środa, 4 lipca 2018

mpreg 41

„Bezsenne Noce


Zabieram z szafki kluczyki oraz mój portfel. Odblokowuję alarm w mercedesie i pomagam Eli wsiąść do auta. Dociskam pedał gazu praktycznie do podłogi, by jak najszybciej znaleźć się daleko od domu.
- Max, nie szalej tak! – upomina mnie jasnowłosy.
- Mie martw się. Jesteś świetnym kierowcą. Poza tym nie ma opcji, abym świadomie naraził cię na niebezpieczeństwo – przechwalam się.
- Powiesz mi, gdzie jedziemy? – dopytuje Króliczek.
- Mam dosyć siedzenia w domu. Ty z pewnością też, prawda? Niedaleko stąd jest wielkie centrum handlowe. Muszę kupić kilka rzeczy, a ty mi doradzisz – wtajemniczam go w moje plany. – Spędzamy ze sobą za mało czasu. Pomyślałem więc, że wyrwiemy się na kilka godzin. Będzie fajnie – dodaję po chwili, choć nie brzmi to zbyt przekonywująco.
- Mogłeś mi wcześniej powiedzieć – Eli z niezadowoleniem wydyma wargi. - To dlatego od rana zachowujesz się tak dziwnie? – dociekliwie drąży temat.
Właśnie dlatego muszę się o ciebie troszczyć. Jesteś młodziutki i nie masz pojęcia o zasadzkach, czyhających na takie niewinne istotki. Powód tak naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się to, że będziemy mogli dalej cieszyć się swoim towarzystwem. Daleko od oślizgłego potwora, który wypełzł z pensjonatu i liczył, że zapoluje na moim terytorium. Nic z tego, Freddy! Szkoda, że nie zobaczę twojej miny, gdy okaże się, że zabrałem Eli. No cóż, nie można mieć wszystkiego…
- Nie chciałem psuć niespodzianki – kłamię na poczekaniu. Nastolatek szybko godzi się z losem i w milczeniu obserwuje wielkie krople deszczu, z którymi walczą wycieraczki.
Największe w okolicy centrum handlowe znajduje się półtorej godziny drogi od domu rodziców i podzielone jest na specjalne sektory. Naszym celem jest sekcja z najdroższymi sklepami. Antyki, meble produkowane na specjalne zamówienie, tkaniny sprowadzane z Dalekiego Wschodu… Znajduje się tam naprawdę wiele niebanalnych rzeczy, których nie uświadczy się nigdzie indziej. Chcę obejrzeć zwłaszcza antyki. Gdy moja pierwsza książka okazała się sukcesem, planowałem wybudować rodzicom nowy, większy dom, a potem urządzić go ze smakiem. Mama nie do końca podzielała moją wizję, a tata po prostu odmówił. Powiedział, że są szczęśliwi w swojej niewielkiej dziupli. Żałuję, że nie zmusiłem ich do zmiany decyzji, ale czasu się nie cofnie. Nie zmienia to jednak faktu, iż od czasu do czasu lubię przejść się po sklepach z meblami. Dość często zmieniałem wystrój swojego mieszkania. Podświadomie czułem, iż ciągle czegoś brakowało. Teraz wiem, że nie chodziło o wyposażenie.
- Lubisz muzykę klasyczną? - pytam ciężarnego, bo wystarczy pół godziny ciszy, abym zaczął tęsknić za rozmową.
- Jeśli chcesz włączyć radio, to włącz. Nie musisz pytać mnie o zdanie.
- Muszę. Chcę wiedzieć o tobie wszystko – otwarcie mówię o swoich zamiarach.
- Max, ty już wiesz o mnie wszystko.
- Nieprawda. Wiele rzeczy przede mną ukrywasz – wypominam mu.
- Na przykład co? – Eli odwraca głowę w moją stronę. Na tle ciemnej skóry wygląda fenomenalnie. Seks w samochodzie nie należy do zbyt wygodnych, lecz dla niego podjąłbym to wyzwanie.
- Nie pozwalasz się pocałować – ten temat w szczególności nie daje mi spokoju. Skoro istnieje powód, który uczynił jego usta zakazanym owocem, chcę go poznać.
- Przypominam ci, że jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi, a przyjaciele się nie całują. – Choć nie mogę oderwać wzroku od przedniej szyby, kątem oka i tak udaje mi się dostrzec, iż na samo wspomnienie o całowaniu, Eli od razu się spina. Otula brzuch ramionami. Nie próbuje użyć dziecka jako tarczy. On je raczej broni. A to oznacza, że ktoś wyrządził mu jakąś krzywdę.
- Skąd wiesz, że nie? – rzucam zaczepnie, by tylko się przede mną nie zamykał.
- Freddy też jest moim przyjacielem. Chciałbyś, żebym…
- Nie! – przerywam mu. – Nie ma takiej opcji, słyszysz?! Jeśli on cię dotknie…! Nie, nie mogę o tym myśleć! – sapię ciężko, pozwalając, by uszła ze mnie całą złość.
- Spokojnie, Max. Przecież mówiłem ci już, że nie całuję się z przyjaciółmi. W sumie z nikim się nie całuję – dodaje po chwili wahania. – Nie lubię tego uczucia.
- Czyli je znasz? Wiesz, jak to jest? – nie umiem się pohamować i dalej wtykam nos w nie swoje sprawy.
- Jestem dorosły i wiem o rzeczach, o których tobie nawet się nie śniło – na twarzy nastolatka dostrzegam cień uśmiechu satysfakcji. To chuchro doskonale wie, jak podnieść mi ciśnienie.
- Może i wiesz, ale co z tego? Nie wspominasz tego zbyt mile. Pokazałbym ci… - kuszę go.
- Nie potrzebuję nauczyciela – zaczyna się ze mnie perfidnie śmiać. To prawda. W łóżku był naprawdę niezły.
- Ja jestem inny. Zanim cię pocałuję, poproszę o pozwolenie – sam nie wiem, czemu wypowiedziałem akurat te słowa. W każdym razie stało się. Przez chwilę mam wrażenie, że oczy Eli zachodzą łzami. Zaciskam dłonie na kierownicy tak mocno, aż palce robią się białe. Nie mogę dać mu odczuć, iż z przyjemnością rzuciłbym się na osobę, która sprowadziła na niego tak okropną traumę. Najgorsze jest jednak to, że choć nie znam szczegółów, podświadomie wiem, że intuicja mnie nie zawodzi, a lista moich „wrogów” drastycznie się rozrasta. Biedny, mały Króliczek… Tyle przeżył, zanim trafił pod moje skrzydła. W dodatku znowu milczy.
Podjeżdżamy pod centrum handlowe. Parking tonie w strugach deszczu, a także całej fali samochodów, która szczelnie go wypełnia. Środek tygodnia, a tu taki tłum… W końcu udaje mi się wypatrzeć wolne miejsce niedaleko głównego wejścia. Zadowolony z siebie sięgam po dłoń mojego maleństwa.
- Zimno ci – stwierdzam, czując jak się trzęsie.
- W samochodzie było ciepło, a tu wszędzie włączona jest klimatyzacja – zauważa rozważnie złotowłosy. - Nie szkodzi, za chwilę się przyzwyczaję – pociesza mnie, drżąc niczym liść na wietrze.
- W samochodzie mam bluzę. Poczekaj tu na mnie. Za chwilę wracam – ile sił w nogach biegnę z powrotem do mercedesa. Jak mogłem nie zauważyć, że jest mu zimno?! Wyciągnąłem go na siłę z domu. Pewnie gdy dowie się o Freddym, zrobi mi karczemną awanturę. Do szczęścia brakuje już tylko tego, by się rozchorował…
- Dziękuję – Eli pozwala mi się ubrać. Granatowa bluza jest na niego o wiele za duża. Sięga mu do połowy ud. W dodatku zmuszony jest podciągnąć rękawy, lecz nawet ubrany w taki sposób nie traci na swojej atrakcyjności. Wprost przeciwnie. Ciemny kolor podkreśla intensywny odcień jego cudownych oczu. Do tego te miękko wykrojone usta, o których nie umiem przestać myśleć.
- Kupiłbym ci coś innego, ale w tej części znajdują się wyłącznie sklepy z meblami i dodatkami.
- Max, już jest dobrze. W którą stronę idziemy? – blondyn rozgląda się po otoczeniu. Tymczasem ja zauważam inny, dość niepokojący szczegół. Mężczyźni, którzy nas mijają, śmiało gapią się na mojego Króliczka! Niektórzy z nich robią to wyjątkowo nachalnie!
- Zaczniemy tutaj – kieruję się do pierwszego lepszego sklepu, uprzednio biorąc chłopaka za rękę i ściśle splątując nasze palce. Tak na wszelki wypadek. Lepiej, jeśli będę go miał bezustannie na oku. Nie chcę, by się zgubił w cudzych ramionach.
Wspólne popołudnie mija w przyjemnej atmosferze. Odwiedzamy wszystkie sklepy. Oglądamy masę różnych rzeczy. Znaczy ja oglądam. Bezustannie mówię. Pokazuję Eli wszystko, co zwraca moją uwagę. No i udaje mi się kupić kilka naprawdę nietuzinkowych mebli. Mój towarzysz uważnie obserwuje, Ma w sobie ten niezwykły zmysł, który pozwala mu „widzieć” więcej. Od razu rozumie moją „wizję”.
- Jak sądzisz? Drzewo wiśniowe, czy też to lakierowane cudo? – wyciągam mój telefon, by pokazać Eli jedną z szafek, która wpadła mi w oko dwa piętra niżej.
- Ta lakierowana jest bardziej uniwersalna, ale ta… Sam nie wiem… Jest jakaś dziwna… - chłopak nie zawsze docenia mój gust, lecz robi to bardzo oględnie, by nie sprawiać mi przykrości. Ja z pewnością nie miałbym aż tyle taktu.
- Tu jest napisane, że sprowadzono ją z Chin. Wykonano zaledwie sto egzemplarzy… - odczytuję z niewielkiej plakietki, którą przytwierdzono do metki z ceną.
- Serio w to wierzysz? – posyła mi kpiące spojrzenie.
- Myślisz, że nie jest warta swojej ceny? Sam nie wiem… - rozważam na głos wszystkie za i przeciw. – Może gdyby postawił ją na korytarzu. Czy będzie pasować do reszty?
- To ty sobie nad tym rozmyślaj, a ja poczekam w głównej alejce – Eli próbuje mnie wyminąć, by wyjść ze sklepu. Nie mogę mu na to pozwolić, bo już dwa razy zmuszony byłem interweniować, gdy nachalni sprzedawcy zaczęli zasypywać go komplementami.
- Nie możesz wyjść. Jesteś mi potrzebny – buntuję się przeciwko jego nagłej decyzji.
- Chodzimy po sklepach od kilku godzin. Może dokończysz zakupy innego dnia? Chciałbym już wrócić do domu.
- Do domu?! – ten pomysł wydaje mi się równie absurdalny. Przecież tam nadal może czaić się Freddy! Nie, nie możemy jeszcze wrócić! – Obiecałeś, że mi pomożesz…
- Niczego takiego nie obiecywałem. Posiedzę sobie tam – wskazuje ręką główny hol – a ty dalej możesz oglądać chińskie szafki.
- Co się dzieje, Eli? Doradzanie mi sprawia ci aż taki kłopot? – dogryzam mu, bo czuję się zazdrosny i bezsilny. Gdy mama, tata, czy nawet Freddy prosili go o pomoc, nie marudził tak jak teraz.
- Max, tu nie chodzi o ciebie. Dziecko chce odpoczynku. I jest głodne – przyznaje niechętnie. Spoglądam na zegarek. Jest kwadrans po osiemnastej. Byłem tak pochłonięty sobą, że zupełnie zapomniałem o potrzebach mojego synka (lub córki).
- Przepraszam, skarbie. Chodź – biorę chłopaka za rękę. – Za chwilę naprawimy to niedopatrzenie.
Eli rzeczywiście musi być zmęczony. Wolną dłonią dotyka swojego brzucha, który ukryty jest pod bluzą. Biedny dzidziuś. Jak mogłem zapomnieć o obiedzie?! Ciężarny tatuś wcale nie jest lepszy. Skoro był głodny, mógł wcześniej coś powiedzieć. Milczący uparciuch! Wszystko muszę z niego wyciągać!
Wsiadamy do windy i jedziemy na najwyższe piętro. Znajduje się tam taras widokowy oraz kilka naprawdę miłych restauracji.
- Na co masz ochotę? – pytam Eli, pozwalając mu wybrać lokal.
- Ja? – moja propozycja wyraźnie poprawia jasnowłosemu humor. – Chcę gofra – rozpromienia się.
- Gofra? – tuż pod jego nosem znajduje się jedna z najlepszych francuskich knajp w naszym stanie, a on chce gofra z budki tuż przy wejściu na parking?! Słodycze to żadne jedzenie! W dodatku ominął go obiad. – Pójdziemy tam – dokonuję najlepszego z możliwych wyborów, jak na prawdziwego ojca rodziny przystało. Eli nie jest zachwycony, lecz grzecznie drepcze za mną.
Pierwszy raz jesteśmy razem na kolacji poza domem. Mogę to śmiało potraktować jako randkę, prawda? Króliczek w delikatnym świetle świec wygląda tak pięknie i młodo. Płomienie żarzą się w jego oczach, rozpuszczone włosy wiją wokół twarzy. Tylko jego mina mogłaby być radośniejsza. Przecież to nie moja wina, że trafiliśmy akurat na „tydzień marcepanu”, którego nie lubi. Brak deseru to nie jedyny problem. Wybrane przeze mnie dania również niezbyt mu smakują. Duszone warzywa są bardzo ostre. Eli dyskretnie odsuwa ja na bok, tak samo jak sałatkę doprawioną sosem na bazie wina.
- Mam zamówić coś innego? – pytam z troską ciężarnego, który kończy właśnie jeść swoją porcję ryżu.
- Nie, dziękuję – pada natychmiastowa odpowiedź. Widząc jego nieszczęście ja również tracę apetyt. Co mnie podkusiło, by tu przyjść?! Miało być romantycznie i miło, a wyszło beznadziejnie. Czemu nic mi nie wychodzi?!
Zrezygnowany płacę za kolację, która okazała się wielką porażką.
- Nigdy więcej tu nie przyjdziemy – dzielę się z Eli moimi przemyśleniami.
- Jak chcesz – ciężarny mruczy cicho pod nosem. Jest na mnie obrażony i ma rację. Trzeba było go posłuchać.
- Przysięgam, że nie wiedziałem, iż podadzą nam tak liche dania – kajam się. – Co powiesz na gofra? – staram się jakoś go udobruchać, by znowu się uśmiechał.
- Ty naprawdę to lubisz, co? – chłopak wyrywa mi swoją rękę, mierząc lodowatym spojrzeniem. – Ciąża jest wystarczająco ciężka i bez twoich bezustannych gierek, więc mógłbyś sobie od czasu do czasu darować i przestać się nade mną znęcać! – wyrzuca z siebie pełne pogardy słowa.
- Eli… - otwieram szeroko oczy, nie wiedząc jak zareagować. – Co ty mówisz, skarbie? Ja nigdy nie…
- Nie?! – przerywa mi oburzony. – Czasami bywasz miły, nie twierdzę, że nie. Jednak przez większość czasu zachowujesz się po prostu strasznie!
- Króliczku, nie denerwuj się tak. Dobrze wiesz, że zrobię co zechcesz. – Głupio mi, że ma o mnie tak złe zdanie, lecz trudno się z nim nie zgodzić. Znam jego słabość do cukru. Mogłem mu kupić cholernego gofra… Jak zawsze przedobrzyłem. – Kupię ci całą masę gofrów, tylko już się nie gniewaj.
- Teraz chcesz kupować, tak?! – prycha gniewnie. – Za późno. Trzeba było o tym pomyśleć zanim wepchnąłeś we mnie całą górę zimnego ryżu! – Eli obraca się na pięcie i rusza przed siebie. Usiłuję go dogonić, co wcale nie jest takie łatwe.
- Poczekaj, proszę! – wołam za nim. – Ja naprawdę nie chciałem! Eli! – próbuję złapać go za rękę, ale od razu mi ją wyrywa. Unoszę jego brodę do góry i zmuszam, by spojrzał mi prosto w oczy. – Przepraszam. Powinienem był…
- Nie tłumacz się – jasnowłosy wchodzi mi w słowo. – Dobrze wiem, że moje potrzeby nic cię nie obchodzą.
- Skarbie, to nie tak! – w akcie desperacji łapię chłopaka za ramiona, ale widząc bijący od niego chłód, cofam dłonie.
- Jestem zmęczony i naprawdę chciałbym już wrócić do domu – cedzi przez zęby, nie ukrywając niechęci i frustracji. Na jego miejscu pewnie czułbym dokładnie to samo. Bardzo mi dziś pomógł. Ciągałem go za sobą od sklepu do sklepu, a na koniec pozbawiłem głupiego wafelka, bo przecież to ja muszę mieć rację… Jesteś idiotą, Max. Po powrocie papa Ford z pewnością powie Eli o wizycie Freddiego. Gdy Króliczek połączy fakty, będę miał za swoje.
- Oczywiście, już wracamy – odpowiadam zrezygnowany. Blondyn odwraca się do mnie plecami. Jest wyraźnie przybity i smutny. Nie tak miał wyglądać ten dzień.
Eli nie patrzy dokąd idzie, więc skręca w złą alejkę. Z początku chcę mu zwrócić uwagę, że wybrał dłuższą drogę na parking, lecz przypominam sobie, że czeka nas podróż do domu. Nie zniosę kolejnych godzin milczenia. Może dzięki temu nadprogramowemu spacerowi nieco ochłonie i spróbuje mi wybaczyć. Znowu.
Gdy jesteśmy już dość blisko windy, po naszej prawej stronie ukazuje się malutki sklepik ze słodyczami. Sam nie zwróciłbym uwagi na taki szczegół. Kogo obchodzi, że za przeszkloną ścianą, od góry do samego dołu, poustawiane są wielkie słoje, wypełnione kolorowymi lizakami? Mnie z pewnością nie, ale Króliczek… Ma wielką słabość do landrynek… Idąc za nim wyraźnie widzę, jak z zapartym tchem chłonie ten niecodzienny widok, po czym szepcze coś do dziecka, głaszcząc brzuszek. Pewnie tłumaczy naszemu synkowi, że ma wrednego tatusia, który zachowuje się jak palant.
W tej samej chwili spada na mnie prawdziwe olśnienie!
- Eli… – obejmuję ciężarnego od tyłu ramionami i przyciągam maksymalnie blisko swojej klatki piersiowej. Nie pozwolę, by kolejny raz mi uciekł.
- Max, puszczaj! Ludzie się na nas gapią! – warczy, szamocząc się jak ptak. Nic mu to jednak nie daje. Nie zamierzam zaprzepaścić kolejnej szansy.
- Skarbie, mam dla ciebie propozycję – celowo drażnię ustami wrażliwą skórę tuż za jego uchem, uśmiechając się przy tym, niczym zakochana nastolatka. – Wiem, że cię zawiodłem, ale chcę to naprawić.
- Mówiłem ci już, że nie chcę gofrów – moje złotowłose szczęście wcale nie ułatwia mi zadania.
- To może lizaka? Albo landrynkę? – kuszę, jednocześnie wtulając twarz w jasne włosy, które pachną deszczem.
- Zapomniałeś już o cukrzycy ciążowej? – dziwi się. – Poza tym możesz być z siebie dumny. Twój tata tak się wystraszył, że już nie przynosi słodyczy dla dziecka. Kolejny cel osiągnięty, prawda Max?
- Pozwól mi to naprawić – łaszę się, ostrożnie tuląc jego drobne ciało. – Nie jestem zły. Po prostu martwiłem się o dziecko. Być może moja troska nieco wymknęła się spod kontroli, ale…
- Nieco? – parska Eli, obdarzając mnie kolejnym, zimnym spojrzeniem.
- Właśnie dlatego chcę ci udowodnić, że potrafię wyciągnąć wnioski i przyznać się do błędu.
- Za późno. Dzidziuś i ja bardzo się na ciebie gniewamy – fiołkowooki podsumowuje sytuację,
Właśnie, dzidziuś… Po takim obiedzie z pewnością ma mi za złe brak deseru… Eli zazwyczaj po każdym posiłku je jakiś owoc lub pije sok. Gdyby pojechał z Freddym do pensjonatu, mój rywal okazałby się bardziej szczodry. Na wszelki wypadek i jemu muszę udowodnić, że Króliczek i dziecko są tylko moje i to ja będę o nich dbał.
- Kupię ci wszystko, co jest w tym sklepie, jeśli mi wybaczysz i… pozwolisz dotykać dziecka – wstrzymuję oddech, czekając na jego reakcję.
- Wszystko? – rzuca z powątpiewaniem. – Wybacz, lecz nie jestem naiwny. Za chwilę powiesz, że zaszkodzi mi samo patrzenie w tamtym kierunku – ukochany drwi z moich starań.
- Nie wierzysz mi? Dobrze – napędza mnie złość i frustracja. Nie rzucam słów na wiatr! Jestem człowiekiem honoru i jeśli mówię „wszystko”, to mam na myśli „WSZYSTKO!”. – Udowodnię ci, że nie żartuję, a ty pozwolisz mi dotykać dziecka.
- Wiesz ile cukru zawiera jeden lizak? Pewnie więcej, niż pozwalasz mi zjeść przez tydzień… Liczysz na to, że nabiorę się na coś takiego? – chłopak nie przestaje wyśmiewać mojej propozycji.
- Idziemy – pewnie ruszam przed siebie. Otwieram drzwi, prowadzące do niewielkiej cukierni i czekam, aż Króliczek raczy mi towarzyszyć. Na jego twarzy maluje się wahanie. Przystępuje z nogi na nogę. W końcu decyduje się do mnie dołączyć.
- Dzień dobry – za ladą swoi młoda dziewczyna, ubrana w fartuszek w biało-czerwone paski. Towarzyszy jej równie młodziutki kolega. – Czy znają panowie nasze produkty?
- Dzień dobry – uśmiecham się do przemiłej dwójki, nie spuszczając wzroku z mojego pięknego artysty. – Nie znamy –przyznaję z otwartą szczerością.
- Wszystkie nasze lizaki wytwarzane są z ekologicznych, wysokoskoncentrowanych soków owocowych, dostępnych aż w dwudziestu pięciu smakach – szczebiocze słodka brunetka, reklamując sprzedawany towar wyuczoną formułką.
- To świetnie – cieszy mnie zestawienie słów „ekologiczne” oraz „słodycze”, ale za żadne skarby się do tego nie przyznam. Zamiast tego wyciągam z portfela moją kartę kredytową i kładę ją na blacie.
- Wybrał pan coś konkretnego? – obsługująca mnie nastolatka sięga po biało-czerwoną, papierową torebkę, gotowa by przyjąć zamówienie.
- Tak – odpowiadam uśmiechem na jej uśmiech. – Weźmiemy wszystkie.
- Rozumiem. Dwadzieścia pięć sztuk – sprzedawczyni każe koledze nabić rachunek na elektronicznej kasie, a sama sięga po srebrne szczypce, by nałożyć lizaki do torebki.
- Nie rozumiemy się. Nie chodziło mi o dwadzieścia pięć lizaków, lecz o wszystkie. Proszę spakować wszystkie, jakie macie w sklepie – dodaję z naciskiem, nie przestając wpatrywać się w oczy Eli. Musi nauczyć się ufać moim słowom.
- Wszystkie?! – sprzedawczyni wymienia porozumiewawcze spojrzenie ze swoim kolegą. – Proszę pana, na stanie mamy kilkadziesiąt kilogramów słodyczy. Jest pan pewny, że…
- Tak…
- Nie – Eli wchodzi mi w słowo. – Nie kupimy wszystkich. Nie zjem aż tyle – uspokaja mnie, uśmiechając się po raz pierwszy od bardzo dawna.

- A dziecko? Nie chcę, abyś później mi zarzucił, że znowu ograniczam ci słodycze – grożę mu palcem.
- Proszę spakować wyłącznie malinowe – szepcze Eli, obejmując swój brzuch.
- To potrwa kilka minut. Może usiądziesz? – brunetka wskazuje Eli fotel, który jej kolega usłużnie mu przysuwa. Słowo „ciąża” zawsze wszystkich rozczula.
- Dziękuję – mój Króliczek od razu korzysta z tej propozycji.
- Dlaczego nie chcesz wszystkich lizaków? – pytam, gdy zostajemy sami. Tym razem to ja czuję się zawiedziony. Chciałem zrobić coś z gestem, a on znowu mnie zaskoczył.
- Max, to nie zależy ode mnie, a od dziecka.
- Od dziecka? – nie potrafię ukryć zdumienia. – Kupię ci wszystkie słodycze świata, jeśli pozwolisz mi dotykać brzucha - nieśmiało nakrywam dłonią jego rękę. Serce od razu bije mi znacznie szybciej.
- Ile malinowych lizaków może znajdować się na zapleczu? – niecierpliwi się Eli, zerkając w kierunku lady.
- Z pewnością dużo – wzdycham, walcząc z kłębiącymi się we mnie obawami. A co, jeśli mu zaszkodzę? Popadam ze skrajności w skrajność… Jeszcze się przeze mnie rozchoruje.
- Nie martw się, Max. Nie obiecam, że nie zjem ich od razu, ale dobro maleństwa jest dla mnie najważniejsze.
- To ma mnie pocieszyć? – śmieję się.
Mija kilka długich minut, a para sprzedawców nadal nie wyłania się z zaplecza. Eli przesuwa stęsknionym wzrokiem po kolorowych słojach, które stanowią jedynie dekorację. Podchodzę do lady i przechylam się przez kontuar, by przysunąć sobie metalowe szczypce oraz szklany pojemnik, znajdujący się tuż przy kasie i unoszę  wieko. Wydobycie jasnoróżowej kulki, obsypanej mieniącym się na srebrno cukrem nie stanowi żadnego wysiłku. Przesuwam malinową kulką po dolnej wardze Króliczka. Chłopak powoli otwiera usta i przymyka powieki. W końcu decyduje się zlizać cukier językiem. Wydaje z siebie bardzo seksowny pomruk, na dźwięk którego robi mi się znacznie cieplej niż powinno.
- Pozwolisz mi dotykać dziecka, tak? – upewniam się, dalej drocząc się z nim za pomocą lizaka, którego nie chcę mu oddać. Co ciekawe, Eli domyśla się zasad tej gry. Nie próbuje odebrać mi swojego prezentu. Zamiast tego obejmuje mnie ramieniem i układa dłoń na moich plecach. Ciepło jego palców przenika przez cienki, bawełniany materiał, rozpalając moje zmysły do czerwoności.
- Mmm… - stanowi całą jego odpowiedź. By nie posunąć się dalej, oddaję mu władzę nad lizakiem, co przyjmuję z wdzięcznością. Wracają także dzieciaki, pracujące w sklepie, o obecności których zdążyłem zapomnieć.
- Teddy skoczy po wózek i pomoże panu zabrać je do samochodu – informuje mnie dziewczyna, wskazując na kolegę, który znosi z zaplecza wybrane przez Eli słodycze.
- Dziękuję – odbieram od niej swoją kartę. – Ile tego jest?
- Równe dwadzieścia kilogramów oraz cztery kilo landrynek. To gratis przewidziany przez właściciela dla każdego, kto kupi jeden słój – wtajemnicza mnie.
- Dwadzieścia kilo – powtarzam po niej, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Jeśli będą równie pyszne, to już nie mogę się doczekać, aż je wszystkie zjem – Eli zeskakuje z barowego fotela, a ja czuję chęć odwetu. Podchodzę bliżej i zabieram mu lizaka, którego natychmiast wkładam do ust.
- Masz rację, jest pyszny.
- Max, oddaj! – oburza się, wspinając na palce i próbując dosięgnąć do moich ust.
- Uważaj – asekuruję go ramieniem. – W twoim stanie takie wybryki są niebezpieczne.
- Niebezpieczny to ja dopiero będę, jeśli mi go nie oddasz… - jasnowłosy wyciąga dłoń po swoją własność, a ja nie umiem mu się przeciwstawić.
Gdy wszystkie lizaki zostają bezpiecznie schowane w bagażniku, odpalam silnik i włączam wycieraczki. Za oknami samochodu jest szaro i zimno, lecz ja zupełnie inaczej odbieram dzisiejszą pogodę. Nie umiem przestać się uśmiechać widząc rozpromienionego szczęściem nastolatka. Jest radosny nawet wtedy, gdy zasypia, wyczerpany licznymi wrażeniami. Nie budzę go, gdy dojeżdżamy na miejsce. Za to z prawdziwą przyjemnością biorę Eli na ręce i zanoszę od razu do łóżka. Rodziców jeszcze nie ma. Korzystam więc z okazji i przynoszę mojemu Króliczkowi jeden z wielkich słojów, który ustawiam na stole. Resztę schowam w jakimś bezpiecznym miejscu. Już widzę reakcję ojca. Zabroniłem mu rozpieszczać wnuka, a teraz sam zasypię syna cukierkami… Miałem być konsekwentnym rodzicem… Ciężko to widzę…
Spoglądam w kierunku łóżka. Ależ on jest piękny… Bije od niego blask. Jak to możliwe, że uwodzi mnie nawet śpiąc? Nie chcę ulec pokusie, więc uciekam do kuchni. Robię sobie kawę i staram się uporządkować myśli. No dobrze, oszukuję samego siebie. Nie siedzę tu sam jak palec, by cokolwiek układać. Nadal czuję na sobie dotyk jego palców oraz słodycz lizaka, którego na chwilę mu zabrałem. Chcę go! Boję się wrócić na górę. Boję się tam nie wracać. Tęsknię za moim dzieckiem, lecz jak mam go dotykać, skoro sam widok drugiego tatusia sprawia, że krew w moich żyłach zaczyna się gotować? Poza tym Eli powinien zjeść kolację. Zbieram się w sobie i niczym typowy męczennik, wspinam się po schodach, czując ciężar każdego kroku. Uchylam cichutko drzwi, po czym zaglądam do środka. Króliczek przebrany w piżamę oraz uczesany z kok, siedzi w swoim łóżku i przegląda jakieś szkice.
- Nie śpisz? – cieszy mnie, że znowu się do mnie uśmiechnie, choć powinienem raczej posłuchać podszeptów intuicji i potraktować to jako ostrzeżenie.
- Nie – Eli celowo wyciąga z ust lizaka, by bardziej się ze mną podroczyć.
- Przygotuję ci kolację. Na co masz ochotę? – zbliżam się do niego niczym ćma pragnąca odrobiny światła.
- Nie jestem głodny – na anielskiej twarzy pojawia się figlarny uśmieszek.
- Powinieneś odpoczywać. To był ciężki dzień, a ty… Znaczy ja… Nie zjesz wszystkich do rana, prawda? – sam już nie wiem, o czym plotę. Za to moje zmysły wyraźnie odnotowują, że siadam na brzegu jego łóżka, choć zupełnie tego nie planowałem. Gdzie dystans?!
- To już ostatni. Obiecuję – zgrywa niewiniątko, ponownie przymykając powieki. Jest jak kot, wygrzewający się w promieniach popołudniowego słońca. A ja tak bardzo pragnę go dotknąć.
- Eli… - szepczę wbrew sobie, bo kierują mną wyłącznie zwierzęce instynkty oraz mroczne potrzeby, a nie prawdziwa troska. – Skoro dostałeś lizaki, mogę dotknąć dziecka? – zastawiam własną pułapkę.
- Możesz – chłopak odkłada na bok kartki papieru i odsuwa nieco kołdrę, którą niedbale na siebie narzucił po kąpieli. – Tylko delikatnie.
Będę bardzo delikatny, wierz mi…
Rozpinam dolne guziki jasnoniebieskiej piżamy. Od jego skóry bije żar. Nie chcę poparzyć sobie rąk, więc pochylam się nad nim wyjątkowo nisko i ocieram się ustami o brzuch…

25 komentarzy:

  1. Jak najbardziej gotowa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że tak! B)
    Czekam (nie)cierpliwie na akcję :D
    ~ Asuna

    OdpowiedzUsuń
  3. Czeekam ... teraz to napewno nie pojde spac .. ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak mozna skończyć w takim momencie? Toż to zbrodnia
    Mam ogromną nadzieję, że rodzice Maxa nie przeszkodzą im i nie powiedzą o Freddym i że oni w końcu się do siebie zbliżą
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to jak? Normalnie :D Gdzieś musi być koniec. Akurat trafiło na scenę "łóżkową". Tak bywa (u mnie to standard).
      A co będzie dalej? I kiedy to nastąpi? Tego nie wie nikt.

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Scena "łóżkowa" jest bardzo miła :) Teraz tylko czekać na to czym Max znowu podpadnie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Mam swoją wizję jego "szczęścia" i będę ją konsekwentnie realizować.

      Twój Kistune

      Usuń
    2. Realizuj tylko jak nakszybciej ^^ Ja tu czekam niecierpliwie! Może twój następny rozdział mnie do pisania zmotywuje. W końcu nikt nie wie, co się stało z Alexandrem i Leonardem :)

      Usuń
  6. Normalnie Max samnpod sobą dołki kopie XD Eli mówi czego chce to ten robi zupełnie na odwrót i się dziwi że króliczek jest zły XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max radzi sobie świetnie. Możemy mu tylko zazdrościć :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  7. Nie mogę się już doeczekac kolejnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałem połowę. Zmotywuj mnie jakoś, to może szybko skończę :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem. Max nie jest tak słodki i uroczy, jak na przykład ja, ale i tak go lubisz :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  9. Ze skrajności w skrajność, nie wiem kto tu jest bardziej w ciąży:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciążą można się podzielić. Zupełnie jak miłością :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. To bardzo budujące:-)

      Usuń
  10. Czy tylko ja się zastanawiam jak max w tym zakupowym szale ominął dział dziecięcy. Gdzie łóżeczko max?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max o wszystkim pamięta, ale ja nie o wszystkim od razu napiszę :P

      Twój Kitsune

      Usuń
  11. Eli wykupił mi wszystkie malinowe lizaki :c

    Wegi

    OdpowiedzUsuń
  12. Eli i jego kilogramy lizaków, będzie je jadł latami ��
    Chcę kolejny rozdział, lisku dodawaj szybko :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej,
    och Max sam pod sobą dołki kopiesz... ogarnij się w końcu, Eli mówi vi chce, a ty swoje robisz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń