sobota, 1 lipca 2017

mpreg 11

„Bezsenne Noce


Po tym wszystkim co się dziś działo, bardzo trudno jest mi zasnąć. Wiercę się z boku na bok, nie mogąc wygodnie ułożyć. Zegarek wskazuje trzecią trzydzieści. W ciemności przyglądam się swoim dłoniom, którymi jeszcze nie tak dawno temu dotykałem dziecka. Tęsknię za nim... Mógłbym się nawet przemóc i pozwolić chłopakowi położyć się obok mnie. Nie jest taki odrażający, jak mi się  początkowo wydawało. Pasują mu fiołkowe oczy, jasne włosy i drobna budowa ciała. Ma takie małe dłonie, które tyle potrafią. Ojciec ma rację. Powinien nam częściej gotować, bo robi to fenomenalnie.
- Co się dzieje, kochanie? Nie możesz spać? - otwieram oczy, słysząc jego czuły szept, który kieruje do dziecka. - Chcesz soczku? Teraz? No dobrze... - Eli ściąga z siebie kołdrę. Nie zapala światła. Na palcach zakrada się do wyjścia. Przekręca gałkę i powolutku uchyla drzwi, które nieco skrzypią. - Musimy być bardzo cichutko... - wychodzi na korytarz.
Niecierpliwie czekam, aż wróci. Wolę go mieć na oku. Powinien odpocząć, zwłaszcza po tak pracowitym dniu.
Mijają długie minuty, a jego wciąż nie ma. Wzdycham z irytacją. Z pewnością zabłądził w ciemnościach, bo innej możliwości nie ma... Musisz wyruszyć z misją ratunkową, Max. Idź i wskaż właściwą drogę temu krasnalowi.
Schodzę na dół. Światło w kuchni jest zgaszone, lecz po chłopaku nie ma ani śladu. Na stole stoi szklana butelka soku winogronowego, który wyciągnął z lodówki. Czyżby znowu zawędrował do ogrodu? Może lunatykuje?
Noc jest ciepła. Przemierzam trawnik czując chłodne źdźbła trawy, które łaskoczą mnie w gołe stopy. Podchodzę do altanki. Eli trzyma w dłoniach swój telefon, którym się bawi.
- Kiedy zrobi się widno, zacznę od tej kwiatowej akwareli, którą pan Robinson tak lubi, a potem... Widzisz to? Fabio Cembranelli maluje cudowne kwiaty - znowu rozmawia z dzieckiem? Nie powinienem podsłuchiwać, ale... - Edmund także nieźle sobie radzi. Tyle maluję, lecz nie wypracowałem jeszcze własnego stylu. Nie wiem, w którą stronę chciałbym pójść... Lubię akwarele, ale to nie to samo co... Przestraszyłem się, a ty? - z oddali słychać jakiegoś ptaka. Chłopak przykłada rękę do klatki piersiowej, a potem otula się szczelniej kocem. Zwykły tchórz. Zamierza być tu do rana i pleść bzdury sam do siebie? Powiedziałem ojcu, że to samotnik, bo zwykle siedzi cicho i rysuje, a teraz buzia mu się nie zamyka. Trudno go zrozumieć. - Skarbie, pozwolisz mi się jeszcze chwilę zdrzemnąć? - jasnowłosy układa telefon na stole. Daje niewiele światła, lecz dzięki temu widzę co robi. - Gdy mieszkaliśmy w naszym malutkim mieszkanku mogłem malować w nocy i spać w dzień, ale teraz... Musimy być wdzięczni za to, że mamy dach nad głową i ciepłe łóżko. Wrócimy na górę i... - nie mogę tu dłużej zostać! Szybko wycofuję się w kierunku domu, by mnie nie przyłapał. Nieco zziajany ledwo panuje nad swoim oddechem. Powinienem jak najszybciej wrócić do sportu. Jeśli będę tak sapać za każdym razem, Eli może sobie o mnie pomyśleć bardzo złe rzeczy. Tymczasem nieco zziębnięty chuderlak wraca pod kołdrę. Włącza ten dziwny utwór, brzmiący trochę jak pozytywka i zasypia. Słysząc jego równy oddech, ja także idę w jego ślady.
Przez te nocne spacery budzę się z lekkim bólem głowy. W dodatku jest już po dziewiątej.
Przeszukuję szafki w łazience, by znaleźć jakieś leki. Nic nie ma. Mama z pewnością mnie poratuje. Dziwi mnie, że nie ma jej w kuchni. Jest za to Eli, który znęca się nad papierem.
- Wiesz gdzie jest mama? - pytam chłopaka, zaglądając mu przez ramię.
- W ogrodzie. Po południu przychodzą jej koleżanki, by obejrzeć altankę.
- Wszystko, tylko nie to... - skomlę na samą myśl o grupie pań w średnim wieku, zarzucających mnie pytaniami. Wróciłem do domu i przywiozłem ze sobą ciężarnego. Stare plotkary zrobią ze mnie lokalną gwiazdę i będą próbowały coś wywęszyć.
- Nie musisz tu zostawać, jeśli nie chcesz.
- Czyżbyś wykopał podziemny tunel, którym zdołamy się ewakuować? - odgaduję jego myśli.
- Nie - małolat zakłada dłuższe kosmyki za ucho. - Powinienem sprawdzić, czy most nie wymaga poprawek. Mógłbyś mnie zawieść - unosi wzrok, ciekawy jak zareaguję.
- To dobry pomysł. Tak właśnie zrobimy - chwalę go. - Swoją drogą wydawało mi się, że skończyłeś. Co jeszcze chcesz tam robić?
- Zawsze można coś ulepszyć. Mam do wyboru to lub opychanie się ciastkami pani Gertrudy. Straszy, że upiekła coś specjalnego - robi tak przerażoną minę, że nie potrafię się powstrzymać i wybucham śmiechem. Blondyn od razu rzuca mi wyniosłe spojrzenie.
- Nie gniewaj się. Nie chciałem - dotykam jego ramienia. Po raz pierwszy nie strąca mojej dłoni, choć jest spięty.
- Skarbie, wreszcie wstałeś! - mama jest wyraźnie zaaferowana swoim mini-przyjęciem. - Szybciutko zjedz śniadanie, bo musisz mi pomóc. Trzeba poustawiać stoły i przynieść krzesła, a potem...
- Znowu praca?! Czy to się nigdy nie skończy? - niezadowolony próbuję rozmasować obolałe skronie.
- Max! Wstydziłbyś się mówić takie rzeczy! - gani mnie. - Chyba przeniesienie kilku krzeseł to zadanie, któremu jesteś w stanie podołać, co? Eli od samego rana pomagał mi w kuchni, a ty... Boję się jak sobie poradzisz, gdy urodzi się dziecko - załamuje ręce. Świetnie, wmieszajmy w to jeszcze mojego maleńkiego synka.
- Zatrudnię opiekunkę - odpowiadam zgryźliwie. - Mamy coś na ból głowy?
- Tak rzadko przyjeżdżasz do domu, a teraz będziesz się zasłaniał migreną? - jej oczy zaczynają groźnie błyszczeć.
- Nic takiego nie powiedziałem! Kobieto, daj mi pięć minut, a przekopię cały ogród, jeśli to cię zadowoli!
- Nie musisz. Poproszę tatę. W przeciwieństwie do ciebie, on nigdy nie uchylał się od domowych obowiązków - obrażona wychodzi z kuchni.
- Tabletki są w ostatniej szufladzie po prawej stronie - informuje mnie blondyn, zbierając ze stołu swoje prace.
- Gdzie z tym idziesz? Ogród to nie najlepszy pomysł - przypominam mu.
- Odniosę rzeczy na górę i pomogę pani Ford. Powinieneś ją bardziej szanować. Ma złote serce.
- Tak? A twoja mama? Czemu nigdy nie mówisz o rodzicach? - dogryzam mu, bo wymądrza się od samego rana.
- Nie znam jej zbyt dobrze. Razem z tatą oddali mnie pod opiekę starszej siostrze. Miałem wtedy sześć lat. Od tego czasu ich nie widziałem. Ty masz rodziców na co dzień. Zacznij to doceniać - nie spodziewałem się takiej odpowiedzi z jego strony. Chciałbym wyciągnąć z niego więcej, ale szybko ucieka. Pięknie, po prostu pięknie! Złośliwość losu nie zna granic... Ciężarny sierota bez szkoły i perspektyw na przyszłość. Będzie się miotał z moim dzieckiem po jakichś pokojach do wynajęcia, a potem i tak wyląduje na ulicy... Z drugiej jednak strony trzeba mu przyznać, że jest odważny. Mógł zażądać usunięcia ciąży. Nie zrobił tego. Ja w jego wieku nie chciałem słuchać o dzieciach, a już z pewnością ich mieć. Marzenia o domu i rodzinie pojawiły się znacznie później. Długo trwało, aż oswoiłem się z myślą, że nic z tego nie będzie. Kobietom, z którymi się spotykałem, zależało tylko na pieniądzach. Chciały kolejnych par butów, torebek, błyskotek. Gdy wspominałem o założeniu rodziny, zgodnie twierdziły, że to za wcześnie. Mieliśmy się bawić, podróżować i wydawać na przyjemności, odkładając marzenia związane z rodzicielstwem na później. Nie mogłem dłużej czekać. Tak bardzo pragnąłem syna... „No i się doczekałeś”, drwię sam z siebie.
Popijam znalezione tabletki szklanką wody z kranu i wychodzę do ogrodu. Mama siedzi samotnie w altance i wykonuje ozdoby na stół z kwiatów, które wcześniej zerwała.
- Przepraszam - szepczę, obejmując ją ramieniem. - Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko.
- Nie musisz się przemęczać. Eli mi pomoże - wciąż jest wobec mnie oschła.
- Doszło do tego, że wolisz jego ode mnie? Myślałem, że jestem twoim ukochanym synkiem... - uderzam w czuły punkt.
- Nie o tym mówię. On zawsze jest chętny do pracy. Nigdy nie odmawia.
- Mamo...
- Nie rozumiem czemu jesteś taki uparty?
- Ja? Uparty? - może i jest w tym ziarnko prawdy, ale nie zamierzam godzić się na analizę psychologiczną w wykonaniu Pameli Ford.
- Tak trudno powiedzieć „dobrze, mamo, zrobię to”?
- Przecież powiedziałem, że ci pomogę. Co jeszcze mam powiedzieć?! - coraz mocniej podnosi mi ciśnienie.
- Zmieniłeś się, Max. Kiedyś często wpadałeś w odwiedziny, opowiadałeś nam o swoim życiu...
- Wszystko o mnie wiecie. Zawsze dzwoniłem i...
- O Eli nic nie powiedziałeś - przerywa mi. - Mieszkał u ciebie. Oczekujecie dziecka. To nie stało się z dnia na dzień. Oddaliłeś się od nas. To bardzo boli.
- To nie tak... Wiesz, że chciałem dziecka, a Eli... - w porę gryzę się w język, by nie zdradzić za wiele.
- Widziałam wczoraj jak na niego patrzysz. Zależy ci na nim, a udajesz obojętnego. Dlaczego?
- On nosi moje dziecko! To oczywiste, że... - przerywam, widząc zbliżającego się blondyna. - Potem porozmawiamy, dobrze? - całuję mamę w rękę.
- Potem? Czemu nie teraz? Bo musisz przed nim udawać kogoś, kim nie jesteś?
- Mamo, błagam cię... Nie komplikuj mi życia jeszcze bardziej - proszę ściszonym głosem.
- Wyciągnąłem ciasteczka z piekarnika. Pomóc pani z kwiatami?
- Jesteś kochany - mama uśmiecha się do Eli. - Spójrz na te zdjęcia - podtyka mu jakąś kolorową gazetę, którą trzymała na kolanach. - Chciałam ozdobić serwetki takimi malutkimi wianuszkami, ale nic mi z tego nie wychodzi.
- O tak? - chłopak siada obok niej i bez najmniejszego problemu układa serwetki w fantazyjny sposób.
- Jak to zrobiłeś? - dziwi się, gdy pokazuje jej swoje dzieło.
- To banalnie proste. Nauczę panią. Najpierw składamy o tak - zagina rogi, by uzyskać elegancki kształt. - A teraz, gdy ta część jest już złożona, należy złączyć oba końce i gotowe. Pani kolej - uśmiecha się do mamy, dla której ta prosta czynność przypomina lekcję czarnej magii.
- To za trudne. Pokaż mi jeszcze raz - nalega.
- Bardzo proszę. - Eli to dobry nauczyciel. Cierpliwy. Nie okazuje cienia zniecierpliwienia, podczas gdy mama szybko się poddaje.
- Twoje wyglądają bardziej efektownie. Wolałabym, abyś ty je złożył i ozdobił, dobrze?
- Oczywiście, proszę pani. To zajmie chwilę. Co jeszcze mam zrobić? - zwinny i szybki, w mgnieniu oka radzi sobie z przydzielonym zadaniem. Wniebowzięta kobieta nagradza go swoim najpiękniejszym uśmiechem. Nie pamiętam, by w ostatnim czasie uśmiechnęła się tak do mnie. Zabrał mi dziecko, a teraz pozbawi rodziców?

Dochodzi południe. Na chwilę przez pojawieniem się pierwszych gości zabieram Eli do samochodu i szybko odjeżdżamy. Głowa nadal mnie boli i jestem rozdrażniony. Do ostatniej chwili przestawiałem meble w ogrodzie, by wszystko wyglądało idealnie, ale i tak nie zdołałem zadowolić mamy. Chłopak chyba przeczuwa, że nie jestem w najlepszym humorze, bo przez całą drogę nie odzywa się do mnie ani jednym słowem. Do dziecka też nic nie mówi. Udaje zamyślonego. Gdy docieramy na miejsce, szybko wysiada i od razu bierze się do pracy. Skoro jemu odpowiada taki układ, to mnie również. Jestem zirytowany sytuacją w domu. W dodatku dzisiejszy dzień jest dość ciepły, a klimatyzacja nadal nie została podłączona. Otwieram okna oraz drzwi na oścież, by wpuścić odrobinę świeżego powietrza. Znużony kładę się na niewielkiej sofie i dość szybko zasypiam.

Budzę się gwałtownie, gdy jedno z krzeseł ląduje na podłodze.
- ... o co pytałem? - w pomieszczeniu obok jest ktoś obcy. Zaalarmowany dziwnie brzmiącym głosem, postanawiam sprawdzić o co chodzi. - Odpowiadaj, bo mnie popamiętasz! - zaglądam do drugiego pomieszczenia.
- Nie wiem, proszę pana, ale to pomyłka - dostrzegam Eli, który krok za krokiem, cofa się do tyłu.
- Nie kłam, bo... - jakiś mężczyzna chwyta blondyna za ramiona i z impetem popycha na ścianę. - Zadałem ci pytanie. Jeśli nie odpowiesz, inaczej porozmawiamy - zaciska swoje łapska na jego koszulce. Chłopak robi się blady. Wyraźnie widzę, jak oplata brzuch ramionami, by chronić dzidziusia.
- Zgubił się pan? - nieznajomy obraca się w moją stronę. Ma jakieś dwadzieścia pięć lat. Wydaje się mocno rozjuszony.
- Zawołałeś tatusia na pomoc, głupi dzieciaku? - prycha gniewnie. - Duży błąd.
- Kim pan jest? - staram się zmniejszyć odległość między nami, by w razie czego móc ochronić małego malarza.
- Nie twoja sprawa, palancie! To ja tu zadaję pytania! Nie obchodzi mnie, że sklepu już nie ma! Bob jest mi winien kupę kasy!
- Nie znamy żadnego Boba - zapewniam go.
- Ani kroku dalej! - ostrzega mnie.
- Spokojnie, porozmawiajmy... - zimny pot spływa mi po plecach. Mam dziś bardzo zły dzień, a wszystko wskazuje na to, że zakończy się bijatyką...
- Powiedziałem, żebyś tu nie podchodził - jego obleśne paluchy zaciskają się na drobnym przedramieniu. Przyciąga Eli do siebie, używając go jako tarczy.
- Puść go - proszę pozbawionym emocji głosem.
- Najpierw powiesz mi, gdzie ten dupek Bob! - zaczyna się licytować.
- Mówiłem już, że nie znamy żadnego Boba - syczę przez zęby, mierząc go lodowatym spojrzeniem. - Puść go, to nikomu nie stanie się krzywda.
- Bo co?! - facet idzie na całość. Wygląda jak młody wilczek, któremu się wydaje, że po zjedzeniu wielkiego pojemnika mieszanki proteinowej i wykupieniu kilku karnetów na siłownię, świat należy do niego. Dzielnie pręży sztucznie napchane mięśnie.
- Bo pożałujesz - rzucam mu wyzwanie.
- Ja? - zaczyna się śmiać. - Nie dość, że obiję ci mordę, to jeszcze przelecę tego blondaska. Dalej będziesz się stawiać? - wyjmuje nóż, którym celuje w jasną szyję. Chłopak zamiera, obejmując kurczowo brzuch.
- To moje ostatnie ostrzeżenie. Puść go - staram się panować nad sobą, choć żądza mordu robi swoje. Jeśli coś mu zrobi... Jeśli go choćby draśnie, nie wyjdzie stąd żywy...
- Dajmy mu małą lekcję, która nauczy go pokory - pochyla się i szepcze jasnowłosemu do ucha. - A potem pójdziemy się zabawić. Masz ochotę? Ja wiem, że masz... - ociera się o niego. Mógł mnie posłuchać, gdy grzecznie prosiłem...
Wszystko zdaje się trwać ułamek sekundy. Łapię napastnika za nadgarstek i wykręcam mu rękę. Nóż wypada mu z ręki. Krzywi się z bólu, lecz to za mało. By mnie odepchnąć, puszcza Eli, który ucieka za moje plecy. Gdy mam pewność, że nic mu nie grozi, więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia. Ojciec zawsze powtarzał, że nie wolno bić innych. Wyjątek stanowiły sytuacje takie jak ta. Po trzech ciosach szantażysta-amator dławi się własną krwią. Krzyczy coś, że złamałem mu nos, ale mało mnie to obchodzi. Uderzam jeszcze raz, tym razem w brzuch. Pada nieprzytomny na podłogę.
- Pobrudziłeś wykładzinę! Szlag by to...! - rozmasowuję nieco obitą prawą rękę. Odwracam się do Eli. Muszę sprawdzić, czy nic mu nie zrobił. - Już dobrze - podchodzę bliżej i dotykam jego szyi. Cały drży. - Chodź - sięgam po jego dłoń, lecz nie chce jej odkleić od brzucha. Łapie go więc za łokieć i wyprowadzam na zewnątrz. - Muszę zadzwonić po policję. Posiedź chwilę w samochodzie, dobrze? - otwieram drzwiczki od mercedesa.
- Nie... - protestuje cicho.
- Nie bój się. Nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził - pomagam mu wsiąść.
Gdy podjeżdża radiowóz, wysiada z niego syn jednego z sąsiadów, którego bardzo dobrze znam. Szybko streszczam mu zaistniałą sytuację. Razem ze swoim partnerem, zabierają naszego gościa na posterunek, by go przesłuchać. Zamykam biuro mamy i wracam do auta.
- W porządku? - pytam, uważnie go obserwując.
- Tak.
- Dobrze się czujesz? Możemy pojechać do szpitala, jeśli chcesz - nadal jest blady i wygląda tak, jakby miał za chwilę zemdleć.
- Chciałbym wrócić do domu.
- Na pewno? Nie wyglądasz za dobrze - waham się, czy odpalić silnik, czy też dać mu jeszcze chwilę, aby doszedł do siebie. Kładę mu dłoń na kolanie, nie wiedząc, czy wolno mi go objąć.
- Wiem, że nie pozwoliłbyś skrzywdzić dziecka - cały czas ściśle obejmuje brzuch. Nadal jest roztrzęsiony. Powinien jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
- Eli... To nie jest najlepszy moment, ale nie mów mamie, dobrze?
- Nic nie powiem - opiera głowę na skórzanym siedzeniu i przymyka oczy. Odchylam jego fotel do tyłu, by było mu wygodniej. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Ogrodowe przyjęcie już dawno dobiegło końca. Parkuję na podjeździe i obchodzę auto, by pomóc mu wysiąść.
- Wezmę cię na ręce i zaniosę na górę - otulam go ramieniem i podnoszę, bo boję się, że się przewróci. Nie protestuje. Jest nieco otumaniony.
- Długo was nie było - wita nas wesoły głos mamy, która chciałaby coś dodać, widząc nas w tak nietypowej sytuacji.
- Eli jest zmęczony - ucinam temat, kierując się prosto na górę. Układam go na jego łóżku i pomagam zdjąć buty. - Nie śpij. Musisz coś zjeść.
- Nie chcę.
- Obiecuję, że nie będzie to ciasto pani Gertrudy.
W kuchni zachowuję się jakby nic się nie stało. Wyraźnie widzę wymowne spojrzenia, które rodzice wymieniają miedzy sobą. W końcu ojciec podchodzi bliżej i uśmiecha się nieco zawstydzony.
- Co robisz, synku?
- Muszę wmusić w Eli jakiekolwiek jedzenie. Jakieś propozycje? - otwieram lodówkę w poszukiwaniu czegoś smacznego.
- Max, za dobrze cię znam - tata posyła mamie swój wyuczony uśmiech, by telepatycznie zapewnić ją, że wszystko ma pod kontrolą.
- Jakiś typ wparował do biura mamy i groził Eli nożem. Pobiłem go do nieprzytomności, a potem przyjechał syn Adamsów i zabrał go na posterunek - streszczam mu całe zajście, jednocześnie nalewając podgrzane mleko roślinne do kubka.
- Mówił, czego chciał?
- Szukał jakiegoś Boba.
- Nie znam - ojciec zaciska swoje wielkie dłonie na krawędzi zlewu. - Dowiem się, o co chodziło. Co z Eli? - dopytuje, coraz bardziej zdenerwowany.
- Przestraszył się, to wszystko.
- A ty?
- Złamałem mu kilka kości.
- Szkoda, że tylko kilka - wzdycha, spoglądając w kierunku niczego nieświadomej małżonki.
- Trzeba wymienić wykładzinę w biurze.
- Zajmę się tym - klepie mnie po ramieniu. - Dobrze się spisałeś. Jestem z ciebie dumny.
- Gdyby nie Eli, zatłukłbym go na śmierć - opieram się o lodówkę i spoglądam na swoje dłonie. Przyłożył mu nóż do gardła, rozumiesz? Na moich oczach...
- Wiem. Nie myśl o tym teraz. Idź na górę. Eli nie powinien być sam.
- Masz rację. Dobranoc - zabieram kubek oraz talerzyk. - Dobranoc, mamo.
- Dobranoc, skarbie. Słodkich snów.
- Pomóc ci się przebrać? - pytam chłopaka, który leży zwinięty w kłębek.
- Nie - szepcze w odpowiedzi.
- Będzie ci wygodniej.
- Tak też jest dobrze.
- Usiądziesz na chwilę? Przyniosłem ci kakao. Jest słodkie - kuszę go.
- Nie mam ochoty.
- Wiem, ale musisz to wypić. Od razu poczujesz się lepiej - siadam obok niego na łóżku. Nie jest zbyt chętny, by ruszyć się ze swojego miejsca, lecz wie, że nie odpuszczę. Jest w szoku. Odrobina cukru pomoże mu się uspokoić. - Chociaż troszeczkę - zachęcam, przysuwając kubek do jego ust. Kładzie dłoń na moich palcach, by się nie oblać.
- Dziękuję, nie chcę więcej - chyba rzeczywiście nie jest spragniony, bo ledwo umoczył usta.
- To może soku?
- Nie - przyciąga kolana do klatki piersiowej.
- Chcesz ze mną spać?
- Co? - unosi na mnie wzrok. - Nie jestem dzieckiem. Nic mi nie jest.
- Na pewno? Masz lodowate dłonie i jesteś blady jak ściana.
- Dzięki, Max. Poradzę sobie - obdarza mnie drwiącym spojrzeniem. Odstawiam kubek na stolik i zanim się orientuje w sytuacji, ponownie biorę go na ręce. - Co robisz?! Puść!
- To dla twojego dobra. Rano mi podziękujesz - układam go na swoim łóżku, a sam zajmuję miejsce tuż za jego plecami.
- Nie będę z tobą spać!
- Będziesz. Muszę mieć absolutną pewność, że nic ci nie jest - nie przyciągam go zbyt blisko siebie, ale otulam ramieniem, by nie mógł uciec. - Zamknij oczy i śpij - gaszę światło.
- Jesteś równie nienormalny jak on - poprawia poduszkę, by było mu wygodniej.
- Ja nie przyłożyłbym ci noża do szyi. Nosisz mojego syna - to drastyczne zdanie sprawia, że przestaje ze mną walczyć. Napięcie powoli go opuszcza. Otula się kołdrą i zasypia.
Zapomniałem już jakie to uczucie dzielić łóżko z drugą osobą. Czuć czyjeś ciepło, zapach. Korci mnie, by położyć rękę na jego brzuchu, ale z drugiej strony limit na ekstremalne przeżycia dzisiejszego dnia został już wyczerpany. Pocieszam się więc myślą, że porządna dawka snu przyczyni się do lepszego samopoczucia naszego synka.
Eli ma bardzo spokojny sen. Nie wierci się, ani nie zmienia pozycji. To ja stopniowo przysuwam się nieco bliżej. Jeszcze jakiś czas temu byłem gotowy zaatakować każdego, kto podsunąłby mi pomysł wspólnego spania, a dziś praktycznie go do tego zmusiłem. Po dwóch godzinach robię się na tyle odważny, iż przytulam twarz do jego włosów, by poczuć ich zapach. Drobne ciałko zdaje się zatapiać we mnie. Jest zupełnie inny, niż sądziłem. W dodatku ładnie pachnie. Chłonę jego ciepło niczym gąbka. I jest mi tak dobrze. Powieki stają się ciężkie, a jego miarowy oddech uspokajający. Mógłbym się do tego przyzwyczaić...

***

Moje Gąski,

Mam spory problem z internetem, ale nie martwcie się. Z pewnością wrzucę kolejne rozdziały :)

Wasz Kitsune

20 komentarzy:

  1. Max nie dba tylko o syna, ale też o Eli :)
    Będą taką uroczą parą :3
    Proszę o więcej takich momentów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max... Pozostawię to bez komentarza :D
      Dalsze rozdziały zależą od kapryśnego internetu, który nie chce ze mną współpracować.

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Świetne,a Max w końcu zaczyna się starać i rozumieć swoje błędy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mleko roślinne!!! Santa Madonna!!! Wewnętrzna sprzeczność terminologiczna!!! Po prostu sok, a nie żadne mleko. Wiem, wiem Kitsune, jesteś skrajnie roślinożerny :) Dla mnie to jest zdumiewające, że da się żyć tylko na roślinnym pokarmie. Ja jestem typowym mięsożercą, pewnie z tej przyczyny będę żyć krócej, prawie na pewno trudniej, ale co tam :)
    Absolutnie rewelacyjnie wyszła reakcja Mamy Maxa. No odlot!! I - niestety prawda: jak nieraz słucham opowieści znajomych pań i panów w wieku dowolnym, w jaki sposób przebiegały pewne - nazwijmy to "ożywione" - rozmowy, to rzeczywiście związki przyczynowo-skutkowe wypowiedzi zdają się być nieuchwytne :))) I tu jest dokładnie tak samo :))) Max: boli mnie głowa, na to Matka obrażona stwierdza: Twój ojciec nigdy nie odmawia - no i jak to powiązać?! Ech, samo życie Kitsuś, samo życie .
    Historia chyba zmierza już do głównego, a właściwie - oczekiwanego - nurtu. Jeszcze chwila i Max naprawdę, ale tak naprawdę, zauważy chłopaka. Sweetaśne:)
    Mam nadzieję, że internet dostosuje się do Twoich potrzeb i oczekiwań Gąsek... albo może na odwrót?! Kto tu oczekuje a kto ma potrzebę? Ot i węzeł zgoła gordyjski... :) MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max zauważy... Nie byłbym tego taki pewny :D

      Ja nie lubię żadnego mleka, nawet roślinnego. Kupuję je tylko ze względu na Joleen. Nie zmienia to faktu, że weganizm to dobra rzecz :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Kitsune nie bądź taki! Nie odbieraj i tak nędznych iskierek nadziei.... Wiem że nic nie zdradzisz, ale żeby tak człowieka odzierać ze złudzeń... :) NIEDOBRY LISEK!!!! MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę zdradzić, że napisałem kolejny rozdział :D Czy teraz lisek jest dobry? :P

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. TAAAAAAAAAK!!!!!!!!!!!!!!!!!! :-) MB

      Usuń
    3. A kiedy go wrzucisz? MB

      Usuń
    4. Może jutro? Wszystko zależy od tego, czy moje Gąski będą grzeczne :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    5. Jesteśmy grzeczne! :) MB

      Usuń
    6. Nie jesteście grzeczne, a ja nadal mam kłopoty z internetem.

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Aaaa so sweet ^^ tyle słodyczy! Max bije pokłony, ale ojciec ma rację szkoda że tylko kilka ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak przeczytasz kolejny rozdział, może być różnie :D Max to wciąż Max, a nie superbohater.

      Twój Kitsune

      Usuń
  6. Naprawdę czyta mi się to z wielką ochotą, nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów (^_-) W między czasie myślę co przeczytać następne ^o^

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział! Cieszę się, że Max zaczyna się zmieniać i nieco łagodnieć, obserwowanie tego jest naprawdę przyjemne, zważywszy jak we wcześniejszych rozdziałach darli koty ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max... To wyjątkowy przypadek. Jeszcze nie raz zaskoczy :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  8. Witam,
    wspaniale, cudownie, Max to powoli zaczyna dostrzegać Eliego, ale jak dla mnie to musi się postarać bardziej...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    wspaniale, super, że Max powoli zaczyna dostrzegać Eliego, ale musi się postarać bardziej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń