poniedziałek, 30 marca 2020

Humory króla - rozdział 15


Eryk

Na podziemnym parkingu czeka na nas czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami. Jest także szofer oraz kilku uzbrojonych ludzi w garniturach. Vee otwiera mi drzwi. Wsiadam do środka, a on zajmuje miejsce obok. Przed nami i za nami pojadą identyczne auta. Zapinam pasy. Serce wali mi jak szalone.

- W porządku? – Mój opiekun wydaje się spokojny i opanowany. Uśmiecha się do mnie, rozsiadając na skórzanym fotelu.

- Tak.

- Pewnie uważasz, że przesadzam, ale te samochody to prawdziwe bestie, a ty musisz zrobić odpowiednie wrażenie.

- Wrażenie? Żałobnicy docenią, że są praktycznie niezniszczalne? Przetrwają atak rakietowy? – drwię.

- Pewnie tak. – Vee jest wyraźnie zadowolony. – Jedynie bomba atomowa mogłaby nam nieco zaszkodzić.

- Jestem pewny, że coś na to zaradzisz.

- Już zaradziłem. Mamy schron, pamiętasz?

- No tak, schron. Jak mogłem o nim zapomnieć.

Vee i jego dziwaczne pomysły. Nie zawsze traktuję je poważnie. Kiedy walczyłem z planami architektonicznymi szpitala, on zastanawiał się nad tym, czy kiedyś będzie nas stać na lotniskowiec. Jego zdaniem podróże morskie to idealne hobby na czas emerytury. Podejrzewam, że zwykły jacht byłby równie dobry. Lotniskowiec zwraca uwagę i trudniej się nim manewruje.

Droga do katedry nie zajmuje nam wiele czasu. Policja i wojsko zabezpieczyły całe centrum. Metalowe barierki odgradzają tłumy. Mieszkańcy królestwa, turyści, gapie. Setki tysięcy osób chcą na własne oczy zobaczyć, czy nowy władca pojawi się na pogrzebie własnych rodziców. Dziennikarze z całego świata już dwa dni temu obstawili cały teren. Bezustannie przypominany jest film z wydarzeniami z sali tronowej. Książę Eryk zostaje królem, a potem pada na posadzkę w kałuży krwi. To chyba najbardziej wstrząsająca koronacja, jaka kiedykolwiek miała miejsce. I padło na mnie.

Ludzie głośno krzyczą, machając flagami, gdy wjeżdżamy na plac przed katedrą. Z przerażenia przestaję oddychać. Dłonie mi drżą. Na szczęście Vee jest obok. Łapie mnie za rękę.

- Uczyłem cię, co się robi w takiej sytuacji, prawda? Musisz zachować spokój i nie okazywać emocji. Oni tylko patrzą. Nikt się do ciebie nie zbliży i nie wyrządzi krzywdy.

- A jeśli…

- Na dachu są snajperzy. – Mój opiekun mocniej ściska moją rękę. – Skup się. To pokaz siły. Ci ludzie przyszli tu po to, by sprawdzić jak sobie poradzisz. Nie jesteś już małym, nieszczęśliwym chłopcem. Jesteś królem. Pokażesz im, że pomimo wrażliwości i współczucia, nie złamiesz się. Będziesz walczył. To jedyny sposób, abyś zyskał ich przychylność.

- Vee, ja… – Ogarnia mnie coraz większa panika. Trzęsę się jak galareta.

- Twoi przodkowie brali udział w wojnach. Walczyli na frontach. Było im tak samo ciężko, jak teraz tobie. Płatny morderca, wynajęty przez dilera narkotyków oraz starszy facet kochający cudze pieniądze nie przekreślą dokonań waszej dynastii. Zło nie pokona dobra, tak jak ciemność nie wygra ze światłem. Ty masz w sobie to światło. Twoje panowanie przejdzie do historii.

Ja? Ja mam w sobie światło? Nie. Vee się myli. Prawdziwe światło mieszka w oczach Simona. Jest piękne i ciepłe, a ja kocham je całym sercem. Jeśli stchórzę, Simon zginie. Jestem za niego odpowiedzialny. Odpowiadam za jego rodzinę, za Vee, pana Moora, doktora Arima oraz moją rodzinę. Nie pozwolę, by Alan krzywdził tych, których kocham!

Biorę głęboki wdech. Drżenie dłoni powoli ustępuje.

- Jesteś gotowy, Eryku?

W niebieskich oczach przyjaciela widzę pasję i determinację, a także szczerość. On naprawdę we mnie wierzy. Patrzy na mnie w ten sposób od chwili, w której się poznaliśmy.

- Tak, jestem gotowy.

Zanim ochroniarze otwierają drzwi od naszej limuzyny, kilku z nich zbliża się do auta, by w razie czego mnie osłonić. W końcu któryś z mężczyzn naciska na klamkę.

- Teren czysty – informuje Vee.

- Wysiadamy. – Blondyn puszcza moją rękę i pomaga mi odpiąć pasy. Zebrani przed katedrą ludzie krzyczą. Błysk fleszy odbija się od szyb. Zbieram się w sobie, by zmierzyć się z tym, co mnie czeka.

- Król Eryk! Król Eryk!

Pierwszy raz jestem wdzięczny za nerwicę. Moje serce bije tak głośno, że zagłusza kakofonię dźwięków, które zewsząd atakują. Staram się stać prosto, choć nie jestem w stanie unieść wzroku. Wpatruję się w chodnik, dając sobie czas, aby przyzwyczaić się do szaleństwa, które wokół mnie panuje. Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy. Potem będzie łatwiej. Moja rzeczywistość właśnie się zmienia.

Vee wzrokiem każe mi ruszyć do przodu. Nie oglądam się na nikogo. Wypełniam polecenie. Podporządkowanie się jego woli wszystko ułatwia. Czuję się bezpieczny wiedząc, że mój opiekun jest na wyciągnięcie ręki. Gdy po studiach powróciłem do ojczyzny, obsesyjnie pilnowałem telefonu. Wiedziałem, że wystarczy jeden sygnał, by po mnie przyjechał. Teraz będzie inaczej. Vee jest obok. Wesprze mnie, żebym nie upadł.

Siadamy w pierwszej ławce. Czuję się nieco oszołomiony. Wyraźnie czuję setki par oczu utkwione w moich sztywno wyprostowanych plecach. Zaproszeni goście, arystokracja, politycy, różni dygnitarze. Część z nich nie potrafi poskromić ciekawości. Inni po ludzku mi współczują. Jeszcze inni zadają sobie pytanie, które często pojawia się w mediach – jaki naprawdę jest król Eryk?

Do tej pory trzymałem się na uboczu. Rzadko reprezentowałem rodzinę. Nie udzielałem wywiadów. Nie pchałem się na pierwsze strony gazet. Chociaż spędziłem tu prawie całe życie, poddani czują, że jestem im obcy. Nie czarowałem ich fałszywymi uśmiechami, jak Alan. Nie udawałem, że pracuję dla polepszenia sytuacji w kraju. Nie trwoniłem pieniędzy podatników na bzdury. Nic o mnie nie wiedzą. Czy zdołam przełamać dystans i zdobyć ich zaufanie?

Vee zajmuje miejsce tuż za mną, dając zebranym do zrozumienia, że został wybrany oficjalnym doradcą. Za to po mojej lewej stronie siada dziadek. Nie widziałem go od dnia koronacji. Jak zwykle zachwyca mnie jego gra aktorska. Wydaje się pogrążony w żałobie. Jego syn i synowa nie żyją. Ukochany wnuk został porwany. Zbolałe spojrzenia, rzucane w moją stronę, z pewnością mają zupełnie inne podłoże. Zablokowałem jego sekretne konto w banku. Środki, które miał ulokowane za granicą, także zniknęły. Idę o zakład, że ten cios zabolał go mocniej niż jakakolwiek z ran, zadanych mi przez Alana.

- Musimy porozmawiać – szepcze. – Tylko ty i ja.

Odwracam głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy.

- Podczas naszej ostatniej rozmowy groziłeś, że zamkniesz mnie w więzieniu lub zabijesz.

- Eryku, nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji – syczy, niczym jadowity wąż przed śmiercionośnym atakiem. Moje zachowanie wyraźnie go irytuje.

- Zabito rodziców. Sytuacja jest naprawdę poważna – komentuję cynicznie.

- Musimy porozmawiać – dodaje z coraz większym naciskiem.

- Nie mamy o czym – ucinam temat.

Udaję pochłoniętego ceremoniałem, ale prawda jest taka, że wracam wspomnieniami do dzieciństwa. Przypominają mi się chwile, gdy błagałem dziadka o pomoc. Nie chciałem wiele. Liczyłem na to, że skoro tak bardzo lubi Alana, to może uda mu się jakoś na niego wpłynąć. Wiedziałem, że brat nie zaprzestanie nękania. Wytrzymałbym bicie. Jednak gdy zaczął używać noża…

Poruszam się nerwowo, czując pod skórą nieprzyjemne dreszcze. Vee wzdycha za moimi plecami. Daje mi znać, że jest obecny. Nikt mnie nie skrzywdzi, gdy będzie tak blisko.

Zgodnie ze zwyczajem, w ostatnią drogę uda się jedynie najbliższa rodzina. Nowy doradca zrobił wyjątek dla ochroniarzy, którzy nie odstępują nas na krok.

- Dobrze się czujesz, mój drogi? Jesteś bardzo blady. – Zatroskana ciotka Anna próbuje podnieść mnie na duchu.

- Nic mi nie jest – odpowiadam szybko. To nie jest czas i miejsce na rozmowy, zwłaszcza, że towarzyszą nam kamery.

Czekamy przed katedrą aż pracownicy domu pogrzebowego przeniosą trumny na specjalną platformę, ozdobioną kwiatami oraz flagą królestwa.

Podchodzi do mnie Melania, która do tej pory trzymała się blisko Rysia.

- Nie martw się, Eryku. Wszystko będzie dobrze. My zawsze przy tobie będziemy. – Dziewczynka łapie mnie za rękę.

Melania. Pamiętam, gdy się urodziła. Była taka malutka. Jako dziecko często i głośno się śmiała. Pogodna i wesoła, zawsze starała się mnie rozśmieszyć. W przeciwieństwie do niej, nie pamiętałem jak brzmi mój własny śmiech. Byłem cichy i skryty. Odzywałem się tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. W domu nikt ze mną nie rozmawiał. Czasami czekałem długie tygodnie, by mama lub tata zechcieli mnie zauważyć.

Ostatnie kilkaset metrów pokonujemy pieszo. Jako król, powinienem iść tuż za trumnami. Ciąży mi to zadanie. Zwłaszcza, że Melania nie chce puścić mojej ręki. Dostosowuje się więc do jej dziecięcych kroków. Zaczyna padać. Vee rozkłada czarny parasol, abyśmy nie zmokli.

Kiedy ostatni raz spędziłem aż tyle czasu w obecności rodziców? Nie patrzą na mnie pogardliwie. Nie mówią samych przykrych słów. Są martwi.

Odkąd dowiedziałem się, że nie żyją, jak ognia unikałem rozmyślania o nich. Zastanawiałem się, jak będzie wyglądał pogrzeb. Przerobiłem miliony scenariuszy uciekając. Teraz nie mam już gdzie uciec. To nasze ostatnie chwile razem. O czym chciałbym z nimi porozmawiać, gdyby los dał mi taką szansę? Co byśmy sobie powiedzieli wiedząc, że to nasze ostatnie spotkanie?

Nasza relacja była trudna. Najpierw odsunęli się ode mnie. Latami ignorowali. Aż w końcu zostałem wyrzucony. Pozbyli się mnie, jak pozbywa się niechcianej rzeczy. Straciłem skrzypce, dach nad głową, nazwisko. Zmiażdżyli mnie, chociaż doskonale wiedzieli, że bardziej nie mógłbym już cierpieć. Ich serca od dawna były martwe. Martwe i zimne, zupełnie jak ich ciała.

- Wasza wysokość, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. – Biskup kończy ceremoniał.

- Dziękuję. Za wszystko – raczę go wyuczoną formułką, którą zmuszony byłem powtarzać dziś niezliczoną ilość razy. – Chcę zostać sam – proszę zebranych, by pozwolili mi na chwilę prywatności.

Wokół mnie znowu robi się cicho. Nikt nic nie mówi. Nie płacze. Jedynie deszcz nieco siąpi, odbijając się od parasola, który Vee nadal trzyma nad moją głową. Wpatruję się w wielki grobowiec, na którym wykuto nasz herb. Wiatr rozwiewa moje włosy. W powietrzu czuć zapach setek białych róż.

- Nic nie czuję – z rozpaczą w głosie zwracam się do Vee o pomoc. – Chowam rodziców i nic nie czuję. Ja… Ja… – jąkam się, szukając słów, które opisałyby pustkę, której nie rozumiem. – Nie zasłużyli na taki los.

- Nie zasłużyli na ciebie.

- Powinno być mi smutno – wzbudzam w sobie poczucie winy za to, że ich strata nie wywołuje we mnie żadnych emocji.

- Przecierpiałeś swoje. Twoja żałoba zakończyła się lata temu.

Vee jak zawsze ma rację. Zna mnie lepiej niż ja sam. Gdy zostałem odrzucony, bardzo długi czas zabiegałem o to, by rodzice zechcieli zwrócić na mnie uwagę. Dobrze się uczyłem. Nie skarżyłem na brata, bo tego nie lubili. Nawet jeśli nasze „zabawy” kończyły się tragicznie, do ostatniej chwili nie traciłem nadziei. Ta we mnie umarła, gdy straciłem skrzypce.

- Chodź, wracamy do domu.

Nie pamiętam drogi do samochodu. Ból w klatce piersiowej. Zagubienie. Osamotnienie. Brak energii.

- Dobrze się spisałeś, mały. Teraz ja się wszystkim zajmę – Vee gładzi mnie po głowie. Zamykam oczy pozwalając, by mnie objął.

***

Spałem? A może straciłem przytomność? Głowa trochę mnie boli. Światło oślepia. Pod palcami czuję coś miękkiego. Zaalarmowany otwieram oczy, czego od razu żałuję.

Sypialnia? Jestem w apartamencie? Jak się tu znalazłem? Dotykam klatki piersiowej. Pod koszulą nie czuję już ucisku kamizelki kuloodpornej.

W oddali słyszę Vee, który rozmawia z kimś przez telefon. Gdy kończy połączenie konsultuje coś z Simonem. Mój opiekun stwierdził niedawno, że jeszcze się docierają. Chciałbym, by zaczęli ze sobą współpracować. Ich wieczne kłótnie i złośliwości nawet świętego wyprowadziłyby z równowagi.

- Nie śpisz już? – Vee jako pierwszy zauważa, że się im przyglądam. – Jak się czujesz?

- Głowa trochę mnie boli.

- Nic nie jadłeś. Nawet wody nie piłeś – wtrąca się Simon.

- Nie chcę – od razu protestuję.

- Musisz jeść – Vee się nie patyczkuje. Od razu wysyła wiadomość do pana Moora, który jak na zawołanie, przynosi tacę pełną „pyszności”. Samo mówienie o jedzeniu wywołuje mdłości.

- Nie chcę – powtarzam, opadając na poduszki.

Simon podchodzi bliżej i siada obok mnie na łóżku. Gładzi mnie delikatnie po głowie.

- Daj mi coś, po czym przestanie boleć – skomlę do Vee o odrobinę litości.

- Zjesz chociaż pół kanapki, tak? – Mężczyzna licytuje się ze mną w sposób, którego nie cierpię. Rzucam w jego stronę wściekłe spojrzenie, po czym niechętnie siadam i z obrzydzeniem sięgam w kierunku tacy z jedzeniem.

- Pomogę ci, skarbie. – Simon poprawia poduszki. Przytrzymuje talerzyk. Nalewa herbaty do filiżanki.

- Która godzina? Miałeś jechać na lotnisko. – Nie chcę, aby z mojego powodu przegapił spotkanie z najbliższymi.

- Pojadę, gdy poczujesz się lepiej.

- Jeśli zjesz całą kanapkę, będę mu towarzyszyć. – Vee świetnie się bawi moim kosztem. Dobrze wie, że to oferta, której nie odmówię. Bezpieczeństwo Simona to priorytetowa sprawa.

- Nikt cię o to nie prosił – Simon uśmiecha się do mnie czule, nie zwracając uwagi na zaczepki Vee. – Wypij herbatę, a ja poproszę doktora, by przyniósł ci leki.

- Jego leki mam tutaj. – Niebieskooki wyciąga z kieszeni marynarki znajomo wyglądającą ampułkę. – Jedz, szkoda czasu – popędza mnie.

Nasilające się mdłości sprawiają, że walczę z każdym kęsem. Mimo to udaje mi się dobrnąć do końca posiłku, a Vee robi mi zastrzyk.

- Odpoczywaj. Niedługo wrócimy. – Ukochany okrywa mnie kocem.

Zamykam oczy. Wyraźnie czuję działanie tego dziwnego specyfiku, którym Vee od wczoraj mnie faszeruje. Nie podaje mi go zbyt dużo. Tylko tyle, abym mógł normalnie funkcjonować. Ból znika. Pojawia się za to lekkie otępienie. Nie czuję się sobą. Krążę między jawą i snem, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca.

Wstaję z łóżka, by poszukać komputera. Mój opiekun ciężko pracuje. Odciążę go zajmując się sprawami konsorcjum.

Tak jak podejrzewałem, komputer leży na stoliku w drugim pokoju. Kładę się więc na sofę i loguję do systemu, by przejrzeć najważniejsze dokumenty.

Skoncentrowany na czytaniu nie zwracam zbytniej uwagi na otoczenie. Pochłaniają mnie liczby, transakcje, notowania giełdowe. Wyraźnie słyszę, że ktoś wchodzi do pokoju. Podejrzewam, że pan Moor przyniósł podwieczorek. Nie chcę sprawiać mu przykrości, ale dziś już na pewno nic nie zjem.

Lokaj podchodzi bliżej sofy. Rzucany przez niego cień zasłania światło. Po moim ciele rozchodzi się nieprzyjemny dreszcz, zwiastujący niebezpieczeństwo. Unoszę wzrok i zamieram, widząc Alana, który uśmiecha się do mnie beztrosko.

- Eryku, tęskniłeś za braciszkiem?

12 komentarzy:

  1. No masakra!!!! A ta gnida dworska skąd się tam wzięła?! Jak te matoły pilnują Eryka? Masakra przecież ten Vee to się zajedzie! Wszystko musi robić sam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vee? On jest najlepszy.
      A Alan? No wpadł "na kawę" :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Że co? Co on tam robi?
    Rozdział genialny, pisz szybko, bo nie mogę się doczekać kolejnych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alan : Kitsu, co ja tam robię?
      Ja : Przyszedłeś brata odwiedzić.
      Alan : Serio? Pozwolisz, że się z nim pobawię? :D
      Ja : No pewnie, stary. Baw się :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Jaki ty niedobry:O i kiedy relacja Simona z Erykiem się poprawi?...

      Usuń
  3. Czekaj ale jak? W sensie ochrona i zabezpieczenia i cała ta ostrożność i co tak sobie wszedł? Kiedy następny rozdział? Są jakieś spojlery? Kitsune na litość, ja to zaraz przez ściany się przegryzę!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojlery? Ale po co? Na razie nie dzieje się nic ciekawego. Potem będzie ciekawiej :D
      Nie wiem kiedy będzie nowy rozdział. Moja szkoła przechodzi na "nauczanie online" - cokolwiek to oznacza. Muszę ogarnąć to i owo, a potem randka z Alanem :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Jak to się stało, że Alan wszedł od tak? Czy mu się to śni?

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    co robi ta ochrona, że Alan dostał się do apartamentu, Vee spiesz się na pomoc Erykowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjaśnię to w kolejnych rozdziałach.

      Twój Kitsune

      Usuń
  6. Kiedy kolejny rozdział??? Bo ja umieram bez niego a skończyłam ledwie kilka sekund temu....

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale co robi ta ochrona że Alan dostał się do tego pokoju, Vee spiesz na pomoc Erykowi... on Cię teraz bardzo potrzebuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń