„Bezsenne Noce”
Meblowanie nowego domu to czasochłonne
zadanie. Trzeba brać pod uwagę wiele drobnych szczegółów, takich jak wielkość
potrzebnych mebli, ich ilość, kolor. Do tego dochodzą dodatki. Poduszki, koce,
zasłony… Połączenie wszystkich tych niuansów sprawia, że zimne i puste wnętrza
zaczynają żyć, rozkochując nas w sobie obietnicami wygody i bezpieczeństwa.
Tyle w temacie teorii. Przejdźmy do praktyki.
Meblowanie domu to katorga! Gdy zmuszony
byłem robić to sam, było mi bardzo ciężko. W towarzystwie Eli wcale nie jest
lepiej! Moja metoda polega na tym, że wpadam do sklepu i kupuję wszystko, co
wpadnie mi w oko. Zbędne czy niepasujące rzeczy zawsze można odesłać (jeśli
wcześniej się ich nie wyrzuciło, bo zajmowały zbyt wiele przestrzeni lub
doprowadzały do szału koniecznością przestawiania ich z kąta w kąt). Niestety, nie
działa to na Króliczka, który musi wszystko dokładnie obejrzeć, wymierzyć,
porównać i dopiero wtedy zastanawia się nad zakupem. Właśnie. Zastanawia…
Tracimy na to mnóstwo czasu i energii. Nie dysponuję wielkimi pokładami
cierpliwości. Wprost przeciwnie. Większość zasobów wykorzystałem w sklepie z
farbami i na rozmowę z April. Tymczasem błąkam się między rzędami stolików i krzeseł,
lustrzanych szafek, regałów.
- Kochanie? – Zwracam się do jasnowłosego,
który od ponad dwudziestu minut wpatruje się w równiutko poukładane sterty
puchatych koców i poduszek.
- Tak?
- Wybrałeś coś?
- Jeszcze nie. – Eli markotnieje. Nie powie
tego głośno, lecz konieczność płacenia za zakupy moją kartą kredytową to dla
niego spore wyzwanie.
- Weźmiemy wszystkie! – Decyduję, wyciągając
ręce w kierunku całkiem sporego stosiku.
- Max, nawet tak nie żartuj! – Ukochany
skutecznie gasi mój entuzjazm.
- Próbuję ci pomóc.
- Jak? – Króliczek marszczy jasne brwi,
okazując swoje niezadowolenie. – Dodatkowo mnie stresując?
- Nie chcę, abyś był zestresowany! – Porzucam
koce i obejmuję narzeczonego. – Nie denerwuj się, bo nie ma czym. – Przeraża
mnie, że jego samopoczucie wpływa także na dziecko. Nie chcę zaszkodzić
maleństwu.
- Czyżby? Gdyby to było takie proste, nie zrzucałbyś
tego na mnie – kpi.
- Masz rację, to nie jest proste – wyznaję
szczerze. – Zrzuciłem to na ciebie, bo wiem, że świetnie sobie poradzisz. Wiesz
co do czego pasuje, a co nie. Tylko z kupowaniem masz problem.
- Nie z kupowaniem, a z płaceniem – mamrocze
pod nosem.
- W tej kwestii także wszystko ustaliliśmy,
zapomniałeś? Nic cię nie ogranicza. Wystarczy, że wskażesz coś palcem i już
jest twoje. Na przykład te koce – zagarniam do kosza prawie wszystkie.
- Max, co robisz?! – Eli łapie mnie za rękę,
ale ja się nie poddaję.
- Przydadzą się nam.
- Nie, nie przydadzą! Nie powinniśmy trwonić
pieniędzy na bzdury.
- Serio? – Pytam, udając poważnego i
zainteresowanego tematem. – Mamy ich tyle, że bez problemu wykupilibyśmy
większość centrum handlowego i jeszcze by zostało.
- Nie zrobimy tego!
- Prowokuj mnie dalej, to się zdziwisz –
śmieję się.
- Oddaj moją kartę! – Żądanie Króliczka
ponownie wzbudza moją wesołość.
- Wymieniliśmy się. To sprawiedliwy układ.
- Max! – Przepełniony frustracją fiołkowooki
ledwo nad sobą panuje. – Nie tak dawno temu twierdziłeś, że nie ma
sprawiedliwości – wypomina mi.
- No już, już… Chodź, przytul się do mnie –
zagarniam w ramiona to wojujące zwierzę. Nastolatek jest spięty, lecz uspokaja
się pod wpływem delikatnego dotyku. – Musimy urządzić puste pokoje. Kupić meble
na taras i do altanki. Co powiesz na huśtawkę w ogrodzie? Albo taki wielki
hamak? Postawimy go między jabłoniami, które tak ci się podobają.
- Naprawdę? – Eli unosi na mnie wzrok. Jest
taki ufny i niepewny.
- Jeśli będziesz postępować tak jak do tej
pory, to zgromadzenie tego wszystkiego zajmie nam wieki. Przegapimy resztkę lata
i kolorowe, jesienne liście… – Kuszę go wizjami romantycznych chwil, których
obydwaj jesteśmy spragnieni. – Skarbie, nie marnuj czasu na drobiazgi. Podejmij
decyzje i miejmy to już za sobą.
- Dzidziuś jest coraz większy – szepcze Eli.
– Jeśli będzie rosnąć tak szybko, nici z kochania się w ogrodzie – wzdycha.
- Rzeczy dla dziecka też będziemy musieli
wybrać.
- Masz rację – nastolatek powoli poddaje się
mojej woli.
- Szybciutko, kup to, co ci się podoba i
lecimy dalej – całuję Eli w policzek.
- Ty mi się podobasz – mruczy zalotnie.
- Ja już od dawna jestem tylko twój. I
porywam cię na obiad. Niedaleko stąd jest taka miła restauracja. Jesteś głodny?
- Ja? Nie. Za to udało ci się uwieść nasze
maleństwo. – Króliczek przykłada dłonie do brzucha.
- Świetnie! – cieszę się. – To czego jeszcze
potrzebujemy? – Rozglądam się po sklepie, by uzupełnić listę, którą trzeba
przekazać sprzedawcom.
- Mamy za dużo koców – wskazuje na nasz
wypełniony po brzegi kosz.
- Koce zostają.
- Nie potrzebujemy aż tyle.
- Zmienisz zdanie, gdy będziemy się kochać w
ogrodzie – zniżam głos, by tylko Eli był w stanie mnie słyszeć. – Każę je
zapakować, a ty upewnij się, czy jest tu jeszcze coś, co warto przygarnąć.
- Wydaje mi się, że mamy już wszystko.
- Tak? To pokaż mi listę?
Eli posłusznie podaje mi kartkę, na którą
wpisywaliśmy interesujące nas przedmioty. Przesuwam wzrokiem po poszczególnych
pozycjach, szukając fotela, który bardzo mu się podobał. Tak jak
przypuszczałem, nie został on dopisany. Nie szkodzi, za chwilę naprawimy to
nieporozumienie.
- Pozwól – biorę ciężarnego za rękę, by
cofnął się wraz ze mną do odpowiedniego działu.
- Kasy są tam – mój narzeczony wskazuje na uśmiechającą
się do nas sprzedawczynię, która będzie odpowiedzialna za transport i dostawę.
- Pominąłeś coś co ci się podobało – zwracam
się do ukochanego, wskazując na bujany fotel, okryty puchatą kapą imitującą
futro.
- Masz na myśli ten fotel? Nie będzie pasował
do wystroju.
- Jakie to ma znaczenie? Podoba ci się.
- Chwilowa słabość. Chciałem go postawić w
naszej sypialni, ale tam już są fotele i… Poza tym spójrz. Jest taki… –
tłumaczy się pospiesznie, wymyślając głupiutkie argumenty, których i tak nie
słucham.
- Kilkanaście minut temu uśmiechałeś się
dotykając go. To jedyna rzecz, która wywołała uśmiech na twojej twarzy. Naprawdę
uważasz, że wyjdziemy bez niego ze sklepu? Siadaj – delikatnie popycham
chłopaka, by sam się przekonał o niezbędności tego zakupu.
- To dlatego, że kapa mi się podobała. Jest
mięciutka i… – Króliczek chciałby stawiać opór, ale nie bardzo ma jak. Miarowe
kołysanie sprawia mu ogromną przyjemność
- Wygodnie? – upewniam się.
- Bardzo. Mógłbym tak spędzić resztę życia –
rozmarza się.
- Więc dlaczego nie dopisałeś fotela do
listy?
- Nie wiem – niewinnie spuszcza wzrok,
unikając konfrontacji.
- Wiesz – drażnię się z nim. – Odpuściłeś, bo
cena wydawała ci się zbyt wysoka, prawda?
- Max, ale my już mamy fotele i…
- Proszę dopisać dwa do listy – zwracam się
do asystentki, która usłużnie przyniosła
komplet pasujących do kapy poduszek. – Te rzeczy także – wskazuję na puchate
dodatki.
- Jak pan sobie życzy – kobieta odbiera ode
mnie kartkę papieru i odnotowuje zmiany z zamówieniu. – Przy kasie dostaną
panowie od nas specjalną kartę. Jest na niej wyszczególniony numer klienta.
Jeśli coś jeszcze się panom spodoba, można to dodać do zamówienia za pomocą
strony internetowej. Zamówienie trafi do realizacji w przeciągu dwudziestu
czterech godzin, dlatego gorąco zachęcam do przejrzenia naszego asortymentu.
- Dziękuję. Z pewnością skorzystamy z pani
porady, prawda skarbie?
- Mhm – Eli z trudem unosi powieki. Wtulony w
swój nowy fotem wygląda na szczęśliwego.
- Mogę jeszcze w czymś pomóc? –
Profesjonalizm sprzedawczyni przywraca mnie do rzeczywistości.
- Nie. Proszę przygotować rachunek.
- Oczywiście. – Kobieta odchodzi, zostawiając
nas samych.
- Po twojej minie widzę, że jesteś zadowolony
– zwracam się do kochanka.
- Bardzo. Dziękuję, Max.
- To ja ci dziękuję, mój piękny.
- Nic nie zrobiłem.
- Uśmiechnąłeś się do mnie – kucam obok
fotela. – Uwielbiam, gdy się śmiejesz. Jesteś taki dobry i piękny. Nie
zasłużyłem na ciebie.
- Przestań! – Zawstydzony Eli próbuje uciec z
fotela.
- Czasami mi się wydaje, że już bardziej nie
mogę cię kochać, a potem, gdy patrzysz na mnie tak jak teraz…
- Max!
- Mój prawie mężu, rzuciłbym ci świat do
stóp, gdybyś tego zażądał – całuję Eli w usta.
- Obiecałeś dziecku obiad. – Mały spryciarz
zgrabnie uwalnia się z moich objęć.
- Dobrze, idziemy jeść.
Z trudem udaje mi się upchnąć nasze zakupy do
mercedesa. Większość rzeczy zostanie dostarczona bezpośrednio do domu. Uparłem
się, że sami zabierzemy część dodatków, aby przyspieszyć prace.
- Potrzebujemy większego samochodu – dzielę
się przemyśleniami z wpatrzonym we mnie chłopakiem. – Bagażnik ledwo się
domyka, chociaż złożyłem tylne fotele.
- Jeszcze większego?
- Wózek, nosidełko, pieluchy. Jak my to tu
upchniemy? – dumam.
- Trzeba dołożyć kilka dodatkowych koców –
dogryza mi.
- Zamówię online.
- Jestem już naprawdę głodny – złotowłosy
aniołek robi smutną minkę.
- Już, skarbie. Obiecuję, że za maksymalnie
dziesięć minut…
- Aż tyle? – Niezadowolenie na twarzy mojego
wybranka nieznacznie się pogłębia. Kilkugodzinne zakupy zaostrzyły mu apetyt?
Gdybym wiedział o tym wcześniej, codziennie goniłbym go po sklepach. To
informacja na wagę złota.
- Wskakuj do auta.
- O tej porze nie uda ci się nigdzie
zaparkować.
- Coś wymyślę.
- Mówiłeś, że to blisko.
- Po drugiej stronie ulicy. Wezmę cię na ręce
żebyś nie zemdlał – proponuję.
- Bardzo śmieszne – Eli wywraca oczami. – Sam
pójdę. Nie musisz mnie nosić.
- Szkoda… – Zamykam samochód. – Uwielbiam
mieć cię blisko.
- Jesteś niemożliwy.
Delikatny uśmiech pojawia się na jego twarzy.
Oczy aż promienieją. Mogę z niego czytać jak z otwartej książki.
Wspólny spacer do restauracji to zaledwie
kilka minut. Popołudniowe słońce rozpieszcza nas swoim ciepłem. Eli pozwala,
abym trzymał go za rękę. Obrączka, którą ma na palcu subtelnie ociera się o
moją skórę. Czuję ją bardzo wyraźnie. Jej symbolika jest tak prosta do
rozszyfrowania – Króliczek należy tylko i wyłącznie do mnie. Na razie wyłącznie
ciałem. Jego miłość jest dla mnie cholernie ważna. Zanim jednak odpowie na moje
wyznanie, powinienem się zatroszczyć o to, co już mam.
Malutki lokal zapełniony jest gośćmi. Nie
przeszkadza to kelnerowi by znaleźć dla nas wolny stolik. Zamiast menu
mężczyzna od razu przynosi z kuchni dwie miseczki zupy.
- Spróbuj – zachęca Eli do jedzenia. –
Zapewniam, że będzie ci smakowało. Będąc w ciąży przychodziłem tu tak często,
że w końcu postanowili mnie zatrudnić.
- Dziękuję. – Osiemnastolatek jest tak
głodny, że od razu sięga po łyżkę i kosztuje polecanego dania. – Pyszne! –
Zachwyca się kremem z pomidorów.
- Co jeszcze nam pan poleca? – Próbuję
wykorzystać sytuację i nakarmić chłopaka kolejnymi potrawami.
- Mamy wspaniałe spaghetti, albo pierożki
nadziewane grzybami.
- Brzmi zachęcająco, prawda skarbie? –
Uśmiecham się do narzeczonego.
- Rezygnuję z drugiego dania na rzecz deseru.
– Eli celowo mnie prowokuje. Oblizuje usta czekając na moją reakcję. Dobrze
wie, że niczego bym mu nie odmówił.
- Co jest na deser? – Pytam kelnera,
podejmując grę, która z pewnością zakończy się seksem.
- Mamy ciasto bananowe, piankę kokosową z lodami,
albo…
- Poprosimy wszystkie desery, w których nie
ma mleka. – Odrywam wzrok oddalającego się od nas mężczyzny i zaczynam
wpatrywać w ukochanego. – Ciasto
bananowe brzmi nieźle.
- Nie chcesz drugiego dania? – Fiołkowooki przygryza
delikatnie dolną wargę. Na jego twarzy błąka się złośliwy uśmieszek. Spogląda
na miseczkę zupy, której nawet nie tknąłem. – Sądziłem, że jesteś głodny i
będziesz miał ochotę na coś gorącego…
Sięgam po szklankę wody z lodem. Czy my nadal
rozmawiamy wyłącznie o jedzeniu?
- Doigrasz się, zobaczysz – mruczę
ostrzegawczo, zagarniając we władanie rękę mojej trusi. Z uwielbieniem całuję
jego palce. Eli wpatruje się we mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy. Ile bym
dał, by wiedzieć o czym myśli. – Jedz.
- Zupa jest dobra, ale ciasto… – Blondyn
zaczyna chichotać. – Nie martw się. Zupę też zjem. Potem.
Potem czy teraz? Jakie to ma znaczenie?
Najważniejsze, że widzę radość w jego oczach. Po raz kolejny zaskakuje mnie jak
niewiele potrzeba, by sprawić mu przyjemność. Cieszy się drobiazgami – dobrym
słowem, prostym gestem. Nawet głupia zupa. Dlaczego wcześniej tego nie
widziałem?
- Coś się stało? – Eli wyrywa mnie z
zamyślenia. – Tak dziwnie na mnie patrzysz.
- Nie, skarbie. Wszystko w porządku. –
Odpycham od siebie przykre wspomnienia.
- Kelner wraca. Mam nadzieję, że przyniesie
mi coś dobrego. – Chłopak nie może się doczekać deseru, co kwituję cichym
śmiechem.
Dwa ciastka później opuszczamy restaurację i
wracamy szaleć po sklepach. Zmęczenie powoli daje się Eli we znaki. Nie wykłóca
się o każdy drobiazg. Wprost przeciwnie. Pozwala, abym go rozpieszczał tak, jak
od początku miałem na to ochotę.
- To teraz rzeczy dla dziecka! – Decyduję.
Jestem bardziej niż gotowy, by wybrać wózek, czy też cokolwiek innego, co mogłoby
być potrzebne naszemu synkowi.
- Teraz? – Eli uśmiecha się smutno, zerkając
w kierunku windy. – A nie moglibyśmy tego odłożyć do jutra?
- Jesteś zmęczony – bezbłędnie odgaduję jego
myśli.
- Tylko trochę. Wiem, że ci na tym zależy,
więc ja tu sobie posiedzę, a ty…
- Nie! – protestuję. – Bez ciebie to żadna
przyjemność. Przyjedziemy tu innym razem, ok?
- Przepraszam, Max. Nie chcę ci robić na
złość, ale byłbym wdzięczny, gdybyśmy to odłożyli.
- Oczywiście, kochanie. Nie musisz mi tego
tłumaczyć. Zanieść cię do samochodu?
- Nie wygłupiaj się. Nie jestem chory, a
jedynie trochę zmęczony. No i liczę na to, że pomożesz mi się zrelaksować –
wymowne spojrzenie mówi mi więcej niż tysiące słów.
- Przez cały dzień torturowałeś mnie widokiem
tych obcisłych szortów. Naprawdę sądzisz, że tak łatwo o tym zapomnę?
- Muszę je częściej zakładać, póki się w nie
mieszczę.
- Z przyjemnością je z ciebie zdejmę –
przechwalam się swoimi wieczornymi planami.
- Oby tylko robotnicy skończyli pracę na
dziś.
- Nie wierzę. Ciągle powtarzasz, że nagość
cię nie krępuje, a teraz wstydzisz się robotników?
- Max, tu nie chodzi o mnie, lecz o ciebie.
Ja bez problemu mogę się przy nich rozebrać, ale ty…
- Nawet nie kończ tego zdania! – warczę
niczym rozjuszona bestia.
- No właśnie – Eli ponownie zaczyna się ze
mnie śmiać.
Wracamy do domu kilka minut po
dziewiętnastej. Prace na dziś zostały chyba ukończone, bo dom jest pusty. Za to
wszędzie panuje niesamowity bałagan.
- Musimy tu chociaż trochę posprzątać –
Króliczek od razu bierze się do pracy. Chcąc nie chcąc, pomagam.
Jestem wściekły na siebie, że nasz dom nadal
jest w tak opłakanym stanie. Nic nie wskazuje, by przez najbliższe dni coś
miało się w tej kwestii zmienić. Mogłem się bardziej przyłożyć do remontu.
- Dziś już chyba nie rozpakujemy rzeczy z
samochodu.
- I tak nie mam na to siły – blondyn ziewa
przeciągle.
- Idziemy spać?
- Muszę się umyć. Cały się lepię.
- Moje biedactwo. Chodź do mnie. Ja się tobą
zajmę. – Biorę Eli na ręce i zanoszę na górę.
- Wreszcie mamy drzwi – nastolatek uśmiecha
się na ich widok. – Wiesz co to oznacza?
- Sądziłem, że jesteś zmęczony.
- Stęskniłem się za tobą – subtelnie dotyka
mojej twarzy. – Tylko najpierw kąpiel, dobrze?
Ciepła woda i pachnąca lawendą piana powoli
pozbawiają mojego narzeczonego resztek energii. Oparty o moją klatkę piersiową
jest na najlepszej drodze, by przegrać nierówną walkę z ołowianymi powiekami. Zgotowałem
mu zbyt wiele atrakcji jak na jeden dzień. Następnym razem będę to miał na
uwadze. Nie chcę, by był przemęczony.
- Zostaję tu do rana – informuje mnie,
drażniąc oddechem mokrą skórę.
- Nic z tego, piękny. Idziesz do łóżka.
- Nie wyjdę stąd o własnych siłach.
- Zaniosę cię do łóżka. – Wyciągam ukochanego
z wody i otulam puszystym ręcznikiem. Sadzam go na pufie, co jest dosyć
ryzykownym posunięciem. – Ubierzemy piżamę i…
- Mieliśmy się kochać – wypomina mi, gdy
nieco niezdarnie staram się go ubrać.
- Później – biorę go na ręce i zanoszę do
łóżka.
- A czemu nie teraz? – Eli kolejny raz ziewa.
Nie otwiera oczu. Kładzie się na lewym boku i wtula w poduszkę. – Lubię, gdy
mnie dotykasz… Chcę teraz…
- Wolę to robić, gdy jesteś przytomny.
- Jestem przytomny.
- Kocham cię, skarbie. – Gaszę światło i ładę
się obok chłopaka. Obejmuję go ramieniem. Wystarczy kilka sekund, by zasnął.
***
Wesołych Świąt, Moi Drodzy Czytelnicy :)
Mam nadzieję, że nowy rozdział umili Wasze święta. Ostatnio nie miałem zbyt dużo czasu na pisanie, ale jak widzicie - dzielnie walczę :D
Bawcie się dobrze,
Wasz Kitsune
„Bezsenne Noce”
Zanim udaje mi się zapiąć pasy, telefon
ponownie daje o sobie znać. Mama nie odpuszcza i atakuje z podwójną siłą,
zapychając skrzynkę ślubnym spamem.
- Proszę – wręczam Eli wibrujące urządzenie. –
To do ciebie.
- Do mnie? – Blondyn wygląda na zaskoczonego.
- Mama potrzebowała kilku godzin, by
przetrawić informację o ślubie. Wieczorem z pewnością spotkała się z Gertrudą i
teraz trzeba się z tym zmierzyć.
- Powodzenia – ukochany dość szybko mnie
zbywa, oddając telefon.
- O nie, nic z tego, Króliczku. Nie wykpisz
się tak łatwo! – Podrzucam nastolatkowi kłopotliwy sprzęt. – Któryś z nas musi
podjąć te wszystkie decyzje, odpowiedzieć na miliony pytań. Zaplanować
szczegóły – wyliczam pospiesznie.
- Dlaczego patrzysz na mnie?
- Bo to ty się tym zajmiesz – ograbiam
ciężarnego ze złudzeń.
- Zepchnąłeś na mnie urządzanie domu. Nie
sądzisz, że to wystarczy? – Małolat nie ma zamiaru poddać się bez walki.
- Przykro mi – komentuję pełnym współczucia
tonem.
- To niesprawiedliwe! – Wykłóca się.
- Życie nigdy nie jest sprawiedliwe.
- Nie możesz! Nie zgadzam się,
słyszysz?!
Protest Eli bardzo mnie dziwi. Ma smykałkę do
urządzania przyjęć. Wykazał się w czasie organizacji balu mamy. Nie zależy mu
na naszym ślubie? A może już się rozmyślił? Co zrobię, jeśli zmieni zdanie i
nie będzie chciał za mnie wyjść?
- Kochanie, myślałem, że się ucieszysz.
Przecież lubisz takie rzeczy, prawda? – Ostrożnie badam grunt.
- Tu nie o to chodzi – wzdycha,
krzyżując ramiona na piersi.
- A o co? – Wypalam bez zastanowienia. Chcę
jak najszybciej poznać odpowiedź na swoje pytanie.
- Mieliśmy zaczekać do porodu.
- I zaczekamy – przytakuję, by uśpić czujność
Eli. – Uważam jednak, że o części drobiazgów moglibyśmy zdecydować już teraz.
- Więc decyduj, jeśli tak ci na tym zależy.
- Dobrze, nie ma sprawy. Będę pomagać. Chodzi
mi wyłącznie o to, żeby…
- Chcę się nacieszyć ciążą – złotowłosy po
raz pierwszy od dawna mówi otwarcie o swoich potrzebach. – Gdy dzidziuś będzie
już na świecie, wtedy zajmiemy się ślubem, dobrze?
- Skarbie… – Wydaję z siebie jęk frustracji. Jak
mu to wytłumaczyć? Kilka miesięcy brzmi jak wieczność. Nie wiem skąd się to we mnie
bierze, ale obsesyjnie wręcz pragnę ślubu. Zgodziłem się odwlec go w czasie, by
nie straszyć Eli. Żałuję, że tak szybko uległem.
- Przygotowania są czasochłonne i stresujące,
a ja chciałbym trochę odpocząć. Pobyć tylko z tobą w naszym nowym domu.
Z ciężkim sercem przyznaję Eli rację. On
rzeczywiście tego potrzebuje. Przez ostatnie miesiące wiele przeżył. Do tego
pracował jak szalony. Nic dziwnego, że marzy o odrobinie relaksu.
- Porozmawiam z mamą i spróbuję ją przekonać,
aby zwolniła tempo.
- Dziękuję – Króliczek obdarza mnie
delikatnym uśmiechem.
- Jesteś piękny… – mamroczę pod nosem.
- Patrz na drogę! – Zostaję od razu srogo
zrugany.
- Nie bój się. Przy mnie nic złego ci się nie
stanie. Jestem świetnym kierowcą – przechwalam się.
- Max… – Eli wywraca oczami, ignorując
szczery komplement.
- No co? Mówię jak jest. Szczęście bardzo mi
sprzyja – po raz kolejny rzucam okiem w kierunku mojej trusi. – Uroczy, zdolny,
pracowity, potrafiący gotować i… – Gryzę się w język, by nie kończyć tego
zdania. Nie byłby zadowolony, gdybym wspomniał o naszym synu. Bo to będzie syn.
Ja to po prostu czuję.
- I?
Spryciarz! Od razu łapie mnie za słowo.
- Bardzo cię kocham.
- Już to mówiłeś.
- Będę ci to wielokrotnie powtarzał.
Eli się rumieni. Speszył się. Odwraca głowę.
Nie ukryje się przede mną. Sięgam po jego dłoń i unoszę ja do ust.
- Max… – Z jego ust ucieka ciche
westchnienie.
- Zdecydowałeś co namalujesz w pokoju
dziecka? – Celowo zmieniam temat naszej rozmowy. Chcę, aby się odprężył.
- Jeszcze nie. Mam kilka pomysłów. Kusi mnie
złoto i… może błękit?
- Złoto i błękit? To dość nietypowe jak na
ciebie. Zwykle wybierasz coś bardziej zachowawczego.
- Wspominałeś, że podobały ci się błękitne
mebelki do pokoju dziecka. Nie wybieraliśmy ich razem, więc pomyślałem sobie,
że skoro ten kolor tak bardzo ci się podoba to czemu miałbym go pomijać.
- Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz.
- Masz rację. Nie muszę. Ja chcę to zrobić.
- Dziękuję, kochanie. To bardzo miłe z twojej
strony. – Topię się od środka niczym czekolada, ogrzewana sierpniowym słońcem. –
Jestem pewny, że jak zwykle stworzysz coś cudownego.
- Przeglądałem albumy, które mi dałeś.
Niektóre obrazy zbyt silnie działają na moją wyobraźnię – rozmarza się. Rozmowa
o farbach sprawia mu radość. Jego oczy promienieją. Jest szczęśliwy. Moja w tym
głowa, by zawsze taki był.
Podczas gdy Eli opowiada mi o ulubionych
obrazach i inspiracjach z nimi związanych, wjeżdżam na parking wielkiego
centrum handlowego. Znalezienie wolnego miejsca o tak wczesnej porze nie
sprawia mi większego problemu. Mój narzeczony od razu wysiada z auta. Nie może
się doczekać zakupów.
- Aż tak cię to ekscytuje? – Śmieję się z
Króliczka, który pędzi przed siebie jak na skrzydłach. Na wszelki wypadek łapię
go za rękę. Nie chce, aby mi gdzieś odfrunął.
- Długo o tym marzyłem. Czuję presję, bo
chciałbym, aby nasze dziecko pokochało sztukę. Z drugiej jednak strony nie mogę
przesadzić. Nadmiar bodźców może rozpraszać maleństwo i utrudniać mu zasypianie
– blondyn martwi się na zapas.
- Posłuchaj serca – podpowiadam mu,
przyciągając chłopaka bliżej siebie.
- Max… – Eli zatrzymuje się kilka kroków
przed sklepem. – Wybór farb zajmie mi dłuższą chwilę i…
- Nie szkodzi. Poczekam tyle, ile będzie
trzeba.
- Będziesz się nudzić.
- Nie będę – zapewniam zatroskanego
ukochanego. – Lubię spędzać z tobą czas.
- Tylko potem nie narzekaj, że
cię nie ostrzegałem – grozi mi palcem.
Eli nie oponuję, gdy sunę za nim niczym cień.
Jestem gotowy spełnić każdą jego zachciankę. Problem polega na tym, że on nigdy
mnie o nic nie prosi. Życie wymusiło na nim samodzielność. Nadeszła pora, aby
podzielił się z kimś odpowiedzialnością. Będziemy małżeństwem. Oznacza to, że
na jego drodze nie pojawi się nikt bardziej godny zaufania.
Pierwsze pół godziny spędzamy wpatrując się w
próbniki i półki, wypełnione puszkami o
różnej wielkości. Eli uważnie przegląda bogaty asortyment, lecz odnoszę
wrażenie, że nie może się zdecydować na nic konkretnego.
- Zacznij od błękitu i złota – przełamuję
ciszę, by dodać mu odrobinę otuchy.
- Waham się, czy to dobry wybór. W katalogach
zwykle proponują rodzicom stonowane kolory i oklepane wzory. My troszeczkę
odbiegniemy od tego schematu.
- I bardzo dobrze!
- Jesteś pewny? Może to przesada?
- Przesada? Niby dlaczego?
- Inni mogą to uznać za zbytnią
ekstrawagancję, ale ja wiem co podoba się dziecku.
- Skarbie, nie kieruj się opinią innych.
Jeśli ktoś choć raz krzywo spojrzy na twoje dzieło, oberwie.
- Max, nie pomagasz mi w taki sposób –
zostaję skarcony.
- Bo nie lubię patrzeć na to, jak się
męczysz. Skarbie, to tylko farby. Jeśli uznasz, że coś jest nie tak, zawsze
możemy zamalować ścianę na biało.
- Nie mamy tyle czasu. – Nastolatek obejmuje
swój brzuch ramionami.
- Zaufaj swojemu instynktowi. Chodź – łapię
go za rękę i ciągnę w głąb sklepu. – Poszukamy kogoś z obsługi.
- Max… – Ciężarny cicho protestuje, ale ja
jestem nieugięty. Udaje mi się wypatrzeć młodego mężczyznę, który rozpakowuje
towar.
- Dzień dobry – zagaduję go. – Może nam pan
pomóc? Mój narzeczony potrzebuje złotej farby.
- To jeszcze nic pewnego – szepcze Eli, lecz
udaję, że go nie słyszę.
- Oczywiście. Zapraszam za mną. Jestem pewny,
że znajdziemy coś odpowiedniego. – Młodzieniec uśmiecha się przymilnie. Nie do
mnie. Woli Eli. Nie dziwię mu się. Mój ukochany jest tak piękny, że ciężko
odwrócić od niego wzrok. Pękam z dumy na samą myśl, że to ja jestem
szczęściarzem, z którym wkrótce weźmie ślub.
- To jeden z najładniejszych odcieni i
serdecznie ci go polecam – sprzedawca zwraca się do nastolatka, wskazując na
niepozorną, szarą puszkę. – Jeśli jednak zależy ci na naprawdę niesamowitym
efekcie, to powinieneś dodać odrobinę pigmentu. Sam zawsze tak robię.
- Nigdy tego nie próbowałem – Króliczek słucha
z zaciekawieniem.
- Musisz spróbować! – W głosie sprzedawcy
narasta podniecenie. – Przejdźmy do sąsiedniego działu. Pokażę ci próbki.
- Dziękuję – Eli uśmiecha się przelotnie. Tak
jak przypuszczałem, sama rozmowa o farbach sprawia mu dużo radości.
- Ja najbardziej lubię perłowe, chociaż to ponoć
kwestia gustu. Co konkretnie będziesz malować?
- Mam pewien pomysł, ale jest dość odważny… –
Eli nieznacznie unosi wzrok i zerka w moją stronę.
- Nie patrz tak na mnie – bronię się. –
Przecież wiesz, że zgodzę się na wszystko.
- Po jednej stronie postawimy łóżeczko, a po
drugiej chciałbym namalować karuzelę. Wiesz, taką z wesołego miasteczka. Białe
koniki, latające wróżki – wtajemnicza mnie w swój projekt.
- To wspaniały pomysł, kochanie! – Urzeka
mnie myśl, że nasz synek będzie się wychowywać w bajkowej krainie. Eli kolejny
raz totalnie mnie zaskoczył.
- Naprawdę tak sądzisz? – Jasnowłosy wpatruje
się we mnie hipnotyzujące, szukając potwierdzenia.
- Naprawdę – uśmiecham się do niego. – Nasze dziecko
będzie miało najpiękniejszy pokój na świecie!
- Dziękuję.
- Skarbie… – Mój wywód przerywa dźwięk
telefonu. – To pewnie mama – z nietęgą miną sięgam po urządzenie. – Pewnie się
wkurzyła, że nie daliśmy jej znać w sprawie ślubu. – Zerkam na wyświetlacz,
gryząc się w język, bo nie chcę przeklinać przy dziecku. – To April.
- Nie odbierzesz? To może być coś ważnego.
- Za chwilę. – Ignoruję połączenie, które natychmiast
zostaje ponowione. – Irytujący dźwięk
nie daje się wyciszyć. April nie odpuszcza.
- Oprócz pigmentów do karuzeli przyda ci się brokat.
– Zapomniany sprzedawca powraca z naręczem nowych próbek
- Poradzisz sobie przez chwilę? – Upewniam się,
że Eli nie będzie miał mi za złe, jeśli zostawię go samego.
- Poradzę. Pozdrów ode mnie April.
Chociaż kocham Eli ponad wszystko, tej prośby
nie zamierzam spełniać. Im dłużej uda mi się utrzymać moją agentkę z dala od
ukochanego, tym lepiej.
- No nareszcie! Długo kazałeś mi czekać! –
Pełna wigoru kobieta wita się ze mną w swój ulubiony sposób. – Jak ci idzie
pisane? Mam nadzieję, że dobrze.
- Ja…
- Rozmawiałeś z Eli na temat okładki? – Pada kolejne,
trudne pytanie.
- Ja jeszcze….
- Dobrze, sama z nim porozmawiam, gdy
wreszcie się spotkamy.
- Ale April, to chyba nie jest…
- To świetny pomysł! – Ponownie przerywa mi w
połowie zdania. – Przekonasz się, gdy twój narzeczony pokaże nam projekt.
Przeglądałam jego prace w Internecie. Strzał w dziesiątkę to mało. Ma talent.
- Jak znowu projekt?! Rozmawiałaś z Eli za
moimi plecami?! – Wściekam się na samą myśl, że April jest na tyle przebiegła,
by omotać Króliczka i nie wtajemniczać mnie w szczegóły.
- Jeszcze nie. Max, czy ty mnie słuchasz?
Kontrakt nie jest gotowy. Jeff i ja jesteśmy na etapie konsultacji.
Poprosiłam kilka zaprzyjaźnionych galerii sztuki, by zechcieli rzucić okiem na
prace Eli. No i pozostaje spotkanie z mecenasem. Gdy wszystko będzie
dopięte na ostatni guzik, wpadnę w odwiedziny! – April wybucha perlistym
śmiechem. Jest w doskonałym humorze, czego nie mogę powiedzieć o sobie.
- Nie będzie żadnych odwiedzin, jasne? –
Syczę do słuchawki niczym wąż.
- Przyjadę pod koniec przyszłego tygodnia. Do
tego czasu powinieneś zdążyć wybudować tą swoją altankę, którą tak się
pyszniłeś. Robotnicy wywiązują się ze zlecenia?
- Tak – odpowiadam automatycznie, zaskoczony,
że zapamiętała tak trywialne szczegóły.
- Miło mi to słyszeć. Eli z pewnością będzie
zachwycony efektami.
- Mam taką nadzieję.
- Potrzebujecie pomocy? Znam świetnego dekoratora
wnętrz. Jeśli chcesz to mogę mu podać wasz nowy adres. – Kobieta przymila się
do mnie, kusząc wizją pomocy.
- Dziękuję, ale to nie będzie konieczne. Eli
świetnie sobie radzi.
- Domem też potrafi się zająć? No proszę… –
Wyraźnie słyszę, jak April odnotowuje ten fakt w swoim kalendarzu.
- Dopisz także, że nie będzie przyjmował
żadnych zleceń – kąśliwie komentuję jej zachowanie.
- Nie sądziłam, że jesteś taki zazdrosny –
April celnie odbija piłeczkę.
- Rozmawiamy o moim przyszłym mężu, z którym
spędzę resztę życia. Nie powinno cię więc dziwić, że w stosunku do niego nie
przewiduję żadnych kompromisów.
- Cieszę się, że tak do tego podchodzisz, bo
ja także chcę dla niego wszystkiego co najlepsze. Dla niego i dla ciebie –
dodaje po chwili wahania. – Już niedługo opowiem wam o wszystkich szczegółach.
- Nie mogę się doczekać – mamroczę pod nosem.
- Skoro sprawę Eli mamy już omówioną, skupmy
się na tobie. Max, przygotuj się na sporą rewolucję. Wytwórnia nalega, abyśmy
zgodzili się na serial.
- Serial?! – Z wrażenia aż przestaję
oddychać.
- Nic wielkiego. Dwanaście odcinków. Na początek.
Umówiłam cię na spotkanie. Masz czas w poniedziałek?
- Poczekaj, poczekaj! To się dzieje zbyt
szybko! – Ze wszystkich sił staram się nadążyć za tokiem myślenia tej szalonej
kobiety, ale w chwili obecnej jest to po prostu niemożliwe.
- Moim zdaniem tu nie ma na co czekać. W
przyszłym roku premiera! Co o tym sądzisz?
- Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą,
jednocześnie siadając na niewielką ławeczkę, przeznaczoną dla klientów centrum
handlowego. – Muszę to przemyśleć i…
- Tu nie ma o czym myśleć – fuka na mnie
April. – Wszystkim się już zajęłam. Tym razem nie będziesz miał wpływu na
scenariusz, ale moim zdaniem to żadna strata. Oddamy stery w cudze ręce, a ty w
tym czasie skończysz nową serię, którą rzucimy ich na kolana! – W słuchawce
słychać demoniczny śmiech. – No i zapłacą nam krocie. Cieszysz się?
- Nie zależy mi na pieniądzach – dukam cicho,
chociaż wątpię, czy April podziela mój pogląd.
- Dasz radę wyrwać się na podpisanie umowy? Porwę
cię dosłownie na kilka godzin. Na kolację będziesz już w domu. Bogatszy o
siedmiocyfrową kwotę.
- Ja… – Z trudem przełykam ślinę, bo zaschło
mi w gardle z nadmiaru emocji.
- Szykujesz się do ślubu. Pieniądze z
pewnością się przydadzą, prawda?
- Sprawdziłaś wszystko? – Upewniam się, że
nie popełnię największej głupoty w życiu.
- Oczywiście, że sprawdziłam! Po tylu latach
współpracy jeszcze we mnie wątpisz?! – Rozjuszona April oznacza niebezpieczeństwo.
- Nie, nie! Przecież wiesz, że bardzo ci
ufam! – Ze wszystkich sił staram się załagodzić sytuację. – Przyjadę w
poniedziałek.
- Obiecujesz? – Rzuca zaczepnie.
- Teraz to ty mi nie ufasz… – śmieję się. –
Czy kiedykolwiek wystawiłem cię do wiatru?
- Nie. I nie zmieniajmy tej tradycji. No
dobrze, to chyba wszystko. Pozdrów ode mnie Eli i powiedz mu, że nie mogę
doczekać się naszego spotkania. Jeff i ja kupiliśmy całą masę zabawek dla
waszego dziecka. Mam nadzieję, że mu się spodobają. Widzimy się w poniedziałek,
o czym nie dam ci zapomnieć. Trzymaj się, mój drogi! Całusy!
Potrzebuję jeszcze co najmniej piętnastu
minut by ochłonąć po rozmowie z moją agentką. Nowa seria książek, film, serial…
W co ja się wpakowałem? A na domiar złego April chce tu przyjechać, by zmusić
Eli do współpracy. Zapewne każe mu podpisać kontrakt. Nie wypuści go z rąk. Z
drugiej jednak strony April to najlepsza rzecz, jaka mogła mu się przytrafić.
Jest uczciwa i dokładna. Nie pozwoli, by wykorzystywał go kolejny pan Robinson,
czy nieuczciwy były kochanek…
Eli! Zostawiłem go samego z sklepie z
farbami!
Zrywam się ze swojego miejsca i gnam ile sił
do mojej trusi. Nerwowo rozglądam się między regałami. Gdzie jesteś?!
Zanim udaje mi się dostrzec jasnowłosego,
wyraźnie słyszę jego wesoły śmiech. Kierując się tym tropem, odnajduję moją
zgubę tuż przy kasie. Młody sprzedawca, który tak chętnie pokazywał mu farby,
nie marnuje ani chwili. Wpatruje się w Króliczka maślanymi oczami, opowiadając
mu jakieś płytkie żarty. Koniec tego dobrego…
Podchodzę do ukochanego i nie zważając na to,
że znajdujemy się w miejscu publicznym, obracam go w swoją stronę, a następnie
namiętnie całuję. Eli w pierwszej chwili jest bardzo zaskoczony. Mimo to
rozchyla usta i pozwala mi na więcej.
- Zazdrośnik… – Mruczy w moje usta, gdy
pozwalam mu nabrać powietrza.
- Ciesz się, że nie posunąłem się dalej –
uśmiecham się, wypuszczając go z objęć. – Wybrałeś farby? – Zerkam w kierunku
dwóch papierowych toreb, które ustawione są na ladzie.
- Tak – Eli uśmiecha się do mnie, po czym
wyciąga z kieszeni swoją kartę kredytową i podaje ją sprzedawcy.
- Kochanie, co robisz? – Pytam, ledwo nad
sobą panując. – Proszę mi to oddać – odbieram własność Króliczka, zanim on lub
flirciarz od siedmiu boleści zdołali zareagować. Wciągam z portfela swoją kartę
i przysuwam ją do terminala.
Zabieram torby z farbami i z uśmiechem na
ustach opuszczam kolorowy kramik. Eli żegna się ze sprzedawcą i rusza w krok za
mną. Po jego minie widzę, że nie jest zadowolony.
- Mam swoje pieniądze. – Mój ukochany
nie umie siedzieć cicho i atakuje mnie od razu po wyjściu ze sklepu. Koniecznie
musi mnie prowokować. Gdy sobie przypomnę jak ciężko pracował, by je zdobyć…
- Wiem – całuję fiołkowookiego w policzek. –
Ta jest dla ciebie i z tej będziesz korzystać, jasne? – Z początku chciałem mu
oddać obie karty, lecz szybko zmieniam zdanie. Wkładam mu do ręki złotą. – Nie ma
limitu, dlatego możesz kupić co tylko zechcesz.
- Ja mam swoje pieniądze! – Eli walczy do
końca. Jest zbyt dumny, by wziąć ode mnie pieniądze. Marszczy groźnie brwi,
dając mi odczuć swoje niezadowolenie.
- Niedługo bierzemy ślub. Musisz się nauczyć,
że wszystko co moje, będzie też twoje.
- A intercyza?
- Zapomnij – ograbiam go ze złudzeń. – Nie uznaję
takich rzeczy. Będziesz ze mną w bogactwie i w biedzie. Co prawda to drugie
raczej nam nie grozi, więc zacznij się przyzwyczajać do bogactwa – puszczam do
niego oko.
- Nie potrzebuje twoich pieniędzy. Po
porodzie znajdę pracę i… – Nie pozwalam
mu dokończyć. Ponownie wpijam się w słodkie usta, bo nie chcę, by dalej mnie
raniły.
- Zrobię dla ciebie co zechcesz, ale w tej
kwestii musisz mi ustąpić – szepczę, przymykając powieki i opierając się czołem
o czoło Eli. – Będę cię obrzydliwie rozpieszczał, a ty mi na to pozwolisz.
- Tak nie wolno…
- Eli, ja będę twoim mężem, rozumiesz? Jestem
za ciebie odpowiedzialny. Za ciebie i za dziecko. A ty odpowiadasz za mnie.
Chcesz mojego szczęścia?
- Pieniądze nie maja nic wspólnego ze
szczęściem!
- Po prostu zaakceptuj fakt, że
uszczęśliwiasz mnie w chwili, gdy je wydajesz, posługując się tą kartą.
Przyzwyczaisz się. Będziemy dużo ćwiczyć. – Kradnę ostatni pocałunek. - Zaniosę farby do samochodu, a ty w tym
czasie możesz zacząć kupować meble.
- Max! – Woła za mną.
Przełamiesz się. Zobaczysz. Poznałeś moją
podłość, a teraz poznasz miłość.