piątek, 18 stycznia 2019

Prawdziwy Romantyk, część XV


Przyznaję, że zupełnie inaczej wyobrażałem sobie Wilbura DiMarone. Sądziłem, że okaże się on wojownikiem ubranym w zbroję. Tymczasem jest to mężczyzna dość szczupły i niższy ode mnie co najmniej o głowę. Ma na sobie czarny surdut oraz ciężki, srebrny łańcuch, wysadzany kamieniami. Jeśli dodamy do tego nieco wypłowiałe i przydługie włosy w odcieniu ciemnego blond, wąskie usta i haczykowaty nos, cała postać jawi się raczej dość pospolicie. Na pierwszy rzut oka widać, że brakuje mu pychy nieszczęśliwie zmarłego krewnego, który nosił się niczym cesarz o wyjątkowo nadmuchanym ego oraz przeroście ambicji. Wilbur jest inny. Znacznie bardziej powściągliwy, lecz czy równie niebezpieczny?
- Bardzo mi przykro – szepczę, dając gościom do zrozumienia, iż wieści, które muszę im przekazać, nie mogłyby być gorsze.
- Chcę to zobaczyć na własne oczy. – Wilbur rzuca mi kolejne, dość zimne spojrzenie. Wolałbym tego nie robić, lecz ukrywanie zbrodni nic nie da. Nie ma zaklęć, które są w stanie przywołać do życia zmarłą osobę. Cofam się nieco, by nie zagradzać przejścia do celi.
Mężczyzna pewnym krokiem zmierza w kierunku wciąż zamkniętych drzwi  i spogląda przez otwór. Rysy jego twarzy tężeją. Zaciska dłonie w pięści, a następnie odwraca się w moją stronę.
- Sprawca tego haniebnego czynu zostanie złapany i surowo ukarany. Masz na to moje słowo – zwracam się do nieco zszokowanego DiMarone. Jasnowłosy nie komentuje moich słów. Gestem powstrzymuje jedynie przybyłego z nim mecenasa, by nie podchodził do drzwi.
- Wybacz, panie, lecz nie mam innego wyboru – odpowiada jego towarzysz. Dopiero teraz zwracam na niego uwagę. Zalękniony obrońca ma na sobie długą togę. W obu dłoniach trzyma swoją teczkę, którą obecnie traktuje jako tarczę. Na nic mu się ona nie przyda. Krwawa rzeź, która niedawno miała tu miejsce, z pewnością jeszcze długo będzie mu się śnić po nocach.
- O bogowie! – krzyk mecenasa odbija się echem od kamiennych ścian. Mężczyźnie od razu robi się słabo i zaczyna chwiać się na nogach.
- Wyprowadź go stąd – rozkazuję Normanowi, który od razu wypełnia moje polecenie. Podchodzi do nieszczęśnika i przenosi go do ogrodu. Odrobina świeżego powietrza dobrze mu zrobi. Wilbur i ja zostajemy sami.
- Wasza wysokość, czy twoi ludzie pojmali już wampira? – DiMarone jako pierwszy przerywa ciszę.
- Wampira? – udaję zdziwionego.
- Królu, twój opiekun wyraźnie stwierdził, że za śmierć moich bliskich odpowiada wampir.
- Nie wiemy jeszcze, kto jest sprawcą. Zaklęcia zabezpieczające drzwi są nietknięte, a strażnicy…
- Czy to ten sam wampir, który rzekomo doradzał twojemu ojcu? – Wilbur groźnie mruży oczy, przerywając mi w połowie zdania.
Wyczuwam wokół niego energię, świadczącą o tym, że nie jest on zwykłym człowiekiem. To demon-mieszaniec. Podejrzewam, że jego matka była człowiekiem lub nie rozwijała swoich zdolności, stąd tak nikła moc. Mimo to moi doradcy ostrzegali, że być może ma on w swoim posiadaniu księgi z zaklęciami. Ta teoria od samego początku wydawała mi się szyta grubymi nićmi. Jak taki słabeusz miałby mnie zaatakować? Jego największym osiągnięciem są szpiedzy, którzy od dłuższego czasu panoszą się po zamku. Ich obecność jest znacznie większym utrapieniem niż czarna magia.
- Jak już mówiłem, dowiem się, kto zamordował twoich krewnych, panie – cedzę przez zęby, by nie dać się sprowokować.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, królu. Czy to ten sam wampir, który doradzał twojemu ojcu?
Sytuacja z każdą sekundą robi się coraz bardziej nieprzyjemna. Muszę zważać na każde słowo, by zapewnić bezpieczeństwo Nefrytowi. Zbyt długi język Normana już napytał nam biedy. Wzmianka o wampirze z pewnością na długo zapadnie w umyśle Wilbura. Zwłaszcza w obliczu tak brutalnych morderstw.
- Nie wiem o czym mówisz, panie – ucinam wszelkie spekulacje.
- Nie wiesz? – mężczyzna prycha z wyższością. – Moi zaufani przyjaciele twierdzą, że wampir jest często widywany w twoim towarzystwie.
- Od niepamiętnych czasów mój ojciec udzielał schronienia wszystkim, którzy go o to poprosili. Zamierzam kultywować te zacne tradycje – silę się na swobodny ton, lawirując między prawdą a kłamstwem, jak na prawdziwego dyplomatę przystało.
- Pozwól więc, wasza wysokość, że i ja skorzystam z twojej gościnności. Chciałbym osobiście nadzorować śledztwo, jeśli nie masz nic przeciwko, królu Cassianie…
W głosie Wilbura słychać ironię oraz ledwo maskowaną pogardę, zwłaszcza gdy tytułuje mnie „królem”.
- Powiem moim ludziom, by przygotowali dla ciebie najlepsze pokoje.
- Dziękuję – mężczyzna skinął głową, lecz ani na chwilę nie przestaje świdrować mnie swoimi nachalnymi oczami.
Ponownie przywołuję Normana, któremu powierzam moich gości. Gdy tylko cała trójka znika mi z pola widzenia, rozkazuję moim najbardziej zaufanym żołnierzom, by bezustannie pilnowali Wilbura oraz jego ludzi. Wolę mieć pewność, że nie stanie się im żadna krzywda.
Przez kilka godzin dokładnie sprawdzam wszystkie cele, a także teren wokół więzienia, lecz nie znajduję żadnych śladów. Morderca nie mógł rozpłynąć się w powietrzu. Musiał jakoś sforsować zabezpieczenia, a potem uciec. Skoro nie korzystał przy tym z magii, pozostaje tylko jedna opcja – schody. Innej drogi nie ma. No i strażnicy. Nie da się zignorować kilkunastu przeszkolonych mężczyzn, którzy pełnią służbę od wielu lat. A mimo to intruz nie pozostawił po sobie choćby pyłku, który pomógłby rozwikłać tę tajemniczą zbrodnię.
- Wasza wysokość… - Norman pojawia się przy moim boku. – Złapałeś go już? Jest w lochu? – dopytuje, wpatrując się w pootwierane drzwi poszczególnych cel, które są sprzątane. Usunięcie krwi ze ścian, sufitu oraz podłogi z pewnością zajmie sporo czasu.
- Nie, jeszcze nie.
- Nie sądzę, by uciekł daleko. Zacznijmy szukać od twoich apartamentów, panie. Wyślę naszych ludzi, aby…
- Moich apartamentów? Dlaczego uważasz, że morderca wybrałby akurat moją sypialnię na swoją kryjówkę?
- Panie, przecież znasz odpowiedź. Tylko Nefryt był w stanie zakraść się tu niepostrzeżenie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Z pewnością zahipnotyzował strażników, dlatego wpuścili go do środka.
Tłumaczenie Normana sprawia, że na całym ciele czuję nieprzyjemne dreszcze. Nefryt i morderstwo? To jakiś absurd!
- Zamilcz, dobrze ci radzę… - ostrzegam przyjaciela.
Wokół mnie pojawia się ciemna poświata, nad którą ledwo co panuję. Mój oddech przyspiesza, a serce bije zdecydowanie za szybko. Czarna moc w ułamku sekund rozprzestrzenia się po wszystkich lochach, zawłaszczając każde źródło światła. Zamykam oczy, by łatwiej mi się było skoncentrować.
Norman jest przy mnie od urodzenia. Towarzyszy mi każdego dnia. Na polu bitwy zawsze stał przy moim boku. Wie o mnie wszystko. Zna moje serce. Widział znamię, które pojawiło się na moim ciele, gdy złożyłem przysięgę… A mimo to… Mimo to…
Spokojnie. Tylko spokojnie. Możesz to powstrzymać, Cassianie. Przecież nie chcesz, by komuś stała się krzywda, prawda? To twoja moc. Twoja siła. Zapanuj nad nią…

„Kocham cię, najdroższy…”

Otwieram oczy. Czarna moc natychmiast znika. Wraca do mnie. Poskromił ją głos ukochanego.
Nefryt…
- Wasza wysokość! Czy wszystko w porządku?! – podbiega do mnie kapitan straży, lecz zbywam go machnięciem dłoni.
- Zostaw nas! – warczę na niego, po czym chwytam Normana za gardło i popycham na ścianę. – Jeśli jeszcze raz sprowokujesz mnie w podobny sposób… –  Nie muszę kończyć mojej groźby. Mój opiekun doskonale zna konsekwencje swoich czynów.
- Wybacz, panie – mamrocze pod nosem, spuszczając wzrok.
Z trudem poluzowuję palce, by nie wyrządzić  mu zbyt wielkiej krzywdy, a następnie przenoszę się od razu do sypialni.
W pomieszczeniu jest cicho i ciepło. Słychać jedynie trzaskanie drewna w kominku. Na widok wampira, który zrobił sobie legowisko blisko ognia, spływa na mnie upragniony spokój. Mój ukochany leży na brzuchu, czytając książkę. Unosi na mnie wzrok, a następnie uśmiecha się miękko. Chowam twarz w dłoniach, bo nie potrafię poradzić sobie z emocjami.
- Zdejmij to… - szepcze Nefryt, dotykając dłonią pancerza, który chroni moją klatkę piersiową. Ciągle zapominam, że potrafi być taki szybki…
- Aniele… - unoszę powieki, by zatopić się w bezkresnym błękicie jego cudownych oczu.
Wracają do mnie wszystkie wydarzenia minionych godzin, począwszy od widoku zbezczeszczonych ciał, skąpanych we własnej krwi, dziwnej rozmowie z Wilburem, a także próbie wysadzenia własnego zamku.
Chciałbym przytulić się do Nefryta i poszukać ukojenia w jego ramionach, lecz boję się go dotknąć. Nadal nie ufam swojej mocy. Nie chcę zranić ukochanego.
- Chodź do łóżka, Cassianie… Wyglądasz na skonanego… - Nefryt bierze mnie za rękę i z czułością splata nasze palce.
- Odsuń się – proszę go. – Gdy jesteś tak blisko…
- Nie pleć głupstw, mój panie. Dobrze wiesz, że się ciebie nie boję. – Nefryt unosi moją dłoń do ust, a następnie całuje moje palce. – Nie byłbyś w stanie mnie skrzywdzić.
- Tak sądzisz? – pytam. – Kilka minut temu prawie straciłem nad sobą kontrolę.
- Kocham cię – nieśmiertelny wspina się na palce, a następnie muska moje usta swoimi. Spogląda na mnie spod przymrużonych powiek.
- Masz w sobie więcej magii niż ja – śmieję się, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Kilka minut później, gdy leżymy w naszym łóżku zapatrzeni na ogień, nadal nie umiem otrząsnąć się z oszołomienia. Od zawsze wiedziałem, że drzemiące we mnie pokłady energii są znacznie większe niż u innych. Nawet mój ojciec nie byłby w stanie mnie pokonać. Zaklęcia nieco mi to ułatwiły, lecz jedna iskra wystarczy, abym…
- O czym myślisz, ukochany? – Nefryt przesuwa opuszkami po mojej twarzy. Jego kojący dotyk działa cuda na moje spięte mięśnie.
- W tej chwili? – całuję wampira w policzek, wtapiając palce w jego rozpuszczone włosy. – Że na ciebie nie zasługuję. Nie mam pojęcia co by się stało, gdybym nie usłyszał twojego głosu. Ciemność prawie pochłonęła mnie żywcem – żalę się.
- Dobrze wiesz, że nigdy bym na to nie pozwolił. Jesteś mój, Cassianie. Przysięgałeś, że będziesz mnie kochać na zawsze.
- Aniele, jesteś prawdziwym darem niebios.
- Tak sądzisz? – Nefryt zmienia ułożenie swojego ciała. Przekręca się w moich ramionach i unosi do góry. Poddaję się jego urokowi, gdy siada na moich biodrach, a wyraz jego twarzy poważnieje.
- Kocham cię.
- Zapytaj mnie, Cassianie.
- O co mam cię zapytać, mój najdroższy? – droczę się z nim, sięgając po pasmo jego różowych włosów, które okręcam wokół swoich palców.
- Zapytaj, czy ich zabiłem.
- Skarbie… - Próbuję unieść się na posłaniu, lecz Nefryt mi to uniemożliwia.
- Zapytaj, czy zakradłem się do lochów i zahipnotyzowałem strażników!
- Aniele, ja…
- Zapytaj, czy wydłubałem im oczy i utopiłem wewłasnej krwi! – Wampir jest wzburzony. Skąd wie o tym wszystkim? Czyżby słyszał oskarżenia Normana?
- Nie będę o nic pytać, bo dobrze wiem, że to nie byłeś ty! – odgryzam się mojemu wybrakowi.
- Cassianie, zrozum wreszcie, że Norman zatruwa twoje myśli i serce, dlatego twoja własna moc zbuntowała się przeciwko tobie. Gdybyś ufał moim słowom, nic takiego nie miało by miejsca.
- To nieprawda! – bronię się. – Przecież…
- Nasłuchałeś się bajek o tym, że Wilbur DiMarone jest silniejszy od ciebie. Boisz się kolejnej wojny, a na dodatek podejrzewasz, że jestem mordercą.
- Nefrycie, nie bądź niesprawiedliwy. Dobrze cię znam i wiem, że nigdy nikogo nie zabiłeś.
- Łącząca nas przysięga niesie za sobą pewne zobowiązania. Ja ufam ci bezgranicznie, dlatego moje wizje stały się znacznie intensywniejsze. A ty, mój drogi? Możesz to samo powiedzieć o sobie?
- Nie wiedziałem, że przysięga ma aż tak silne działanie… - wyznaję nieco zawstydzony. – Wybacz, aniele. Obiecuję ci, że więcej tak nie zrobię – przymilam się do wampira, zagarniając go powrotem w swoje ramiona.
Nefryt układa głowę na mojej klatce piersiowej i wzdycha cichutko. Korzystam z okazji, że mam go tak blisko i wsuwam palce pod materiał jego koszuli. Dotyk jego nagiej skóry od razu wprawia mnie w lepszy nastrój. Za pomocą magii pozbywam się zbędnej przeszkody.
- Nie! Nie możesz! – zostaję od razu powstrzymany.
- Obiecałeś, że wypróbujesz na mnie coś nowego… - odświeżam perfekcyjną pamięć mojego kochanka.
- A ty obiecałeś, że spotkamy się o północy. Złamałeś dane mi słowo.
- Przecież wiesz, co stało się w podziemiach. Nie miałem wyboru!
- Mylisz się, mój panie. Miałeś wybór i wybrałeś źle. Zabierz ręce – Nefryt z irytacją domaga się, abym przestał go dotykać. – Liczyłem na to, że upojna noc w moich ramionach znaczy dla ciebie coś więcej, ale ty wolałeś uganianie się za Normanem.
- Aniele! – wołam za wampirem, który ucieka z łóżka do garderoby.
- Przykro mi, Cassianie, lecz muszę nauczyć cię dotrzymywania obietnic. Może jeśli zatęsknisz za moim ciałem, staniesz się bardziej chętny do współpracy.
Zatęsknię? Od ponad stu lat nic innego nie robię, tylko za nim tęsknię.
- Jesteś dla mnie zbyt surowy! – Ze złością zrzucam część poduszek na podłogę.
- Zanim zaczniesz mnie osądzać, mój panie, przeanalizuj własne postępowanie. Dopiero wtedy wolno ci będzie mnie pouczać. – Nefryt grozi mi palcem.
- Czego ode mnie oczekujesz, Nefrycie? Co mam ci dać, abyś był szczęśliwy?
- Siebie.

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam naszego wampirka a jednocześnie mam szczerą nadzieję, ze to on stoi za zabójstwem bo jestem ciekawa jak wtedy zareaguje król...
    Czekam na kolejny rozdział :D
    Weny Lisku
    ~ Miriam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Król już ma ból głowy z powodu wymysłów Nefryta. Na szczęście ta sielanka nie potrwa już długo. Jeszcze kilka rozdziałów i kończymy z wampirami :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Jak to kończymy :(
      Eh..
      ~ Miriam

      Usuń
    3. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy.

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, zastanawiam się czy naprawdę nie Nefryt się ich pozbył, bo za dużo szczegółów znał, biedny Cassian...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń