerokie, więc nie powinieneś mieś problemów, by przedostać się na drugą stronę.
- Max, tak nie można! To włamanie! Za coś takiego mogą nas aresztować – dodaje, popisując się logiką.
- Jakie znowu włamanie?! – pieklę się. – Jeśli będziemy tu dalej sterczeć, przemokniesz do suchej nitki. No już! – popędzam go.
- Wolę wrócić do domu. – Eli obejmuje brzuch, nieufnie spoglądając na prowizoryczną dziurę w płocie.
Wzdycham ciężko. Puszczam trzymaną deskę i podchodzę do małego uparciucha.
- Obiecuję, że nic złego ci się nie stanie. Możemy obejść teren i wejść przez główną bramę, ale to zajmie kolejne pół godziny, więc jak? Chcesz dalej moknąć i marznąć, czy chociaż raz mnie posłuchasz?
- Niech ci będzie. – Naburmuszony Króliczek przystaje na propozycję. – Jeśli z twojej winy spędzę noc w areszcie, to nigdy ci tego nie wybaczę – zastrzega.
- Skarbie… – ponownie odsuwam drewnianą belkę i wyciągam rękę, by go asekurować. – Jeśli uważasz, że pozwoliłbym na coś takiego, to mnie nie znasz. Uważaj, żebyś się nie potknął. Ogród jest bardzo zaniedbany.
Przedzieramy się przez krzaki, nadmiernie wybujałą trawę, w której gdzieniegdzie widać skupiska kolorowych kwiatów, a także podupadły sad. Rozłożyste gałęzie jabłoni uginają się pod ciężarem owoców. Całe otoczenie przywodzi na myśl roślinny labirynt, którego epicentrum stanowi biały dom, otulony pnącym winem. Z zewnątrz budynek nie prezentuje się zbyt okazale.
- Na razie nie wygląda zachęcająco. Prace budowlane potrwają jeszcze miesiąc.
- Co to za miejsce? – Eli rozgląda się po okolicy. Nie wygląda na zachwyconego. Uśmiecham się. Ja też nie byłem zachwycony, gdy trafiłem tu po raz pierwszy. Stara stodoła, pełna zbędnego siana, zarośnięty chwastami teren oraz obdrapany, opuszczony dom  z powybijanymi szybami.
- Będziemy tu mieszkać – zdradzam, ciekawy jego reakcji.
- My? – Chłopak marszczy jasne brwi. Nadal nie rozumie do czego zmierzam. Nie szkodzi. Moja w tym głowa, aby zmienił zdanie.
- Ty, ja i nasze dziecko – przytakuję, nie potrafiąc powstrzymać radości.
- Max, mówiłem ci już, że zdecydowałem się na wynajęcie tamtego mieszkania.
- A ja ci mówiłem, że możesz to sobie wybić ze swojej ślicznej główki. Na razie panuje tu bałagan. Robotnicy przywieźli sprzęt i będą rozstawiać rusztowanie – wskazuję na skupisko posegregowanych narzędzi oraz popakowane materiały budowlane.
- Rusztowanie? Max, o czym ty mówisz? – To pytanie poniżej pasa. Moja radość gdzieś się ulatnia, pozostawiając po sobie oschły realizm.
Nie powinno mnie dziwić, że Eli czuje się zagubiony. Kilka minut temu bał się, że bierze udział we włamaniu. Ma za sobą ciężki dzień. Pora, aby trochę się zrelaksował.
- To nasz dom. Kupiłem go jakiś czas temu.
- Kupiłeś?! – Zszokowany osiemnastolatek spogląda na mnie, a po chwili na budynek, otoczony chwastami.
- Wnętrze prezentuje się znacznie przytulniej. Zapraszam – wskazuję dłonią na nasze gniazdko.
- Mam dosyć tej zabawy. Możesz tu sobie zostać, jeśli chcesz, ale ja wracam do… - Nie czekam na to aż dokończy zdanie. Porywam go w swoje ramiona i niosę w kierunku drzwi. – Max! Postaw mnie! Słyszysz?!
- Nie – odpowiadam, uśmiechając przy tym wesoło. – Tradycja nakazuje, aby przenieść wybranka przez próg.
- Tradycja? To jakieś bzdury!
- Możliwe, jednak co nam szkodzi spróbować?
Łokciem naciskam na klamkę i wchodzę do środka. Parter nie jest jeszcze w pełni umeblowany i posprzątany. Wszędzie piętrzą się sterty kartonów.
- Tu będzie salon – wskazuję Eli przestronne pomieszczenie, gdzie na tle białych ścian króluje wielka, szara sofa. – Meble nie są jeszcze skręcone. Poza tym nie wiedziałem, jak mam je ustawić, by pasowały do twoich obrazów. – Celowo obracam się w drugą stronę, aby pokazać Eli jego bezcenne płótna, które odzyskałem od pana Robinsona. – Pasują idealnie. – Uśmiecham się do Króliczka.
- Skąd je masz? Należą do Edmunda i…
- Nie. Są twoje. – Z satysfakcją obserwuję wzruszenie na jego twarzy. Wreszcie udało mi się zrobić coś dobrego.
- Pan Robinson zgodził się je oddać? Przecież Edmund…
- Skarbie, to twoje prace, a nie Edmunda. Ich miejsce jest tutaj, w naszym domu.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale” – zaczynam się śmiać.
- Postaw mnie. Chcę je obejrzeć.
- Jeszcze nie zwiedziliśmy domu – odmawiam jego prośbie. – Jak już mówiłem to będzie nasz salon, a tam dalej jest kuchnia – wskazuję na pomieszczenie, które znajduje się na końcu korytarza.
- Skoro to zwiedzanie, to czemu idziesz na górę? – Eli zerka w kierunku drewnianych schodów, które kazałem obić bordową wykładziną. Były nieco podniszczone, więc musiałem zlecić wymianę części stopni. Dobieranie odpowiedniego lakieru, by dopasować kolor do poręczy zajęłoby wieki, dlatego zdecydowałem się na taki krok. Mój ukochany z pewnością to doceni.
- Bo na górze jest nasza sypialnia. Mówiłeś, że jest ci zimno – przypominam mu, wchodząc na górę.
- Mogłeś przyprowadzić mnie tutaj zanim zaczęło padać.
- Wiele rzeczy mogłem zrobić inaczej – zgadzam się z nim. – Tu będzie pokój dziecka – wskazuję na białe drzwi. Ciężarny wpatruje się z nie przez chwilę jak zahipnotyzowany.
- Postaw mnie. Chcę…
- Nie – przytulam go szczelnie do swojej klatki piersiowej. – Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia.
- Na przykład jakie? – Króliczek uśmiecha się kpiąco. Doskonale wie, że za chwilę wyląduje ze mną w łóżku. Mimo to nie odpuszcza i flirtuje, zgrywając niewiniątko.
- I co powiesz? – pytam, wchodząc przez podwójny otwór. – Stolarz zabrał drzwi do malowania i przywiezie pojutrze. To jedyny element, którego tu brakuje. Cała reszta już od dawna czekała tylko na ciebie.
Mógłbym godzinami opowiadać, jak uparłem się, by ekipa remontowa rozpoczęła pracę właśnie tutaj. Pierwotnie góra wyglądała strasznie. Znajdowały się tu cztery malutkie klitki oraz dwie równie małe łazienki. Kazałem wybić zbędne ściany i dzięki temu mamy całkiem przyzwoitą sypialnię, a także wygodny pokój dla maleństwa. Nie mogę się doczekać miny Eli, gdy zobaczy łazienkę. Czy ucieszy go wiadomość, że ma własną wannę z hydromasażem, który tak mu się spodobał? Tego typu detale muszą poczekać. Są rzeczy ważne i ważniejsze. By jak najszybciej uporać się z jedną z nich, podchodzę do wielkiego łóżka, przykrytego kobaltową kapą.
- Ściągnij buty – proszę, nadal trzymając chłopaka w swoich ramionach. Już ze mną nie walczy. Posłusznie wykonuje polecenie. Z prawdziwą przyjemnością układam go na kapie rozkoszuję się kontrastem między jego złotymi włosami, a intensywną barwą pościeli. Wilgotne pasma wiją się wokół ślicznej twarzy, nadając jej anielskiego uroku. Mój ukochany lekko drży. Jest mu zimno. Za chwilę go ogrzeję, ale najpierw…
- Max? – Eli wpatruje się we mnie fiołkowymi oczami, w których wyraźnie dostrzegam swoje odbicie. Serce zaczyna mu szybciej bić. Czy domyśla się co za chwilę się stanie? Mam nadzieję. Tak długo czekałem. Wyciągam rękę i przytulam dłoń do jego policzka. Jest miękki i gładki, jak świeży owoc, którego pragnę skosztować. Jest tylko jeden sposób, by to zrobić.
- Teraz cię pocałuję – oświadczam pewnym siebie głosem.

25 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Max jeszcze nie zasłużył na oklaski.

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. W końcu dobry krok....chociaż czy do końca....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się nad tym zastanawiam. Niech go pocałuje, skoro jest taki odważny :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. Wow, gdy zaczynałam to czytać naprawdę myślałam, że Max nie wytrzyma i coś zrobi Eliemu, a ich związek przestanie istnieć. A tu taka miła niespodzianka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo mu zrobi, oj zrobi. Zbieżność z rozdziałem "69" jest całkowicie przypadkowa :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Hmm, akurat takie zrobienie mi nie przeszkadza ^_~

      Usuń
    3. Też tak uważam :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Mam wrażenie, że Eli go uderzy :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja obstawiam, że odgryzie mu nos :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Dobra, wszystko poszło gładko, choć penie to się zmieni, bo życie Max'a nie może być takie proste. A ja muszę iść na trzy majówki z rzędu i w niedzielę do kościółka xD Jeszcze raz dziękuję za ten rozdział, nie mogę się doczekać reszty. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z własnego doświadczenia wiem, że modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Ja też chodzę do kościoła i nie narzekam :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. W sumie to i tak przez pół mszy albo próbuje nie usnąć (to tylko jak się nie wyśpię), albo myślę nad przyszłymi książkami lub rozmawiam szeptem z przyjaciółką/bratem.Rzadko uwarzam na kazaniu :P

      Usuń
    3. A ja przyglądam się ludziom, więc rozumiem :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  6. W następnym rozdziale Eli nie da się pocałować i powie Maxowi żeby sam sobie mieszkał w ich domu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział to 3 część One last time :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  7. Kto dostanie wpierdziel w następnym rozdziale i jego imię zaczyna się na " M"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zdradzę czy Max zostanie poturbowany, ale jedno jest pewne - emocji nie zabraknie :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. Dlaczego? Podziel się ze mną swoimi przemyśleniami :)

      Twój Kitsune

      PS Można mnie bezkarnie krytykować :D Nie obrażę się.

      Usuń
  9. hej

    jestem nowa, ale czytam Twoje opowiadania z zapartym tchem, wkurzam się tylko czasami, dlaczego z tego Maxa taka "dupa"? Ojciec pomiata nim w każdym rozdziale, nie zawsze mając rację, razem z matką dorzucając mu ciągle jakieś obowiązki. Jadą po nim jak po łysej kobyle, a sami wykorzystują ciężarnego do malowania całych ścian, albo przygotowywania biznesu dla jakiejś starej baby, wiec albo trąci tu hipokryzją, albo jestem na tyle głupia , że nie zrozumiałam chytrego planu dziedźwiedzia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie zdradzę :D Musisz poczekać na kolejne rozdziały :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  10. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, o ja Max brawo, brawo choć zastanawiam się czy Eli da się pocałować... Pan Robinson jaki podły aż chce się coś mu zrobić... Eli aż taki promieniał jak zobaczył swoje obrazy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń