Czy miłość naprawdę
istnieje? Zdaniem niektórych to wyłącznie reakcja chemiczna. Zdaniem innych –
magia. Jeśli o mnie chodzi, to nie wierzyłem w żadną z tych teorii. Do chwili
aż poznałem męża.
Maxwell Ford
dopiero za jakiś czas zostanie moim mężem w pełni tego słowa znaczeniu.
Wymienimy przysięgę. Podpiszemy dokumenty.
Nie jestem sławnym
pisarzem. Nie umiem pięknie składać słów. Nie napiszę poematu, sławiącego naszą
miłość. Nie muszę. Patrząc na tego mężczyznę mam pewność, że jesteśmy sobie
przeznaczeni.
Chemia czy magia?
Co sprawiło, że jesteśmy razem?
Podczas naszego
pierwszego spotkania chemia z pewnością nie zadziałała. Ja wciąż byłem w szoku,
próbując oswoić się z myślą, że w moim brzuchu znajduje się dziecko, a on? Max
od zawsze ma skłonność do przesady.
Słyszałem jego
krzyki zmierzając w kierunku gabinetu lekarskiego. Odgrażał się, że mnie
zniszczy. Mówił wiele strasznych rzeczy. A potem robił coś zupełnie odwrotnego.
Dziecko… Moje
dziecko… Obejmuję brzuch. Maluszek od razu reaguje, dając mi znać kopniakiem,
że u niego wszystko dobrze i nie muszę się martwić. Mam spokojnie leżeć i odpoczywać.
To właśnie zamierzam robić. Rozsiadam się na sofie w salonie. Niedaleko mnie
znajduje się mój mąż, który pochłonięty jest pracą. Spoglądam na niego
ukradkiem. Wydaje się taki skupiony i poważny. Pozory mylą. Tak naprawdę to
najbardziej czuły i uroczy człowiek, jakiego znam. W jego wypadku pierwsze
wrażenie z pewnością zawiodło. Oceniłem go jako nadętego dupka. Kolejne
tygodnie pokazały, że to były trafne spostrzeżenie. A potem coś się w nim
zmieniło. Ze zbędnego inkubatora, który bezprawnie przechwycił jego własność,
stałem się kimś bliskim. Ukochanym. Pożądanym.
Nigdy mu tego nie
powiedziałem, lecz poczułem do niego coś więcej już w czasie naszego pierwszego
spotkania. „Przystojny i pociągający”. Świat walił mi się na głowę. Traciłem
grunt pod nogami. Oszczędności przepadły. Zostałem pozbawiony mieszkania.
Musiałem zrezygnować z pracy. Fatalnie się czułem. A mimo to moje serce
szalało, gdy tylko znajdował się blisko.
Czy to magia? Wątpię.
Ja się po prostu zakochałem. Spodobał mi się, bo był przystojny i pewny siebie.
Poza tym dziecko kochało go równie mocno, jak mnie. Obydwoje chcieliśmy, aby
się nami zaopiekował. Przytulił. Zadbał o nas, bo bardzo tego potrzebowaliśmy.
A on był taki uparty i przekonany o swoich racjach.
Postanowiłem więc
odrobinkę dopomóc szczęściu. Spojrzałem na niego raz. Potem drugi. Patrzyłem
tak, aby wiedział, że się nim interesuję. Być może go uwiodłem. Sam nie wiem. W
każdym razie nie czuję się winny. Wprost przeciwnie.
- Mój piękny, nad
czym tak dumasz?
Max siada obok mnie
na sofie i od razu poprawia koc, którym jestem okryty. Niby wie, że jest mi
ciepło i wygodnie, lecz musi to sprawdzić. Krąży wokół mnie niczym satelita.
Jestem jego Słońcem, a on moim Księżycem. Należymy do siebie.
- Myślałem o tobie
– zdradzam swój sekret.
- O mnie? – Mój mąż
udaje zaskoczonego, choć dobrze wiem, że w środku cieszy się jak mały chłopiec.
Widzę to w jego oczach. Potrafię z nich wszystko wyczytać. W tej chwili maluje
się w nich nieopisana wręcz radość i ekscytacja, nad którą trudno mu zapanować.
Odkładam album o
impresjonizmie na bok i cierpliwie czekam. Za chwilę nie wytrzyma napięcia i
podzieli się ze mną dobrymi wiadomościami. Kilka sekretnie wymienionych
wiadomości z przyjacielem, który pracuje w domu towarowym. Droga i całkowicie
zbędna świąteczna kolekcja ubranek dziecięcych. Lista rezerwowa, która spędza
mu sen z powiek. Wszystkie te elementy składają się w jedną całość, którą Max
interpretuje jako szeroko rozumiane „rozpieszczanie”.
- Proszę, nie patrz
tak – zaczyna się nerwowo uśmiechać.
- Jak? – Tym razem
to ja udaję zaskoczonego. – Jak mam na ciebie nie patrzeć?
- Eli…
- Chciałbym soczek.
Mógłbyś mi przynieść? – Szybko zmieniam temat, by odrobinę dłużej dręczyć
mojego mężczyznę.
- Soczek? Oczywiście,
kochanie. Już przynoszę. – Tak jak podejrzewałem, Max od razu gotowy jest spełnić
moją zachciankę. – Na jaki soczek masz ochotę?
- Poproszę marchewkowy.
– Utrzymanie kamiennego wyrazu twarzy kosztuje mnie naprawdę sporo wysiłku.
Jednak możliwość obserwowania jego reakcji warta jest poświęcenia.
- Marchewkowy? – Staje
się odrobinę podejrzliwy. – Nigdy nie pijesz marchewkowego.
- Może powinienem
zacząć? – Rozważam na głos. – Jest świeżo wyciskany i zawiera wiele witamin.
- Króliczek i
marchewki… – mamrocze pod nosem.
- Pasuje idealnie,
nie sądzisz? – Parskam.
- Ty mały, wredny,
złośliwy… - Max rzuca się na mnie niczym prawdziwa bestia. Wybucham głośnym
śmiechem. – Pożałujesz, zobaczysz! – odgraża się, wciskając mnie w miękkie
poduszki.
- Nic mi nie
zrobisz – ignoruję niebezpieczeństwo, przymykając powieki.
- Jesteś zbyt pewny
siebie, wiesz o tym? Powinieneś się mnie bać, chociaż odrobinkę – dodaje
znacznie ciszej.
- Niby dlaczego?
Oswoiłem cię. – Na potwierdzenie moich słów wyciągam rękę i muskam palcami jego
policzek. Pod opuszkami czuję delikatny ślad zarostu.
Mój ukochany od
razu wykorzystuje okazję. Łapie mnie za nadgarstek, który z namaszczeniem
całuje. To mu jednak nie wystarczy. Obsypuje więc delikatnymi pocałunkami każdy
milimetr mojej skóry, a potem przenosi się na palce.
- Małe króliczki
nie powinny igrać z przeciwnikami większymi od siebie – mruczy seksownie,
kontynuując naszą zabawę.
- Może i jestem
mały, ale wkrótce to się zmieni – wskazuję na swój brzuch. – Jeszcze kilka
tygodni i będę ważyć więcej od ciebie. – Muszę się położyć na boku, bo tak jest
mi niewygodnie.
- Przepraszam,
skarbie. Nie chciałem cię przygnieść.
- Nie przygniotłeś.
Mimo moich
zapewnień, Max próbuje się ode mnie odsunąć.
- Już uciekasz?
Zostań – kuszę go, odsuwając się, aby zrobić mu więcej miejsca. Na szczęście
sofa jest całkiem spora i bez problemu powinniśmy się zmieścić.
- Zostanę, ale nie
za darmo.
- To negocjacje? –
Unoszę część koca, aby Max położył się obok mnie. Potrzebuję go. Jego bliskość
sprawia, że czuję się kochany i bezpieczny.
- Raczej kompromis.
Ja zrobię coś dla ciebie, a ty dla mnie. Może być?
- Widzę, że jesteś
zdeterminowany. Czyżby chodziło o kolekcję świąteczną?
- Harris przepchnął
mnie na główną listę! – Mój mąż wreszcie ma szansę, aby podzielić się ze mną
swoim „sekretem”. – Tak długo na to czekałem!
- Nie wątpię –
igram z ogniem, by dalej móc go prowokować.
- Harris mówił, że
się stara, ale sam widziałeś, że te wszystkie formalności trwały wieki. A co by
było, gdyby mu się nie udało? Zostawiłby nas na lodzie, mamiąc obietnicami bez
pokrycia.
- To straszne! Bez
tych ubranek nasze dziecko z pewnością byłoby nagie! – drwię.
- Sam widzisz,
jakie to wszystko jest ważne. – Max intensywnie przytakuje. Bierze moje słowa
na poważnie.
- Jeśli dobrze
pamiętam, w razie czego miałeś dostać sporą paczkę na otarcie łez… - Prześwietlam
męża wzrokiem. – Rozumiem, że to zamówienie zostało anulowane, tak?
- Anulowane? No
więc ja… Nie anulowałem go!
- Co? – Z moich ust
wydobywa się jęk frustracji. – Dlaczego?
- Kochanie, ty i ja
należymy teraz do grona ekskluzywnych klientów. Dom towarowy będzie nas traktować
w wyjątkowy sposób.
- Nie chcę tego
słuchać – zatykam uszy rękoma.
- Będziemy mogli
zamawiać rzeczy z limitowanych kolekcji. Trafimy też pod opiekę konsultanta
dostępnego przez całą dobę. – Moje argumenty trafiają w próżnię.
- Max… - Nawet nie
wiem, jak powinienem to skomentować.
- Nie złość się na
mnie, Króliczku. Zrobiłem to dla ciebie. Chcę, abyś był szczęśliwy.
Wzrok małego
szczeniaczka. Kolejna porcja pocałunków. Mój facet z pewnością wie, jak mnie
udobruchać.
- A co z pracą? Czy
nie mówiłeś, że zamierzasz pisać aż do wieczora? Nawet zmusiłeś mnie, abym tu z
tobą siedział. Moje poświecenie poszło na marne… - wzdycham teatralnie.
- To nieprawda.
Napisałem naprawdę sporo.
- Czy twoje „sporo”
zadowoli April?
Zapada cisza. Max
waha się nad odpowiedzią.
- Bardzo cię kocham
– szepcze, całując mnie w policzek.
- Ja ciebie też. I
nie, nie obronię cię, jeśli twoja agentka zadzwoni z pretensjami – grożę mu
palcem.
- Nie musisz. Twoje
poświęcenie wymaga szczególnego prezentu.
- Też tak uważam,
mężu – przytakuję. – Uważam, że należy mi się prezent.
- Skarbie, wreszcie
mnie rozumiesz! Powiedz, powiedz czego pragniesz – zachęca mnie.
- Mogę poprosić o
coś wyjątkowego? – Uśmiecham się nieśmiało. Max reaguje w przeciągu sekund.
Przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje. Oto chwila, na którą od dawna
czekałem. Cierpliwość jest cnotą, jak mawiali mędrcy… - Mężu – duszę ciężko,
próbując zapanować na oddechem. – Nie pomagasz mi, wiesz? Poza tym to miał być
prezent dla mnie, a nie dla ciebie.
- Zapomniałem –
żali się, wsuwając dłonie pod moje ubranie. Wstrzymuję oddech. – Lubisz, gdy
cię dotykam?
- Bardzo –
odpowiadam nieco rozmarzonym głosem, bo wyobraźnia podsuwa mi różne
scenariusze, które z łatwością mogą zmienić zwyczajne popołudnie w bardzo
ogniste popołudnie. Nie muszę się specjalnie starać. Wystarczy, że nie
zaprotestuję, gdy będzie mnie rozbierać. A wszystko wskazuje na to, że będzie.
- Króliczku, co
powiesz na to, żebyśmy poszli już spać? – Max nie czeka na moją zgodę. Ucieka
spod ciepłego koca. Zanim orientuję się w sytuacji, porywa mnie w ramiona razem
z miękkim okryciem.
- Spać? Jeszcze
wcześnie. A prezent?
- Dobrze, przyznaję.
Prezent miał odwrócić twoją uwagę. Ze spaniem możemy się jeszcze chwilę
wstrzymać.
- Czy mi się
wydaje, czy też zamierzasz mnie przekonać do swoich niecnych planów za pomocą
seksu?
- Ja?! Nie.
Uznałem, że w łóżku będzie nam wygodniej.
- Nam, czyli tobie?
- W salonie jest
fajnie, ale w sypialni jeszcze lepiej.
Prawda wygląda
nieco inaczej. Max woli mnie zanieść do łóżka, bo jest ono znacznie większe.
Obchodzi się ze mną niczym z jajkiem. Mój komfort jest jego priorytetem.
Miłość…
Mój mąż często
nazywa mnie Królikiem. Uważa także, że praktykuję pradawne Marchewkowe Czary,
które sprawiają, że mężczyźni (tylko jeden, za to wyjątkowo zaborczy, przy
którym z pewnością nie użyję liczby mnogiej, bo siła rażenia jego zazdrości
dorównuje zasięgowi bomby atomowej) tracą dla mnie głowę.
On z pewnością ją
stracił. Zresztą nie tylko głowę. W komplecie dostałem też serce.
Nie napoiłem go
miłosnym eliksirem. Nie użyłem czarodziejskiej różdżki. A mimo to udało mi się
sprawić, że pewnego deszczowego popołudnia poprosił mnie o rękę.
Przyjąłem oświadczyny.
Nie śmiałbym odmówić. Patrzył na mnie w taki sposób… Patrzył z miłością.
Oddaniem. Patrzył tak, jakby ubóstwiał mnie wzrokiem.
Małżeństwo to
poważna decyzja. Dobrze ją przemyślałem. Starałem się nie kierować wyłącznie
miłością, czy dobrem naszego dziecka. Zanim na moim palcu pojawiła się brylantowa
obrączka wiedziałem, że chcę z nim być. Tylko z nim. Słodki stan miłosnego
upojenia to za mało, jeśli poważnie podchodzi się do przyszłości. Zwłaszcza,
jeśli nasz partner ma na koncie mniejsze i większe szaleństwa. Najważniejsze,
że jestem przez niego kochany. Mogę śmiało powiedzieć, że moje marzenie się
spełniło.
Bardzo fajnie czyta się z perspektywy Eli . Oby było tego więcej
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńMoże i będzie tego więcej. Nie wykluczam ebooka.
Twój Kitsune
Ooo wreszcie perspektywa króliczka! Tyle na to czekałam. Zawsze byłam ciekawa co mu siedzi w tej główce😍🤩
OdpowiedzUsuńKróliczek mógłby wszystkich zaskoczyć, ale krucho u mnie z czasem.
UsuńTwój Kitsune
To na pewno różowe niebo nad mostem. Eli namalował je i spełniło się jego marzenie, Max miał rację. Cudne. Pozdrawiam Iason
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTwój Kitsune
Słodycz :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTwój Kitsune
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńno nie mogłam się opanować i musiałam przeczytać... więcej z perspektywy Eli bym przeczytała, co też ciekawego mu tam po główce chodzi... :)
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńjak cudownie jest popatrzeć na wszystko oczami Eli, jak slodko, Max się bardzo tutaj zmienił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika