Przyznaję, że zupełnie inaczej wyobrażałem sobie
Wilbura DiMarone. Sądziłem, że okaże się on wojownikiem ubranym w zbroję.
Tymczasem jest to mężczyzna dość szczupły i niższy ode mnie co najmniej o
głowę. Ma na sobie czarny surdut oraz ciężki, srebrny łańcuch, wysadzany
kamieniami. Jeśli dodamy do tego nieco wypłowiałe i przydługie włosy w odcieniu
ciemnego blond, wąskie usta i haczykowaty nos, cała postać jawi się raczej dość
pospolicie. Na pierwszy rzut oka widać, że brakuje mu pychy nieszczęśliwie
zmarłego krewnego, który nosił się niczym cesarz o wyjątkowo nadmuchanym ego
oraz przeroście ambicji. Wilbur jest inny. Znacznie bardziej powściągliwy, lecz
czy równie niebezpieczny?
- Bardzo mi przykro – szepczę, dając gościom do
zrozumienia, iż wieści, które muszę im przekazać, nie mogłyby być gorsze.
- Chcę to zobaczyć na własne oczy. – Wilbur rzuca mi
kolejne, dość zimne spojrzenie. Wolałbym tego nie robić, lecz ukrywanie zbrodni
nic nie da. Nie ma zaklęć, które są w stanie przywołać do życia zmarłą osobę.
Cofam się nieco, by nie zagradzać przejścia do celi.
Mężczyzna pewnym krokiem zmierza w kierunku wciąż
zamkniętych drzwi i spogląda przez
otwór. Rysy jego twarzy tężeją. Zaciska dłonie w pięści, a następnie odwraca
się w moją stronę.
- Sprawca tego haniebnego czynu zostanie złapany i
surowo ukarany. Masz na to moje słowo – zwracam się do nieco zszokowanego
DiMarone. Jasnowłosy nie komentuje moich słów. Gestem powstrzymuje jedynie
przybyłego z nim mecenasa, by nie podchodził do drzwi.
- Wybacz, panie, lecz nie mam innego wyboru –
odpowiada jego towarzysz. Dopiero teraz zwracam na niego uwagę. Zalękniony
obrońca ma na sobie długą togę. W obu dłoniach trzyma swoją teczkę, którą
obecnie traktuje jako tarczę. Na nic mu się ona nie przyda. Krwawa rzeź, która
niedawno miała tu miejsce, z pewnością jeszcze długo będzie mu się śnić po
nocach.
- O bogowie! – krzyk mecenasa odbija się echem od
kamiennych ścian. Mężczyźnie od razu robi się słabo i zaczyna chwiać się na
nogach.
- Wyprowadź go stąd – rozkazuję Normanowi, który od
razu wypełnia moje polecenie. Podchodzi do nieszczęśnika i przenosi go do
ogrodu. Odrobina świeżego powietrza dobrze mu zrobi. Wilbur i ja zostajemy
sami.
- Wasza wysokość, czy twoi ludzie pojmali już
wampira? – DiMarone jako pierwszy przerywa ciszę.
- Wampira? – udaję zdziwionego.
- Królu, twój opiekun wyraźnie stwierdził, że za
śmierć moich bliskich odpowiada wampir.
- Nie wiemy jeszcze, kto jest sprawcą. Zaklęcia
zabezpieczające drzwi są nietknięte, a strażnicy…
- Czy to ten sam wampir, który rzekomo doradzał
twojemu ojcu? – Wilbur groźnie mruży oczy, przerywając mi w połowie zdania.
Wyczuwam wokół niego energię, świadczącą o tym, że
nie jest on zwykłym człowiekiem. To demon-mieszaniec. Podejrzewam, że jego
matka była człowiekiem lub nie rozwijała swoich zdolności, stąd tak nikła moc.
Mimo to moi doradcy ostrzegali, że być może ma on w swoim posiadaniu księgi z
zaklęciami. Ta teoria od samego początku wydawała mi się szyta grubymi nićmi.
Jak taki słabeusz miałby mnie zaatakować? Jego największym osiągnięciem są
szpiedzy, którzy od dłuższego czasu panoszą się po zamku. Ich obecność jest
znacznie większym utrapieniem niż czarna magia.
- Jak już mówiłem, dowiem się, kto zamordował twoich
krewnych, panie – cedzę przez zęby, by nie dać się sprowokować.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, królu. Czy to
ten sam wampir, który doradzał twojemu ojcu?
Sytuacja z każdą sekundą robi się coraz bardziej
nieprzyjemna. Muszę zważać na każde słowo, by zapewnić bezpieczeństwo
Nefrytowi. Zbyt długi język Normana już napytał nam biedy. Wzmianka o wampirze
z pewnością na długo zapadnie w umyśle Wilbura. Zwłaszcza w obliczu tak
brutalnych morderstw.
- Nie wiem o czym mówisz, panie – ucinam wszelkie
spekulacje.
- Nie wiesz? – mężczyzna prycha z wyższością. – Moi
zaufani przyjaciele twierdzą, że wampir jest często widywany w twoim
towarzystwie.
- Od niepamiętnych czasów mój ojciec udzielał schronienia
wszystkim, którzy go o to poprosili. Zamierzam kultywować te zacne tradycje –
silę się na swobodny ton, lawirując między prawdą a kłamstwem, jak na
prawdziwego dyplomatę przystało.
- Pozwól więc, wasza wysokość, że i ja skorzystam z
twojej gościnności. Chciałbym osobiście nadzorować śledztwo, jeśli nie masz nic
przeciwko, królu Cassianie…
W głosie Wilbura słychać ironię oraz ledwo maskowaną
pogardę, zwłaszcza gdy tytułuje mnie „królem”.
- Powiem moim ludziom, by przygotowali dla ciebie
najlepsze pokoje.
- Dziękuję – mężczyzna skinął głową, lecz ani na
chwilę nie przestaje świdrować mnie swoimi nachalnymi oczami.
Ponownie przywołuję Normana, któremu powierzam moich
gości. Gdy tylko cała trójka znika mi z pola widzenia, rozkazuję moim
najbardziej zaufanym żołnierzom, by bezustannie pilnowali Wilbura oraz jego
ludzi. Wolę mieć pewność, że nie stanie się im żadna krzywda.
Przez kilka godzin dokładnie sprawdzam wszystkie
cele, a także teren wokół więzienia, lecz nie znajduję żadnych śladów. Morderca
nie mógł rozpłynąć się w powietrzu. Musiał jakoś sforsować zabezpieczenia, a
potem uciec. Skoro nie korzystał przy tym z magii, pozostaje tylko jedna opcja –
schody. Innej drogi nie ma. No i strażnicy. Nie da się zignorować kilkunastu
przeszkolonych mężczyzn, którzy pełnią służbę od wielu lat. A mimo to intruz
nie pozostawił po sobie choćby pyłku, który pomógłby rozwikłać tę tajemniczą
zbrodnię.
- Wasza wysokość… - Norman pojawia się przy moim
boku. – Złapałeś go już? Jest w lochu? – dopytuje, wpatrując się w pootwierane
drzwi poszczególnych cel, które są sprzątane. Usunięcie krwi ze ścian, sufitu
oraz podłogi z pewnością zajmie sporo czasu.
- Nie, jeszcze nie.
- Nie sądzę, by uciekł daleko. Zacznijmy szukać od
twoich apartamentów, panie. Wyślę naszych ludzi, aby…
- Moich apartamentów? Dlaczego uważasz, że morderca
wybrałby akurat moją sypialnię na swoją kryjówkę?
- Panie, przecież znasz odpowiedź. Tylko Nefryt był
w stanie zakraść się tu niepostrzeżenie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Z
pewnością zahipnotyzował strażników, dlatego wpuścili go do środka.
Tłumaczenie Normana sprawia, że na całym ciele czuję
nieprzyjemne dreszcze. Nefryt i morderstwo? To jakiś absurd!
- Zamilcz, dobrze ci radzę… - ostrzegam przyjaciela.
Wokół mnie pojawia się ciemna poświata, nad którą
ledwo co panuję. Mój oddech przyspiesza, a serce bije zdecydowanie za szybko.
Czarna moc w ułamku sekund rozprzestrzenia się po wszystkich lochach,
zawłaszczając każde źródło światła. Zamykam oczy, by łatwiej mi się było
skoncentrować.
Norman jest przy mnie od urodzenia. Towarzyszy mi
każdego dnia. Na polu bitwy zawsze stał przy moim boku. Wie o mnie wszystko.
Zna moje serce. Widział znamię, które pojawiło się na moim ciele, gdy złożyłem
przysięgę… A mimo to… Mimo to…
Spokojnie. Tylko spokojnie. Możesz to powstrzymać,
Cassianie. Przecież nie chcesz, by komuś stała się krzywda, prawda? To twoja
moc. Twoja siła. Zapanuj nad nią…
„Kocham
cię, najdroższy…”
Otwieram oczy. Czarna moc natychmiast znika. Wraca
do mnie. Poskromił ją głos ukochanego.
Nefryt…
- Wasza wysokość! Czy wszystko w porządku?! –
podbiega do mnie kapitan straży, lecz zbywam go machnięciem dłoni.
- Zostaw nas! – warczę na niego, po czym chwytam
Normana za gardło i popycham na ścianę. – Jeśli jeszcze raz sprowokujesz mnie w
podobny sposób… – Nie muszę kończyć
mojej groźby. Mój opiekun doskonale zna konsekwencje swoich czynów.
- Wybacz, panie – mamrocze pod nosem, spuszczając wzrok.
Z trudem poluzowuję palce, by nie wyrządzić mu zbyt wielkiej krzywdy, a następnie
przenoszę się od razu do sypialni.
W pomieszczeniu jest cicho i ciepło. Słychać jedynie
trzaskanie drewna w kominku. Na widok wampira, który zrobił sobie legowisko
blisko ognia, spływa na mnie upragniony spokój. Mój ukochany leży na brzuchu,
czytając książkę. Unosi na mnie wzrok, a następnie uśmiecha się miękko. Chowam
twarz w dłoniach, bo nie potrafię poradzić sobie z emocjami.
- Zdejmij to… - szepcze Nefryt, dotykając dłonią
pancerza, który chroni moją klatkę piersiową. Ciągle zapominam, że potrafi być
taki szybki…
- Aniele… - unoszę powieki, by zatopić się w
bezkresnym błękicie jego cudownych oczu.
Wracają do mnie wszystkie wydarzenia minionych
godzin, począwszy od widoku zbezczeszczonych ciał, skąpanych we własnej krwi,
dziwnej rozmowie z Wilburem, a także próbie wysadzenia własnego zamku.
Chciałbym przytulić się do Nefryta i poszukać
ukojenia w jego ramionach, lecz boję się go dotknąć. Nadal nie ufam swojej
mocy. Nie chcę zranić ukochanego.
- Chodź do łóżka, Cassianie… Wyglądasz na skonanego…
- Nefryt bierze mnie za rękę i z czułością splata nasze palce.
- Odsuń się – proszę go. – Gdy jesteś tak blisko…
- Nie pleć głupstw, mój panie. Dobrze wiesz, że się
ciebie nie boję. – Nefryt unosi moją dłoń do ust, a następnie całuje moje
palce. – Nie byłbyś w stanie mnie skrzywdzić.
- Tak sądzisz? – pytam. – Kilka minut temu prawie
straciłem nad sobą kontrolę.
- Kocham cię – nieśmiertelny wspina się na palce, a
następnie muska moje usta swoimi. Spogląda na mnie spod przymrużonych powiek.
- Masz w sobie więcej magii niż ja – śmieję się, z
niedowierzaniem kręcąc głową.
Kilka minut później, gdy leżymy w naszym łóżku
zapatrzeni na ogień, nadal nie umiem otrząsnąć się z oszołomienia. Od zawsze
wiedziałem, że drzemiące we mnie pokłady energii są znacznie większe niż u
innych. Nawet mój ojciec nie byłby w stanie mnie pokonać. Zaklęcia nieco mi to
ułatwiły, lecz jedna iskra wystarczy, abym…
- O czym myślisz, ukochany? – Nefryt przesuwa
opuszkami po mojej twarzy. Jego kojący dotyk działa cuda na moje spięte
mięśnie.
- W tej chwili? – całuję wampira w policzek,
wtapiając palce w jego rozpuszczone włosy. – Że na ciebie nie zasługuję. Nie
mam pojęcia co by się stało, gdybym nie usłyszał twojego głosu. Ciemność prawie
pochłonęła mnie żywcem – żalę się.
- Dobrze wiesz, że nigdy bym na to nie pozwolił.
Jesteś mój, Cassianie. Przysięgałeś, że będziesz mnie kochać na zawsze.
- Aniele, jesteś prawdziwym darem niebios.
- Tak sądzisz? – Nefryt zmienia ułożenie swojego
ciała. Przekręca się w moich ramionach i unosi do góry. Poddaję się jego
urokowi, gdy siada na moich biodrach, a wyraz jego twarzy poważnieje.
- Kocham cię.
- Zapytaj mnie, Cassianie.
- O co mam cię zapytać, mój najdroższy? – droczę się
z nim, sięgając po pasmo jego różowych włosów, które okręcam wokół swoich
palców.
- Zapytaj, czy ich zabiłem.
- Skarbie… - Próbuję unieść się na posłaniu, lecz
Nefryt mi to uniemożliwia.
- Zapytaj, czy zakradłem się do lochów i
zahipnotyzowałem strażników!
- Aniele, ja…
- Zapytaj, czy wydłubałem im oczy i utopiłem wewłasnej krwi! – Wampir jest wzburzony. Skąd wie o tym wszystkim? Czyżby słyszał
oskarżenia Normana?
- Nie będę o nic pytać, bo dobrze wiem, że to nie
byłeś ty! – odgryzam się mojemu wybrakowi.
- Cassianie, zrozum wreszcie, że Norman zatruwa
twoje myśli i serce, dlatego twoja własna moc zbuntowała się przeciwko tobie. Gdybyś
ufał moim słowom, nic takiego nie miało by miejsca.
- To nieprawda! – bronię się. – Przecież…
- Nasłuchałeś się bajek o tym, że Wilbur DiMarone
jest silniejszy od ciebie. Boisz się kolejnej wojny, a na dodatek podejrzewasz,
że jestem mordercą.
- Nefrycie, nie bądź niesprawiedliwy. Dobrze cię
znam i wiem, że nigdy nikogo nie zabiłeś.
- Łącząca nas przysięga niesie za sobą pewne
zobowiązania. Ja ufam ci bezgranicznie, dlatego moje wizje stały się znacznie
intensywniejsze. A ty, mój drogi? Możesz to samo powiedzieć o sobie?
- Nie wiedziałem, że przysięga ma aż tak silne
działanie… - wyznaję nieco zawstydzony. – Wybacz, aniele. Obiecuję ci, że
więcej tak nie zrobię – przymilam się do wampira, zagarniając go powrotem w
swoje ramiona.
Nefryt układa głowę na mojej klatce piersiowej i
wzdycha cichutko. Korzystam z okazji, że mam go tak blisko i wsuwam palce pod
materiał jego koszuli. Dotyk jego nagiej skóry od razu wprawia mnie w lepszy
nastrój. Za pomocą magii pozbywam się zbędnej przeszkody.
- Nie! Nie możesz! – zostaję od razu powstrzymany.
- Obiecałeś, że wypróbujesz na mnie coś nowego… - odświeżam
perfekcyjną pamięć mojego kochanka.
- A ty obiecałeś, że spotkamy się o północy.
Złamałeś dane mi słowo.
- Przecież wiesz, co stało się w podziemiach. Nie
miałem wyboru!
- Mylisz się, mój panie. Miałeś wybór i wybrałeś
źle. Zabierz ręce – Nefryt z irytacją domaga się, abym przestał go dotykać. –
Liczyłem na to, że upojna noc w moich ramionach znaczy dla ciebie coś więcej, ale
ty wolałeś uganianie się za Normanem.
- Aniele! – wołam za wampirem, który ucieka z łóżka
do garderoby.
- Przykro mi, Cassianie, lecz muszę nauczyć cię
dotrzymywania obietnic. Może jeśli zatęsknisz za moim ciałem, staniesz się
bardziej chętny do współpracy.
Zatęsknię? Od ponad stu lat nic innego nie robię,
tylko za nim tęsknię.
- Jesteś dla mnie zbyt surowy! – Ze złością zrzucam
część poduszek na podłogę.
- Zanim zaczniesz mnie osądzać, mój panie,
przeanalizuj własne postępowanie. Dopiero wtedy wolno ci będzie mnie pouczać. –
Nefryt grozi mi palcem.
- Czego ode mnie oczekujesz, Nefrycie? Co mam ci
dać, abyś był szczęśliwy?
- Siebie.
Uwielbiam naszego wampirka a jednocześnie mam szczerą nadzieję, ze to on stoi za zabójstwem bo jestem ciekawa jak wtedy zareaguje król...
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział :D
Weny Lisku
~ Miriam
Król już ma ból głowy z powodu wymysłów Nefryta. Na szczęście ta sielanka nie potrwa już długo. Jeszcze kilka rozdziałów i kończymy z wampirami :)
UsuńTwój Kitsune
Jak to kończymy :(
UsuńEh..
~ Miriam
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
UsuńTwój Kitsune
Nonono :d Nefryt szaleje :D
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawiam się czy naprawdę nie Nefryt się ich pozbył, bo za dużo szczegółów znał, biedny Cassian...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga