czwartek, 22 listopada 2018

mpreg 50

„Bezsenne Noce


Rozpoczynam nowy dzień znacznie wcześniej niż zwykle. Niewyspany, a jednocześnie bardzo podekscytowany, marzę o mocnej kawie. Eli i ja mamy dziś dość napięty grafik. Będziemy oglądać mieszkanie, którym Króliczek jest zainteresowany. Później szybkie badania kontrolne w szpitalu. I na koniec – nasza pierwsza, oficjalna randka.
Gdy pomyślę, że od tej przełomowej chwili dzielą nas zaledwie godziny, aż cały dygoczę. Wybrałem coś nietypowego, bo zależy mi na tym, by zaskoczyć ukochanego. Pierwszy raz w życiu idę na totalny żywioł. Odrzuciłem lata doświadczeń, których nabyłem w poprzednich związkach. Nie chcę potraktować Eli sztampowo. Jest wyjątkowy. Jednak co ważniejsze – to miłość mojego życia. Zasługuje na to, co najlepsze.
Nie dziwi mnie, że blondyn wstał przede mną. Zdążył już naszkicować kilka nowych projektów, które ocenia krytycznym wzrokiem, rozczesując przy tym swoje wilgotne włosy.
Opuszczam łóżko, by zakraść się bliżej stołu i zerknąć chłopakowi przez ramię. Moje stęsknione ramiona same owijają się wokół jego klatki piersiowej. Uśmiecham się przymilnie. Udaję zainteresowanego jego pracami, choć tak naprawdę…
- Max… - syczy, unosząc na mnie karcące spojrzenie.
- Skarbie, dopiero szósta. Nie masz ochoty poleniuchować jeszcze przez godzinkę? – pytam z nadzieją w głosie. – Chętnie ci potowarzyszę.
- Nie mam czasu na leniuchowanie – wzdycha smętnie.
- Co się dzieje? Źle się czujesz? – przerażony spoglądam w kierunku jego brzucha.
- Nie – Eli szybko rozwiewa moje wątpliwości. – Po prostu muszę lepiej zarządzać czasem, bo inaczej pan Robinson znowu będzie miał pretensje.
- Niech tylko spróbuje… - odgrażam się. – Nie pozwolę, by cię denerwował – cmokam policzek fiołkowookiego i szybko się odsuwam, by go już nie drażnić. Mając go na wyciągnięcie ręki, tak trudno jest się powstrzymać.
- Właśnie dlatego nie będziesz się wtrącać w nie swoje sprawy. – Ton Eli nie pozostawia mi pola do manewru. Ma rację. Ja również nie chciałbym, by ktoś z zewnątrz ingerował w moją pracę.
- Udam, że tego nie słyszałem – markotnieję na samą myśl, jak długą drogę będę musiał pokonać, by zdobyć jego serce. - To może śniadanie? – szybko zmieniam temat, by jakoś go udobruchać.
- Wolałbym jogurt… - ciężarny czeka na moją reakcję.
Jeszcze jakiś czas temu okazałbym mu swoje niezadowolenie. Mrożony jogurt z pewnością można by zastąpić czymś znacznie zdrowszym i pożywnym, ale…
- W takim razie będzie jogurt – ponawiam mój uśmiech. Jestem gotowy na wszystko, by sprawić mu przyjemność.
Podczas gdy Króliczek spędza poranek plotkując z moją mamą, która potrzebuje „fachowej porady” w kwestii zakupu nowej garsonki, ojcu udziela lekkie zdenerwowanie. Za każdym razem, gdy lekarze kręcą się wokół jego wnuka, Peter Ford gotowy jest spieszyć mu na ratunek.
- Mam dziś sporo na głowie i nie będę mógł ci towarzyszyć – zwraca się do Eli pełnym wyrzutów sumienia głosem. Jest tak przejęty, że ulubiony dział sportowy porannej gazety czyta do góry nogami.
- Nic nie szkodzi, proszę pana. Poradzimy sobie. – Króliczek z czułością obejmuje nasze maleństwo. Uśmiecha się przy tym tak pięknie, że nie potrafię odwrócić od niego wzroku.
- A gdybyśmy tak zadzwonili do twojej lekarki i poprosili o przełożenie wizyty na inny termin? – niedźwiedź kontynuuje swój dziki lament, nie zwracając uwagi na moją posępną minę.
- Nie będziemy niczego przekładać – warczę, dając ojcu do zrozumienia, że jego zdanie w tej kwestii nie ma racji bytu.
- Martwię się o ciebie, mój drogi. Humory Maxwella świętego wyprowadziłyby z równowagi… – Przyszły dziadek traktuje mnie jak powietrze i bez przerwy dolewa oliwy do ognia. – Nie wspiera cię, w niczym nie pomaga…
- Tato! Nie wydaje ci się, że powiedziałeś już wystarczająco dużo?! – Próbuję przetrawić gorzką pigułkę, na którą składa się poczucie winy, wstyd oraz złość i rozgoryczenie. – Dlaczego robisz wszystko, by zdyskredytować mnie w jego oczach?!
- Synku, nie unoś się tak – mama w końcu wkracza do akcji, traktując mnie przy tym jak krnąbrnego jedynaka. – Tata nie ma nic złego na myśli. Martwimy się, czy podczas badań zachowasz się odpowiednio…
Następuje znacząca pauza. Rodzice wgapiają się we mnie czekając aż urośnie mi druga głowa. Po części ich rozumiem. Eli nie chce poznać płci naszego dziecka, a ja uszanuję jego decyzję.
- Skoro już koniecznie musicie wtrącać się w nasze sprawy, to razem z Eli uzgodniliśmy, że poczekamy aż dziecko się urodzi, prawda? – Oddycham spokojnie i głęboko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi.
- Tak – mój Króliczek nagradza mnie przelotnym uśmiechem.
- W razie czego powinniśmy wrócić do domu około szóstej. – Tata zaciska swoje dłonie, dając mi tym samym do zrozumienia, że jeśli skrzywdzę Eli, będę mieć poważne kłopoty.
- My wrócimy późno. Nie czekajcie na nas – rzucam od niechcenia.
- Późno? – Ojciec ze sporym zdziwieniem powtarza po mnie to słowo. – Dlaczego? W szpitalu spędzicie najwyżej godzinę.
- Mamy swoje plany – odpowiadam pewnym siebie tonem.
- Eli? – Tata koniecznie chce pociągnąć go za język. Chłopak unosi wzrok najpierw na mnie, a potem na niedźwiedzia.
- Mnie proszę nie pytać. Tylko Max zna szczegóły. – Osiemnastolatek nie lubi, gdy rodzice skupiają na nim całą swoją uwagę. Jego spuszczony wzrok i nieśmiałość sugerują, iż bliscy rzadko poświęcali mu czas. Pozostawiony samemu sobie nie do końca rozumie zasady panujące w naszej rodzinie i nie próbuje tego zmienić. Jest milczący. Owszem, doradza mamie, jeśli ta prosi go o pomoc. Za to do głowy mu nie przyszło, że sytuacja mogłaby się odwrócić. Nigdy nie słyszałem, by sam z siebie o czymś jej opowiedział. Trzyma wszystkich na dystans. To się musi zmienić.
- Dowiesz się w swoim czasie – zwracam się pieszczotliwie do ukochanego.
Po śniadaniu Eli wraca do rysowania. Dopiero koło południa zaczyna szykować się do wyjścia. Uważnie przegląda jakieś dokumenty oraz wyniki badań, które najwyraźniej zamierza ze sobą zabrać. Przebiera się także w prosty, biały T-shitr i ciemne, jeansowe szorty. Jeśli zestawimy to z wysoko upiętymi włosami, prezentuje się naprawdę pięknie. Proste rzeczy nadają mu elegancji. Choć nie są luźne, po Eli praktycznie nie widać ciąży, a to już prawie piąty miesiąc.
Oglądanie mieszkania, którego i tak nie pozwolę mu wynająć, to zbędna strata czasu. Mimo to powstrzymuję się od jakichkolwiek komentarzy i zawożę Eli pod wskazany adres. Chłopak wysiada z samochodu i od razu zaczyna wachlować się trzymanymi w ręku dokumentami. Nic dziwnego. Dzisiejszy dzień jest dość gorący, jak na końcówkę lipca przystało. Klimatyzacja w mercedesie jest zbawienna. Mam więc szczerą nadzieję, że nie zrobi mu się słabo przez tą wycieczkę. Dość, że stresuje się badaniami.
Zaparkowałem przed czteropiętrowym blokiem, który znajduje się na obrzeżach miasteczka. Nigdy wcześniej tu nie byłem, więc z ciekawością rozglądam się po okolicy.
- Nic specjalnego – rozprawiam sam ze sobą. Dodałbym więcej, na przykład o tym, że brakuje chodników, do przystanku jest daleko, a sam budynek to jakiś dawno zapomniany relikt, lecz nie chcę epatować negatywnym nastawieniem. Zobaczymy jak to wszystko wygląda od środka.
Króliczek sprawdza numer mieszkania, po czym odważnie kieruje się w stronę klatki schodowej.
- Które piętro? – pytam, zawczasu przewidując odpowiedź. Drzwi od windy zaklejone są taśmą z napisem „awaria”, co upewnia mnie w przewidywaniu, że wdrapiemy się na samą górę.
- Poczekaj tu na mnie – Eli uśmiecha się cierpko, po czym próbuje zlokalizować schody.
- Idę z tobą.
Po pierwsze, nie ma opcji, abym zostawił go samego w tym opustoszałym budynku, który wygląda jak porzucony wieki temu. Licho nie śpi. Wolę mieć moje maleństwo na oku. A po drugie… Strach pomyśleć jak wygląda samo mieszkanie.
- Zarządca napisał mi smsa, że trochę się spóźni. Zachęca, abyśmy sami wszystko obejrzeli. Zostawił klucz pod wycieraczką.
- Serio? – kpię, nie dając tego po sobie poznać. Najchętniej wziąłbym na ręce tego uparciucha i zaniósł go z powrotem do samochodu. Nie wyobrażam sobie jak on planuje pokonywać taką trasę dźwigając wózek z niemowlakiem. Nic jednak nie mówię. Intuicja każe mi mieć się na baczności, a ona nigdy się nie myli.
Po około piętnastu minutach udaje się nam odszukać lokal numer dwadzieścia siedem. Schylam się po klucz, a następnie umieszczam go w zamku, wolno przekręcając. Biorę przy tym głęboki wdech, który z pewnością będzie mi bardzo potrzebny. Irytujący dźwięk skrzypiących zawiasów odbija się echem po niewielkim korytarzu, na którym znajdują się trzy inne mieszkania.
Wchodzimy do środka.
W pierwszej chwili doznaję szoku, widząc obdrapane ściany oraz zniszczoną podłogę. W kącie po prawej stronie urządzono aneks kuchenny, choć wszystko wskazuje na to, że pierwotnie jej tu nie było. Dwa duże okna sprawiają wrażenie, jakby zaraz miały wypaść. Jest też łazienka, do której boję się zajrzeć.
- Wychodzimy! – decyduję, cofając się w stronę wyjścia. Eli nie zgadza się z moją decyzją. Piorunuje mnie wzrokiem, po czym kontynuuje „zwiedzanie”. Nasz horror trwa w najlepsze, gdy przechodzimy do nieco mniejszego, lecz równie upiornego pomieszczenia, zwanego szumnie „główną sypialnią”.
- Jest znacznie większe niż moje poprzednie mieszkanie. W dodatku ma balkon – nastolatek cieszy się jak dziecko, próbując odblokować klamkę, by wpuścić do środka nieco świeżego powietrza.
- Nie! – powstrzymuję go, łapiąc za rękę. – Skąd pewność, że nie zawali się pod twoim ciężarem?
- Max… - blondyn z niedowierzaniem kręci głową.
- To niebezpieczne! – strofuję go, zatrzaskując mu drzwi przed nosem. – Najpierw sam sprawdzę – zagradzam mu drogę, by móc ocenić to budowlane dzieło sztuki.
- I jak? Mogę już zobaczyć? – Eli opiera dłonie na biodrach, czekając cierpliwie na dalszy rozwój wypadków.
- Wolałbym nie… W kącie leży zdechły ptak – rozciągam ramiona, by nie miał jak mnie wyminąć. – I widok jest beznadziejny – dodaję po chwili.
- Za taką cenę nie można spodziewać się luksusów.
Podejście Króliczka do spraw mieszkaniowych jeszcze długo będzie mi się śniło po nocach. Jak on może pleść takie bzdury?! To mieszkanie nadaje się co najwyżej do rozbiórki. Nie ma mowy, abym pozwolił mu tu zostać!
- Proszę, chodźmy już. – Czuję, że całe moje ciało pokrywa się wysypką ze stresu, który właśnie przeżywam.
- Nie jesteś zachwycony, wiem. Jednak ja… - oczy mojego ukochanego rozbłyskają milionami iskierek – dostrzegam tu spory potencjał.
- Skarbie… – Z mojego gardła wydobywa się jęk frustracji. Ze wszystkich sił staram się zapanować nad emocjami. Nie chcę się kłócić. Wytrzymam jeszcze chwilę, a potem go przytulę i zapomnę, że kiedykolwiek tu byliśmy.  
- Tu urządziłbym pokój dla maleństwa. Ustawiłbym mebelki i łóżeczko.
- Tu? – Ponownie rozglądam się po mocno zniszczonych wnętrzach.
- Wystarczy pomalować ściany. To nic trudnego – niezmordowany Eli dalej snuje swoje utopijne wizje.
- Zapomniałeś dodać, że najpierw trzeba by było zburzyć ten budynek i postawić nowy – dodaję zgryźliwie.
- Mieszkałem już w gorszych warunkach i świetnie sobie radziłem.
- Wolę o tym nie myśleć. – Zaciskam dłonie w pięści z bezradności. Nie wierzę, że mogłoby być gorzej.
- To miejsce ma swój potencjał. Wystarczy go wykorzystać. – Eli nie unosi wzroku znad dokumentów. Podejrzewam, że to umowa najmu, którą ktoś zostawił na parapecie.
- Króliczku, tu nawet nie ma mebli. –  Nie chcę go urazić, ale udawać, że jest super  też nie będę.
- Meble dla dziecka zamówiłem dawno temu. Wkrótce powinny być gotowe.
- Nie mówimy o dziecku, a o tobie! Gdzie chcesz spać? Na podłodze?! – Bycie spokojnym i opanowanym przerasta moje możliwości. Dopada mnie silna niemoc i gniew. Powstrzymuję się, by nie rzucić się na Eli. Chcę go schować w swoich ramionach i chronić przed całym złem tego świata. W najśmielszych snach nie przypuszczałem, że on na serio weźmie pod uwagę przeprowadzkę w tak ohydne miejsce!
- Max… - chłopak spogląda na mnie zmęczonym wzrokiem. – Mówiłem ci wiele razy, że ta decyzja nie należy do ciebie, lecz do mnie. Nie musisz się martwić. Potrafię o siebie zadbać. W najgorszym wypadku kupię dmuchany materac i po kłopocie.
- Skarbie… Nie będę brać twoich słów na poważnie. Jesteś w ciąży i podejrzewam, że to z tego powodu chwilowo nie potrafisz spojrzeć na wszystko obiektywnie. Nie będzie żadnej przeprowadzki, zwłaszcza tutaj. Czy wyrażam się jasno?
- Nie możesz mi mówić, co mam robić!
- Nosisz moje dziecko!
- Ale nie jestem twoją własnością! Sam będę o sobie decydować! – odcina mi się.
Po części go rozumiem. Równie dobrze mógłby zacząć stawiać mi warunki finansowe, na które musiałbym przystać. Tymczasem on okazał się pracowity i zaradny. Kosztuje go to wiele trudu, ale nigdy nie narzeka. Dom moich rodziców jest za mały, by wychowywać w nim dziecko. Eli doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Poza tym nie chce obciążać ich swoimi problemami. Jednak za żadne skarby świata nie pozwolę mu na to szaleństwo!
- Króliczku, nie kłóćmy się – podchodzę do ukochanego i ściśle go obejmuję.
- Puść! – fiołkowooki nie jest w nastroju na takie rzeczy.
- Zaufaj mi. Obiecuję, że wszystkim się zajmę. Zaopiekuję się tobą i dzidziusiem – całuję go w czubek głowy, co pozwala mi odzyskać równowagę. – Nie pozwólmy, by takie drobiazgi psuły nam dzień – mruczę w jego włosy. – W porządku? – czekam na reakcję ukochanego.
- Tak – szepcze bez entuzjazmu.
Milczę, gdy Eli ponownie zaczyna oglądać mieszkanie. Wyciąga jakąś kartkę i tworzy szybki szkic. Chowa także egzemplarz umowy do swojej torby. Mam ochotę porwać go w drobny mak, a następnie odjechać stąd z piskiem opon.
- Przedstawiciel z biura nieruchomości powiedział, że daje mi kilka dni na podjęcie decyzji. Muszę to na spokojnie przemyśleć.
- Tu nie ma nad czym myśleć. Nie pozwolę, abyś wprowadził się do tej zaniedbanej nory bez mebli i windy, jasne? – twardo wyznaczam granicę, by jak najszybciej ukrócić te niedorzeczności.
- Powtarzam, że ta decyzja należy do mnie, a nie do ciebie. Prosiłem jedynie o to, abyś mnie tu przywiózł. Nie potrzebuję twoich złotych rad. Jestem dorosły i sam zdecyduję, co jest najlepsze dla mnie i dla mojego dziecka. – Jego zimny ton brzmi wyjątkowo sztucznie. Nie przekonał nim ani mnie, ani siebie.
- Naszego dziecka – poprawiam go automatycznie, - Nie wyrzucaj mnie poza nawias naszej małej rodziny.
- Nie jesteśmy rodziną.
- Ale będziemy. Zapewniam cię, że nią będziemy. – Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, za którym zmuszony jestem schować moje prawdziwe pragnienia. Gdybym powiedział, że marzę o ślubie i wspólnym życiu, Eli uciekłby ode mnie z krzykiem. Jego przypadek jest szczególny, a siła dość iluzoryczna. Pewnego dnia zda sobie sprawę, że potrzebuje prawdziwego wsparcia. Będę na niego czekał z szeroko otwartymi ramionami. – Chodź, pora się zbierać, bo spóźnimy się do szpitala.  
Wizyta kontrolna w szpitalu przebiega bez żadnych komplikacji. Lekarka Eli wita nas uśmiechem. Nawet wobec mnie zachowuje się przyjaźnie. Bałem się, że będzie mi wypominać ostatni wyskok, gdy spanikowałem z powodu zwykłego bólu głowy i zafundowałem ukochanemu pełen komplet badań. Niechcący pogorszyłem sytuację, przysparzając mu dodatkowego bólu. Na szczęście dzisiaj jest inaczej. Nie zostaję wyrzucony za drzwi czego najbardziej się obawiałem. Oddycham z ulgą, gdy pani doktor oznajmia, iż nasze maleństwo jest zdrowe i rozwija się prawidłowo.
Eli bardzo się wzruszył widząc dziecko na ekranie monitora. On tak bardzo je kocha… Mnie także udziela się ten radosny nastrój. Nie ukrywam, że jestem zaślepiony miłością do synka. Przez całą noc wydawało mi się, że słyszę głos dzidziusia, który wzywał mnie do siebie. Chciał, abym był blisko. Przytulił ich. Nie zrobiłem tego. Nie chcę zachowywać się nachalnie. Zwłaszcza przed randką.
Wstyd się przyznać, lecz moje uczucie względem Króliczka przyćmiewa miłość do własnego potomka. Mały hobbit zawrócił mi w głowie. Do końca dnia mam go tylko dla siebie.
- Jesteś zmęczony? – pytam przezornie, gdy wsiadamy do samochodu.
- Nie. Po prostu dziecko… Za jakiś czas poczuję jak się rusza… - kolejne łzy szczęścia spływają po brzoskwiniowych policzkach.
- Nie płacz… - ścieram mokre ślady w jego twarzy. Tak bardzo chciałbym go przytulić.
- Nie płaczę… Ja… Po prostu… Czuję się taki…
- Moje skarby… - dukam, zbyt wzruszony, by dodać coś więcej. Chciałbym wyznać swoje uczucia, lecz jest na to zdecydowanie za wcześnie. Pomyślałby, że mówię to wszystko wyłącznie ze względu na dziecko. Tymczasem gra toczy się o znacznie wyższą stawkę.
Króliczkowi udaje się odzyskać panowanie nad sobą. Uśmiecha się od ucha do ucha i bezustannie głaszcze swój brzuszek prawą dłonią. W lewej trzyma zdjęcie dzidziusia, wykonane podczas USG.
- Ulżyło mi, że mam to już za sobą. Nie lubię szpitali.
- Ja też nie – odpowiadam z chytrym uśmieszkiem na ustach. – Wiesz, co to oznacza? Do końca dnia jesteś tylko mój – przypominam ukochanemu.
- Wiem, wiem – chichocze blondyn. – Zdradzisz mi co będziemy robić?
- Najpierw pojedziemy na małe zakupy – wtajemniczam go w mój randkowy plan.
- Na zakupy? – dziwi się Eli, marszcząc przy tym brwi. – Znowu będziemy kupować meble?
- Nie dzisiaj – zaczynam się szczerze śmiać. – Najwyższa pora odciąć się od problemów i wyluzować.
- Mam nadzieję, że nie masz na myśli palenia skrętów. – Żart Króliczka jest dość celny i od razu podnosi mi ciśnienie. Palenie? W ciąży? Spokojnie, Max, tylko spokojnie… Eli nie wygląda na takiego, który uganiał się za używkami. Jest na to zbyt odpowiedzialny. Doskonale znasz to uczucie, bo urodziłeś się jako sztywniak. Pora zaszaleć.
- Nie, skarbie. To będzie coś zupełnie innego, wierz mi…

sobota, 10 listopada 2018

Prawdziwy Romantyk, część XII


- Powiedz, że masz dla mnie dobre wieści – z nadzieją spoglądam na Normana, który od dwóch dni przekopuje zawartość królewskich archiwów.
- Panie… - mój służący bezradnie rozkłada ręce. – Przejrzałem większość korespondencji twojego ojca, którą wymieniał tamtej zimy. Nawet w listach do najbardziej zaufanych przyjaciół ani słowem nie wspominał o Nefrycie. Co więcej, on nawet słowa „wampir” nie używał.
- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – uderzam dłonią w blat biurka, okazując w ten sposób irytację. – Przecież pamiętasz równie dobrze jak ja, że wezwał go do siebie. Kazał odśnieżać drogi żołnierzom i bezustannie wypatrywać! Pokładał w nim tak wielkie nadzieje! Musiał się nimi z kimś podzielić!
- Twój ojciec nie należał do skrytych, wasza wysokość, a jednak tym razem wykazał się konsekwencją i zachował te sprawy dla siebie.
- A co z ojcem Nefryta? – wzdycham ciężko, bo przygniata mnie frustrująca bezsilność.
- Archiwum jest bardzo rozległe. Potrzebuję więcej czasu.
- Prędzej czy później trafimy na jakiś ślad.
Sam już nie wiem, czy staram się pocieszyć jego, czy siebie.
- Mam szukać dalej? – W tonie głosu Normana wyraźnie słyszę zdziwienie. On także nie wierzy w powodzenie tej misji?
- Tak, masz szukać dalej. Chcę wiedzieć dlaczego imię ojca Nefryta przepadło i jakie okoliczności towarzyszyły jego śmierci, a także jak to się stało, że Nefryt pojawił się w naszym zamku krótko po śmierci swojego stwórcy. – Obejmuję się ciasno ramionami i niechętnie wracam do przeszłości. Do teraz pamiętam tamtą noc. Przeraźliwy krzyk mojej przyjaciółki, a także ciszę, towarzyszącą jej odejściu…
Mam do siebie żal, że byłem zbyt skupiony na podziwianiu niezwykłej urody wampira, przez co nie zapytałem ojca o tak wiele rzeczy. Gdybym to zrobił, z pewnością podzieliłby się ze mną choć cząstką prawdy. Cała ta sytuacja uświadomiła mi, że nie byłem zbyt dobrym synem. Miłość mnie zmieniła. Oddaliłem się od rodziny. Sprawy królestwa także zeszły na drugi plan. Za to Nefryt… On stał się dla mnie wszystkim. Pomimo upływu ponad stu lat, kocham go znacznie intensywniej niż kiedykolwiek przedtem.
Moje uczucie także się zmieniło. Jest znacznie bardziej złożone, przemyślane. Dojrzałe. Nie jestem zakochanym chłopakiem, który skupia się wyłącznie na tym, by adorować obiekt swoich uczuć, jednocześnie nie zwracając niczyjej uwagi. Poza tym Nefryt jest teraz mój. Należy wyłącznie do mnie. Jego ciało, dusza, uśmiech…
Właśnie, uśmiech… Mój anioł od tak dawna się do mnie nie uśmiechał. Brak wspomnień całkowicie go załamał. Przepłakał tak wiele godzin, szukając ukojenia w moich ramionach. Biedactwo…
Wierzę w przeznaczenie. Wiem, że Nefryt i ja od samego początku byliśmy sobie pisani. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń, nabrałem pewnych wątpliwości. Czy to aby na pewno jedynie zrządzenie losu zdecydowało?
Mój ojciec był sprawiedliwym i uczciwym demonem, który twardo stąpał po ziemi. Jestem pewny, że wygrałby wojnę nawet bez wampirzych wizji. Chociaż nigdy nie rozmawialiśmy o tym wprost, zdawał sobie sprawę z moich uczuć względem różowowłosego. Nie zabronił mi go kochać. Zresztą nawet gdyby tak zrobił, nie posłuchałbym. Czasami, gdy zabiegałem o uwagę Nefryta, czułem na sobie wzrok ojca. Zabrakło mi odwagi, by zawracać mu głowę swoimi uczuciami w chwili, gdy prowadził wojnę.
- Panie, pozwól, że wrócę do swoich zajęć. – Norman  kłania mi się nisko i znika.
Spoglądam na zegarek. Dopiero południe… Lada chwila eliksir powinien być gotowy do użytku. Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj poznam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zdrada króla to poważna sprawa. Baron nie posiada zbyt dużych wpływów. Jego wojsko również wydaje się dość skromne w porównaniu z moim. Ma garstkę oddanych sojuszników, lecz poza pisemnymi groźbami, żaden z nich nie odważył się osobiście pofatygować do zamku. Specjalnie mnie to nie dziwi. Zmiótłbym ich z powierzchni ziemi. Co prawda mogliby połączyć siły. Niewykluczone, że ich wspólny zryw przysporzyłby mi kłopotów.  Pewnie zyskaliby kilku nowych sojuszników. Kilku kolejnych wspierałoby spiskowców po cichu, by się bezpośrednio nie narażać. Czy to wystarczy, by pozbawić mnie tronu?
Władza…
Mam dosyć walki. Przez całe życie nie robię nic innego, tylko walczę. Gdybym miał pewność, że ktoś inny sprawdziłby się lepiej na moim miejscu, bez mrugnięcia okiem oddałbym koronę. Niestety moim wrogom nie zależy na utrzymaniu pokoju. Są oburzeni faktem, że koniec wojny definitywnie ukrócił ich wewnętrzne rozgrywki.
Nefrycie, gdyby to ode mnie zależało, wziąłbym cię za rękę i wyruszył w nieznane. Ty i ja. Prawdziwe szczęście składa się w wyjątkowo prostych rzeczy…
Późnym popołudniem Norman przerywa jedno z poselstw i wręcza mi list, napisany przez szwagra barona DiMarone. Ów mężczyzna żąda ode mnie, abym natychmiast uwolnił jego krewnego. Odgraża się, że nie wierzy w uczciwość procesu. Jego zdaniem sędziowie są przeze mnie zastraszeni, a wyrok dawno już zapadł. Na zakończenie dodaje, że wkrótce przybędzie na zamek, aby osobiście reprezentować interesy pokrzywdzonych. Chce wystąpić w roli ich obrońcy…
- To chyba żart… - pokazuję pismo Normanowi, którzy przyswaja sobie jego treść.
- Powinniśmy zareagować – szepcze mój służący, zerkając niepewnie w kierunku podenerwowanych posłów, którzy rozpoznali szwagrowską pieczęć i prowadzą między sobą zażartą dyskusję.
- Niby jak? – Mój kpiący ton daje Normanowi do zrozumienia, że nie czuję się zagrożony.
- Panie, spójrz na swoich gości. Sam widok herbu wywołał spore zamieszanie – zalękniony Norman upiera się przy swoim zdaniu.
- Tak sądzisz? – pytam, wracając do stołu, przy którym negocjuję właśnie budowę kolejnych statków handlowych. W czasie wojny większość z dotychczasowych została uszkodzona. Inne wymagają remontu. Zdecydowałem więc, że najlepiej by było zamówić nowe. Część z przybyłych posłów zgadza się ze mną w tym temacie. Dostawy drewna, zatrudnienie potrzebnych robotników, a w efekcie, płynna wymiana handlowa znacznie ożywiłaby gospodarkę. – Panowie – zwracam się do zebranych. – Byłbym wdzięczny, gdybyście otwarcie podzielili się ze mną swoimi przemyśleniami.
Nastaje niezręczna cisza. Część z mężczyzn jest zalęknionych. Inni nie kryją swojej wrogości. Mimo to nikt nie przerywa zmowy milczenia.
- Proszę, możecie przeczytać – celowo kładę na stole otrzymaną korespondencję, po czym cierpliwie czekam na reakcję moich gości.
- Wasza wysokość – jeden z mężczyzn wskazuje na pieczęć, po czym nabiera głośno powietrza i decyduje się przemówić. – Masz moje pełne poparcie, panie. Pomogę ci, jak tylko będę umiał. Stanę przy twoim boku, jeśli znowu zaczną się walki.
- Ale? – przerywam mu niecierpliwie, bo mam dosyć zamiatania problemów pod dywan. – Uważasz, hrabio, że powinienem ugiąć się pod groźbami?
Mężczyzna spuszcza wzrok. Boi się. Inni także wyglądają na dość zalęknieni.
- Proces będzie sprawiedliwy. Chyba nie muszę was o tym zapewniać, prawda?
- Tu nie chodzi o proces, królu Cassianie – głos zabiera najstarszy z obecnych, a jednocześnie najbardziej szanowany, dawny generał armii królewskiej, sir Nolan. – Szwagier barona DiMarone… Zwą go Wilbur. Znasz go, panie?
- Osobiście? Nie wydaje mi się, abym miał tę przyjemność – odpowiadam spokojnym tonem.
- Zwykle trzyma się na uboczu. Baron DiMarone reprezentuje interesy całej rodziny – podpowiada Norman.
- Zgadza się – przytakuje sir Nolan. – Widzę, że twój doradca jest dobrze poinformowany. A czy wiesz także o konszachtach Wilbura z mocami, które dawno temu zostały surowo zakazane?
W sali tronowej panuje grobowa cisza. Sir Nolan wyciągnął najcięższe działa. Towarzyszący mu rozmówcy wydają się sparaliżowani odczuwaną trwogą. Tajemniczy krewny oraz zakazane moce – wiedziałem, że będzie ciekawie.
Zakazane moce stanowią jedną z legend i sięgają odległych czasów, gdy na tronie zasiadał nieznany z imienia książę. Był on dalekim krewnym mojego ojca. Ponoć był tak silny, iż nie potrafił okiełznać czarnej energii. Przez przypadek pozbawił życia znaczną część swoich poddanych, a także wywołał wielkie pożary oraz inne, równie wyniszczające kataklizmy. Niewiele brakowało by zmiótł życie z powierzchni ziemi. Na szczęście pojawił się śmiałek, który polecił księciu, by ten zgromadził całą swoją siłę, a następnie podzielił ją na niewielkie cząstki i każdą opatrzył specjalnym zaklęciem. Od tej chwili każdemu demonowi towarzyszy osobisty opiekun. Wymagane też jest by nauczyć się jak największej liczby owych zaklęć. Nie muszę dodawać, że niektóre z nich są piekielnie trudne. Mój nauczyciel często powtarzał, że dopiero wypowiadając odpowiednią formułę tysiąc razy, czynimy ją swoją. Moje skromne doświadczenie mówi, że tysiąc razy to zdecydowanie za mało…
Bezimienny Książę umarł w chwili, w której jego doradca zapisał treść ostatniego zaklęcia. Od tamtej chwili żaden demon nie ważył się, by pójść jego śladem i spróbować połączyć wszystkie zaklęcia w jedno. Samo ich spisanie musiało być naprawdę żmudną pracą, bo w tajnej bibliotece mojego ojca znajduje się ponad tysiąc oprawionych w skórę starych woluminów, a i tak nie wiemy, czy to wszystkie egzemplarze. Ta wiedza bezpowrotnie przepadła, tak samo jak imię księcia. Jego bezmyślne zachowanie doczekało się potępienia, a co za tym idzie – został „zapomniany” przez historię. Od tego czasu nad wejściem do biblioteki wygrawerowano napis „Wiedza jest potęgą”.
Moim obowiązkiem jako następny tronu było przeczytanie wszystkich tomów i nauczenie się ich na pamięć, co stanowi zaledwie połowę sukcesu. Reszta to umiejętne wykorzystanie ich w praktyce.
Ojciec przyznał mi się kiedyś, że włada ponad połową formuł. Podejrzewam, że opanowałem podobną ich ilość, co w tak młodym wieku należy do rzadkości. Kosztowało mnie to sporo pracy i wyrzeczeń. Już jako młody chłopak w sekrecie studiowałem tylko te silniejsze. Zależało mi, by Nefryt czuł się przy mnie bezpiecznie. Determinacja zaprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj.
- Od czasów Bezimiennego Księcia, żaden demon nie był tak silny jak ja. Skąd więc obawa, że zagraża mi szwagier barona? – pytam zebranych pewnym siebie tonem.
- Panie… Mówią o nim straszne rzeczy. Są osoby, które twierdzą, że ma on w posiadaniu księgi, których brakuje w kolekcji królestwa – wtrąca się inny z uczestników negocjacji. Nie pamiętam jego nazwiska. Musi więc być kupcem, który wzbogacił się w czasie wojny.
- Wiele osób powiela tego typu bzdury. Sami wiecie, że wystarczy przejść się po targu, a minimum kilku handlarzy spróbuje sprzedać wam zakazane księgi, których rzekomo brakuje w skarbcu. – Mój doradca nie dowierza  słowom doświadczonego generała. Ja sam nie wiem, co powinienem o tym wszystkim sądzić.
- Nawet jeśli ten cały Wilbur zdobył księgę zaklęć, to niczego nie zmienia. Formuły są trudne do opanowania.  Wiem, bo sam codziennie studiuję nowe. Wyuczenie się jednej, czy nawet kilku ksiąg na pamięć, nie wystarczy – staram się uspokoić sytuację.
- A jeśli rodzina DiMarone zaatakuje zamek? – Sir Nolan nie należy do osób które zadowolą się byle czym. Drąży temat, by przewidzieć wszystkie ruchy ewentualnego wroga.
- Wilburowi DiMarone zależy przede wszystkim na tym, aby jego krewni uniknęli procesu. Podstępem próbowali wymóc na mnie ożenek z lady Zaną, a gdy ich plan się nie powiódł, wlali mi do wina śmiertelną porcję trucizny. Czy waszym zdaniem mam przymknąć na to oko i ich wypuścić?
Zdaję sobie sprawę z faktu, iż jest to wyłącznie pytanie retoryczne. Prawo i porządek stanowią podstawę do utrzymania pokoju. Jeśli okażę litość, moi wrogowie zaczną domagać się uwolnienia innych zbrodniarzy, którzy zostali osądzeni i skazani.
- Prosimy cię, abyś postępował roztropnie i nie narażał się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. – Sir Nolan wyraża opinię, z którą zgadzają się pozostali mężczyźni.
- Wasza wysokość, skoro już rozmawiamy ze sobą szczerze… - głos ponownie zabiera przedstawiciel kupców. – Czy prawdą jest, że jednym z twoich najbliższych doradców jest wampir?
Oczy wszystkich zebranych wpatrzone są teraz we mnie. Muszę podjąć decyzję. Czy powiedzieć prawdę i przyznać się do związku z Nefrytem? Nie wstydzę się tego, że pokochałem wampira. Nie ma w tym nic złego. Problem stanowi przysięga, którą złożyłem…
- Ja jestem jedynym doradcą króla Cassiana – Norman ucina wszystkie domysły. – I z pewnością nie jestem wampirem – kończy swój wywód, kierując uwagę posłów z powrotem na okręty oraz wyznaczanie nowych szlaków handlowych. Mężczyźni zaczynają żywo dyskutować o potrzebie odremontowania portów oraz snuć wizje dotyczące przyszłości.

***

Późnym popołudniem, gdy leżę w łóżku obok mojego anioła i czekam, aż się obudzi, moje myśli nadal krążą wokół słów sir Nolana. Czy powinienem się obawiać rodziny DiMarone i ewentualnych ksiąg, które ukryli? Przecież gdyby szwagier barona umiał posłużyć się jakimś naprawdę mocnym zaklęciem, użyłby go w czasie wojny, by zwiększyć wpływy swojej rodziny. Nie czekałby do zakończenia walk. Nie musiałby także zmuszać lady Zany, by zgodziła się nosić moje dziecko…
Dziecko… Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nigdy nie będę go miał. Nie doczekam dziedzica, który kontynuowałby historię naszego rodu. Przecież nie jestem taki jak Nefryt. Nie będę żył wiecznie…
Zostaje także problem „ukrywania” wampira na dworze. Norman celowo wprowadził w błąd posłów, ale prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. Moi wrogowie tylko czekają, by mieć na mnie jakiegoś „haka”. A jeśli dowiedzą się o przysiędze? Czy zdołam…
- O czym tak dumasz, mój panie? – różowowłosy podpiera głowę na dłoni, bacznie mnie przy tym obserwując.
- Obudziłeś się – uśmiecham się do ukochanego, by ukryć zmieszanie. Nefryt ma dosyć swoich problemów. Nie wolno mi przysparzać mu nowych zmartwień.
- Od blisko pół godziny próbuję zwrócić na siebie twoją uwagę… - wampir wydyma usta i marszczy swój uroczy nosek. Chyba jest urażony.
- Wybacz, mój piękny – obejmuję drobne ciało ramieniem, by łatwiej mi było skraść pocałunek.
- Nie wybaczę, jeśli nie poznam szczegółów… - Nefryt układa się na plecach i cierpliwie czeka na wyjaśnienia z mojej strony. Zapatrzony w błękitne tęczówki, potrafię skupić się wyłącznie na podziwianiu jego urody.
- Kocham cię – szepczę, ocierając się ustami o chłodny policzek. Skóra nieśmiertelnego pachnie różami. Jego długie włosy rozsypały się po poduszce… Pragnę go…
- Cassianie, co przede mną ukrywasz? – zniecierpliwiony wampir nie daje się nabrać na czułe słówka. Układa dłoń na moim policzku i spogląda mi głęboko w oczy. – Wyciągnę to z ciebie siłą, jeśli będę musiał…
- Zastanawiałem się… - zaczynam ostrożnie, by nie zdradzić zbędnych szczegółów, takich jak chociażby groźby czy szantaże.
- Tak? – ponagla mnie ukochany.
- Widzisz przyszłość, więc…
- Powiedz wreszcie! – Nefryt wyślizguje mi się z objęć, po czym zmienia ułożenie mojego ciała. Tym razem to ja leżę na jego miejscu, a on patrzy na mnie z góry.
- Czy jest ktoś, kto ma moc silniejszą od mojej? – Zastygam w bezruchu. Moje mięśnie boleśnie sztywnieją. A jeśli plotki o Wilburze okażą się prawdziwe? Czy odbierze mi tron? Czy zdołam go pokonać? Nie chcę już walczyć. Wojna jest okropnym doświadczeniem, lecz jeśli zmuszą mnie do tego okoliczności, to…
- Nikt nie jest, nie był i nie będzie silniejszy od ciebie, Cassianie. Nie potrzebujesz moich wizji, by to wiedzieć. Serce ci to podpowiada – ukochany kładzie rękę na mojej klatce piersiowej. – Jesteś sprawiedliwy, oddany królestwu, tylko zbyt wrażliwy. Nie obnoś się ze swoimi emocjami, bo inni potraktują to jako słabość i wykorzystają przeciwko tobie.
- Poza tobą nie mam innych słabości. – Chowam wampira w swoich ramionach.
- Nie zgadzam się na takie traktowanie, wasza wysokość! Przypominam, że jestem od ciebie o wiele starszy – długowieczny grozi mi palcem, mrużąc przy tym swoje magiczne oczy. – Jeśli sądzisz, że będę bezradnie stać za twoimi plecami i trząść się ze strachu, abyś mógł się wykazać swoją siłą, to grubo się mylisz.
- Co z tym złego, że chcę cię chronić? Jesteś bezbronny, mój aniele – wypominam mu, głaszcząc po głowie, jakbym obłaskawiał małego kotka.
- Skąd pomysł, że jestem bezbronny? – Usta Nefryta wykrzywiają się w kpiącym uśmieszku. – Moje moce są równie silne jak twoje – przechwala się.
- Naprawdę? – udziela mi się wesoły nastrój mojego najdroższego klejnotu.
- Oczywiście, że tak. – Nefryt jest wyjątkowo pewny swego. – Jestem na tyle silny, że mogę wydawać rozkazy samemu królowi demonów, a on zrobi co mu każę…
- Tylko pod warunkiem, że go zahipnotyzujesz – całuję Nefryta w nos, by dać mu odczuć, że nie biorę jego słów na poważnie. – Kocham cię ponad wszystko, lecz za nic na świecie nie pozwolę, abyś mnie aż tak zdominował.
- To wyzwanie? – rozbawiony wampir kokietuje mnie dziecinnym zachowaniem.
- Nie pokonasz mnie nie patrząc mi przy tym w oczy – idę w zaparte, bo dobrze znam hipnotyzujące możliwości ukochanego. Czy to możliwe, że posiada on jakieś inne moce, o których wcześniej nie wiedziałem?
- Nie spojrzę ci w oczy, a ty i tak mi ulegniesz – wampir kładzie się wygodnie na poduszkach i zamyka powieki. – Gotowy? – pyta, moszcząc się na pościeli.
- W każdej chwili – zapewniam go. – Bez hipnozy jesteś na przegranej pozycji. Nie zmusisz mnie, abym choć tuszył palcem…
Czuję w ciele przypływ adrenaliny. Co prawda nie mam na sobie zbroi, lecz szczerze wątpię, czy Nefryt zaskoczy mnie czarami. Sin to genialny wojownik. Być może nauczył go kilku sztuczek, lecz to wszystko. Na nic więcej nie liczę. Mój anioł z pewnością nie sprawi, że stanę się wobec niego uległy.
- Cassianie, żądam, abyś mnie pieścił…
Przez całe moje ciało przechodzi iskra silnego pożądania, które burzy krew w żyłach. Czuję nieoczekiwane uderzenie gorąca. Moje oczy otwierają się szeroko, a oddech zostaje uwięziony wewnątrz klatki piersiowej.
- Ty mały, przebiegły, rozpieszczony… - wyrzucam z siebie wszystkie oszczerstwa, które przychodzą mi na myśl. Nefryt zaczyna chichotać. Nadal nie otwiera oczu.
- Zemsta ma taki słodki smak… - mruczy. – Ponoć palcem nie ruszysz, tak? Oprzyj się więc… - celowo akcentuje ostatni wyraz, po czym rozchyla usta i przesuwa językiem po dolnej wardze.
Jeśli ulegnę… Jeśli teraz mu ulegnę… Nie mogę! Muszę być silny! Nefryt nie może mi rozkazywać. Nie tak…
- Cassianie… Ja…
Nie daję mu dokończyć. Wpijam się w jego słodkie usta, godząc się z przegraną. Nefryt seksownie jęczy, przyciągając mnie zaborczo do siebie. Jego szczupłe nogi owijają się wokół moich bioder.
- Pragnę cię… Pragnę cię tak bardzo… - dyszę, unosząc się nieco do góry, by moja czarna energia mogła uporać się ze zbędnym odzieniem wampira. Najchętniej rozszarpałbym jedwabny szlafrok, lecz Nefryt nie lubi, gdy niszczę jego ubrania.
- Jestem bezsilny, tak? Nie mam w sobie magii? – Te słowa aż kipią od erotyzmu.
- Wybacz, że w ciebie wątpiłem, ukochany. Rozkazuj mi. Zrobię co tylko zechcesz – oszołomiony szczęściem ignoruję pukanie do drzwi.
- Wiem… - Nefryt odsłania szyję, abym mógł go po niej całować.
- Wasza wysokość! Proszę mnie natychmiast wpuścić! To ważne! – Norman wybrał naprawdę kiepski moment na odwiedziny.
- Każ mu odejść… - szepcze Nefryt, spoglądając w stronę bariery, którą ochraniam mojego kochanka przed światłem słonecznym. – Nie chcę go tutaj.
- Panie! Wiem, że tam jesteś! To naprawdę ważne! – Mój służący nawet na chwilę nie rezygnuje. Dobija się z całych sił, doprowadzając mnie do białej gorączki.
- Cassianie… Pozbądź się tego intruza – niezadowolony wampir odpycha mnie od siebie.
- Poczekaj tu na mnie. Za chwilę wracam – całuję Nefryta w obojczyk, po czym przenoszę się na korytarz. – Przeszkadzasz nam… - warczę na Normana, piorunując go swoim złowrogim spojrzeniem.
- Panie, to ważne. Proszę, chodź ze mną!
- To nie jest najlepszy moment… - cedzę słowa, by nie wypowiedzieć ich zbyt wiele. Moje zmierzwione włosy oraz na wpół rozpięta koszula powinny dać mu do myślenia.
- Eliksir zmienił kolor! To nasza jedyna szansa, by porozmawiać z baronem zanim rozpocznie się proces!
Norman ma rację. Jego szwagier jest w drodze. Prawdopodobnie zażąda widzenia z więźniem, skoro chce odegrać rolę jego obrońcy.
- Poczekaj na mnie w lochach – rzucam szybko, przenosząc się z powrotem do sypialni. Z bólem serca obserwuję nagiego Nefryta, który leży na brzuchu, wpatrując się we mnie z niesmakiem.
- Widzę, że nie tylko ja mogę ci rozkazywać… - cierpko komentuje sytuację.
- Aniele, błagam, zrozum mnie. To wyjątkowa sytuacja! DiMarone czeka proces, a jego szwagier…
- Idź, skoro musisz. – Wampir sięga po jedną z poduszek, do której przytula twarz. Jest smutny i rozgoryczony.
- Nefrycie, nie masz pojęcia, jak jest mi ciężko. Proszę, nie gniewaj się na mnie. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy! Wrogowie królestwa…
- Nie musisz mi tego tłumaczyć, mój panie. Doskonale to rozumiem. – Gorzki ton jego słów zdradza coś zupełnie przeciwnego.
- Aniele… - podchodzę do łóżka, lecz wampir mnie powstrzymuje.
- Norman nie będzie zadowolony, że tracisz ze mną czas.
- Nie pójdziesz ze mną? – dopytuję zdziwiony.
- Nie mam ochoty.
- Mówiłeś, że nawet na chwilę nie zostawisz mnie samego – wypominam mu.
- Troje to już tłok. Tylko bym przeszkadzał… - Nefryt korzysta ze swojej szybkości i chowa się w garderobie, gdzie nakłada na siebie wyjątkowo efektowną suknię o barwie czerwonego wina, po czym siada przed lustrem, by rozczesać włosy.
- Niedługo wrócę, obiecuję – szepczę mu do ucha, jednocześnie mocno obejmując. – Wtedy moglibyśmy…
- Mam swoje plany – zostaję odepchnięty.
- Wybacz mi, skarbie. Jako król muszę przedkładać dobro królestwa nad swoje własne.
Po raz ostatni całuję milczącego i obrażonego Nefryta w kark, po czym nakładam zbroję i przenoszę się do lochów.