niedziela, 14 lutego 2021

Marchewkowe Czary

 

Czy miłość naprawdę istnieje? Zdaniem niektórych to wyłącznie reakcja chemiczna. Zdaniem innych – magia. Jeśli o mnie chodzi, to nie wierzyłem w żadną z tych teorii. Do chwili aż poznałem męża.

Maxwell Ford dopiero za jakiś czas zostanie moim mężem w pełni tego słowa znaczeniu. Wymienimy przysięgę. Podpiszemy dokumenty.

Nie jestem sławnym pisarzem. Nie umiem pięknie składać słów. Nie napiszę poematu, sławiącego naszą miłość. Nie muszę. Patrząc na tego mężczyznę mam pewność, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Chemia czy magia? Co sprawiło, że jesteśmy razem?

Podczas naszego pierwszego spotkania chemia z pewnością nie zadziałała. Ja wciąż byłem w szoku, próbując oswoić się z myślą, że w moim brzuchu znajduje się dziecko, a on? Max od zawsze ma skłonność do przesady.

Słyszałem jego krzyki zmierzając w kierunku gabinetu lekarskiego. Odgrażał się, że mnie zniszczy. Mówił wiele strasznych rzeczy. A potem robił coś zupełnie odwrotnego.

Dziecko… Moje dziecko… Obejmuję brzuch. Maluszek od razu reaguje, dając mi znać kopniakiem, że u niego wszystko dobrze i nie muszę się martwić. Mam spokojnie leżeć i odpoczywać. To właśnie zamierzam robić. Rozsiadam się na sofie w salonie. Niedaleko mnie znajduje się mój mąż, który pochłonięty jest pracą. Spoglądam na niego ukradkiem. Wydaje się taki skupiony i poważny. Pozory mylą. Tak naprawdę to najbardziej czuły i uroczy człowiek, jakiego znam. W jego wypadku pierwsze wrażenie z pewnością zawiodło. Oceniłem go jako nadętego dupka. Kolejne tygodnie pokazały, że to były trafne spostrzeżenie. A potem coś się w nim zmieniło. Ze zbędnego inkubatora, który bezprawnie przechwycił jego własność, stałem się kimś bliskim. Ukochanym. Pożądanym.

Nigdy mu tego nie powiedziałem, lecz poczułem do niego coś więcej już w czasie naszego pierwszego spotkania. „Przystojny i pociągający”. Świat walił mi się na głowę. Traciłem grunt pod nogami. Oszczędności przepadły. Zostałem pozbawiony mieszkania. Musiałem zrezygnować z pracy. Fatalnie się czułem. A mimo to moje serce szalało, gdy tylko znajdował się blisko.

Czy to magia? Wątpię. Ja się po prostu zakochałem. Spodobał mi się, bo był przystojny i pewny siebie. Poza tym dziecko kochało go równie mocno, jak mnie. Obydwoje chcieliśmy, aby się nami zaopiekował. Przytulił. Zadbał o nas, bo bardzo tego potrzebowaliśmy. A on był taki uparty i przekonany o swoich racjach.

Postanowiłem więc odrobinkę dopomóc szczęściu. Spojrzałem na niego raz. Potem drugi. Patrzyłem tak, aby wiedział, że się nim interesuję. Być może go uwiodłem. Sam nie wiem. W każdym razie nie czuję się winny. Wprost przeciwnie.

- Mój piękny, nad czym tak dumasz?

Max siada obok mnie na sofie i od razu poprawia koc, którym jestem okryty. Niby wie, że jest mi ciepło i wygodnie, lecz musi to sprawdzić. Krąży wokół mnie niczym satelita. Jestem jego Słońcem, a on moim Księżycem. Należymy do siebie.

- Myślałem o tobie – zdradzam swój sekret.

- O mnie? – Mój mąż udaje zaskoczonego, choć dobrze wiem, że w środku cieszy się jak mały chłopiec. Widzę to w jego oczach. Potrafię z nich wszystko wyczytać. W tej chwili maluje się w nich nieopisana wręcz radość i ekscytacja, nad którą trudno mu zapanować.

Odkładam album o impresjonizmie na bok i cierpliwie czekam. Za chwilę nie wytrzyma napięcia i podzieli się ze mną dobrymi wiadomościami. Kilka sekretnie wymienionych wiadomości z przyjacielem, który pracuje w domu towarowym. Droga i całkowicie zbędna świąteczna kolekcja ubranek dziecięcych. Lista rezerwowa, która spędza mu sen z powiek. Wszystkie te elementy składają się w jedną całość, którą Max interpretuje jako szeroko rozumiane „rozpieszczanie”.

- Proszę, nie patrz tak – zaczyna się nerwowo uśmiechać.

- Jak? – Tym razem to ja udaję zaskoczonego. – Jak mam na ciebie nie patrzeć?

- Eli…

- Chciałbym soczek. Mógłbyś mi przynieść? – Szybko zmieniam temat, by odrobinę dłużej dręczyć mojego mężczyznę.

- Soczek? Oczywiście, kochanie. Już przynoszę. – Tak jak podejrzewałem, Max od razu gotowy jest spełnić moją zachciankę. – Na jaki soczek masz ochotę?

- Poproszę marchewkowy. – Utrzymanie kamiennego wyrazu twarzy kosztuje mnie naprawdę sporo wysiłku. Jednak możliwość obserwowania jego reakcji warta jest poświęcenia.

- Marchewkowy? – Staje się odrobinę podejrzliwy. – Nigdy nie pijesz marchewkowego.

- Może powinienem zacząć? – Rozważam na głos. – Jest świeżo wyciskany i zawiera wiele witamin.

- Króliczek i marchewki… – mamrocze pod nosem.

- Pasuje idealnie, nie sądzisz? – Parskam.

- Ty mały, wredny, złośliwy… - Max rzuca się na mnie niczym prawdziwa bestia. Wybucham głośnym śmiechem. – Pożałujesz, zobaczysz! – odgraża się, wciskając mnie w miękkie poduszki.

- Nic mi nie zrobisz – ignoruję niebezpieczeństwo, przymykając powieki.

- Jesteś zbyt pewny siebie, wiesz o tym? Powinieneś się mnie bać, chociaż odrobinkę – dodaje znacznie ciszej.

- Niby dlaczego? Oswoiłem cię. – Na potwierdzenie moich słów wyciągam rękę i muskam palcami jego policzek. Pod opuszkami czuję delikatny ślad zarostu.

Mój ukochany od razu wykorzystuje okazję. Łapie mnie za nadgarstek, który z namaszczeniem całuje. To mu jednak nie wystarczy. Obsypuje więc delikatnymi pocałunkami każdy milimetr mojej skóry, a potem przenosi się na palce.

- Małe króliczki nie powinny igrać z przeciwnikami większymi od siebie – mruczy seksownie, kontynuując naszą zabawę.

- Może i jestem mały, ale wkrótce to się zmieni – wskazuję na swój brzuch. – Jeszcze kilka tygodni i będę ważyć więcej od ciebie. – Muszę się położyć na boku, bo tak jest mi niewygodnie.

- Przepraszam, skarbie. Nie chciałem cię przygnieść.

- Nie przygniotłeś.

Mimo moich zapewnień, Max próbuje się ode mnie odsunąć.

- Już uciekasz? Zostań – kuszę go, odsuwając się, aby zrobić mu więcej miejsca. Na szczęście sofa jest całkiem spora i bez problemu powinniśmy się zmieścić.

- Zostanę, ale nie za darmo.

- To negocjacje? – Unoszę część koca, aby Max położył się obok mnie. Potrzebuję go. Jego bliskość sprawia, że czuję się kochany i bezpieczny.

- Raczej kompromis. Ja zrobię coś dla ciebie, a ty dla mnie. Może być?

- Widzę, że jesteś zdeterminowany. Czyżby chodziło o kolekcję świąteczną?

- Harris przepchnął mnie na główną listę! – Mój mąż wreszcie ma szansę, aby podzielić się ze mną swoim „sekretem”. – Tak długo na to czekałem!

- Nie wątpię – igram z ogniem, by dalej móc go prowokować.

- Harris mówił, że się stara, ale sam widziałeś, że te wszystkie formalności trwały wieki. A co by było, gdyby mu się nie udało? Zostawiłby nas na lodzie, mamiąc obietnicami bez pokrycia.

- To straszne! Bez tych ubranek nasze dziecko z pewnością byłoby nagie! – drwię.

- Sam widzisz, jakie to wszystko jest ważne. – Max intensywnie przytakuje. Bierze moje słowa na poważnie.

- Jeśli dobrze pamiętam, w razie czego miałeś dostać sporą paczkę na otarcie łez… - Prześwietlam męża wzrokiem. – Rozumiem, że to zamówienie zostało anulowane, tak?

- Anulowane? No więc ja… Nie anulowałem go!

- Co? – Z moich ust wydobywa się jęk frustracji. – Dlaczego?

- Kochanie, ty i ja należymy teraz do grona ekskluzywnych klientów. Dom towarowy będzie nas traktować w wyjątkowy sposób.

- Nie chcę tego słuchać – zatykam uszy rękoma.

- Będziemy mogli zamawiać rzeczy z limitowanych kolekcji. Trafimy też pod opiekę konsultanta dostępnego przez całą dobę. – Moje argumenty trafiają w próżnię.

- Max… - Nawet nie wiem, jak powinienem to skomentować.

- Nie złość się na mnie, Króliczku. Zrobiłem to dla ciebie. Chcę, abyś był szczęśliwy.

Wzrok małego szczeniaczka. Kolejna porcja pocałunków. Mój facet z pewnością wie, jak mnie udobruchać.

- A co z pracą? Czy nie mówiłeś, że zamierzasz pisać aż do wieczora? Nawet zmusiłeś mnie, abym tu z tobą siedział. Moje poświecenie poszło na marne… - wzdycham teatralnie.

- To nieprawda. Napisałem naprawdę sporo.

- Czy twoje „sporo” zadowoli April?

Zapada cisza. Max waha się nad odpowiedzią.

- Bardzo cię kocham – szepcze, całując mnie w policzek.

- Ja ciebie też. I nie, nie obronię cię, jeśli twoja agentka zadzwoni z pretensjami – grożę mu palcem.

- Nie musisz. Twoje poświęcenie wymaga szczególnego prezentu.

- Też tak uważam, mężu – przytakuję. – Uważam, że należy mi się prezent.

- Skarbie, wreszcie mnie rozumiesz! Powiedz, powiedz czego pragniesz – zachęca mnie.

- Mogę poprosić o coś wyjątkowego? – Uśmiecham się nieśmiało. Max reaguje w przeciągu sekund. Przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje. Oto chwila, na którą od dawna czekałem. Cierpliwość jest cnotą, jak mawiali mędrcy… - Mężu – duszę ciężko, próbując zapanować na oddechem. – Nie pomagasz mi, wiesz? Poza tym to miał być prezent dla mnie, a nie dla ciebie.

- Zapomniałem – żali się, wsuwając dłonie pod moje ubranie. Wstrzymuję oddech. – Lubisz, gdy cię dotykam?

- Bardzo – odpowiadam nieco rozmarzonym głosem, bo wyobraźnia podsuwa mi różne scenariusze, które z łatwością mogą zmienić zwyczajne popołudnie w bardzo ogniste popołudnie. Nie muszę się specjalnie starać. Wystarczy, że nie zaprotestuję, gdy będzie mnie rozbierać. A wszystko wskazuje na to, że będzie.

- Króliczku, co powiesz na to, żebyśmy poszli już spać? – Max nie czeka na moją zgodę. Ucieka spod ciepłego koca. Zanim orientuję się w sytuacji, porywa mnie w ramiona razem z miękkim okryciem.

- Spać? Jeszcze wcześnie. A prezent?

- Dobrze, przyznaję. Prezent miał odwrócić twoją uwagę. Ze spaniem możemy się jeszcze chwilę wstrzymać.

- Czy mi się wydaje, czy też zamierzasz mnie przekonać do swoich niecnych planów za pomocą seksu?

- Ja?! Nie. Uznałem, że w łóżku będzie nam wygodniej.

- Nam, czyli tobie?

- W salonie jest fajnie, ale w sypialni jeszcze lepiej.

Prawda wygląda nieco inaczej. Max woli mnie zanieść do łóżka, bo jest ono znacznie większe. Obchodzi się ze mną niczym z jajkiem. Mój komfort jest jego priorytetem.

Miłość…

Mój mąż często nazywa mnie Królikiem. Uważa także, że praktykuję pradawne Marchewkowe Czary, które sprawiają, że mężczyźni (tylko jeden, za to wyjątkowo zaborczy, przy którym z pewnością nie użyję liczby mnogiej, bo siła rażenia jego zazdrości dorównuje zasięgowi bomby atomowej) tracą dla mnie głowę.

On z pewnością ją stracił. Zresztą nie tylko głowę. W komplecie dostałem też serce.

Nie napoiłem go miłosnym eliksirem. Nie użyłem czarodziejskiej różdżki. A mimo to udało mi się sprawić, że pewnego deszczowego popołudnia poprosił mnie o rękę.

Przyjąłem oświadczyny. Nie śmiałbym odmówić. Patrzył na mnie w taki sposób… Patrzył z miłością. Oddaniem. Patrzył tak, jakby ubóstwiał mnie wzrokiem.

Małżeństwo to poważna decyzja. Dobrze ją przemyślałem. Starałem się nie kierować wyłącznie miłością, czy dobrem naszego dziecka. Zanim na moim palcu pojawiła się brylantowa obrączka wiedziałem, że chcę z nim być. Tylko z nim. Słodki stan miłosnego upojenia to za mało, jeśli poważnie podchodzi się do przyszłości. Zwłaszcza, jeśli nasz partner ma na koncie mniejsze i większe szaleństwa. Najważniejsze, że jestem przez niego kochany. Mogę śmiało powiedzieć, że moje marzenie się spełniło.

10 komentarzy:

  1. Bardzo fajnie czyta się z perspektywy Eli . Oby było tego więcej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Może i będzie tego więcej. Nie wykluczam ebooka.

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Ooo wreszcie perspektywa króliczka! Tyle na to czekałam. Zawsze byłam ciekawa co mu siedzi w tej główce😍🤩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Króliczek mógłby wszystkich zaskoczyć, ale krucho u mnie z czasem.

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. To na pewno różowe niebo nad mostem. Eli namalował je i spełniło się jego marzenie, Max miał rację. Cudne. Pozdrawiam Iason

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    no nie mogłam się opanować i musiałam przeczytać... więcej z perspektywy Eli bym przeczytała, co też ciekawego mu tam po główce chodzi... :)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    jak cudownie jest popatrzeć na wszystko oczami Eli, jak slodko, Max się bardzo tutaj zmienił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń