poniedziałek, 28 listopada 2016

Rozdział XVII


„Grzech


Późnym popołudniem, gdy razem z Henrykiem jemy obiad przy kuchennym stole, niespodziewanie pojawia się porwany przez Nefryta chłopak.
- Dzień dobry – wita się nieśmiało.
- Dzień dobry. Wejdź, proszę – zachęcam go, by do nas dołączył.
- Jestem Milo...
- Demoniczny uczeń księcia Cassiana – kończę za niego wypowiedź.
- Kiepski ze mnie demon – śmieje się nerwowo.
- Ja jestem Jack, a to Henryk – wskazuję mu służącego, który bacznie przygląda się naszemu gościowi.
- Ty jesteś Jack?! - podbiega do mnie. - Opiekun Jack?
- Tak. Znasz mnie? - dziwię się euforii, malującej na raczej spokojnej twarzy jasnowłosego.
- Marzyłem o tym, by cię poznać. Jesteś związany kontraktem z Sinem, prawda?
- Tak – potwierdzam, nadal nie rozumiejąc skąd ten zachwyt.
- Masz szczęście! Oddałbym wszystko, by być na twoim miejscu!
- Szczerze wątpię.
- Wampir Sin jest niesamowity. Mógłby nauczyć mnie posługiwania się mieczem. Jest bardzo uzdolnionym szermierzem. Podobno sam Cassian nie zdołał go pokonać.
- Naprawdę?
- Nie wiedziałeś o tym? Zna się też na ziołach i eliksirach. Gdyby nie kontrakt, miałby rzesze własnych uczniów, a jest tylko twój. Zazdroszczę ci – wzdycha rozmarzony.
- Siadaj, proszę – Henryk nakrywa dla niego do stołu.
- Dziękuję.
- Może opowiesz nam jak to się stało, że wylądowałeś w kufrze Nefryta?
- No cóż... To przeznaczenie – czerwieni się lekko na twarzy.
- Przeznaczenie?
- O tak! Odkąd go poznałem, całe moje życie się zmieniło. Mam dwadzieścia trzy lata i pochodzę z niewielkiego miasteczka. Rodzice prowadzą zwykłe, przeciętne życie. Mama wykłada angielski, a tata jest urzędnikiem. Typowa klasa średnia. Oprócz mnie, mają jeszcze dwie córki. Obie siostry kończą studia. Jedna jest zaręczona i wiosną wychodzi za mąż. Na ich tle nie wyróżniałem się niczym szczególnym. Sami widzicie, zwykły ze mnie przeciętniak.
- To jak zostałeś uczniem księcia demonów? - mój służący zadaje pytanie, na które najbardziej pragniemy poznać odpowiedź.
- Od zawsze śniły mi się różne sny. Niektóre zwykłe, inne bardzo kolorowe. We śnie potrafiłem bez problemu przenosić się z jednego miejsca w inne. Umiałem także zawładnąć drobnymi przedmiotami.
- Podróżowałeś między wymiarami? Ciekawe... - Henryk zdaje się być znacznie lepiej zorientowany w sytuacji.
- Podczas jednej z tych sennych wypraw, znalazłem się w sypialni księcia. Kłócił się wtedy o coś z Nefrytem, a ja im przerwałem. Książę powiedział mi wtedy, że mam się nie bać, bo mnie odnajdzie i zabierze do siebie, skoro jestem obdarzony wyjątkowo silną mocą. Jednak mało mnie to obchodziło. Nie potrafiłem oderwać oczu od wampira, którego przy nim ujrzałem. Od razu skradł moje serce.
- Nefryt rzeczywiście robi spore wrażenie – zauważam.
- Wrażenie? To coś znacznie poważniejszego, niż tylko wrażenie. Nefryt jest cudownym stworzeniem nocy. Zwiedził cały świat, a do tego jest świetnym negocjatorem. Nikt tak jak on nie potrafi wykrywać szpiegów i spiskowców. Jest najpotężniejszym i najwierniejszym sojusznikiem księcia – wychwala różowowłosego pod niebiosa.
- To tylko upierdliwa, pastelowa pijawka, która działa mi na nerwy – Milo otwiera szeroko oczy ze zdumienia.
- Nie mówisz tego poważnie! Nefryt to chodzący ideał! Gdybyś go widział na zamku... Wszyscy się go boją. Wykrył spisek, który pozbawił tronu poprzedniego króla. Od tej pory książę ciągle pragnie mieć go przy sobie.
- Masz na myśli fakt, że obsypuje go prezentami i spełnia zachcianki, jak na przykład przymknięcie oczu na porwanie własnego ucznia? - przemawia przeze mnie złośliwość, której nawet nie chcę ukrywać.
- Mylisz się. To był mój pomysł.
- Twój?
- Tak. Uwielbiam Nefryta i chcę, aby przemienił mnie w wampira – młody demon najwyraźniej oszalał.
- A co z naukami Cassiana?
- Książę już dawno temu zauważył, że kiepsko sobie radzę. Potrafię bezbłędnie wychwycić tylko mniejsze klątwy i zaklęcia. Niestety, na tym koniec.
- Nie umiesz uzdrawiać? - spoglądam na zszokowaną twarz Henryka, który nie kryje oburzenia.
- Zdejmować zaklęć też nie umiem – przyznaje niechętnie. - Nie zmienia to faktu, że moja moc jest zbyt silna, by przebywać wśród ludzi. Mógłbym nieświadomie wyrządzić komuś krzywdę. Nie chcę tak ryzykować.
- Więc postanowiłeś, że zostaniesz wampirem? - wracam do jego ulubionego wątku.
- Nie będę zwykłym wampirem. Moim stwórcą będzie Nefryt. Najdoskonalsza istota na świecie.
- Brzmi to tak, jakbyś był zachwycony wizją zabijania innych dla krwi.
- Nefryt nigdy nikogo nie zabił. Potrafi nad sobą perfekcyjnie panować. Tak samo jak Sin. Do tego jest silny i … piękny – uśmiecha się na samo wspomnienie jego imienia.
- Piękny? - kpię. - Tylko dlatego chcesz zrezygnować z bycia człowiekiem?
- Kocham go!
- Obiecał Sinowi, że będą razem.
- Dał mu swoje słowo, ale jestem pewny, że jeszcze to przemyśli i zmieni zdanie. Nefryt i Sin nie są w sobie zakochani. Nie łączy ich ta szczególna więź, która pojawiła się między nami.
- Przestań opowiadać bzdury! Myślisz, że skoro pozwoliłeś mu napić się swojej krwi, to oznacza coś głębszego?! - irytuję się jego dziecinnym zachowaniem.
- Wiesz znacznie lepiej niż ja, że uczucia, które towarzyszy karmieniu nie da się porównać z niczym innym. Jest zupełnie wyjątkowe – wypomina mi. To prawda. Jednak czy samo pożądanie wystarczy, by zrezygnować z bycia człowiekiem?
- To tylko reakcja chemiczna – zaczynam wpatrywać się z obrus, by ukryć przed nim zażenowanie.
- Nazywasz reakcją chemiczną możliwość cofania się w czasie?! - zajadle broni swojego zdania.
- Cofania w czasie? Nie rozumiem.
- Więc ty nie cofasz się w czasie w chwili, gdy Sin pije twoją krew? - piwne oczy chłopaka zaczynają płonąć.
- Nie. W sumie to pierwszy raz słyszę o czymś takim.
- To co czujesz? Co widzisz? - dopytuje.
- Co czuję...? - świetnie, za chwilę zapadnę się pod ziemię ze wstydu. - No... Jest to dosyć skomplikowane i... Powiedziałbym, że... - zaczynam się jąkać, spoglądając nerwowo w kierunku mojego jedynego przyjaciela, który zamiast mi pomóc, spokojnie patrzy jak pogrążam się coraz bardziej.
- Nie widzisz dawnych czasów? Starożytni kapłani egipscy nie doradzają faraonom? Krzysztof Kolumb nie dogląda pakowania okrętów przed wyruszeniem w podróż?
- Nie – mamroczę w odpowiedzi.
- Zaskakujące – odpowiada chłopak, rozważając nasze, jak się okazuje, zupełnie odrębne reakcje.
- Zazdroszczę ci.
- Nie powiedziałeś mi o swoich doznaniach.
- Nie ma się czym chwalić. W moim wypadku to ciemne chmury, które zbierają się nad moją głową, przepowiadając same problemy.
- Po deszczu zawsze wychodzi słońce, panie – sarkazm Henryka psuje mi humor.
- Pan Henryk ma rację! Jack, tak się cieszę, że mogłem cię poznać! Tylko z tobą mogę otwarcie porozmawiać o wampirach! To jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu! - wstaje od stołu i rzuca mi się na szyję, ocierając łzy wzruszenia... Proszę, niech mnie ktoś dobije...

- To niesprawiedliwe! - skarżę się Henrykowi, gdy zostajemy już sami, a Milo bawi się z Vero na podwórzu.
- Mówiłem ci setki razy, panie, że każdy człowiek reaguje w inny sposób – zniecierpliwiony mężczyzna wyciera naczynia ściereczką i odkłada je do szafek.
- On widzi przeszłość, a ja... Czuję się jak jakiś niewyżyty seksualnie dewiant! - uderzam pięścią w stół.
- Spokojnie, panie. To przecież nie twoja wina.
- Jak mam się nie denerwować?! Z każdą minutą coraz trudniej zapanować mi nad pożądaniem! Przecież jak tak dalej pójdzie, to mogę zrobić coś, czego będę bardzo, ale to bardzo żałować! - zrozpaczony, chowam twarz w dłoniach.
- Tego akurat nie musisz się obawiać. Panicz Sin nie podziela twoich uczuć, prawda? Poza tym jestem pewien, że w chwili, gdybyś posunął się za daleko, bez problemu cię spacyfikuje.
- Albo zabije – załamany siadam z powrotem przy stole.
- Panie, wiesz dlaczego wampiry łączą się w pary tylko i wyłącznie z innymi wampirami?
- Nie – odpowiadam szczerze, zaskoczony jego pytaniem.
- Bo mają pewność, że tylko taki związek nie wyrządzi krzywdy drugiej stronie. Możesz sobie fantazjować do woli o tym, że udaje ci się zaciągnąć panicza do łóżka, ale to tylko fantazje. Ludzie i wampiry nie sypiają ze sobą. Nawet gdybyś znalazł uznanie w oczach panicza, to ze względu na fakt, że jesteś człowiekiem, nie masz u niego żadnych szans.
- Dlaczego? - zranione ego każe mi podręczyć się jeszcze przez chwilę.
- Mógłby cię przypadkowo skrzywdzić lub pozbawić życia. Jestem pewny, że widziałeś jaki jest oszołomiony od samej krwi. Kochając się z tobą zatraciłby się jeszcze bardziej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaryzykuje życia opiekuna, nie mówiąc już o rodzinie – kończy swój wywód, odkładając ścierkę na miejsce. - Pójdę sprawdzić jak czuje się Milo. Moim zdaniem powinien odpocząć.
- Niesprawiedliwym jest także to, że do niego zwracasz się po imieniu, a do mnie zawsze mówisz „panie”.
- Życie – Henryk uśmiecha się szczerze po czym klepie mnie po ramieniu. - Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Łatwo mu powiedzieć. To nie on rozbierał w nocy wampira. To nie on pragnął go zdominować, zedrzeć z niego ubrania i posiąść we własnym łóżku, zapominając o całym świecie. Dlaczego? Dlaczego to muszę być ja?
Przez chwilę przyglądam się swojemu odbiciu w szybie. Mam potargane, ciemnobrązowe włosy, które zazwyczaj zaczesuję do tyłu, bo nie lubię jak grzywka opada mi na oczy. Moje oczy także wydają mi się dzisiaj nieznajome i... obce. Kiedyś lubiłem swoje odbicie w lustrze. Podobałem się sobie. A teraz? Mam wrażenie, iż od tamtego czasu minęły wieki, liczone w pocałunkach i westchnieniach małego krwiopijcy.
Chcę go zobaczyć... Nacieszyć się jego obecnością. Utopić w zielonych tęczówkach. Dotykać...
Sfrustrowany idę do pracowni. Musze przejrzeć wszystkie formuły i poszukać eliksiru, który wzmocni barierę. Pokusa nie może mnie zdominować!

- Milo nie zje z nami kolacji? - pytam Henryka, zaskoczony nieobecnością chłopaka przy stole.
- Wydaje mi się, że znowu śpi. Panicz Nefryt różni się od panicza Sina. Codziennie zabiera mu sporo krwi – mężczyzna jest nieco zniesmaczony tym faktem.
- I pomyśleć, że sam sobie gotuje taki los...
- Może zaniesiesz mu kolację, panie, a ja w tym czasie zajmę się psem, dobrze?
- Używasz Vero jako wymówki? - zaczynam się śmiać.
- Powiedzmy, że wolę unikać pokoi panicza Nefryta.
- Boisz się go?
- To nie jest kwestia strachu, lecz innych wartości, którymi się kierujemy.
- A pies? On go lubi.
- Lepiej dmuchać na zimne.
- Jak chcesz. Ja nie mam nic przeciwko odwiedzinom na górze. Nefryt powiedział, że jest moim bratem.
- To doprawdy urocze. Proszę, abyś zachował czujność, panie. Panicz Nefryt jest mistrzem manipulacji.
- Nie boję się go. To tylko nieszkodliwy, rozpieszczony dzieciak. Daleko mu do tego, by wyprowadzić mnie w pole.
Zabieram tacę i bez najmniejszego oporu udaję się do różowego skrzydła. Nie kryję zadowolenia z tego powodu. Chciałbym jak najszybciej porozmawiać z Nefrytem w cztery oczy. Czuję, że musimy sobie wyjaśnić pewne kwestie.
Nie zdążyłem nawet zapukać do drzwi jego sypialni, które usłużnie mi otwiera.
- Witaj, Jack – uśmiecha się wesoło.
- Mogę wejść? Przyniosłem kolację dla Milo.
- Bardzo proszę – gestem zaprasza mnie do środka.
Odstawiam tacę i z fascynacją chłonę niezwykły widok, jakim są jego rozpuszczone, długie włosy, sięgające aż za biodra. Ma na sobie srebrną, satynową koszulę z długim rękawem oraz obcisłe, czarne spodnie. Jego uroda jest tak niebanalna, że równie dobrze mógłby uchodzić za przepiękną wampirzycę.
- Znowu mi się przyglądasz – w jego oczach dostrzegam iskierki rozbawienia.
- Przepraszam. Po prostu trudno oderwać od ciebie wzrok – bełkoczę zawstydzony.
- Podobam ci się bardziej niż Sin, prawda? - zaczyna mnie kokietować, siadając na białej pufie.
- Tego nie powiedziałem – bronię się. - Gdzie jest Milo?
- Jeszcze śpi.
- Jeszcze?
- Musi sporo odpoczywać. Możesz rozczesać mi włosy?
- Ja? Nie wiem, czy...
- Poradzisz sobie. Proszę, nie odmawiaj mi – odwraca się w moja stronę i podaje szczotkę z masy perłowej, po którą niepewnie sięgam.
Nefryt odwraca się do mnie plecami, lecz z zaciekawieniem obserwuje w lustrze.
Staram się być delikatny. Oddzielam niewielkie pasmo i przeczesuję. Różowowłosy przymyka oczy i mruczy z zadowolenia.
- Widzisz, świetnie sobie radzisz.
- Nie żartuj! To nie jest śmieszne!
- Ty jesteś śmieszny.
- Tak?
- Nawet bardzo.
- Co jest we mnie śmiesznego?
- Odkryłeś przede mną wszystkie karty – odwraca się, by nasze oczy mogły się spotkać.
- Nic takiego nie miało miejsca!
- Zapominasz o tym, że wiem o tobie wszystko. Widziałem cię we wspomnieniach Sina. Zmieniłeś się. Pogarda, którą tak się chełpiłeś, wyparowała. Jak to się stało, Jack? - zaczynam cofać się do tyłu, lecz Nefryt tylko na to czekał. Z kocim wdziękiem podnosi się z pufy i zmniejsza odległość między nami.
- Potrzebowałem więcej czasu, by oswoić się z sytuacją.
- Oswoić się? Ciekawa gra słów. Moim zdaniem tego ci właśnie brakuje – natrafiam na fotel, na który od razy zostaję popchnięty.
- Co robisz? - zaniepokojony przyglądam się jego poczynaniom. Błękitnooki zmusza mnie, abym usiadł na welurowym meblu, a sam sadowi się na moich kolanach i śmiało pochyla do przodu, układając dłonie na oparciu ponad moją głową. Wygląda niesamowicie pociągająco.
- Nie czujesz się pewnie w towarzystwie wampirów, prawda? Pora to zmienić – przysuwa się do mnie na tyle blisko, że nasze twarze dzielą zaledwie centymetry. Czuję intensywny, różany aromat jego skóry. Rozpuszczone włosy muskają moją twarz i spływają na ramiona. - Jesteś dziwny... - szepcze. - Fascynujący na swój sposób, nie twierdzę, że nie...
- Nie rozumiem do czego zmierzasz... - próbuję się odsunąć, lecz nie mam jak.
- Aby cię w pełni zrozumieć, muszę skosztować twojej krwi, którą mi podarujesz.
- Nie...
- Nie odmawiaj. Chcę tylko kropelkę. W zamian za to dam ci własną. To bezcenny dar. Nawet Milo odmówiłem tego zaszczytu.
- Twoja krew...? Miałbym ją wypić?
- Wiesz jak smakuje krew wampira?
- Nie.
- No właśnie. Poczujesz się po tym cudownie, zapewniam cię – uśmiecha się. Sprawiłeś mi radość, pozwalając zatrzymać przy sobie chłopaka, dlatego nie mogę być gorszy. Mój prezent musi być równie okazały.
- Czy to nie Sin powinien mi ją dać?
- Napięcie między wami sprawia, że mógłbyś nie docenić wrażeń, które niesie za sobą tak intymne doświadczenie  - obnaża swoje kły. - Poza tym moja jest znacznie słodsza. Zobaczysz... - Z niedowierzaniem obserwuję jak rani się w język, którym przesuwa po jasnoróżowych wargach. Zanim udaje mi się zaprotestować, łączy nasze usta w pocałunku...
Momentalnie czuję, że całe moje ciało przeszywa intensywny dreszcz. Impuls, który pobudza je do życia. Otwieram szeroko oczy, zszokowany tym doznaniem. Mam wrażenie, że po raz pierwszy widzę wszystko znacznie wyraźniej, słyszę nawet odległe dźwięki. Owiewa mnie zapach herbacianych róż. Otwierają się drzwi do świata, którego dotąd nie znałem. Jasność umysłu i zdobyta przeze mnie wiedza, układająca się w logiczną całość. Po raz pierwszy w życiu czuję, że nie ma przede mną rzeczy niemożliwych. Do tego ten niesamowity smak... Nie jest metaliczny i obrzydliwy, lecz słodki... Chętnie skosztowałbym więcej... Ostrożnie przesuwam językiem po jego wargach. Nie chcę zmarnować ani odrobinki...
Po chwili całe to oszołomienie mija, pozostawiając po sobie przyspieszony puls i mocno bijące serce.
- Podobało ci się? - pyta, przerywając pocałunek.
- Nigdy się tak nie czułem...
- Wiem... - ociera się o mnie wymownie, wdychając mój zapach. - Twoja kolej.
Nie wiem, czy tego chcę... Nie mam pojęcia co on ze mną wyprawia. Jestem pewny, że Sin bardzo się wkurzy, gdy się dowie, ale ciekawość nowych doświadczeń jest silniejsza niż strach przed nieznanym.
- Tylko jedną kroplę? - upewniam się.
- Więcej mi nie trzeba – mruczy, układając głowę na moim ramieniu.
Co powinienem zrobić w takiej sytuacji? Zgodzić się? Odmówić?
Nefryt sięga po moją dłoń i splata nasze palce. Jego skóra w dotyku jest inna niż skóra Sina. Wydaje się bardziej gładka, jakbym dotykał porcelanowej lalki.
- Co robicie? - zaspany głos Milo sprawia, że wampir odsuwa się ode mnie i spogląda na niego niezadowolony.
- Bawimy się.
- Bawicie? - chłopak nakłada okulary, by lepiej nas widzieć.
- Jack przyniósł ci kolację. Zjedz szybciutko, bo musisz mi pomóc – zeskakuje z moich kolan i wraca przed lustro. W ekspresowym tempie upina długie pasma, a potem tworzy z nich elegancki warkocz, który ozdabia drogimi kamieniami. - Nie bądź rozczarowany, Jack. Dokończymy kiedy indziej.
Młody demon posłusznie siada przy stole.
- Nie powinieneś pić krwi opiekuna. Zasady mówią, że...
- Milcz! Nikt nie pytał cię o zdanie – lodowaty ton nie pozostawia Milo żadnych złudzeń. - Jeśli piśniesz choć słowo Sinowi, odeślę cię do zamku, zrozumiałeś?
- Tak. Przepraszam – okularnik potulnie spuszcza wzrok.
- Ty także nic mu nie mów. Nie chcę go denerwować – szuka w lustrze mojego spojrzenia.
Kilkanaście minut spędzamy w ciszy. Czekam aż młody demon skończy posiłek, by odnieść tacę do kuchni. Chłopak wygląda dość mizernie. Jest blady i chudy, w dodatku zezłościł Nefryta, w którego wpatruje się w uwielbieniem.
- Co dokładnie będziemy robić? - przerywa ciszę, zadając wampirowi pytanie, dzięki któremu odzyskuje zainteresowanie swojego idola.
- Sin uważa, że ktoś mógł rzucić klątwę na Jacka. Sprawdzisz to.
- Naprawdę? Aż tak mi ufasz? - rozpromienia się.
- A widzisz tu innego demona? Nie mamy wyjścia. Posłużymy się twoją nieudolną magią, więc liczę na to, że dasz z siebie wszystko – odpowiada mu znudzony.
- Zrobię co w mojej mocy! Przysięgam! Udowodnię ci, że możesz na mnie liczyć. Jack, możesz zacząć się przygotowywać.
- Słuszna uwaga – cieszy się Nefryt, klaszcząc w dłonie. - Zacznij się rozbierać – wydaje mi polecenie.
- Słucham?
- Dobrze słyszałeś. Zanim Milo odprawi rytuał, musi poszukać śladów.
- Śladów?! Jakich znowu śladów?! Nie zgadzam się!
- Nic mnie to nie obchodzi. Jeśli jesteś pod wpływem klątwy, możesz nam zagrozić, więc miejmy to już za sobą.
- Nie powinniśmy poczekać na Sina? - próbuję grać na czas.
- Jego obecność jest zbędna. Ostatecznie to wampir. Nie on zna się na klątwach.
- Zaufaj mi. To nie boli. Pójdę po księgę – chłopak wybiega do innego pokoju. Po raz kolejny zostaję z Nefrytem sam na sam.
- Słyszałeś? Nie ma się czego bać. Rozbieraj się – namawia mnie.
- Nie!
- Mam ci pomóc? - pyta słodko i w ułamku sekundy pojawia się przede mną. Układa swoje dłonie na mojej klatce piersiowej i przesuwa nimi najpierw w dół, a potem do góry.
- Przestań.
- Nie udawaj. Nikogo tu nie ma... Tylko ty i ja, Jack... - wsuwa je pod granatowy bezrękawnik, który na sobie mam i zaczyna rozpinać guziki koszuli.
- Powiedziałem przestań! - próbuję mu się wyrwać, lecz tylko wykrzywia usta w złośliwym uśmieszku. Po chwili leżę na dywanie, a on siedzi na moich biodrach, nie kryjąc zadowolenia.
- Musisz się jeszcze sporo nauczyć o wampirach. Lekcja pierwsza. Nie należymy do cierpliwych.
- Mówisz ogólnie, czy wyłącznie o sobie? - odgryzam mu się, zaciskając dłonie na jego nadgarstkach.
- O sobie. Jak już słusznie zauważyłeś, jestem egoistą. Nie obchodzą mnie inni. - kolejny raz korzysta ze swoich mocy. Blokuje moje ręce, przytrzymując je tuż nad głową jedną. Wolną dłonią rysuje wzory na mojej klatce piersiowej. - Nie chcesz, by Sina spotkało coś złego, prawda?
- Nie, nie chcę – zaciskam mocno szczęki, nie umiejąc pogodzić się z przegraną.
- Rozbierzesz się i będziesz współpracować, czy mam cię do tego zmusić?
- Już jestem! - powrót Milo dodaje mi otuchy. Chłopak poprawia okulary, które zsuwają mu się z nosa i rozkłada na dywanie wielką księgę, oprawioną w czarną skórę. - Zaczynamy?
- Jack? - wymowne spojrzenie błękitnych oczu nie pozostawia mi wyboru.
- Tak, zaczynamy – zgodzę się na wszystko, byle zapewnić Sinowi bezpieczeństwo. - I sam się rozbiorę.
- Grzeczny chłopczyk – Nefryt wyciąga drobną dłoń i pomaga mi wstać.
Ściągam bezrękawnik i rzucam go na ziemię. Odpinam także resztę guzików i pozbywam się koszuli.
- I co teraz? - pytam Milo, który stara się odszukać odpowiednią stronę.
- Zdejmij resztę.
- Co?!
- Spodnie też musisz zdjąć – instruuje.
- To chyba jakiś żart! Wkręcacie mnie, tak? - Nefryt parska śmiechem, który stara się ukryć.
- Skądże znowu! Na nagiej skórze łatwiej widać ingerencję z zewnątrz. Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać pana Henryka. Pójdę po niego, jeśli chcesz.
- Świetny pomysł, Milo. Przyprowadź go – proszę chłopaka. Jeśli Henryk będzie obok mnie, poczuję się pewniej.
- Jasne, już lecę – porzuca zaklęcia i oddala się w kierunku kuchni.
- Nie traćmy cennego czasu. Rozbieraj się – Nefryt splata dłonie na piersiach.
- Poczekam na powrót Milo.
- Tchórzysz? A może mam ci pomóc? - przekrzywia głowę w bok.
- Nie! - warczę wściekły.
- Zdejmij spodnie, albo ja to za ciebie zrobię.
- Nie odważysz się... - nie udaje mi się dokończyć zdania, a on już zsuwa mi je z bioder, śmiejąc się przy tym beztrosko.
- Ja nie znam słowa „nie”, Jack – dmucha mi wprost do ucha, wywołując zdradziecki dreszcz, rozchodzący się po całym ciele. Łapię go za przedramiona i staram się odsunąć. Przez kilka długich sekund patrzymy sobie prosto w oczy.
- Dobry wieczór – tylko tego brakowało...
- Sin... - Nefryt uśmiecha się blado, spoglądając na przyjaciela, który nonszalancko oparł się o futrynę.
- Nie chciałem wam przeszkadzać – nie jest dobrze. Jestem nagi od pasa w górę, moje spodnie osuwają się nisko na kostki i tulę do siebie różowowłosego wampira.
- To nie jest tak jak myślisz! - chcę mu wytłumaczyć, lecz od razu rezygnuję z tego pomysłu. Jego zacięty wyraz twarzy, usta zaciśnięte w wąską linię, a także przebłyski bólu, które próbuje przede mną ukryć powodują, że wszystkiego mi się odechciewa. Znowu go zraniłem.
- Panicz Sin... Już wstałeś? - pojawia się Henryk, który ściska w ramionach Vero. Labrador szczeka wesoło na widok swojego ulubieńca, lecz ten nie reaguje. Zaalarmowany mężczyzna spogląda w naszym kierunku. Nie musi nic mówić Wystarczy spojrzenie, które od razu kieruje na czerwonowłosego. Chciałby go ochronić, złagodzić cios, ale nic nie da się zrobić.
- Zabiorę psa na spacer. Stęskniłem się za nim – Sin odbiera mu szczeniaczka i znika.
- Panie...
- Nic nie mów, przecież wiem!
- Zaczynamy? - dopytuje Milo.
- Pewnie – Nefryt uwalnia się z moich ramion, po czym siada na sofie i zakłada nogę na nogę.
- Chciałbym najpierw porozmawiać z Sinem. On nie rozumie...
- Mylisz się, panie. On doskonale rozumie – wtrąca się Henryk. - Potem będziesz miał okazję wypić piwo, którego naważyłeś. Teraz skupmy się na klątwach.
- Święta racja – przytakuje mu Milo. - Ja będę czytać słowa zaklęcia, a Nefryt poszuka śladów – proponuje.
- Czemu Henryk nie może tego zrobić? - przeraża mnie wizja bycia przez niego dotykanym.
- Spokojnie, Jack. Jesteś w dobrych rękach – uśmiecha się. - Dalej, Milo. Pokaż na co cię stać.
Przez najbliższą godzinę chłopak dwoi się i troi, poddając mnie różnym magicznym eksperymentom. Tymczasem Nefryt... Jego drobne dłonie dotykają mnie wszędzie. Powoli. Uważnie. Im dłużej to trwa, tym podlej się czuję. Modlę się o to, by móc jak najszybciej uciec z tego pokoju, odszukać Sina i...
- To nie klątwa – wyrokuje demon, zamykając swoją księgę.
- Dobre i to – Henryk podnosi się z sofy, przeciągając. - Pójdę już. Jestem zmęczony.
- Nie zostawiaj mnie! - błagam go, zdesperowany jak nigdy wcześniej.
- Ubierz się, panie. Porozmawiamy jutro – odchodzi szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
- Cieszysz się, że wykluczyliśmy klątwę, Jack? - znużony wampir nie kryje rozczarowania.
- Cieszę. Nie widzisz, że mam ochotę skakać z radości? - pośpiesznie nakładam spodnie i sięgam po koszulę.
- Wygląda na to, że miałem rację. Jesteś beznadziejnym łucznikiem - wzdycha przeciągle.
- Jestem wam wdzięczny za pomoc, ale muszę porozmawiać z Sinem. Teraz – wybiegam na korytarz, nie oglądając się za siebie.
- Jest w ogrodzie – woła za mną. - Przy takim wielkim kamieniu...

piątek, 25 listopada 2016

Rozdział XVI


„Grzech


Trudno zrozumieć wampira...
Gaszę światło w bawialni i wracam do swojej pracowni. Wiem, że Sina coś trapi. Muszę to z niego wyciągnąć za wszelką cenę.
Otwieram drzwi i wchodzę do środka. W pomieszczeniu jest ciemno, nie licząc ognia w kominku, który wypełnia je miękkim, pomarańczowym blaskiem. Rozglądam się uważnie, lecz nigdzie go nie widzę. Mam nadzieję, że nie włóczy się samotnie po ogrodzie.
Podchodzę do biurka, na którym leży mój komputer. Tony papierów, które porozrzucałem, zniknęły. Jestem pewny, że wszystko dokładnie posegregował.
Gdy przejąłem obowiązki po moim ojcu, panował tu identyczny porządek. To ja zamieniłem to miejsce w prawdziwe pobojowisko. Interesowało mnie wszystko. Stare książki, rozsypujące się zielniki, pożółkłe kartki, na których moi poprzednicy dokonywali niesamowitych odkryć... Sin powiedział, że zna je wszystkie na pamięć. Ciekawe, czy to prawda.
Łapię za klamkę i chcę wrócić do swojej sypialni, lecz zauważam, że drzwi prowadzące na taras, są uchylone. Cofam się, by je zamknąć i wtedy go znajduję. Zimny, jesienny wiatr rozwiewa jego czerwone włosy.
- Co tu robisz? - pytam, otulając się ramionami, gdyż jest naprawdę zimno. - Wejdź do środka, bo...
- W przeciwieństwie do ciebie, nie przeziębię się – w jego głosie słychać mieszankę irytacji i znudzenia.
- Proszę.
- Jak chcesz – wzdycha, wracając do pokoju.
Zamykam szczelnie drzwi i dokładam drewna do kominka. Jeszcze kilka minut na zewnątrz, a zamarzłbym na kość.
- Gdzie Nefryt?
- Ogląda prezenty od Cassiana.
- Pójdę do niego.
- Nie – łapię go za ramię, powstrzymując. - Zostań ze mną.
- Dlaczego? - jego oczy tak pięknie połyskują...
- Nie jesteś dziś sobą. Co się stało?
- Nic – ucieka ode mnie wzrokiem.
- Sin, nie bądź taki. Chcę ci pomóc – prowadzę go kierunku sofy. Wampir niechętnie opiera się o ozdobne poduszki, wpatrując w cienie na suficie. - Powiedz mi o co chodzi – nalegam.
- Nie mam ochoty na zwierzenia.
- Zapominasz, że jestem twoim opiekunek i lekarzem. Mam doświadczenie w pomaganiu innym.
- A ty zapominasz, że nie jestem człowiekiem – spogląda na mnie kpiąco.
- Ale kiedyś nim byłeś – nie ustępuję.
- Kiedyś... Nie pamiętam poprzedniego życia.
- Nie pamiętasz?
- Nie chcę o tym rozmawiać – próbuje wstać, lecz mu nie pozwalam.
- Jack, zostaw mnie. Chcę być sam.
- Dopóki żyję, nie będziesz sam.
- Twoje żarty są dziś na wyjątkowo niskim poziomie. Pobaw się z Nefrytem. On... - nie pozwalam mu dokończyć. Przyciągam go brutalnie do siebie i całuję. Wplatam palce prawej dłoni w jego niesforne włosy, a lewą obejmuję mocno w pasie i zagarniam w swoje ramiona.
- Jack... - szepcze cicho moje imię w taki sam sposób, w jaki zrobił to przez sen. Pozwalam mu nabrać powietrza, a potem ponownie atakuję miękkie usta. Nie broni się.
Korzystam z okazji i kładę go na sofie. Jego cera wydaje się biała niczym śnieg. Przesuwam palcami po chłodnym policzku, sycąc oczy czarem zielonego ognia.
- Zjawiskowy...
- Podobam ci się? - droczy się ze mną.
- Jesteś... - dotykam jego warg opuszkami.
- Jaki? - przytrzymuje moją dłoń, po czym wsuwa palec wskazujący do ust i lekko gryzie. Przechodzi mnie silny dreszcz. - Jaki jestem? - pyta ponownie, zlizując krew.
- Niezwykły i … Proszę, nie rób tak... - powstrzymuję jęk.
- Lubię właśnie tak – uśmiecha się przebiegle, kontynuując.
- Sin... - próbuję odsunąć rękę, lecz wampir odpowiada pomrukiem niezadowolenia. Mruży oczy. Chcę go... - Pocałuj mnie jeszcze.
- Łaskoczesz – zaczyna się śmiać, gdy zostawiam drobne pocałunki na jego twarzy. Ten dźwięk... Tęskniłem za nim... Zdecydowanie za rzadko się śmieje.
- Ty robisz mi znacznie gorsze rzeczy – skarżę się.
- Przecież tego właśnie chcesz.
- To prawda – ponownie go całuję, tym razem znacznie powolniej.
- Jack... - wykorzystuje swoją szybkość i zamienia się ze mną miejscami. Wpatruję się w niego zaskoczony.
- Wolisz być na górze? - próbuję się podnieść, lecz mi nie pozwala, układając dłonie na mojej klatce piersiowej.
- Daj mi się napić - powoli pochyla się nade mną, siedząc na moich biodrach.
- Teraz? - przełykam ślinę, nadal czując słodki smak jego ust.
- Teraz... Stąd... - delikatnie sunie opuszką palca wzdłuż linii żuchwy. Jego dotyk wzmaga pulsowanie. Zaczyna mi szumieć w głowie. - Mogę? - ociera się ustami o płatek mojego ucha.
- Mmm – mruczę w odpowiedzi. Staram się odprężyć i zapanować nad oddechem. Sin wodzi chłodnym językiem po mojej szyi, lecz nie gryzie.
- Nikt ci nie mówił, że niegrzecznie bawić się jedzeniem - dyszę.
- Ja się nie bawię – przytula się.
- Nie? A co robisz? - gładzę jego plecy.
- Ja tylko... Demon... - szepcze mi do ucha.
- Demon? - dziwię się.
- W domu jest demon! - podrywa się do góry, nasłuchując.
- Skąd wiesz? - nieporadnie siadam na sofie. Przeczesuję włosy palcami i przykładam dłonie do własnych policzków, które zdają się płonąć. Co on ze mną wyprawia? Czuję się jakbym był pijany, a to tylko kilka pocałunków...
- Jest w ogrodzie!
- Jesteś pewny? Jak pokonałby barierę?
- Nie wiem. Zostań tutaj.
- Idę z tobą! - decyduję.
- Zostajesz! - rozkazuje.
- Demon jest w domu, a ty każesz mi zostać?! Nie ma takiej opcji.
- Jack, to niebezpieczne.
- Na biurku są twoje sztylety – przypominam sobie.
- Nie potrzebuję ich. Zapominasz, że nie jestem jedynym wampirem, który tu mieszka, a ten idiota zbliża się do Nefryta – otwiera drzwi i wychodzi na korytarz. - Muszę go złapać!
Staram się zachowywać bardzo cicho, gdy zmierzamy do najbardziej oddalonego skrzydła posiadłości. Czerwonowłosy skręca w prawo, zamiast w lewo. Wciąga mnie do dawnego gabinetu mojego ojca i zamyka za sobą drzwi. W pomieszczeniu jest ciemno, a on nie zapala światła. Chwyta za mój nadgarstek i prowadzi w stronę ściany, na której wisi olbrzymich rozmiarów obraz, przedstawiający widok na las. Bez problemu odsuwa ciężkie płótno.
- Wchodź do środka – każe mi.
- Co?! Niby gdzie?! - odpowiadam szeptem, coraz bardziej zdenerwowany.
- Rób co mówię! - popycha mnie w stronę niewielkiego przejścia. Będziemy musieli koniecznie porozmawiać o ukrywaniu przede mną domowych tajemnic...
- Ani słowa – ostrzega, splatając nasze palce i ciągnąc za sobą.
Przez kilka długich minut pozwalam mu prowadzić się w bezkresnej ciemności. Słychać tu tylko hulający wiatr oraz moje zbyt głośno bijące serce.
Sin gwałtownie się zatrzymuje. Puszcza moją rękę i otwiera inne, równie dobrze ukryte drzwi. Znajdujemy się w pokoju, który graniczy bezpośrednio z sypialnią Nefryta. Gestem nakazuje mi, abym się nie ruszał, a sam atakuje.
Zaskoczony wtargnięciem Nefryt odwraca się w jego stronę, siadając na jednym ze swoich kufrów. Wokół niego porozrzucane są różowe opakowania oraz pognieciona bibuła.
- Coś się stało, ukochany? - pyta słodkim głosem, wpatrując się raz w Sina, a raz we mnie.
- Gdzieś tu jest demon!
- Jesteś przewrażliwiony – różowowłosy zaczyna się śmiać. - Moi służący przynieśli prezenty od Cassiana – wskazuje na dwóch znajomo wyglądających mężczyzn, którzy nie tak dawno temu przekazali mi zabójcze pozdrowienia od samego księcia. - Dotykał ich, dlatego wydaje ci się, że czujesz demona. Poza tym jest jeszcze problem bariery, prawda? - zauważa kąśliwie.
- To nie Cassian. To ktoś zupełnie inny. Jest tutaj – zielonooki przymyka powieki, maksymalnie się koncentrując. Jest bardzo pewny swego.
- Mam na sobie pierścień z ametystem. Dzieło wiedźmy – Nefryt wyciąga dłoń w jego stronę. - To stąd ta obca magia.
- Śliczny – Sin podziwia błękitny kamień, oprawiony w srebro.
- Prawda? - delikatny uśmiech pojawia się na anielskiej twarzy. - Musiał się naprawdę postarać, by go zdobyć.
- I wydziela silną moc. Przepraszam, że wtargnęliśmy tu tak nagle. Nie chciałem ci przeszkadzać.
- Nic się nie stało. Możesz mnie odwiedzać kiedy tylko zechcesz, przecież wiesz.
- Czy ja także mogę obejrzeć pierścień? - pytam wampira, bacznie go obserwując.
- Oczywiście. Proszę.
- Mógłbyś tu podejść i mi go pokazać? - Nefryt mierzy mnie lodowatym spojrzeniem, lecz nie rusza się z miejsca.
- O co ci chodzi, opiekunie? Próbujesz mnie zdenerwować?
- Co jest w środku? – wymownie spoglądam na kufer.
- Jack, Nefryt nie... - Sin od razu broni pastelowego złośliwca.
- Wiem – przerywam mu. - Dlatego chcę wiedzieć, co jest w środku. Możesz go otworzyć?
- Masz trzy sekundy, by wyjść stąd w jednym kawałku. Potem przerobię cię na puzzle... - odgraża się, wywołując wesołość na twarzach swoich ludzi. - Skończyliście pracę?! - odwraca się w stronę mężczyzn, którzy natychmiast wychodzą.
- Pokaż mu ten kufer i miejmy to już za sobą, dobrze? - prosi go Sin.
Mój gość bardzo niechętnie wstaje, po czym z impetem otwiera wieko. Kufer okazuje się być pusty.
- Jesteś zadowolony? - pyta, rzucając mi pełne pogardy spojrzenie.
- Przepraszam – dukam zawstydzony.
- Pomimo zła, które mu wyrządziłeś, chciałem dać ci szansę, a ty...! Wybacz, ukochany, ale to ponad moje siły. Nie chcę tu dłużej przebywać. Wracam do domu – układa dłonie na biodrach.
- Nie! Nie zostawiaj mnie! - zrozpaczony czerwonowłosy rzuca mu się na szyję. - Błagam cię, nie wyjeżdżaj!
- Uwielbiam cię Sin, jesteś i będziesz moim przyjacielem, ale on... Myliłeś się co do niego!
- Proszę, zrobię co zechcesz! - po policzkach Sina zaczynają spływać krwawe łzy.
- Nie płacz – Nefryt delikatnie ściera je dłonią. - Nie mogę patrzeć jak cierpisz – tuli go do siebie z czułością. O mnie również nie zapomina. Jego spojrzenie staje się zimne i śmiercionośne.
- Nie wyjedziesz, powiedz, że nie wyjedziesz – skomle Sin.
- Nie wyjadę – obiecuje mu.
- Dziękuję .
W tej samej chwili w pokoju rozlega się ciche pukanie.
- Słyszycie to? - pytam oba wampiry.
- Znowu zaczynasz? - Nefryt obnaża swoje kły, szarpie mną i popycha na pobliską ścianę.
- To służący przywieźli moje rzeczy – precyzyjnie zaciska dłoń na moim gardle. Chociaż walczę ze wszystkich sił, nie mam z nim najmniejszych szans. Jest o wiele silniejszy. Zaczynam się dusić, co nie robi na nim żadnego wrażenia.
- To już ostatni, panie – starszy ze służących wskazuje na sporych rozmiarów pakunek, który wnoszą do pokoju.
- Dziękuję. Możecie odejść.
- Panie, czy mamy zająć się tym człowiekiem? - nie potrafi ukryć satysfakcji z powodu sceny, która rozgrywa się pomiędzy mną a Nefrytem.
- Dziękuję, sam sobie poradzę – zapewnia ich.
- W takim razie wracamy do zamku. Dobranoc – mężczyźni zamykają drzwi i oddalają się w kierunku zaparkowanego na podjeździe samochodu.
- Co znajduje się w środku, ukochany? - Sin skupia na sobie całą uwagę dusiciela.
- Pewnie jakieś niezbędne drobiazgi – odpowiada mu spokojnym tonem, machając wesoło wolną dłonią do swoich ludzi, podczas gdy ja opadam z sił i zaczynam widzieć ciemne plamy.
- Puść go – Nefryt bardzo niechętnie uwalnia mnie z uścisku. Nabieram bezcennego powietrza, osuwając się powoli.
- Drobiazgi? - powtarza po nim. - To człowiek! - zrywa kłódkę i ściąga wieko. W środku znajduje się młody, nieprzytomny mężczyzna. Obok niego leżą jego okulary w srebrnych ramkach. - Uczeń Cassiana?! - woła oburzony. Kuca obok chłopaka i sprawdza jego puls. - Co on tu robi?!
- Mówiłem, że to tylko drobiazg – mruczy niezadowolony różowowłosy, siadając z powrotem na kufrze.
- Chłopcze, słyszysz mnie? - Sin próbuje go ocucić.
- Nie fatyguj się, sam się nim zajmę – ten to ma tupet. Spakował biedaka jakby był rzeczą i nawet nie udaje zakłopotanego.
- Porwałeś go z zamku?! Jak mogłeś?! - mój mały podopieczny nie szczędzi przyjacielowi gorzkich słów.
- Nie porwałem, a pożyczyłem. Jest mi potrzebny.
- Do czego?! - oburzony czerwonowłosy z trudem nad sobą panuje.
- Mam wobec niego pewne plany. Poza tym powinieneś być mi wdzięczny. Dzięki niemu dowiemy się, czy ktoś nie rzucił klątwy na twojego opiekuna.
- Ale to uczeń Cassiana! Zabije cię, jeśli się dowie!
- Bez przesady. Nic mi nie zrobi – zapewnia go. - Na jego oczach robiłem z nim o wiele gorsze rzeczy i słowem się nie odezwał.
- Piłeś jego krew?
- W przeciwieństwie do ciebie nie zamierzam udawać, że nie jestem głodny.
- Cassian mówił mi, że masz do niego słabość.
- Bo to prawda. Spójrz, jaki jest uroczy – podnieca się, klękając obok śpiącego.
- Zahipnotyzowałeś go?
- Oczywiście, że go zahipnotyzowałem. Inaczej nie zgodziłby się tu przyjechać. Zaraz go wybudzę.
- Cassian wspominał także, że chcesz go przemienić w wampira.
- To prawda. Milo bardzo o tym marzy - głaszcze chłopaka po policzku.
- A ja? - te słowa trafiają w samo sedno. Ja również słyszałem, jak książę mówił o planach Nefryta względem swego ucznia. Oczekuje tej odpowiedzi pełen napięcia.
- Poprosił mnie o przemianę, a ja się zgodziłem. Nie za darmo, jak się zapewne domyślasz. Powiedzmy, że to okres próbny.
- Nie wierzę, że to mówisz! - rozpacz w oczach Sina podnosi mi ciśnienie.
- Nie przejmuj się tak, mój drogi – przekonuje. - Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
- Przyprowadziłeś go do domu mojego opiekuna. Narażasz go na niebezpieczeństwo!
- Mówiłem ci już, że Cassian nie będzie zły – odgryza mu się.
- Ale Jack będzie!  Nie zgodzi się, aby on tu został.
- Mylisz się. Nie mam nic przeciwko – moja drobna ingerencja w ich sprawy powoduje, że Nefryt zaczyna się uśmiechać, a Sin bliski jest prawdziwego wybuchu.
- Widzisz? Nie ma się czym denerwować – ponownie dotyka policzka chłopaka, odsuwając jego jasne włosy z twarzy.
- Zgadzasz się?! - zirytowany do granic możliwości wampir świdruje mnie wzrokiem.
- Skoro powiedział, że Cassian nie będzie miał nic przeciwko...
- Jak możesz, Jack!
- Daję ci moje słowo, opiekunie, że książę nie tknie cię palcem – wtrąca się Nefryt, biorąc chłopaka na ręce i niosąc go w kierunku łóżka. - Zabrałem mu za dużo krwi, więc lepiej będzie, jeśli sobie pośpi. Zajmiesz się nim rano?
- Pod warunkiem, że przestaniesz grozić mi śmiercią.
- Och Jack... Było, minęło. Nie bądźmy tacy małostkowi. Od dzisiaj możesz mnie uważać za swojego brata – uroczy uśmiech pojawia się na idealnej twarzy błękitnookiego.
- Tylko żadnego zabijania i przemieniania na terenie posiadłości, jasne? - wyznaczam mu granice.
- Jak słońce – obejmuje mnie z wdzięcznością. - Dziękuję – szepcze wprost do mego ucha.
O nie, Nefrycie, to ja dziękuję tobie...
- W takim razie pójdę już. Jestem pewny, że macie sobie wiele do powiedzenia – wycofuję się z sypialni na korytarz.
- Słodkich snów – Nefryt posyła mi całusa. - Poproś Henryka, by opiekował się Milo.
- Dobranoc – pośpiesznie uciekam do swojego pokoju, gdzie biorę kąpiel i kładę się do łóżka.
Dom, wbrew moim oczekiwaniom, nie zamienił się w ruinę, więc musieli dojść do porozumienia. Kończę dzień pełen wrażeń obiecując sobie, że jutro będzie lepiej. Przede wszystkim spokojniej.
- Posuń się – Sin zakrada się do łóżka obok mnie i układa na poduszce.
- Nefryt żyje? - pytam go sennym głosem.
- Żyje.
- A ten drugi?
- Też.
- To dobrze.
- Dlaczego to zrobiłeś? - ton pełen wyrzutów... Mogę zapomnieć o spaniu.
- Co... zrobiłem? - ziewam, niechętnie otwierając oczy.
- Dlaczego mu ulegasz? Spełniasz wszystkie zachcianki? Jesteś taki miły? Przecież nawet go nie znasz!
- Wolałbyś, abyśmy ciągle skakali sobie do gardeł?
- Wolałbym, abyś przestał sobie ze mną pogrywać. Ostrzegam cię, Jack. Ta zabawa źle się dla ciebie skończy.
Podpieram głowę i spoglądam mu prosto w oczy.
- Jesteś o niego zazdrosny, prawda?
- Ja?! Zazdrosny?!
- Jesteś. Przyznaj się.
- Nie jestem! – gwałtownie zaprzecza.
- Nefryt jest piękny. I miły. Lubię, gdy się uśmiecha...
- Tak szybko cię omotał?! Kochasz go?!  – zaskoczony Sin siada na łóżku, a jego oczy zaczynają płonąć.
- Za szybko wyciągasz wnioski. Zanim rzucisz się na mnie, posłuchaj do końca, dobrze? - sięgam dłonią do jego twarzy, by nasze oczy mogły się spotkać. - Zrobiłem to dla ciebie.
- Dla mnie?!
- Tak, dla ciebie. Chcę, abyś był szczęśliwy. Nefryt też tego chce. Jeśli uszczęśliwia cię jego pobyt tutaj, a on zgodził się zostać pod warunkiem, że pozwolę mu zatrzymać tego chłopaka, nie mam nic przeciwko temu. Jak już mówiłem, chcę, abyś był zadowolony – moje pokrętne tłumaczenia przynoszą pożądany efekt.
- Nie przychodź do mnie z płaczem, gdy Cassian zacznie cię szukać – dodaje, uspokajając się.
- Książę jest zajęty jakimiś ważnymi sprawami. Pewnie nawet nie zauważy, że go nie ma. Poza tym sam widziałeś, jak bardzo rozpieszcza Nefryta. Jest mi wstyd, bo w porównaniu z nim, sam tak niewiele dla ciebie robiłem, ale to się zmieni. Zobaczysz – uśmiecham się do niego, błądząc po jego policzku palcami. - Połóż się. Nakarmię cię i pójdziesz spać.
Sin ma chyba swoje plany, bo popycha mnie z powrotem na pościel. Ponownie siada mi na biodrach. Tym razem jednak unieruchamia moje nadgarstki i układa nad moją głową.
- Na czym skończyliśmy? - zastanawia się na głos. - Już wiem. Pozwoliłeś mi ugryźć się w szyję, prawda?
- Nie...
- Nie? - unosi znacząco brwi.
- Pozwolę ci, jeśli w zamian ty pozwolisz mi się dotykać.
- Nie – wycofuje się, odsuwając. Splata ręce na piersi, sugerując negatywne nastawienie.
- Twoja strata – zaczynam się śmiać. Kładę mu dłonie na udach i powoli przesuwam w górę. - Naprawdę nie chcesz? Przecież to nie boli.
- Skąd wiesz?
- Pomyśl o mnie. Ja cierpię znacznie bardziej.
- Cierpisz? Obchodzę się z tobą jak z jajkiem.
- Nie miałem na myśli bólu fizycznego. Pożądam cię jak nikogo i niczego wcześniej. Masz pojęcie jak działa na mnie twój dotyk? Albo bliskość? Sam fakt, że jesteś centymetry ode mnie, twoja skóra, twój zapach... - bez problemu siadam na łóżku i zmuszam go, by objął mnie za szyję.
- Krew działa na mnie w podobny sposób – wyznaje.
- Udowodnij – staram się go ośmielić, sunąc dłońmi po szczupłych plecach wampira.
- Daj rękę.
- To nie w rękę chcesz mnie ugryźć – przypominam mu.
- To prawda. Niestety nie zawsze możemy mieć to, czego chcemy...
- Chcę ciebie. Bardzo – zmniejszam dystans między nami i próbuję go pocałować.
- Nic z tego – odpowiada przebiegle, odsuwając się w ostatniej chwili i gryząc mnie w nadgarstek.
Przez dłuższą chwilę obserwuję go zafascynowany. Krew rzeczywiście uwodzi go w równym stopniu jak mnie. Różnica polega na tym, że ja pożądam wampira, a on nie zwraca na mnie uwagi. Nie szkodzi, mamy czas...
Cierpliwie czekam aż zatraci się nieco bardziej. Chociaż zlizuje to, co łaskawie wypływa z rany i tak jest mocno otumaniony. Jego powieki stają się ciężkie, a spojrzenie nieobecne i zamglone. Właśnie na to czekałem...
Powoli zaczynam uwalniać go z koszuli, którą ma ubraną. Gdyby miał na sobie coś, co sam wybrał, nie mógłbym tego robić. Na szczęście jego garderobę kompletował Henryk, który ma bardzo dobry i klasyczny gust. Małe guziki grzecznie ustępują, a miękki materiał ześlizguje się na boki, odsłaniając klatkę piersiową. Jasną skórę nadal zdobi fatalnie wyglądająca szrama. Przesuwam po niej opuszkami. Sin nawet tego nie zauważa. Układam dłonie na jego biodrach i zmuszam, by się przesunął. Niezadowolony otwiera na chwilę oczy, lecz z powrotem podsuwam mu swój nadgarstek, by mógł zlizywać z niego szkarłatne strugi.
Pij mój mały, pij...
Błądzę wolną dłonią po nagiej skórze, ciesząc się jej miękkością. Wampir wydaje z siebie cichy pomruk, gdy mój język zatacza drobne kółka na jego obojczyku. Taki słodki...
Drobny sutek wydaje się równie interesujący. Chętnie biorę go do ust i zaczynam delikatnie ssać.
- N-Nie... - próbuje mi się wyrwać. Niestety, droga ucieczki została dawno odcięta. Biorąc pod uwagę, że zablokowałem go ciężarem własnego ciała i dodatkowo kuszę własną krwią, nie jest w stanie mi się oprzeć.
Nie przestaję drażnić jego sutka, na którym zaciskam zęby i lekko przygryzam. Sin zamyka ranę na moim nadgarstku własną krwią, uwalniając moją rękę. Czekałem aż to zrobi.
- Jack... - kolejny raz chce mnie odsunąć, lecz jedyne ustępstwo, na jakie się decyduję, polega na zaprzestaniu torturowania wrażliwej wisienki i przesuwam się niżej. - Zostaw... Słyszysz?
Słyszę, głośno i wyraźnie. Jednak zabawa dopiero się zaczyna. Pieszczę jego brzuch, nie mogąc się nadziwić temu niezwykłemu kontrastowi. Taki zimny, a taki gorący...
Śmiało sięgam do zapięcia jego spodni, z którym moje zwinne palce nie mają najmniejszych trudności. Gdy zamierzam zsunąć je ze szczupłych bioder, nieśmiertelny odruchowo siada i odpycha mnie od siebie.
- Nie! - ten drżący głosik ma mnie powstrzymać? Doprawdy zabawne...
- Może i jesteś wampirem, ale w łóżku to ja rządzę – śmieję się złośliwie, zagarniając go w swoje ramiona i wymuszając namiętny pocałunek. Jego ciało jest równie wrażliwe jak moje. Sprawiałem mu przyjemność, a on zareagował znacznie intensywniej, niż się tego spodziewałem. Ma być posłuszny i uległy. Oddać mi się. Być tylko mój.
Wsuwam dłonie pod rozpiętą koszulę i dotykam jego pleców. Przesuwam palcami po żebrach w górę i w dół. Następnie decyduję, że ma na sobie za dużo ubrań. Gdy zrzucam czarną koszulę na podłogę, spogląda mi w oczy przestraszony.
- Nie chcę tego – blokuje moje dłonie.
- Chcesz – zapewniam go, lecz znika, zostawiając za sobą otwarte w pospiechu drzwi.
Opadam na poduszki, zadowolony. Zabawa dopiero się zaczyna. Będziesz mój, mały wampirze. Teraz, gdy wiem jak cię podejść, to tylko kwestia czasu...

poniedziałek, 21 listopada 2016

Rozdział XV


„Grzech


- Panie, co panicz Sin robi w twoim łóżku? - pojawienie się Henryka wyrywa mnie z zamyślenia. Niechętnie odwracam wzrok od śpiącego wampira, którego obserwuję od dłuższego czasu.
- Zasnął, gdy go karmiłem.
- Powinieneś odnieść go do jego sypialni.
- Co? Dlaczego? Przecież tutaj też jest mu ciepło. Okryłem go kocami i …
- Panie, dobrze wiesz, że nie chodzi o koce, lecz o zasady. On nie jest twój i nie należy do ciebie. Zwiąże się z paniczem Nefrytem. Nie mieszaj się w ich sprawy.
- Nie chcę tego słuchać! - przerywam mu. - Póki mieszka pod moim dachem, należy do mnie! - spoglądam w jasnoniebieskie oczy mężczyzny, broniąc swoich racji.
- Panicz Sin nie jest twoją własnością. Sam powinien o sobie decydować – słowa służącego, w prosty i spokojny sposób, po raz kolejny obrazują mi moją własną nikczemność.
- Sam?! Dobrze wiesz, że w chwili, w której pozwolę mu odejść, ten dureń od razu pobiegnie go tego różowego idioty. Tego chcesz? Myślisz, że to go uszczęśliwi? Szczerze wątpię! - zrywam się z łóżka, na którym siedziałem i zaczynam krążyć po pokoju.
- Panicz Sin kocha...
- Milcz! On go nie kocha! Nie kocha go, Henryku! Robi to po to, by uwolnić się od naszej rodziny, by uwolnić się ode mnie! Ale ja... Nie jestem gotowy, by się z nim rozstać. Jeszcze nie – podchodzę do mężczyzny, szukając u niego odrobiny zrozumienia. Henryk zdejmuje okulary i bacznie mi się przygląda.
- Zmieniłeś się, panie.
- Masz rację, zmieniłem się. Od chwili, gdy Sin osłonił mnie przed ciosem Davida, spojrzałem na naszą sytuację z innej perspektywy.
- Kłamiesz – wyrokuje.
- Nie kłamię!
- Zmieniłeś się w chwili, gdy pozwoliłeś mu napić się swojej krwi. Ten nieszczęsny cios nie ma z tym nic wspólnego – otwieram szeroko oczy.
- Dobrze, masz rację. Zmieniło mnie oddawanie krwi. Nie gardzę nim tak jak na początku.
- Chcesz mi powiedzieć, że przez te doznania wyrzuciłeś z serca tak szczerze pielęgnowaną nienawiść? A co z twoim poprzednim życiem? Co z cierpieniami, których zaznał twój ojciec? Czy to nie ten śpiący wampir jest za to wszystko odpowiedzialny?
- Tak, ale... – wzdycham ciężko, z powrotem siadając na łóżku i wpatrując się w Sina. - Nie zrozumiesz tego, bo nie doświadczyłeś uczuć, które... – irytuję się szukając słów, nie zdradzających zbyt wiele.
- Mylisz się, panie. Chociaż mam swoje lata, namiętność i pożądanie nie są mi obce.
- Ja nie...! - czuję się tak, jakbym został przyłapany na gorącym uczynku. Niemożliwe! Jak się domyślił?!
- Panie, zrozum. On nie czuje tego co ty. Chce być wolny i...
- Skąd możesz wiedzieć co on czuje? Pytałeś go? - wybucham, nie chcąc pogodzić się z wizją porażki.
- Ja? Nic nie mogę zrobić. Nie jestem jego opiekunem. Nie mam nad nim żadnej władzy.
- A ja mam i dlatego...
- I dlatego robisz, co ci się podoba – kończy za mnie zdanie.
- To nie tak! Nie chcę, aby był nieszczęśliwy.
- On już jest nieszczęśliwy. Jego nieszczęście trwa od chwili przemiany.
- Co masz na myśli? - ponury ton mężczyzny sprawia, że nie umiem ukryć palącej ciekawości.
- Naprawdę tego nie widzisz? Jest narzędziem w rękach rodziny. Od setek lat wykonuje rozkazy. Twoi poprzednicy już dawno temu zapomnieli, że zgodnie z kontraktem, panicz Sin ma takie same prawa. By łatwiej go sobie podporządkować, zaczęli go głodzić, wykorzystywać na każdym kroku. Okazałeś mu trochę litości, nie wydając go w ręce pana Aarona, ale po tobie przyjdą inni. Dobrze wiesz, że w rodzinie coraz częściej dochodzi do tarć. Mężczyźni boją się o swoich synów, których starają się uchronić. Imponuje im twoja postawa, panie. Opiekun Jack, który odmówił karmienia wampira... Czy nie tak o tobie mówią? - z niedowierzaniem przysłuchuję się słowom, które wgniatają mnie w ziemię. Odwracam wzrok i po raz kolejny spoglądam w stronę łóżka. Co się z nim stanie po mojej śmierci?
- Nigdy tak na to nie patrzyłem – przyznaję.
- Wiem, panie. Każda decyzja niesie za sobą konsekwencje. Twoje życie ułożyło się inaczej, niż planowałeś. Nie oznacza to jednak, że masz gorzej. Mieszkasz w rozległej posiadłości. Masz wszystko, czego potrzebujesz. Jesteś zdolny i doceniany. Nawet wampir musiał się przed tobą ugiąć. Jednak to tylko twoja strona medalu. Panicz Sin nie jest i nie był szczęśliwy. Nawet jeśli nie kocha panicza Nefryta, nie powinieneś stawać na drodze do jego szczęścia. Wbrew pozorom na świecie nie pozostało wiele wampirów, a większość z nich żyje albo w ukryciu, albo jest już związana. Mogą minąć setki lat, zanim uda mu się znaleźć kolejnego kandydata. Pomyśl o tym. Postaw się na chwilę na jego pozycji. Nefryt może i jest nieco ekscentryczny, ale traktuje panicza z szacunkiem. Nie zrobi mu krzywdy.
- Ale zasady mówią...
- Czasami lepiej jest je złamać. Panicz Sin już dawno stracił nadzieję. Być może nie potrafi odróżnić gestów przyjaźni od miłości, ale prawda jest taka, że on jej nie zna. Nikt nigdy go nie kochał. Nawet Klaudiusz.
- Wydawało mi się, że Sinowi bardzo na nim zależało.
- Był dla niego jak ojciec. Nauczył go wszystkiego, co sam umiał tylko po to, by po jego śmierci wampir zadbał o rodzinę. Bezpieczeństwo i dobrobyt. To bły jego główny cel. A po nim przyszli inni, w tym i ty. Niewiele różnisz się od Klaudiusza. Z uwagą troszczysz się o bliskich, prawda?
- Tak, ale...
- Tu nie ma żadnego „ale”. Panicz Sin potrzebuje tego kontraktu. Potrzebuje kogoś, kto wreszcie go dostrzeże i otoczy opieką, póki jest jeszcze czas.
- Nie pozwolę, aby David zrobił mu krzywdę. Opracuję nową formułę i...
- Panie, tu nie chodzi tylko o formułę czy pana Davida. Jeśli zniszczysz kruchą więź pomiędzy wampirami, panicz może się załamać i sam odebrać sobie życie, rozumiesz?!
- Sin nigdy by tego nie zrobił!
- Jesteś pewny?
- Proszę, nie mów mi takich rzeczy. Przerażasz mnie – zupełnie zagubiony obejmuję się ciasno ramionami.
- Tak wygląda prawda. Powinieneś wziąć pod uwagę wszystkie opcje, zanim podejmiesz ostateczną decyzję.
- Masz rację. Jak zawsze zresztą – uśmiecham się blado.
- Jest też inna możliwość – podpowiada mi, mierząc swoim nieprzeniknionym wzrokiem.
- Jaka?
- Jeżeli aż tak bardzo zależy ci na paniczu Sinie, sam możesz zostać wampirem, panie – propozycja służącego, choć podszyta sarkazmem, budzi we mnie odrazę.
- Nie!
- W takim razie zacznij przyzwyczajać się do myśli, że go stracisz. A teraz wybacz. Pójdę do kuchni. Pora zacząć przygotowywać obiad. Mam odnieść panicza do jego sypialni?
- Sam to zrobię.
- Słuszna decyzja – kładzie mi dłoń na ramieniu, by wesprzeć na duchu. - Wiem, że to nie jest łatwe, ale jeśli panicz Sin zginie, pociągnie za sobą całą rodzinę. Nie możesz pozwolić, by krew niewinnych została przelana.
Rozgoryczony do granic możliwości biorę wampira na ręce i odnoszę do jego pokoju. Układam go na poduszkach i okrywam. Na jego szyi błyszczy złoty łańcuszek, do którego przytwierdzony jest medalion. Odczuwam silną potrzebę, by go otworzyć i upewnić się, że nadal jestem dla niego na tyle ważny, że nosi moje zdjęcie blisko serca. Pochylam się nad śpiącym i ostrożnie sięgam po złotą ozdobę. Przyglądam się miniaturowemu zdjęciu. Zostało zrobione chyba na zakończenie studiów, mniej więcej w czasie, gdy przejąłem obowiązki opiekuna. Nie uśmiecham się na nim. Wprost przeciwnie. Wyglądam na znacznie starszego i poważniejszego.
Sin... Jak to zrobić? Jak pozwolić ci odejść? Wydajesz się taki bezbronny... Przesuwam opuszkami po chłodnym policzku.
- Jack... - cichy szept wampira elektryzuje wszystkie moje zmysły. Śnisz o mnie?
- Jestem tutaj – odpowiadam mu równie cicho. Nie umiem się dłużej pohamować. Wplatam palce w miękkie włosy i złączam nasze wargi w delikatnym pocałunku. - Nie chcę, abyś odchodził i wiązał się z Nefrytem – ponownie go całuję. - Dobrze, że mnie teraz nie słyszysz.
Opuszczam sypialnię zdecydowany, by przez kilka dni bacznie obserwować relację pomiędzy nimi. Jeśli stwierdzę, że Nefryt dba o dobro Sina, ponownie rozważę jego szaloną prośbę...

Nadchodzi wieczór. Przez cały dzień starałem się pogrupować kartki i zwoje z eliksirami, by łatwiej mi było je przejrzeć. Kilka godzin wytężonej pracy wydaje się być kroplą w morzu. Mój entuzjazm powoli wyparowuje...
- Ładnie się tu urządziłeś, opiekunie – złośliwy różowowłosy rozsiada się wygodnie w moim fotelu. W ramionach trzyma śpiącego Vero, który jako jedyny, bardzo go polubił.
- Może zechcesz mi pomóc? - pytam z nadzieją w głosie.
- Nie lubię się brudzić – spogląda na mnie wymownie. Ma na sobie jasnoszary, puszysty sweter, czarne, obcisłe spodnie oraz puchate kapcie w kształcie królików. Parskam śmiechem, na widok tych ostatnich.
- Widzę, że się zadomowiłeś.
- Niezupełnie. Czekam na resztę bagaży. Trudno spakować najpotrzebniejsze rzeczy w pospiechu.
- Z pewnością masz rację – przytakuję mu.
- Sin nadal śpi – odwraca moja uwagę od swojego ubioru.
- To prawda. Za to ty już nie śpisz.
- Musimy poważnie porozmawiać – niespodziewanie wstaje z fotela i układa na nim szczeniaczka. Odgarnia włosy do tyłu i zbliża się do mnie powoli.
- Jak rozumiem ta rozmowa ma zostać tylko między nami? - upewniam się, wpatrując w anielskie oblicze Nefryta.
- Sin żalił mi się, że nie chcesz wypuścić go z domu. To prawda? - zaczyna bawić się swoimi włosami, okręcając różowe pasma na palec wskazujący prawej dłoni.
- Tak.
- Dlaczego? - szepcze. Dzielą nas zaledwie centymetry. Mam wrażenie, że jego błękitne tęczówki prześwietlają mnie na wylot.
- Bo... Przeze mnie został ranny. Chcę, aby ślady zniknęły – nie wiem czemu, ale nagle bardzo zachciało mi się spać.
- Ukrywasz coś przede mną, prawda? - słodki głos dociera do mnie jakby z oddali.
- Ja? Ukrywam...? - z wysiłkiem staram się skoncentrować na słowach, które chciałbym wypowiedzieć, ale nie mogę. Zasypiam.

- Jack?! Słyszysz mnie? Jack! Zobacz co zrobiłeś?! Nie chce się obudzić! - zdenerwowany Sin łapie mnie za ramiona i potrząsa.
- To nie moja wina, a jego! Skąd mogłem wiedzieć, że tak zareaguje?! Pośpi kilka godzin i będzie jak nowy.
- A jeśli nie?
- Zapytaj Henryka, jeśli mi nie wierzysz.
- To dobry pomysł. Idź po niego.
- Dlaczego ja mam po niego pójść? - oburza się.
- Bo to ty go zahipnotyzowałeś.
- Nie zahipnotyzowałem go! Przysięgam!
- Proszę, przyprowadź Henryka.
- Dobrze, już dobrze – nadąsany Nefryt wychodzi z pracowni.
- Sin? Dlaczego się denerwujesz? Coś się stało? - unoszę powieki, lecz intensywne światło mocno razi mnie w oczy.
- Jack! Jak się czujesz? - zamazane kontury, otumanienie, intensywny zapach wampira, którego mam na wyciągnięcie ręki...
- Rozmawiałem z Nefrytem i poczułem się senny – przypominam sobie.
- Panie! - mój służący wbiega do pracowni uzbrojony w apteczkę. - Wszystko w porządku?
- Co się dzieje? Czemu wszyscy są zdenerwowani?
- Nefryt cię zahipnotyzował i zemdlałeś – tłumaczy mi Sin, pomagając usiąść na sofie.
- Nic mu nie zrobiłem! - wściekły różowowłosy spogląda na przyjaciela z wyższością. - Powiedz mu, że tylko rozmawialiśmy, opiekunie.
- To prawda – przytakuję.
- O czym rozmawialiście? - pyta Henryk.
- Pytałem czy już się zadomowił, a on odpowiedział, że czeka na jakąś przesyłkę. Nie umiałem odwrócić wzroku od jego oczu i poczułem się senny – przeczesuję włosy palcami.
- Teraz mi wierzysz? Nie tknąłbym palcem twojego człowieka.
- Przepraszam, ukochany – Sin rzuca mu się na szyję.
- Nic się nie stało – Nefryt odwzajemnia uścisk i zaczyna głaskać go po włosach. - To jego wina. Jest jakiś dziwny.
- Też to zauważyłem. Wczoraj prawie cię zabił, a przedtem nie umiał w nic wycelować.
- Może ktoś rzucił na niego klątwę? - oba wampiry oraz Henryk zaczynają mi się badawczo przyglądać.
- Przestańcie! - bronię się, próbując wstać.
- Siedź! - Nefryt popycha mnie z powrotem. - Jeśli jesteś pod wpływem klątwy, możesz nam zagrażać. Powinniśmy to jak najszybciej sprawdzić.
- A jak to zrobimy? Potrzebny byłby demon i jakieś mocne zaklęcie – Sin zdaje się rozważać wszystkie opcje.
- Może poprośmy księcia Cassiana o pomoc? – sugeruje Henryk.
- Cassian ściga spiskowców. Przez najbliższe tygodnie nie przyjedzie – sojusznik księcia jest bardzo dobrze poinformowany.
- Żadnych demonów i zaklęć! - ostrzegam ich.
- Tak się składa, że wiem co należy zrobić – różowowłosy uśmiecha się do mnie złośliwie.
- Nie będziesz na mnie eksperymentować! - odgrażam mu się.
- Nie martw się, opiekunie. Ja cię nawet palcem nie dotknę. Oddam cię w ręce specjalisty.
- Co masz na myśli? - Sin wpatruje się we mnie coraz bardziej przerażony.
- Musimy poczekać na resztę moich rzeczy. Do tego czasu zajmij się sprzątaniem tego bałaganu, opiekunie. Twoja pracownia wygląda jak zwykły chlew.
- Obiecałem Jackowi, że pomogę mu w porządkach. Ty też mógłbyś pomóc – zwraca się do przyjaciela.
- Mógłbym, ale nie chcę. Lubię patrzeć jak się męczy – nie dosyć, że upierdliwy, to jeszcze leń!
- Nie bądź taki. Zrób to dla mnie. Proszę – Sin łapie go za rękę. Nefryt zdaje się mięknąć.
- Tylko ten jeden raz – wzdycha niepocieszony. - Zajmę się książkami, a ty eliksirami, dobrze?
- A co ja mam robić? - pytam oba wampiry.
- Nie przeszkadzaj – różowa pijawka znika z mojego pola widzenia, pozostawiając po sobie unoszące się w powietrzy kartki papieru. Pracuje bardzo szybko. Układa książki na regały seriami, które kataloguje. W tym samym czasie Sin przepisuje wszystkie formuły na twardy dysk mojego komputera.
W niecałe dwie godziny obu wampirom udało się zrobić coś, co mi zajęłoby wieki.
- Skończone – obserwuję jak Nefryt otrzepuje swoje ubrania z kurzu.
- Jesteś bardzo szybki – chwalę go.
- A ty jesteś mi winien sweter z limitowanej kolekcji – załamany przygląda się swoim ubrudzonym dłoniom.
- Odkupię ci go – proponuję szybko, by go udobruchać.
- Chcesz mi kupić prezent? - dziwi się.
- Oczywiście. Zasłużyłeś na coś wyjątkowego.
- Naprawdę? - mruczy jakby był kotem.
- Kupię ci co zechcesz. Cały kontener swetrów może być? Bardzo mi pomogłeś. Dziękuję.
- A co kupisz Sinowi? - dopytuje.
- Niczego nie chcę – beznamiętny ton zielonookiego nie pozostawia mi złudzeń.
- Nie powinieneś odmawiać, skoro opiekun chce sprawić ci przyjemność – Nefryt wskakuje obok niego na biurko.
- Jedyna rzecz, jakiej pragnę, to związać się z tobą na zawsze – splata ich palce.
- Pobrudzę cię – Nefryt dyskretnie odsuwa dłoń. - Muszę się przebrać. Niedługo wrócę – ucieka z pracowni jak poparzony.
- Co mu się stało? - pytam, wpatrując w zamknięte z impetem drzwi.
- Nie wiem – nie odrywa wzroku od monitora.
- Sin, spójrz na mnie – ociąga się, lecz spełnia prośbę. - Co się dzieje? Dlaczego jesteś smutny?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Mam swoje problemy – opiera brodę na splecionych dłoniach i spogląda gdzieś w przestrzeń.
- Problemy? Myślałem, że obecność Nefryta sprawi ci więcej przyjemności.
- Kiedy mnie stąd uwolnisz, Jack jego obecność będzie dla mnie wszystkim - gwałtownie zmienia temat.
- W takim razie powinniśmy wykorzystać okazję i pójść na spacer. Chodź, zabierzemy Vero – proponuję mu.
- Wszystko mi jedno – mamrocze w odpowiedzi.
Idąc za mną jasno oświetloną dróżką przez park, przypomina skazańca, którego ciągną na szafot. Szczeniaczek zaczepia go do zabawy, lecz zamyślony Sin zupełnie tego nie zauważa.
- Rzuć mu piłkę. Nie słyszysz jak piszczy?
- Przepraszam, Vero – wampir w końce reaguje. Piesek od razu goni ulubioną zabawką, szczekając wesoło.
- Sin, co się dzieje? Źle się czujesz? Jesteś głodny? - podchodzę bliżej, by lepiej widzieć jego oczy.
- Nie, mówiłem ci już – odpowiada automatycznie.
Zdejmuję rękawiczkę i wyciągam dłoń w jego stronę.
- Nie chcę – odpycha moją rękę ze złością.
- Jeśli mi nie powiesz, nie będę mógł ci pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy! Sam sobie poradzę! - krzyczy. Przez chwilę wpatruję się w niego oniemiały. Nigdy wcześniej nie zachowywał się tak impulsywnie...
- Tu jesteście! - wesoły głos Nefryta, który z jednej strony łapie pod ramię Sina a z drugiej mnie, odpija się od pustych alejek. Przyglądam mu się przez chwilę. Przebrał się w czarną, koronkową koszulę oraz aksamitne spodnie. Czerń w niezwykły sposób podkreśliła błękit jego oczu oraz pastelowe włosy, przyozdobione spinką, którą widać bardzo lubi.
- Dobrze wyglądasz. Obiecałem ci swetry, ale zastanawiam się, czy będę umiał sprostać twoim wymaganiom. Nie znam się na modzie.
- Wycofujesz się? - rzuca mi nienawistne spojrzenie.
- Ależ nie. Po prostu nie chciałbym, abyś poczuł się rozczarowany prezentem.
- Nie martw się. Pomogę ci – uśmiecha się słodko, uwieszając się na moim ramieniu.
- Pójdę po psa – Sin znika w ciemności, zostawiając nas samych sobie.
- Zdenerwowałeś go? - pyta mnie cicho, kontynuując spacer.
- Nie. Przez cały wieczór zachowuje się w taki sposób. Pytałem o co chodzi, ale nie chce powiedzieć.
- Hmm... Trudna sprawa.
- Znasz go lepiej i znacznie dłużej. Myślałem, że bez problemu odgadniesz co go trapi – spoglądam na jego idealną twarz w oczekiwaniu.
- Nie patrz tak na mnie. Sin jest bardzo skryty – w tej samej chwili obrywam piłką Vero prosto w klatkę piersiową. - I wkurzony – zaczyna się śmiać. - Niezły rzut.
- Celowałem w głowę. Gdyby nie spojrzał na ciebie, to... - odpowiada wzburzony.
- Nie moja wina, że nie umie oderwać ode mnie wzroku – chichocze.
- Vero jest zmęczony. Odprowadzę go do domu – szczeniaczek tuli się do Sina i liże z wdzięcznością po twarzy.
- Jest taki słodki - wybucha śmiechem.
- Raczej rozpuszczony. Jak tak dalej pójdzie, to...
- Mówiłem o Sinie, głupku – poważnieje. - Nasza wcześniejsza rozmowa nie dobiegła jeszcze końca, pamiętasz? Przyjdę do ciebie, gdy zaśnie – szepcze, biegnąc w stronę domu. - Mogę go potrzymać? Proszę! Daj mi go!

W czasie kolacji Henryk prosi Nefryta, by poopowiadał nam trochę o swoich podróżach. Interesują go zwłaszcza beduini i pustynie, a także mapa, którą przywiózł Sinowi w prezencie.
Wampir roztacza swój czar. Słuchamy go z zapartym tchem.
- Jest jakieś miejsce na świecie, którego jeszcze nie widziałeś? - pytam.
- Nie. Byłem wszędzie i widziałem wszystko – przechwala się. - Możesz śmiało pytać. Znam wszystkie kraje, wyspy, kultury, zabytki – zachęca mnie.
- Kiedyś uwielbiałem odwiedzać galerie sztuki. Fascynowały mnie obrazy wielkich mistrzów. Jako opiekun nigdy więcej żadnej nie zobaczę.
- Rozumiem cię – różowowłosy kładzie mi dłoń na ramieniu. - To musi być trudne spędzać cały czas w tej zapadłej dziurze na końcu świata. Pewnie znasz tu już każdy zakątek, prawda?
- W sumie to nie. Uczenie się drzew na pamięć zostawiam sobie na emeryturę – obydwaj wybuchamy śmiechem.
- Muszę dokończyć pracę w bibliotece. Przepraszam – czerwonowłosy podrywa się z miejsca i znika, korzystając ze swoich mocy.
- Sin! - wołam za nim.
- Zostaw go – powstrzymuje mnie.
- Ale...
- Wierz mi, nie chcesz go bardziej zirytować. Potrafi być znacznie bardziej nieznośny niż ja.
- Trudno w to uwierzyć. Nie masz sobie równych w tej dziedzinie.
- Pokażesz mi dom? Jestem pewny, że działy się tu niezwykłe rzeczy. Z przyjemnością o nich posłucham – łapie mnie za rękę, wyciągając z kuchni.
- Sin lub Henryk...
- Proszę, chodź ze mną. Jestem twoim gościem. Wiesz, że musimy się zaprzyjaźnić, prawda? – figlarny uśmieszek rozświetla kąciki jego oczu.
- Od czego chcesz zacząć? - pytam.
- Dzisiejszej nocy jesteś moim przewodnikiem. Zdaję się na ciebie.
- Więc zacznijmy od skrzydła, w którym łaskawie zdecydowałeś się zamieszkać. Jestem pewny, że nie zwróciłeś uwagi na bawialnię. Znajduje się tam gablota z lalkami, które wykonał jeden z opiekunów. Są piękne. Ręcznie malowane. Masz ochotę przyjrzeć się im z bliska?
- Bardzo chętnie – cieszy się jak dziecko.

- Ta jest śliczna – ostrożnie ogląda drobną tancerkę baletową. - Ma taki smutny wyraz twarzy.
- Dziwi mnie, że zwróciłeś na nią uwagę.
- Dlaczego?
- To córka opiekuna, Livia. Występowała na scenach całego świata.
- Naprawdę? Ojciec musiał być z niej bardzo dumny.
- To prawda, chociaż nigdy nie widział żadnego z jej występów, a córka niezbyt chętnie przyjeżdżała w odwiedziny.
- To tłumaczy skąd smutek na twarzy lalki. Pewnie nigdy nie uśmiechała się do swego ojca – Nefryt odkłada figurkę z powrotem do szafy.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Dla Sina.
- Nie rozumiem.
- Chciałeś zapytać, dlaczego wczoraj skakaliśmy sobie do gardeł, a dzisiaj beztrosko podziwiamy zabawki. Odpowiedziałem na twoje pytanie. Dla Sina. Nie oznacza to jednak, że nie będę cię bacznie obserwować. Jeden fałszywy ruch i po tobie, jasne? - pyta, dźgając mnie palcem w klatkę piersiową.
-  A krew?
- Krew? - zaskoczony unosi wzrok znad oszklonej gabloty.
- Chodziło mi o to, czy nie jesteś głodny?
- Nie musisz się o to martwić. Nie zaatakuję ani ciebie, ani Henryka.
- W takim razie jak sobie poradzisz?
- Potrafię o siebie zadbać lepiej niż sądzisz – uśmiecha się.
- Mam nadzieję. Co jeszcze masz ochotę obejrzeć? Mamy niezłą kolekcję porcelany, antyki, znaczki... - wymieniam.
- Muszę iść. Służący z zamku czekają na dole.
- A co z klątwą? I naszą rozmową?
- Wybacz, ale będę musiały poczekać do jutra.
- Aż do jutra? Dopiero druga...
- Wiem, ale to ważne. Powinienem... Rozpakować stroje. Nie chcę, by się pogniotły. Porozmawiaj z Sinem, jeśli się nudzisz. Aż do świtu będę zajęty, więc nie przeszkadzajcie mi, dobrze?
- Wszystko w porządku? Nagle zacząłeś się podejrzanie zachowywać – obserwuję jak próbuje mi się wymknąć.
- Co masz na myśli? - udaje miłego, lecz cały czas nerwowo spogląda w kierunku drzwi.
- Chcesz mnie spławić?
- Nie opowiadaj bzdur! Cassian przysłał mi prezenty. Chcę je w spokoju obejrzeć. To wszystko.
- Skoro tak – jego tłumaczenie wydaje się całkiem racjonalne, biorąc pod uwagę hojną rękę księcia i jego słabość do rozpieszczania wampira.
- Widzimy się jutro. Dobranoc.
- Dobranoc.

czwartek, 17 listopada 2016

Rozdział XIV


„Grzech

Nefryt...
Wpatruję się w nieznajomego zafascynowany. Ma na sobie długą, czarną pelerynę oraz naciągnięty na głowę kaptur, przez który nie widzę dokładnie jego twarzy. Za to oczy... Ich błękit przywodzi na myśl dwa kawałki lodu, błyszczące w ciemności...
- Sin! - zwinny niczym kot, zeskakuje wprost w ramiona czerwonowłosego, tulą go mocno. - Tęskniłem!
- Wybacz, ukochany. Jack nie pozwala mi opuszczać posiadłości... - spuszcza wzrok niepocieszony, lecz Nefryt natychmiast wyciąga dłoń, ubraną w czarną rękawiczkę i unosi jego brodę w górę, by ich oczy mogły się spotkać.
- To już nieważne. Teraz nic nas nie rozdzieli – ponownie rzucają się sobie w ramiona. Sin obdarza towarzysza tak czułem uśmiechem, że na jego widok aż wykręca mi wnętrzności. Powinienem być przygotowany na znacznie więcej, tymczasem nawet tak drobne gesty mocno mnie irytują.
- Henryku, bardzo chciałem cię poznać! - uwolniony z serdecznego uścisku, korzysta z okazji i mocno przytula starego służącego. Skąd w nim taka otwartość? Wampiry należą do powściągliwych i ostrożnych. Dlaczego zachowuje się przyjaźnie? Jego aura różni się od aura Sina. Emocjonalny dziwoląg.
- Witaj, paniczu. Mam nadzieję, że miło spędzisz z nami czas, przestrzegając wszystkich zasad, panujących w tym domu.
- Będę grzeczny jak aniołek – zapewnia mężczyznę. - Sin podzielił się ze mną wspomnieniami. Mam wrażenie, że znam cię od zawsze. I proszę, nie mów do mnie tak oficjalnie. Bardzo tego nie lubię. Sin też nie.
- Starych drzew się nie przesadza. Tak zostałem nauczony i zamierzam kultywować tradycje, przekazane mi przez przodków – zdejmuje okulary i przeciera szkła, dając mu do zrozumienia, że nie zmieni zdania.
- To jest mój opiekun... – zielonooki przedstawia mnie swojemu najbliższemu przyjacielowi.
- Jack... - Nefryt celowo obnaża kły, wymawiając moje imię niczym klątwę - chętnie rozszarpałbym ci gardło za to, co mu robiłeś.
- Ja też się cieszę, że przyjechałeś – udaję niewzruszonego groźbą rychłej śmierci.
- Chodźmy do domu – Sin bierze swojego towarzysza za rękę, splatając ich palce. - Mam ci tyle do powiedzenia, ale najpierw musisz poznać Vero – ciągnie go za sobą w kierunku posiadłości.
- Nie tak szybko, łuczniku od siedmiu boleści – zakapturzony nieznajomy wskazuje na mnie palcem. - Wpuść moich służących, by mogli wnieść bagaże. Tylko się pośpiesz – wydaje mi polecenie, oddalając się w stronę wejścia.
- Pomogę ci, panie.
- Dziękuję, Henryku – z wdzięcznością przyjmuję jego propozycję.
Udajemy się razem do bramy. Przezorny starzec otwiera tylko furtkę. Dwóch mężczyzn wnosi wielki, czarny kufer, zamykany za specjalną kłódkę.
- Książę Cassian prosił, abym panu przypomniał, iż wampir Nefryt jest jego najcenniejszym sojusznikiem. Jeśli cokolwiek mu się stanie, osobiście wyrwie panu serca – informuje jeden z nich, po czym otwiera drzwi od strony pasażera i odjeżdża czarną limuzyną, razem z równie uroczym kolegą.
- To kolejna osoba, która groziła mi dzisiaj śmiercią – żalę się Henrykowi, dźwigając bagaż naszego gościa.
- Twoja popularność rośnie z godziny na godzinę, panie.
- Powinienem zaopatrzyć cię w moje zdjęcia z autografem. Niedługo będą warte fortunę.
- Zwłaszcza po twojej śmierci – uwielbiam jego czarny humor.
Otwieram drzwi i zdejmuję kurtkę. Rozbawione wampiry rozmawiają o czymś wesoło w salonie. Pośpiesznie do nich dołączam.
Sin uśmiecha się na mój widok. Jest szczęśliwy. Cieszy mnie to. Rozglądam się dyskretnie, lecz nigdzie nie widzę drugiej pijawki.
- Tutaj jestem – odzywa się tuż za moimi plecami. Odwracam się powoli, oniemiały z wrażenia.
Od zawsze wiedziałem, że uroda nieśmiertelnych jest zjawiskowa, lecz on... Wykracza daleko poza kanon znanego mi piękna. Twarz wydaje się dziecinna, a rysy delikatne, niczym u aniołów, które podziwiałem na obrazach największych mistrzów, zwiedzając galerie sztuki na całym świecie. Rozchylone wargi o kuszącym wykroju, jasna skóra i te  oczy... Zachwycający w każdym calu.
W przeciwieństwie do mojego podopiecznego, który kocha czerń, Nefryt  podkreślił filigranową figurę chabrową, jedwabną koszulą, zawiązaną pod szyją efektowną kokardą, której długie końce sięgają prawie do pasa. Ma także ubrane beżowe, dopasowane spodnie i długie czarne buty, podobne do tych, których używa się do jazdy konnej. Jednak największe wrażenie robią na mnie jego długie, jasnoróżowe włosy, uczesane w koński ogon oraz ozdobione znajomo wyglądającą spinką.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? - przekrzywia lekko głowę, wpatrując się we mnie intensywnie.
- Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknej istoty.
- I pewnie nigdy więcej nie zobaczysz – ton jego głosu brzmi tak, jakby był wiecznie znudzony. Mija mnie używając wampirzej szybkości, po czym siada na dywanie obok Sina, wręczając mu elegancko opakowane pudełko. - Proszę.
- To dla mnie? - spogląda raz na niego, raz na prezent.
- Oczywiście, że dla ciebie! – zapewnia go.
- Dziękuję! Od lat nikt mi niczego nie podarował – rzuca mu się na szyję, nie kryjąc entuzjazmu.
- Biedactwo. Nie martw się. Od teraz będę cię rozpieszczał do obrzydzenia, zobaczysz – uśmiecha się.
Sin ostrożnie rozwiązuje kokardę i odwija papier, podekscytowany jak nigdy wcześniej.
- Co to może być? - zastanawia się na głos, oglądając pudełko ze wszystkich stron.
- Otwórz i sam się przekonaj – ponagla go.
Wyjmuje ze środka starą, pogniecioną mapę, którą ostrożnie rozwija. Została ręcznie wykonana na kawałku skóry. Pewnie jest warta fortunę. Nefryt odbiera mu ją i rozkłada przed nimi na dywanie. Bierze go za rękę i wskazuje na Włochy.
- O tutaj – przesuwa powoli palcem w kierunku Indii. - To pierwsza trasa, którą udokumentował.
- Masz na myśli...? Niemożliwe! - Sin podnosi mapę i dokładnie ją ogląda.
- Jest autentyczna. Spójrz na pieczęć – wskazuje na odpowiednie miejsce. - Wyruszymy tą trasą najszybciej jak się da – głaszcze go po twarzy. - Cassian koniecznie chce nam towarzyszyć. Cudownie, prawda? Musi tylko złapać ostatnią grupę zdrajców, którzy rozpowiadają jakieś plotki o buncie i obaleniu go z tronu.
-  Nie powinieneś przy nim zostać?
- Po co? Ci głupcy chcą wynająć skrytobójcę, by się go pozbyć. Nie mogą dojść do porozumienia, czy lepszy będzie ten z północy, czy ze wschodu. Dla pewności ludzie Cassiana wykończyli obu. Podrobiłem podpis jednego z tych rzezimieszków. Teraz czekam aż zbiorą odpowiednią ilość pieniędzy. Wiesz, że tego typu zlecenia nie należą do tanich – uśmiecha się przebiegle. No proszę, teraz rozumiem dlaczego książę tak o niego dba. Przebiegła kreatura.
- Cassian musi być ci bardzo wdzięczny – zauważam, próbując włączyć się do rozmowy.
- Jest – kieruje na mnie swoje lodowate spojrzenie. - Właśnie dlatego jestem rozpieszczany, ale co ty możesz o tym wiedzieć, marna imitacjo księcia Klaudiusza – boleśnie ze mnie drwi.
- Mapa też do niego należała? - pytam, żywo zainteresowany jej pochodzeniem.
- Nie twoja sprawa – ucina temat, spoglądając na mnie wrogo.
- Należała do wampira, który mnie stworzył – wyjaśnia mi Sin, który z nabożną czcią odkłada ją do pudełka.
- Chcesz go odszukać? - dziwię się. - Dlaczego? Przecież cię porzucił.
- Idiota – mruczy pod nosem różowowłosy, bawiąc się końcami kokardy. - Chodźmy stąd, nie mogę na niego patrzeć.
- Nie bądź taki złośliwy. To dzięki Jackowi możemy być tu razem – broni mnie, tuląc do piersi pudełko.
- Nie zasłużył, by mieć cię przy sobie. Nikt z nich nie był i nie będzie godny takiego zaszczytu! 
- To nie jego wina.
- Krzywdzi cię! Zasługuje na śmierć!
- Na twoim miejscu bardziej liczyłbym się ze słowami, wampirze – przez chwilę mierzymy się wzrokiem.
- Doprawdy? A jak nie, to co? Przestrzelisz mi serce srebrną strzałą? Ciekawe jak zareaguje Cassian, gdy się dowie o twoim ciepłym powitaniu...
- Twoi służący przekazali mi już pozdrowienia od księcia Cassiana – zapewniam go.
- Miej się na baczności, opiekunie. Jeden fałszywy ruch i z przyjemnością złamię ci kark.
- Nastąpi to przed, czy po wyrwaniu serca? - dopytuję, rozsiadając się na fotelu na wprost niego.
- Robi ci różnicę jak zginiesz? To będzie długi i bolesny proces, zapewniam cię - coraz wyraźniej zauważam kontrast, który ryzuje się pomiędzy nieziemską urodą Nefryta, a jego podłym charakterem.
- Nie słuchaj go, Jack. Nefryt nic ci nie zrobi – Sin opiera głowę na jego ramieniu, a drugi wampir od razu zaczyna go głaskać po włosach. - Tylko się z tobą droczy. Tak naprawdę jest przemiły.
- To się jeszcze okaże – wyrokuje, nie przestając przeczesywać palcami czerwonych pasm.
- Jedno jest pewne, nie będziemy się nudzić. Henryk przygotował ci najlepsze pokoje, które są do twojej wyłącznej dyspozycji – staram się ominąć temat zabijania, na punkcie którego ma jakąś chorą obsesję.
- A  rzeczy z listy, którą wam przysłałem? - dopytuje.
- Staraliśmy się, na miarę naszych możliwości, wierz mi. Trudno zdobyć parę słoni z dnia na dzień. Za to mamy Vero – wskazuję na szczeniaczka, który łasi się do niego, nieporadnie próbując wskoczyć na wampirze kolana.
- Nakarm Sina. Jest głodny – twardy z niego przeciwnik. Precyzyjnie atakuje w najczulsze punkty.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić! Zwłaszcza w moim domu! - nie zamierzam wystawiać się na pośmiewisko, pokazując mu oszołomienie, które dotyka mnie za każdym razem, gdy oddajemy się tak intymnej czynności. Nefryt zrywa się z miejsca i zaczyna szarpać za mój sweter.
- Jesteś podłą kreaturą! Sprawiłeś mu mnóstwo bólu. Gdyby nie fakt, że od twojego marnego życia zależy los innych, z przyjemnością odpłaciłbym ci z nawiązką za każdy dzień tortur – nie podnosi głosu. Nie musi. Jego słowa i tak odnoszą pożądany skutek.
- Nefryt! Zostaw go! Obiecałeś! - Sin od razu nas rozdziela.
- Nienawidzę go! Mierzi mnie konieczność oddychania tym samym powietrzem co on! Gdyby nie ten przeklęty kontrakt... - nasz gość bardzo szybko traci nad sobą panowanie. I jest agresywny. Sin wprost przeciwnie. Znowu spuszcza wzrok, unikając lodowatych tęczówek.
- Obiecałeś – powtarza cicho. Różowowłosy, widząc jego reakcję, od razu stara się naprawić sytuację. Bierze go za rękę i całuje palce.
- Przepraszam. Masz rację, obiecałem. Uśmiechnij się do mnie. Wiesz, że nie mogę znieść, gdy jesteś smutny – prosi, gładząc jego policzek.
- Chodź, pokażę ci twoje pokoje. Dobranoc, Jack – żegna się ze mną, wychodząc. - Jutro pomożemy ci w bibliotece. Śpij spokojnie.
- Nie będę mu z niczym pomagał! Mogę jedynie ukrócić jego ziemskie cierpienia... Jest wkurzającym bucem!
- Słyszałem cię! - zaczynam się śmiać, częstowany kolejnymi komplementami, których z pewnością nie będzie mi szczędzić.
- I bardzo dobrze! - odpowiada mi wyniośle z korytarza.
Nasza pierwsza wspólna godzina... Jeśli nie pozabijamy się do końca tygodnia, uznam to za cud.

Leżąc w łóżku zastanawiam się jak to możliwe, że ktoś tak wredny i złośliwy został wybrankiem Sina. Czy zdecydował czarujący wygląd? Pewnie nie. Może osobowość? U mnie nie miałby szans! Jest okropny!
Ma słabość do Sina i śmiało to okazuje. Spogląda mu głęboko w oczy, zabiega o kontakt fizyczny. Bez wahania robi to wszystko, co sam chciałbym z nim robić. Najgorsze, że uświadomiłem to sobie pod wpływem palącej zazdrości, którą we mnie wywołał. Wystarczyła dosłownie chwila, a ten zaślepiony kretyn je mu z ręki! Bo przywiózł mu jakąś mapę? A może dlatego, że obiecał wspólną podróż? Chętnie bym mu towarzyszył, ale nie mogę stąd odejść.
Dlaczego pozwala sobą manipulować? Dobrze, przyznaję, że nie zawsze byłem dla niego miły, ale zrozumiałem swój błąd i chcę to naprawić. Nie może mi trochę odpuścić? Musi od razu wiązać się z tym różowym oszołomem? Jak mam go przekonać do zmiany decyzji? Przywykłem do jego obecność. Dzielę się krwią. Tylko samym Sinem nie będę się dzielił. Nie i koniec! Zwłaszcza z tym zepsutym do szpiku kości paniczykiem. 
Zostaje też problem wspólnych lekcji... Nie popisałem się, chociaż nie rozumiem dlaczego? Może nie jestem typem macho, ale uprawiałem sport. Grałem w siatkówkę, chodziłem na siłownię. Nie powinienem mieć najmniejszych problemów, by trafić w jakiś cholerny pieniek!
Gdy pojawił się Nefryt, prawie przestrzeliłem mu serce! Jak to możliwe, że tak precyzyjnie wymierzyłem w wampira, skoro wszystkie inne próby skończyły się sromotną porażką?
Cichy szmer na korytarzu wyrywa mnie z zamyślenia. Spoglądam na zegarek. Dochodzi czwarta. Pewnie Sin musi położyć się już spać. Wstrzymuję oddech i bardzo ostrożnie zakradam się do drzwi. Przykładam ucho i nasłuchuję.
- … nie sprawiedliwe! - marudzenie Nefryta mrozi mi krew w żyłach. Jeśli mnie tu złapie, to po mnie.
- Przecież niedługo się zobaczymy – odpowiada mu zielonooki.
- Do świtu tak daleko. Zostań ze mną. Nudzę się sam – zachowuje się jak rozkapryszone dziecko.
- Oczy same mi się zamykają. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
- To wina tego wstręciucha! Gdyby opiekował się tobą jak należy, to...
- Jack się zmienił. Nie jest już taki jak dawniej – kolejny raz staje w mojej obronie. - Niedługo będę mógł spędzać z tobą czas aż do świtu. Zobaczysz.
- Mam nadzieję – odpowiada naburmuszony.
- Znajdziesz sobie jakieś zajęcie?
- Porozmawiam z Cassianem. Lubię słuchać jego głosu przed zaśnięciem.
- Dziwię się, że pozwolił ci na przyjazd.
- Nie ma rzeczy, której by mi odmówił – przechwala się.
- Szczęściarz z ciebie.
- Nie przesadzajmy. Jest miły, bo czerpie wiele korzyści z mojej obecności na zamku, a ja to tylko wykorzystuję. Też powinieneś tak robić.
- Nie zależy mi na prezentach, lecz na tobie. Gdy tylko Jack pozwoli mi stąd odejść, zaczniemy nowe życie. Razem – cóż za gorliwość. On serio w to wierzy...
- Sin... Ty nadal chcesz to zrobić? Nie zmieniłeś zdania?
- Nie, nie zmieniłem. Jesteś moim jedynym przyjacielem i … kocham cię. Będziemy razem podróżować. Od nikogo nie będziemy zależni. Nie cieszysz się?
- Cieszę – zapewnia go, lecz to nie radość przez niego przemawia... - Jutro o tym porozmawiamy, dobrze?
- Dobrze. Pozdrów ode mnie Cassiana.
- Śnij o mnie – odchodzi.
Na korytarzu zapada cisza. Pośpiesznie wracam do łóżka. Jeśli dobrze odczytałem słowa marudy, to nie pała on chęcią związania się z Sinem, który naiwnie wierzy, że przyjaźń i miłość to to samo... Może nie wszystko stracone? Gdyby udało mi się przeciągnąć Nefryta na swoją stronę...
Układam się na boku i wpatruję w ciemność. Nie dam mu odejść. Nie ma takiej opcji. Nie pozwolę, by wpakował się w coś, co go unieszczęśliwi na wieczność.
- Jack, śpisz? - Sin delikatnie uchyla drzwi, wpuszczając do środka smugę światła.
- Nie.
- Mogę wejść? - spoglądam na jego uśmiechniętą twarz. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem, by tak szczerze i chętnie okazywał emocje.
- Wejdź, proszę – siadam na łóżku i zapalam lampkę.
- Jack, nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny! Bałem się, że w ostatniej chwili wycofasz zaproszenie, albo każesz mu wracać – zaskakuje mnie swoim wyznaniem. Przyglądam mu się uważnie, gdy rozpłomieniony siada obok mnie na łóżku. Teraz rozumiem dlaczego książę nie szczędzi starań, by zadowolić kapryśnego wampira. Euforia w jego oczach mówi mi wszystko.
- Dlaczego miałbym się wycofać? Obiecałem ci, prawda?
- Wiem, ale sytuacja między nami bywa mocno napięta.
- Obydwaj na to pracowaliśmy – wzdycham ponuro.
- Tym bardziej się cieszę. Przyjazd Nefryta dużo dla mnie znaczy. Musimy omówić wiele szczegółów dotyczących naszej przyszłości.
- Jesteś pewny? A jeśli spotkasz kogoś innego? Jeśli się zakochasz? - próbuję ostudzić jego zapędy, lecz na niewiele się to zdaje.
- Martwisz się o mnie? Niepotrzebnie. Mówiłem ci już wiele razy, że zrobię co w mojej mocy, by był ze mną szczęśliwy.
- On cię nie kocha, zrozum to w końcu! - denerwuję się.
- Nie musi. Najważniejsze, że się zgodził. Nie patrz tak na mnie, wiem co robię. Poza tym sam dziś powiedziałeś, że Nefryt jest wyjątkowo piękny – wypomina mi.
- Jesteś zazdrosny? - spoglądam na niego zaskoczony.
- Wprost przeciwnie. Uważam, że mi się poszczęściło – chichocze.
- Musi być piękny. Inaczej nikt by z nim nie wytrzymał – nie umiem odmówić sobie tej drobnej kąśliwości.
- Zmienisz zdanie, gdy lepiej go poznasz.
- Marzyciel z ciebie – mruczę w odpowiedzi.
- Pójdę już. Jestem zmęczony – zakrywa usta dłonią, ziewając.
- Nie tak szybko – wyciągam rękę w jego stronę. - Nie jesteś głodny?
- Nie musisz mnie karmić, wytrzymam jeszcze trochę.
- To część umowy między nami, prawda? Korzystaj do woli.
- Namnożyło się tych umów... - zamyśla się na chwilę.
- To prawda. Nie cofniemy tego co było, ale możemy spróbować pójść naprzód. Pij. Nie chcę, abyś się męczył.
- Dziękuję – przysuwa się bliżej, przymykając oczy. Ostrożnie obejmuje mój nadgarstek chłodnymi palcami i zatapia w nim swoje kły. Po chwili zmienia pozycję i kładzie się obok mnie na poduszce. Musi być naprawdę wyczerpany, bo zaledwie muska skórę miękkimi wargami.
- Śpij – głaszczę go po włosach. Wampir unosi ociężałe powieki i uśmiecha się do mnie po raz ostatni. - Jesteś znacznie piękniejszy od niego – szepczę, mając świadomość, że już mnie nie słyszy. Odsuwam rękę i okrywam go kołdrą.
Spoglądam na swój nadgarstek, na którym po raz pierwszy mam szansę zobaczyć dwie malutkie ranki po ugryzieniu. Mój mały drapieżnik...
Zdałem sobie sprawę, że odkąd go znam ani razu nie zrobiłem nic, by sprawić mu przyjemność. Aż do dzisiaj... Pochopnie podjęta decyzja o zaproszeniu pastelowego złośliwca sprawiła, że po raz pierwszy mam okazję poznać Sina z innej strony. Zasnął szczęśliwy.
Przedtem, gdy mnie odwiedzał, wyglądał i zachowywał się zupełnie inaczej. Wyczerpany i zmęczony, przywoził mi podarunki z różnych stron świata, które zazwyczaj od razu wrzucałem do kominka. A potem przesypiał kilka godzina na podłodze w pracowni. Wpatrywał się we mnie zbolałym wzrokiem, licząc na odrobinę zrozumienia i współczucia. A co ja robiłem? Wyrzucałem go za drzwi, chociaż skomlał jak Vero, prosząc o kilka dni odpoczynku. Cieszyła  mnie własna podłości względem niego. Czekałem na kolejne okazje, by móc dopiec mu jeszcze bardziej, podręczyć, zranić.
Powiedział, że się zmieniłem. Wzruszyło mnie to. To prawda. Jestem inny. Nie oznacza to jednak, że naglę stanę się dobry...

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział XIII

„Grzech


Roztrzęsiony wracam do swojego pokoju i zamykam za sobą drzwi. Jestem na niego tak bardzo wściekły, że najchętniej udusiłbym nocną pijawkę, nie okazując ani grama litości! Bezczelny wampir! Co on sobie wyobraża?! Jutro... Jutro nie będzie żadnej taryfy ulgowej! Już ja mu dam lekcję pokory i uległości! Niech się tylko obudzi, a wtedy...
Snucie niecnych planów przerywa dźwięk telefonu. Co za dureń śmie do mnie dzwonić o tak późnej porze?!
- Halo!
- Dzień dobry. Byłem pewny, że ranny z ciebie ptaszek i nie pomyliłem się!
- David... Czego chcesz? - głos tego bazyliszka sprawia, że staję się znacznie bardziej ostrożny.
- Dzwonię, aby przeprosić.
- Przeprosić? - dziwię się.
- Tak długo pukałem do twoich drzwi, a ty nie otwierałeś, więc musiałem spróbować wszystkiego. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz za próbę najścia. Na moim miejscu zrobiłbyś to samo, prawda Jack? Nie masz w zwyczaju ustępować pola przeciwnikom. Ta cecha z pewnością wyróżnia cię na tle innych opiekunów – przyprawia mnie o atak mdłości swoimi wynurzeniami.
- Nie waż się więcej zbliżać, bo nie ręczę za siebie! Nie oddam ci Sina! Jest mój, słyszysz?
- Ojej, Jack... Nie sądziłem, że stać cię na takie wyznania – śmieje się wprost do słuchawki.
- I nie dzwoń do mnie. Rano i tak każę zmienić wszystkie numery telefonów.
- Zależy ci na nim, stąd ta determinacja, by zapewnić mu bezpieczeństwo... Zostałeś moim rywalem? Skoro tak się sprawy mają, to może założymy się o to, który z nas będzie go miał pierwszy. Co ty na to?
- Nie, dziękuję.
- Odmawiasz z grzeczności, czy jesteś pewny zwycięstwa? Porozmawiajmy jeszcze przez chwilę, dobrze?
- Mów czego chcesz! Nie mam czasu dla takich kanalii jak ty.
- Lubię cię, Jack. Coraz bardziej. Doceniłeś wampira dopiero w chwili, gdy powiedziałem, że chcę go dla siebie. Ciekawe, bardzo ciekawe... - zastanawia się na głos.
- Co masz na myśli?
- Po nieudanej próbie sforsowania bariery dużo myślałem o tobie, o mnie i o tym uroczym cukiereczku. Nie umiem z niego zrezygnować, jak się zapewne domyślasz. W bardzo krótkim czasie stał się moją obsesją. Pragnę go i...
- Błagam, oszczędź mi szczegółów, bo zwymiotuję.
- Taki jesteś wrażliwy?
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
- Rozumiesz mnie lepiej, niż na początku naszej znajomości. Słodki Sin potrafi rozbudzić wyobraźnię. Nie powiesz mi, że ani razu nie fantazjowałeś o sobie i o nim, uprawiających namiętny...
- Dość! - krzyczę.
- Wybacz, poniosło mnie. Wracając do tematu, daję ci ostatnią szansę, Jack. Oddaj mi go, a nikomu nic się nie stanie.
- Nigdy!
- W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru. Pamiętaj, że to twoja decyzja wymusiła na na mnie kolejny ruch, więc możesz zacząć czuć się odpowiedzialny – jego groźby brzmią poważnie. Muszę jak najszybciej przejść do kontrataku. - Poprosiłbym cię o przekazanie pozdrowień pięknemu Sinowi, ale pewnie i tak tego nie zrobisz. Nie martw się. Więcej nie będę niepokoił cię telefonami. Chciałem się tylko upewnić czy nie zmieniłeś zdania.
- Nie zmieniłem i nie zmienię.
- Bywaj, Jack. Do szybkiego zobaczenia – wybucha obrzydliwym śmiechem. Odrzucam słuchawkę, jakby była jadowitym wężem. Skoro on ma plan działania, nie mogę być gorszy. Po raz ostatni dałem się zaskoczyć Davidowi. Kolejnego razu nie będzie...

- Panie, jesteś pewny, że to jedyne wyjście? - załamany Henryk rozgląda się po pracowni, która wygląda jak po przejściu huraganu. Pod pachą trzyma piszczącego Vero. Chciałby pobuszować między tonami papierów, które zalały pomieszczenie.
- Nie ma innego sposobu, dobrze wiesz – podwijam rękawy, zdeterminowany jak nigdy wcześniej.
- Powinieneś poprosić panicza Sina o pomoc.
- Nie zamierzam o nic go prosić!
- Przeprosiłeś. Panicz nie jest pamiętliwy. Jestem pewny, że...
- Nie! Nie ma takiej możliwości! Poza tym dobrze wiesz, że nadal śpi – minęły trzy dni, a ten leń udaje przemęczonego!
- Jeśli tak zdecydowałeś, panie... Pozwolisz, że podam kolację w kuchni, dobrze?
- Dziękuję, Henryku. Wkrótce tu posprzątam.
- Nie ma pośpiechu, panie... - wymownie spogląda na porozrzucane księgi.
- Zabierasz Vero? Nie przeszkadza mi. Może zostać.
- Wybacz, lecz w obecnej sytuacji mógłby sobie zrobić krzywdę – zaborczo tuli do siebie czarną kulkę.
- Masz rację. W tej chwili pracownia nie jest najlepszym miejscem do zabawy.
- Kolacja będzie za pół godziny. Nie spóźnij się – obserwuję jak z anielską cierpliwością przemierza papierową ścieżkę, starając się nie uszkodzić żadnego ze zwojów.
Po ostatnim ataku postanowiłem, że nie będę tylko biernym obserwatorem. Przekopię wszystko i stworzę tak silny eliksir, iż nie będę potrzebował ochrony ze strony wampira. Zwłaszcza czerwonowłosego krwiopijcy, którego z każdą chwilą pożądam coraz mocniej. Gdy sobie przypomnę jak celowo drażnił mnie swoim językiem, to aż krew zaczyna się we mnie gotować. A im bardziej jestem wściekły, tym z większą intensywnością poświęcam się pracy.
Oddzielę książki, które już czytałem oraz zapoznam się z tymi, które udało mi się odgruzować. A potem wykorzystam każdy przepis, który wyda mi się interesujący, byle tylko dokonać jakiegoś przełomu. Ochronię jego i całą rodzinę przed tym obleśnym typem.

- Umyłeś ręce, panie? - nie odrywa wzroku od gotującego się garnka.
- Tak. Mam ci w czymś pomóc?
- Chcesz mi pomagać? Wybacz, lecz świetnie radzę sobie w kuchni i będę wdzięczny, jeśli ominie mnie rewolucja podobna do tej, którą rozpocząłeś na górze.
- Nie kpij ze mnie. Dobrze wiesz, że eliksiry to wszystko, co potrafię.
- I bardzo dobrze sobie radzisz. Powinieneś rozwijać swoje zdolności, przyjmować więcej zleceń, a nie demolować pracownię i biblioteczkę, licząc na cud.
- Teraz się ze mnie śmiejesz, ale dam sobie rękę uciąć, że wśród tej sterty jest coś, co pomoże mi...
- Dobry wieczór – odwracam się gwałtownie w stronę drzwi. Zaspany Sin siada obok mnie przy stole.
- Paniczu, cieszymy się, że jesteś – służący obdarza go swoim ciepłym uśmiechem. - Lepiej się czujesz?
- Tak, dziękuję – pozwala, by Vero usiadł mu na kolanach i polizał po policzku.
- Martwiłem się, bo długo spałeś – słuchając ich beztroskiej wymiany zdań znowu jestem zazdrosny... Więź łącząca Sina i Henryka pozwala im dogadać się w cywilizowany sposób. Tymczasem nasza relacja już dawno wymknęła się spod kontroli.
- Mogę zabrać psa na spacer? - pyta czerwonowłosy.
- Oczywiście paniczu, ale tylko na chwilę. Wieczory są mroźne. Nie chcę, aby się przeziębił.
- Nie martw się, Henryku. Zadbam o niego.
- Jak wrócisz mógłbyś zadbać o swojego opiekuna. Pilnie potrzebuje twojej pomocy.
- Henryku! - oburzam się, kierując na siebie uwagę zielonych oczu. - Posuwasz się za daleko! Poradzę sobie!
- Co zrobiłeś, Jack? - wampir udając zaciekawionego.
- Nic! - warczę w odpowiedzi.
- Sprawa musi być poważna, skoro jesteś aż tak mocno zirytowany – opiera głowę na dłoni i wpatruje się we mnie intensywnie. - Możesz mi zaufać. Przecież wiesz, że nie odmówię pomocy komuś, kto ładnie poprosi.
- Pan rozpoczął poszukiwania magicznej formuły, która wzmocni barierę wokół domu – zdradziecki służący musi mu wszystko wypaplać.
- Naprawdę? I jak ci idzie, Jack? Zrobiłeś jakieś postępy?
- Zdemolował pracownię i cały księgozbiór – odpowiada za mnie Henryk.
- To nieprawda! Postanowiłem, że czas na remanent i... - Sin zaczyna się śmiać.
- Po spacerze koniecznie muszę to zobaczyć – decyduje, zabierając psa. Rozbawienie nie opuszcza go nawet wtedy, gdy znajduje się już na podwórzu.
- Dlaczego to zrobiłeś? - syczę wściekle do starszego mężczyzny, mając świadomość, że wampir słyszy każde nasze słowo.
- Im szybciej zapomnicie o ostatniej awanturze, tym lepiej. Przeprosiłeś. Panicz się nudzi, więc z pewnością chętnie pomoże. Nikt tak jak on nie zna się na ziołach. A poza tym pracuje kilkanaście razy szybciej niż ty, panie. Jego pomoc w takiej sytuacji jest nieoceniona – wyrokuje, zaczynając zbierać naczynia ze stołu.
- Wkopałeś mnie w kolejny kanał, a teraz liczysz na to, że ubierając argumenty w ładne zdania, przyznam ci rację?
- To najlepsze wyjście z sytuacji.
- Czyżby?
- Zapominasz, że dobrze cię znam, panie. Znam też panicza. Potrzebujesz jego pomocy, a także punktu zaczepienia, by odbudować relację między wami - spogląda w kierunku podwórka, z którego dochodzi wesołe poszczekiwanie. - To się nie uda, jeśli każdy z was zamknie się w swoim pokoju. Poza tym niedługo pojawi się drugi wampir. Nie powinieneś marnować ani chwili.
- Masz rację, Henryku – wzdycham ciężko, wstając od stołu. - Nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
- Pewnie zginąłbyś w samotności i zapomnieniu – uśmiecha się figlarnie.
- Przekaż Sinowi, że jeśli ma ochotę, może do mnie dołączyć.
- Panicz Sin będzie zachwycony, zobaczysz. I lubi pomagać.
Pomagać może i lubi. Jednak nasza sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana.

Przenosząc ciężkie księgi z jednego końca pokoju na drugi, zastanawiam się kolejnym ruchem Davida. Co takiego zrobi następnym razem i czy będę gotowy, by odeprzeć jego atak? Gdy próbuję upchnąć kilka mniejszych tomów, oprawionych w skórę, na górną półkę, niechcący potrącam te, których nie udało mi się jeszcze odłożyć na ziemię i teraz cała seria „Ziół na wszelkie okazje” leci wprost na mnie.
- Uważaj! - wampir odpycha mnie w ostatniej chwili, ratując przed tragedią.
- Dzi-Dziękuję – dukam cicho, gdy wyciąga rękę i pomaga mi wstać.
- Nic ci nie jest?- upewnia się.
- Nie.
- To dobrze – rozgląda się po pomieszczeniu szeroko otwartymi oczami. - Widzę, że się nie nudziłeś – prycha.
- Musiałem zająć jakoś czas, skoro tak długo spałeś.
- Więc to wszystko z mojego powodu? - żartuje, starając się nie postrącać stosów książek, które piętrzą wokół masywnych regałów.
- Chcę przejrzeć wszystkie formuły.
- Czyli Henryk mówił prawdę.
- Henryk nigdy nie kłamie – nieświadomie staję w obronie tego starego piernika, który steruje mną, niczym władca marionetek.
- Czego nie można powiedzieć o tobie – Sin uśmiecha się złośliwie, siadając z wielką gracją na jednej z wyższych książkowych piramid. - Dlaczego to robisz?
- By wzmocnić barierę i zapewnić bezpieczeństwo rodzinie.
- Liczysz na to, że znajdziesz rozwiązanie wśród tych śmieci? - podnosi kilka zakurzonych arkuszy, które zaczyna przeglądać.
- Znajdę. Zobaczysz, że znajdę – zapewniam go z żarliwością, o którą nigdy wcześniej nawet się nie podejrzewałem.
- Przykro mi, że to na mnie spada ten przykry obowiązek, ale nic z tego nie będzie. Mogę pomóc ci posprzątać, jeśli chcesz...
- Skąd ta pewność? Nawet ty nie wiesz jakie skarby kryją się wśród tych zapisków – przerywam mu.
- Jack, znam te wszystkie formuły na pamięć. Jeśli mówię, że nie ma wśród nich nic godnego uwagi, to tak właśnie jest.
- Niemożliwe, że przeczytałeś wszystko, co się tu znajduje! Musiałeś coś przeoczyć!
- Jestem dużo starszy od ciebie i miałem całkiem sporo wolnego czasu – wydaje się szczery.
- Nie chcę być bezsilny! Chcę walczyć! - wpatruję się w jego oczy, szukając w nich chociaż odrobiny zrozumienia. Tak, jestem słaby, a ty silny, dlatego podziel się ze mną swoją siłą...
- Lekarz, który większość życia spędził na nauce, nagle zapragnął poczuć dreszczyk emocji... Powinieneś pogodzić się z losem i robić to, w czym jesteś dobry. Walkę zostaw mnie. Poza tym jesteśmy atakowani z mojego powodu. Gdybyś pozwolił mi odejść, to...
- Nie!
- Daj mi dokończyć. Więc, gdybym stąd odszedł, zarówno ty, jak i posiadłość, bylibyście bezpieczni.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie – krzyżuję ręce na piersi – zostajesz.
- W takim razie cieszę się, że znalazłeś nam zajęcie – uśmiecha się, zeskakując na podłogę, gdzie jeszcze nie tak dawno temu widziałem dywan. - Od czego mam zacząć?
- Może od tego czarnego eliksiru, którym polałeś sztylety? - przypominam mu.
- Nie miałbyś z niego żadnego pożytku.
- Skąd wiesz? - nie ustępuję.
- Jack, miałeś kiedyś sztylet? Wiesz jak należy się nim posługiwać?
- Nie, ale mógłbyś mnie nauczyć – proponuję.
- Mógłbym – rozpala we mnie płomień nadziei. Nawet jeśli wśród ton tych papierzysk nie znajdzie się nic przydatnego, to przecież Sin ma za sobą setki wojen i różnego rodzaju potyczek. Przekaże mi swoją wiedzę i po kłopocie.
- Od czego zaczniemy?
- Od posprzątania pracowni.
- Co?! Myślałem, że nauczysz mnie czegoś bardziej konkretnego – rozczarowanie jego postępowaniem powoduje, że powoli tracę nad sobą panowanie.
- Nie nadajesz się na wojownika.
- A ty się nadajesz? - brutalnie drwię z jego fizjonomii.
- Jak sam niejednokrotnie wspominałeś, jestem wampirem – kwaśny grymas wykrzywia mu idealną twarz.
- Nie rozumiem co to ma wspólnego z...
- Mógłbym przypadkowo wyrządzić ci krzywdę. Nie zamierzam aż tak ryzykować.
- Dla mnie zrobisz wyjątek. Jestem twoim panem i skoro żądam, abyś mnie uczył, to... - Sin znika z pola widzenia, by popchnąć na książki, które znajdowały się za moimi plecami. Przykłada mi do gardła nóż do papieru. Zazwyczaj trzymam go w szufladzie biurka. Jest cholernie szybki.
- Teraz rozumiesz? - spokojny ton jego głosu nie zdradza żadnych uczuć czy emocji. Błyszczące, zielone oczy hipnotyzują mnie do tego stopnia, że nie potrafię oderwać od nich wzroku. Jeśli będę tak reagować, nic z tego nie wyjdzie...
- Nie zrezygnuję! Ochronię rodzinę. I ciebie.
- Ty chcesz chronić... mnie? Jack... Dobrze się czujesz? Brałeś jakieś leki, gdy spałem? Bo jeśli tak, to dawka jest zdecydowanie za silna...
- Przestań się wygłupiać! To nie są żarty! Nasi wrogowie z pewnością nie próżnują.
- Zrozum wreszcie, że ty nie masz żadnych wrogów.
- A David? - z odrazą wymieniam jego imię.
- Sam się nim zajmę w odpowiednim czasie – zapewnia, bawiąc się nożem.
- Najpierw zajmiesz się mną! Żądam, abyś mnie uczył! - ośli upór i duma nie pozwalają mi się wycofać.
- Jestem na twoje rozkazy, mój panie – wampir kłania mi się w teatralny sposób. - Zanim przejdziemy do lekcji, omówmy to, co najważniejsze. Wynagrodzenie.
- Co takiego?!
- Chyba nie liczyłeś na to, że przekażę ci bezcenną wiedzę, gromadzoną przez lata, zupełnie za darmo? Mój czas kosztuje...
- Ile? - przekupny nieśmiertelny... - Nie spodziewałem się, że jesteś pazerny na pieniądze!
- Nie chcę pieniędzy.
- A czego chcesz?
- Wolności.
- Nie.
- Miłości.
- Radziłbym ci realnie podejść do sprawy.
- To może unieważnimy naszą małą umowę?
- Chyba śnisz... Całowanie cię jest zbyt przyjemne, abym miał z tego rezygnować.
- W takim razie poproś Henryka, bo palcem dla ciebie nie kiwnę – oburza się, siadając na blacie biurka.
- Świetny pomysł, Sin. Z pewnością tak właśnie zrobię. A do tego czasu co powiesz nowy układ?
- Co masz na myśli? - przygląda mi się nieufnie.
- Zostaniesz moim nauczycielem, a w zamian za to obiecam ci, że jeśli znajdę się w sytuacji zagrożenia życia, spowodowanej na przykład atakiem Davida, będziesz mógł przemienić mnie w wampira.
- Oszalałeś! Nie zgadzam się!
- Dlaczego? Jeśli będę bliski śmierci, i to nie ty będziesz za to odpowiedzialny...
- Jack! Jesteś moim opiekunem! Poruszę niebo i ziemię, by nie stałą ci się żadna krzywda! Wierz mi. Nie ma takiej opcji, by David, czy ktokolwiek inny...
- Nie kusi cię to? Wieczność z tobą, jako moim stwórcą, w zamian za lekcję, nie jest wygórowaną ceną – zmniejszam dystans między nami, zbliżając się powoli do biurka. Czuję na sobie świdrujące spojrzenie. - Zgódź się, Sin... To czysto hipotetyczna możliwość. Nauczysz mnie kilku sztuczek, tak na wszelki wypadek. Pomożesz uporządkować papiery...
- Zdajesz sobie sprawę na co się decydujesz?
- Jeśli mam być szczery, to nie wierzę, iż do tego dojdzie. Sam mówiłeś, że pieniądze cię nie interesują, a nie mam nic cenniejszego, niż własne życie.
- Nie jesteś zwykłym człowiekiem. Więzi między przemienionym opiekunem a wampirem nie da się zerwać. Nie będziesz mógł odejść, a ja nie będę mógł cię porzucić po przemianie.
- Nie dramatyzuj. Szanse na to są równe zeru, a ja naprawdę potrzebuję tych lekcji – wyciągam rękę w jego stronę.
- To twoje życie i twój wybór. Obyś tego nie żałował – gdy jego drobna dłoń delikatnie muska moją, pewnie zaciskam na niej palce. Nadal nie umie się otrząsnąć. To chyba pierwszy raz, gdy wprawiłem go w takie osłupienie. Nieźle, Jack... Coraz lepiej odnajdujesz się magicznym świecie.
- Bierzmy się do pracy – mruczy pod nosem, niezadowolony.
- Chciałbym skatalogować cały księgozbiór, a potem spisać wszystkie formuły na komputerze i... - rozglądam się po pomieszczeniu, licząc na to, że mój mały wspólnik podpowie mi od czego zaczniemy.
- Nie, tym zajmiemy się potem. Najpierw nauczę cię czegoś innego. Chodź ze mną – wskazuje na drzwi, prowadzące na taras.
- Teraz? W środku nocy? Jest zimno i jestem zmęczony...
- Więc się ubierz. Czekam przed domem.
Niechętnie wracam do swojego pokoju, by na jasnoszarą koszulę, którą mam na sobie, nałożyć ciepły, wełniany sweter. Ubieram także szalik oraz pikowaną kurtkę zimową, po czym otwieram drzwi i wychodzę na zewnątrz.
Sin stoi odwrócony do mnie tyłem. Zimne podmuchy wiatru rozwiewają jego niesforne włosy. W dłoniach trzyma znajomo wyglądające pudełko ze sztyletami.
- I co teraz? - pytam lekko podnieconym głosem.
- Pamiętasz eliksir, który na nie wylałem?
- Tak – odpowiadam niepewnie.
- Nie powiem ci jak się nazywa, bo sam go opracowałem i stanowi on jedną ze ściśle strzeżonych przeze mnie tajemnic, ale nauczę cię z niego korzystać. Może być?
- Nie chcesz mi powiedzieć? Inaczej się umawialiśmy.
- Jeśli perfekcyjnie opanujesz technikę, którą ci zaprezentuję, zdradzę ci więcej szczegółów. A teraz skup się. To ważne – otwiera pudełko i wyjmuje z niego jeden ze sztyletów. - Potrzymaj – oddaje mi resztę.
- To już wszystko? - poganiam go, trzęsąc się z zimna.
Sin wybiera ze sterty pociętych pni taki, który wygląda na bardzo solidny. Układa go na ziemi i wraca do mnie. Bierze zamach i trafia w sam środek, wbijając ostrze aż po rękojeść.
- A teraz patrz – spogląda na sztylet, który zdaje się rozsadzać go od środka. Po chwili pieniek zostaje przełamany na dwie części, które upadają na boki. - Nie musisz trenować przez wiele lat, by się tego nauczyć. Wystarczy, że poczujesz jedność z bronią, a eliksir załatwi resztę. To ważna umiejętność. Sam spróbuj – odbiera mi pudełko i ustawia nowy pieniek. Spoglądam na ostrze, które pewnie leży mi w dłoni. Cała operacja nie wydaje się być skomplikowana. Biorę zamach, podobnie jak on przed chwilą, lecz nie trafiam w pieniek, a w ciemność... Sin stara się ze wszystkich sił powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Ani się waż! - ostrzegam go, gdy wyciągam z pudełka kolejne ostrze.
- Bardzo precyzyjny rzut – chwali moje umiejętności.
- Powiedziałem, abyś przestał, prawda? Tym razem pójdzie mi lepiej – zapewniam.
Musiałem znowu coś źle wymierzyć, bo pudłuję.
- Martwiłem się, czy zdołasz opanować technikę, bo jak sam rozumiesz, użycie takiej broni na przeciwniku, jest bardzo niebezpieczne. Wystarczy chwila, by zabić człowieka, a nawet demona, który nie umie się obronić. Niestety w twoim wypadku sprawa wygląda beznadziejnie...
- Nie poddawaj się panie. Dasz radę – no proszę, nawet ciepło ubrany Henryk przyszedł mi pokibicować.
- Nie powinieneś już spać? - dogryzam mu.
- Panie, pozwolisz, że również spróbuję? - uśmiecha się, sięgając po sztylet. Wbija go w sam środek pnia w taką łatwością, jakby nic innego nie robił przez całe życie. Drewniany klocek dzieli się na kilkanaście części, które zostają odrzucone na różne strony.
- Imponujące – chwali go Sin.
- Wiem – odpowiada mu mężczyzna. - Eliksir mógłby być silniejszy.
- Ta buteleczka to prototyp. Właściwy flakonik zostawiłem na specjalne okazje.
- Słuszna decyzja, paniczu – spogląda na mnie wymownie.
- Dobrze, zrozumiałem aluzję! Nie umiem rzucać! Wymyśl coś innego! - chowam dłonie do kieszeni kurtki, czekając na to, co jeszcze wymyśli mój nauczyciel oraz jego wredny pomagier.
- Istnieje coś prostszego niż to? – przygryza dolną wargę, zastanawiając się nad sytuacją.
- Może powinniście spróbować z inną bronią? - proponuje służący.
- No nie wiem... - wampir nie wygląda na przekonanego. - Miecza mu nie dam, bo jeszcze zrobi sobie krzywdę.
- To może łuk i strzały? Co o tym sądzisz, panie? - służący podsyła nam niezły pomysł.
- Chętnie – mój entuzjazm powoli umiera. Za chwilę znowu zostanę pokonany przez emeryta...
- Przyniosę – wampirowi wystarczyło kilka sekund, by wręczyć mi nową broń. - Zasada jest taka sama. Spróbuj – obserwuję, jak wyznacza miejsce, w które powinienem trafić. Wypuszczam jedną strzałę po drugiej, lecz wszystkie one lecą nie tam, gdzie powinny. Sin dusi się ze śmiechu, zakrywając usta dłońmi. Liczę do dziesięciu, by nie dać się sprowokować czerwonowłosemu. Przyglądam się równiutko poukładanym klockom i nie mogę zrozumieć co robię nie tak. Naciągam cięciwę i staram się dobrze namierzyć cel. Musi mi się udać!
Moją uwagę przykuwa jakiś szelest. Rozglądam się bardzo uważnie, lecz nie dostrzegam niczego niepokojącego. To pewnie tylko suche liście. Zauważam, że na samej górze sterty drewna coś się poruszyło. Wpadam w panikę. To na pewno ktoś od Davida! Pokonali barierę? Nieważne! Nie tym razem!
- Stój! - zaalarmowany Sin próbuje wytrącić mi łuk z ręki, lecz jest za późno. Pewnie wypuszczam strzałę, celując znacznie wyżej, w samo serce napastnika. Powinna przebić klatkę piersiową intruza, lecz zostaje przechwycona, a jej grot wbity w ziemię, tuż przed moimi stopami. 
- Tak witasz gości?! - odzywa się oburzony nieznajomy.
- Nefryt... Nareszcie jesteś...

***

Iwonko, moja "Piękna Nieznajoma" :)
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :) Co prawda nie podzieliłaś się ze mną tortem, ale wspaniałomyślnie Ci to wybaczam :D Taki perwersyjny dzisiaj jestem :P
Pewnie uważasz, że czeka Cię bardzo trudny rok, pełen życiowych wyborów, poważnych decyzji. Zapewniam Cię, że świetnie sobie poradzisz. Zwłaszcza podczas matury z matematyki :) Nic się nie bój, w maju się z tego pośmiejemy :D Pod warunkiem, że wytrzymasz ze mną aż tak długo :D
Ponoć aura za oknem nie sprzyja, więc tym bardziej liczę na to, że rzucisz się w wir urodzinowego szaleństwa i spędzisz wyjątkowo udany wieczór :) Baw się dobrze :)

Twój Kitsune