sobota, 19 maja 2018

Humory króla - rozdział 8


Simon

„Jesteś jak Alan… Boję się ciebie… Boję się…”
Zaciskam mocno pięści i mam ochotę walić nimi w ścianę z bezsilności. Czy on nie rozumie, że ratowałem mu życie? Zabiłbym wszystkich obecnych w sali tronowej, aby tylko był bezpieczny. To moja praca. Chronię tych, którzy są narażeni na niebezpieczeństwo. Nawet gdybym umiał cofnąć czas, nie zawahałbym się ani sekundy. Zrobiłbym to jeszcze milion razy, gdyby zaszła taka potrzeba.
Spoglądam na Eryka, który niedawno się obudził. Wygląda koszmarnie. Jest przestraszony, zbolały, ale przede wszystkim – samotny. Doktor Arim za chwilę przyjdzie, by dotrzymać mu towarzystwa. Sam z przyjemnością bym z nim posiedział, ale po ataku paniki, nie chcę go narażać na dodatkowe przykrości.
Mija kilka długich godzin, podczas których Eryk bezustannie wpatruje się w swoje dłonie. Nawet nie zerknie w moim kierunku. Pielęgniarka kilka razy zanosiła mu herbatę, a także kolację, lecz jedyna rzecz, o jaką poprosił, to szybki powrót Vee. Dzwoniłem do niego kilka razy w tej sprawie, lecz zbywał mnie powtarzając, że jest zajęty i niedługo wróci. Tymczasem ordynator usypia króla, podając mu kolejną porcję środków uspokajających. Dopiero wtedy decyduję się do niego podejść.
Siadam w swoim fotelu i sięgam po drobną dłoń, w którą Eryk wpatrywał się przez tyle godzin. Jest zimna. Otulam więc jego zmarznięte palce swoimi, by nieco je rozgrzać.
- Simon… - wyraźnie słyszę, jak wypowiada moje imię. Marszczy przy tym czoło, jakby sprawiało mu to dotkliwy ból.
- Kocham cię. Kocham cię ponad wszystko. Wytrzymaj jeszcze troszeczkę. Gdy tylko zrobi się spokojniej, zabiorę cię stąd, przysięgam. Pojedziemy daleko, tylko ty i ja… - całuję śpiącego chłopaka w policzek.
- Nie zapominaj o mnie – odzywa się Vee.
- Czy ty zawsze musisz podsłuchiwać? – naskakuję na niego, zawstydzony tym, że znowu nakrył mnie na tak osobistych wyznaniach.
- Im szybciej przyzwyczaisz się do mojej obecności, tym lepiej – tleniony przynosi ze sobą jakieś papiery, które nieśpiesznie przegląda. – Jak mały? Był grzeczny? Pilnowałeś, żeby coś zjadł?
- Musimy porozmawiać – niechętnie puszczam rękę ukochanego i kieruję się w stronę dodatkowego pokoju. Zdziwiony Vee odkłada plik kartek na niewielki stolik i podąża za mną.
- Co zrobiłeś? – pyta, gdy zamykam za nami drzwi.
- Mógłbyś spędzać z Erykiem więcej czasu? Bardzo się denerwuje, gdy wychodzisz.
- Simon… Przecież wiesz, że nie obijam się po kątach. Umówiliśmy się, że ty będziesz tutaj, a ja…
- W takim razie chętnie cię odciążę. Proszę. Zrób to dla niego chociaż do czasu pogrzebu – spoglądam Vee prosto w oczy. Magnetyzuje mnie ich głęboki błękit, choć nie wykluczam, iż to jedynie soczewki.
- Znowu cię wyrzuca, tak? – mężczyzna zaczyna pocierać swoje skronie. -  Rozmawialiśmy już o tym. Znasz Eryka. Niepotrzebnie panikuje. Obejrzał filmy z koronacji i porwania. To normalne, że się boi.
- Ty nic nie rozumiesz! – ostro wchodzę mu w słowo. – Tu nie chodzi o jego rodzinę, a o mnie! Zabiłem człowieka! To z mojej winy drży jak liść za każdym razem, gdy na niego spojrzę!
- Stary, brałeś coś? – Vee z niedowierzaniem parska śmiechem. – Czyżby i ciebie poczciwy Arim poczęstował jakąś niewielką tableteczką?
- Ja mówię poważnie! To moja wina! Eryk powiedział mi dzisiaj… Powiedział, że… - samo powtórzenie tych okropnych słów sprawia mi wielką przykrość. Dlaczego porównał mnie do tego podłego gada?
- Co ci powiedział nasz mały Eryczek? – tleniony siada na skraju krzesła, na którym odchyla się nieco do tyły, by łatwiej mu było mnie obserwować.
- Zobaczył, jak zabijam człowieka. Najwyraźniej był to dla niego zbyt silny szok.
- Simon… - mój przyjaciel zaczyna się szczerze śmiać. – Nie powiesz mi, że nabrałeś się na taki numer… Przecież on to robi specjalnie. Chce, abyś odszedł. Odkąd odzyskał przytomność, obsesyjnie stara się zapewnić ci bezpieczeństwo – tłumaczy mi.
- Wiem o tym! Jednak tym razem jest inaczej! Eryk powiedział, że się mnie boi. Jak mam się nim zajmować w takiej sytuacji?! – wybucham.
- On kłamie – Vee dość szybko podsumowuje mój wywód. – Mieszkał ze mną. Sporo podróżowaliśmy. Nie zawsze było spokojnie.
- A usłyszałeś od niego, że jesteś taki sam, jak Alan? – syczę gniewnie, ledwo nad sobą panując.
- Kochasz go? – doskonale wie, jak uderzyć w najczulszy punkt. Za to go nie lubię.
- Nie drażnij mnie, ok? – prycham.
- Pytam poważnie. Kochasz czy nie? – Vee już się nie śmieje. Płynnie przechodzi z roli ochroniarza do roli starszego brata, którym tak naprawdę jest dla mojego srebrnookiego.
- Bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. Zrobiłbym dla niego wszystko.
- W takim razie masz dwie opcje. Albo tu zostaniesz i przestaniesz zachowywać się jak rozkapryszona panienka, albo mi go oddasz – mężczyzna wyciąga przed siebie nogi, jakby rozmowa na tak życiowe tematy go relaksowała.
- Oszalałeś?! Nigdy ci go nie oddam! Eryk jest mój! Słyszysz?! – szarpię Vee za marynarkę i unoszę do góry. Chyba tylko na to czekał, bo sprytnie robi unik, chwyta mnie za ramię i obraca, wykręcając boleśnie rękę.
- To moje ostatnie ostrzeżenie – mruczy mi do ucha, jakby się bał, że ktoś jeszcze mógłby nas usłyszeć. – Jeśli jeszcze raz zwątpisz w uczucia Eryka, odbiorę ci go. Uwiodę, a potem uzależnię od siebie tak mocno, że o tobie zapomni – przechwala się. Intuicja podpowiada mi, że jest w tych ziarno prawdy. Tym bardziej nie mogę pozwolić, by relacja tej dwójki zacieśniała się. Muszę działać! W przeciwnym wypadku stracę ukochanego.
- Kłamiesz! Nie zrobiłbyś tego. Eryk nigdy nie spojrzy na ciebie inaczej, niż…
- Masz rację – przerywa mi, sącząc słodkie, jadowite słowa, skierowane do wnętrza mej duszy. – Jest dla mnie niczym braciszek, lecz jeśli będę musiał, poświęcę się dla niego. Krok po kroku, nauczy się mnie kochać.
- Ty gnoju! – żądza mordu i nagły przypływ adrenaliny sprawiają, że wyrywam się z jego uścisku i rzucam przed siebie, wymierzając mu prawy sierpowy. Vee jest naprawdę szybki i zręczny. Uchyla się przed uderzeniem, które blokuje dłonią. Zaciska palce na mojej pięści, a potem popycha mnie do tyłu. Upadam na plecy, ciągnąc go za sobą.
- Chłopcy! Co wy robicie! Natychmiast przestańcie! – doktor Arim odważnie wkracza między naszą dwójkę, starając się nas rozdzielić. Popsuł zabawę w najlepszym momencie… Obydwaj pamiętamy, iż jego zdolne ręce to prawdziwy skarb, dlatego przestajemy się szarpać. Ordynator oddycha ciężko. Opiera dłonie na kolanach, jakby przebiegł maraton. – Co w was wstąpiło?! – karci nas swoim ojcowskim spojrzeniem.
- To on zaczął – Vee poprawia podniszczone ubranie, rzucając mi jednocześnie mordercze spojrzenie. – Powiedziałem mu jedno zdanie prawdy, które mu się nie spodobało.
- Żebyś wiedział, że mi się nie spodobało, ty przebiegły szczurze! Jeśli go dotkniesz, przysięgam, że…! – nawet na sekundę nie pozostaję mu dłużny. Nie dam sobie odebrać Eryka. Jeśli serio go chce, będzie mnie musiał zabić.
- Simon! Uspokój się! – po raz pierwszy słyszę podniesiony głos Arima. – Ty i ja pójdziemy na spacer, a ty – zwraca się do Vee – posiedź przy Eryku.
- Nic z tego, doktorku. Mam pogrzeb do zorganizowania – odpowiada mu zaczepnie blondyn. – Wrócę wieczorem. Do tego czasu chcę znać twoją ostateczną odpowiedź – ostrzega mnie.
- Nigdzie się stąd nie ruszę, słyszysz?! – wołam za nieformalnym opiekunem króla. Jestem pewny swoich uczuć. Wiem także, co Eryk do mnie czuje.
- Simon, spokojnie – wkurzony Arim chwyta mnie za ramiona i nieco potrząsa. – Myślałem, że się przyjaźnicie. Czemu zaczęliście się bić?
- Bo Vee to palant! Powiedział, że mi go odbierze! Po moim trupie! – krzyczę jeszcze głośniej, bo wiem, iż tleniony nadal czeka na windę i z pewnością mnie słyszy.
- Obudzisz Eryka – strofuje mnie ortopeda. – Dobrze wiesz, że powinien jak najwięcej odpoczywać. Tym bardziej, że za kilka dni skupią się na nim oczy wszystkich mieszkańców ziemi. Pogrzeb pary książęcej będzie transmitowany na cały świat. Młody władca już teraz budzi szalone zainteresowanie…
- Wiem. Przepraszam – cedzę przez zęby, by nie powiedzieć czegoś, co za chwilę obróci się przeciwko mnie.
- No dobrze – Arim wypuszcza powietrze z płuc, okazując przy tym odczuwaną ulgę. – Idź się przebrać. Masz podartą koszulę.
- Popilnuje pan Eryka? Za chwilę wrócę – niechętnie proszę lekarza o pomoc.
- Oczywiście – uśmiecha się do mnie, po czym znika za drzwiami szpitalnej sali. Przez chwilę obserwuję, jak sprawdza zapis monitora oraz zakłada stetoskop, który z wielką uwagą i ostrożnością przykłada do wątłej klatki piersiowej mojego ukochanego.
Biorę szybki prysznic, by odzyskać równowagę. Powinienem także ułożyć jakiś plan działania, lecz nie mam pojęcia, co powiedzieć Erykowi. Jak mam go do siebie przekonać? Pełen obaw oraz rozterek wracam na swoją wartę. Arim pastwi się nad jego wysokością, wpychając w niego tosta, którego monarcha przełyka z wielkim trudem. To musi być okropne uczucia, gdy każdy nasz ruch, a nawet to co jemy i pijemy, jest tak ściśle monitorowane.
Gdy lekarz wraca do swoich zajęć, rozsiadam się na brzegu łóżka, lecz nie patrzę na chorego, a na idealnie położone kafle podłogowe. Eryk także ignoruje moją obecność. Za chwilę pójdzie spać, bo Arim dolał mu jakiegoś magicznego środka do kroplówki. Obracam głowę. Kątem oka dostrzegam, jak mój ukochany walczy z zamykającymi się powiekami. Pochylam się nad nim. Nasze twarze dzielą od siebie centymetry. Dostrzegam reszki błyszczących iskierek, które kiedyś tak cudownie rozświetlały spojrzenie mojego małego kusiciela. Nie mogę pozwolić, by zgasły.
- Kocham cię zdecydowanie za mocno – mamroczę pod nosem, unosząc jednocześnie jego brodę do góry. Po chwili łączę nasze wargi w bardzo czułym pocałunku. Eryk zamiera. Zaskoczyłem go do tego stopnia, że nie wie, co ma zrobić. Rozchylam mu wargi językiem i obejmuję zaborczo. Jego język nieśmiało ociera się o mój. Uczucie ciepła i spełnienia rozlewa się wewnątrz mojej klatki piersiowej. – Wiem, że ty kochasz mnie. Czujesz się zagubiony, ale mnie kochasz. A nawet jeśli mnie nie kochasz – dodaję z uśmiechem - nie oddam cię nikomu – gładzę go po policzku, jednocześnie pieszcząc kciukiem jego lekko nabrzmiałą, dolną wargę.
- Simon…
- Nie jestem Alanem – kontynuuję. – Nie jestem też Vee. Jestem twoim mężczyzną. Jedynym, którego masz na własność. Nie dbam o to, co się ze mną stanie. Chcę być z tobą. Cieszyć się każdą chwilą, jaką zdecydujesz mi się dać. Będę cię rozpieszczać, troszczyć się o ciebie, ale przede wszystkim będę cię chronić, mój słodki… Dlatego nie proś więcej, abym odszedł, bo to przy tobie jest mój dom. Doskonale wiem, co teraz czujesz. Ze mną jest tak samo. Gdy tracę cię z oczy choćby na chwilę, wszystko traci sens. Pojawia się niepewność. Nie bój się mnie, Eryku. Oswoimy te nowe uczucia razem. A teraz pocałuj mnie jeszcze raz…
- Nie… - pada natychmiastowa odpowiedź. Nie? Tak chcesz mnie powstrzymać? Wolne żarty…
- W takim razie ja pocałuję ciebie. A później cię przytulę, a ty spokojnie zaśniesz, bo jesteś zestresowany i zmęczony, tak?
- Simon… - blade policzki pokrywa lekki rumieniec. Oddech mu przyspiesza, a oczy? Nic nie może się równać w tymi srebrno-szarymi klejnotami. I ten głos. Cichy szept, który spijam z jego ust, razem z niewiarygodnie odurzającym westchnieniem. Wydaje je z siebie, gdy mój język ponownie zakrada się do wnętrza jego ust. Tym razem jestem znacznie bardziej wstrzemięźliwy. Hołubię i nęcę, lecz nie wymagam uległości. Wprost przeciwnie. Przytulam mój najcenniejszy skarb, a potem gładzę po włosach tak długo, aż głęboko zasypia.
- Wszystko się ułoży, skarbie. Zobaczysz. Jeszcze tylko troszeczkę cierpliwości…

czwartek, 17 maja 2018

Humory króla - rozdział 7


Eryk

- Twoi rodzice nie żyją…
- Moi rodzice? – unoszę wzrok na mojego przyjaciela, nie bardzo rozumiejąc, o czym on do mnie mówi. Mama i tata? Przecież widziałem ich zaledwie kilka dni temu.
- Zostali zastrzeleni podczas koronacji. Napastnik najpierw wycelował do ciebie, a potem… - słowa Vee docierają do mnie jakby z oddali. Mama i tata… Nie ma ich… Już nigdy ich nie zobaczę… Już nigdy…
- Skarbie, bardzo mi przykro – szept Simona, który delikatnie chwyta mnie za rękę, przywołuje mnie do rzeczywistości. To stąd ta czułość i zmartwiony wyraz twarzy? On wiedział. Wszyscy wiedzieli. Ukrywali to przede mną.
Moje serce zaczyna straszliwie boleć.
- Chcę… Chcę to zobaczyć… Pokaż mi nagranie z koronacji – żądam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- To nie jest dobry pomysł – mężczyzna znowu próbuje mnie chronić, lecz jestem nieugięty.
- Mam dosyć sekretów. Skoro jestem królem, mam prawo wiedzieć! - Kolejna fala bólu miażdży od środka moją klatkę piersiową. Robi mi się ciemno przed oczami. Rozglądam się za moimi okularami. Wydaje mi się, że powinny leżeć na stoliku. Simon od razu odczytuje moje myśli i wkłada mi je do ręki. Przypadkowy dotyk jego palców pogłębia nieprzyjemne doznania. Mógł umrzeć…
Moi ochroniarze wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Vee wzdycha cicho, po czym kieruje się do niewielkiego pomieszczenia, w którym często przesiaduje. Przynosi stamtąd mojego Macbooka. Wpatrujemy się w siebie przez kilka sekund. Jeśli wyznałbym mu prawdę o tym, jak bardzo cierpię, z pewnością dalej pogrywałby sobie ze mną, niczym z małym dzieckiem. Skoro mam władzę, pora to wreszcie zmienić…
Kolejnych kilka minut to jedna z najtrudniejszych chwil w całym moim życiu. Vee włącza film, który widzieli wszyscy mieszkańcy królestwa i zapewne reszta świata. Łamiącym się głosem, składam przysięgę, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia z powodu niespodziewanej koronacji. A potem… Oczy zachodzą mi łzami… To za dużo. Moje ciało paraliżuje ból, przypominając o niedawnym postrzale. Potem słychać jeszcze trzy strzały. Precyzyjnie oddane, wymierzone w moich najbliższych krewnych, którzy upadają na podłogę. No i ten ostatni… Simon zabił człowieka.
Zaczynam się dusić. Wszystko wokół mnie wiruje. Co się dzieje? Dlaczego nie mogę nabrać powietrza?!
- Ma atak paniki! Na co czekasz?! Gdzie ten cholerny Arim?! – do moich uszu dobiega pokrzykiwanie Vee. Ktoś zmusza mnie, abym się położył, a potem wbija mi w ramię igłę. Zapadam się w zimną nicość…

- Myślisz, że długo jeszcze będzie spał?
- Nie wiem – pada natychmiastowa odpowiedź.
- Mam silne wyrzuty sumienia. Mogliśmy poczekać… Spójrz na niego. Jest taki blady… - To Simon… Znowu się nade mną użala?
- Nie, nie mogliśmy. On musi stanąć na nogi. Jeśli będziemy go trzymać pod kloszem, straci koronę, a wtedy wszystko przepadnie! – Vee jest zirytowany. Zrobiłem coś nie tak? Może ma mi za złe, że znowu śpię? Powinienem mu pomagać, ale nie jestem w stanie otworzyć oczu. I serce bardzo mnie boli…
- On ledwo uszedł z życiem, a na dodatek stracił rodziców. Wywieźmy go gdzieś. Niech odpocznie i dojdzie do siebie.
- Wywieźć?! Jego dziadek tylko na to czeka! Eryk musi się otrząsnąć, jeśli nie chce zaprzepaścić tylu lat poświęcenia! Zmarnowaliśmy dość czasu. Pora wykonać jakiś ruch i pokazać jego wrogom, gdzie ich miejsce w szeregu! – Vee jak zawsze ma rację. Muszę… Ja muszę to zrobić…
- Jesteś bez serca! – krzyczy Simon, po czym wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami.
Boję się. Szybkie kołatanie w klatce piersiowej tylko pogarsza mój beznadziejny stan. Otwieram oczy i próbuję usiąść, by łatwiej mi się oddychało.
- Vee… - szepczę, wyciągając rękę w kierunku mężczyzny. Jasnowłosy natychmiast podchodzi do łóżka i pomaga mi się podnieść. Przyciska jakiś guzik na pilocie, by unieść stelaż szpitalnego łóżka, a także poprawia moje poduszki.
- Już dobrze. Pewnie czujesz się nieco oszołomiony. To wina leków. Arim dał ci coś na uspokojenie – streszcza mi przebieg całego zajścia.
- Przepraszam – spuszczam wzrok i zaczynam wpatrywać się z swoje dłonie, które są dziwnie zziębnięte.
- Nie przepraszaj. Przecież to nie twoja wina. Zawsze mówiłeś, że nie zależy ci na rodzinie, więc odniosłem mylne wrażenie, iż…
- Kto ich zabił? – przerywam mu, bo nie czuję się gotowy, by z kimkolwiek o tym rozmawiać.
- Nie wiem. Staramy się ustalić, w jaki sposób ta osoba przedarła się na teren pałacu, lecz sam wiesz, że to może być dość trudne. To mógł być ktoś z ludzi Alana lub twojego dziadka, a nawet byłego króla.
- Rozumiem. Kiedy odbędzie się pogrzeb? – zadaję kolejne z pytań, na które tak naprawdę nie chcę znać odpowiedzi.
- W sobotę. Wiem, że jest ci ciężko, ale…
- W porządku – wykrzywiam usta w nikłym uśmiechu. – Nie musisz mi tego tłumaczyć. Znam swoje obowiązki.
- Eryku, to nie wszystko. Jest jeszcze jedna rzecz, o której od rana trąbią wszystkie media. Na szczęście ta informacja powinna cię raczej ucieszyć, niż smucić – zatroskany mężczyzna przeczesuje włosy palcami.
- Co się stało? – spinam się na samą myśl, że za chwilę będę się musiał zmierzyć z agonią.
- Twój braciszek, Alan, został porwany. Przynajmniej tak twierdzi wasz dziadek, który zwołał specjalną konferencję prasową i od rana rozpacza, udzielając łzawych wywiadów. – Vee miał rację. Tego się nie spodziewałem.
- Alan serio został porwany? – zamyślam się na chwilę.
- Sam wiesz, że jego zniknięcie jest im bardzo na rękę. Zamiast tłumaczyć się z korupcji i gigantycznych przekrętów, będą urabiać media, przekonując o tym, że trzeba zrobić wszystko, by uwolnić ukochanego księcia z rąk porywaczy.
- Kto go porwał? – dopytuję.
- Tego nie wiem. Twój dziadek udostępnił tajemniczy film z monitoringu. Chcesz go obejrzeć?
- Tak. – Vee wyciąga z kieszeni swój telefon, po czym odszukuje właściwy plik. Na niewielkim ekranie widać zapis z kamery przemysłowej, umieszczonej w garażu posiadłości, w której mój brat mieszkał razem z rodzicami. Co prawda od dawna miał własne mieszkanie, lecz rodzinna rezydencja bardziej mu odpowiadała. Nie dziwię mu się. Nasz zamek uznano za perłę architektoniczną. W dodatku przylega do niej spory park. Choć od kilku lat nie mam tam wstępu, to nie tęsknię za tym miejscem. Kojarzy mi się z samymi złymi wspomnieniami. Za to bez przeszkód rozpoznaję część przydomowego garażu, w którym Alan trzymał swoje najpiękniejsze auta. Na filmie widać czterech zamaskowanych mężczyzn, którzy atakują mojego brata, gdy ten szykuje się do wyjazdu. Alan broni się w dość nieporadny sposób, po czym zostaje uderzony w tył głowy i zawleczony do czarnej furgonetki.
- Co o tym sądzisz? – ironiczny uśmiech na twarzy Vee podpowiada, iż on także nie dał się nabrać na to sfingowane przedstawienie, a także łapiący za serce apel dziadka.
- Dziecinada - oceniam wysiłki brata. – Nawet nie udawał, że się broni.
- Ja też jestem rozczarowany – blondyn pociera brodę. Nie miał jeszcze okazji, by zmierzyć się z Alanem. Jestem pewny, iż ta przyjemność znajduje się naprawdę wysoko na liście jego niespełnionych marzeń. Jeśli dojdzie do ich konfrontacji, Vee nie okaże mu litości. Nie chcę, by brudził sobie ręce krwią tego padalca.
- Jego miejsce jest w więzieniu – przypominam mu, by poskromić żądzę zemsty, o której lubi od czasu do czasu wspominać.
- Wasza wysokość, chyba nie sądzisz, że pozwolę, by to bydle trafiło do więzienia, prawda? Zorganizowałem mu już odpowiednią celę, wierz mi – mężczyzna puszcza do mnie oko, a mnie przechodzi zimny dreszcz. Znowu zabijanie.
Moi rodzice nie żyją… Simon zabił człowieka… Vee chce się rozprawić z Alanem… Czy jestem przeklęty? Otacza mnie aura śmierci…
- Eryku, wszystko w porządku? – mój przyjaciel unosi moją brodę do góry, zmuszając mnie tym samym, abym spojrzał mu prosto w oczy.
- Tak – kłamię, nie zająknąwszy się ani słowem na temat doskwierającego mi cierpienia.
- Mizernie wyglądasz. Mam zawołać lekarza? – Tak trudno jest ukryć prawdę przed jego czujnym wzrokiem.
- Przecież i tak do zrobisz, więc po co pytasz mnie o zdanie? Przed pogrzebem każesz im prześwietlić mnie z każdej możliwej strony i wykonać badania, godne kosmonauty – dokuczam mu, drwiąc z jego nadgorliwości.
- Za dobrze mnie znasz – blondyn zaczyna się szczerze śmiać, lecz po chwili poważnieje. – Pogrzeb jest za pięć dni. Dasz sobie radę?
-Tak – karmię go kolejnym kłamstwem, modląc się w duchu, by jak najszybciej sobie poszedł. Chyba udało mi się uśpić jego czujność, gdyż znika w chwili, w której pojawia się Simon.
- Eryku, tak mi przykro… - mój były ukochany siada obok mnie na łóżku i próbuje przytulić, lecz szybko go od siebie odpycham.
- Daj spokój. Przecież wiesz, że za mną nie przepadali. Beztrosko przyglądali się, gdy on mnie torturował, a potem zostałem wydziedziczony. Nie będę za nimi tęsknić. – Moja chłodna kalkulacja wprawia go w lekkie oniemienie. Nie dziwię mu się. Długo rozważałem, jak najlepiej będzie się go pozbyć. Simon to uparty przeciwnik. Na szczęście nie jest nieomylny…
- Eryku, nie mów tak. Znam cię i wiem, że w głębi serca bardzo kochałeś swoich rodziców… - Ma rację. Nie wiem jak to robi, że czyta ze mnie, jak z otwartej książki, lecz to nie ma znaczenia. Pora na mój ruch…
- Zabiłeś człowieka… - zaciskam dłonie na pościeli, by wyglądało to bardziej dramatycznie.
- Skarbie, musiałem to zrobić! – Do zielonookiego powoli dochodzi fakt, iż w moich oczach popełnił karygodny błąd, który będzie go słono kosztować… Wyciąga rękę i stara się spleść nasze palce.
- Nie dotykaj mnie! Nigdy więcej mnie nie dotykaj! Jesteś taki sam, jak wszyscy! Jak Alan…! – To chyba najgorsza rzecz, jaką mógłby ode mnie usłyszeć. Po twarzy płyną mi łzy. Simon nie wie, jak zareagować. Może uważa, że nadal jestem w szoku, a może… Jego twarz wyraża tak wiele. Zniesmaczenie, niedowierzanie, miłość, strach…
- Eryku, przecież wiesz, czym się zajmuję i zajmowałem – próbuje się tłumaczyć, lecz ja odwrócę sytuację w taki sposób, by wpędzić go w większe poczucie winy.
Wybacz mi.
Nie chcę tego, lecz nie mam innego wyjścia. To jedyny sposób, abyś się ode mnie odsunął. Związek ze mną nie przyniesie ci niczego dobrego. Masz czułe i dobre serce. Za dobre, dla kogoś takiego, jak ja… Wiem, że próbowałeś nauczyć mnie miłości, lecz jest już za późno… Za bardzo mi na tobie zależy, aby zaryzykować…
- Boję się ciebie! – zaczynam głośno szlochać, definitywnie przypieczętowując nasze rozstanie. Do pokoju wpada doktor Arim. Ignoruje Simona i od razu podaje mi kolejną porcję środków uspokajających, a także mocno mnie przytula. Prawdopodobnie sądzi, iż rozpaczam po stracie rodziców. Nie, doktorze. Oni nie są warci ani jednej łzy. Płaczę, bo już nigdy więcej nie będę szczęśliwy…
Gdy budzę się ze snu, jestem sam. Vee najpewniej dalej pracuje, a Simon… Simon jest za szklaną szybą. Rzuca mi niepewne spojrzenie, a potem szybko odwraca wzrok. Przygryzam wargi do krwi, walcząc z potężnym bólem. To koniec. 

niedziela, 13 maja 2018

Humory króla - rozdział 6

Simon

Nienawidzę nocy w szpitalu. Drażni mnie dźwięk aparatury medycznej, niekończące się rozmowy telefoniczne Vee, bezustanne odwiedziny lekarzy, którzy monitorują stan zdrowia Eryka. Jednak najbardziej nienawidzę, gdy mój ukochany śni koszmary. Rzadko mogę go przytulać. Najczęściej siedzę tuż przy jego łóżku i głaszczę go po włosach. Gdybym tego nie robił, to podejrzewam, iż wcale by nie spał. Zamach w sali tronowej mocno odbił się na jego kruchej psychice, a przecież nie powiedzieliśmy mu jeszcze najgorszego… Vee uważa, że lepiej poczekać jeszcze dzień lub dwa, aż stan zdrowia Eryka będzie stabilniejszy. Akurat w tej kwestii ma moje pełne wsparcie. Rany po postrzale goją się dobrze. Mimo to Eryk nie jest gotowy, aby zmierzyć się z bolesną rzeczywistością. Przerasta go już sam fakt, że z winy brata znowu wylądował w szpitalnym łóżku. Biedactwo…
Jasnowłosy krzywi się nieco z bólu, próbując ułożyć się na boku. Gdy śpi, lgnie do mnie całym sobą. Przysuwam swój fotel maksymalnie blisko jego łóżka.
- Kocham cię ponad wszystko, władco mojego serca – szepczę, by nieco go uspokoić.
- Simon, to było piękne. Może zostaniesz poetą? – Vee parska śmiechem, po czym jak zwykle sprawdza parametry, wyświetlane na monitorze.
- Wypchaj się – ignoruję jego zaczepkę. – Będę mu mówił to, co będę chciał.
- Twoje starania na niewiele się zdają. Eryk naciska, abym się ciebie pozbył i to szybko – mój wspólnik w niedoli zdejmuje marynarkę i nie ukrywając zmęczenia, rozsiada się na swoim fotelu.
- Tylko spróbuj – syczę przez zęby, by nie obudzić króla.
- Tak, tak, wiem. – Vee pociera podkrążone oczy, bagatelizując ten problem.
- Ja nie żartuję! Siłą mnie stąd nie ruszysz! – odgrażam się, poprawiając jednocześnie kołdrę Eryka. Łapię go za rękę i splatam nasze palce. Czując mój dotyk, chłopak przestaje się wiercić.
- Simon, gdybym chciał się ciebie pozbyć, już dawno bym to zrobił – mężczyzna tłumaczy się, jednocześnie ziewając. – Mały cię kocha. Jesteś mu potrzebny. Mi zresztą też. Rozmawialiśmy już o tym.
- Cieszę się, że to rozumiesz – odpowiadam usatysfakcjonowany.
- Jak on się czuje? Pilnowałeś, aby zjadł kolację?
- Pilnowałem – wzdycham markotnie. – Zjadł parę kęsów, ale lepsze to niż nic.
- Przejdzie mu. To tylko chwilowy kryzys. Kiedy poczuje się lepiej i opuścimy szpital, wszystko wróci do normy.
- Mam nadzieję – przytakuję. Nadal nie przywykłem do myśli, że Vee zna Eryka dłużej. Wie o nim znacznie więcej niż ja. Mieszkał z nim trzy lata. Co prawda ich relacja opierała się i opiera wyłącznie na przyjaźni, ale zazdrość o ukochanego robi swoje. Trzy lata to szmat czasu. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że był to najszczęśliwszy czas w życiu Eryka…
- Zerknij na otoczenie, ok? – Vee wyciąga z kieszeni swój telefon. Wpisuje jakiś kod, dzięki któremu na jednej ze ścian w jego „gabinecie” pojawia się podgląd na cały budynek. Uzbrojeni strażnicy przechadzają się przed głównym wejściem szpitala. Brama strzeżona jest także przez kilka policyjnych radiowozów. Tleniony podszedł do tematu ochrony bardzo profesjonalnie. Nie dziwi mnie to. Odkąd tu jesteśmy, szpital tonie w kwiatach, kartkach i maskotkach, które poddani znoszą dla nowego władcy. Nie brakowało i takich, którzy próbowali sforsować wejście tylko po to, by zrobić kilka zdjęć. Ludzie nie cofną się przed niczym, by zarobić na taniej sensacji.
- Jasne. Możesz na mnie liczyć.
- Dzięki – uśmiecha się do mnie, szczerząc idealne, białe zęby. Skubany, jak on to robi, że pomimo notorycznego zmęczenia oraz całej masy spraw na głowie, prezentuje się tak nienagannie?!
- Nie przesadzasz? – kpię z jego przezorności, bo odpina broń i chowa ją pod kocem, którym szczelnie okrywa swoje umięśnione ciało. – To prawdziwa twierdza. Nikt się tu nie przedostanie.
- Być może, lecz jedyne osoby, którym w pełni ufam, znajdują się razem ze mną w tym pokoju. Drugi raz nie zaryzykuję. Jeśli ktoś choć krzywo na niego spojrzy, oberwie kulkę. Koronacja to wstęp do dalszej zabawy.
- Wiem - mamroczę pod nosem, czując jednocześnie ciężar własnej broni, z którą nie rozstałem się ani na sekundę. Vee ma rację. Jeśli ktoś zagraża Erykowi, musi zostać wyeliminowany.
- Simon, póki pamiętam – mężczyzna ziewa przeciągle. – Rozmawiałem już z Arimem. Pora mu powiedzieć.
- Vee, to za wcześnie… Eryk nie jest na to gotowy… - gorączkowo szukam jakiś dodatkowych argumentów. Znaleźliśmy się w wyjątkowo kłopotliwej sytuacji.
- Przykro mi, ale nie mogę odkładać tego w nieskończoność. Za pięć dni odbędzie się pogrzeb. Król musi być na nim obecny. Jeśli się nie pojawi, jego brat lub dziadek będą mogli wnieść pozew do sądu za niedopełnienie obowiązków.
Pięć dni… Pełen obaw i najgorszych myśli kieruję swój wzrok na śpiącego monarchę. Jak on to przyjmie? Nie łączyła go bliska więź z rodzicami, ale to nie oznacza, że nie będzie cierpiał. A ja nic nie mogę zrobić, by go przed tym cierpieniem uchronić…

Około piątej rano Vee wraca do swoich zajęć. Bierze prysznic, przebiera się w czyste ubrania, a potem zajmuje przeglądaniem najważniejszych dokumentów. Dzięki temu ja też mogę się umyć i przebrać, a nawet robię kawę. Niepisana umowa między nami mówi, że Eryk nie może zostać sam. Co prawda król dość często daje mi do zrozumienia, że jestem zbędny i woli towarzystwo Vee. Ma jednak pecha, bo tleniony jest w podbramkowej sytuacji. Nie wpuści tu nikogo obcego. Eryka to nie zraża. Bezustannie kombinuje, by jakoś mnie zniechęcić. Dba jednak o to, by nasze rozstanie odbyło się w sposób humanitarny. Nie usłyszałem od niego „kocham cię”, a mimo to każdy jego gest zdradza siłę uczucia, jakim mnie darzy. Jestem prawie pewny, że gdy inne metody zawiodą, spróbuje mnie odstraszyć dość brutalnie. Już nieraz zbierał się w sobie, by wyszeptać, że mu na mnie nie zależy. W takich chwilach jego twarz przybiera wyraz głębokiego nieszczęścia. Nawet jeśli to zrobi, nie odejdę.  Wiem, co nim kieruje. Wkrótce pozna prawdę o straszliwym losie swoich rodziców. Gdybym i ja go opuścił, załamałby się. Muszę być silny za nas obu.
- Przyjadę po południu  – informuje mnie Vee, nie odrywając wzroku od swojego rannego przyjaciela. – Postaraj się go nie drażnić i pilnuj, żeby jadł. Arim obiecał, że najpierw go dokładnie zbada. Muszę mieć absolutną pewność, że ta informacja nie pogorszy jego stanu.
- Nie wątp w niego. Poradzi sobie. Ty zresztą też – klepię mężczyznę po ramieniu, dodając otuchy.
- Mam dziś umówione spotkanie z byłym królem, a potem pojadę do konsorcjum. Po apelu Eryka, przysypała nas lawina próśb o pomoc. Większość przedsiębiorców z królestwa żąda wsparcia. Chyba pora zatrudnić dodatkowych prokuratorów, bo…
- O czym rozmawiacie? –  Eryk zaczyna dzień zdecydowanie zbyt szybko. Już od pewnego czasu podejrzewa, że coś jest nie tak.
- Mamy swoje sekrety. – Vee uśmiecha się do niego przyjacielsko, po czym przysiada na brzegu szpitalnego łóżka i czochra go po jasnych włosach. – Simon i ja zaczęliśmy się przyjaźnić, tak jak chciałeś.
- Nie tego chciałem – szarooki łapie go za rękę, próbując przeciągnąć go na swoją stronę.
- Nic z tego, skarbie – wtrącam się do rozmowy. – Trzymamy teraz jeden front.
- Wychodzisz? – król pochmurnieje na samą myśl, że tleniony skazuje go na moje towarzystwo. – Myślałem, że spędzisz ze mną trochę więcej czasu…
- Nie martw się, Eryku. Simon z tobą zostanie. – Dopiero teraz widzę, że on traktuje go jak młodszego braciszka, którym uwielbia się opiekować. Ich relacja pozbawiona jest intymności. Całe szczęście.
- Wolałbym zostać z tobą… - mój ukochany kolejny raz wbija mi nóż prosto w serce.
- Jeśli ja tu zostanę, on będzie musiał pojechać do konsorcjum. Chcesz tego? – Niewinne pytanie Vee wywołuje gwałtowną reakcję. Eryk unosi na mnie wzrok, lecz gdy zdaje sobie sprawę z tego, że miałbym go opuścić, wpada w panikę. – Wrócę po południu. Odpoczywaj, dobrze?
W ciszy obserwujemy, jak mężczyzna ubrany w ciemnoszary garnitur, znika za białymi drzwiami.
- Napijesz się herbaty, kochany? – uśmiecham się przymilnie, by tylko skupić na sobie całą uwagę małego władcy.
- Nie, dziękuję. – srebrnooki anioł koncentruje się na swoich drobnych dłoniach, które trzyma splecione na pościeli. Siadam więc na swoim fotelu i łapię za jego prawy nadgarstek. Gdy udaje mi się sprawić, że poluzowuje mocny uścisk, całuję go w rękę. Od razu odbiera mi moją zdobycz.
- Kocham cię – wyznaję szczerze. Dźwięk tych słów sprawia, że ciało Eryka sztywnieje. Nie tego się spodziewał. Nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem. – Odgrodziłeś się ode mnie grubym murem, ale ja mam czas. – Jestem szczęśliwy i zrelaksowany. Zachowuję się w taki sposób, by odbudować jego poczucie bezpieczeństwa. - A właściwie my mamy czas. Będziemy ze sobą bardzo, bardzo długo. Jeśli liczysz na to, że się poddam i z ciebie zrezygnuję, to zupełnie mnie nie znasz. Jesteś mój, a ja jestem twój. Na zawsze.
- Simon… - W jego cudownych oczach dostrzegam migoczące łzy. Nie chcę, by płakał. Wprost przeciwnie. Pochylam się nad nim i całuję go w policzek. Eryk wstrzymuje oddech, zaskoczony tym nagłym gestem.
- Nie bój się. Jesteś królem. Wreszcie masz dość siły i władzy, by odciąć się od przeszłości i zbudować nową przyszłość. Vee i ja będziemy cię wspierać. Musisz tylko szybko wyzdrowieć – muskam jego blady policzek opuszkami.
- Ty nic nie rozumiesz! Ja… - urywa w połowie zdania, by nie zdradzić się ze swoimi myślami.
- Nie rozumiem? Skarbie...  Osłoniłeś mnie podczas koronacji. Gdyby nie ty, zginąłbym. Od tamtej chwili przez cały czas próbujesz mnie chronić. To ze względu na mnie każesz Vee przesiadywać razem z nami w szpitalu. Planujesz także powiedzieć mi coś naprawdę okropnego. Na szczęście te przykre słowa nie są w stanie przejść ci przez gardło. W każdym razie nawet jeśli się na to zdobędziesz, ja i tak nie uwierzę, że mnie nie kochasz. Poza tym masz pecha – zaczynam chichotać. - Zdobyłem przyjaźń tego szaleńca. Vee i ja jesteśmy jak papużki nierozłączki. Mam mówić dalej? – Przez dłuższą chwilę mierzymy się z Erykiem wzrokiem. Na jego twarzy dostrzega zmieszanie, połączone z zaskoczeniem oraz ulgą. Taka dawka szczerości chyba wystarczy, jak na jeden raz. – Jest jeszcze bardzo wcześnie, a ty kiepsko spałeś – zakradam się do jego łóżka i otulam go ramieniem.
- Simon! Co ty robisz?! Ktoś może tu przyjść! Nie możemy…!
- Korzystaj zanim zjawi się doktor Arim. Mamy dwie godziny wyłącznie dla siebie. Nie powiesz mi, że nie masz ochoty zdrzemnąć się jeszcze na chwilę… - Przymykam powieki, udając zmęczonego. To jedyny sposób, by przekonać Eryka, by poszedł w moje ślady.
- Pognieciesz garnitur!
- Pogniótłbym ciebie, ale ty nie chcesz mnie nawet pocałować… – żalę się na swój los.
- Tu są kamery! – Eryk rumieni się uroczo. Nie jestem mu tak obojętny, jak jeszcze niedawno twierdził.
- To dobrze – ocieram się nosem o jego nos. – Warto uwieczniać takie romantyczne sceny… - Wyciągam z kieszeni telefon i robię nam wspólne zdjęcie, które z uwagą oglądam.
- Simon, natychmiast to skasuj! Słyszałeś?! – waleczny Eryczek unosi się gniewem.
- Nie mogę. Muszę pokazać Vee, jak bardzo się kochamy – zaczynam się śmiać, wysyłając jednocześnie wiadomość do tlenionego. Vee od razu odpisuje.
- Simon! – oburzenie i srebrne iskierki… Jest taki piękny…
- Vee przysłał ci pozdrowienia. Cieszy się, że lepiej się czujesz i przypomina o śniadaniu – odczytuję treść smsa. – Rozkaz to rozkaz, ale możemy nagiąć zasady i jeszcze trochę poleniuchować  – kuszę go swoją poprzednią propozycją.
- Nie chcę spać – młody król wtula się we mnie ciasno, choć robi to w taki sposób, by unikać bezpośredniego dotykania mnie. Obejmuje się ciasno ramionami i chowa przede mną twarz.
- A jeść? – droczę się z nim.
- Napisz Vee, że zjadłem śniadanie. Ucieszy się. Nie chcę dokładać mu zmartwień. – Zawsze jest taki zatroskany o innych. Za to też go kocham.
- Dla ciebie zrobię wszystko – wysyłam tlenionemu kolejną wiadomość. Nie powinienem kłamać, lecz to silniejsze ode mnie. Eryk ma nade mną władzę i dobrze robi, że z niej korzysta.
- Wszystko? – łapie mnie za słowo.
- Tak.
- Simon… Chcę, żebyś odszedł i postarał się ułożyć…
- Dość! – przerywam mu ostro.
- Wiem, że jest ci przykro, bo nie tak to miało wyglądać. Mieliśmy wyjechać. Żyć z daleka od problemów, ale ja tu utknąłem, a ty… Całe życie przed tobą! Spotkasz kogoś innego i będziesz równie szczęśliwy – zapewnia mnie gorliwie. Sprytny lisek. Całuję go w nos i mocniej przytulam.
- Ja też to dobrze przemyślałem, wierz mi. Moje serce dokonało wyboru. Chce być z tobą. Jak to mówią „serce nie sługa”, więc cóż… - wyciągam rękę i przykładam ją do jego klatki piersiowej. Wyraźnie czuję, jak działa na niego ten drobny gest. Monitor także szybko to odnotowuje. – Wciąż lubisz, gdy cię dotykam. Poza tym mam tu swojego sojusznika. Czujesz? – wskazuję na mocno bijący organ. – Między nami nic się nie zmieniło. Niedługo zabierzemy cię do domu i będziemy pilnować, jak najcenniejszego skarbu. W dzień będziesz władał królestwem, a w nocy…
- Nie! Idź stąd! I koniec z dotykaniem! – wyrokuje, wkładając swą niewielką siłę w nieudolną próbę odepchnięcia mnie.
- Masz szczęście, że jestem bardzo cierpliwy – szepczę mu na ucho. – W przeciwnym razie już dawno błagałbyś o więcej… - ostatni raz całuję go w policzek, a potem przesuwam palcem po jego lewej brwi. – A teraz śpij.
Eryk dość szybko mi ulega. Jest skonany. Nie budzi się nawet wtedy, gdy przychodzi doktor Arim. Cały czas trzymam go w swoich ramionach. Po przebudzeniu nie wracamy do naszej poprzedniej rozmowy. W sumie prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Ukochany ma mi za złe, że jest zdany na moją pomoc. Ignoruje mnie w łazience, a także podczas późnego śniadania. Wpycham w niego całe ciastko. Vee będzie ze mnie zadowolony. Już mam mu o tym napisać, lecz dziwnym trafem pojawia się znacznie szybciej, niż zapowiadał. W dodatku jest bardzo posępny. Sztywnym krokiem podchodzi do łóżka, a następnie nerwowo zerka w moją stronę.
- Dobrze, że już jesteś – Eryk od razu chciałby zacząć na mnie skarżyć, lecz Vee uśmiecha się smutno.
- Odkładałem to tak długo, jak się dało, ale nie możemy więcej zwlekać – zaczyna swoją przemowę, nie przestając wpatrywać się w srebrne oczy.
- Coś się stało? – czujny król przesuwa wzrokiem po kamiennej twarzy swego przyjaciela, a następnie chce powtórzyć tę samą sztuczkę ze mną.
- O czym ci nie powiedziałem – kontynuuje tleniony. – Przepraszam, że to przed tobą ukryłem.
- Ukryliśmy – poprawiam go automatycznie. – Ja też wiedziałem.
- Ale… - Eryk waha się przez chwilę. Pewnie decyduje, którego z nas łatwiej mu będzie przycisnąć. To będzie bolało… Naprawdę bolało…
- Eryku, twoi rodzice nie żyją.