„Kai”
Nowa wiadomość : środa, 23 października, godzina 0:47
Do : LostBoy
Temat : Na wyciągnięcie ręki
„To ja miałem rację. Pierwsze spotkanie z nowym trenerem okazało się zwykłą porażką. Ukrywałem się przed nim przez pewien czas, lecz ktoś ze szkoły bardzo uważnie przejrzał moje papiery, zadzwonił do poprzedniego liceum i wszystko się wydało. Już wiedzą o tym, że startowałem w konkursach (niektóre udało mi się wygrać :D) i teraz naciskają, abym to powtórzył. Mogłem walczyć o stypendium sportowe, ale pływanie nie jest dla mnie. Poza tym musiałbyś zobaczyć jaki tu mają beznadziejny basen. Rodzicom jest to obojętne, a ja straciłem zapał. Czuję się wypalony. Od przeprowadzki nic mnie nie cieszy, nie licząc chwil, gdy czytam Twoje słowa.
Wczoraj znowu byliśmy z chłopakami w kinie. Nie chciało mi się, ale starzy zostali dłużej w pracy, a wiesz co to oznacza... Nie przepadam za samotnym przesiadywaniem w dużym domu. Kino to moja jedyna rozrywka. Jak tak dalej pójdzie, zamienię się w jakiegoś szalonego kinomana. Założę bloga i zacznę zalewać internet swoimi frustracjami. Jak mam być szczery, to nawet nie wiem co to był za film. Wkurzali mnie swoimi komentarzami, chamskimi odzywkami. Część z nich przyprowadziła dziewczyny, które kleją się do mnie tylko dlatego, że są żądne nowości. Przybyło świeże mięso, które trzeba zaatakować.
Po każdej przeprowadzce zawsze pojawia się uczucie wyobcowania, lecz tutaj... Sam nie wiem. Jest inaczej i tyle. Udało mi się poznać kilka fajnych osób, jednak... Nie wiem jak mam ubrać to w słowa. Chyba próbuję Ci powiedzieć, że oni nie są Tobą. Nigdy do nikogo nie czułem tego, co do Ciebie. Wiem, że mogę Ci bezgranicznie zaufać, że jesteś wobec mnie szczery. Robię się zazdrosny na samą myśl, że mam Cię dla siebie tylko przez tych kilka minut, gdy czytasz moje słowa, a potem piszesz jak Ci minął dzień. Chciałbym więcej. Znacznie więcej... I boję się jak zareagujesz. Nie waż się uciekać! Wiem, że znamy się od niedawna, ale czas nie ma tu nic do rzeczy.
Jeśli nie czujesz tego co ja, to mi o tym powiedz. Zrozumiem. Będzie mi przykro, ale... Wolałbym, abyś napisał, że ja także nie jestem Ci obojętny. A jeśli tak nie jest, to nie skreślaj mnie jeszcze, daj szansę. Udowodnię Ci, że jestem godny zaufania, a moje uczucia są szczere.
Wypełniasz pustkę, którą w sobie noszę. Myśląc o Tobie, czuję się szczęśliwy.
Koniecznie napisz do mnie po szkole. Będę czekać choćby do rana.
Twój
BlueMoon”
BlueMoon... Zaskoczyłeś mnie...
Przesuwam opuszkami po klawiaturze komputera. Co mam odpowiedzieć? Że czuję to samo, ale nie mam śmiałości, by komplikować mu życie jeszcze bardziej? W chwili, w której dowie się, że jeżdżę na wózku inwalidzkim, poczuje się oszukany. Będzie udawać, że jest ponad to, ale jego zapewnienia, choć szczere i płynące z głębi serca, dotyczą kogoś innego. Zdrowego. Wyidealizowana wersja mnie samego nie ma szans z rzeczywistością... Nigdy go nie okłamałem, ale jestem realistą... Gdy zadomowi się w nowym miejscu, zrozumie, że nic do mnie nie czuje.
- Jeszcze nie jesteś gotowy? Wiesz która godzina?
- Przepraszam, mamo. Daj mi pięć minut i wychodzimy – wołam za ciemną blondynką, która na chwilę wparowała do mojego królestwa.
- Trzy minuty i masz być w samochodzie! - odpowiada, stukając obcasami po parkiecie.
Jest zdenerwowana, bo dziś ważny dzień. Przedstawia swój projekt przed szefem oraz zaproszonymi gośćmi. Po raz trzeci zmieniła bluzkę. Tym razem na turkusową. Podkreśla ona jej delikatną cerę oraz błękitne oczy, które po niej odziedziczyłem.
- Pięknie wyglądasz – uśmiecham się do niej, obserwując jak poprawia makijaż i zapina zegarek na szczupłym nadgarstku.
- Dziękuję – jest nieco zmieszana. Nie przepada za komplementami. Kojarzą się jej z moim ojcem, za którym nadal tęskni, a ja jestem do niego bardzo podobny.
Od rozstania rodziców minęły niecałe dwa lata. Dla mamy to nadal świeża rana. Nie pozbierała się po rozwodzie. Czasami słyszę jak dzwoni do swojej przyjaciółki. Ich rozmowy często kończą się łzami. Jest jej ciężko. To moja wina. Zamartwia się o to jak sobie poradzę. Chciałbym jej udowodnić, że jestem już dorosły. Zawsze lubiłem wyzwania. Pogodziłem się z losem i nie mam żalu. Widać tak musiało być.
Nie mogę jej pomóc przy wielu rzeczach i tylko to mnie boli. Chciałbym ją odciążyć. Lepiej zająć się domem, zrobić zakupy. Czasami wydaje mi się, że żyjemy w dwóch różnych światach. Ona na górze, a ja na dole. Zachowujemy się jak współlokatorzy, którzy traktują sąsiada z dystansem.
Wstyd się przyznać, ale ani razu nie byłem na piętrze. Znajduje się tam jej sypialnia, gabinet oraz pokój gościnny. Salon na dole został przerobiony na mój pokój, abym mógł się swobodniej poruszać. Mama często żartuje, że mam za dobrze. Najwspanialszy widok z okna oraz blisko do kuchni. Lubię być z nią w kuchni, obserwować jak gotuje obiad. Jest wtedy wesoła i uśmiechnięta. Są jednak chwile, gdy nie potrafi ukryć emocji. Bez najmniejszego trudu odczytuję z jej twarzy zatroskanie, zmęczenie... Przysiągłbym, że czasami mnie nienawidzi. Ale nie dziś. Potrzebuje mojego wsparcia, a ja jej go udzielę. Z naszej dwójki, to ona wymaga opieki, nie ja.
- Pamiętaj, że po szkole idziesz na basen. Naomi ma dziś egzamin, więc może się trochę spóźnić. Odwiezie cię potem do domu. Ja wrócę późno ze względu na bankiet, więc nie czekaj na mnie.
- Baw się dobrze – całuję ją w policzek i macham na pożegnanie, czekając aż odjedzie. Jest szaro i zimno. Niechętnie kieruję się w stronę budynku. Moi prześladowcy zażyczyli sobie, abym odrobił za nich dodatkowe zadania. Nasz matematyk różnymi sposobami próbuje zachęcić ich do nauki, lecz jego wysiłki spełzają na niczym, a ja nie ukończyłem jeszcze wszystkich zestawów. Każdy z członków drużyny dostał inne, co w sumie daje około 300 przykładów.
- Nowy! Co to ma być?! Gdzie odpowiedzi?! - Donovan wyrywa mi kartki z obliczeniami.
- Może sam spróbujesz? - szydzę z niego, odkładając długopis.
- Milcz, bo oderwiesz! - uderza mnie w głowę.
- Tylko na to cię stać? Tracisz mój czas – wskazuję na arkusze, które mi zabrał.
- Oddaj mu je. Jeśli ich nie skończy, mamy przerąbane – wtrąca się Ben.
Wracam do pracy, ponaglany przez ich złowrogie spojrzenia. Nie przerywam nawet w trakcie historii. Łysol streszcza nam właśnie wczorajszą kłótnię z żoną, która miała miejsce w czasie kolacji.
- Tłumaczyłem jej wiele razy, ale ona nie rozumie. Zapraszanie jej matki, by spędziła z nami aż dwa tygodnie, nie jest najlepszym pomysłem. Powinna była zapytać mnie o zdanie. Zamiast tego sama podjęła decyzję. Przecież to ja jestem głową rodziny. To do mnie powinna należeć ostateczna decyzja! - podnieca się, błyszcząc na prawo i lewo spoconym czołem.
W tej samej chwili jeden z klasowych osiłków trafia mnie w tył głowy papierową kulką.
- Pośpiesz się – syczy wściekły. Łatwo mu powiedzieć. Nie mogę podać samych odpowiedzi. Muszę rozpisać wszystkie działania, a to trwa wieki.
- Kai, co ty tam robisz? Notujesz moje złote myśli? Nie musisz. Twoje szanse na małżeństwo są doprawdy znikome – większość obecnych wybucha śmiechem. No tak, zapomniałem, że jako inwalida już zawsze będę sam... Nie przerywam pracy i nie odpowiadam na jego zaczepkę. - Kai, mówię do ciebie. Chcę wiedzieć co kombinujesz.
- Odrabiam matematykę, panie profesorze – wtajemniczam go.
- Teraz? Na moich zajęciach?! Jesteś bezczelny! Pokaż mi to! - zrywa się ze swojego krzesła i zabiera obliczenia. - Miałeś chyba dość czasu, by odrobić lekcje w domu, prawda? Dostaniesz za to uwagę. Zgłoszę to także waszemu nauczycielowi matematyki – odgraża się.
- Zadania nie są moje. Pomagam kolegom – staram się bronić, chociaż wiem, że na niewiele się to zda.
- Kolegom? To tym gorzej! Nie wolno odrabiać pracy domowej za innych. To oszustwo! Zostaniesz za to zawieszony w prawach ucznia! Przez kolejnych pięć dni masz zakaz pokazywania się w szkole. Niech twoja matka skontaktuje się z...
- Panie profesorze, proszę tego nie robić – Ben nieoczekiwanie staje w mojej obronie.
- Bronisz go? Ty również chcesz zostać zawieszony? - Łysol nie może wyjść z podziwu. Ostatecznie samce alfa zawsze trzymają się razem.
- Jeśli nie zaliczymy matematyki, nie będziemy mogli brać udziału w turnieju – tłumaczy mu kapitan. - Dyrektor zaostrzył regulamin. Sam pan wie jakie to dla nas ważne.
- Rzeczywiście, zapomniałem o tym – Hall wraca do biurka i otwiera dziennik. - Zaraz sprawdzę jak sobie radzicie – mruczy cicho pod nosem, przeglądając ich kiepskie oceny. - Jest gorzej niż myślałem! - wścieka się. Jak tak dalej pójdzie, wykluczą was z turnieju! Jak mogliście do tego dopuścić?! - rzuca dziennikiem o ławkę.
- Profesorze, proszę się nie denerwować. Przedsięwzięliśmy odpowiednie środki – Donovan zerka w moim kierunku – więc będzie dobrze.
- Liczysz na to, że jeśli on odrobi za was zadania, to rozwiąże problem?! A jak zamierzacie zdać test?! Zwiążecie matematyka i każecie inwalidzie podać dobre odpowiedzi?! - traci nad sobą panowanie. Jest mocno czerwony na twarzy. Do pełni szczęścia brakuje pary, lecącej z jego uszu...
- Nie zastanawialiśmy się nad tym – przyznaje zawstydzony chłopak, próbując wyczytać co o całej sprawie sądzi reszta kolegów.
- Banda kretynów... Nie można was spuścić z oczu nawet na pięć minut! A ty?! - zgarnia zabrane poprzednio kartki i rzuca na moją ławkę. - Na co czekasz? Pisz! Przecież lekcja kończy się za dziesięć minut.
Staram się jak mogę, ale nawet ja nie rozwiążę pozostałych sześćdziesięciu przykładów w tak krótkim czasie.
- Takie doraźne akcje to za mało. Potrzebujecie pomocy – ponownie sięga po dziennik. - Donovan, Ben, Luke, Nathan, Zack, Patric i Jared. Począwszy od dzisiaj, będziecie zostawać po lekcjach, a nasz mały geniusz przygotuje was do testów, jasne?
- Nie potrzebuję jego pomocy. Nie należę do drużyny – rozpoznaję głos Jadera za swoimi plecami.
- Może i nie grasz w koszykówkę, ale bierzesz udział w zimowych zawodach międzyszkolnych i będziesz nas reprezentować. Jeśli twoje stopnie nie ulegną poprawie, zostaniesz skreślony z listy!
- Nie dbam o to – jego zuchwałość jest godna podziwu. Niestety, w tym wypadku trafiła kosa na kamień.
- To zadbasz. Codziennie po szkole. I bez dyskusji! - Hall uderza pięścią w stół, przypieczętowując ich los.
- Chyba o czymś pan zapomniał – spoglądam w oczy rozsierdzonego nosorożca.
- Niby o czym? Jest jeszcze ktoś? - zerka do dziennika, by upewnić się, że nikogo nie przeoczył.
- Zapomniał pan zapytać mnie o zdanie. Nie będę ich uczyć – w sali zrobiło się tak cicho, że nie słychać nawet oddechów. Dłonie mi się trzęsą, a serce boleśnie się rwie w klatce piersiowej, zupełnie jakbym uwięził tam drapieżnego ptaka, który za wszelką cenę chce się wydostać.
- Coś ty powiedział?!
- Nie będę ich uczył – powtarzam głośniej.
- Nie będziesz... Ty?! Jak śmiesz! Od tego turnieju zależy reputacja szkoły, a ty...! Jesteś najbardziej krnąbrnym i pyskatym smarkaczem, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia! Zrobisz co ci każę, bo jak nie, to każdą wolną chwilę spędzisz na pisaniu wypracowań! Sprawię, że będziesz powtarzać rok i gnić w tej ławce do śmierci! Już teraz jesteś do tyłu, prawda? Więc weź się do roboty i ani słowa więcej! A jeśli któryś z nich obleje... Nie życzę nikomu, by znalazł się wtedy w twojej skórze, zrozumiano?! - wiem, że nie grozi mi bezpodstawnie. Obleje mnie i zmieni życie w prawdziwe piekło. Nie dbam o to, ale mama... I bez tego ma dosyć zmartwień...
- Jak słońce – szepczę, poddając się.
- Nie słyszałem, co mówiłeś?
- Że zrobię to, co pan każe!
- Ja nie każę, a proszę, prawda? - odpowiada mu cisza. Nikt nie śmie się odezwać. - Donovan! - wywołuje jednego ze swoich ulubieńców.
- Tak? - brzmi jakby był przestraszoną myszką, a nie rosłym nastolatkiem.
- Kazałem mu to zrobić, czy poprosiłem?
- Pan profesor... poprosił.
- No właśnie, poprosiłem. A co Kai odpowiedział?
- Zgodził się.
- Dokładnie – przerywa mu dzwonek. - Dzisiaj po lekcjach. Możecie korzystać z tej sali. Jutro liczę na jakieś postępy! - zabiera dziennik, rzuca mi jeszcze jedno nienawistne spojrzenie i wychodzi, zostawiając nas samych sobie.
- Widzisz, co narobiłeś?! - chłopaki z drużyny od razu się na mnie rzucają! - Przez ciebie będziemy musieli zostawać po zajęciach! Masz przesrane! Zapamiętaj to sobie! - szarpią mnie za ubrania, po czym wychodzą z sali, by uganiać się za dziewczynami.
Przykładam rękę do klatki piersiowej, by jakoś się uspokoić. Z dnia na dzień jest coraz gorzej... Nie wyobrażam sobie jak mam im w czymkolwiek pomóc? Są niewyuczalni i zabiją mnie przy pierwszej okazji... Cholerny Łysol! Gdybym nie był przykuty do tego wózka...
Po ostatniej lekcji cierpliwie czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Zgodnie ze słowami wychowawcy, już dzisiaj powinienem posłużyć się czarami i wlać wiedzę w te zakute łby. Okazuje się jednak, że Hall zapomniał o tym, że na dziś przypada dodatkowy trening, więc udaję się do biblioteki i w pośpiechu kończę resztę obliczeń.
O 17:00 jadę do połączonego ze szkołą centrum sportowego. Nie mam na to ochoty ale rehabilitacja jest ważna. W szatni nikogo nie ma, więc bez większego skrępowania przebieram się w piankę. Dzięki niej udaje mi się ukryć wszystkie blizny.
Basen nie jest popularnym miejscem. Przychodzi tu niewiele osób, zwłaszcza gdy jest tak zimno. Ratownik nie zwraca na mnie większej uwagi. Wie, że sobie poradzę. Podjeżdżam wózkiem jak najbliżej krawędzi i niepewnie staję na nogach. Nie są sparaliżowane, jak większości się wydaje. To przez kręgosłup nie mogę się normalnie poruszać. Ucisk na nerwy sprawia, że ból jest nie do wytrzymania. Mój lekarz uważa, że i tak miałem sporo szczęścia. Jeszcze kilka centymetrów i byłbym zdany na silne środki przeciwbólowe oraz tygodnie spędzone na specjalnym wyciągu. Staram się o tym nie myśleć. Wskakuję do chłodnej wody.
Lubię pływać. Wyciszam się i zrelaksuję. Przynosi to także ulgę mięśniom. Gdyby nie to, że nie wolno mi ich nadwyrężać, mógłbym tu przychodzić codziennie. Niedługo powinna pojawić się moja rehabilitantka, Naomi która pilnie nadzoruje postępy. Zwykle nie pozwala mi na zbyt wiele. Czego oczy nie widzą... Przepływam kolejne długości, ciesząc się jak dziecko.
Zbyt skoncentrowany na sobie, nie zauważam nieproszonego towarzystwa. Nathan i Luck wskakują do wody.
- Zobaczcie kogo my tu mamy? Czy to nie Nowy? - podpływają do mnie, odgradzając możliwość ucieczki.
- Nasz profesor... Dbasz o formę przed jutrzejszymi zajęciami? Pomogę ci - łapie za piankę i brutalnie wpycha mnie pod wodę.
- Zostawcie go - Jared próbuje go powstrzymać, ale on najwyraźniej ma to gdzieś.
- Jak będzie, palancie? Przygotujesz nas do egzaminów, czy mamy ci wyjaśnić co się stanie, jeśli nawalisz? - popycha mnie w kierunku Luca. Zabawa trwa w najlepsze, a ja znowu ląduję pod wodą.
- Nie utop naszej maskotki – śmieje się Zac, odciągając Jareda w stronę szatni.
- Daj spokój, to tylko żarty – kapitan poklepuje brązowookiego po plecach i każe innym puścić mnie wolno. - Chodźcie chłopaki. Po treningu jestem głodny jak wilk. Co powiesz na hamburgera, Jared? Pokażemy ci najlepsze miejsce – wychodzą z basenu i kierują się w stronę szatni. Jestem uratowany... Podpływam do drabinki, by chwilę odpocząć.
- Myślałeś, że to już koniec? - spoglądam w górę. Sylwetka Bena rzuca na wodę paskudny cień. Celowo pochyla się w moją stronę i wyciąga z basenu metalowe szczebelki, abym nie mógł się wydostać. - Pływaj sobie do woli – macha mi na pożegnanie, śmiejąc się perfidnie.
O tej porze nikogo tu nie ma. Ratownik poszedł przetrzeć podłogę w szatni. Tak naprawdę wykorzystuje to jako pretekst, by obserwować ćwiczące kobiety, które przyszły na areobik. Nie pomoże mi. Nie dam rady podciągnąć się do góry, nawet gdybym chciał. Załatwili mnie na dobre.
Mijają długie minuty. Im dłużej unoszę się na powierzchni, tym bardziej zaczynają mnie boleć plecy. Jeśli Naomi szybko mnie stąd nie wyciągnie, utopię się...
- Kai! - krzyk mojej rehabilitantki odbija się echem od wyłożonych kafelkami ścian. Nie czeka na moją odpowiedź. Od razu wskakuje do wody i pomaga mi utrzymać się na powierzchni. - Słabo ci? Dlaczego nikogo nie zawołałeś?! - dopiero teraz zauważa brak drabinki.
- Nie wydostaniemy się stąd – informuję ją.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Jakoś nas stąd wyciągnę! - łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Jeśli mnie puści, pójdę na dno. Nie mam już siły, by dryfować na powierzchni. - Halo! Gdzie pan jest?! Panie Willson! Niech mi pan pomoże! - liczy na cud, wołając i wołając.
- Proszę pani... !Wszystko w porządku? - odpowiada jej jakiś głos.
- Zawołaj ratownika! Niech tu przyjdzie, bo on się utopi! - prosi spanikowana.
- Proszę mnie chwycić za rękę – nakazuje jej nieznajomy.
- Nie mogę go puścić. Kręgosłup bardzo go boli.
- To niech mi pani poda jego rękę. Wyciągnę go – proponuje.
- Kai, złap go za rękę - z całych sił staram się skoncentrować na jej słowach, ale jestem taki zmęczony... Nieznajomy zachęca mnie, abym go dotknął... Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że pomoc niesie nam nie kto inny, lecz jeden z bandy łajdaków, Jared. To chyba jakiś żart. Najpierw pozbawił mnie możliwości opuszczenia basenu, a teraz chce, abym mu zaufał? Chyba oszalał! Cofam się bliżej Naomi.
- Kai, co robisz?! - dziewczyna stara się zrozumieć sytuację.
- On nam nie pomoże. Szybciej popatrzy jak tu giniemy!
- Nie wygłupiaj się, idioto! To nie miejsce i czas na coś takiego! - chyba jest obrażony, że mam o nim nie najlepsze zdanie. Sam sobie na to zapracował.
- Kai, błagam cię! - robi mi się jej żal. Nie zasłużyła na to, aby iść ze mną na dno... W przyszłym roku kończy studia i wychodzi za mąż.
Jared pewnie splata nasze palce. Jest zaskakująco silny, skoro bez problemu udaje mu się wyciągnąć mnie z wody. Pomaga także Naomi. Zimno mi i niedobrze. Kładę się na boku, co przynosi mi chwilową ulgę. Moja rehabilitantka okrywa mnie ręcznikiem i zaczyna energicznie wycierać.
- Zadzwonię po twoją mamę!
- Nie! - powstrzymuję ją. - Ma dziś ważne spotkanie.
- Ale...
- Nic mi nie jest – podpieram się na rękach, dzięki czemu udaje mi się usiąść.
- Zawiozę cię na pogotowie. Podadzą ci coś przeciwbólowego.
- Nie chcę. Wytrzymam – zaciskam zęby. Nie pozwolę, by Jared odczuł satysfakcję z powodu tego, co mi zrobili.
- Kai, pozwól sobie pomóc.
- Poradzę sobie.
- Właśnie widzę – Naomi usiłuje mnie podtrzymać, abym mógł stanąć na nogach, ale jestem dla niej za ciężki. Ostatecznie jest tylko drobną Azjatką.
- Ja ci pomogę – ciemnowłosy owija mnie swoim ramieniem w pasie i pomaga usiąść na wózku.
- Nie dotykaj mnie! - wyrywam mu się.
- To nie moja wina, jasne?! Myślisz, że czemu tu wróciłem?!
- Nie wiem. Może po to, by zrobić zdjęcia dla kolegów...
- O czym wy mówicie, chłopcy? - rehabilitantka spogląda raz na mnie, raz na niego.
- O niczym. Nie zwracaj na niego uwagi – uśmiecham się nieszczerze.
- Pomogę ci się przebrać i wracamy do domu – otula się szczelnie ręcznikiem, bo cała dygocze. W ramach oszczędności ogrzewanie zostało ustawione na minimum.
- Ja mu pomogę – mój prześladowca kieruje się za mną do szatni.
- Idź sobie, niczego od ciebie nie chcę! - irytuję się, gdy zostajemy sami.
- Zawsze jesteś taki uparty? - odpowiada pytaniem na moje pytanie.
- Możesz przekazać kolegom, że nic nikomu nie powiem.
- To nie są moi koledzy.
- Jasne... - drwię, sięgając do zamka błyskawicznego. Unoszę ręce do góry, lecz tylko pogarszam sytuację. Boli tak bardzo, że z trudem oddycham.
- Ja to zrobię – rzuca mi ręcznik na kolana i odpina piankę.
- Powiedziałem, nie dotykaj! - jednak jest już za późno. Jared nie zwraca uwagi na moje protesty. Ściąga ze mnie górną część i przez chwilę wpatruje się w blizny po pożarze samochodu, które zdobią moją klatkę piersiową. Chociaż udaje, że go to nie rusza, dobrze wiem co sobie myśli. Lewe ramię aż do łokcia, brzuch... Są wszędzie. Do tego pocięte plecy po poprzedniej operacji kręgosłupa. Ledwo uszedłem z życiem, ale co on może o tym wiedzieć? Wpatruje się w moje oczy, pomagając włożyć bluzę.
- Teraz dół – kładzie mi rękę na udzie, lecz natychmiast ją odtrącam.
- Odczep się!
- Jeśli się im nie postawisz, będzie tylko gorzej.
- Serio? A jak myślisz, dlaczego już teraz nie mogą na mnie patrzeć?
- To się musi skończyć.
- Dzięki, za te cenne rady, ale możesz je sobie wsadzić głęboko w tyłek, gdzie jest ich miejsce. A teraz spadaj! - odwracam się do niego plecami i niezdarnie kończę ubieranie się.
Zabieram swoje rzeczy. Gdy chcę opuścić szatnię, powstrzymuje mnie, zagradzając przejście.
- Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie porozmawiamy.
- Nie mamy o czym. Możesz uznać ten dzień za udany. Odrobię za ciebie zadania, przygotuję do testu, a nawet zaliczę szpital, by było wam wesoło.
- Kai...
- Zejdź mi z drogi. Chcę wrócić do domu.
Naomi czeka na mnie przed wejściem. Nadal jest zdenerwowana. W dłoni ściska telefon. Mam nadzieję, że nie ściągnęła tu mojej mamy.
- Jak się czujesz? - dotyka mojego policzka swoją drobną dłonią.
- Lepiej – kłamię. - Wracamy?
- Pomóc ci wsiąść do auta? - cień znowu się uaktywnia.
- Ile razy mam ci powtarzać, że masz się ode mnie odczepić? Jesteś niedorozwinięty umysłowo, czy głuchy?
- Powinieneś być mi wdzięczny – no tak, wreszcie przechodzimy do sedna.
- Jedźmy już, dobrze? - ignoruję go.
- Jak chcesz – dziewczyna otwiera drzwi od samochodu. W siadam do środka i zapinam pasy. Jared zabawia ją rozmową, pakuje wózek do bagażnika i spogląda w moją stronę z dziwnym wyrazem twarzy. Chyba nie ma granic, których nie przekroczą tacy jak on, by poczuć się panami sytuacji...
Gdy jestem już w domu, od razu biorę leki przeciwbólowe i kładę się do łóżka. Nie mam na nic siły. Spoglądam na laptopa, który leży sobie spokojnie na biurku. Jestem zbyt zmęczony, by po niego sięgnąć. BlueMoon będzie rozczarowany... Pomyśli, że go olałem... Ogarnia mnie bezsilność. Tak prosta rzecz jest poza moim zasięgiem... Po policzkach spływają mi zły. Dlaczego? Przecież ja nigdy nie płaczę... Nie płakałem, gdy obudziłem się w szpitalu, ani kiedy rodzice się rozwiedli. Nawet w chwili, w której lekarz oświadczył, że będę jeździć na wózku. Więc dlaczego właśnie teraz?
Budzę się w środku nocy. Mama okrywa mnie kołdrą. Wreszcie wróciła
- Jak prezentacja? – ściskam ją z wdzięcznością za rękę.
- Dobrze. Naomi nalegała, abym sprawdziła jak się czujesz. Wszystko w porządku?
- Straciłem poczucie czasu i za dużo pływałem – tulę się do niej i pozwalam, by głaskała mnie po włosach.
- Nadal boli?
- Nie, już nie – szukam jej wzroku. Nieznacznie się odsuwa. Znowu widzi we mnie ojca... Wiem, że marzy o tym, by jak najszybciej uciec do siebie. - Podasz mi laptopa?
- Jest środek nocy. Po co ci on? - dziwi się.
- Proszę.
- Tylko nie siedź za długo, bo rano znowu będziesz marudzić, że jesteś niewyspany. Dobranoc – całuje mnie w policzek.
- Dobranoc.
Nowa wiadomość : czwartek, 24 października, godzina 1:36
Do : BlueMoon
Temat : Dziękuję, że jesteś
„Miałem dziś bardzo ciężki dzień. Twoje słowa... Gdyby nie Ty, nie wiem jak bym sobie poradził. Dziękuję. Ja także proszę Cię o szansę. Nie odtrącaj mnie. Zaakceptuj. Pozwól przy sobie być. Każdego dnia zależy mi na Tobie coraz mocniej. Odebrano mi już wszystko, co było dla mnie ważne. Rodzinę, dom, piłkę nożną. Wiem, że Ty także zostaniesz mi odebrany, ale nie dbam o to. Obiecuję, że będę się cieszył wszystkim, co mi dasz. Każdą sekundą, każdym słowem, każdym uśmiechem. Mając Ciebie nie potrzebuję nikogo innego.
Śpij spokojnie. Do jutra.
Twój
LostBoy”