sobota, 5 sierpnia 2017

Rozdział XXXV

„Zdrajca



- Tristan... Znowu mamy kłopoty... - zaczyna ostrożnie, choć wyraźnie widzę, iż jest bardzo wzburzony.
- Mów. Gorzej już chyba nie będzie.
- Będzie. Josh zaginął.
- Zaginął?! - podrywam się ze swojego miejsca i biegnę do naszej sypialni. Nie ufam już nikomu. Sam muszę to sprawdzić. Bezradny Ron podąża moim śladem. Wielkie łóżko, w którym spał mój ukochany, jest puste. - Josh...
- Przysięgam, że nie wiem, jak to się stało. Przez cały czas pracowałem w kuchni. Ochrona pilnowała wind. Prawdopodobnie skorzystał ze schodów przeciwpożarowych. Ubrał czapkę z daszkiem i wydostał się za bramę, nie wzbudzając niczyich podejrzeń - przyjaciel relacjonuje mi przebieg zdarzeń. 
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę...
- Nasi ludzie go szukają. Nie mógł odejść daleko – zapewnia mnie.
- Ile go nie ma? - siadam na łóżku, bo wydaje mi się, że moje nogi nie utrzymają ciężaru ciała.
- Prawie dwie godziny - Ron spogląda na zegarek.
- Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? – rzucam mu wściekłe spojrzenie.
- Bo dowiedziałem się chwilę przed tobą. Co teraz? Domyślasz się, gdzie mógł pójść? - mężczyzna siada obok mnie. W mieszkaniu panuje przerażająca cisza. Staram się zebrać myśli, lecz mam pustkę w głowie.
- Nie.
- Znajdziemy go! - chciałbym podzielać gorliwość Rona, ale jestem w rozsypce.
- Josh mnie nienawidzi. To z mojego powodu uciekł - załamuję się.
- Nie opowiadaj bzdur. Kilkanaście godzin temu został twoim mężem! Poza tym gdzie miałby pójść? Nie ma żadnej rodziny, nikogo, kto by go przygarnął...
- Jeśli coś mu się stanie, to...
- Nic mu się nie stanie! Mówiłem ci już, że go znajdziemy! Potrzebujemy jakiegoś planu, punktu zaczepienia, czegokolwiek, co... - przerywa nam dźwięk mojego telefonu.
- To Tanner - informuję go. - Halo? Znaleźliście mojego męża?! - ściskam urządzenie drżącą dłonią.
- Jeszcze nie - mężczyzna nie traci czasu na formalności.
- Więc na co czekacie?! Jeśli Josh znowu zostanie porwany...
- Spokojnie, panie Wood. Proszę się nie denerwować – jeśli jeszcze ktoś powtórzy przy mnie ten frazes, to przysięgam, że mu przyłożę.
- Może pan sobie wsadzić w tyłek te dobre rady! Macie przeszukać całe miasto, jeśli to będzie konieczne! Josh jeszcze dziś ma do mnie wrócić!
- Robimy co w naszej mocy. Proszę się wziąć w garść, bo mam do pana kilka ważnych pytań – profesjonalny ton detektywa nie działa na jego korzyść. Mam mu wiele do powiedzenia, lecz priorytetem jest dla mnie powrót ukochanego. Niekompetencją zatrudnionych przeze mnie ludzi zajmę się później. - Informator twierdzi, że sprawa pańskiego męża może być powiązana ściśle związana z panem Hortonem.
- To jakiś żart, tak? - mój wzrok mimowolnie kieruje się w stronę Rona. Znam go od bardzo dawna. Jest dla mnie jak rodzony brat, ale jeśli skrzywdzi Josha, nie daruję mu.
- Pan Horton jest teraz z panem, prawda?
- Tak – potwierdzam, coraz bardziej zdenerwowany.
- Wolałbym rozmowę w cztery oczy, nie przez telefon.
- W takim razie spotkajmy się w pańskim biurze – proponuję detektywowi.
- Rozumiem. Czekam na pana – rozłącza się.
- Wiedzą już coś nowego? – Ron wyrywa mnie z zamyślenia.
- Jeszcze nie. Muszę pojechać do Tannera  – wycofuję się do sypialni po kluczyki i dokumenty od samochodu.
- Pojadę z tobą – determinacja mojego wspólnika, który jeszcze do niedawna krzywił się na każdą wzmiankę o Joshu, a teraz chce mi pomagać w poszukiwaniach, wydaje mi się coraz bardziej podejrzana.
- Nie! – powstrzymuję go dość ostro. Jeśli to on za tym stoi, powinienem go jak najszybciej odciąć.
- Tristan, spokojnie… Odnajdą go, zobaczysz… - odwracam się i spoglądam mu prosto w oczy. Nie ucieka wzrokiem. Wprost przeciwnie. Wydaje się szczery.
- Wolałbym, abyś został w domu. Josh znowu ci ufa. Może tu wróci. Proszę, poczekaj tu, dobrze? – czuję się okropnie, snując te wszystkie podejrzenia. Z drugiej jednak strony od samego początku jedynie Ron wiedział o wszystkim. Był przy mnie po naszym rozstaniu i potem, gdy Josh cudem się odnalazł. Robi mi się niedobrze na samą myśl, że ma z tym coś wspólnego.
- Jak chcesz. Tylko zadzwoń do mnie, gdy czegoś się dowiesz, ok?
- Zadzwonię, obiecuję – wsiadam do windy i od razu wykręcam numer Dennisa.
- Panie Wood, nie wiemy nic nowego - jasnowłosy ochroniarz jest równie zdenerwowany, jak ja.
- Gdzie jesteś? - nie chcę tracić czasu na jego tłumaczenie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie.
- W terenie. Przeszukujemy dzielnicę.
- Potrzebuję kogoś, kto popilnuje mojego wspólnika. Dyskretnie popilnuje – dodaję z naciskiem, by dobrze mnie zrozumiał.
- Randy się tym zajmie.
- Powiedz mu, że ma mnie na bieżąco informować i nie spuszczać Rona z oczu nawet na chwilę, jasne?
- Tak, panie Wood.
Wsiadam do samochodu i odpalam silnik. Jazda do centrum nie zajmuje mi wiele czasu. W agencji od razu wypatruję Tannera, który razem ze mną udaje się do jednego z przeszklonych pomieszczeń, w którym jeszcze nigdy nie byłem.
- Co pan wie o powodach, dla których pan Horton targnął się na swoje życie? – mężczyzna podchodzi do komputera, który leży na stole i zaczyna przeszukiwać pliki.
- Co to ma wspólnego z Joshem?! I dlaczego pańscy ludzie nie potrafili go upilnować?! - daję upust swojej frustracji.
- Panie Wood, wiem, co pan czuje, jednak to bardzo ważne. Co pan Horton powiedział panu o tej sprawie? - detektyw drąży sprawę.
- Niewiele – przywołuję w pamięci rozmowę, którą odbyliśmy w szpitalu. – Od czasu do czasu wspominał, że nie układa mu się z żoną. Nie zdziwiło mnie, gdy postanowili się rozwieść.
- Pan Horton miał romans – mężczyzna ewidentnie dawkuje mi informacje, aby jak najwięcej ze mnie wyciągnąć.
- Ron bezustannie miewał romanse – odbijam piłeczkę.
- Panie Wood, proszę potraktować sprawę poważnie i powiedzieć całą prawdę. Jest pan jedyną osobą, która może skonfrontować informacje, które przekazał mi nasz człowiek – Tanner krzyżuje ręce na piersi, czekając na mój ruch.
- Niewiele mówił, a ja nie pytałem. Leżał w szpitalu z pociętymi nadgarstkami. To nie był odpowiedni moment na zwierzenia. Wspomniał jedynie, że ta osoba próbowała go okraść, ale nic z tego nie wyszło.
- Wie pan o kim mówił?
- Nie.
- Panie Wood… Znowu pan zaczyna? – czujny detektyw znacząco unosi brew w górę. Na jego twarzy mocno odbija się zmęczenie. Ma rację, ukrywanie prawdy nie ma sensu.
- To był inny mężczyzna. Ponoć spotykali się od roku. Nic więcej nie wiem – zrezygnowany wtajemniczam obcego z życie jednej z najbliższych mi osób.
- No dobrze, w takim razie moja kolej. Pan Horton romansował z jednym z klientów dobrze panu znanego adwokata, Neala Randala. Reprezentował go w sprawie rozwodowej i tak się poznali.
- Neal dzwonił do mnie zaraz po ślubie! To on porwał Josha!  - szybko łączę fakty.
- Groził panu?
- Nie. Chciał złożyć życzenia. To było krótko przed tym, jak Ron wywiózł Josha z wyspy.
- Pan Randal nadal przebywa za granicą. Jeden z moich ludzi śledzi go od chwili, gdy zgłosił się pan do mojej agencji. Nie wydaje mi się, by miał cokolwiek wspólnego z porwaniem, choć jego nagłe wzbogacenie się nie świadczy na jego korzyść.
- Czyli znowu nic nie wiadomo! – zaczynam nerwowo krążyć po pomieszczeniu.
- Myli się pan. Marc D. Forster, czyli były kochanek pana Hortona – spogląda na ekran komputera, by podzielić się ze mną zebranymi informacjami – z wykształcenia jest inżynierem, lecz nie odniósł żadnych większych sukcesów. Dodatkowo został przyłapany na zdradzie, więc rozwód kosztował go naprawdę sporo. Miał więc motyw, by próbować okraść pańskiego wspólnika.
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną lub Joshem?!
- Intuicja podpowiada mi, że trzeba mu się bliżej przyjrzeć – mój rozmówca odpowiada monosylabami. Męczy mnie ta gra.
- Mój mąż zaginął, choć pańscy ludzie mieli nie spuszczać go z oczu, rzuca pan bezpodstawne podejrzenia na mojego wspólnika , a na dodatek tłumaczy wszystko intuicją?! – wybucham, wyżywając się na krześle, które popycham na podłogę. – Żądam konkretów! W przeciwnym wypadku gwarantuję panu, iż jest to wasza ostatnia sprawa! Użyję wszystkich moich wpływów, by zmieść pana agencję z powierzchni ziemi. Czy wyrażam się jasno? – cedzę przez zęby.
- Panie Wood, proszę mi nie grozić. Rozwiązanie wydaje się być na wyciągnięcie ręki.
- Więc proszę ją wyciągnąć! Zrobić cokolwiek! Czy pan rozumie, że porywacz już dwukrotnie mógł go zabić?! Szczerze wątpię, że jeśli znajdzie go przed nami, to okaże Joshowi współczucie czy miłosierdzie. Nie mogę go stracić… Nie mogę… - głos mi się łamie.
- Musimy koniecznie porozmawiać z pańskim wspólnikiem – decyduje Tanner, sięgając po swoją torbę, do której wkłada komputer.
W czasie drogi do apartamentowca, detektyw przez cały czas rozmawia przez telefon. Jego agenci bezustannie składają mu meldunki. Tylko na temat Josha milczą jak zaklęci.
Zaskoczony Ron od wejścia posyła mi pytające spojrzenie.
- Nic nie wiem – wchodzę do salony i siadam na sofie. – Pan detektyw ma do ciebie kilka pytań.
- Do mnie? – dziwi się mój wspólnik, zerkając na towarzyszącego mi mężczyznę. – Nie wiem, gdzie poszedł Josh. O wszystkim powiedziałem już Tristanowi…
- Chodzi nam o pańskiego kochanka, pana Forstera – Tanner nie daje się zaskoczyć i od razu atakuje.
- O Marca? A co on ma z tym wspólnego?! – na samo wspomnienie jego imienia twarz Rona przybiera nieco zbolały wyraz. Zarówno dla niego, jak i dla mnie, rozgrzebywanie przeszłości nie należy do przyjemnych.
- Podejrzewam, że to on stoi za porwaniem - detektyw odsłania swoje karty.
- Co takiego?! – Ron z wrażenia siada obok mnie. – Marc miałby porwać Josha? Przecież to nie ma sensu. Ledwo go znał. Widzieli się zaledwie kilka razy.
- Josh o was wiedział? – zszokowany tymi rewelacjami, czekam na jego wyjaśnienia.
- Pomagał Randalowi w przygotowaniach do procesu. Sprawa ciągnęła się kilka miesięcy. Przez ten czas zostaliśmy parą. Przyłapał nas, gdy się całowaliśmy. Poprosiłem go o dyskrecję, więc nic nikomu nie powiedział.
- Czy pan Forster pytał pana o Josha? Interesował się kim jest, albo gdzie mieszka? – niestrudzony Tanner postanawia dalej drążyć temat.
- Nie musiał. Zna pan Tristana na tyle, by zauważyć, że jest bardzo zaborczy, prawda? Gdy tylko mógł, nie odstępował Josha na krok. Czekał na niego, aż skończy pracę. Odwoził go do sądu. Ciągle wokół niego krążył, obsypując prezentami i spełniając zachcianki, o których ten nie zdążył jeszcze pomyśleć.
- Nie kryliśmy się z naszym związkiem – potwierdzam, nieco speszony. To prawda, chciałem by wszyscy wiedzieli, że jest mój. Wydawało mi się, że w ten sposób zapewnię mu bezpieczeństwo. Mając mnie, nie był samotnym chłopakiem, bez rodziny i pieniędzy. Miał dom i kogoś, kto kochał go bezgranicznie mocno. Gdyby nie zdrada, ta idylla trwałaby do dzisiaj.
- A czy wiedział o projekcie, który został wam ukradziony?- to pytanie jest celnie wymierzone w mojego wspólnika. Ron przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. Po jego minie widzę, co za chwilę odpowie…
- Wiedział – potwierdza cicho. – Szczegóły były tajne, lecz spotykaliśmy się tak często, że prawdopodobnie wspomniałem o tym raz, czy dwa. Przepraszam, Tristan. Sam wiesz, że pieniądze mnie nakręcają. Cieszyłem się, że wkrótce zawładniemy rynkiem. Kochałem go i ufałem mu. Myślałem, że spędzimy ze sobą resztę życia… - mój wspólnik podciąga rękawy koszuli i przygląda się bliznom. W tym samym czasie detektyw spogląda na wyświetlacz swojego telefonu.
- Moi agenci sprawdzili jego adres. Ponoć wyprowadził się ze swojego mieszkania dwa miesiące temu.
- Często wspominał, że chce je sprzedać. Zazwyczaj spotykaliśmy się w domu, który należał do jego byłej żony. Odziedziczyła go po rodzicach. Choć mieszka w innym stanie, po rozwodzie nie chciała go sprzedawać. Nie miała także nic przeciwko, by Marc z niego korzystał – Ron dzieli się z nami szczegółami dotyczącymi poprzedniego związku, o których wcześniej nie miałem pojęcia. - Myśli pan, że Josh pojechał do Marca?
- Proszę mi podać adres. Sprawdzimy to.
- Jadę z panem! – podrywam się ze swojego miejsca, gotowy do drogi.
- To nie jest dobry pomysł, panie Wood - Tanner gasi moje zapędy. - . Poinformuję pana o…
- Już postanowiłem – przerywam mu.
- Ja też jadę – decyduje Ron. – Jeśli to Marc za tym wszystkim stoi, chcę tam być i usłyszeć co powie.
- Panowie, to nie wycieczka krajoznawcza, a my nie jedziemy na herbatkę. Pan Forster może być uzbrojony. Nie jestem w stanie zagwarantować wam bezpieczeństwa – Tanner podchodzi do tego bardzo poważnie. Skoro tak, nie może mnie tam zabraknąć.
- Proszę się mną nie przejmować – bagatelizuję jego przestrogi. Josh może mnie potrzebować. Nie zawiodę go. – Ron?
- Dobrze znam Marca. Jeśli ma coś wspólnego z porwaniem, mogę się przydać. – Detektyw kręci głową z niedowierzania. Dobrze wie, że nie pozwolimy się spławić. Wychodzimy z nim przed budynek i wsiadamy do jednego z dwóch czarnych samochodów terenowych. Towarzyszy nam Randy, który siada z przodu. W drugim wozie znajduje się jego brat oraz kilku innych agentów, których nie znam. Jasnowłosy ochroniarz sięga po swoją broń i sprawdza magazynek. Tanner przegląda ostatnie wiadomości. Wyjeżdżamy za miasto. Okolica rzeczywiście jest tu raczej spokojna. Poszczególne domy usytuowane są na sporych, ogrodzonych masywnymi płotami działkach. Najbliżsi sąsiedzi nie są w stanie wychwycić niczego podejrzanego dzięki sporym odległościom, zwłaszcza jeśli coś złego dzieje się w środku budynku. Poza tym jest końcówka listopada. Jeśli właściciele nie są obecnie w pracy, najpewniej grzeją się przed kominkiem, bo aura nie sprzyja przebywaniu na zewnątrz. Jest brzydko i szaro. Zaczyna padać śnieg, pomieszany z deszczem. Rozumiem dlaczego Ron i jego kochanek lubili się tu spotykać. Jeśli Marc zwabił tu Josha, nikt się nie zorientuje. Będzie mógł go krzywdzić do woli. Niech tylko spróbuje go tknąć… Zaciskam mocno dłonie w pięści. Ron udziela kierowcy wskazówek, aż w końcu dostrzegamy niepozorny, piętrowy budynek, schowany za drewnianym płotem.
- Znam kod, więc możemy wejść do środka.
- Zanim to zrobimy… – Tanner łapie mojego wspólnika za ramię, gdy ten rusza w kierunku bramy – macie się trzymać z tyłu, jasne? Żadnego udawania bohaterów, wychodzenia przed szereg. Zwłaszcza pan, panie Wood  – przypomina nam.
- Idźmy już – niecierpliwię się. – Tracimy tylko czas. – Agenci wyciągają broń i rozchodzą się w obie strony. Ron podchodzi do tylnych drzwi i odblokowuje alarm. Tanner naciska na klamkę. Wchodzimy do niewielkiej kuchni. Na jednej z szafek leży papierowa torba, z której ktoś wyciągnął tylko część produktów spożywczych. W zlewie dostrzegam kilka kubków po kawie. Randy dotyka ekspresu.
- Jest letni – informuje nas szeptem. To oznacza, że Marc nadal tu jest. Ron wydaje się nieco blady. Przełyka głośno ślinę. Na pierwszy rzut oka widać, jak wiele kosztuje go ewentualne spotkanie ze swoim byłym kochankiem.
Trzech z agentów udaje się na piętro, a my sprawdzamy parter.
- Na górze czysto – odzywa się cichy głos w słuchawce detektywa.
- Jest jeszcze piwnica – wtrąca się niedoszły samobójca. – Są tam dwa pomieszczenia. Siłownia i… W sumie trzy. Za stołem bilardowym jest taka niewielka komórka.
- Schodzimy na dół – decyduje Tanner, otwierając drzwi. Wstrzymuję oddech. Wyraźnie słyszę dźwięk odbijających się od siebie kuli bilardowych oraz serwis informacyjny kanału czwartego… - Pan Forster? – detektyw zachowuje zimną krew, celując do nieznajomego z pistoletu.
- Kim panowie są? – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna unosi na nas władczy wzrok. Ma niebieskie oczy o bardzo intensywnym odcieniu. Wygląda na zwykłego biznesmena, który oddaje się swoim ulubionym rozrywkom. Postawny, umięśniony i z pewnością nie mający więcej niż dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. – Ron? Co tutaj robisz? – choć dobrze udaje, nie wygląda na zaskoczonego naszym widokiem.
- Marc… Jak mogłeś… - mój przyjaciel nie kryje rozczarowania.
- Dopiero teraz zorientowałeś się, że to ja? A ponoć jesteś taki spostrzegawczy… - wybucha cichym śmiechem. Dłużej tego nie zniosę! Ten typ bezczelnie się z nas naigrywa!
- Gdzie jest Josh?! – rzucam się w jego stronę, ignorując ostrzeżenia agentów, którzy w ostatniej chwili odciągają mnie od tej wrednej kreatury.
- Biedny, mały Josh… - Marc odkłada kij na stół i zbliża się do mnie powolnym krokiem. Próbuję się wyrwać Randiemu i jego koledze, ale mocno mnie trzymają.
- Wypuść go, bo pożałujesz! – odgrażam się.
- Doprawdy? – krzyżuje ręce na piersi i rzuca mi nienawistne spojrzenie. – Nie było ci go żal, gdy przebywał u mnie w gościnie. Skąd taka zmiana?
- Porwałeś Josha?! – oburza się mój wspólnik.
- Porwałem? To nie brzmi zbyt dobrze… Powiedzmy, że pożyczyłem go sobie na trochę. Gdybyś zapłacił okup, mój drogi Tristanie… Nie masz nic przeciwko, że będę ci mówił po imieniu, prawda? Josh tygodniami powtarzał twoje imię. Do ostatniej chwili był święcie przekonany, że zapłacisz. Zawiodłeś go. Bardzo go zawiodłeś…
- O czym ty mówisz, do jasnej cholery?! Skoro chciałeś pieniędzy, trzeba było się ze mną skontaktować! Dałbym tyle, ile chcesz! Oddałbym wszystko!
- Zostawiłem ci trzy listy z żądaniem okupu oraz wytycznymi. Ani razu nie pojawiłeś się w wyznaczonym miejscu. Dlaczego? – wydaje się być bardzo zainteresowany moją odpowiedzią.
- Nigdy ich nie dostałem, przysięgam! Wypuść go! Zapłacę ile zechcesz! – jego zimne, sadystyczne spojrzenie każe mi szybko działać. Nie dbam o to, czego zażąda. Josh ma do mnie wrócić cały i zdrowy.
- Nie dostałeś moich listów? – dziwi się, po czym wybucha śmiechem. Fakt, iż nie dostałem anonimów bawi go do tego stopnia, że w kącikach jego oczu pojawiają się łzy, które wyciera pośpiesznie dłonią. – Wybaczcie… Dawno się tak nie naśmiałem – chrząka, poważniejąc. – Okazuje się, że nasz drogi Neal wyprowadził nas wszystkich daleko w pole.
- Neal? Co on ma z tym wspólnego? – to wszystko wydaje się nie mieć sensu. Przecież to nie Randal stoi za porwaniem. Dlaczego Marc próbuje podzielić się z nim winą?
- Po waszych minach widzę, że nic nie rozumiecie. Nie będę was dłużej trzymał w niepewności. Mecenas poprowadził moją sprawę rozwodową. Problem polegał na tym, że to nie pierwszy raz, gdy mi pomagał. Byłem mu winny sporą sumę pieniędzy, których nie miałem. Poprosił mnie o pomoc przy dość delikatnej sprawie, jaką była kradzież pewnego bezcennego komputera…
- Projekt Tristana?! To ty go ukradłeś?! – Ron otwiera szeroko usta, nie wiedząc co powiedzieć.
- Spokojnie, nie irytuj się tak i daj mi dokończyć – Marc wycofuje się w kierunku fotela, na którym wygodnie się rozsiada. – Proszę, usiądźcie. Będzie wam wygodniej – wskazuje nam sofę po swojej prawej stronie. – Dobrze wiecie, że stąd nie ma innej drogi wyjścia. Zapewniam was, że nie mam wrogich zamiarów. Jak widzicie, nie mam także broni – obraca się, by pokazać, iż niczego nie chowa za plecami. Detektyw Tanner kiwa głową na swoich ludzi, by nie ruszali się z miejsc. – Jak chcecie – mężczyzna opiera się wygodnie i przymyka powieki. – Ron, proszę, nie patrz tak na mnie. To prawda, że nasz związek nie do końca był szczery i uczciwy. Wykorzystałem cię, przyznaję, jednak dobrze się razem bawiliśmy. Proszę, nie miej mi tego za złe. Neal od samego początku wskazywał ciebie, jako najsłabsze ogniwo całej operacji. Wydawało mu się, że sprzedaż projektu przyniesie mu krocie. Nieco się przeliczył. Im dłużej ze sobą przebywaliśmy, tym lepiej cię znałem. Otwierałeś się przede mną, mówiłeś o rodzinie, przyjaciołach, Tristanie… Dokładnie sprawdziłem zarówno twojego przyjaciela, jak i jego rodziców… Mały Josh, który był jego oczkiem w głowie, zdawał się znacznie smakowitszym kąskiem… Przerobiłem kilka zdjęć i wrzuciłem do telefonu. Reakcja zaborczego i zazdrosnego Tristana była do przewidzenia. Jeszcze tego samego dnia wyrzucił chłopaka na bruk. Wysiadłem z samochodu udając, że byliśmy umówieni. Josh mnie znał. Widział nas razem. Obiecałem, że podwiozę go do ciebie, bo nie miał gdzie się podziać. Naiwnie liczył, że jego ukochany nieco się uspokoi, a wtedy to nieporozumienie zostanie wyjaśnione i znowu wszystko będzie tak, jak przedtem. I pewnie tak by było gdyby nie fakt, że nie pojawiłeś się w wyznaczonym miejscu – świdruje mnie wzrokiem. - Nie ufałem posłańcom. To Neal miał podrzucić ci anonim. Czekałem dwie godziny! – podnosi głos. - Josh też czekał, zamknięty w bagażniku mojego samochodu… Bardzo się wtedy zdenerwowałem. Gdy wróciliśmy do domu z niczym, pobiłem go do nieprzytomności. Bałem się, czy chłopak z tego wyjdzie, był w tak kiepskim stanie. Randal przekonał mnie, że powinienem odczekać i zwiększyć stawkę. Tak też zrobiłem. W międzyczasie on spieniężył wasz projekt. Nie zarobił na nim dużo. Jakieś żałosne drobne… - parska zniesmaczony.  – W każdym razie na drugie spotkanie też nie przyszedłeś… - spogląda na mnie wymownie. – Torturowanie go było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem…
- Dość! – nie mogę tego słuchać. Jeśli on natychmiast nie przestanie, to…
- Tristanie… Cieszę się, że dane nam było spotkać się i porozmawiać na tak neutralnym gruncie – Marc wydaje się zupełnie nieporuszony. Ton jego głosu jest spokojny i opanowany. Mówi o torturowaniu mojego ukochanego z taką łatwością, jakby opowiadał o czymś zwyczajnym. – Często zastanawiałem się jaki jesteś, co sprawiło, iż Josh był gotowy na wszystko, bylebym tylko nie zrobił ci żadnej krzywdy. Błagał mnie, abym go bił, rozumiesz? Błagał mnie… Tak bardzo cię kochał. Szkoda mi było patrzeć, jak stopniowo tracił siły, a potem świadomość. Postanowiłem dać ci ostatnią szansę. Dałem Randalowi nowe żądanie okupu. Gdy nie przyszedłeś, chciałem go zabić, a ciało wrzucić do rzeki, albo spalić. Przygotowałem sobie metalowy pręt. Uderzyłem go raz, potem drugi. Nie zareagował. Był już jedną nogą na tamtym świecie. Zrobiło mi się go żal. Do ostatniej chwili wierzył, że wyciągniesz go z tego piekła, które mu zgotowałem. Stracił nadzieję w chwili, gdy mnie zobaczył. Nie mogłem znieść jego smutnego, tępego spojrzenia. Postanowiłem więc podrzucić go gdzieś, gdzie inni mieli zrobić to za mnie, ale los chciał inaczej – zaciera ręce z zadowolenia. – Tak się składa, że wystarczył jeden telefon i chłopak rzucił wszystko, by ruszyć ci na ratunek. Nic nie musiałem robić. Przyszedł do mnie z własnej woli. Co prawda wspomniałem o tym, że jeśli się nie pojawi, zabiję cię. Blefowałem, przyznaję. Chciałem mieć go u siebie. Liczyłem na to, że powiesz o wszystkim przyjacielowi i on również rzuci się Joshowi na pomoc. Uważałem was za pazernych, bo nie chcieliście podzielić się ze mną pieniędzmi. Nie sądziłem, że Neal maczał w tym palce, lecz czy zemsta nie należy do cierpliwych? Wreszcie dostanę to, co od początku powinno być moje.
- Gdzie jest Josh?! Zabieraj sobie co tylko zechcesz! Masz mi go natychmiast oddać! – wrzeszczę jak opętany. Tyle miesięcy żyłem w kłamstwie. Zdradzony… Oszukany… Josh… Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?
- Oddam. Obiecuję, że tym razem nic mu nie zrobię. Pozwolę ci trochę ochłonąć i skontaktuję się w wami za kilka dni.
- To wykluczone! Jeśli chcesz pieniędzy, oddasz mi go dzisiaj!
- Potrzebuje czasu, by spokojnie przemyśleć, do którego kraju chcę się udać. Muszę też pozamykać różne inne sprawy. Przygotować się do wyjazdu, chyba sami rozumiecie… - wstaje ze swojego miejsca i przeciąga się. Agenci Tannera od razu unoszą lufy pistoletów w jego stronę.
- Chłopcy, chłopcy… Odłóżcie to, bo jeszcze komuś stanie się krzywda. Przecież sami widzicie, że jestem człowiekiem dialogu. Powtarzam, że nikomu nic się nie stanie, pod warunkiem, że pozwolicie mi stąd wyjść, a za kilka dni moje konto zostanie dofinansowane tłuściutkim przelewem.
- Na mnie nie licz – odzywa się Ron, pewnym siebie tonem.
- Co powiedziałeś? – na twarzy Marca pojawia się grymas niezadowolenia.
- Dobrze słyszałeś. Nie zamierzam dzielić się pieniędzmi ze zdrajcą. Brzydzę się takimi jak ty. Kto raz oszukał, zawsze będzie kłamać. Jestem pewny, że los Josha już dawno został przesądzony, a może już nie żyje… - ciśnienie gwałtownie idzie mi w górę, bo jak do tej pory, nie brałem takiej opcji pod uwagę. Josh miałby nie żyć? Nie, to niemożliwe!
- Ron – syczę – ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Mylisz się. Dobrze to przemyślałem – przez lata wspólnej pracy udało się nam wypracować wspólny system, dzięki któremu wiem, kiedy mam się wycofać i pozwolić mu wypłynąć na szerokie wody. Determinacja i to specyficzne spojrzenie, które dedykowane jest pewnym okolicznościom… Ron chce, nie, on żąda, abym pozwolił mu przejąć stery… - Nie warto poświęcać dorobku całego życia na kupowanie kota w worku. Usłyszeliśmy dość, aby zamknąć ciebie i Randala na długie lata w więzieniu. Przestępcy gospodarczy nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Dostaniecie co najmniej po dziesięć lat – zakłada nogę na nogę. – Do tego porwanie, zabójstwo ochroniarza… Nie wygrzebiesz się z tego.
- Tristanie… - Marc traci rezon i szuka u mnie wsparcia.
- Ron ma rację. Co mi po martwym chłopaku, skoro mogę powetować sobie dwa lata ciężkiej pracy.
- Wyjątkowo perfidnie nas oszukaliście, więc nie będziecie mogli liczyć na zwolnienie warunkowe – Ron każdym zdaniem dokłada Marcowi jeszcze bardziej.
- A Josh? Zapewniam was, że żyje! – mężczyzna wpada w panikę.
- Proszę tak nie stać i wezwać policję – zwracam się do Tannera.
- Jest pan pewny? – dopytuje. Pewnie uważa mnie za egoistę i sknerę, który ceni pieniądze wyżej niż życie ukochanego męża. Nie znasz mnie, detektywie. Po prostu wiem, komu mogę zaufać, a komu nie.
- Tak – przytakuję. Agenci wyciągają kajdanki, które natychmiast zapinają na nadgarstkach zaskoczonego Marca.
- Będziesz tego gorzko żałować! Masz jego krew na rękach! – krzyczy donośnym głosem, gdy Randy i Dennis wyprowadzają go na zewnątrz.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – podbiegam do Rona, trzęsąc się ze zdenerwowania.
- Chodź ze mną! – wybiega na górę, kierując się do drzwi, prowadzących go ogrodu. – Na tyłach domu jest stara studnia. Tam ukrył Josha!
- A jeśli nie? – odzywa się Tanner, który nie opuszcza nas na krok.
- Kiedyś Marc powiedział mi, że najlepszymi kryjówkami są najbardziej oczywiste miejsca, których nikt nie sprawdza. Przechwalał się, że był zmuszony schować się tam, gdy do jego domu zapukali wierzyciele. Wtedy uznałem to za żart, lecz po tym co dziś usłyszałem wiem, że mówił prawdę.
Przydomowy ogród, pod wpływem deszczu i śniegu, zmienił się w grząski, bagnisty teren. Przedzieramy się między wysokimi krzakami.
- To gdzieś tutaj – Ron gorączkowo szuka włazu, który porośnięty został mchem i darnią. Rzucam się na ziemię i metr po metrze, staram się wymacać odpowiednie miejsce. W końcu wyczuwam metalową pokrywę, którą z trudem unoszę.
- Josh?! – krzyczę, ściągając z siebie kurtkę. Przejście jest wąskie. Tanner wyciąga z kieszeni niewielką latarkę, za pomocą której próbuje dostrzec, czy mój mąż jest w środku.
- Co robisz?! Poczekaj na ludzi ze sprzętem! – mój przyjaciel próbuje mnie powstrzymać, gdy opuszczam się do środka.
- Nic mi nie będzie – zapewniam go, starając się wymacać podłoże i chowając jednocześnie latarkę Tannera do kieszeni spodni.
- Marc wspominał, że studia nie była głęboka, ale… - przypomina sobie. Tyle mi wystarczy. Gotowy na wszystko, skaczę w dół. – Tristan! – jego krzyk odbija się głuchym echem od betonowych kręgów. - Nic ci nie jest?
- W porządku – odpowiadam mu. Moje kostki ugrzęzły w mule, co utrudnia mi odzyskanie równowagi. Mimo to udaje mi się dosięgnąć do kieszeni i by wspomóc się latarką. Niewielka wiązka światła praktycznie ginie w mroku. Studnia okazuje się znacznie szersza, niż mi się to wydawało. Rozglądam się we wszystkie stron. Kierowany instynktem podchodzę do czegoś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak większa gruda błota.
- Josh! – podbiegam do nieprzytomnego męża, którego z trudem wypatrzyłem. – Ron, znalazłem go! Szybko, wezwij pomoc!
- Ratownicy są już w drodze – odpowiada mi.
- Josh, skarbie, słyszysz mnie? – obejmuję nieprzytomnego męża ramionami. Ma związane ręce i dygocze z zimna. – Proszę, otwórz oczy. Za chwilę nas stąd zabiorą… Wytrzymaj jeszcze chwilę… - staram się go nieco rozgrzać, lecz na niewiele się to zdaje.
- Tristan… - szepcze po chwili.
- Jestem tutaj. Nie bój się.
- Uciekaj… Uciekaj, bo on cię zabije… - szepcze, po czym bezwładnie osuwa się z powrotem w moje ramiona.
Akcja ratownicza wydaje mi się ciągnąć w nieskończoność. Strażacy muszą powiększyć niewielki właz, by wyciągnąć nas na powierzchnię. Nawet na sekundę nie wypuszczam czarnowłosego z objęć, by ciągle czuł moją obecność. W końcu po blisko godzinie zostajemy uratowani.
Karetka zabiera nas do szpitala. Lekarze zadręczają mnie badaniami, a policja pytaniami. Ron walczy jak lew, by jedni i drudzy dali mi święty spokój. Bardzo przemarzłem, lecz gorący prysznic i czyste ubrania szybko stawiają mnie na nogi. Mój mąż nie ma tyle szczęścia. Spędził w tym bagnie kilka godzin. Jego osłabiony organizm od razu poddaje się zapaleniu płuc. Mija kilka dni, zanim odzyskuje przytomność. Nie odstępuję jego łóżka nawet na chwilę, czekając aż się obudzi. Robi to bardzo niechętnie. Unosi powieki i spogląda na mnie wymęczonym wzrokiem.
- Mój skarbie… - ostrożnie dotykam jego policzka.
- Tristan… Co to za miejsce? – nie jest w stanie unieść głowy, bo jest tak słaby.
- Jesteś w szpitalu.
- Nie mogę oddychać – przykłada dłoń do klatki piersiowej.
- Wiem. To wkrótce minie – nie potrafię oderwać od niego wzroku. Mogłem go stracić na zawsze…
- Tristan… - powtarza moje imię. – Musisz… - marszczy brwi. Mówienie sprawia mu trudność.
- Cii… Wszystko będzie dobrze – głaszczę go po włosach.
- Nie będzie. Już nigdy nie będzie… - łzy zaczynają spływać po jego policzkach.
- Błagam, nie… - ścieram je opuszkami. Nie mogę znieść, gdy tak cierpi.
- Idź stąd.
- Wyganiasz mnie? – to ostatnia rzecz, jaką spodziewałem się usłyszeć.
- On powiedział… Znaczy Marc powiedział, że… - atak silnego kaszlu znacznie pogarsza jego stan.
- Marc i Randal trafili do więzienia i długo stamtąd nie wyjdą. Ron i ja tego dopilnujemy.
- To dobrze… - ponownie zaczyna się dusić. – A teraz idź sobie…
- Nigdzie się stąd nie ruszę. Będę tu cały czas, aż odzyskasz siły i wrócisz ze mną do domu.
- Ja nie mam domu… - głos mu się łamie.
- Masz. Wiem, że to wszystko moja wina, ale wynagrodzę ci to, co się stało, przysięgam! – zapewniam go gorliwie. – Oskarżyłem cię o coś, czego nigdy nie zrobiłeś, a ty… Tak mi przykro, kochanie… Tak bardzo mi przykro… - sam zaczynam płakać, wspominając straszne rzeczy, których dopuścił się Marc względem mojego ukochanego.
- To już nie jest ważne – odzywa się Josh, po dłuższej chwili milczenia.
- Masz rację. Teraz, gdy jesteśmy małżeństwem, to…
- Tristan, ja chcę rozwodu – pozbawia mnie złudzeń. 


EPILOG


Mija dokładnie tydzień od chwili, gdy rozpoczęła się nasza podróż poślubna. Piękna pogoda, biały piasek, turkusowa woda… i mój obrażony mąż. Nie chciał przyjeżdżać. W sumie nie pytałem go o zdanie. Odczekałem aż zaśnie i zabrałem do samolotu. Tutaj jest zdany tylko na mnie. Pomimo ochrony, która bez przerwy go pilnowała, bezustannie powtarzał jedno i to samo zdanie. Chwila nieuwagi i mógłby wcielić ten straszliwy plan w życie. Nasz rajski zakątek oddalony jest od cywilizacji. By się stąd wydostać, musiałby wezwać helikopter. Nie zrobi tego, bo nie wie, gdzie schowałem telefon. Zaopatrzenia wystarczy na najbliższe trzy miesiące. Zostaniemy tu tak długo, aż mi wybaczy, ale nic na to nie wskazuje. Obecnie Josh karze mnie milczeniem. Odzywa się tylko do Cynamona, który wiecznie kręci się przy jego boku. Leżą sobie razem na łóżku w sypialni dla gości, do której nie mam wstępu.
- Zjesz coś? – pytam męża, opierając się o framugę. Nie reaguje. Nie raczy na mnie nawet spojrzeć. Ma przymknięte powieki, choć nie śpi. Drapie rudzielca za uchem. Kot wydaje się przeszczęśliwy. Mruczy cicho, ocierając się o jego szczupłe palce, gdy tylko zaprzestaje go pieścić. – Skarbie, nie musimy rozmawiać, jeśli nie chcesz, ale dochodzi druga, a ty nie jadłeś jeszcze śniadania – wypominam mu.
- Wyjdź stąd i zostaw mnie samego.
- Josh… - Słyszę to bezustannie „wyjdź”, „nie dotykaj”, „nie chcę”, „nie będę jadł”. Nie wiem skąd się we mnie biorą te niewyczerpane pokłady cierpliwości. Dawno temu powinienem przełożyć go przez kolano i wybić z głowy te głupoty. Tymczasem wzdycham cicho i próbuję dalej. Prędzej czy później pozwoli mi się obłaskawić.
- Powiedziałem wyjdź! – ignoruję chłód, którym mnie odpycha. Wiem także, czemu nie je. W nocy znowu śniły mu się koszmary. Krzyczał przez sen, a gdy go obudziłem, odepchnął mnie i spędził kilka godzin spacerując samotnie po plaży. Czasy, gdy pozwalał  się tulić i tak ufnie zasypiał w moich ramionach, wydają mi się takie odległe…
- Skarbie…
- Nie nazywaj mnie tak! Mówiłem ci, że chcę rozwodu!
- A ja ci mówiłem, że go nie dostaniesz, więc nie proś o niemożliwe.
- Ja cię nie proszę, lecz żądam! – mój mąż siada na łóżku, wściekły niczym osa, choć jego fochy już dawno przestały na mnie działać. Uśmiecham się wyrozumiale. To minie, a wtedy znowu usłyszę, że bardzo mnie kocha. Tylko to się dla mnie liczy.
- Wyglądasz słodko, gdy udajesz nadąsanego.
- Ja nie udaję… A z resztą… - wstaje z posłania i próbuje mnie minąć, lecz w ostatniej sekundzie blokuję mu przejście ręką. – Cofnij się… - syczy.
- Nie mam ochoty – nasza zabawa w kotka i myszkę sprawia mi przyjemność. Jest jak gra wstępna. Mój ukochany codziennie  mnie dręczy, a ja mu na to pozwalam, ciesząc się przy tym jak dziecko.
Josh łapie mnie za rękę. Nic z tego. Jestem od niego znacznie silniejszy. Nie potrafię się powstrzymać i mocno go obejmuję. Tak dawno nie trzymałem go w ramionach. Potrzebuję go. Potrzebuję jego ciepła i bliskości…
- Puszczaj! – szarpie się. – Słyszałeś?! Nie życzę sobie, abyś mnie dotykał!
- Proszę… Tylko na chwilę… Bardzo za tobą tęsknię i… - szepczę w jego włosy. Jego ciało jest takie drobniutkie. Muszę być bardzo delikatny, by przypadkowo nie zrobić mu krzywdy. Dość się wycierpiał z mojego powodu.
Ku mojemu zdziwieniu, chłopak nieco się uspokaja. Wtula twarz w zagłębienie mojej szyi. Wydaje się być wyczerpany i zmęczony.
- Przestań ze mną walczyć. Poddaj mi się, a ja wszystkim się zajmę – błagam go.
- Nie…
- Przecież tego właśnie chcesz. Potrzebujesz mnie równie mocno, jak ja ciebie – przesuwam opuszkami po jego wymizerniałym, bladym policzku.
- Nie potrzebuję…
- Mój mały wojownik. Zawsze walczysz do końca – pochylam się nad nim, by go pocałować.
- Nie chcę tego – przykłada palce do moich ust.
- Jeszcze kilka dni temu byłeś gotowy poświęcić życie, by mnie ochronić, więc nie kłam. Kochasz mnie i chcesz, abym cię całował, dotykał… - biorę go na ręce i zanoszę do łóżka. Przytomnieje, otwierając szeroko oczy.
- Nie będę się z tobą kochać!
- Nie musisz. Po prostu pozwól mi tu być. Troszczyć się o ciebie. Jesteś zmęczony, głodny… Potrzebujesz mojej opieki.
- Nie jestem głodny.
- To zamknij oczy i odpocznij – zatapiam palce w jego kruczoczarnych włosach.
- Tristan… Ja…
- Śpij, mój piękny. Zamknij oczy i śpij.
- Nie odchodź – mamrocze sennie.
- Nie odejdę. Będę cię tulił i pilnował, by nic złego ci się nie śniło.

Błękitnooki budzi się późnym popołudniem. Unosi zaspane powieki i spogląda na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.  Sięgam po dłoń, którą pocierał oczy i całuję ją z miłością. Splatam ściśle nasze palce, by nie mógł cofnąć ręki.
- Nadal nosisz obrączkę - zauważa, uciekając ode mnie wzrokiem.
- Nigdy jej nie zdejmę – zapewniam go. – Razem z nią dałeś mi swoje serce.
- Nie chcę tego słuchać – przerywa mi zniecierpliwiony.
- Chcesz – łapię go za oba nadgarstki i pochylam się nad nim, by nie miał możliwości uciec. – Kochasz mnie. Nie walcz z tym. Sam widzisz, jak nas to spala.
- Chcę rozwodu, już postanowiłem!
- Postanowiłeś? Przestraszyłeś się więzi, która nas łączy, ale ja nie dam ci uciec. Nie tym razem! To, co cię spotkało, było strasznym przeżyciem. Ponoszę za to pełną odpowiedzialność. Jednak nie zmienia to faktu, że bardzo się kochamy i nie umiemy bez siebie żyć.
- Boję się… - wyznaje w końcu.
- Wybacz mi, ukochany… - powolutku zmniejszam odległość między naszymi ustami. Chłopak przymyka powieki. Jego wargi drżą, gdy muskam je swoimi. Nieśmiały, ale jakże słodki pocałunek. Josh uwalnia swoje ręce i obejmuje mnie za szyję.
- Zakochałem się w tobie już dwa razy. Nie umiesz odpuścić, co? – uśmiecha się do mnie pierwszy raz od bardzo dawna.
- Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Kocham cię tak bardzo mocno. – By przypieczętować swoje słowa, wyciągam z kieszeni spodni porzuconą przez niego obrączkę. Mój mąż bierze ją do ręki i uważnie ogląda.
- Co tu jest napisane? – dopiero teraz zauważa, iż kazałem wygrawerować pewien napis po wewnętrznej stronie.
- „Najdroższy. Najukochańszy. Na zawsze mój” – recytuję z pamięci najważniejsze słowa, które idealnie opisują moją miłość do niego. – Powinienem też dodać, że najsłodszy, najcudowniejszy…
- Przestań.
- Nie przestanę. Jesteś dla mnie wszystkim. Całym moim światem. Ubóstwiam cię.
- Tristan… - kolejny raz chce mi przerwać, lecz powtórnie łączę nasze usta.
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Ostatnią… - z czułością dotykam jego policzka, zaznaczając kciukiem wychudzone kości policzkowe.
- Muszę to przemyśleć. A poza tym – zerka na mnie ze złośliwym uśmieszkiem na ustach – spiszemy pewną umowę. Jeśli nie dotrzymasz postanowień, to…
- Znowu odzywa się w tobie prawnik – zaczynam się śmiać, tuląc go do siebie. – Dobrze wiesz, że zrobię co zechcesz. Możesz mnie prosić o wszystko.
- Przestaniesz sterować moim życiem. Pozbędziesz się ochrony. Będziesz mnie najpierw pytał o zdanie, a dopiero później decydował. Koniec z wpychaniem we mnie jedzenia – wylicza jednym tchem.
- Ta lista nie ma końca! – żalę się.
- Owszem, ma. Chcę pracować jako konsultant w agencji detektywistycznej.
- Konsultant… - czuję gorzkie ukłucie porażki. – A co ze mną i Ronem? Miałeś nam pomagać.
- I będę. Skończę studia, a potem zajmę się waszą firmą, tak jak to planowaliśmy. Polubiłem także nowe zajęcie i nie chcę z niego rezygnować. To fajna zabawa.
- Zabawa… - chciałbym powiedzieć mu wiele o niebezpieczeństwach, które są konsekwencją jego nieprzemyślanych wyborów, ale gryzę się w język. – Jest coś jeszcze?
- Tristan, ja nie żartuję. Nie dam się omotać po raz trzeci – ostrzega mnie.
- Jeśli obiecam, że spełnię twoje żądania, założysz obrączkę i przestaniesz wspominać o rozwodzie? – upewniam się.
- Tak.
- To może jakiś okres przejściowy? Nie zmienię się z dnia na dzień – staram się wynegocjować dla siebie jak najlepsze warunki.
- To jednorazowa oferta. Drugiej takiej nie będzie.
- Zgadzam się – sam nie wierzę w to, co mówię. Bez ochrony? Praca w agencji? I co jeszcze? On jest taki bezbronny. Nie mogę się na to zgodzić! „Nie możesz go też stracić” podpowiada rozsądek.
- Dziękuję – uśmiecha się tak, że zapiera mi dech w piersi.
- Pozwól – sięgam po jego dłoń, na którą ponownie wkładam złoty krążek. – Obiecaj, że więcej jej nie zdejmiesz. To dla mnie bardzo ważne.
- Obiecuję. Przecież to symbol mojej miłości – zaskoczony, unoszę na niego wzrok. – Kocham cię, mój mężu.
- Nigdy wcześniej tak do mnie nie powiedziałeś – jego słowa na nowo rozpalają płomień w moim sercu.
- Zacznij się przyzwyczajać, bo zamierzam to często powtarzać – chichocze. – Chociaż technicznie rzecz biorąc, nie jestem jeszcze w pełni twój.
- Nie?
- Ominęła nas noc poślubna… – przypomina mi.
- Nie szkodzi. Za chwilę to nadrobimy – zaczynam całować go po twarzy.
- Tristan, zapomniałem o najważniejszym – powstrzymuje moje starania. – Do listy obowiązków musimy koniecznie dopisać, że masz być najlepszym mężem, a nasze wspólne życie…
- Wiem, jakie powinno być nasze życie. Przysięgam, że będziesz ze mną szczęśliwy.
- Nie liczą się słowa, lecz czyny. Udowodnij, jak bardzo mnie kochasz – prowokuje mnie.
- Czego sobie życzysz, mój piękny? Dla ciebie zrobię wszystko – by wyprzedzić jego słowa, wsuwam dłonie pod materiał koszulki, którą na sobie ma.
- Jestem głodny. Przyniesiesz mi kolację do łóżka?
- Kolację? – dziwię się. – Jeszcze nie jadłeś śniadania.
- Jestem rozpieszczony. Zacznę od deseru – przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje. 

Koniec

31 komentarzy:

  1. I nareszcie znamy zakończenie :D
    Tyle akcji - było na co czekać ^^
    Z całego serca chcę pogratulować Ci ciężkiej pracy i oby dalsze opowiadania i książki były tak zajefajne jak te teraz, osobiście przeczytałam każde opowiadanie 2 razy i czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję :) Starałem się do samego końca :)
      Wiem, że długo to trwało, ale tym razem nieco przedobrzyłem i w pierwszej kolejności napisałem epilog, którego z początku zupełnie nie planowałem. Poza tym samego tekstu jest ponad 20 stron. Napisanie tego wszystkiego zajęło mi mnóstwo czasu. Jednak przy dobrych wiatrach, jeszcze dzisiaj postaram się wrzucić pierwszy rozdział nowego opowiadania :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Skąd u Ciebie taki powtarzajacy się motyw, że same kocha, chcę mieć partnera, wręcz zmusza uke do bycia ze sobą... A uke zawsze najpierw nie chce... potem też nie chce i jest tak manipuowane, że w końcu chce, potem znowu nie chce, jest zmuszanie... A same oczywiście mimo wszystko nie pod!daje się, nie zostawia swojego uke, ktory jest na nie... i w końcu uke mowi tak i happy end!

    Nie zrozum mnie źle to nie jest krytyką, bo lubię Twoje opowiadania, ale przez to stają się takie troche monotematyczne i tak jakby tylko okoliczności się zmieniały...

    Może Autor i resztą czytelników widzi to inaczej... I ja z chęcią poznam ten punkt widzenia.

    Anona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Twój punkt widzenia. Uważam jednak, że schemat typu "spotkali się i są szczęśliwi" jest nudny i mało realny. Nie znam nikogo, kto się zakochuje i żyje sobie szczęśliwie, bez żadnych problemów. Lubię pisać w taki sposób i pewnie dalej będę to robić, bo sprawia mi to przyjemność. Wiem, że nie każdemu się to spodoba. Do tego dochodzi fakt, że ja nadal uczę się pisania, szukam własnego stylu i sposobu, w jaki chciałbym kreować wymyśloną przez siebie rzeczywistość. Prędzej czy później to się uda, albo i nie :D
      Dziękuję za Twoje zdanie. Nie mam nic przeciwko temu, abyście dzielili się ze mną swoim przemyśleniami. Bez problemu można mnie krytykować i wytykać błędy. Nie będę się obrażał :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Wiesz jak się cieszę z takiej A nie innej odpowiedzi? W sensie z tego, że umiesz przyjąć takie słowa na klatę i nie urazilam Cię w żaden sposób :)

      I oczywiście pisz w sposób, który sprawia Ci przyjemność, a ja mimo mojego marudzenia z chęcią poczytam kolejne opowiadania.

      I to prawda, ze opowiadania, w których wszystko się układa i jest super są nudne i takie nierealistyczne.

      Anona

      Usuń
    3. To ważne, gdy odbiorcy są szczerzy, a nie piszą same cukierkowe laurki, a za plecami śmieją się z autora. Nie chciałbym być w takiej sytuacji. To nic przyjemnego.
      Pierwszy rozdział nowego opowiadania już jest. Zapraszam :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. Jakoś mnie nie zaskoczyło to zakończenie. Ciekawe nie powiem, ale czegoś mi tu brakowało. Josh jak na prawnika to jest głupi... jak mógł pojechać do tego gostka... no masakra naprawdę. Podobał mi się Ron w tym rozdziale. Fajnie, że nie załamał się przy spotkaniu byłego. To ma wielki plus. Co by tu jeszcze dodać. Oczywiście Cynamon rządzi ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie nie zaskoczyło, że nie jesteś zaskoczona.
      Marc zmusił Josha do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Chłopak zrobił to, co uważał za stosowne, by ochronić ukochanego. Zakochani ludzie nie zawsze myślą racjonalnie.

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. To nie kwestia głupoty czy miłosci. Josh jako osoba maltretowana przez długi czas nie jest wstanie ocenić prawidłowo sytułacji, zwłaszcza kiedy sobie przypomniał, a osobą dzwoniącą jest jego kat. Myślę, że Kitsune wspaniale oddaje w tym opowiadaniu kwestie psychologiczne. Porywacz zakożenił w Joshu instynkt ochrony Tristana, który tkwił w nim bardzo głęboko. Tak zacgowuje się na przykład matka chroniąca dziecko koszyem siebie.

      Usuń
  4. Słodycz na którą warto było tyle czekać <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że musieliście czekać, to wyłącznie moja wina. Napisałem pierwsze pięć stron, potem epilog. Trudno mi było zapełnić lukę w tekście. Więcej tak nie zrobię :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Cudowne. Przez chwilę się bałam, że Josh umarł albo za chwilę umrze. Było tyle zwrotów akcji i miałam mnóstwo teorii, ale nigdy nie wpadłabym na takie zakończenie. Jest piękne. Całe opowiadanie jest bardzo realistyczne. Ludzkie rozterki, problemy, wybory,... Kitsune, skąd bierzesz te wszystkie pomysły? Wszystko wygląda jakbyś miał niezwykłe doświadczenie w takich sprawach. Życzę weny i miłych wakacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :)
      Jeśli chodzi o inspiracje, to oczywiście wplatam w opowiadania moje własne doświadczenia, chociaż z porwaniem i amnezją nie miałem jeszcze do czynienia :D Mój sekret polega na tym, że jestem dobrym obserwatorem. Piszę o tym, o czym sam chciałbym czytać. I tyle :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  6. WOW! Brawo lisie! *bije brawo* Tego to chyba nikt się nie spodziewał. Nigdy nie wpadłabym na to że kochanek Rona stoi za porwaniem :o
    Ostatnia wypowiedź Johna przed epilogiem praktycznie zwaliła mnie z nóg. Śmiać się? Płakać?

    Wegi
    Ps. Nowe opowiadanie! Biegnę czytać *>*

    OdpowiedzUsuń
  7. Co ten Tristan tak matkuje i tatkuje? Oj, bo niebezpieczne, bo delikatne etc. W życiu nie chciałabym być ze swoją mamą/tatą [kto co lubi].
    Tcsss *syczy niezadowolona* Dlaczego nie mogę napisać niczego tak pozytywnego, jak moje poprzedniczki robiące to już wcześniej? No cusz... Fajne odpowiadanie.
    Fak, nie umiem wylewać z siebie niedokończonych pokładów słodyczy, cukru, tęczy i innych fekaliów.
    Ale doceniam cały włożony przez Ciebie wysiłek w stworzenie tej historii. Mimo wielu, wprawiających w dyskomfort...... Ciiiii. Nic nie mówię. Było dobrze. Wszystko było dobrze.
    Taaaak... To miłe dla ucha (oka) słowo. Było DOBRZE. Czy trzeba dodawać coś więcej?

    OdpowiedzUsuń
  8. Jednak trzeba coś dodać.
    Tyle zamieszania powstało wokół tematu ślubu i wesela, poczym otrzymujemy praktyczny Brak Jakiegokolwiek (mojego ukochanego) Opisu i Szczegółów.
    No kurde, no! Będę się czepiać, będę.
    Odnoszę wrażenie, iż akcja została źle rozlokowana na przestrzeni rozdziałów. Innymi słowy, przesunąłeś złoty środek, skupiłeś się zbytnio na pewnych kwestiach, zapominając o pozostałych. Nie twierdzę, że któryś z wątków został całkiem porzucony na pastwę losu, gdyż nie była to powieść a la Katarzyna Bonda, w której pojawia się od groma wątków całkiem zbędnych.
    Chyba zbytnio skupiłeś się na przygotowaniu do ślubu, jakoby sam ślub był mniej ważny. Nie wspominając już nic o zepchniętej na drugi plan problematyce porywacza.
    Oj tam, marudzę sobie. Nie zwracaj uwagi.
    Tylko te opisy... *wzdycha bezradnie*
    Dobranoc, idę słuchać dźwięków poranka (Утро - ciekawe czy ktoś łapie żart)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krytykując mnie zapominasz o jednym, drobniutkim szczególe - otóż ja nie jestem PISARZEM. Pierwsze opowiadanie, które napisałem, powstało od razu na potrzeby bloga. Opublikowałem je, chociaż sam do końca nie miałem pojęcia, co z tego wyniknie. Uczę się. Dużo czytam, ale prawda jest taka, że wszystko sprowadza się do jednego - trzeba więcej pisać. Właśnie dlatego historie są różnorodne (tak mi się przynajmniej wydaje), bo chcę próbować różnych rzeczy. Porównując moje opowiadania z książkami zawodowych pisarzy, którzy mają za sobą pomoc wydawnictwa, profesjonalnych edytorów i kto wie co jeszcze, zawsze będę stał na przegranej pozycji. Z resztą tu nawet nie o to chodzi. Idź na inne blogi i zobacz co tam się dzieje. Każdy jest inny, ma inną wrażliwość. Jeśli historia jest interesująca, to znajdzie swoich odbiorców nawet wtedy, jeśli tonie w błędach i niedociągnięciach. Takie jest moje zdanie.

      Tristan jest opiekuńczy, bo zaszła w nim zmiana. Był skrzywdzony i obrażony, a tymczasem z ofiary przemienił się w kata. Gdyby nie jego lekkomyślne postępowanie, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Po części to on jest tytułowym Zdrajcą, bo zawiódł ukochanego.
      Nie opisywałem wesela, bo akcja toczyła się z perspektywy Tristana, dla którego sama uroczystość nie była istotnym wydarzeniem. Zależało mu na tym, by Josh się z nim związał, a przez to nie miał jak od niego uciec. Dopiął swego. Poza tym mówimy o ślubie facetów. Wierz mi, my nie spędzamy życia na planowaniu tego wyjątkowego dnia. Nie zastanawiamy się latami jak mają wyglądać koronki i kryształki, jak upiąć włosy. To strata czasu.
      O porywaczu też nie mogłem za dużo napisać, bo Tristan go nie znał. Nie wiedział, że Ron jest zakochany. Nic nie wiedział. Josh wprost przeciwnie. Niestety amnezja zrobiła swoje.
      Na swoją obronę dodam jeszcze, że trudno jest pisać po kawałku. Dodając poszczególne rozdziały, nie możesz zmienić tego, co było. Gdybym miał możliwość, to może najpierw napisałbym całość, na spokojnie zastanowił się, czy wszystko wydaje mi się spójne, a dopiero potem zaczął publikować. Problem polega na tym, że Czytelnicy musieliby czekać kilka miesięcy, aż ukończyłbym pracę. Dodając po rozdziale, godzę się z tym, że czasami w połowie opowiadania wpadam na lepszy pomysł, ale nie mogę go zrealizować, bo akcja posunięta jest za daleko. Czasami to trudne wybory, które trzeba podejmować szybko, by pojawił się chociaż jeden rozdział w tygodniu. Dlatego zachęcam Wszystkich, by sami spróbowali napisać choć jedno opowiadanie, które doprowadzą do końca. Zazwyczaj "weny" wystarcza na kilka rozdziałów, a potem następuje znudzenie, rozpoczęcie innej historii, i jeszcze jednej. Nie znam wielu blogów, na których można przeczytać kilka ukończonych opowiadań. Owszem, to daje satysfakcję, ale kosztuje sporo pracy i wysiłku.

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Odnoszę wrażenie, iż powstała tutaj na tyle silna grupa fanowska, by mogła ona wytrzymać x czasu bez rozdziałów. Choć myślę, że kilka miesięcy to lekka przesada, nie musimy od razu otrzymywać gotowca.
      Wybaczam kwestię porywacza. Przepraszam, z jakiegoś nieznanego mi powodu nie pomyślałam o tym, że historia opowiedziana jest przez narratora pierwszoosobowego, który wszechwiedzący nie jest.
      Pragnę Cię także poinformować, iż znam tylko dwa blogi prowadzone przyzwoitym językiem. Drugi blog autorstwa rehab-e i, pewnie nie znasz, bo mało popularne, Opowiadania Yaoi Boys Love. Wierz mi lub nie, ale przewróciłam internet do góry nogami, robiąc przy tym niezły bajzel, w poszukiwaniu czegoś, co nie rani mojego zmysłu estetycznego.
      A w temacie samej istoty pisania: preferuję tworzyć scenariusze filmowe i teatralne. Gdy skończę, wyślę Ci scenariusz do "Herr Mannelig". Moje poprzednie dzieła po prostu się nie nadają :P Żywię też nadzieję, że nie znajdzie nikt tych tzw. "filmów" powstałych w czasach gimnazjum... Porażka reżyserska.

      Usuń
  9. Kitsune, najpierw trochę dziegciu: "każe" - ktoś wydaje polecenia, "karze" - ktoś kogoś - nazwijmy to - przywołuje do porządku :) Przeczytaj epilog jeszcze raz XDDD
    I teraz trochę lukrecji: przesympatyczne zakończenie i całkowicie w Twoim stylu - absolutnie nieprzewidywalny zwrot akcji :) Jak zwykle namieszałeś, ale to już taka Twoja lisia natura... :) MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Nie zauważyłem tego błędu, bo przeczytałem epilog tylko raz :D
      No cóż, taki już jestem i tak zamierzam pisać. Inne opowiadania też takie będą :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  10. Ok. Umarłam z zazdrości. Brawo królu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego z zazdrości?

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. O Twój talent. Nie dorastam Ci do pięt ;-)

      Usuń
    3. Bądźmy obiektywni. Do bycia dobrym jeszcze mi brakuje, a ilu jest lepszych... Konkurencja spora, a wszyscy tylko czekają na jakiekolwiek potknięcie. Lubię pisać, ale czasami jest trudno. Piszesz nieźle. Działaj dalej :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  11. Cóż ja nie patrzę na innych jak na konkurencję. Piszę bo lubię, a to, że nie umiem - inna bajka ;). Ja tylko podziwiam i zazdroszczę. Dziękuję. Zamierzam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam,
    no to pięknie ładnie wszystko się teraz wyjaśniło, za tą całą sytuacją stał Randal i były kochanek Rona...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam,
    uroczo, Tristian wywiózł Josha, i tak te postanowienia...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  14. Panie, fajne :) Trochę mnie nie przekonuje do końca charakter postaci, ale generalnie bardzo mrau i miau :D No i nikt nie umarł :D Rozważałeś sequel dla Rona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozważałem, bo ta historia nie zyskała sympatii Czytelników.
      Jeśli o mnie chodzi, to jestem bardzo zadowolony z tego opowiadania. Wyszło lepiej niż oczekiwałem.

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Mi się Ron bardzo spodobał, ludzie go nie lubią, bo tak pokierowałeś fabułą :) A jak dla mnie to jest bardzo intrygujący. Opowiadanie super, wcale się nie dziwę, żeś zadowolony :)

      Usuń
  15. Omg, to było niesamowite, świetna historia, pięknie napisana, ileż emocji, po prostu wow

    OdpowiedzUsuń