„Zdrajca”
- Tristan... Znowu
mamy kłopoty... - zaczyna ostrożnie, choć wyraźnie widzę, iż jest bardzo
wzburzony.
- Mów. Gorzej już
chyba nie będzie.
- Będzie. Josh zaginął.
- Zaginął?! -
podrywam się ze swojego miejsca i biegnę do naszej sypialni. Nie ufam już
nikomu. Sam muszę to sprawdzić. Bezradny Ron podąża moim śladem. Wielkie łóżko,
w którym spał mój ukochany, jest puste. - Josh...
- Przysięgam, że
nie wiem, jak to się stało. Przez cały czas pracowałem w kuchni. Ochrona
pilnowała wind. Prawdopodobnie skorzystał ze schodów przeciwpożarowych. Ubrał
czapkę z daszkiem i wydostał się za bramę, nie wzbudzając niczyich podejrzeń - przyjaciel relacjonuje mi przebieg zdarzeń.
- Nie wierzę, po
prostu nie wierzę...
- Nasi ludzie go szukają.
Nie mógł odejść daleko – zapewnia mnie.
- Ile go nie ma? -
siadam na łóżku, bo wydaje mi się, że moje nogi nie utrzymają ciężaru ciała.
- Prawie dwie
godziny - Ron spogląda na zegarek.
- Dlaczego nie
obudziłeś mnie wcześniej? – rzucam mu wściekłe spojrzenie.
- Bo dowiedziałem
się chwilę przed tobą. Co teraz? Domyślasz się, gdzie mógł pójść? - mężczyzna siada obok
mnie. W mieszkaniu panuje przerażająca cisza. Staram się zebrać myśli, lecz mam
pustkę w głowie.
- Nie.
- Znajdziemy go! - chciałbym podzielać gorliwość Rona, ale jestem w rozsypce.
- Josh mnie
nienawidzi. To z mojego powodu uciekł - załamuję się.
- Nie opowiadaj
bzdur. Kilkanaście godzin temu został twoim mężem! Poza tym gdzie miałby pójść?
Nie ma żadnej rodziny, nikogo, kto by go przygarnął...
- Jeśli coś mu
się stanie, to...
- Nic mu się nie
stanie! Mówiłem ci już, że go znajdziemy! Potrzebujemy jakiegoś planu, punktu
zaczepienia, czegokolwiek, co... - przerywa nam dźwięk mojego telefonu.
- To Tanner -
informuję go. - Halo? Znaleźliście mojego męża?! - ściskam urządzenie drżącą
dłonią.
- Jeszcze nie -
mężczyzna nie traci czasu na formalności.
- Więc na co czekacie?!
Jeśli Josh znowu zostanie porwany...
- Spokojnie, panie
Wood. Proszę się nie denerwować – jeśli jeszcze ktoś powtórzy przy mnie ten
frazes, to przysięgam, że mu przyłożę.
- Może pan sobie
wsadzić w tyłek te dobre rady! Macie przeszukać całe miasto, jeśli to będzie
konieczne! Josh jeszcze dziś ma do mnie wrócić!
- Robimy co w
naszej mocy. Proszę się wziąć w garść, bo mam do pana kilka ważnych pytań –
profesjonalny ton detektywa nie działa na jego korzyść. Mam mu wiele do
powiedzenia, lecz priorytetem jest dla mnie powrót ukochanego. Niekompetencją
zatrudnionych przeze mnie ludzi zajmę się później. - Informator twierdzi, że sprawa
pańskiego męża może być powiązana ściśle związana z panem Hortonem.
- To jakiś żart,
tak? - mój wzrok mimowolnie kieruje się w stronę Rona. Znam go od bardzo dawna.
Jest dla mnie jak rodzony brat, ale jeśli skrzywdzi Josha, nie daruję mu.
- Pan Horton jest
teraz z panem, prawda?
- Tak –
potwierdzam, coraz bardziej zdenerwowany.
- Wolałbym rozmowę
w cztery oczy, nie przez telefon.
- W takim razie
spotkajmy się w pańskim biurze – proponuję detektywowi.
- Rozumiem. Czekam
na pana – rozłącza się.
- Wiedzą już coś
nowego? – Ron wyrywa mnie z zamyślenia.
- Jeszcze nie.
Muszę pojechać do Tannera – wycofuję się
do sypialni po kluczyki i dokumenty od samochodu.
- Pojadę z tobą –
determinacja mojego wspólnika, który jeszcze do niedawna krzywił się na każdą
wzmiankę o Joshu, a teraz chce mi pomagać w poszukiwaniach, wydaje mi się coraz
bardziej podejrzana.
- Nie! –
powstrzymuję go dość ostro. Jeśli to on za tym stoi, powinienem go jak
najszybciej odciąć.
- Tristan,
spokojnie… Odnajdą go, zobaczysz… - odwracam się i spoglądam mu prosto w oczy.
Nie ucieka wzrokiem. Wprost przeciwnie. Wydaje się szczery.
- Wolałbym, abyś
został w domu. Josh znowu ci ufa. Może tu wróci. Proszę, poczekaj tu, dobrze? –
czuję się okropnie, snując te wszystkie podejrzenia. Z drugiej jednak strony od
samego początku jedynie Ron wiedział o wszystkim. Był przy mnie po naszym
rozstaniu i potem, gdy Josh cudem się odnalazł. Robi mi się niedobrze na samą
myśl, że ma z tym coś wspólnego.
- Jak chcesz. Tylko
zadzwoń do mnie, gdy czegoś się dowiesz, ok?
- Zadzwonię,
obiecuję – wsiadam do windy i od razu wykręcam numer Dennisa.
- Panie Wood, nie
wiemy nic nowego - jasnowłosy ochroniarz jest równie zdenerwowany, jak ja.
- Gdzie jesteś? -
nie chcę tracić czasu na jego tłumaczenie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie.
- W terenie. Przeszukujemy
dzielnicę.
- Potrzebuję kogoś,
kto popilnuje mojego wspólnika. Dyskretnie popilnuje – dodaję z naciskiem, by
dobrze mnie zrozumiał.
- Randy się tym
zajmie.
- Powiedz mu, że ma
mnie na bieżąco informować i nie spuszczać Rona z oczu nawet na chwilę, jasne?
- Tak, panie Wood.
Wsiadam do
samochodu i odpalam silnik. Jazda do centrum nie zajmuje mi wiele
czasu. W agencji od razu wypatruję Tannera, który razem ze mną udaje się do
jednego z przeszklonych pomieszczeń, w którym jeszcze nigdy nie byłem.
- Co pan wie o
powodach, dla których pan Horton targnął się na swoje życie? – mężczyzna podchodzi do
komputera, który leży na stole i zaczyna przeszukiwać pliki.
- Co to ma
wspólnego z Joshem?! I dlaczego pańscy ludzie nie potrafili go upilnować?! - daję upust swojej frustracji.
- Panie Wood, wiem,
co pan czuje, jednak to bardzo ważne. Co pan Horton powiedział panu o tej sprawie? - detektyw drąży sprawę.
- Niewiele –
przywołuję w pamięci rozmowę, którą odbyliśmy w szpitalu. – Od czasu do czasu
wspominał, że nie układa mu się z żoną. Nie zdziwiło mnie, gdy postanowili się
rozwieść.
- Pan Horton miał
romans – mężczyzna ewidentnie dawkuje mi informacje, aby jak najwięcej ze mnie
wyciągnąć.
- Ron bezustannie
miewał romanse – odbijam piłeczkę.
- Panie Wood,
proszę potraktować sprawę poważnie i powiedzieć całą prawdę. Jest pan jedyną
osobą, która może skonfrontować informacje, które przekazał mi nasz człowiek –
Tanner krzyżuje ręce na piersi, czekając na mój ruch.
- Niewiele mówił, a
ja nie pytałem. Leżał w szpitalu z pociętymi nadgarstkami. To nie był
odpowiedni moment na zwierzenia. Wspomniał jedynie, że ta osoba próbowała go
okraść, ale nic z tego nie wyszło.
- Wie pan o kim
mówił?
- Nie.
- Panie Wood… Znowu
pan zaczyna? – czujny detektyw znacząco unosi brew w górę. Na jego twarzy mocno
odbija się zmęczenie. Ma rację, ukrywanie prawdy nie ma sensu.
- To był inny
mężczyzna. Ponoć spotykali się od roku. Nic więcej nie wiem – zrezygnowany
wtajemniczam obcego z życie jednej z najbliższych mi osób.
- No dobrze, w
takim razie moja kolej. Pan Horton romansował z jednym z klientów dobrze panu
znanego adwokata, Neala Randala. Reprezentował go w sprawie rozwodowej i tak się
poznali.
- Neal dzwonił do
mnie zaraz po ślubie! To on porwał Josha! - szybko łączę fakty.
- Groził panu?
- Nie. Chciał
złożyć życzenia. To było krótko przed tym, jak Ron wywiózł Josha z wyspy.
- Pan Randal nadal
przebywa za granicą. Jeden z moich ludzi śledzi go od chwili, gdy zgłosił się
pan do mojej agencji. Nie wydaje mi się, by miał cokolwiek wspólnego z
porwaniem, choć jego nagłe wzbogacenie się nie świadczy na jego korzyść.
- Czyli znowu nic
nie wiadomo! – zaczynam nerwowo krążyć po pomieszczeniu.
- Myli się pan.
Marc D. Forster, czyli były kochanek pana Hortona – spogląda na ekran
komputera, by podzielić się ze mną zebranymi informacjami – z wykształcenia
jest inżynierem, lecz nie odniósł żadnych większych sukcesów. Dodatkowo został
przyłapany na zdradzie, więc rozwód kosztował go naprawdę sporo. Miał więc
motyw, by próbować okraść pańskiego wspólnika.
- Nie rozumiem, co
to ma wspólnego ze mną lub Joshem?!
- Intuicja
podpowiada mi, że trzeba mu się bliżej przyjrzeć – mój rozmówca odpowiada monosylabami. Męczy mnie ta gra.
- Mój mąż zaginął,
choć pańscy ludzie mieli nie spuszczać go z oczu, rzuca pan bezpodstawne
podejrzenia na mojego wspólnika , a na dodatek tłumaczy wszystko intuicją?! –
wybucham, wyżywając się na krześle, które popycham na podłogę. – Żądam
konkretów! W przeciwnym wypadku gwarantuję panu, iż jest to wasza ostatnia
sprawa! Użyję wszystkich moich wpływów, by zmieść pana agencję z powierzchni
ziemi. Czy wyrażam się jasno? – cedzę przez zęby.
- Panie Wood,
proszę mi nie grozić. Rozwiązanie wydaje się być na wyciągnięcie ręki.
- Więc proszę ją
wyciągnąć! Zrobić cokolwiek! Czy pan rozumie, że porywacz już dwukrotnie mógł
go zabić?! Szczerze wątpię, że jeśli znajdzie go przed nami, to okaże Joshowi
współczucie czy miłosierdzie. Nie mogę go stracić… Nie mogę… - głos mi się
łamie.
- Musimy koniecznie
porozmawiać z pańskim wspólnikiem – decyduje Tanner, sięgając po swoją torbę, do
której wkłada komputer.
W czasie drogi do apartamentowca,
detektyw przez cały czas rozmawia przez telefon. Jego agenci bezustannie składają mu
meldunki. Tylko na temat Josha milczą jak zaklęci.
Zaskoczony Ron od
wejścia posyła mi pytające spojrzenie.
- Nic nie wiem –
wchodzę do salony i siadam na sofie. – Pan detektyw ma do ciebie kilka pytań.
- Do mnie? – dziwi
się mój wspólnik, zerkając na towarzyszącego mi mężczyznę. – Nie wiem, gdzie poszedł Josh. O
wszystkim powiedziałem już Tristanowi…
- Chodzi nam o
pańskiego kochanka, pana Forstera – Tanner nie daje się zaskoczyć i od razu
atakuje.
- O Marca? A co on
ma z tym wspólnego?! – na samo wspomnienie jego imienia twarz Rona przybiera
nieco zbolały wyraz. Zarówno dla niego, jak i dla mnie, rozgrzebywanie
przeszłości nie należy do przyjemnych.
- Podejrzewam, że
to on stoi za porwaniem - detektyw odsłania swoje karty.
- Co takiego?! –
Ron z wrażenia siada obok mnie. – Marc miałby porwać Josha? Przecież to nie ma
sensu. Ledwo go znał. Widzieli się zaledwie kilka razy.
- Josh o was
wiedział? – zszokowany tymi rewelacjami, czekam na jego wyjaśnienia.
- Pomagał Randalowi
w przygotowaniach do procesu. Sprawa ciągnęła się kilka miesięcy. Przez ten
czas zostaliśmy parą. Przyłapał nas, gdy się całowaliśmy. Poprosiłem go o
dyskrecję, więc nic nikomu nie powiedział.
- Czy pan Forster
pytał pana o Josha? Interesował się kim jest, albo gdzie mieszka? –
niestrudzony Tanner postanawia dalej drążyć temat.
- Nie musiał. Zna
pan Tristana na tyle, by zauważyć, że jest bardzo zaborczy, prawda? Gdy tylko
mógł, nie odstępował Josha na krok. Czekał na niego, aż skończy pracę. Odwoził
go do sądu. Ciągle wokół niego krążył, obsypując prezentami i spełniając
zachcianki, o których ten nie zdążył jeszcze pomyśleć.
- Nie kryliśmy się
z naszym związkiem – potwierdzam, nieco speszony. To prawda, chciałem by
wszyscy wiedzieli, że jest mój. Wydawało mi się, że w ten sposób zapewnię mu
bezpieczeństwo. Mając mnie, nie był samotnym chłopakiem, bez rodziny i
pieniędzy. Miał dom i kogoś, kto kochał go bezgranicznie mocno. Gdyby nie
zdrada, ta idylla trwałaby do dzisiaj.
- A czy wiedział o
projekcie, który został wam ukradziony?- to pytanie jest celnie wymierzone w mojego wspólnika. Ron przez chwilę
zastanawia się nad odpowiedzią. Po jego minie widzę, co za chwilę odpowie…
- Wiedział –
potwierdza cicho. – Szczegóły były tajne, lecz spotykaliśmy się tak często, że
prawdopodobnie wspomniałem o tym raz, czy dwa. Przepraszam, Tristan. Sam wiesz,
że pieniądze mnie nakręcają. Cieszyłem się, że wkrótce zawładniemy rynkiem.
Kochałem go i ufałem mu. Myślałem, że spędzimy ze sobą resztę życia… - mój wspólnik podciąga
rękawy koszuli i przygląda się bliznom. W tym samym czasie detektyw spogląda na
wyświetlacz swojego telefonu.
- Moi agenci sprawdzili
jego adres. Ponoć wyprowadził się ze swojego mieszkania dwa miesiące temu.
- Często wspominał,
że chce je sprzedać. Zazwyczaj spotykaliśmy się w domu, który należał do jego
byłej żony. Odziedziczyła go po rodzicach. Choć mieszka w innym stanie, po
rozwodzie nie chciała go sprzedawać. Nie miała także nic przeciwko, by Marc z
niego korzystał – Ron dzieli się z nami szczegółami dotyczącymi poprzedniego związku, o
których wcześniej nie miałem pojęcia. - Myśli pan, że Josh pojechał do Marca?
- Proszę mi podać
adres. Sprawdzimy to.
- Jadę z panem! –
podrywam się ze swojego miejsca, gotowy do drogi.
- To nie jest dobry
pomysł, panie Wood - Tanner gasi moje zapędy. - . Poinformuję pana o…
- Już postanowiłem
– przerywam mu.
- Ja też jadę –
decyduje Ron. – Jeśli to Marc za tym wszystkim stoi, chcę tam być i usłyszeć co
powie.
- Panowie, to nie
wycieczka krajoznawcza, a my nie jedziemy na herbatkę. Pan Forster może być
uzbrojony. Nie jestem w stanie zagwarantować wam bezpieczeństwa – Tanner
podchodzi do tego bardzo poważnie. Skoro tak, nie może mnie tam zabraknąć.
- Proszę się mną
nie przejmować – bagatelizuję jego przestrogi. Josh może mnie potrzebować. Nie
zawiodę go. – Ron?
- Dobrze znam
Marca. Jeśli ma coś wspólnego z porwaniem, mogę się przydać. – Detektyw kręci
głową z niedowierzania. Dobrze wie, że nie pozwolimy się spławić. Wychodzimy z
nim przed budynek i wsiadamy do jednego z dwóch czarnych samochodów terenowych.
Towarzyszy nam Randy, który siada z przodu. W drugim wozie znajduje się jego
brat oraz kilku innych agentów, których nie znam. Jasnowłosy ochroniarz sięga
po swoją broń i sprawdza magazynek. Tanner przegląda ostatnie wiadomości.
Wyjeżdżamy za miasto. Okolica rzeczywiście jest tu raczej spokojna.
Poszczególne domy usytuowane są na sporych, ogrodzonych masywnymi płotami działkach.
Najbliżsi sąsiedzi nie są w stanie wychwycić niczego podejrzanego dzięki sporym
odległościom, zwłaszcza jeśli coś złego dzieje się w środku budynku. Poza tym
jest końcówka listopada. Jeśli właściciele nie są obecnie w pracy, najpewniej
grzeją się przed kominkiem, bo aura nie sprzyja przebywaniu na zewnątrz. Jest
brzydko i szaro. Zaczyna padać śnieg, pomieszany z deszczem. Rozumiem dlaczego
Ron i jego kochanek lubili się tu spotykać. Jeśli Marc zwabił tu Josha, nikt
się nie zorientuje. Będzie mógł go krzywdzić do woli. Niech tylko spróbuje go
tknąć… Zaciskam mocno dłonie w pięści. Ron udziela kierowcy wskazówek, aż w
końcu dostrzegamy niepozorny, piętrowy budynek, schowany za drewnianym płotem.
- Znam kod, więc
możemy wejść do środka.
- Zanim to zrobimy…
– Tanner łapie mojego wspólnika za ramię, gdy ten rusza w kierunku bramy –
macie się trzymać z tyłu, jasne? Żadnego udawania bohaterów, wychodzenia przed
szereg. Zwłaszcza pan, panie Wood –
przypomina nam.
- Idźmy już –
niecierpliwię się. – Tracimy tylko czas. – Agenci wyciągają broń i rozchodzą
się w obie strony. Ron podchodzi do tylnych drzwi i odblokowuje alarm. Tanner
naciska na klamkę. Wchodzimy do niewielkiej kuchni. Na jednej z szafek leży
papierowa torba, z której ktoś wyciągnął tylko część produktów spożywczych. W
zlewie dostrzegam kilka kubków po kawie. Randy dotyka ekspresu.
- Jest letni –
informuje nas szeptem. To oznacza, że Marc nadal tu jest. Ron wydaje się nieco
blady. Przełyka głośno ślinę. Na pierwszy rzut oka widać, jak wiele kosztuje go
ewentualne spotkanie ze swoim byłym kochankiem.
Trzech z agentów
udaje się na piętro, a my sprawdzamy parter.
- Na górze czysto –
odzywa się cichy głos w słuchawce detektywa.
- Jest jeszcze
piwnica – wtrąca się niedoszły samobójca. – Są tam dwa pomieszczenia. Siłownia
i… W sumie trzy. Za stołem bilardowym jest taka niewielka komórka.
- Schodzimy na dół
– decyduje Tanner, otwierając drzwi. Wstrzymuję oddech. Wyraźnie słyszę dźwięk
odbijających się od siebie kuli bilardowych oraz serwis informacyjny kanału
czwartego… - Pan Forster? – detektyw zachowuje zimną krew, celując do
nieznajomego z pistoletu.
- Kim panowie są? –
wysoki, ciemnowłosy mężczyzna unosi na nas władczy wzrok. Ma niebieskie oczy o
bardzo intensywnym odcieniu. Wygląda na zwykłego biznesmena, który oddaje się
swoim ulubionym rozrywkom. Postawny, umięśniony i z pewnością nie mający więcej
niż dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. – Ron? Co tutaj robisz? –
choć dobrze udaje, nie wygląda na zaskoczonego naszym widokiem.
- Marc… Jak mogłeś…
- mój przyjaciel nie kryje rozczarowania.
- Dopiero teraz zorientowałeś
się, że to ja? A ponoć jesteś taki spostrzegawczy… - wybucha cichym śmiechem.
Dłużej tego nie zniosę! Ten typ bezczelnie się z nas naigrywa!
- Gdzie jest Josh?!
– rzucam się w jego stronę, ignorując ostrzeżenia agentów, którzy w ostatniej
chwili odciągają mnie od tej wrednej kreatury.
- Biedny, mały
Josh… - Marc odkłada kij na stół i zbliża się do mnie powolnym krokiem. Próbuję
się wyrwać Randiemu i jego koledze, ale mocno mnie trzymają.
- Wypuść go, bo
pożałujesz! – odgrażam się.
- Doprawdy? –
krzyżuje ręce na piersi i rzuca mi nienawistne spojrzenie. – Nie było ci go
żal, gdy przebywał u mnie w gościnie. Skąd taka zmiana?
- Porwałeś Josha?!
– oburza się mój wspólnik.
- Porwałem? To nie
brzmi zbyt dobrze… Powiedzmy, że pożyczyłem go sobie na trochę. Gdybyś zapłacił
okup, mój drogi Tristanie… Nie masz nic przeciwko, że będę ci mówił po imieniu,
prawda? Josh tygodniami powtarzał twoje imię. Do ostatniej chwili był święcie
przekonany, że zapłacisz. Zawiodłeś go. Bardzo go zawiodłeś…
- O czym ty mówisz,
do jasnej cholery?! Skoro chciałeś pieniędzy, trzeba było się ze mną
skontaktować! Dałbym tyle, ile chcesz! Oddałbym wszystko!
- Zostawiłem ci
trzy listy z żądaniem okupu oraz wytycznymi. Ani razu nie pojawiłeś się w
wyznaczonym miejscu. Dlaczego? – wydaje się być bardzo zainteresowany moją
odpowiedzią.
- Nigdy ich nie
dostałem, przysięgam! Wypuść go! Zapłacę ile zechcesz! – jego zimne,
sadystyczne spojrzenie każe mi szybko działać. Nie dbam o to, czego zażąda.
Josh ma do mnie wrócić cały i zdrowy.
- Nie dostałeś
moich listów? – dziwi się, po czym wybucha śmiechem. Fakt, iż nie dostałem
anonimów bawi go do tego stopnia, że w kącikach jego oczu pojawiają się łzy,
które wyciera pośpiesznie dłonią. – Wybaczcie… Dawno się tak nie naśmiałem –
chrząka, poważniejąc. – Okazuje się, że nasz drogi Neal wyprowadził nas
wszystkich daleko w pole.
- Neal? Co on ma z
tym wspólnego? – to wszystko wydaje się nie mieć sensu. Przecież to nie Randal
stoi za porwaniem. Dlaczego Marc próbuje podzielić się z nim winą?
- Po waszych minach
widzę, że nic nie rozumiecie. Nie będę was dłużej trzymał w niepewności. Mecenas
poprowadził moją sprawę rozwodową. Problem polegał na tym, że to nie pierwszy
raz, gdy mi pomagał. Byłem mu winny sporą sumę pieniędzy, których nie miałem.
Poprosił mnie o pomoc przy dość delikatnej sprawie, jaką była kradzież pewnego
bezcennego komputera…
- Projekt
Tristana?! To ty go ukradłeś?! – Ron otwiera szeroko usta, nie wiedząc co
powiedzieć.
- Spokojnie, nie
irytuj się tak i daj mi dokończyć – Marc wycofuje się w kierunku fotela, na
którym wygodnie się rozsiada. – Proszę, usiądźcie. Będzie wam wygodniej –
wskazuje nam sofę po swojej prawej stronie. – Dobrze wiecie, że stąd nie ma
innej drogi wyjścia. Zapewniam was, że nie mam wrogich zamiarów. Jak widzicie,
nie mam także broni – obraca się, by pokazać, iż niczego nie chowa za plecami.
Detektyw Tanner kiwa głową na swoich ludzi, by nie ruszali się z miejsc. – Jak
chcecie – mężczyzna opiera się wygodnie i przymyka powieki. – Ron, proszę, nie
patrz tak na mnie. To prawda, że nasz związek nie do końca był szczery i
uczciwy. Wykorzystałem cię, przyznaję, jednak dobrze się razem bawiliśmy.
Proszę, nie miej mi tego za złe. Neal od samego początku wskazywał ciebie, jako
najsłabsze ogniwo całej operacji. Wydawało mu się, że sprzedaż projektu
przyniesie mu krocie. Nieco się przeliczył. Im dłużej ze sobą przebywaliśmy,
tym lepiej cię znałem. Otwierałeś się przede mną, mówiłeś o rodzinie,
przyjaciołach, Tristanie… Dokładnie sprawdziłem zarówno twojego przyjaciela,
jak i jego rodziców… Mały Josh, który był jego oczkiem w głowie, zdawał się
znacznie smakowitszym kąskiem… Przerobiłem kilka zdjęć i wrzuciłem do telefonu.
Reakcja zaborczego i zazdrosnego Tristana była do przewidzenia. Jeszcze tego
samego dnia wyrzucił chłopaka na bruk. Wysiadłem z samochodu udając, że byliśmy
umówieni. Josh mnie znał. Widział nas razem. Obiecałem, że podwiozę go do
ciebie, bo nie miał gdzie się podziać. Naiwnie liczył, że jego ukochany nieco
się uspokoi, a wtedy to nieporozumienie zostanie wyjaśnione i znowu wszystko
będzie tak, jak przedtem. I pewnie tak by było gdyby nie fakt, że nie pojawiłeś
się w wyznaczonym miejscu – świdruje mnie wzrokiem. - Nie ufałem posłańcom. To
Neal miał podrzucić ci anonim. Czekałem dwie godziny! – podnosi głos. - Josh
też czekał, zamknięty w bagażniku mojego samochodu… Bardzo się wtedy
zdenerwowałem. Gdy wróciliśmy do domu z niczym, pobiłem go do nieprzytomności.
Bałem się, czy chłopak z tego wyjdzie, był w tak kiepskim stanie. Randal
przekonał mnie, że powinienem odczekać i zwiększyć stawkę. Tak też zrobiłem. W
międzyczasie on spieniężył wasz projekt. Nie zarobił na nim dużo. Jakieś
żałosne drobne… - parska zniesmaczony. –
W każdym razie na drugie spotkanie też nie przyszedłeś… - spogląda na mnie
wymownie. – Torturowanie go było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem…
- Dość! – nie mogę
tego słuchać. Jeśli on natychmiast nie przestanie, to…
- Tristanie… Cieszę
się, że dane nam było spotkać się i porozmawiać na tak neutralnym gruncie –
Marc wydaje się zupełnie nieporuszony. Ton jego głosu jest spokojny i
opanowany. Mówi o torturowaniu mojego ukochanego z taką łatwością, jakby
opowiadał o czymś zwyczajnym. – Często zastanawiałem się jaki jesteś, co
sprawiło, iż Josh był gotowy na wszystko, bylebym tylko nie zrobił ci żadnej
krzywdy. Błagał mnie, abym go bił, rozumiesz? Błagał mnie… Tak bardzo cię
kochał. Szkoda mi było patrzeć, jak stopniowo tracił siły, a potem świadomość.
Postanowiłem dać ci ostatnią szansę. Dałem Randalowi nowe żądanie okupu. Gdy
nie przyszedłeś, chciałem go zabić, a ciało wrzucić do rzeki, albo spalić.
Przygotowałem sobie metalowy pręt. Uderzyłem go raz, potem drugi. Nie
zareagował. Był już jedną nogą na tamtym świecie. Zrobiło mi się go żal. Do
ostatniej chwili wierzył, że wyciągniesz go z tego piekła, które mu zgotowałem.
Stracił nadzieję w chwili, gdy mnie zobaczył. Nie mogłem znieść jego smutnego,
tępego spojrzenia. Postanowiłem więc podrzucić go gdzieś, gdzie inni mieli
zrobić to za mnie, ale los chciał inaczej – zaciera ręce z zadowolenia. – Tak
się składa, że wystarczył jeden telefon i chłopak rzucił wszystko, by ruszyć ci
na ratunek. Nic nie musiałem robić. Przyszedł do mnie z własnej woli. Co prawda
wspomniałem o tym, że jeśli się nie pojawi, zabiję cię. Blefowałem, przyznaję.
Chciałem mieć go u siebie. Liczyłem na to, że powiesz o wszystkim przyjacielowi
i on również rzuci się Joshowi na pomoc. Uważałem was za pazernych, bo nie
chcieliście podzielić się ze mną pieniędzmi. Nie sądziłem, że Neal maczał w tym
palce, lecz czy zemsta nie należy do cierpliwych? Wreszcie dostanę to, co od
początku powinno być moje.
- Gdzie jest Josh?!
Zabieraj sobie co tylko zechcesz! Masz mi go natychmiast oddać! – wrzeszczę jak
opętany. Tyle miesięcy żyłem w kłamstwie. Zdradzony… Oszukany… Josh… Dlaczego?
Dlaczego to zrobiłeś?
- Oddam. Obiecuję,
że tym razem nic mu nie zrobię. Pozwolę ci trochę ochłonąć i skontaktuję się w
wami za kilka dni.
- To wykluczone!
Jeśli chcesz pieniędzy, oddasz mi go dzisiaj!
- Potrzebuje czasu,
by spokojnie przemyśleć, do którego kraju chcę się udać. Muszę też pozamykać
różne inne sprawy. Przygotować się do wyjazdu, chyba sami rozumiecie… - wstaje
ze swojego miejsca i przeciąga się. Agenci Tannera od razu unoszą lufy
pistoletów w jego stronę.
- Chłopcy, chłopcy…
Odłóżcie to, bo jeszcze komuś stanie się krzywda. Przecież sami widzicie, że
jestem człowiekiem dialogu. Powtarzam, że nikomu nic się nie stanie, pod
warunkiem, że pozwolicie mi stąd wyjść, a za kilka dni moje konto zostanie
dofinansowane tłuściutkim przelewem.
- Na mnie nie licz
– odzywa się Ron, pewnym siebie tonem.
- Co powiedziałeś?
– na twarzy Marca pojawia się grymas niezadowolenia.
- Dobrze słyszałeś.
Nie zamierzam dzielić się pieniędzmi ze zdrajcą. Brzydzę się takimi jak ty. Kto
raz oszukał, zawsze będzie kłamać. Jestem pewny, że los Josha już dawno został
przesądzony, a może już nie żyje… - ciśnienie gwałtownie idzie mi w górę, bo
jak do tej pory, nie brałem takiej opcji pod uwagę. Josh miałby nie żyć? Nie,
to niemożliwe!
- Ron – syczę – ty
chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Mylisz się.
Dobrze to przemyślałem – przez lata wspólnej pracy udało się nam wypracować
wspólny system, dzięki któremu wiem, kiedy mam się wycofać i pozwolić mu
wypłynąć na szerokie wody. Determinacja i to specyficzne spojrzenie, które
dedykowane jest pewnym okolicznościom… Ron chce, nie, on żąda, abym pozwolił mu
przejąć stery… - Nie warto poświęcać dorobku całego życia na kupowanie kota w
worku. Usłyszeliśmy dość, aby zamknąć ciebie i Randala na długie lata w
więzieniu. Przestępcy gospodarczy nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Dostaniecie
co najmniej po dziesięć lat – zakłada nogę na nogę. – Do tego porwanie,
zabójstwo ochroniarza… Nie wygrzebiesz się z tego.
- Tristanie… - Marc
traci rezon i szuka u mnie wsparcia.
- Ron ma rację. Co
mi po martwym chłopaku, skoro mogę powetować sobie dwa lata ciężkiej pracy.
- Wyjątkowo
perfidnie nas oszukaliście, więc nie będziecie mogli liczyć na zwolnienie
warunkowe – Ron każdym zdaniem dokłada Marcowi jeszcze bardziej.
- A Josh? Zapewniam
was, że żyje! – mężczyzna wpada w panikę.
- Proszę tak nie
stać i wezwać policję – zwracam się do Tannera.
- Jest pan pewny? –
dopytuje. Pewnie uważa mnie za egoistę i sknerę, który ceni pieniądze wyżej niż
życie ukochanego męża. Nie znasz mnie, detektywie. Po prostu wiem, komu mogę
zaufać, a komu nie.
- Tak – przytakuję.
Agenci wyciągają kajdanki, które natychmiast zapinają na nadgarstkach
zaskoczonego Marca.
- Będziesz tego
gorzko żałować! Masz jego krew na rękach! – krzyczy donośnym głosem, gdy Randy
i Dennis wyprowadzają go na zewnątrz.
- Mam nadzieję, że
wiesz co robisz – podbiegam do Rona, trzęsąc się ze zdenerwowania.
- Chodź ze mną! –
wybiega na górę, kierując się do drzwi, prowadzących go ogrodu. – Na tyłach domu
jest stara studnia. Tam ukrył Josha!
- A jeśli nie? –
odzywa się Tanner, który nie opuszcza nas na krok.
- Kiedyś Marc
powiedział mi, że najlepszymi kryjówkami są najbardziej oczywiste miejsca,
których nikt nie sprawdza. Przechwalał się, że był zmuszony schować się tam,
gdy do jego domu zapukali wierzyciele. Wtedy uznałem to za żart, lecz po tym co
dziś usłyszałem wiem, że mówił prawdę.
Przydomowy ogród,
pod wpływem deszczu i śniegu, zmienił się w grząski, bagnisty teren.
Przedzieramy się między wysokimi krzakami.
- To gdzieś tutaj –
Ron gorączkowo szuka włazu, który porośnięty został mchem i darnią. Rzucam się
na ziemię i metr po metrze, staram się wymacać odpowiednie miejsce. W końcu
wyczuwam metalową pokrywę, którą z trudem unoszę.
- Josh?! – krzyczę,
ściągając z siebie kurtkę. Przejście jest wąskie. Tanner wyciąga z kieszeni
niewielką latarkę, za pomocą której próbuje dostrzec, czy mój mąż jest w
środku.
- Co robisz?!
Poczekaj na ludzi ze sprzętem! – mój przyjaciel próbuje mnie powstrzymać, gdy
opuszczam się do środka.
- Nic mi nie będzie
– zapewniam go, starając się wymacać podłoże i chowając jednocześnie latarkę
Tannera do kieszeni spodni.
- Marc wspominał,
że studia nie była głęboka, ale… - przypomina sobie. Tyle mi wystarczy. Gotowy
na wszystko, skaczę w dół. – Tristan! – jego krzyk odbija się głuchym echem od
betonowych kręgów. - Nic ci nie jest?
- W porządku –
odpowiadam mu. Moje kostki ugrzęzły w mule, co utrudnia mi odzyskanie
równowagi. Mimo to udaje mi się dosięgnąć do kieszeni i by wspomóc się latarką.
Niewielka wiązka światła praktycznie ginie w mroku. Studnia okazuje się znacznie
szersza, niż mi się to wydawało. Rozglądam się we wszystkie stron. Kierowany
instynktem podchodzę do czegoś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak większa
gruda błota.
- Josh! – podbiegam
do nieprzytomnego męża, którego z trudem wypatrzyłem. – Ron, znalazłem go!
Szybko, wezwij pomoc!
- Ratownicy są już
w drodze – odpowiada mi.
- Josh, skarbie,
słyszysz mnie? – obejmuję nieprzytomnego męża ramionami. Ma związane ręce i
dygocze z zimna. – Proszę, otwórz oczy. Za chwilę nas stąd zabiorą… Wytrzymaj
jeszcze chwilę… - staram się go nieco rozgrzać, lecz na niewiele się to zdaje.
- Tristan… -
szepcze po chwili.
- Jestem tutaj. Nie
bój się.
- Uciekaj… Uciekaj,
bo on cię zabije… - szepcze, po czym bezwładnie osuwa się z powrotem w moje
ramiona.
Akcja ratownicza
wydaje mi się ciągnąć w nieskończoność. Strażacy muszą powiększyć niewielki
właz, by wyciągnąć nas na powierzchnię. Nawet na sekundę nie wypuszczam
czarnowłosego z objęć, by ciągle czuł moją obecność. W końcu po blisko godzinie
zostajemy uratowani.
Karetka zabiera nas
do szpitala. Lekarze zadręczają mnie badaniami, a policja pytaniami. Ron walczy
jak lew, by jedni i drudzy dali mi święty spokój. Bardzo przemarzłem, lecz
gorący prysznic i czyste ubrania szybko stawiają mnie na nogi. Mój mąż nie ma
tyle szczęścia. Spędził w tym bagnie kilka godzin. Jego osłabiony organizm od
razu poddaje się zapaleniu płuc. Mija kilka dni, zanim odzyskuje przytomność.
Nie odstępuję jego łóżka nawet na chwilę, czekając aż się obudzi. Robi to
bardzo niechętnie. Unosi powieki i spogląda na mnie wymęczonym wzrokiem.
- Mój skarbie… -
ostrożnie dotykam jego policzka.
- Tristan… Co to za
miejsce? – nie jest w stanie unieść głowy, bo jest tak słaby.
- Jesteś w
szpitalu.
- Nie mogę oddychać
– przykłada dłoń do klatki piersiowej.
- Wiem. To wkrótce
minie – nie potrafię oderwać od niego wzroku. Mogłem go stracić na zawsze…
- Tristan… -
powtarza moje imię. – Musisz… - marszczy brwi. Mówienie sprawia mu trudność.
- Cii… Wszystko
będzie dobrze – głaszczę go po włosach.
- Nie będzie. Już nigdy
nie będzie… - łzy zaczynają spływać po jego policzkach.
- Błagam, nie… -
ścieram je opuszkami. Nie mogę znieść, gdy tak cierpi.
- Idź stąd.
- Wyganiasz mnie? –
to ostatnia rzecz, jaką spodziewałem się usłyszeć.
- On powiedział…
Znaczy Marc powiedział, że… - atak silnego kaszlu znacznie pogarsza jego stan.
- Marc i Randal
trafili do więzienia i długo stamtąd nie wyjdą. Ron i ja tego dopilnujemy.
- To dobrze… - ponownie
zaczyna się dusić. – A teraz idź sobie…
- Nigdzie się stąd
nie ruszę. Będę tu cały czas, aż odzyskasz siły i wrócisz ze mną
do domu.
- Ja nie mam domu…
- głos mu się łamie.
- Masz. Wiem, że to
wszystko moja wina, ale wynagrodzę ci to, co się stało, przysięgam! – zapewniam
go gorliwie. – Oskarżyłem cię o coś, czego nigdy nie zrobiłeś, a ty… Tak mi
przykro, kochanie… Tak bardzo mi przykro… - sam zaczynam płakać, wspominając
straszne rzeczy, których dopuścił się Marc względem mojego ukochanego.
- To już nie jest ważne –
odzywa się Josh, po dłuższej chwili milczenia.
- Masz rację.
Teraz, gdy jesteśmy małżeństwem, to…
- Tristan, ja chcę
rozwodu – pozbawia mnie złudzeń.
EPILOG
Mija dokładnie
tydzień od chwili, gdy rozpoczęła się nasza podróż poślubna. Piękna pogoda,
biały piasek, turkusowa woda… i mój obrażony mąż. Nie chciał przyjeżdżać. W
sumie nie pytałem go o zdanie. Odczekałem aż zaśnie i zabrałem do samolotu.
Tutaj jest zdany tylko na mnie. Pomimo ochrony, która bez przerwy go pilnowała,
bezustannie powtarzał jedno i to samo zdanie. Chwila nieuwagi i mógłby wcielić
ten straszliwy plan w życie. Nasz rajski zakątek oddalony jest od cywilizacji.
By się stąd wydostać, musiałby wezwać helikopter. Nie zrobi tego, bo nie wie,
gdzie schowałem telefon. Zaopatrzenia wystarczy na najbliższe trzy miesiące.
Zostaniemy tu tak długo, aż mi wybaczy, ale nic na to nie wskazuje. Obecnie
Josh karze mnie milczeniem. Odzywa się tylko do Cynamona, który wiecznie kręci się przy jego boku. Leżą sobie razem na łóżku w sypialni dla gości, do której nie mam
wstępu.
- Zjesz coś? –
pytam męża, opierając się o framugę. Nie reaguje. Nie raczy na mnie nawet spojrzeć.
Ma przymknięte powieki, choć nie śpi. Drapie rudzielca za uchem. Kot wydaje się
przeszczęśliwy. Mruczy cicho, ocierając się o jego szczupłe palce, gdy tylko
zaprzestaje go pieścić. – Skarbie, nie musimy rozmawiać, jeśli nie chcesz, ale
dochodzi druga, a ty nie jadłeś jeszcze śniadania – wypominam mu.
- Wyjdź stąd i
zostaw mnie samego.
- Josh… - Słyszę to
bezustannie „wyjdź”, „nie dotykaj”, „nie chcę”, „nie będę jadł”. Nie wiem skąd
się we mnie biorą te niewyczerpane pokłady cierpliwości. Dawno temu powinienem
przełożyć go przez kolano i wybić z głowy te głupoty. Tymczasem wzdycham cicho
i próbuję dalej. Prędzej czy później pozwoli mi się obłaskawić.
- Powiedziałem
wyjdź! – ignoruję chłód, którym mnie odpycha. Wiem także, czemu nie je. W nocy
znowu śniły mu się koszmary. Krzyczał przez sen, a gdy go obudziłem, odepchnął
mnie i spędził kilka godzin spacerując samotnie po plaży. Czasy, gdy pozwalał się tulić i tak ufnie zasypiał w moich
ramionach, wydają mi się takie odległe…
- Skarbie…
- Nie nazywaj mnie
tak! Mówiłem ci, że chcę rozwodu!
- A ja ci mówiłem,
że go nie dostaniesz, więc nie proś o niemożliwe.
- Ja cię nie
proszę, lecz żądam! – mój mąż siada na łóżku, wściekły niczym osa, choć jego fochy już
dawno przestały na mnie działać. Uśmiecham się wyrozumiale. To minie, a wtedy
znowu usłyszę, że bardzo mnie kocha. Tylko to się dla mnie liczy.
- Wyglądasz słodko,
gdy udajesz nadąsanego.
- Ja nie udaję… A z
resztą… - wstaje z posłania i próbuje mnie minąć, lecz w ostatniej sekundzie blokuję
mu przejście ręką. – Cofnij się… - syczy.
- Nie mam ochoty –
nasza zabawa w kotka i myszkę sprawia mi przyjemność. Jest jak gra wstępna. Mój
ukochany codziennie mnie dręczy, a ja mu
na to pozwalam, ciesząc się przy tym jak dziecko.
Josh łapie mnie za
rękę. Nic z tego. Jestem od niego znacznie silniejszy. Nie potrafię się
powstrzymać i mocno go obejmuję. Tak dawno nie trzymałem go w ramionach.
Potrzebuję go. Potrzebuję jego ciepła i bliskości…
- Puszczaj! –
szarpie się. – Słyszałeś?! Nie życzę sobie, abyś mnie dotykał!
- Proszę… Tylko na
chwilę… Bardzo za tobą tęsknię i… - szepczę w jego włosy. Jego ciało jest takie
drobniutkie. Muszę być bardzo delikatny, by przypadkowo nie zrobić mu krzywdy.
Dość się wycierpiał z mojego powodu.
Ku mojemu
zdziwieniu, chłopak nieco się uspokaja. Wtula twarz w zagłębienie mojej szyi.
Wydaje się być wyczerpany i zmęczony.
- Przestań ze mną
walczyć. Poddaj mi się, a ja wszystkim się zajmę – błagam go.
- Nie…
- Przecież tego
właśnie chcesz. Potrzebujesz mnie równie mocno, jak ja ciebie – przesuwam
opuszkami po jego wymizerniałym, bladym policzku.
- Nie potrzebuję…
- Mój mały
wojownik. Zawsze walczysz do końca – pochylam się nad nim, by go pocałować.
- Nie chcę tego –
przykłada palce do moich ust.
- Jeszcze kilka dni
temu byłeś gotowy poświęcić życie, by mnie ochronić, więc nie kłam. Kochasz
mnie i chcesz, abym cię całował, dotykał… - biorę go na ręce i zanoszę do
łóżka. Przytomnieje, otwierając szeroko oczy.
- Nie będę się z
tobą kochać!
- Nie musisz. Po
prostu pozwól mi tu być. Troszczyć się o ciebie. Jesteś zmęczony, głodny…
Potrzebujesz mojej opieki.
- Nie jestem
głodny.
- To zamknij oczy i
odpocznij – zatapiam palce w jego kruczoczarnych włosach.
- Tristan… Ja…
- Śpij, mój piękny.
Zamknij oczy i śpij.
- Nie odchodź –
mamrocze sennie.
- Nie odejdę. Będę
cię tulił i pilnował, by nic złego ci się nie śniło.
Błękitnooki budzi
się późnym popołudniem. Unosi zaspane powieki i spogląda na mnie z dziwnym
wyrazem twarzy. Sięgam po dłoń, którą
pocierał oczy i całuję ją z miłością. Splatam ściśle nasze palce, by nie mógł
cofnąć ręki.
- Nadal nosisz
obrączkę - zauważa, uciekając ode mnie wzrokiem.
- Nigdy jej nie
zdejmę – zapewniam go. – Razem z nią dałeś mi swoje serce.
- Nie chcę tego
słuchać – przerywa mi zniecierpliwiony.
- Chcesz – łapię go
za oba nadgarstki i pochylam się nad nim, by nie miał możliwości uciec. –
Kochasz mnie. Nie walcz z tym. Sam widzisz, jak nas to spala.
- Chcę rozwodu, już
postanowiłem!
- Postanowiłeś?
Przestraszyłeś się więzi, która nas łączy, ale ja nie dam ci uciec. Nie tym
razem! To, co cię spotkało, było strasznym przeżyciem. Ponoszę za to pełną
odpowiedzialność. Jednak nie zmienia to faktu, że bardzo się kochamy i nie
umiemy bez siebie żyć.
- Boję się… -
wyznaje w końcu.
- Wybacz mi, ukochany… - powolutku zmniejszam odległość między naszymi ustami. Chłopak
przymyka powieki. Jego wargi drżą, gdy muskam je swoimi. Nieśmiały, ale jakże
słodki pocałunek. Josh uwalnia swoje ręce i obejmuje mnie za szyję.
- Zakochałem się w
tobie już dwa razy. Nie umiesz odpuścić, co? – uśmiecha się do mnie pierwszy
raz od bardzo dawna.
- Nigdy z ciebie
nie zrezygnuję. Kocham cię tak bardzo mocno. – By przypieczętować swoje słowa,
wyciągam z kieszeni spodni porzuconą przez niego obrączkę. Mój mąż bierze ją do
ręki i uważnie ogląda.
- Co tu jest
napisane? – dopiero teraz zauważa, iż kazałem wygrawerować pewien napis po
wewnętrznej stronie.
- „Najdroższy.
Najukochańszy. Na zawsze mój” – recytuję z pamięci najważniejsze słowa, które
idealnie opisują moją miłość do niego. – Powinienem też dodać, że najsłodszy,
najcudowniejszy…
- Przestań.
- Nie przestanę.
Jesteś dla mnie wszystkim. Całym moim światem. Ubóstwiam cię.
- Tristan… -
kolejny raz chce mi przerwać, lecz powtórnie łączę nasze usta.
- Daj mi jeszcze
jedną szansę. Ostatnią… - z czułością dotykam jego policzka, zaznaczając
kciukiem wychudzone kości policzkowe.
- Muszę to
przemyśleć. A poza tym – zerka na mnie ze złośliwym uśmieszkiem na ustach –
spiszemy pewną umowę. Jeśli nie dotrzymasz postanowień, to…
- Znowu odzywa się
w tobie prawnik – zaczynam się śmiać, tuląc go do siebie. – Dobrze wiesz, że
zrobię co zechcesz. Możesz mnie prosić o wszystko.
- Przestaniesz
sterować moim życiem. Pozbędziesz się ochrony. Będziesz mnie najpierw pytał o
zdanie, a dopiero później decydował. Koniec z wpychaniem we mnie jedzenia –
wylicza jednym tchem.
- Ta lista nie ma
końca! – żalę się.
- Owszem, ma. Chcę
pracować jako konsultant w agencji detektywistycznej.
- Konsultant… -
czuję gorzkie ukłucie porażki. – A co ze mną i Ronem? Miałeś nam pomagać.
- I będę. Skończę
studia, a potem zajmę się waszą firmą, tak jak to planowaliśmy. Polubiłem także
nowe zajęcie i nie chcę z niego rezygnować. To fajna zabawa.
- Zabawa… -
chciałbym powiedzieć mu wiele o niebezpieczeństwach, które są konsekwencją jego
nieprzemyślanych wyborów, ale gryzę się w język. – Jest coś jeszcze?
- Tristan, ja nie
żartuję. Nie dam się omotać po raz trzeci – ostrzega mnie.
- Jeśli obiecam, że
spełnię twoje żądania, założysz obrączkę i przestaniesz wspominać o rozwodzie?
– upewniam się.
- Tak.
- To może jakiś
okres przejściowy? Nie zmienię się z dnia na dzień – staram się wynegocjować
dla siebie jak najlepsze warunki.
- To jednorazowa
oferta. Drugiej takiej nie będzie.
- Zgadzam się – sam
nie wierzę w to, co mówię. Bez ochrony? Praca w agencji? I co jeszcze? On jest
taki bezbronny. Nie mogę się na to zgodzić! „Nie możesz go też stracić”
podpowiada rozsądek.
- Dziękuję –
uśmiecha się tak, że zapiera mi dech w piersi.
- Pozwól – sięgam
po jego dłoń, na którą ponownie wkładam złoty krążek. – Obiecaj, że więcej jej
nie zdejmiesz. To dla mnie bardzo ważne.
- Obiecuję.
Przecież to symbol mojej miłości – zaskoczony, unoszę na niego wzrok. – Kocham
cię, mój mężu.
- Nigdy wcześniej
tak do mnie nie powiedziałeś – jego słowa na nowo rozpalają płomień w moim
sercu.
- Zacznij się
przyzwyczajać, bo zamierzam to często powtarzać – chichocze. – Chociaż technicznie
rzecz biorąc, nie jestem jeszcze w pełni twój.
- Nie?
- Ominęła nas noc
poślubna… – przypomina mi.
- Nie szkodzi. Za
chwilę to nadrobimy – zaczynam całować go po twarzy.
- Tristan,
zapomniałem o najważniejszym – powstrzymuje moje starania. – Do listy
obowiązków musimy koniecznie dopisać, że masz być najlepszym mężem, a nasze
wspólne życie…
- Wiem, jakie
powinno być nasze życie. Przysięgam, że będziesz ze mną szczęśliwy.
- Nie liczą się
słowa, lecz czyny. Udowodnij, jak bardzo mnie kochasz – prowokuje mnie.
- Czego sobie
życzysz, mój piękny? Dla ciebie zrobię wszystko – by wyprzedzić jego słowa,
wsuwam dłonie pod materiał koszulki, którą na sobie ma.
- Jestem głodny.
Przyniesiesz mi kolację do łóżka?
- Kolację? – dziwię
się. – Jeszcze nie jadłeś śniadania.
- Jestem
rozpieszczony. Zacznę od deseru – przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje.
Koniec
I nareszcie znamy zakończenie :D
OdpowiedzUsuńTyle akcji - było na co czekać ^^
Z całego serca chcę pogratulować Ci ciężkiej pracy i oby dalsze opowiadania i książki były tak zajefajne jak te teraz, osobiście przeczytałam każde opowiadanie 2 razy i czekam na więcej :)
Bardzo Ci dziękuję :) Starałem się do samego końca :)
UsuńWiem, że długo to trwało, ale tym razem nieco przedobrzyłem i w pierwszej kolejności napisałem epilog, którego z początku zupełnie nie planowałem. Poza tym samego tekstu jest ponad 20 stron. Napisanie tego wszystkiego zajęło mi mnóstwo czasu. Jednak przy dobrych wiatrach, jeszcze dzisiaj postaram się wrzucić pierwszy rozdział nowego opowiadania :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
Twój Kitsune
Skąd u Ciebie taki powtarzajacy się motyw, że same kocha, chcę mieć partnera, wręcz zmusza uke do bycia ze sobą... A uke zawsze najpierw nie chce... potem też nie chce i jest tak manipuowane, że w końcu chce, potem znowu nie chce, jest zmuszanie... A same oczywiście mimo wszystko nie pod!daje się, nie zostawia swojego uke, ktory jest na nie... i w końcu uke mowi tak i happy end!
OdpowiedzUsuńNie zrozum mnie źle to nie jest krytyką, bo lubię Twoje opowiadania, ale przez to stają się takie troche monotematyczne i tak jakby tylko okoliczności się zmieniały...
Może Autor i resztą czytelników widzi to inaczej... I ja z chęcią poznam ten punkt widzenia.
Anona
Rozumiem Twój punkt widzenia. Uważam jednak, że schemat typu "spotkali się i są szczęśliwi" jest nudny i mało realny. Nie znam nikogo, kto się zakochuje i żyje sobie szczęśliwie, bez żadnych problemów. Lubię pisać w taki sposób i pewnie dalej będę to robić, bo sprawia mi to przyjemność. Wiem, że nie każdemu się to spodoba. Do tego dochodzi fakt, że ja nadal uczę się pisania, szukam własnego stylu i sposobu, w jaki chciałbym kreować wymyśloną przez siebie rzeczywistość. Prędzej czy później to się uda, albo i nie :D
UsuńDziękuję za Twoje zdanie. Nie mam nic przeciwko temu, abyście dzielili się ze mną swoim przemyśleniami. Bez problemu można mnie krytykować i wytykać błędy. Nie będę się obrażał :)
Twój Kitsune
Wiesz jak się cieszę z takiej A nie innej odpowiedzi? W sensie z tego, że umiesz przyjąć takie słowa na klatę i nie urazilam Cię w żaden sposób :)
UsuńI oczywiście pisz w sposób, który sprawia Ci przyjemność, a ja mimo mojego marudzenia z chęcią poczytam kolejne opowiadania.
I to prawda, ze opowiadania, w których wszystko się układa i jest super są nudne i takie nierealistyczne.
Anona
To ważne, gdy odbiorcy są szczerzy, a nie piszą same cukierkowe laurki, a za plecami śmieją się z autora. Nie chciałbym być w takiej sytuacji. To nic przyjemnego.
UsuńPierwszy rozdział nowego opowiadania już jest. Zapraszam :D
Twój Kitsune
Jakoś mnie nie zaskoczyło to zakończenie. Ciekawe nie powiem, ale czegoś mi tu brakowało. Josh jak na prawnika to jest głupi... jak mógł pojechać do tego gostka... no masakra naprawdę. Podobał mi się Ron w tym rozdziale. Fajnie, że nie załamał się przy spotkaniu byłego. To ma wielki plus. Co by tu jeszcze dodać. Oczywiście Cynamon rządzi ^^
OdpowiedzUsuńA mnie nie zaskoczyło, że nie jesteś zaskoczona.
UsuńMarc zmusił Josha do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Chłopak zrobił to, co uważał za stosowne, by ochronić ukochanego. Zakochani ludzie nie zawsze myślą racjonalnie.
Twój Kitsune
To nie kwestia głupoty czy miłosci. Josh jako osoba maltretowana przez długi czas nie jest wstanie ocenić prawidłowo sytułacji, zwłaszcza kiedy sobie przypomniał, a osobą dzwoniącą jest jego kat. Myślę, że Kitsune wspaniale oddaje w tym opowiadaniu kwestie psychologiczne. Porywacz zakożenił w Joshu instynkt ochrony Tristana, który tkwił w nim bardzo głęboko. Tak zacgowuje się na przykład matka chroniąca dziecko koszyem siebie.
UsuńSłodycz na którą warto było tyle czekać <3<3<3
OdpowiedzUsuńTo, że musieliście czekać, to wyłącznie moja wina. Napisałem pierwsze pięć stron, potem epilog. Trudno mi było zapełnić lukę w tekście. Więcej tak nie zrobię :D
UsuńTwój Kitsune
Cudowne. Przez chwilę się bałam, że Josh umarł albo za chwilę umrze. Było tyle zwrotów akcji i miałam mnóstwo teorii, ale nigdy nie wpadłabym na takie zakończenie. Jest piękne. Całe opowiadanie jest bardzo realistyczne. Ludzkie rozterki, problemy, wybory,... Kitsune, skąd bierzesz te wszystkie pomysły? Wszystko wygląda jakbyś miał niezwykłe doświadczenie w takich sprawach. Życzę weny i miłych wakacji.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
UsuńJeśli chodzi o inspiracje, to oczywiście wplatam w opowiadania moje własne doświadczenia, chociaż z porwaniem i amnezją nie miałem jeszcze do czynienia :D Mój sekret polega na tym, że jestem dobrym obserwatorem. Piszę o tym, o czym sam chciałbym czytać. I tyle :)
Twój Kitsune
WOW! Brawo lisie! *bije brawo* Tego to chyba nikt się nie spodziewał. Nigdy nie wpadłabym na to że kochanek Rona stoi za porwaniem :o
OdpowiedzUsuńOstatnia wypowiedź Johna przed epilogiem praktycznie zwaliła mnie z nóg. Śmiać się? Płakać?
Wegi
Ps. Nowe opowiadanie! Biegnę czytać *>*
Co ten Tristan tak matkuje i tatkuje? Oj, bo niebezpieczne, bo delikatne etc. W życiu nie chciałabym być ze swoją mamą/tatą [kto co lubi].
OdpowiedzUsuńTcsss *syczy niezadowolona* Dlaczego nie mogę napisać niczego tak pozytywnego, jak moje poprzedniczki robiące to już wcześniej? No cusz... Fajne odpowiadanie.
Fak, nie umiem wylewać z siebie niedokończonych pokładów słodyczy, cukru, tęczy i innych fekaliów.
Ale doceniam cały włożony przez Ciebie wysiłek w stworzenie tej historii. Mimo wielu, wprawiających w dyskomfort...... Ciiiii. Nic nie mówię. Było dobrze. Wszystko było dobrze.
Taaaak... To miłe dla ucha (oka) słowo. Było DOBRZE. Czy trzeba dodawać coś więcej?
Jednak trzeba coś dodać.
OdpowiedzUsuńTyle zamieszania powstało wokół tematu ślubu i wesela, poczym otrzymujemy praktyczny Brak Jakiegokolwiek (mojego ukochanego) Opisu i Szczegółów.
No kurde, no! Będę się czepiać, będę.
Odnoszę wrażenie, iż akcja została źle rozlokowana na przestrzeni rozdziałów. Innymi słowy, przesunąłeś złoty środek, skupiłeś się zbytnio na pewnych kwestiach, zapominając o pozostałych. Nie twierdzę, że któryś z wątków został całkiem porzucony na pastwę losu, gdyż nie była to powieść a la Katarzyna Bonda, w której pojawia się od groma wątków całkiem zbędnych.
Chyba zbytnio skupiłeś się na przygotowaniu do ślubu, jakoby sam ślub był mniej ważny. Nie wspominając już nic o zepchniętej na drugi plan problematyce porywacza.
Oj tam, marudzę sobie. Nie zwracaj uwagi.
Tylko te opisy... *wzdycha bezradnie*
Dobranoc, idę słuchać dźwięków poranka (Утро - ciekawe czy ktoś łapie żart)
Krytykując mnie zapominasz o jednym, drobniutkim szczególe - otóż ja nie jestem PISARZEM. Pierwsze opowiadanie, które napisałem, powstało od razu na potrzeby bloga. Opublikowałem je, chociaż sam do końca nie miałem pojęcia, co z tego wyniknie. Uczę się. Dużo czytam, ale prawda jest taka, że wszystko sprowadza się do jednego - trzeba więcej pisać. Właśnie dlatego historie są różnorodne (tak mi się przynajmniej wydaje), bo chcę próbować różnych rzeczy. Porównując moje opowiadania z książkami zawodowych pisarzy, którzy mają za sobą pomoc wydawnictwa, profesjonalnych edytorów i kto wie co jeszcze, zawsze będę stał na przegranej pozycji. Z resztą tu nawet nie o to chodzi. Idź na inne blogi i zobacz co tam się dzieje. Każdy jest inny, ma inną wrażliwość. Jeśli historia jest interesująca, to znajdzie swoich odbiorców nawet wtedy, jeśli tonie w błędach i niedociągnięciach. Takie jest moje zdanie.
UsuńTristan jest opiekuńczy, bo zaszła w nim zmiana. Był skrzywdzony i obrażony, a tymczasem z ofiary przemienił się w kata. Gdyby nie jego lekkomyślne postępowanie, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Po części to on jest tytułowym Zdrajcą, bo zawiódł ukochanego.
Nie opisywałem wesela, bo akcja toczyła się z perspektywy Tristana, dla którego sama uroczystość nie była istotnym wydarzeniem. Zależało mu na tym, by Josh się z nim związał, a przez to nie miał jak od niego uciec. Dopiął swego. Poza tym mówimy o ślubie facetów. Wierz mi, my nie spędzamy życia na planowaniu tego wyjątkowego dnia. Nie zastanawiamy się latami jak mają wyglądać koronki i kryształki, jak upiąć włosy. To strata czasu.
O porywaczu też nie mogłem za dużo napisać, bo Tristan go nie znał. Nie wiedział, że Ron jest zakochany. Nic nie wiedział. Josh wprost przeciwnie. Niestety amnezja zrobiła swoje.
Na swoją obronę dodam jeszcze, że trudno jest pisać po kawałku. Dodając poszczególne rozdziały, nie możesz zmienić tego, co było. Gdybym miał możliwość, to może najpierw napisałbym całość, na spokojnie zastanowił się, czy wszystko wydaje mi się spójne, a dopiero potem zaczął publikować. Problem polega na tym, że Czytelnicy musieliby czekać kilka miesięcy, aż ukończyłbym pracę. Dodając po rozdziale, godzę się z tym, że czasami w połowie opowiadania wpadam na lepszy pomysł, ale nie mogę go zrealizować, bo akcja posunięta jest za daleko. Czasami to trudne wybory, które trzeba podejmować szybko, by pojawił się chociaż jeden rozdział w tygodniu. Dlatego zachęcam Wszystkich, by sami spróbowali napisać choć jedno opowiadanie, które doprowadzą do końca. Zazwyczaj "weny" wystarcza na kilka rozdziałów, a potem następuje znudzenie, rozpoczęcie innej historii, i jeszcze jednej. Nie znam wielu blogów, na których można przeczytać kilka ukończonych opowiadań. Owszem, to daje satysfakcję, ale kosztuje sporo pracy i wysiłku.
Twój Kitsune
Odnoszę wrażenie, iż powstała tutaj na tyle silna grupa fanowska, by mogła ona wytrzymać x czasu bez rozdziałów. Choć myślę, że kilka miesięcy to lekka przesada, nie musimy od razu otrzymywać gotowca.
UsuńWybaczam kwestię porywacza. Przepraszam, z jakiegoś nieznanego mi powodu nie pomyślałam o tym, że historia opowiedziana jest przez narratora pierwszoosobowego, który wszechwiedzący nie jest.
Pragnę Cię także poinformować, iż znam tylko dwa blogi prowadzone przyzwoitym językiem. Drugi blog autorstwa rehab-e i, pewnie nie znasz, bo mało popularne, Opowiadania Yaoi Boys Love. Wierz mi lub nie, ale przewróciłam internet do góry nogami, robiąc przy tym niezły bajzel, w poszukiwaniu czegoś, co nie rani mojego zmysłu estetycznego.
A w temacie samej istoty pisania: preferuję tworzyć scenariusze filmowe i teatralne. Gdy skończę, wyślę Ci scenariusz do "Herr Mannelig". Moje poprzednie dzieła po prostu się nie nadają :P Żywię też nadzieję, że nie znajdzie nikt tych tzw. "filmów" powstałych w czasach gimnazjum... Porażka reżyserska.
Kitsune, najpierw trochę dziegciu: "każe" - ktoś wydaje polecenia, "karze" - ktoś kogoś - nazwijmy to - przywołuje do porządku :) Przeczytaj epilog jeszcze raz XDDD
OdpowiedzUsuńI teraz trochę lukrecji: przesympatyczne zakończenie i całkowicie w Twoim stylu - absolutnie nieprzewidywalny zwrot akcji :) Jak zwykle namieszałeś, ale to już taka Twoja lisia natura... :) MB
Dzięki :) Nie zauważyłem tego błędu, bo przeczytałem epilog tylko raz :D
UsuńNo cóż, taki już jestem i tak zamierzam pisać. Inne opowiadania też takie będą :)
Twój Kitsune
Ok. Umarłam z zazdrości. Brawo królu.
OdpowiedzUsuńDlaczego z zazdrości?
UsuńTwój Kitsune
O Twój talent. Nie dorastam Ci do pięt ;-)
UsuńBądźmy obiektywni. Do bycia dobrym jeszcze mi brakuje, a ilu jest lepszych... Konkurencja spora, a wszyscy tylko czekają na jakiekolwiek potknięcie. Lubię pisać, ale czasami jest trudno. Piszesz nieźle. Działaj dalej :)
UsuńTwój Kitsune
Cóż ja nie patrzę na innych jak na konkurencję. Piszę bo lubię, a to, że nie umiem - inna bajka ;). Ja tylko podziwiam i zazdroszczę. Dziękuję. Zamierzam.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńno to pięknie ładnie wszystko się teraz wyjaśniło, za tą całą sytuacją stał Randal i były kochanek Rona...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witam,
OdpowiedzUsuńuroczo, Tristian wywiózł Josha, i tak te postanowienia...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Panie, fajne :) Trochę mnie nie przekonuje do końca charakter postaci, ale generalnie bardzo mrau i miau :D No i nikt nie umarł :D Rozważałeś sequel dla Rona?
OdpowiedzUsuńNie rozważałem, bo ta historia nie zyskała sympatii Czytelników.
UsuńJeśli o mnie chodzi, to jestem bardzo zadowolony z tego opowiadania. Wyszło lepiej niż oczekiwałem.
Twój Kitsune
Mi się Ron bardzo spodobał, ludzie go nie lubią, bo tak pokierowałeś fabułą :) A jak dla mnie to jest bardzo intrygujący. Opowiadanie super, wcale się nie dziwę, żeś zadowolony :)
UsuńOmg, to było niesamowite, świetna historia, pięknie napisana, ileż emocji, po prostu wow
OdpowiedzUsuń