piątek, 9 kwietnia 2021

Humory Króla - rozdział 21

 

Eryk

Budzę się w środku nocy. Otwieram oczy. W pokoju zapalone są nocne lampki, które rozpraszają ciemność. Spoglądam na okno. Tutaj nawet noc jest inna. Ma odcień smolistej czerni, która tylko czeka, aby mnie pochłonąć. Vee o tym wie. Simon także. Dlatego nigdy nie gaszą świateł.

Przez kilka chwil wstrzymuję oddech i wsłuchuję się w ciszę. Dopiero gdy mam pewność, że jestem sam, wyciągam rękę po telefon i odblokowuję ekran. 1:54. To oznacza, że spałem prawie godzinę. Układam się na boku i przytulam do poduszki. Powinienem być zmęczony, a nie jestem. Wprost przeciwnie. Mój umysł pracuje na pełnych obrotach. Jedynie leki są w stanie wyciszyć gonitwę myśli, lecz nie chcę ich brać. Czuję się po nich otumaniony. Zobojętniały. Zamiast mi pomóc, pogłębiają fatalne samopoczucie.

Nakładam bezprzewodowe słuchawki i włączam muzykę. Dźwięk skrzypiec… Czysty. Piękny. Gdybym mógł… Chociaż raz… Zamykam oczy. Pod powiekami pieką łzy. Ocieram je wierzchem dłoni. Przez przypadek dotykam pościeli. Nie jest tak miękka, jak w domu. W sumie to nie powinno mnie dziwić, bo przecież to nie jest mój dom. Vee powiedział, że już nigdy nie wrócimy do Twierdzy. Nawet jako goście. Gorączkowo poszukuje dla nas nowego miejsca, bo odmówiłem przeprowadzki do pałacu, krzyżując jego plany.

Lubiłem nasz apartament. Był bezpieczny i wygodny. No, może nie do końca bezpieczny. Nowy dom. Nowa, obca przestrzeń. Potrzebujemy więcej ochrony, co najmniej trzech kierowców, informatyków, analityków, służby. Może zamieszkanie w królewskim pałacu nie byłoby takie złe? Oszczędziłbym Vee problemów, których ma aż pod dostatkiem z mojego powodu. Prawda jest taka, że nie dbam o to, gdzie zamieszkamy. Jest mi żal intymności, która wiązała się z apartamentem. Był niewielki. Cichy. Najważniejsze, że wokół mnie nie kręciły się tłumy obcych ludzi, którzy bacznie obserwowali każdy ruch. Dawał namiastkę normalności, która bezpowrotnie przepadnie w królewskich posiadłościach.

Chociaż staram się jak mogę, nie udaje mi się uciec przed mroczną falą przykrych wspomnień. Mężczyzna strzelający do Simona. Tłumy reporterów towarzyszące mi podczas pogrzebu rodziców. Jadowite szepty dziadka. Alan. Wybuch. Nawet dźwięk ukochanych skrzypiec zaczyna sprawiać mi ból. Zdejmuję słuchawki i wygrzebuję się z pościeli. Chciałbym jak najszybciej uciec z łóżka, lecz ból skutecznie utrudnia mi to zadanie.

- Powoli… – Upominam samego siebie. Kilka dni to za mało, aby otrząsnąć się po ataku Alana. Podejrzewam, że gdyby nie paranoja Vee na punkcie bezpieczeństwa, do teraz leżałbym w szpitalu. Szczęście w nieszczęściu, bo kości nie zostały połamane. Rana po postrzale dobrze się goi. Za tydzień będę „jak nowy”, jeśli wierzyć telefonicznym przepowiedniom doktora Arima.

Rozglądam się za komputerem. Skupienie się na pracy jest znacznie lepszym rozwiązaniem niż użalanie. Niestety, nigdzie go nie widzę. Musiałem zostawić go w salonie. Trudno. Będę musiał po niego pójść.

Ostrożnie stawiam stopy na drewnianej podłodze. Parkiet nieco skrzypi. Jeśli Simon znajduje się gdzieś blisko, usłyszy mnie. Zostanę skarcony i zagnany z powrotem do łóżka. W dodatku położy się obok mnie. Zupełnie mnie nie rozumie. Nie jestem taki jak on. Nie umiem się otworzyć. Zwłaszcza teraz. Zanim wyznam mu swoje uczucia, powinienem najpierw uporać się z demonami, które mnie prześladują. A to są straszne demony. Odbierają mi oddech. Zsyłają koszmary. Jestem wobec nich bezradny. Potrzebuję czasu, aby się otrząsnąć.

Naciskam na klamkę i otwieram drzwi. Tak jak się spodziewałem, światło na korytarzu również jest zapalone. Wstrzymuję oddech i kieruję się w stronę schodów. Prawie bezszelestnie udaje mi się dostać na parter.

Zegar w salonie wybija wpół do trzeciej. Mój komputer leży na sofie. Po południu uparłem się, że będę pracować. Owinąłem się kocem i spędziłem kilka godzin porządkując różne sprawy. Jako król mam teraz naprawdę sporo obowiązków. Do tego dochodzi Konsorcjum, za które również jestem odpowiedzialny. Po kilku godzinach czytania litery zaczęły mi się rozmywać. Może zasnąłem, a może zemdlałem. Nie pamiętam. Kiedy się ocknąłem, leżałem w łóżku. Potem zostałem nafaszerowany niczym indyk na święta, bo przecież „nic nie jem” i w taki sposób dzień dobiegł końca.

Zabieram porzucony sprzęt i chcę jak najszybciej wrócić do swojego pokoju, lecz powstrzymuje mnie stłumiony śmiech Simona dochodzący z kuchni. Byłem pewny, że śpi. Co robi o tej porze?

Walczę ze sobą kilka długich chwil, lecz ciekawość okazuje się silniejsza. Ściskając MacBooka niczym tarczę, na palcach zbliżam się do kuchennych drzwi, które są lekko uchylone. Chowam się za nimi i zaglądam do środka. Simon siedzi przy stole plecami do mnie. Przegląda jakieś dokumenty. Obok niego krąży Vee, który rozmawia z kimś przez telefon.

- Teraz dobrze? – Mój ukochany pokazuje Vee coś na ekranie komputera.

- Poczekaj chwilę. – Niebieskooki przerywa rozmowę by uważnie śledzić ekran. – No proszę. Kto by pomyślał, że tak dobrze sobie poradzisz – chwali go, klepiąc jednocześnie po ramieniu.

- Mam dobrego nauczyciela – odpowiada dumny z siebie Simon.

- Najlepszego. – Vee uśmiecha się z zadowoleniem. – Pracuj dalej.

Po chwili mój opiekun kończy połączenie. Odkłada komórkę i skupia swoją uwagę wyłącznie na Simonie. Coś do niego mówi, lecz jego słowa tłumi wybuch szczerego śmiechu.

- Głupek! Twoje szanse na pieczeń właśnie przepadły.

- Mamusiu, nie bądź taka! – Vee moduluje głos, udając zawiedzionego. – Przecież byłem grzecznym chłopcem. Nawet cię pochwaliłem. Zamiast się boczyć, powinnaś podać mi piwo, niewdzięcznico – prowokuje kolejną wymianę zdań.

Simon odsuwa krzesło i wstaje. Podchodzi do lodówki.

- Od kiedy pijesz piwo w środku nocy?

Ja także chciałbym poznać odpowiedź na to pytanie.

- Pracuję na kilka etatów. Muszę się zrelaksować.

Vee cierpliwie czeka aż Simon poda mu butelkę, po czym uśmiecha się z rozrzewnieniem.

- O co chodzi? Za mało schłodzone? – Mój ukochany wpatruje się w swojego mentora. Dziwi go, że zamiast skosztować piwa, ogląda butelkę.

- Kiedy ostatnio piłem, straciłem Vipera. Prawie o nim zapomniałem. Może to był znak? – Uśmiecha się smutno.

- Chcesz mi o tym opowiedzieć? Łączyła was głęboka relacja? – Tym razem to Simon próbuje zażartować.

- Bardzo głęboka. Ten wóz… To był jeden na milion… Ech… – wzdycha smętnie, rozpamiętując dawne czasy.

Zielonooki nie podziela zachwytów nad viperem. Śmieje się pod nosem i kręci głową.

- Co? – Jego reakcja drażni Vee.

- Idziesz na łatwiznę – wyrokuje.

- Niby czemu?

- Bo łatwiej jest kochać przedmioty niż ludzi. Zamiast tracić czas na wspominanie samochodu, powinieneś zbudować z kimś prawdziwą relację.

- Ekspert od związków się znalazł. – Obrażalski Vee ponownie przybiera maskę cynizmu. – Przypomnę ci te bezcenne rady, gdy Eryk będzie wyrzucać cię dziś z łóżka.

- On mnie kocha! To jego sposób na wyrażanie uczuć.

Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. Pewność bijąca ze słów Simona sprawia, że serce od razu bije mi szybciej. Nie wątpi we mnie? Po tym wszystkim co się stało?

- Nie pomyślałeś o tym, że on serio może mieć cię dość? – Vee kolejny raz próbuje zasiać w Simonie ziarno wątpliwości.

- Martw się raczej o siebie, a nas zostaw w spokoju. – Mój ukochany w dyplomatyczny sposób kończy niechciany temat.

Mija kilka minut. Simon przegląda porozrzucane na stole papiery, a Vee sączy swój trunek.

- Eryk nigdy nie poprosi cię o piwo. Woli mocniejsze alkohole – Vee zdradza jeden z naszych sekretów. – Czy to nie dziwne? Nie spędzisz z nim wieczoru w taki sposób.

- Eryk chwilowo o nic mnie nie prosi. Wyrzucania z sypialni nie liczę – zielonooki dodaje pospiesznie, by uprzedzić nowe zgryźliwości.

- Mówiłem ci setki razy, abyś zostawił go w spokoju i przestał mu ciągle nadskakiwać, bo tylko pogarszasz sytuację.

- Skąd możesz to wiedzieć?! – Simon reaguje zbyt nerwowo. Rzuca Vee wściekłe spojrzenie.

- Bo znam go lepiej i dłużej niż ktokolwiek inny? – Blondyn wykorzystuje swoją uprzywilejowaną pozycję. Ma rację. Nikt nie zna mnie tak dobrze jak on.

- I bezustannie się tym przechwalasz. – Mój mężczyzna wywraca oczami, podając swojemu kompanowi kolejną butelkę.

- Zapomnij na chwilę o Eryku i skup się na tym, co do ciebie mówię. Mamy jeszcze sporo do zrobienia.

- Przed chwilą mnie chwaliłeś, a teraz narzekasz?

- Przestanę narzekać, jeśli będziesz mnie słuchać.

- Przecież słucham! – Simon nie daje za wygraną.

Atmosfera między nimi znowu się zmienia. Napięcie szybko mija. Vee sięga po piwo. Trochę mnie to dziwi, bo zwykle unika alkoholu. Jedna z jego zasad mówi o tym, że „pije się wyłącznie na randkach”.

Randka… Czy oni…

Przestraszony uciekam na górę. Zamykam za sobą drzwi i zaczynam nerwowo krążyć po pokoju. Policzki mnie palą. Oddech przyspiesza. Czy to możliwe? Simon i Vee… To stąd ten alkohol? I rozmowy na mój temat?

Roztrzęsiony wracam do łóżka. Chowam się pod kołdrą, dygocząc. Nie wiem, czy jest mi zimno z powodu nagłej gorączki, czy może każdy reaguje w taki sposób na myśl, że jest zdradzany?

Wesoły śmiech. Frywolna atmosfera. Vee i Simon… Jeszcze kilka dni temu skakali sobie do gardeł niczym dzikie bestie, a teraz… Wyobraźnia podsyła mi przedziwne obrany. Od nienawiści do miłości? Nie, nie chcę o tym myśleć!

***

Przez resztę nocy nie jestem w stanie zasnąć. Rzucam się z boku na bok, co jedynie pogarsza kiepski stan zmasakrowanego ciała. Nad ranem pojawia się Simon. Mój kochanek gasi światło. Kładzie się obok mnie i przytula. Nic nie mówi. Nie musi. Z wielką ulgą układam głowę na jego ramieniu. Grzeję się jego ciepłem.

- Śpij – szepcze, gładząc mnie po twarzy i włosach.

Prawie bezsenna noc zaowocowała silnym bólem głowy oraz dość późną pobudką. Przez to, że znowu jestem sam, a pościel wygląda jak wielkie pobojowisko, dopadają mnie wątpliwości. Czy Simon naprawdę ze mną spał? A może to sobie wmówiłem, aby w ten sposób zaznać choć odrobiny pocieszenia po tym, co miało miejsce w kuchni?

Ledwo żywy udaje mi się doczłapać do łazienki. Postanawiam nie czekać na pomoc Vee przy „porannej” toalecie. Rozbieram się do naga i po raz pierwszy od bardzo dawna patrzę na swoje odbicie w lustrze. Od razu stwierdzam, że to był błąd. Blady. Potargany. Wychudzony. Posiniaczony. Prezentuję się mizernie. Czuję litość dla mężczyzny, który spogląda na mnie smutnymi, szarymi oczami.

- Obraz nędzy i rozpaczy…

Odkręcam wodę i wchodzę pod strumień. Przymykam powieki. Konfrontacja z rzeczywistością nieco mnie otrzeźwiła. Nic dziwnego, że Simon woli wesołego i towarzyskiego Vee. Ja nie mam mu nic do zaoferowania. Gorąca woda spłukuje ze mnie resztki złudzeń. Przecież tego chciałem. Chciałem, by zostawił mnie w spokoju i poszukał kogoś, przy kim będzie szczęśliwy. Nie daję mu żadnych powodów do uśmiechu. Tymczasem Vee… Nie znam nikogo lepszego. Dobrze razem wyglądają. W dodatku Simon będzie przy nim bezpieczny, a to jest dla mnie najważniejsze.

No dobrze, ale co zrobię, gdy ta dwójka stanie się sobie coraz bliższa? Już teraz z  dnia na dzień coraz lepiej się dogadują. Jeszcze chwila i zakochają się w sobie. To stanie się na moich oczach. Czy jestem na to gotowy?

Czas. Mam jeszcze czas. Muszę się przygotować. Gdy zaczną patrzeć na siebie w ten szczególny sposób, to ja.... Będę się cieszył ich szczęściem, jak na prawdziwego przyjaciela przystało. Właśnie tak. A potem pozwolę im odejść, aby mogli wieść spokojne i szczęśliwe życie, z dala od bałaganu, który zawsze będzie mnie otaczać.

A potem…

Nie będzie żadnego potem. To mnie zabije.

Nie! Opanuj się! Simon i Vee powinni być razem! To jedyne słuszne rozwiązanie. Zwłaszcza w obliczu zemsty Alana. On nie odpuści. Nigdy nie odpuszcza. Prędzej czy później powróci, by zawalczyć o koronę. Mój braciszek nie należy do cierpliwych. Nie będzie chciał czekać. Zaatakuje. Zawsze tak robił. Moja śmierć sprawi, że Simon i Vee jeszcze bardziej zbliżą się do siebie, a ja nie będę musiał tego oglądać.

Drżącą dłonią zakręcam wodę. Osuwam się po ścianie na podłogę. Przyciągam kolana do klatki piersiowej. Oddychanie sprawia mi ból.

- Tutaj jesteś – zaniepokojony Vee pojawia się w łazience. – Dlaczego na mnie nie zaczekałeś?

- Kręci mi się w głowie – przyznaję niechętnie, opierając się plecami o wykafelkowaną ścianę.

- Bo pełno tu pary. Simon mówił, że rano znowu miałeś gorączkę. – Mężczyzna pomaga mi założyć szlafrok, a następnie zabiera prosto do łóżka. – Oddychaj głęboko.

Mój opiekun otwiera szeroko okno. Podaje mi szklankę wody.

- Będę brać tabletki – wypowiadam to zdanie ledwo słyszalnym, obco brzmiącym głosem.

- Nie, nie będziesz! – Vee wymownie zaciska usta, jakby się bał, że za chwilę powie coś nieodpowiedniego.

- Potrzebuję ich. Sam widzisz, w jakim jestem stanie.

- Potrzebujesz?! – prycha nerwowo. – Już raz wyciągałem cię z nałogu. Nie licz na to, że pozwolę, abyś popadł w kolejny!

- Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować – przyznaję niechętnie.

- Teraz to sobie ubzdurałeś? To brednie i dobrze o tym wiesz! – Grozi mi palcem.

Patrzymy sobie prosto w oczy. Czy zdołał mnie przejrzeć? A może widział mnie w nocy i dlatego zachowuje się tak nerwowo? Sprawdza czy czegoś się domyślam?

- To ponad moje siły, rozumiesz? Nie mogę spać. Nie mogę jeść. Nawet oddychanie przychodzi mi z trudem.

- Jeszcze wczoraj broniłeś się jak lew, gdy chciałem ci podać witaminy, a dziś żądasz psychotropów?!

- Nie żądam. – Staram się jak najdelikatniej ubrać to w słowa. – Proszę, abyś mi pomógł.

Właśnie, Vee. Tylko ty rozumiesz z czym będę musiał się zmierzyć. Ja też tego nie chcę, ale to jedyny sposób. Leki sprawią, że będę patrzeć w inną stronę, gdy miłość mojego życia odwróci się do mnie plecami.

- Poczujesz się lepiej, gdy zaczniesz spędzać czas na świeżym powietrzu.

- Żartujesz?! To ma mi pomóc?! – wskazuję na okno. – Dlatego nas tu przywiozłeś?!

- Ani razu nie byłeś na zewnątrz. W dodatku ciągle masz na sobie piżamę.

- Nie mam siły, aby się ubrać. To kolejny z powodów, dla których zdecydowałem się na leki.

- Nie masz depresji. Jesteś w lekkim szoku. To minie, gdy poczujesz się lepiej. Przestań przesiadywać w tych czterech ścianach i wyjdź na zewnątrz! – żąda.

- Vee… – Chcę uderzyć w błagalne tony, lecz jasnowłosy kolejny raz uprzedza mój ruch.

- Poradzisz sobie bez leków, zobaczysz. Twoi poddani zasługują na prawdziwego króla, a nie kogoś, kto boi się samego siebie.

- Nie boje się siebie! Zresztą co ty możesz o tym wiedzieć?!

Jestem na skraju wybuchu. Rozchwiany i przytłoczony własnymi emocjami, których nie rozumiem za chwilę się popłaczę lub zemdleję. Tak czy inaczej czeka nas wielki finał. Czy Vee przyzna mi rację?

- Eryku, już nie śpisz? – Uśmiechnięty Simon wpada do sypialni niczym huragan. Dotyka mojego czoła. Jestem pewny, że słyszał naszą wymianę zdań i postanowił ruszyć mi z odsieczą. – Jak się czujesz?

- Źle, o czym obydwaj doskonale wiecie!

Zdenerwowanie powoduje, że ból jedynie się nasila. Przykładam dłonie do pulsujących skroni.

- Niedobrze mi – szepczę.

- Poczułbyś się lepiej, gdybyś nie spędzał tyle czasu w łóżku. – Vee nie odpuszcza. Postanawia za wszelką cenę udowodnić, że ma rację.

- Przestań – syczy Simom.

- Przekonaj go, żeby wstał i się ubrał! Niech wyjdzie na zewnątrz, albo chociaż przejdzie się po domu! Nie może wiecznie leżeć!

- Dość! – Mój kochanek ostro przerywa naszą wymianę zdań. – Idź i zajmij się czymś, w czym jesteś dobry! – Tym razem to Vee zostaje wyrzucony.

Niebieskooki niechętnie zostawia nas samych.

- Odpocznij, skarbie – Simon popycha mnie na poduszki. Zamykam oczy. Zasypiam, bo wiem, że jest obok.

Budzę się dopiero wieczorem. Vee i Simon pozwalają mi zostać w łóżku. Już nie naciskają, abym się ubrał. Wciskają we mnie małą porcję jedzenia. Dostaję też witaminy. Przyglądam się mojemu opiekunowi, który ignoruje nieme pytanie o leki na uspokojenie. Ponieważ on milczy, ja także nic nie mówię. Sięgam po komputer.

Vee twierdzi, że musi zadzwonić, a Simon czuje się w obowiązku, aby pomagać. Jest podekscytowany możliwością nauki nowych rzeczy. Za jakiś czas będzie przewodniczył zespołowi, który zajmie się nadużyciami gospodarczymi. W tej jednak chwili nie chodzi mu o obowiązki, którym będzie musiał podołać. Przeżywa fascynację swoim towarzyszem. Rozumiem go. Nie oponuję, gdy pospiesznie całuje mnie w policzek i podąża za Vee niczym cień.

Mniej więcej dwie godziny później nierozłączna dwójka urządza sobie mały trening w ogrodzie. Samce alfa… Precyzyjne ciosy. Zwinność. Lata morderczych treningów. Simon wspominał, że od zawsze szukał takiego partnera jak Vee. Opowiadał mi o tym, gdy leżałem nieprzytomny w szpitalu. Dużo do mnie mówił. Aż dziwne, że udało mi się to zapamiętać.

Nie chce ich obserwować, bo to zbyt bolesne. Postanawiam pójść za radą Vee i  udaję się na małą wycieczkę. Błądzę po domu, aby lepiej go poznać. Wszystkie pokoje urządzone są mniej więcej podobnie. Nie wzbudza to mojego zachwytu. Wprost przeciwnie.

Docieram do kuchni. Otwieram lodówkę. Nie jestem głodny. To chyba nawyk. Gdy mieszkałem w Twierdzy zawsze czekało na mnie ciasto, które piekł pan Moor. Przez najbliższe tygodnie raczej niczego nie upiecze. Ledwo uszedł z życiem. Kto wie, czy nadal będzie chciał dla mnie pracować. Znając moje szczęście pewnie nie. Ciasta też nie ma. Popycham białe drzwi, bo na widok przepełnionych półek zaczyna mnie mdlić.

Przygnębiony, waham się, czy nie wrócić do swojego pokoju. Gdy jestem już przy schodach, moją uwagę zwracają drzwi, których przedtem nie zauważyłem. Są wpasowane w drewnianą boazerię. Gdyby nie niewielka, mosiężna klamka, nie zwróciłbym na nie uwagi. Skoro postanowiłem zwiedzić cały dom, powinienem sprawdzić co się za nimi kryje, prawda?

Pociągam za klamkę. Automatyczny świetlik pozwala mi dostrzec wąskie schody, prowadzące najpewniej do garażu. Nie zaryzykowałbym dalszego spaceru, gdyby było tu ciemno i obskurne. Tymczasem jest bardzo jasno. Ściany są wymalowane w gustownym, beżowym odcieniu. W dodatku zdobią je olejne obrazy. Niezbyt duże. Pobieżnie rzucam na nie okiem. Ich motywem głównym jest martwa natura. Głównie winogrona, które pracownicy przerabiają na wino.

Schodzę na sam dół. Spodziewałem się, że znajdę tu zaparkowane samochody. Nic bardziej mylnego. To winiarnia. W dodatku bardzo dobrze zaopatrzona. Na specjalnych regałach poukładane się setki zakorkowanych butelek. Nie ma tu okien. Temperatura jest kilka stopni niższa niż na górze. Obejmuję się ramionami, bo nieco mi zimno i nieśmiało podchodzę bliżej.

Wyciągam jedną z przypadkowych butelek i uważnie oglądam etykietę. Wbrew temu co sugerowały obrazy, to wino nie jest lokalne. Jest importowane. W dodatku dość kosztowne.

Kierowany instynktem, postanawiam je otworzyć. Rozglądam się po pomieszczeniu. Przyciemnione światło oraz brak okularów sprawiają, że dopiero po dłuższej chwili udaje mi się zlokalizować drewnianą skrzyneczce z korkociągiem.

Kiedy ostatnio piłem alkohol? Wydaje mi się, że to było tej nocy, gdy po raz pierwszy spałem z Simonem. Odsuwam drewniane krzesło i ciężko na nie opadam. Przytłaczają mnie wspomnienia tamtej nocy. Przez naprawdę krótką chwilę byłem szczęśliwy.

Mam sporą wprawę, więc bez najmniejszego problemu pozbywam się korka i unoszę butelkę do ust. Lekko cierpki smak przełamany nutą słodyczy. Dobrze wybrałem.

Dawno temu, odurzony lekami, postanowiłem targnąć się na swoje życie. Od tamtej pory przysięgłem sobie, że więcej nie będę ich brać. Przez pewien czas alkohol pomagał mi zapomnieć. To zabawne, że życie znowu zatoczyło koło. Vee nie chce dać mi leków. Za to zgromadził ten zapas, który odrobinkę mu uszczuplę…

Zaciskam palce na szyjce i unoszę butelkę do ust. Opróżniam połowę. Jak się okazuje, picie jest jak jazda na rowerze. Nie da się o nim po prostu zapomnieć. Zaczyna mi szumieć w głowie. Niechciane myśli oraz stres magicznie odlatują. Nabieram głęboko powietrza do płuc. Wreszcie czuję się wolny. Mam wrażenie, że stres, który dźwigam, po prostu ze mnie spływa. Zastępuje go cierpki posmak i leciutki zapach ekskluzywnego aromatu.

Wlewam w siebie ostatnie krople, opróżniając butelkę do cna. Kręci mi się w głowie. Chcę wrócić na górę, lecz nogi się pode mną uginają i ląduję na twardej podłodze. Nie próbuję wstać. Wprost przeciwnie. Kładę się na ziemi i wpatruję w sufit, który wiruje z coraz większą szybkością. Chociaż mam na sobie wyłącznie piżamę, alkohol sprawił, że jest mi ciepło. Lekko. Wszystkie problemy gdzieś się rozpłynęły. Nie muszę już myśleć o Alanie, dziadku, królestwie. Nie słyszę wesołego śmiechu Simona. Nie zobaczę też jak odchodzi.

- Wino serio jest rozkoszą bogów… – szepczę do samego siebie, zasypiając.


8 komentarzy:

  1. Oooo wow, świeżutkie opowiadanie, o ja, o ja , o ja!!! Już czytam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedny Eryk... Nie wiem co musiałoby się stać żeby dać mu siłę do dalszego życia :(

      Usuń
    2. Przyznaję, że sytuacja Eryka jest trudna. Jednak nigdy nie jest aż tak źle, aby nie mogło być jeszcze gorzej, prawda? :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Vee i Simon :D No w końcu coś się między nimi zaczyna dziać :D Eryku opamiętaj się zanim Vee ci ukradnie Simona!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To będzie ciekawe, prawda? Nie mogę się doczekać :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. Dalej zupełnie nie rozumiem zachowania E, dygocze na myśl, że jest zdradzany, sam odpycha S, żeby za kilka godzin się w niego radośnie i z ulgą wtulić. A może to piwo, to znak, że E gdzieś pojedzie/znajdzie sobie kogoś, a V i S będą razem :D? Bo E to taka naczelna maruda i skala doświadczeń nie pasuje już do poziomu maruderstwa i braku sił, co innego V i S, oni "grają" super :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, nie wiem. Zobaczymy co będzie :) Może nowy rozdział coś wyjaśni.

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Hejeczka, hejeczka,
    och, biedny Eryk, ale niech nic takiego sobie nie wymyśla, Simon kocha go i koniec, choć przyznam że jak na Vee dziwne zachowanie, zawsze czujny, a teraz taki odprężony...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń