niedziela, 29 lipca 2018

mpreg 43

„Bezsenne Noce


„Tylko przyjaciele…” Za każdym razem, gdy sobie o tym przypominam, krew się we mnie gotuje. Przyjaźń w związku jest ważna. Wiem o tym od dawna. W przeciwieństwie do Eli, nie zamierzam udawać, że między nami nie ma chemii. Nie pozwolę sprowadzić się wyłącznie do poziomu „przyjaciela”. Nie jestem Freddym. Jestem Max. Ojciec dziecka, które nosi. Głowa naszej małej rodziny. Jego kochanek i opiekun. I zamierzam zrobić co w mojej mocy, by poszerzyć swoje wpływy. Rozkocham w sobie tego rozbestwionego małolata. Powinienem być cierpliwy i… Nie oszukuj się, stary. Wiele wody w rzece upłynie, nim uda ci się zdobyć jego serce.
Mój plan ma kilka bardzo mocnych punktów, takich jak wychowywanie naszego potomka, wspólna przyszłość. Minusem jest niewątpliwie teraźniejszość. Co powinienem zrobić, by chłopak mi zaufał i zechciał oddać się w moje ręce? Spoglądam w kierunku blondyna. Nie ma dziś nastroju na amory. No trudno, jakoś sobie poradzę.
Wyglądam przez okno. Wreszcie przestało padać. Błękitne niebo zwiastuje słoneczną pogodę. Eli nie zwraca uwagi na takie szczegóły. „Pracuje”. Na mnie także czeka praca. 
- Muszę wyjść na kilka godzin – informuję mojego współlokatora, krążąc wokół niego niczym satelita.
- Dobrze – odpowiada cicho, nawet na mnie nie patrząc.
- Rodzice wrócą za kilka godzin. Poradzisz sobie? – dopytuję, by podtrzymać konwersację.
- Tak.
- W razie czego…
- Wiem – przerywa mi beznamiętnym tonem. – Mam od razu do ciebie zadzwonić.
- Dokładnie tak – przytakuję. Mam szczerą nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji. Boję się, że w chwili, w której naprawdę byłbym mu potrzebny, jak zwykle zostałbym zignorowany. – Eli… - to silniejsze ode mnie. Wymagam choć odrobiny zainteresowania z jego strony.
- Tak? – w końcu unosi na mnie wzrok, posyłając pytające spojrzenie. Gdy tak na mnie patrzy, sam już nie wiem, o co chciałem zapytać. Jest taki piękny… Wypada jakoś zareagować. Gapienie się w nieskończoność zostawię sobie na później.
- Przestało padać, więc możesz się przenieść do ogrodu. – Max, cóż za głęboka myśl… To już wszystko, na co cię stać?
- Może i tak zrobię. Dzidziuś lubi być na świeżym powietrzu – odpowiada nieco zamyślonym tonem.
- I słusznie. – Pora, abym się stąd zbierał. Jeśli tego nie zrobię, Eli za chwilę wyląduje ze mną w łóżku. Za bardzo działa na moje zmysły, abym mógł wyłącznie z nim rozmawiać i nie myśleć o dotykaniu. Zerkam w kierunku drzwi, a następnie znowu na chłopaka. Moje oczy rejestrują każdy, najmniejszy szczegół jego wyglądu, począwszy od rozchylonych ust. Z pewnością słodko smakują… Gdybym tylko… Chociaż raz… Nie oszukuj się, Max! Nie chcesz jednego pocałunku, a miliony. Począwszy od tych bardzo delikatnych, a skończywszy na super namiętnych, przez które nie będzie w stanie nabrać tchu… - Dosyć tego! – krzyczę na głos do swoich rozbestwionych myśli. Eli spogląda na mnie ze zdziwieniem, lecz nic nie mówi. – Spóźnię się – bełkoczę, tłumacząc nieskładnie swoje zachowanie. – Pomyśl o spacerze – żegnam się, po czym uciekam z sypialni, zostawiając go samego. 

Oszaleję przez niego! Mija kilka długich godzin, a ja nadal nie potrafię przestać myśleć o cholernym pocałunku! Bezustannie widzę siebie, jak biorę go w ramiona, a potem… Aż czuję dreszcze… Opuszkami błądziłbym po aksamitnej skórze, a gdy mój dotyk rozgrzałby go do nieprzytomności, kochalibyśmy się. Jestem gotowy na wszystko, by go zadowolić. Dam mu co zechce. Obsypię czekoladą i landrynkami, byle tylko był mój.
Snując swoje seksualne fantazje nawet przez myśl mi nie przeszło, że to jedynie „przyjaźń” tak na mnie działa. Nie wiem, jak to zrobię, lecz przypomnę mu prawdziwe pożądanie. Nie mógł zdusić w sobie tego uczucia w przeciągu kilku dni. Chciał mnie równie mocno, jak ja pragnąłem jego. Skąd więc ten głupi pomysł, bym trzymał ręce przy sobie? Nie byłem i nie będę jego przyjacielem. Drapieżniki są od tego, by polować na małe Króliczki... Potem wystarczy zerwać z nich ubranie i doprowadzić na skraj wytrzymałości, by się zatraciły…
Jest już dobrze po osiemnastej, gdy głodny i zmęczony postanawiam wrócić do domu. Szybko się przebiorę i zabiorę moje maleństwo na jakąś wycieczkę lub spacer. Nadal jest przyjemnie i ciepło. Eli z pewnością doceni mój gest. Znając go, odkłada spacer na później, szkicując jedno arcydzieło za drugim. Z pewnością przyda mu się przerwa, a ja bardzo chętnie spędzę z nim trochę czasu.
Wyglądam przez duże okno w salonie. Tak jak przypuszczałem, złotowłosy zapomniał o tym, że ma się przenieść do ogrodu. Może trzeba mu było pomóc? Zabrać papier i kredki, by nie musiał ich dźwigać? Wspinając się po schodach, wyraźnie słyszę, jak wesoło rozmawia z kimś przez telefon.
- Max wrócił – uśmiecha się promiennie, dzieląc z rozmówcą swoim odkryciem. – Poproszę go, to mnie podwiezie. Dobrze, do zobaczenia – szybko kończy połączenie.
- Gdzie chcesz jechać? – dopytuję, zachowując czujność. Nie mam pojęcia z kim flirtował, więc zazdrość już zbiera swoje żniwo…
- Do pensjonatu. Możesz mnie tam podrzucić? – pyta niewinnym głosikiem.
Pensjonat oznacza Freddiego, a Freddy to synonim kłopotów…
- Eli… - wstrzymuję oddech, by go nie urazić wiązanką przekleństw, które cisną mi się na usta.
- Jeśli nie możesz, poczekam na twojego tatę. On z pewnością się zgodzi. – W jego oczach dostrzegam rozczarowanie. Aż tak mu zależy, by się tam wybrać? Ma to swoje dobre strony. Przecież będzie pod moją opieką. Freddy nie zrobi nic głupiego widząc, że stoję obok.
- Zawiozę cię. Muszę się tylko przebrać – mój ton pozbawiony jest entuzjazmu, lecz nie będę kłamał. Nie jest mi to na rękę.
- Dziękuję, Max! Jesteś prawdziwym…
- Daruj sobie – przerywam mu, ignorując resztę jego wypowiedzi. – I nie nazywaj mnie przyjacielem – dodaję zaborczo z garderoby. Blondyn cicho chichocze, co pogłębia jedynie moją frustrację.
W samochodzie Eli wydaje się naprawdę szczęśliwy i zadowolony. Szkoda, że jego dobry humor to raczej zasługa wiadomości, które z kimś wymienia, a nie wynik przebywania w moim towarzystwie. Nawet lizaków ze sobą nie zabrał. Wytrzymaj, Max. Bądź cierpliwy i wytrzymaj. Nie od razu Rzym zbudowano…
- Naprawdę musisz aż tyle do niego pisać? – gderam zrzędliwie. – Za chwilę się zobaczycie. Dojedziemy na miejsce za dziesięć minut… - cedzę przez zęby, z trudem panując nad emocjami.
- Masz taki szybki samochód i potrzebujesz aż dziesięciu minut, by pokonać kilka kilometrów? – nastolatek droczy się ze mną, wypominając zbyt wolną jazdę.
- To dla twojego dobra, wierz mi – uśmiecham się, bo dobrze znam możliwości mercedesa. Jest szybki i zwrotny. Wiem też, że gdybym docisnął pedał gazu odrobinę mocniej, wbiłoby go w fotel. Jako odpowiedzialny przyszły ojciec nie będę straszyć naszego dziecka.
- Dlaczego zawsze zachowujesz się tak, jakbyś już był na emeryturze? W twoim wieku ludzie mają w sobie znacznie więcej życia - Króliczek kusi mnie do czegoś bardzo, bardzo złego. No cóż, sam tego chciał…
Licznik wskazuje 196 km/h. Może i troszeczkę przegiąłem, lecz nie pozwolę, by to chuchro na każdym kroku podważało moją męskość i siły witalne. Jeszcze przyjdzie czas, że sam będzie prosił, abym przestał. A ja nie przestanę. Będę go dręczyć aż padnie z wyczerpania… Cholera, znowu te zboczone myśli! Nie, nie, wróćmy na właściwe tory!
- Wystarczająco szybko? – pytam drwiąco, gasząc silnik. Wszedłem ostro z zakręt i zaparkowałem na podjeździe z piskiem opon. Eli chyba troszeczkę się przestraszył. Przykłada dłoń do klatki piersiowej, próbując zapanować nad szybko bijącym sercem.
- Musimy to koniecznie powtórzyć – mruczy z zadowoleniem.
- Nic z tego. Do porodu obowiązuje szlaban na szybką jazdę. Poza tym spójrz, jak ludzie się na nas gapią – wskazuję na grupkę wczasowiczów, którym moje zachowanie z pewnością przywodzi na myśl szczeniackie wybryki lekkomyślnych kierowców, którzy sieją spustoszenie na drogach.
- Szkoda… - chłopak wygląda na niepocieszonego.
- O której mam po ciebie przyjechać? – zmieniam temat, by odwrócić jego uwagę.
- Nie chcesz pójść ze mną? Freddy powiedział, że przyjechali jego znajomi z uniwersytetu i nalega, abym ich poznał. – Nadzieja w jego oczach… Nie jestem mu zupełnie obojętny. Mam jednak świadomość, że moja obecność nikomu nie byłaby na rękę. Eli czułby się skrępowany, a przecież nie mogę odciąć go od ludzi i zagarnąć wyłącznie dla siebie. Ciężko pracuje. Zasłużył na chwilę wytchnienia i rozrywki.
- Idź i baw się dobrze. Będę tu czekał za dwie godziny. A w razie czego…
- Od razu do ciebie zadzwonię. Obiecuję – złotowłosy uśmiecha się tak promiennie, że aż wstrzymuję oddech z zachwytu. - Dziękuję, Max – niczym strzała opuszcza auto i pędzi w kierunku jeziora.
- Ostrożnie! – wołam za nim, lecz mnie nie słyszy, zbyt zaaferowany spotkaniem. - Gorzej niż z dzieckiem… - komentuję sytuację opuszczając miejsce parkingowe. Gdy skręcam w alejkę, prowadzącą w kierunku wyjazdu, zauważam telefon Króliczka leżący na jego fotelu. Roztrzepany małolat. Dobrze, że głowy nie zapomniał. No trudno, trzeba wygrzebać z bagażnika pelerynę superbohatera i ruszyć na ratunek.
Idąc w kierunku jeziora, napotykam sporo spacerujących pensjonariuszy. Niektórzy z nich spędzają tu wakacje. Inni przyjechali wyłącznie po to, by popływać po jeziorze lub spróbować mrożonego jogurtu, który Freddy i jego dziadek nachalnie promują. To ich „hit lata”. Poprzez reklamy w radiu oraz plakaty wmawiają wszystkim w okolicy, iż „lody to przeżytek”. Woda w jeziorze musiała zostać czymś zatruta, bo obydwaj bredzą od rzeczy. Nic nie jest w stanie zastąpić lodów. Każdy o tym wie.
Wypatrzenie Eli nie stanowi dla mnie najmniejszego problemu. Moja jasnowłosa kruszynka stoi w pobliżu pola do siatkówki. Tuż obok niego krząta się Freddy oraz dwóch innych, podejrzanie wyglądających typków. To są ci znajomi, o których wspominał? Obydwaj są wysocy i mają brązowe, kręcone włosy. Nie prezentują się źle. Ich zdecydowaną przewagą jest młodość, którą ja mam już za sobą.  Żałuję, że nie jestem kilka lat młodszy…
Z początku waham się, czy nie zaciągnąć Eli od razu do samochodu, lecz w taki sposób nie zaskarbię sobie jego zaufania. Przyszedłem tu wyłącznie po to, by oddać telefon. Gdy tak się stanie, grzecznie stąd odjadę i wrócę za dwie godziny.
- Spodziewasz się dziecka?! Naprawdę?! – idiota w błękitnej koszulce gwiżdże z uznaniem, zerkając nerwowo w kierunku Freddiego.
- To nie moje dziecko! – broni się młody hotelarz. – Tylko się przyjaźnimy! – No proszę… Cóż za zmiana… Jestem z ciebie dumny, Freddy. Nie sądziłem, iż w końcu to do ciebie dotrze. Nie wyglądasz na zbyt rozgarniętego. Najwidoczniej moje ostrzeżenia spełniły swoje zadanie.
- Mogę dotknąć brzuszka? – pyta drugi z młodzieńców. Odważnie podchodzi bliżej Króliczka i wyciąga rękę w jego stronę. W mojej głowie zapala się czerwone światło. Żadnego dotykania, palancie!
- Nie możesz – łapię obcego za nadgarstek, odgradzając jego lepkie paluchy od mojej nienarodzonej pociechy.
- A ty to kto?! – krewki małolat od razu stroszy piórka. – Spadaj stąd! – próbuje mnie przegonić.
- Max… - ten cichy szept wystarczy, abym puścił rękę intruza. Odpycham go jednak od mojego ukochanego.
- To tatuś dziecka, Max Ford – zostaję uczynnie przedstawiony przez Freddiego.
- Stary, wyluzuj trochę – wypłosz nadal niczego nie rozumie… Właśnie dlatego moja misja nigdy się  nie skończy… - Chciałem tylko dotknąć jego brzucha – próbuje się nieudolnie tłumaczyć.
- Eli nie lubi być dotykanym przez obcych, a ja nie lubię, gdy ktoś posuwa się znacznie dalej, niż powinien… - grzmię ostrzegawczo, nie zaszczycając tego kogucika choćby jednym spojrzeniem.
- Nie protestował, gdy go zapytałem – wredny goguś… Jeszcze kilka sekund i będzie dryfował po jeziorze, jeśli nie zaprzestanie tych głupich prowokacji.
- Nie musi. Od tego ma mnie, prawda skarbie? – chowam jasnowłosego za swoimi plecami. Mój kamienny wyraz twarzy oraz ziejące furią spojrzenie załatwiają resztę.
- Max… - zostaję skarcony, tonem przesiąkniętym dezaprobatą. – Nie minęły jeszcze dwie godziny… - Eli wzdycha ciężko, przeczuwając kłopoty.
- Zapomniałeś telefonu – wyciągam z kieszeni porzuconego smartfona.
- Dziękuję. Musiał mi wypaść, gdy popisywałeś się wirażami – fiołkowooki cieszy się z odzyskanej zguby.
- To byłeś ty?! Niezły wóz… - chwali mnie przyjaciel Freddiego, który rozumie konieczność trzymania rąk przy sobie. – Naprawdę niezły. – Sympatia do mercedesa nie przysporzy mu dodatkowych punktów. Być może jedynie mydli mi oczy, a za chwilę zacznie dobierać się do mojego ukochanego. Nie zaryzykuję i nie sprawdzę tej teorii w praktyce.
- Dzięki – odpowiadam pewnym siebie tonem.
- Pora się zbierać – Eli rzuca mi wymowne spojrzenie. To naprawdę cios poniżej pasa, lecz czy mam jakiś wybór?
- Zmieniłem zdanie, skarnie. Zostanę z tobą – sięgam po wolną rękę mojego Króliczka, bo w drugiej trzyma kubeczek wypełniony po brzegi sojowym substytutem lodów, którym Freddy zdążył go poczęstować.
- Nie masz jakiś spraw do załatwienia, Max? Kogoś do zabicia, albo porwania? – żart Freddiego  jest naprawdę zabawny. Szczeniak jest odważny. Pewni wydaje mu się, że pokonałby mnie, mając do pomocy swoich kolegów. Nic z tego. Załatwię ich wszystkich, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Twój facet jest płatnym mordercą?! – zboczeniec ze skłonnością do macania od razu nieco się od nas odsuwa. Mam ochotę parsknąć śmiechem, lecz jako dorosły nie mogę się zbłaźnić. Przewaga w postaci strachu to prawdziwe wybawienie.
- To by tłumaczyło skąd wziął tyle kasy na tak wypasioną furę – dodaje ten, który najwidoczniej zakochał się w moim samochodzie.
- Max jest pisarzem – Eli wywraca oczami, stając w mojej obronie. Nie ma ochoty na kolejne starcie pomiędzy Freddym i mną. Miał się zrelaksować i odpocząć i na tym powinniśmy się skupić.
- Usiądziesz? – wskazuję ciężarnemu ławkę, znajdującą się w cieniu.
- Chętnie – moje maleństwo pozwala mi się sobą zająć. Robi to wyjątkowo rzadko, więc tym bardziej doceniam ten gest. To jedyna dobra nowina. Freddy jest wkurzony, jego koledzy się mnie boją. Nastrój bardzo szybko zmienił się z wesołego, na dość ciężki i mroczny. Muszę coś zrobić, by nie traktowali mnie jak słonia w składzie porcelany.
- Chcesz się przejechać? – wyciągam z kieszeni kluczyki. Być może powierzanie tak drogiego auta w ręce nieznajomego to gruba przesada, lecz warto zaryzykować, by wkupić się w ich łaski. Jestem od nich starszy. Trudno będzie nawiązać więź, bo przecież studia mam już dawno za sobą, ale dla Eli zrobię wszystko.
- Serio?! – miłośnikowi motoryzacji aż zapiera dech w piersi. – Nie żartujesz?!
- Masz prawo jazdy, prawda? – udaję spokojnego. Jeśli gówniarz się rozbije, ubezpieczyciel zapewni mi identyczne auto. Pytanie brzmi, czy obciąży to moje sumienie? Pewnie nie. Raczej ucieszy mnie myśl, że o jednego konkurenta mniej. Niech jedzie.
- Mam! Obiecuję, że będę ostrożny! Chris, Freddy? – z nadzieją zerka na kolegów. Koniecznie chce, by ktoś towarzyszył mu w tej wiekopomnej chwili, którą uwieczni, robiąc tysiące zdjęć.
- Ja się chętnie przejadę – Freddy uśmiecha się złośliwie, po czym krok za krokiem wlecze się w kierunku parkingu. – Ciekawe czy to lakier odporny na zarysowania? Sprawdzimy?
- Oszalałeś?! Ten wóz to jeżdżący ideał! – podniecony narwaniec zdążył już pozmieniać ustawienia fotela i bawi się różnymi bajerami, których nie brakuje w mercedesie. Otwiera maskę i podziwia silnik. Mam nadzieję, że nie zacznie się masturbować.
- Wiesz, że możesz już nie odzyskać samochodu? – nowo poznany Chris siada na wprost mnie. Jego badawczy wzrok prześwietla mnie z góry na dół. Pewnie próbuje wybadać, dlaczego postąpiłem aż tak pochopnie. Odpowiedź jest dość prosta. Miłość wymaga poświęceń.
- Kupimy inny, prawda? – uśmiecham się do Eli. – Z większym bagażnikiem, żeby rzeczy dziecka się zmieściły.
- Nie wykorzystuj dziecka jako wymówki dla swoich zachcianek – rozbawiony jasnowłosy torpeduje moje plany. Skubany, dobrze mnie zna. Tak, od dawna marzę o większym samochodzie. Miło będzie wybrać się gdzieś całą rodziną. Zapakujemy wózek, naszego synka i pojedziemy w jakieś miłe miejsce. Moi rodzice dosyć często zabierali mnie na różne wycieczki, gdy byłem mały. Uwielbiałem to. Mój synek także będzie zachwycony. Gdy podrośnie, pojedziemy na prawdziwy biwak. Rozpalimy ognisko. A potem, gdy malec zaśnie, Eli i ja będziemy się kochać pod gołym niebem. Tylko my i gwiazdy…
Wieczór nad jeziorem to naprawdę strzał w dziesiątkę. Chociaż Freddy nie szczędzi mi drobnych uszczypliwości, wypominając na każdym kroku, że w moim wieku nie wypada podrywać nieletnich, Chris i Bradley okazują więcej zrozumienia. Nie wściubiają nosa w nie swoje sprawy. Interesuje ich praca w wydawnictwie, o której im opowiadam, a także z wypiekami na twarzy słuchają opowieści o zbieraniu przeze mnie materiałów do książek. Ponieważ zazwyczaj piszę o krwawych morderstwach, nie brakuje nam tematów do rozmowy.
Eli także wydaje się zadowolony. Objedzony mrożonym jogurtem, dość szybko decyduje, że wolałby przenieść się na trawnik. Nie bierze udziału w rozmowie. Układa za to głowę na moich kolanach, a ja głaszczę go po włosach tak długo, aż zasypia.
- Pora wracać do domu – decyduję, spoglądając z niedowierzaniem na zegarek. Jest po dwudziestej pierwszej. – Nie chcę, by zjadły go komary – pieszczotliwie przesuwam dłonią po policzku śpiącego.
- Pomóc ci? – Freddy chciałby zgrywać gentelmana, ale szybko pozbywam go złudzeń.
- Poradzę sobie – bez najmniejszego problemu biorę Eli na ręce. Udało mi się zrobić to na tyle delikatnie, że nawet tego nie poczuł. Dalej śpi, moszcząc się wygodnie w moich ramionach. Bradley otwiera drzwi od strony pasażera i pomaga mi rozłożyć fotel, by mój Króliczek mógł dalej odpoczywać.
- Ciąża to beznadziejna sprawa – szepcze, przyglądając się ciężarnemu.
- Dlaczego tak sądzisz? – pytam, bardzo ciekawy jego argumentów.
- Plany, marzenia… Trzeba to wszystko pożegnać i zająć się wiecznie wrzeszczącym dzieciakiem. To nie moja bajka. Nie zrozum mnie źle – dodaje po chwili, nieco zawstydzony swoją szczerością. – Po prostu uważam, że…
- Nie martw się – Chris kładzie mu rękę na ramieniu. – Jeśli masz przy sobie kogoś takiego jak Max, ciąża wcale nie jest taka straszna.
Czy ciąża jest straszna? To pytanie towarzyszy mi w drodze do domu. Nie umiem na nie jednoznacznie odpowiedzieć, bo nie wiem. To nie ja noszę dziecko. Od samego początku chciałem po prostu dostać niemowlaka. Dziewięć miesięcy, jakie miał on spędzić w cudzym brzuchu, zupełnie mnie nie interesowało. Do tej pory niewiele wiem na ten temat. Moje obawy okazały się słuszne. Zaangażowanie emocjonalne obróciło się przeciwko mnie. Nie dość, że zależy mi na maleństwie, to jeszcze koniecznie chcę zdobyć względy drugiego tatusia. Nie wyobrażam sobie, że coś mogłoby nas rozdzielić. Chcę być obok, gdy nasze dziecko będzie rosło w jego brzuchu. Chcę być obok, gdy będzie się rodziło, lecz przede wszystkim chcę je razem z nim wychowywać. Patrzeć jak dorasta, jak się zmienia. Chcę się tym wszystkim dzielić. Czy Eli też tego chce? Czy zaakceptuje mnie u swego boku?
Zanoszę Króliczka na górę i układam w jego łóżku. Zdejmuję mu buty i przez dłuższą chwilę napawam się jego wyglądem. „Cudowny…” – ciśnie mi się na usta. Czemu tak bardzo się bałem? Przecież bycie obok to naturalna kolej rzeczy. Spotykamy odpowiednią osobę i strach wydaje się irracjonalny oraz zupełnie zbędny. Jest tylko miłość, która napędza to wszystko do działania.
Gaszę światło w naszej sypialni i schodzę na dół, by zjeść kolację. Tata i mama oglądają serial policyjny, w którym grupa detektywów zmaga się z rozwiązaniem tajemniczego morderstwa. Choć od początku wiem, kto jest sprawcą, milczę na ten temat. Lata czytania o zbrodniach i ich motywach nie poszły na marne. Wolę za to przyglądać się rodzicom. Mama jest przejęta. Mocno się angażuje, przeżywając każdą scenę. Tata wprost przeciwnie. Nie daje się zaskoczyć. Choć wciągnęła go fabuła, nie przestaje zachowywać się jak na Forda przystało. Łapie mamę za rękę, by czuła się bezpieczna. Wierzyć się nie chce, że to takie proste. Człowiek przez całe życie zmaga się ze związkowymi demonami, układa w myślach setki dialogów i przemówień, próbując za wszelką cenę zadowolić drugą połówkę. Potem rozgoryczony niepowodzeniami zaczyna od nowa, tym razem korzystając z innych wymówek, zwanych górnolotnie „argumentami”… Czemu dopiero teraz spłynęło na mnie oświecenie? Gdzie było przez te wszystkie lata, gdy bezustannie szarpałem się z losem?
- Dobranoc – całuję mamę w policzek, bo nie mam siły na kolejny epizod. Wolę udać się na górę i po prostu być.
Biorę prysznic i układam się w swoim łóżku. Sen znowu mnie omija. Leżę więc  i rozmyślam o wszystkim. Zwłaszcza o przyszłości. Beztroskiej, wolnej od niedomówień, które są nieodłącznym elementem naszej relacji. Jak to zmienić? Co zrobić, by go do siebie przekonać i bardziej otworzyć? Działać na oślep? A może lepiej coś zaplanować? Dzisiejszego wieczoru z pewnością nie planowałem. Chciałem, by dobrze się bawił i chyba tak było. Pozwolił mi być blisko. Mogłem go dotykać. Usnął z głową na moich kolanach, więc czemu…
- Dzidziusiu, daj mi spać… Co się z tobą dzieje? – jasnowłosy wierci się po swoim posłaniu, szukając najwygodniejszej pozycji. – Jestem zmęczony… Proszę, śpij już… - dąsa się na dziecko. Podoba mi się sposób, w jaki to robi. Nigdy nie jest agresywny. Maleństwo jest przez niego mocno hołubione i kochane. A to, że nie może spać? W tym względzie doskonale rozumiem naszego synka. I dzięki rodzicom wiem, jak sobie z tym poradzić.
Szybko podnoszę się ze swojego posłania i zakradam do sąsiedniego łóżka. Miejsca jest tak mało, że jeśli nie zachowam ostrożności, któryś z nas spadnie na ziemię. Nie widzi mi się twarde lądowanie, więc otulam chłopaka ramieniem i całym sobą przylegam do tego filigranowego ciała.
- Lunatykujesz? – Eli próbuje się przesunąć, lecz nie ma jak się ruszyć.
- Zaufaj mi. Wiem co robię.
- Max… - nie jest zadowolony, gdy wsuwam dłoń pod jego bluzkę, by dotykać nagiej skóry.
- Dzidziuś mówi, że tata ma go przytulić do snu – wtajemniczam ciężarnego w sekrety rodziny Fordów.
- Zabierz rękę – brzmi niczym rozkaz, lecz nic sobie z tego nie robię.
- On ma to po mamie – śmieję się cicho. – Zauważyłeś jaka jest emocjonalna? Uspokaja się dopiero wtedy, gdy tata trzyma ją za rękę.
- Dziecko jest za małe, żeby…
- Potrzebuje mnie! – wykłócam się o swoje racje. – Gdy maleństwo poczuje, że jestem obok, nie będzie cię budzić – zapewniam jasnowłosego. – Zamknij oczy i odpręż się. Masz za sobą intensywny dzień. Pora, abyś odpoczął i pozwolił, abym to ja zajął się resztą… - usypianie Eli jest jak narkotyk. Im większa dawka, tym mocniejsze uzależnienie.
- Gorąco mi… - narzeka blondyn. – I ciasno… Zająłeś za dużo miejsca…
- Śpij, mój kochany. Śpij… - szepczę mu do ucha. Działa niczym zaklęcie. – Synku, nie mogę się doczekać, aż będę mógł cię przytulić.

niedziela, 15 lipca 2018

Prawdziwy Romantyk, część V


Słowa Nefryta, dotyczące barona i jego dzieci, bezustannie brzęczą w moich uszach. „Nie są już ludźmi”? Ten dwulicowy szantażysta siedział obok mnie na przyjęciu. Nie przypominam sobie, by jego zachowanie wzbudziło mój niepokój. Wprost przeciwnie. Bał się. Mężczyzna doskonale wiedział, że wystarczy, abym pstryknął palcami, a moja moc obróciłaby jego kamienny zamek, który odziedziczył po przodkach, w żałosną kupkę pyłu. A mimo to zaryzykował. Zaatakował mnie! Doprawił wino trucizną i próbował zmusić, abym przespał się z jego córką! Gdyby nie interwencja mojego oblubieńca, finał mógłby być naprawdę tragiczny. Prawo wyraźnie mówi, iż musiałbym ożenić się z lady Zaną… Pod skórą czuję zimny dreszcz. Żona, której bym nie kochał, dziecko, które przyszłoby na świat wyłącznie po to, by używać go jako karty przetargowej oraz wampir…
- Cassianie, wszystko w porządku? – różowowłosy z wielką delikatnością kładzie drobną dłoń na moim ramieniu. Natychmiast sięgam po jego rękę i całuję ją z wielką czcią.
- Aniele… - spoglądam w błękitne oczy, których szczerość i oddanie wprawia mnie w poczucie winy. – Przysięgnij, że nigdy mnie nie zostawisz! Gdyby nie twoja pomoc i opieka… Kocham cię, Nefrycie! Kocham cię ponad wszystko!
- Przysięgam – wampir jest poważny i nieco zamyślony. Przesuwa opuszkami po mojej twarzy, po czym uśmiecha się lekko. – Nie martw się, Cassianie. Nie pozwolę, by ktokolwiek wyrządził ci krzywdę.
- Wiem – przytulam nieśmiertelnego, wdzięczy losowi za to, że obdarował mnie kimś tak wyjątkowym.
- Gotowy? – Nefryt unosi wzrok i spogląda na mnie z uwielbieniem.
- Co cię tak cieszy? Nie powiesz mi, że chodzi o wyprawę do lochów… - rzucam ukochanemu pytające spojrzenie, lecz zbywa mnie kolejnym uśmiechem.
- Nie – odpowiada, wtulając się szczelniej w moje ramiona. – Po prostu lubię przy tobie być – dodaje nieco zawstydzony. Słysząc tak słodkie wyznanie, nie potrafię pozostać obojętny. Pochylam się, by pocałować mojego anioła. Nefryt pozwala mi na bardzo przelotną pieszczotę, a następnie dość zwinnie ucieka z moich ramion.
- Wracaj! – wołam za nim, gdy znika z moich objęć.
- Wyprawa do lochów to był twój pomysł – przypomina mi z wnętrza olbrzymiej garderoby, która wypełniona jest szczelnie drogimi ubraniami.
- Możemy to odłożyć na później, jeśli wolisz zostać tutaj i… - moja wyobraźnia podsyła mi tysiące możliwości. Na pierwszym planie pozostaje kuszące, nagie ciało mojego kochanka, którym się nadal nie nasyciłem.
- Nie, Cassianie. Nie możemy – Nefryt chyba czyta w moich myślach, bo dość szybko zostaję ograbiony ze złudzeń. – Najpierw obowiązki, a dopiero potem przyjemności – grozi mi palcem. Wstrzymuję oddech. Jest piękny i potrafi to podkreślić. Jednak gdy staje przede mną ubrany w idealnie przylegają, czarną marynarkę, ozdobioną srebrnymi guzikami oraz obcisłe spodnie i wysokie buty, krew się we mnie gotuje. – Podobam ci się? – obraca się wolno, abym mógł obejrzeć jego strój z każdej strony.
- Bardzo. Chociaż liczyłem na to, że założysz suknię… - kokietuję go, bo wiem, że uwielbia modę. Nie ma dnia, aby do zamku nie spływały kartony, wypełnione nowiutkimi ubraniami, które w większości szyte są na specjalne zamówienie.
- Suknie są na szczególne okazje – wampir mruga zalotnie, po czym podchodzi do toaletki i siada na pufie. Sięga po szczotkę, by za jej pomocą ułożyć i związać włosy w koński ogon. Dwa rzędy srebrnych guzików błyszczą przy każdym jego ruchu. Wysoki kołnierz otula smukłą szyję. Dawniej mój ojciec kazał Nefrytowi nosić mundur, zwłaszcza jeśli towarzyszył mu podczas różnych potyczek… Nie lubię wracać do tamtych wspomnień. Wojna była ciężkim doświadczeniem.
- Już jestem zazdrosny – mruczę, wtapiając palce w jego długie włosy.
- Zazdrosny? – Nefryt powtarza po mnie to słowo, zamyślając się. – Masz mnie na własność, nie pamiętasz?
- Pamiętam. Zawarcie z tobą kontraktu to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjąłem – całuję wampira w policzek, bo nie potrafię wytrzymać choćby chwili, nie dotykając go.
- Cassianie… - moje imię w jego ustach brzmi tak inaczej. Mógłbym spędzić wieczność słuchając, jak je wypowiada. - Powinniśmy już iść – Nefryt wstaje ze swojego miejsca. Strzepuje niewidzialne pyłki z czarnego stroju, choć w rzeczywistości ucieka ode mnie wzrokiem. On także wolałby pozostać w naszej sypialni. Zmaganie się z codziennymi problemami królestwa to nie przelewki. Nie mówiąc już o schodzeniu do podziemi…
- Tak, wiem. Obowiązki… - wzdycham. Mój anioł wpatruje się w przestrzeń za moimi plecami, dręczony jakąś wizją. Po chwili wyrywa się z magicznego transu, staje na palcach, obejmuje mnie za szyję i wpija się w moje usta, żądając pocałunku. Z prawdziwą rozkoszą spełniam jego prośbę. Porywam Nerfyta w swoje ramiona, by całkowicie zawładnąć uległymi ustami. Pocałunek jest namiętny, elektryzujący i pozostawia za sobą posmak niezaspokojenia. – Co to było? – szepczę, dysząc ciężko.
- Nic – mój partner unika odpowiedzi. – Czeka nas długa i pracowita noc, więc… - nie kończy zdania. Nie musi. Dobrze rozumiem jego obawy. Ja także nie mam ochoty na ponowne spotkanie z rodziną barona, ale nie mogę tak zostawić tej sprawy.
- Kochałem i będę kochać tylko ciebie. Tak było sto lat temu i tak będzie za sto lat. I za dwieście… - ocieram się wargami o chłodny policzek. – Trzysta… Czterysta… Do końca świata będziesz dla mnie istniał tylko ty…
- Przenieś nas do lochu, mój panie – decyduje różowowłosy.
Zimne mury, masa strażników oraz mieszanina strachu, podszytego nienawiścią, przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Od wieków zamykano tu wrogów królestwa, by nie siali trwogi wśród poddanych. Wielu z naszych więźniów dopuściło się naprawdę haniebnych czynów. Zanim Nefryt zawarł ze mną kontrakt, to bywalcy lochów stanowili jego główne pożywienie. Oczywiście był to pomysł mojego ojca. Wampir nie wybrzydzał. Po tym, jak jego ojciec rzucił się w ogień, nie chciał być sam. Pomagał, a my go wykorzystywaliśmy…
- Otwórzcie drzwi – wydaję polecenie strażnikom. Jeden z nich, odziany w ciężką, czarną zbroję, bardzo podobną do mojej, chwyta swój miecz i chce wejść jako pierwszy. – To nie będzie konieczne – powstrzymuję go.
- Ale panie… - mężczyzna waha się jak postąpić. Nie ma w królestwie silniejszego demona ode mnie. Mimo to zbłaźniłem się pijąc zatrute wino. Za narażenie życia króla na niebezpieczeństwo może zostać skazany na śmierć.
- Ja go obronię – odzywa się Nefryt, który rzuca żołnierzom zimne spojrzenie i wchodzi do środka, nie oglądając się za siebie. Serce mi rośnie, gdy widzę, ile odwagi mieszka w tym miniaturowym ciele. Podążam za moją miłością i od razu szczelnie zamykam za nami drzwi. Wolę nie ryzykować, bo uśpiony baron sprawił mi już dość kłopotów.
Tymczasem Nefryt podchodzi do skromnego łóżka, na którym umieszczono zdradzieckiego DiMarone. Obok niego spoczywa jego syn. Córkę, na wyraźne polecenie wampira, umieszczono w sąsiedniej celi. Kątem oka dostrzegam, iż twarz mojego anioła wyraża czystą pogardę. Nie kryje się ze swoimi emocjami.
- Gdyby nie nasza więź, z prawdziwą przyjemnością odsączyłbym z niego krew do ostatniej kropli… - syczy wściekły, ukazując swoje malutkie kły.
- Powiedziałeś, że on nie jest już człowiekiem – przypominam różowowłosemu. – Aura barona nie różni się niczym szczególnym od pozostałych ludzi – zauważam rozczarowany.
- Cassianie, to nie jest człowiek! To parszywiec, którego powinienem był zabić, gdy miałem ku temu okazję! – irytuje się Nefryt. – Gdyby któreś z nich było człowiekiem, trucizna już dawno załatwiłaby sprawę!
- Kiedy się obudzą?
- Mam nadzieję, że nigdy! Nawet w tej chwili ten wstrętny gnom śni o tym, jak doprowadzić królestwo do ruiny, a ciebie pozbawić władzy i życia! – zdenerwowany wampir szarpie za frak barona i unosi go nieco do góry. – Na szczęście to już nie potrwa długo… Gdy nadejdzie moment jego śmierci, przyjdę tu wyłącznie po to, by popatrzeć.
- Skarbie… - obejmuję ukochanego ramieniem, by przestał snuć tak okrutne wizje. – Schowaj pazurki i pozwól, abym zajął się tą sprawą.
- Nie ma się czym zajmować, Cassianie. Napoiłem ich odpowiednio. Czas zrobi resztę. Bez jedzenia i wody, nie pociągną zbyt długo – nieśmiertelny wtajemnicza mnie w swoje mroczne plany.
- Nigdy wcześniej nie zależało ci na tym, by pozbawić kogoż życia – staram się postępować rozważnie, by z jednej strony nie zranić uczuć ukochanego, a z drugiej nie narazić królestwa na niebezpieczeństwo.
- Bo nigdy wcześniej nie byłem z kimś związany – odpowiada pewnym siebie tonem.
- Kocham cię i doceniam, że tak się o mnie troszczysz, ale… - wpatruję się w lazurowe oczy, które niebezpiecznie błyszczą.
- Wiem, co powiesz – wampir wzdycha niepocieszony. – Chcesz z nim rozmawiać, dociekać prawdy... – prycha. – Prawda jest taka, iż on cię zdradził i jeśli nie będziesz czujny, zrobi to drugi raz. Ma swoich szpiegów w zamku, którzy śledzą każdy twój krok. Zaatakują… Są zdeterminowani i nic ich nie powstrzyma. Brutalnie i bez skrupułów będą się starać pozbawić cię tego, na czym najbardziej ci zależy.
- Ty jesteś wszystkim, na czym mi zależy – uśmiecham się do mojej miłości. Nefryt odpowiada mi tym samym. Moje królestwo, korona, wpływy… Tak naprawdę nigdy o to nie zabiegałem. To on jest dla mnie najważniejszy i zrobię co w mojej mocy, by zapewnić mu bezpieczeństwo.
- Cassianie, jest już za późno na litość i zrozumienie. Oni się nie zmienią. Ich serca trawi coś znacznie gorszego niż trucizna… - mój ukochany spogląda na barona pełen trwogi. – Boję się go… - szepcze.
- Przy mnie nie musisz się bać. Nie ma na świecie silniejszego wojownika ode mnie – przechwalam się.
- Co chcesz zrobić? – Nefryt powoli się poddaje. Nie pała już żądzą mordu. Może więc uda mi się przekonać go do nowego pomysłu.
- Chciałbym porozmawiać z synem barona. Mógłbyś go obudzić? – proszę.
- Nie – pada szybka odpowiedź.
- Skarbie, zrób to dla mnie. Obiecuję, że zachowam wszelkie środki ostrożności, a jeśli młody dziedzic nie będzie zbyt chętny do współpracy, to poszukamy innych rozwiązań, dobrze? – sięgam po jego dłoń i całuję palce.
- Przykro mi, lecz nie mogę ci pomóc – wampir jest nieugięty w swojej zaciekłości. A już wydawało mi się, że zrobiliśmy jakieś postępy…
- Nefrycie, zaufaj mi. Przysięgam, że nic złego się nie stanie. Chcę go zapytać o kilka rzeczy. To wszystko – naciskam coraz mocniej, licząc na jego współpracę.
- Nie mogę spełnić twojej prośby. Aby oczyścić krew tego młokosa, musiałbym się jej napić, a sam wiesz, że to niemożliwe – na samo wspomnienie o piciu przez niego obcej krwi, wzbiera we mnie niekontrolowana fala zazdrości.
- Masz rację! Ta opcja nie wchodzi w grę! – warczę zaborczo.
- Wampir z pewnością zna antidotum… - podpowiada uczynnie Norman, który pojawia się za moimi plecami, lekko się przy tym kłaniając. Czuję, jak mój piękny anioł spina się na widok sługi, za którym specjalnie nie przepada.
- Każ mu odejść – żąda kategorycznie, strasząc Normana obnażonymi kłami.
- Kochany, nie sądzisz, iż pora zakończyć tę dziecinadę? Norman będzie przy mnie do końca życia. Nie mogę się go pozbyć, nawet gdybym chciał. Znacie się długie lata. Wiele razy udowodnił, że jest godny zaufania, więc…- od dawna marzę o tym, by Nefryt na własnej skórze przekonał się o tym, iż Norman w żaden sposób nie zagraża naszemu związkowi. Wprost przeciwnie. Bywa złośliwy, nie twierdzę, że nie, lecz w tak trudnych czasach powinniśmy starać się wypracować jakiś kompromis.
- Czas na mnie – zostaję porzucony w ułamku sekundy.
- Nefrycie! – krzyczę za wampirem. Mój głos odbija się echem od starych murów. – Szlag by to wszystko…! – pomstuję na samego siebie.
- Nie martw się, panie. Z pewnością wróci. – Najbliższy doradca nie przejmuje się zbytnio humorami mojego kochanka. Przywykł do porywczego temperamentu i częstych zmian nastroju nieśmiertelnego.
- Twoja postawa również mogłaby ulec zmianie – zaczynam zrzędzić, rozdrażniony kolejnym, wymuszonym rozstaniem. To zabawne jak wiele rzeczy ulega zmianie w „prawdziwym związku”. Przedtem często byłem zmuszony godzić się na krótsze i dłuższe rozstania. Ojciec często zabierał Nefryta ze sobą, gdy uczestniczył w wojennych wyprawach. Bywało też tak, iż zostawiał mnie w zamku, pod opieką Normana, bo „pole bitwy to nieodpowiednie miejsce do zabawy dla młodego demona”. 
Gdy dorosłem i stałem się silniejszy, wampir korzystał z każdej okazji, by wyrwać się choć na trochę. Ciężka, wojenna atmosfera bardzo mu ciążyła. Ojciec wysyłał go więc w liczne podróże. Czasami wolno mi było towarzyszyć Nefrytowi. Udawaliśmy się jako emisariusze do odległych zakątków świata, a tak naprawdę potrafiliśmy przesiedzieć kilka nocy z rzędu w tym samym miejscu, wpatrując się w gwiazdy. Żadne gwiazdy nie błyszczały równie intensywnie, jak jego oczy, gdy był czymś zafascynowany…
- Panie? – Norman wyrywa mnie z zamyślenia. – W sali tronowej czekają posłańcy. O spotkanie proszą także przybyli posłowie.
- Już idę.
Trudno jest być królem. Bycie silnym także przysparza dodatkowych obowiązków, bo zawsze znajdą się chętni, by podważyć nasz autorytet lub błagać o pomoc, klęcząc przy tronie i zalewając się łzami. Jednak żadna z tych rzeczy nie jest aż tak trudna, jak bycie zakochanym. Minęło kilka naprawdę długich godzin odkąd ostatni raz widziałem ukochanego. Tęsknota mocno daje mi się we znaki. Lubię, gdy Nefryt jest blisko mnie. Nie musi nic robić. Po prostu sama jego obecność w jakiś magiczny sposób silnie na mnie wpływa. Zwykle gdy pracowałem, on kręcił się po moim gabinecie. Przeglądał katalogi z ubraniami, czytał książki. Był obok.
- Mam dość. Potrzebuję przerwy.
- Panie – Norman bez słów rozumie, iż za niecałą godzinę wstanie słońce. Nie zamierzam tracić ani minuty więcej!
- Nefryt… - szepczę do siebie i przymykam powieki. Moje stęsknione serce oraz czarna magia zajmują się resztą. Przenoszę się do ogrodu. Mała pijawka buja się na huśtawce. Zaledwie kilka metrów dalej pasie się jego jednorożec, który co pewien czas unosi swój majestatyczny łeb do góry i próbuje wymusić na swoim właścicielu choć odrobinę zainteresowania. Wampir pozostaje nieugięty. Z zamyślenia wyrywam go dopiero ja. Klękam przed moją miłością. Chcę pocałować ukochanego, lecz Nefryt przykłada dłoń do moich ust.
- Nie – zostaję odepchnięty.
- Aniele, dlaczego mnie odtrącasz? – przejęty odmową, próbuję go chociaż przytulić, lecz Nefryt nie jest w nastroju na amory.
- Przepraszam, jestem zmęczony i chcę się położyć. Możesz mu dać cukrowe gwiazdki? – wskazuje na swojego ulubieńca, który od razu zmierza w moją stronę, rżąc wesoło. Zanim się orientuję wampir oddaje mi woreczek ze słodkościami i ponownie znika.
- Nie wiesz co go ugryzło? – pytam ogiera, który nie dba o nasze miłosne problemy i skupia się wyłącznie na jedzeniu. – Grzeczny konik – głaszczę go przez chwilę po grzywie, a następnie wracam do zamku.
W sypialni panuje idealna cisza, przerywana jedynie cichym dźwiękiem szczotkowanych włosów.
- Mogę? – odbieram Nefrytowi szczotkę.
- Jeśli chcesz… - odpowiada niemrawo. Przez kilka minut bawię się we fryzjera, lecz to ponad moje siły.
- Błagam cię, powiedz mi, co się stało! – obracam drobną postać, by zwrócona była twarzą do mnie i unoszę jego spuszczoną głowę. – Aniele… Zrobiłem coś nie tak?
- Nie – Nefryt zaprzecza ruchem głowy, uśmiechając się smutno. – Znasz mnie. Czasami lubię pobyć sam.
- Nie jesteś sam. Masz mnie. Zawsze będę u twego boku – zapewniam go żarliwie, bo wiem, ile bólu i cierpienia kryje się za tymi słowami.
- Pobędziesz ze mną do czasu aż zasnę? - pyta wampir.
- Z prawdziwą przyjemnością – odpowiadam, po czym biorę go na ręce i zanoszę go łóżka. Układam ukochanego na pościeli i otulam szczelnie ramieniem.
- Myślałem dziś o tym… - Nefryt przerywa ciszę miedzy nami, wtulając się szczelniej w moją klatkę piersiową. Po chwili zasłania usta dłonią, ziewając. Sięga także po moją rękę i odsłania znak, który pojawił się na moim nadgarstku w chwili zawarcia kontraktu. – Nasz związek wiele zmienił. Przedtem mogłem spędzać sporo czasu w samotności i nawet o tym nie myślałem, ale teraz… - urywa w połowie zdania.
- Czujesz się tak, jakbyś tęsknił całym sobą? Minuta wydaje się trwać sto lat? Nie umiesz znaleźć sobie miejsca i bezustannie szukasz mnie wzrokiem? – podpowiadam mu, całując wrażliwą skórę za jego uchem.
- Ty też tak masz?! – Nefryt otwiera szeroko oczy ze zdziwienia, wpatrując się we mnie zszokowany.
- Aniele… Odkąd cię ujrzałem, bezustannie marzyłem o tym, by móc cię przytulać, całować, spędzać z tobą czas, nie wyszukując przy tym głupich wymówek. Moje marzenie wreszcie się spełniło. Nie masz pojęcia, jak bardzo mnie to uszczęśliwia – dzielę się z ukochanym przemyśleniami.
- Nie sądziłem, że związek tak wygląda – Nefryt nie pozostaje mi dłużny. On także stara się być wobec mnie otwarty. – Pierwszy raz tak się czuję. Tęskniłem za ojcem. Gdy odszedł, pozostawił po sobie wielką pustkę. Łączyła nas szczególna więź. – Wiem, że nadal jest mu trudno pogodzić się z jego odejściem. Mimo to słuchanie o tym nie należy do najprzyjemniejszych. – Jesteś zazdrosny, prawda? – różowowłosy dość szybko odkrywa mój sekret.
- Może… - nie umiem zaprzeczyć, a przecież gdybym potwierdził, jego uczucia… Nie, nie chcę go ranić.
- Rozumiem – bawi go moja dyplomacja. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że to co jest między nami, jest zupełnie inne. Dużo, dużo głębsze – dodaje z powagą.
- Skarbie… - mruczę, prosząc o pocałunek. Wampir nieśmiało skubie za moją dolną wargę, lecz to za mało. Dopiero gdy wpijam się w jego usta i pozbawiam resztek tchu, czuję się usatysfakcjonowany.
- Nie masz na sobie zbroi – mój wybranek głaszcze mnie po policzku. – Zwykle się z nią nie rozstajesz, a przy mnie…
- Przy tobie jestem sobą. Szaleńczo zakochanym mężczyzną, a nie królem, któremu spora część poddanych z przyjemnością wbiłaby sztylet w serce. Poza tym ty także mógłbyś nosić zbroję… - wypominam mu, bo bezpieczeństwo tej słodkiej istotki jest moim priorytetem.
- Odmawiam! – na twarzy wampira pojawia się zadziorny i pewny siebie uśmiech. – Pogniótłbym ubrania.
- Kocham cię – ponownie ocieram się ustami o jego usta, lecz tym razem znacznie subtelniej. Nefryt z każdą minutą robi się coraz bardziej senny. Powinien się zrelaksować i odpocząć.
- Nie chcę się z tobą rozstawać, wasza wysokość… Tak mi dobrze w twoich ramionach… - mamrocze, osłaniając oczy, które drażni powolny wschód słońca.
- Obiecuję, że gdy tylko się obudzisz, od razu będę cię tulić. A potem…
- Poczekaj – powstrzymuje mnie kolejnym pocałunkiem. – Nie zapytasz o antidotum? Jestem pewny, iż Norman będzie ci suszył głowę z tego powodu - niebieskooki drwi z mojej zażyłości z najwierniejszym doradcą i sługą.
- Nie przeczę, że sprawa barona jest ważna, ale…
- Nie mam antidotum na truciznę – Nefryt odkrywa przede mną wszystkie karty. - Jednak Jack z pewnością przygotuje odpowiednią odtrutkę i będziesz mógł zadręczać swoich więźniów milionami pytań, na które nie doczekasz się szczerej odpowiedzi.
- Jack? – Dlaczego sam na to nie wpadłem?! Ostatecznie były opiekun, a obecnie wampir-Jack jest niezastąpiony, jeśli chodzi o eliksiry wszelkiego rodzaju.
- Wysłałem Sinowi wiadomość – moje maleństwo ziewa przeciągle. – Masz ochotę odwiedzić naszych przyjaciół?
- Z prawdziwą przyjemnością, najdroższy – przytakuję mu.
- Lubię, gdy tak mnie nazywasz – Nefryt powoli przymyka ciężkie powieki.
- Ja też to lubię.
- Kocham cię, Cassianie… - szepcze ostatkiem sił, po czym zapada w kamienny sen.

poniedziałek, 9 lipca 2018

mpreg 42

„Bezsenne Noce


- Max! – Właśnie na taką reakcję liczyłem. Zaskoczony chłopak wstrzymuje oddech i próbuje się odsunąć, lecz nie ma gdzie uciec. Uwięziony pomiędzy materacem a moimi ramionami, nie zdoła mi się wymknąć. – Tak nie… - dodaje nieco piskliwym głosem, gdy śmielej dociskam wargi do jego skóry. Rozpala mnie do białości.
- Nie? – dziwię się. – Dlaczego nie? – przesuwam opuszkami po kuszącej krągłości. Lekki rumieniec zaróżowił te śliczne policzki. – Miałem być delikatny… I dotrzymałem mojej części umowy. Dostałeś lizaki. Teraz pora, abyś ty dotrzymał swojej.
- Pozwoliłem ci dotykać dziecka. O całowaniu nie było mowy! – I już? To ma być argument, którym chce mnie przekonać? Żartowniś.
-  Wybacz, mój piękny, lecz to, w jaki sposób będę dotykać dziecka, zależy wyłącznie ode mnie – wykrzywiam usta w chytrym uśmieszku. – Nasz synek nie narzeka, prawda? – ponownie ocieram się ustami o wrażliwą skórę Eli.
- Max! – upomina mnie. Moja bliskość działa na jego zmysły. Już dawno nie czułem takiej satysfakcji. Co się ze mną dzieje? Dlaczego zachowuję się tak nachalnie?
- Nie zamierzam przestać. Wprost przeciwnie. Bardzo tęskniłem za moim… naszym dzieckiem - z prawdziwą czcią zaczynam głaskać odsłonięty brzuszek, a także obdarzać go milionem pocałunków. Eli nic nie mówi. Unika także mojego wzroku. Jego oczy lśnią, ma przyspieszony oddech, a serce… Tak wyraźnie je słyszę. – Spokojnie, Króliczku. Nie zrobię ci nic złego. Odpręż się… - popycham jasnowłosego na poduszki i rozpinam resztę guzików. Mlecznobiała skóra aż się prosi, by zostawić na niej jakiś ślad… Naznaczyć, iż należy wyłącznie do mnie. Nie, on cały jest mój. Tylko mój…
- Max, synu? Pomożesz mi rozładować samochód? – głos ojca, dobiegający z kuchni, psuje romantyczną atmosferę. Płoszy też Eli, który od razu chowa się pod kołdrą. Powstrzymuję się przed wygłoszeniem masy przekleństw, cisnących mi się na usta.
- Czasami ci zazdroszczę, wiesz? – szepczę do blondyna. - Chciałbym, by moi rodzice wyjechali w długą podróż i zostawili nas choć na trochę samych.
- Max! – ojciec nie daje za wygraną. Co gorsze, wdrapuje się po schodach do sypialni i oczywiście wchodzi bez pukania. – Nie śpicie? – uśmiecha się od ucha do ucha. Gdyby wiedział, co mam na sumieniu, pewnie wypchnąłby mnie przez okno.
- Nie śpimy – odpowiadam nieco zbyt ostro. W sumie to najchętniej wybuchnąłbym śmiechem. Złość spowodowana wiecznie niesprzyjającymi okolicznościami powoli ze mnie ulatuje, pozostawiając za sobą znajome uczucie niezaspokojenia oraz pustki.
- Pomożesz mi rozładować samochód? – tata ponawia swoją prośbę, a ja, jak na posłusznego syna przystało, od razu ruszam mu z odsieczą.
- Pomogę.
- Zgaś światło. Eli chyba już śpi – niedźwiedź nie unika okazji, by mnie strofować. Wydaje mu się, że zawsze ma rację. Zwłaszcza jeśli chodzi o Eli i wnuka, którego nosi.
Praca fizyczna oraz dość wyczerpujący dzień sprawiają, że mam ochotę położyć się spać. Idę na górę, a następnie biorę prysznic. Czuję się dziwnie wyczerpany. Starannie unikam zerkania w kierunku sąsiedniego łóżka. Celowo odwracam się plecami do śpiącego Króliczka, lecz jak to bywa w takich wypadkach, nie mogę zasnąć. Przed oczami wyświetlają mi się wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia. Ucieczka z domu przed Freddym, rozmowa o pocałunkach, a potem to spojrzenie, którym obdarzył mnie w sklepie ze słodyczami… Nie mówiąc już o jego bezwstydnym, porannym zachowaniu… Ten widok z pewnością na długo wryje się w moją pamięć.
Gdy całowałem go po brzuchu, patrzył na mnie równie intensywnie, lecz jakby… inaczej? Sfrustrowany i zły na samego siebie za karmienie wyobraźni dodatkową porcją zbyt erotycznych wspomnień, naciągam poduszkę na głowę. Za oknem znowu zaczyna szaleć burza. Zaciskam szczelnie powieki, wmawiając sobie, że to najwyższa pora na spanie. Jestem zmęczony, a Eli…
- Nie… - do moich uszu dociera stłumiony szept. Od razu otwieram szeroko oczy. – Nie… - Króliczek powtarza to słowo po raz kolejny.
- Skarbie? Wszystko w porządku? – zrywam z siebie kołdrę, gotowy rzucić się na ratunek. Odpowiada mi cisza, przerywana jedynie kakofonią wielkich kropli deszczu, uderzających o szyby.
- Nie… Nie chcę… Nie chcę… - fiołkowooki żałośnie zawodzi przez sen. Muszę go obudzić. Zakradam się więc do jego łóżka i zapalam lampkę. Chłopak wierci się wśród pościeli.
- Już dobrze… - odsuwam część poplątanych, jasnych włosów do tyłu, by odsłonić jego twarz. Skóra Eli jest rozgrzana i lepi się od potu. – To tylko sen…
- To twoja wina… - unosi powieki, rzucając we mnie oskarżeniem, którego nie rozumiem. Kolejny raz jestem czemuś winny. Świetnie. W pierwszej chwili rzeczywiście się wycofuję, lecz ciężarny od razu zamyka oczy. Wciąż śpi. Pewnie przestraszył się burzy i stąd te koszmary. W moim łóżku poczuje się bezpieczniej. Wystarczy, że go przeniosę. Biorę więc mojego Króliczka na ręce i układam na swoim łóżku. Nastolatek prawą dłonią zasłania usta, a palce lewej zaciska na prześcieradle. Nie bardzo wiem, co mam zrobić. Nie chcę brutalnie przerywać jego snu, ale nie mam innego wyjścia.
- Skarbie… - przesuwam kciukiem po jego policzku. Nic to nie daje. Eli sprawia takie wrażenie, jakby męczyła go gorączka. Może to od klimatyzacji? Oby się tylko nie rozchorował.
Mimowolnie przesuwam wzrokiem po jego obnażonym ciele. W świetle nocnej lampki zdaje się błyszczeć. Jest taki kuszący. Smukła szyja, wystające obojczyki, jasnoróżowe sutki… Nie miałbym nic przeciwko, gdyby pozwolił mi zaznajomić się z tymi miejscami.
Moje nieposłuszne oczy schodzę jeszcze niżej…
Brzuszek. Dziecko jest ważne. Bardzo je kocham i zrobiłbym wszystko dla mojego synka, ale…
- Ja… Nie… Ja… - złotowłosy wije się wśród poduszek, a ja nie potrafię wyzbyć się miażdżącego uczucia zazdrości. Dlaczego to nie mogę być ja?! Przecież nie marzę o niczym równie mocno, jak o doprowadzaniu go do takiego stanu…
- Eli, obudź się. To tylko zły… - chcę dodać sen, lecz niespodziewanie odkrywam jego sekret. Mój mały Króliczek jest bardzo podniecony! Tego już za wiele! Miarka się przebrała! Najpierw rano sam się ze sobą zabawiał, potem przez cały dzień musiałem bronić go przed flirtami, a teraz znowu jest mocno nakręcona! A ja co? Siedzę i patrzę na to przeurocze cudo… Tylko patrzę, bo jestem uparty jak osioł i nie daję sobie niczego wytłumaczyć. Koniec z tym!
Odważnie chwytam za ściągasz spodni od piżamy i pozbywam się resztek króliczkowego odzienia, które rzucam na podłogę. Nie da się ukryć, że nagi Eli jest znacznie piękniejszy. Stworzony tylko po to, by go wielbić.
Oblizuję suche wargi, ciesząc się na myśl o wykwintnej uczcie, która na mnie czeka. Tyle możliwości… Tyle słodkich zakamarków, których koniecznie muszę posmakować… Za pierwszym razem praktycznie nie dał się tknąć. Byłem tak zaskoczony faktem, iż przejął kontrolę nad naszym zbliżeniem, że niewiele udało mi się zdziałać. Teraz będzie inaczej…
Rozsuwam szeroko nogi chłopaka, by wygodnie się między nimi umościć. Koniuszkiem języka wyznaczam trasę, wiodącą przez wewnętrzną część prawego uda Eli aż do samej pachwiny. Mój najdroższy cały drży, ale to za mało. O wiele za mało… Zasłużył na intensywniejsze doznania, których tej nocy z pewnością mu nie zabraknie. Niedopieszczony Króliczek to nieszczęśliwy Króliczek.
Ocieram się ustami o naprężonego członka Eli. Chłopak nabiera gwałtownie powietrza do płuc oraz otwiera oczy. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, gaśnie światło. Elektrownia postanowiła zadbać o bardziej nastrojowy klimat… Nie szkodzi. Poradzimy sobie bez prądu. Kto wie, może to zrządzenie losu?
Czekam kilka długich sekund, lecz z kształtnych warg Eli nie pada ani jedno słowo sprzeciwu. A skoro coś nie jest zabronione, więc musi być dozwolone. Mój język zatacza niewielkie kółko wokół mokrej główki. Biodra Króliczka szybują w górę, lecz udaje mi się je spacyfikować i zmusić go, by tak nie wierzgał. Gdy udaje mi się lepiej nad nim zapanować, ponawiam moje starania. Jednak tym razem nie zamierzam się z nim drażnić. Chcę, by doszedł. Potrzebuje tego. Ja też tego potrzebuję. Muszę udowodnić jemu, ale także i sobie, że potrafię sprawić mu rozkosz. Zasysam się wiec mocno na jego męskości i intensywnie poruszam głową. Z gardła Eli wyrywa się stłumione sapnięcie. Nie jest głośny w czasie seksu. Szkoda. Wolałbym, gdyby towarzyszyło nam więcej ekspresji. No trudno. Być może następnym razem, gdy lepiej poznam jego ciało i wszystkie wrażliwe na dotyk punkty, uda mi się wydobyć z niego coś więcej. Na razie zamierzam się cieszyć z tego, co mi daje. A daje mi naprawdę sporo. W dodatku jest słodki i pyszny. Smakuje niczym cukierek, od którego od razu robię się uzależniony. Po chwili wygina się w łuk i dochodzi, ciężko oddychając.
Przez kilka sekund zastanawiam się, co dalej. Króliczek był bardzo podniecony. Z pewnością nie będzie narzekać, jeśli popieszczę go jeszcze chwilę. Mamy całą noc tylko dla siebie. On jest nagi i taki chętny. Aż żal nie wykorzystać takiej okazji…
- Max? Śpisz? – podskakuję jak poparzony, słysząc szept ojca, dobiegający zza drzwi. Co on tu robi o tej porze?! Poza tym Eli jest nagi! Zrywam się z łóżka, by jak najszybciej zablokować drzwi. Oczywiście po drodze wpadam na krzesło. Pulsujący ból w lewej stopie to ukoronowanie dzisiejszego wieczoru!
- Tato, nie wchodź! – w ostatniej chwili udaje mi się powstrzymać ciekawskie zapędy Petera Forda, który uzbrojony w latarkę, świeci mi nią prosto w oczy. Jest jak „zły policjant”. Z tą niewielką różnicą, że nie potrzebuje wykrywacza kłamstw. I od razu wyda skazujący na banicję wyrok.
- Znowu nie ma prądu. Eli tego nie lubi, więc przyniosłem wam…
- Dzięki, dobranoc – wyrywam mu z ręki ostro świecący przedmiot, by jak najszybciej sobie poszedł.
- Wszystko w porządku, synku? Dziwnie się zachowujesz – tata nie daje się zwieść. Od razu musiał coś zwęszyć. Jak mam romansować i uwodzić w takich warunkach?!
- Tak, idź już – wypycham mężczyznę w kierunku schodów.
- Eli już śpi? – niedźwiedź drąży temat, jakby wiedział, że przekroczyłem granicę i zamierzam dalej grzeszyć, wykorzystując do tego celu chętne ciało mojego kochanka.
- Tak i proszę, abyś go nie budził – dodaję z większym naciskiem.
- Jestem z ciebie dumny, synu – niespodziewanie wielka ręka mojego ojca znajduje w ciemności moje ramię, po którym zostaję poklepany. – Zachowujesz się jak na prawdziwego mężczyznę przystało – chwali mnie, choć powinien ostro potępić.
- Tato, ja… - nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Zaskoczył mnie do tego stopnia, że stoję jak wryty, ściskam głupią latarkę i… brakuje mi słów, co nie zdarza się zbyt często prawdziwemu pisarzowi.
- Wreszcie zaczynasz dostrzegać potrzeby Eli. Przedtem byłeś maksymalnie skupiony na sobie, a teraz… - tata robi pauzę, po czym dodaje łamiącym się od wzruszenia głosem – będziesz wspaniałym ojcem, Max – ogarnia mnie swoimi gigantycznymi ramionami, ściskając z całych sił, po czym odchodzi mrucząc pod nosem, jaki jest ze mnie dumny.
Wracam do sypialni i opieram się plecami o drzwi. Tata jest ze mnie dumny… Będę wspaniałym ojcem… Tak długo czekałem na te słowa… Udziela mi się jego wzruszenie. W dodatku nie chcę przeżywać tak szczęśliwej chwili w pojedynkę. Chcę się nią podzielić z ukochanym, który nadal przebywa w moim łóżku. Pojawienie się ojca popsuło moje intymne plany. Prycham gniewnie, opierając się o poduszkę i wyłączam latarkę, którą rzucam przed siebie. Upadła gdzieś na pościel. A co, jeśli Eli się obudzi? Nie chcę, by się bał. Przysuwam się odrobinę do śpiącego Króliczka. Chłopak w jakiś sposób wyczuwa, że nie jest już sam, bo obraca się na drugi bok i wtula w moją klatkę piersiową. Wstrzymuję oddech, a następnie układam dłoń na jego nagich plecach. Jest mi dobrze. Wprost idealnie. Mam wrażenie, że całe życie czekałem na tę chwilę. Mam Eli. Mam dziecko. Czuję się spełniony i szczęśliwy.
Gdy otwieram oczy już nie pada. Jasne promienie słońca zaglądają przez okno. Spoglądam na jasnowłosego, który nadal pogrążony jest we śnie. Eli leży na mojej klatce piersiowej. Jego oddech łaskocze moją skórę. Poplątane, długie włosy chłopaka, rozrzucone są na moim ramieniu. Nawet nasze nogi ściśle się o siebie ocierają. Oto bliskość, przed którą tak bardzo się broniłem.
Wodząc opuszkami po nagich plecach mojego ukochanego, zastanawiam się, jaki krok będzie w tej chwili najodpowiedniejszy. Poprzednia noc wiele zmieniła w moim życiu. Przewartościowała pewne rzeczy. Eli jest mój. Chcę go w pełnym tego słowa znaczeniu. Chcę go całować, dotykać, pieścić. Ma codziennie zasypiać w moich ramionach, a później się w nich budzić. Chcę się z nim kochać. Zachowam środki ostrożności. Skontaktuję się z lekarzem. Zrobię co w mojej mocy, by nie zaszkodzić dziecku, ale nie ma mowy, abym się dłużej powstrzymywał. Najchętniej zacząłbym już teraz, lecz boję się ojca. Kto wie, może zamontował jakiś czujnik w moim łóżku i w chwili, gdy za bardzo zbliżam się do ukochanego, Peter Ford wyskakuje zza rogu i niweczy wszystkie moje plany. To głupie, wiem, lecz gdyby nie on i jego niedorzeczne pomysły, to…
- Max? – fiołkowooki nieśpiesznie unosi powieki.
- Dzień dobry – całuję go w nos, bo nigdzie indziej nie sięgam. Eli od razu się cofa. Pewnie się boi, że posunę się za daleko. Nie, nie zrobię tego. – Jak się spało? – pytam beztrosko, nie zaprzestając wędrować palcami po jego kręgosłupie.
- Zasnąłem w twoim łóżku? – dopytuje ciężarny, poddając się zupełnie dotykowi moich dłoni.
- Była burza i wyłączyli prąd. Nie pamiętasz? – gram zdziwionego jego chwilową amnezją.
- Nie – chłopak marszczy czoło, jakby naprawdę próbował sobie przypomnieć. - Byłem zmęczony i jadłem lizaka – na samo wspomnienie jedzenia, zaczyna mu burczeć w brzuchu.
- Dzidziuś chce śniadanie, tak? – domyślam się prawdy.
- Już wstaję – Eli wydostaje się z moich objęć i siada na łóżku. – Dlaczego jestem nagi? – odkrywa kolejną zagadkę wczorajszej nocy.
- Było ci gorąco – naprowadzam go na resztę szczegółów. Niewiele to daje. Jak to możliwe, że on niczego nie pamięta?! Czyżbym był aż tak beznadziejny, że umknął mu orgazm, który mu dałem?
- Gorąco… - powtarza po mnie to słowo, jakbym wypowiedział je w jakimś obcym języku. – To latarka? – zwraca moją uwagę na zielono-pomarańczową zabójczynię wczorajszych amorów.
- Tata ją przyniósł, gdy wyłączyli prąd – odpowiadam nieco urażony.
- Muszę mu podziękować – ciężarny z czułością zerka na swój brzuch. – Jednak najpierw się ubiorę – próbuje wstać, co ewidentnie nie jest mi na rękę. Sądziłem, że spędzimy jeszcze jakiś czas leżąc i rozmawiając, a potem mógłbym…
- Śniadanie zjemy w łóżku – decyduję spontanicznie, bo to jedyny pomysł, na jaki udaje mi się wpaść. Nie jest zbyt oryginalny, lecz nie mam zbytniej wprawy w sprawianiu Eli przyjemności. Najpierw zupełnie mi na tym nie zależało, a potem ignorowałem wszystkie jego wskazówki. To, że błądzę teraz niczym ślepiec we mgle, było do przewidzenia. Mój tata przewidział to wieki temu… Jego też nie słuchałem…
Przygotowanie śniadania nie powinno przerosnąć moich możliwości kulinarnych. Gdyby to ode mnie zależało, wystarczyłaby kawa, lecz dziecko zasługuje na coś pożywniejszego. Wiele razy byłem świadkiem, jak Eli szykował posiłki. Wyciągał z lodówki kilka produktów, a potem… Co było potem? Trzeba coś pokroić, podgrzać? Krytycznie przeglądam zawartość wszystkich półek w lodówce. Mógłbym mu przygotować kanapkę z masłem orzechowym, ale to taki banał.
- Przepraszam – moje jasnowłose szczęście odpycha mnie na bok. W dodatku jest już umyty i ubrany, czyli nici ze wspólnych chwil w łóżku? Wzdycham z rozgoryczenia i opadam ciężko na krzesło.
- Eli, co dokładnie pamiętasz z wczorajszego wieczoru? – pytam, nie potrafiąc zaakceptować tak druzgocącej porażki. Zwłaszcza, że podważa ona moją sprawność seksualną.
- Byliśmy na zakupach, a potem kupiłeś mi lizaki – na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu. Chociaż jedną rzecz zrobiłem dobrze.
- A potem? – naciskam na niego. – Gdy już byliśmy w domu… - podpowiadam złotowłosemu, bo ewidentnie nie wie, do czego zmierzam.
- Nie wiem – Eli zastanawia się nad odpowiedzią. – Byłem zmęczony i poszedłem spać.
- No tak… - załamany chowam twarz w dłoniach.
- Max, coś się stało? – ciężarnemu udziela się mój niepokój.
- Nie, skarbie. Jestem idiotą i tyle – dzielę się z nim swoimi przemyśleniami.
- Coś przede mną ukrywasz… - chłopak krzyżuje ramiona na piersi i posyła mi dociekliwe spojrzenie.
- Nic nie ukrywam. Po prostu martwiłem się, że pozwoliłem ci zjeść za dużo słodyczy i to z mojego powodu śniły ci się koszmary.
- Koszmary? – na sekundę ucieka ode mnie wzrokiem. To mi wystarczy, by odkryć prawdę.
- Eli… Co dokładnie ci się śniło? – wstaję ze swojego miejsca. Prawdziwy myśliwy zawsze zapędza zwierzynę w takie miejsce, z którego ta nie może umknąć.
- Nie pamiętam – zbywa mnie, próbując zająć się przygotowaniem posiłku.
- Spójrz na mnie, Króliczku – żądam, gotowy wyjawić mu, iż to było coś więcej niż jedynie senna mara.
- Daj mi spokój, dobrze? Moje sny to moja prywatna sprawa – Eli odcina się ode mnie, nalewając sobie szklankę soku, który zabiera na górę. Podążam jego śladem, niczym złowieszczy cień.
- Musimy porozmawiać – od razu przechodzę do rzeczy, gdy wracamy do naszej sypialni. – O nas.
- Max, nie ma żadnych nas i z pewnością nie będę ci się tłumaczył z tego, co mi się śniło. To nie ma z tobą nic wspólnego - ostro wyznacza granicę, stawiając mnie pod ścianą.
- Właśnie, że ma! Nie rozumiesz?! To nie był sen. Ty… To znaczy my… - jak mam to zrobić? Jak mu powiedzieć?
- Dobry żart – małolat zaczyna się szczerze śmiać.
- Co cię tak bawi, skarbie? – pytam śmiertelnie poważnym głosem.
- Ty – odpowiada, zaczynając przeglądać swoje szkice. – Nie sądziłem, że możesz mnie jeszcze czymś zaskoczyć, ale to… Moje ciało absolutnie nie powinno cię obchodzić.
- Skarbie… - warczę rozjuszony, ledwo panując nad emocjami. – Nie prowokuj mnie – ostrzegam pojednawczo.
- Nie prowokuję cię. Nie mam czasu na takie rzeczy. Muszę pracować – odpowiada rzeczowo, rozsiadając się przy stole i koncentrując na szkicach. Zostawiony samemu sobie obserwuję, jak chłopak unosi wieko szklanego słoja i z prawdziwą przyjemnością wyciąga z niego malinowego lizaka. To podsuwa mi nowy pomysł.
- Chcę dotknąć dziecka – informuję go, pochylając się nad jego drobnym ciałem, które ściśle obejmuję od tyłu ramionami.
- Max… - zaskoczony jasnowłosy za późno reaguje. Unieruchomiony w moim żelaznym uścisku, nie protestuje, gdy wsuwam dłonie podłego bluzę.
- Chciałeś, żebym był delikatny – szepczę mu do ucha, którego płatek podgryzam. – Gdy dotykałem cię w nocy, również taki byłem. Pamiętasz? Jeśli nie, to z przyjemnością ci przypomnę…
- Max! Przestań! – wyrywa mi się, rzucając dość zimne spojrzenie. – Nie mam pojęcia, co sobie ubzdurałeś, ani co miało miejsce w nocy, ale rozmawialiśmy już o tym wiele razy. Dość wyraźnie dałeś mi odczuć, iż nie jesteś mną zainteresowany, zwłaszcza w taki sposób – podkreśla z ironią ostatnią część swojej wypowiedzi. – Nie wiem co ci się nagle stało, lecz na nic nie licz! Ze względu na dziecko jesteśmy przyjaciółmi, ale na tym koniec!