niedziela, 18 kwietnia 2021

Humory Króla - rozdział 23

Eryk

„Chcę ci pomóc. Być twoim wsparciem” – bezustannie słyszę jego słowa. Z jednej strony chciałbym, aby tak było. Potrzebuję go, jak powietrza. Jest dla mnie dobry. Opiekuńczy. Troskliwy. Mówi mi same miłe rzeczy. To on pierwszy powiedział, że mnie kocha. Przedtem nigdy tego nie słyszałem. Od nikogo. Wszyscy mnie nienawidzili. Rodzice. Brat. Dziadek.

Nie!

Nie wolno mi być egoistą. Simon zasługuje na kogoś lepszego. Powinien być z kimś takim, jak Vee. Kimś, kto go doceni i nie będzie dla niego ciężarem. Jako żołnierz i ochroniarz ma zakodowane, aby chronić słabszych. Udowodnię mu, że nie jestem słaby. Poradzę sobie. Muszę.

Kiedy przychodzi do sypialni i kładzie się obok mnie udaję, że śpię. Zielonooki obejmuje mnie ramieniem. Zawsze tak robi. Cierpliwie czekam. Jego równy oddech łaskocze mnie w szyję. Ostrożnie przesuwam poduszkę, aby mógł oprzeć na niej rękę. Odkąd zostałem pobity przez Alana, stara się nie ściskać mnie zbyt zaborczo. To ułatwia cała operację. Gdy poduszka zajmuje moje miejsce, reszta idzie jak z płatka. Na palcach zakradam się do drzwi. Łapię za klamkę i… Udało się! Pełen sukces. Teraz wystarczy bardzo powoli zejść ze schodów, aby nie narobić hałasu.

 Nabieram wprawy. Wykorzystuję sprzyjające okoliczności losu. Simon jest zmęczony. Od rana trenuje, zajmuje się domem, uczy nowych obowiązków. Doceniam wszystko co robi, lecz nie mogę mu o tym powiedzieć.

Z sypialni przenoszę się do salonu. Przez ponad godzinę leżę na sofie i wpatruję się w sufit. Nie mogę zasnąć. Dręczy mnie poczucie winy. Postanawiam więc udać się do kuchni po herbatę.

Szerokim łukiem omijam wielką górę ciastek, które Vee przywiózł dziś rano z piekarni. Lubię słodycze, lecz od pewnego czasu nie mogę ich jeść. Przedtem prawie codziennie opychałem się tortem. Właśnie. Przedtem. Teraz mdli mnie na sam widok szklanej patery.

Nalewam wody do elektrycznego czajnika i przyciskam włącznik. Otwieram jedną z szafek. Przypominam sobie, że w tym domu nie ma co marzyć o przyzwoitej filiżance.

Gdy herbata jest gotowa, zabieram kubek i stawiam go na stole. Siadam na krześle i podciągam nogi do klatki piersiowej. Dziwne uczucie. Niby wiem, że to mój ulubiony gatunek herbaty. Pachnie tak, jak zwykle. Dlaczego więc przestała mi smakować?

- Co tu robisz?

Cichy szept sprawia, że prawie spadam z krzesła.

- Vee! – Ganię mojego opiekuna za to, że mnie straszy. – Nie rób tak nigdy więcej!

- Przepraszam. Nie chciałem – kaja się.

Mężczyzna siada naprzeciwko mnie przy stole. Czuję na sobie jego uważne spojrzenie oraz ciężkie pytania, które wiszą w powietrzu.

- Simon śpi?

- Tak – przytakuję.

- Co tu robisz?

- Piję herbatę – odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Ledwo umoczyłeś usta. Nie smakuje ci?

- Nie wiem – wzruszam ramionami. – W domu smakowała lepiej.

Nie umiem oszukać Vee. On i ja obiecaliśmy sobie, że zawsze będziemy wobec siebie szczerzy.

- Powrót do Twierdzy nie wchodzi w grę. Wiesz o tym, prawda?

- Zamieszkamy w pałacu.

- Jesteś królem. To chyba oczywiste – przypomina z dumą.

Vee nie potrafi ukryć uśmiechu. Dlaczego perspektywa przeprowadzki do wielkiej rezydencji wprawia go w tak wyśmienity nastrój?

- Kiedy tam pojedziemy?

- Za kilka dni, gdy wszystko będzie gotowe.

Zapada cisza. Spuszczam wzrok i zaczynam wpatrywać się w blat stołu. Jest mi ciężko na samą myśl, że znowu będę musiał zaczynać od zera. Tak trudno oswoić nowe miejsce. Powoli przyzwyczajam się do tego domu, a już za chwilę będę musiał go opuścić. Wyjeżdżając stąd stracę coś ważniejszego niż złudne poczucie bezpieczeństwa, które tak ciężko odbudować.

- O czym myślisz? – Vee brutalnie przypomina mi o swojej obecności. Spoglądam mu prosto w oczy.

- Nie chcesz wiedzieć – unikam odpowiedzi.

- Chcę. Dobrze wiesz, że chcę. Chodzi o Alana? – Zgaduje.

- Nie.

- O twojego dziadka? Rodziców?

- Nie.

- Został jeszcze Simon…

Mój opiekun bawi się ze mną niczym kot znęcający się nad upolowaną ofiarą. Atmosfera między nami gwałtownie gęstnieje. Na sam dźwięk jego imienia, które wypowiedział tak naturalnie, broda zaczyna mi się trząść.

- Moja odpowiedź brzmi nie.

- Nie? – Powtarzam nieco zdezorientowany.

- Chciałeś wiedzieć, więc już wiesz.

- O nic cię nie pytałem! – Bronię się, bo oprócz fali rozpaczy, ogarnia mnie także dziwne wrażenie, że Vee czyta w moich myślach.

- Nie musiałeś. Już dawno przejrzałem twój niedorzeczny plan. Powtarzam, moja odpowiedź brzmi nie. – Mężczyzna akcentuje każde słowo w sposób, który wywołuje ciarki na moim ciele.

- Nie masz pojęcia o czym mówisz! – Wstaję z krzesła i zaczynam krążyć po kuchni, która obecnie przypomina zbyt ciasną klatkę, do której zostałem zagoniony.

- Czyżby? – Vee krzyżuje ramiona na piersi. Odchyla głowę do tyłu. Przymyka oczy. – Nie jestem ślepy, wasza wysokość. Zapomniałeś, że lepiej niż ktokolwiek potrafię przewidzieć sposób twojego działania?

Przygryzam wargi prawie do krwi. Boję się, że jeśli wejdę w nim w dyskusję, każde użyte przeze mnie słowo obróci się przeciwko mnie.

- Nic nie mówisz? Dobrze. W takim razie podzielę się z tobą moimi obserwacjami. Wyprowadzisz mnie z błędu, jeśli się mylę, dobrze? – Niebieskooki przez kilka sekund czeka na moją odpowiedź. Nie reaguję, więc kontynuuje. – Naprawdę sądzisz, że zdołasz go wepchnąć w moje ramiona?

Nabieram gwałtownie powietrza do płuc. W uszach mi szumi. Nogi prawie się pode mną uginają.

- Powiem to tylko raz, ale wierzę, że zrozumiesz. Ostatecznie jesteś szalenie inteligentny. Nie byłem, nie jestem i nie będę nim zainteresowany. Twój pomysł, aby stał się moim podopiecznym był już wystarczająco absurdalny, ale to… Muszę przyznać, Eryku, że przeszedłeś samego siebie.

Konfrontacja z Vee jest trudniejsza niż to sobie wyobrażałem. Czuję się ograbiony z tarczy, którą z takim wysiłkiem starałem się w sobie wybudować. Jego zimna kalkulacja sytuacji jest miażdżąca.

- Usiądź, bo się przewrócisz. – Mój opiekuj popycha mnie na krzesło. Nawet nie zauważyłem, że pojawił się obok mnie. – Lepiej?

- Ja…

Nie mam pojęcia co powiedzieć. Nie tak to sobie wyobrażałem. Nie sądziłem, że Vee domyśla się prawdy.

- Musimy o tym porozmawiać. Teraz.

Niebieskooki na chwilę wychodzi z kuchni. Po kilku minutach wraca z butelką wina.

- Nie chcę – protestuje słabo, gdy stawia przede mną pełen kieliszek wina.

- A ja się z chęcią napiję. – Vee od razu opróżnia połowę swojego kieliszka. – Co ci strzeliło do głowy? Czemu za wszelką cenę starasz się wszystko utrudniać? Nie możesz zaakceptować tego, że on cię kocha, a ty kochasz jego?

- To nie ma nic do rzeczy! – Wybucham, uderzając dłonią w stół.

- Jesteś cały rozemocjonowany, a zwykle idealnie nad sobą panujesz… - Przyjaciel nieco ze mnie kpi.

Tak, poruszyło mnie to co powiedział. Miłość? Miłość to za mało, aby zapewnić ukochanej osobie spokojne i bezpieczne życie. Jak mam go ochronić? Jak mam ochronić jego rodzinę, za którą stałem się odpowiedzialny?

- Boję się, że Simon mnie znienawidzi, jeśli jego bliskim stanie się coś złego – szepczę. – Przeze mnie wpakował się w prawdziwe bagno. Nie chce odejść. Nie docierają do niego żadne argumenty.

- To nie powód, abyś popychał go w moje ramiona.

- Przepraszam.

- Pomyślałeś, jak ja się z tym czuję?

- Jesteś najlepszą osobą, jaką znam – zaczynam ostrożnie.

- To nie znaczy, że możesz podejmować takie decyzje za moimi plecami! A Simon?! Pomyślałeś, jak on się z tym czuje?!

- Nie krzycz na mnie – proszę, kuląc się w sobie.

- To przestań pleść bzdury! – Vee wstaje ze swojego miejsca. Zbliża się do mnie po czym kuca obok mojego krzesła. Jego silne dłonie zaciskają się na moich ramionach. – Jesteś moją jedyną rodziną. Nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił. Nie oznacza to jednak, że nie wkurzasz mnie bardziej niż inni!

- Prze-Przepraszam. – Dłużej nie potrafię ukryć niechcianych łez.

- Już dobrze – Vee mocno mnie obejmuje. – Wszystko się ułoży. Zobaczysz. Wiem, że ostatnie tygodnie były straszne, ale wyjdziemy z tego. Razem.

- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. Jestem taki zagubiony.

- I przebiegły. Chciałeś brać leki, aby osłodziły ci rozstanie. Jak zamierzałeś poradzić sobie beze mnie? – Żartuje, mierzwiąc moje potargane włosy.

- Nie wiem. Coś bym wymyślił.

- Aż boję się pytać – chichocze. – No dobrze. Pora spać.

Na samą myśl, że mam wrócić na górę i położyć się obok Simona, robi mi się zimno. Nie jestem na to gotowy. Mój ukochany z pewnością zauważy, że uciekłem z łóżka i zacznie zadawać pytania i…

- Możesz spać ze mną, jeśli chcesz.

Zaskoczony, spoglądam Vee prosto w oczy.

- Z tobą?

- Nie patrz tak na mnie. Zanim pojawił się Simon, często razem spaliśmy.

Mężczyzna bierze mnie na ręce i zanosi do swojej sypialni. Kładziemy się razem na łóżku. Nie gasi światła. Obserwuję go, gdy chowa broń pod poduszką.

- Nasi ludzie zabezpieczają pałac i przylegające do niego tereny. Nawet Pentagon nie jest tak chroniony. Podobnych zabezpieczeń użyliśmy w naszym domu we Włoszech. Rodzina Simona dobrze sobie radzi. Co godzinę dostaję raport. Co jeszcze cię niepokoi?

- Anna, Konrad i dzieci.

- Mają się dobrze.

- A dziadek?

- Twojego dziadka też mam chronić?

- Nie o to mi chodziło. Wiesz, że on się na mnie zemści. To kwestia czasu.

- Twój dziadek ma obecnie ważniejsze problemy na głowie – Vee uśmiecha się chytrze. – Ścigają go dawni wspólnicy, którym obiecał twoją pomoc. Do tego dochodzi zaginięcie Alana. Prokurator przygotowuje akt oskarżenia. Za jakiś czas poprosi cię, abyś wyraził zgodę na jego przesłuchanie. Zebrane przez nas dowody są niepodważalne. Nie uda mu się uniknąć więzienia. Z kraju też nie może uciec, bo straci resztki władzy, którą uwielbia. Wkopał się po same uszy.

- A Alan? Wiesz, gdzie on jest?

- Jeszcze nie. Zapadł się pod ziemię.

- Powiesz mi, jeśli się czegoś dowiesz?

- Powiem. Ty i ja zawsze mówimy sobie wszystko, prawda?

Vee chce usłyszeć moją odpowiedź. Czemu to na mnie wymusza? Wydarzenia dzisiejszej nocy jednoznacznie wskazują, że bezgranicznie mu ufam.

- Boję się… Boję się, że to wszystko mnie przerośnie.

- Eryku, zrozum, nie jesteś sam. Już nigdy nie będziesz. Jesteśmy przy tobie, bo chcemy z tobą być. Chcemy cię wspierać. Twoje panowanie przejdzie do historii.  Dokonasz niezwykłych rzeczy. Zobaczysz. A teraz spróbuj zasnąć.

Zamykam oczy. Leżenie w łóżku obok Vee różni się od spania przy boku Simona. Mój opiekun unika zaborczego tulenia. Za to otacza go specyficzna aura.

- Dziękuję – szepczę cichutko. – Dziękuję za wszystko co dla mnie robisz.

- Zawsze do usług, wasza wysokość.

***

Wyczerpany po nocnej rozmowie z Vee budzę się dopiero przed dziesiątą. Kiedy unoszę powieki, pierwsze co dostrzegam, to wściekły Simon, który wpatruje się we mnie siedząc na fotelu na wprost łóżka.

Dyskretnie rozglądam się po pokoju, licząc na to, że Vee także tu jest. Simon nic nie mówi. Obserwuje, jak próbuję wyplątać się z pościeli. Odczuwa ulgę widząc, że mam na sobie piżamę.

- Przygotowałem śniadanie. – Simon podchodzi do łóżka i podaję mi rękę, abym mógł wstać. Ton jego głosu mrozi mi krew w żyłach.

- Dziękuję.

Simon puszcza moją rękę. Robi to niechętnie, zupełnie jakby ze sobą walczył. Jest na mnie zły, a jednocześnie nie potrafi zignorować.

Niezręczną ciszę przerywa pojawienie się Vee.

- Eryku, już wstałeś? Ubierz się, bo będę potrzebował twojej pomocy. – Popędza mnie, ignorując ponury nastrój zielonookiego.

Z wielką ulgą biegnę do swojej sypialni. Biorę szybki prysznic i sięgam po pierwsze lepsze rzeczy, które wpadają mi w ręce.

Przez resztę dnia jestem jak przyklejony do mojego opiekuna. Nie odstępuję go o krok. Razem pracujemy. Omawiamy różne projekty. Podejmujemy kluczowe decyzje. Jednym słowem robię co mogę, aby tylko nie zostać sam na sam z Simonem, który przypomina dziś gradową chmurę.

- Nie będę cię dłużej męczyć. Powinieneś odpocząć. – Vee zerka w kierunku mojego ukochanego, próbując wybadać, czy Simon już nam wybaczył. – Chcesz się położyć?

- Nie jestem zmęczony.

- To może spacer? Powinieneś spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu. To ci pomoże na bezsenność.

- Nie mam ochoty na spacer. – Jasno daję mu do zrozumienia, że nie wyjdę z domu jedynie w towarzystwie Simona.

- To może ja też zrobię sobie chwilę przerwy? – Vee przeciąga się leniwie. – Chodź, mały. Nie marudź.

Wolałbym zaszyć się z książką w jakimś przytulnym miejscu. Tymczasem zmuszony jestem siedzieć pod parasolem. Na kocu obok mnie rozkłada się Vee, który postanawia popracować nad opalenizną. Pozbywa się koszulki i kładzie na plecach, prezentując przy tym idealnie wyrzeźbiony brzuch.

- Posmarujesz mnie olejkiem? – Droczy się ze mną, prowokując jednocześnie rozdrażnionego wspólnika.

- Sam sobie poradzisz. – Złowieszczy pomruk pozbawia Vee złudzeń. Simon nie pozwoli, abym go dotykał.

- W przeciwieństwie do ciebie, ten mały skorpion z pewnością mnie nie zaatakuje.

Stało się. Za chwilę te dwie bestie rzucą się na siebie. Kolejny raz spróbują udowodnić, który z nich ma bardziej dominującą osobowość. Postanawiam dyskretnie wycofać się do domu. Spędzanie czasu na zewnątrz nie sprawia mi przyjemności. Nauczony doświadczeniem, nie zamierzam ich rozdzielać, gdy zaczynają turlać się po piasku. Zamiast tego wybieram względną ciszę i spokój w oddalonej od plaży sypialni. Przez jakiś czas przeglądam dokumenty. Gdy litery na ekranie tracą na ostrości, odkładam komputer i okrywam się szczelnie kocem. Przez otwarte okno słychać śpiew ptaków. Koncentruję się na tych dźwiękach, próbując wychwycić melodię, która się w nich kryje.

Mój sen przerywa ryk silnika. Jakiś samochód odjeżdża spod domu ze sporą szybkością. Znam tylko jedną osobę, która prowadzi w tak brawurowy sposób.

Zbiegam na parter i próbuję otworzyć drzwi, lecz są zablokowane. Szarpię za klamkę, lecz nic to nie daje.

- Znowu uciekasz? – Zaalarmowany Simon pojawia się za moimi plecami niczym duch.

- Gdzie pojechał Vee? – Wyglądam przez szybę, wpatrując się w oddalający się sportowy wóz.

- Nie powiedział.

- Kiedy wróci?

- Wspominał o jutrze, ale nie był pewien.

- Zadzwonię do niego. – Ruszam na górę po telefon.

- Poczekaj. – Mój mężczyzna łapie mnie za rękę. – Dlaczego wiecznie ode mnie uciekasz?

- Nie uciekam.

Tym stwierdzeniem nie przekonałem nawet samego siebie. On także to czuje, bo przysuwa się bliżej. Wolną ręką unosi moją brodę wymagając, abym na niego spojrzał.

- Wciąż się na mnie gniewasz.

- Nie – zaprzeczam automatycznie.

- Nie? – Simon cicho prycha. – Spinasz się, gdy cię dotykam.

- Puść – cofam się, aby uwolnić się spod jego wpływu.

- Skarbie… – Robi krok w moją stronę.

- Muszę porozmawiać z Vee! Teraz!

Zdyszany opieram się o drzwi nasłuchując, czy Simon za mną idzie. Jestem tak zdenerwowany, że mam problem z odblokowaniem ekranu. Vee odbiera po pierwszym sygnale.

- O co chodzi, mały? – Pyta wesoło.

- Gdzie jesteś? Dlaczego mnie zostawiłeś?

- Muszę załatwić kilka spraw, ale postaram się szybko wrócić.

- Kiedy? – Domagam się natychmiastowej odpowiedzi.

- Jutro. Najpóźniej pojutrze rano.

- Jutro?!

- Potem do ciebie zadzwonię. – Połączenie zostaje przerwane.

Świetnie. Tylko tego mi brakowało.

Jak ognia unikam rozmyślania o tym, co Vee powiedział  wczorajszej nocy. A teraz mam zostać tylko z Simonem…

Wspólna kolacja przebiega w grobowej atmosferze. Nie jestem głodny. Stres sprawia, że walczę z każdym kęsem. Nie rozumiem samego siebie. Dlaczego potrafiłem otworzyć się przed Vee, a przy nim czuję się tak niezręcznie?

Odkładam widelec. Wiem, że on za chwilę to skomentuje.

Zamiast cierpkich słów, mężczyzna sięga po moją rękę i unosi ją do ust. Ciepło jego skóry niebezpiecznie parzy. Doskonale znam to uczucie. Bezustanne towarzyszyło pożądaniu, które do siebie czuliśmy. Kiedy to było?

- Znowu masz gorączkę.

- Co? – Nie mam pojęcia o co mnie zapytał, bo myślami byłem gdzieś indziej.

- Masz rozpalone policzki i szkliste oczy. Powinieneś się położyć. Zanieść cię do łóżka?

- Nie. Sam sobie poradzę. Dziękuję za kolację. – Kieruję się w stronę drzwi.

- Nic nie zjadłeś.

Jak mam jeść w takiej chwili? Czemu on mnie nie rozumie? Czemu nikt mnie nie rozumie?

Opuszczam kuchnię i zastanawiam się co dalej. Chciałbym się przewietrzyć, lecz jak mam się stąd wydostać? Drzwi wejściowe są zamknięte. Te prowadzące do winiarni także. Pozostaje mi tylko jedno rozwiązanie.

Otwieram drzwi od jednego z pokoi, które znajdują się na parterze. Nie zapalam światła. Otwieram je szeroko i wspinam się na parapet. Może nie jestem tak wysportowany jak moi ochroniarze, lecz udaje mi się wydostać na zewnątrz.

Rozglądam się po ogrodzie. Gdzieś tutaj powinna być ścieżka prowadząca wprost do jeziora.

Gdy byłem młodszy, panicznie bałem się ciemności. Do fanów nocnych spacerów też nigdy nie należałem. A mimo to teraz zupełnie się nie boję. Nie przerażają mnie nocne cienie, rzucane przez bujną roślinność. Bardziej fascynuje mnie jej zapach, przesiąknięty aromatem krzewów jaśminowych, które powoli przekwitają.

Plaża, na której byliśmy kilka godzin wcześnie, teraz także wygląda zupełnie inaczej. Spokojna tafla wody mieni się srebrem. Kładę się na piasku i spoglądam na niebo, które przypomina dziś aksamit i mieni się tysiącami gwiazd. Wyciągam rękę. Są tak blisko, że chciałbym ich dotknąć.

Ogarnia mnie spokój, którego już dawno nie czułem. Leżąc sam w ciemności czuję się tak, jakbym odzyskał cząstkę siebie. Zafascynowany tym doznaniem, tracę poczucie czasu. Jest mi trochę zimno, lecz zbytnio się tym nie przejmuję.

Za to pojawia się ktoś, kto z pewnością nie doceni uroku tej nocy.

- Co tu robisz, Eryku? Najpierw uciekłeś z łóżka. Potem przez cały dzień nie raczyłeś nawet na mnie spojrzeć, a teraz to – wylicza wszystkie moje grzeszki.

- Jak mnie znalazłeś?

- Szedłem za tobą od chwili, gdy zdecydowałeś wyskoczyć przez okno.

- Naprawdę? – Dziwię się. – Nie zauważyłem cię.

- Miałeś pójść prosto do łóżka, prawda? Masz gorączkę. Koniecznie chcesz wrócić do szpitala?! – Ostry ton Simona odbija się echem po otoczeniu.

- Nie odszedłem daleko i nie mam gorączki. Chciałem pomyśleć i…

- Pomyśleć?! Poprzedniej nocy także tego potrzebowałeś? To dlatego wymykasz się ode mnie i uciekasz do niego?

- Nie rozumiesz. Źle się czułem. Poszedłem do kuchni…

- Gdzie Vee uleczył cię winem?

- Niczego nie piłem.

Simon nie chce mnie słuchać. Chwyta mnie za ręce i podnosi z ziemi niczym lalkę. Przekłada dłonie do moich policzków. Drżę pod wpływem jego dotyku.

Ochroniarz bierze mnie na ręce.

- Sam pójdę – próbuję zaprotestować, lecz zostaję zignorowany.

Wtulam się w jego klatkę piersiową, bo naprawdę jest mi zimno. Simon patrzy prosto przed siebie. Nie wypuszcza mnie z objęć nawet wtedy, gdy blokuje wszystkie drzwi i okna specjalnym kodem.

Następnie niesie mnie na górę do sypialni. Gdy jesteśmy na miejscu stawia mnie na środku pokoju i idzie do łazienki. Szum wody oznacza, że włączył prysznic.

- Rozbieraj się – rozkazuje mi.

- Wypchaj się! – Odpowiadam wyniośle. – Nie będziesz mi mówił co mam robić!

- Tylko Vee może ci mówić co masz robić?

- Nie mieszaj go do tego.

- Dlaczego?

- Bo Vee zrobił dla mnie więcej niż ktokolwiek. Jest moją rodziną.

- A ja? Kim ja dla ciebie jestem?

- Simon, proszę cię. Rozmawialiśmy już o tym.

- Myślisz, że będę stał z boku i bezczynnie patrzył, jak mi ciebie zabiera?

- Zabiera? Vee? – Moje oczy robią się wielkie niczym spodki.

- Rozbieraj się, bo nie ręczę za siebie.

Znam Simona i wiem, że tylko blefuje. Jest zdenerwowany, lecz nie zrobi mi nic złego. Mimo to nie zamierzam go słuchać.

- Przestań na mnie krzyczeć! – Coraz bardziej irytuje mnie jego irracjonalne zachowanie. – Vee nie spojrzałby na mnie w taki sposób nawet gdybym…

Nie mogę skończyć tego zdania, bo Simon porywa mnie w swoje ramiona i gwałtownie całuje.

- Jesteś mój – szepcze w moje usta. – I dzisiaj ci to udowodnię.

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Humory Króla - rozdział 22

Simon

Od ponad dwóch tygodni mieszkamy za miastem. Cisza, spokój, piękna pogoda – nasza tajna broń w walce o lepsze samopoczucie Eryka okazała się totalną klapą.

Eryk miał się wyciszyć. Dojść do siebie zarówno fizycznie, jak i psychicznie po krwawej koronacji oraz brutalnym ataku brata. Takie były założenia, ale… Fizycznie nie jest najgorzej. Poza niewielką blizną, mój ukochany znowu prezentuje się nienagannie. Główny problem to dieta. Młody monarcha bardzo schudł. Nie ma apetytu. Vee i ja musimy go pilnować przy każdym posiłku. W przeciwnym wypadku podejrzewam, że zapomniałby o jedzeniu, które i tak ignoruje. Twierdzi, że nie czuje głodu. Chociaż dwoję się i troję, nie udaje mi się ugotować niczego na co miałby ochotę. Vee postarał się nawet o wykwintne ciasta i desery, lecz Eryk nie raczył ich skosztować. Zamiast jeść, wpatruje się w swój talerz. Do tego stał się milczący i zamknięty w sobie. Jego uwagę pochłaniają projekty, w które mocno się angażuje. Gdy nie pracuje, jest zobojętniały i zamyślony. Odgrodził się od nas. Najchętniej nie opuszczałby łóżka. Nie wiem co takiego się stało, że w jednej chwili po prostu się odciął.

- Może pójdziemy do ogrodu? – Po raz kolejny zadaję to pytanie.

Eryk unosi wzrok i spogląda na mnie wielkimi, szarymi oczami.

- Nie chcę – odpowiada po chwili namysły. – Oddaj mój komputer.

- Nie. Wpatrujesz się w ekran od samego rana. Przyda ci się przerwa i drobna przekąska – wykorzystuję okazję, aby wmusić w niego chociaż pół tosta z dżemem.

Bycie konsekwentnym czasami przynosi efekty. Nastolatek sięga po chleb. Odgryza malutki kawałek, który z wielkim trudem przełyka.

- Dziękuję, już się najadłem. Czy teraz oddasz mi komputer?

Poddaję się. Zabieram tacę i wracam do kuchni.

- Mamusia się dzisiaj nie popisała... – Wredny Vee od razy postanawia mi dogryźć.

- Nie przywiążę go do krzesła – odpowiadam ponuro.

- A ja wprost przeciwnie. Nasze maleństwo solidnie daje mi się we znaki. Najchętniej przełożyłbym go przez kolano i…

- Nie waż się go tknąć! – Od razu staję w obronie Eryka.

- Tak, tak, wiem. Powinniśmy być cierpliwi i pozwolić, aby dalej wchodził nam na głowę.

- A masz lepszy pomysł? – warczę. – Im bardziej na niego naciskamy, tym chłodniej nas taktuje.

- To twoja wina. Jesteś wobec niego za bardzo uległy. Nasz błękitnokrwisty je tyle co kilkuletnie dziecko. Mówiłem ci milion razy, że tysiąc kalorii to minimum. Ile udało ci się w niego wepchnąć?

- Niewiele – przyznaję niechętnie. – Może to jadłowstręt? – Rozważam na głos.

- Jadłowstręt?! On nie je żeby zrobić nam na złość, a nie dlatego, że jest na coś chory.

- Może doktor Arim mógłby pomóc – wpatruję się w mojego partnera z nadzieją, że mimo beznadziejnej sytuacji, pomoże mi znaleźć sensowne rozwiązanie.

- Wątpię. Eryk owinął go sobie wokół palca. Doktorek od dawna na mnie naciska w sprawie psychotropów.

- Ciężka sprawa – wzdycham cicho.

- Ciężka? To może poczęstuj go winem. Jestem pewny, że nie odmówi! – Vee nie szczędzi podopiecznemu przykrych uwag. Wbija mu szpilę, chociaż dobrze wie, że Eryk go nie słyszy.

Kilka dni temu wpadł we wściekłość, gdy okazało się, że niesforny monarcha zakradł się do piwnicy. Przyznaję, że byłem w szoku, gdy znaleźliśmy go pijanego.

Nie powiem tego na głos, bo nie chcę go denerwować, ale wydaje mi się, że jego złość spowodowana jest nie tym, że Eryk się upił. Nie przewidział tak banalnego scenariusza. Mylnie założył, że srebrnooki będzie potulnie wypełniał polecenia.

Następnego dnia, gdy król poczuł się lepiej, ucięli sobie małą pogawędkę za zamkniętymi drzwiami. Nie mam pojęcia co Eryk mu powiedział, lecz Vee wpadł w furię. Od razu pobiegł na dół i zabezpieczył drzwi prowadzące do winiarni elektronicznym zamkiem. Potem ubrał rękawice i przez kilka godzin walił w worek treningowy. Skończył dopiero wtedy, gdy w garażu pojawił się Eryk i kazał mu przestać. Najdziwniejsze było to, że Vee go posłuchał. I pozwolił mu wypić kolejną butelkę… Nie przeszkadzałem im. Wycofałem się, aby mogli spędzić razem trochę czasu. Skończyło się na tym, że Vee przyniósł śpiącego Eryka i położył go obok mnie do łóżka.

Od zawsze wiedziałem, że będzie ciężko, lecz nie sądziłem, że aż tak. Eryk ciągnie za sobą spory baraż doświadczeń. To oczywiste, że nie zapomni o wszystkim co się stało. Egoistycznie uważałem, że moje uczucie wystarczy. Tak bardzo chciałbym rozjaśnić mrok, który w sobie nosi. Chociaż ma wszystko, to najbardziej pragnie miłości. Im więcej pragnę mu jej dać, tym mocniej zostaję odtrącony.

- Jak on sobie z tym wszystkim radzi… – Nieświadomie wypowiadam to zdanie na głos.

- Jest silny. Znacznie silniejszy niż ci się wydaje. Dlatego musi się otrząsnąć. I to szybko. Nie możemy tkwić na tym zadupiu w nieskończoność. Idź na górę i spróbuj wyciągnąć go z domu.

- Jasne… – kpię.

- Za pół godziny przyjedzie małżeństwo, które zajmuje się posiadłością. Trzeba posprzątać dom. Zmienić pościel. Zabierz małego. Nie chcę, aby ktokolwiek was tutaj widział.

- Już się robi, szefie.

Zrezygnowany i pełen najgorszych obaw, ponownie udaję się na górę. Otwieram drzwi od sypialni. Tak jak się spodziewałem, Eryk pracuje. Oparty o puchową poduszkę nie zauważa, że siadam obok niego.

- Skarbie – zaczynam ostrożnie, aby go nie przestraszyć. – Zostaw to. Idziemy na spacer.

- Mówiłem ci, że nie chcę.

- Wiem. Ja też nie chcę, ale przyjeżdżają ludzie odpowiedzialni za sprzątanie i Vee każe się nam ulotnić.

- Obcy? – Na bladej twarzy pojawia się cień zatroskania.

- Byli tu już wcześniej, gdy spałeś. Nie pozwoliliśmy im wchodzić na górę.

- Nie możesz ich poprosić, aby ominęli ten pokój?

- Obawiam się, że nie. Chodź – wyciągam rękę, aby pomóc mu wstać.

- Mamy wyjść na zewnątrz? I dokąd pójdziemy?

Staram się trzymać emocje na wodzy, chociaż najchętniej zacząłbym się śmiać. Zapomniałem już, jaki potrafi być uroczy.

- Do ogrodu lub nad jezioro. Coś wymyślimy.

Po minie Eryka widzę, że jego mózg działa jak komputer. Analizuje dane, które mu przekazałem. Potrzebuje ich, aby podjąć decyzję. Nie zadziała spontanicznie. Za tą częścią jego osobowości tęsknię najbardziej.

- Ubierzesz się, czy wolisz iść w piżamie?

- Biorąc pod uwagę zawartość szafy, to chyba bez różnicy.

- Co masz na myśli? – Próbuję nadążyć za jego tokiem myślenia.

- Nie zauważyłeś że są tam same piżamy?

Wstaję z łóżka i z ciekawości postanawiam sprawdzić. Podchodzę do sporej wielkości mebla. Półki i wieszaki wypełnione są nowymi ubraniami. Wszystkie są firmowe i mają metki.

- Widzisz, nie ma garnituru – mój ukochany pomaga mi rozwikłać nurtującą zagadkę.

- Chcesz mi powiedzieć, że przez tak długi czas chodziłeś w piżamie, bo w szafie nie ma garnituru?! – Jestem w totalnym szoku odkrywając tę prawdę.

- Pytałem Vee, ale on twierdzi, że tylko to jest dla mnie przygotowane.

- Skarbie… – Nie mam pojęcia, jak mu to wytłumaczyć. – To nie są piżamy, a ubrania sportowe.

- Dobrze wiesz, że nie lubię sportu.

- Są wygodne. Spójrz – sięgam po jasnobłękitną bluzę z kapturem.

- Wolę koszulę, spodnie i marynarkę.

- Wiem, ale to wyjątkowa sytuacja. Szybciutko, przebieraj się.

Przeglądam zawartość półek, by wybrać coś co będzie pasowało do Eryka.

- Nie! – Protestuje, widząc dresowe spodenki. – Tego z pewnością nie założę!

- Dlaczego? – Sfrustrowany, zaczynam żałować, że dałem się tak wrobić. Ubieranie go jest gorsze niż karmienie.

- Po prostu nie. Poza tym jest mi zimno.

- Na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni.

- Nie szkodzi. To wbrew zasadom.

Zasady? Pewnie ma na myśli królewski protokół. W przeciwieństwie do niego zapominam, że to monarcha z krwi i kości. Ma wpojone zasady, których nie wypada łamać.

- A dresy mogą być?

- To mają być dresy? Są za luźne i workowate.

- Bo za mało jesz – odzywa się Vee, który jednak przyszedł mnie wesprzeć. – Gdybyś przytył chociaż pięć kilo, wyglądałbyś w nich o wiele lepiej.

- Jem tyle, ile mogę.

- Nie martw się, wasza wysokość. Zamówiłem dla ciebie nowe garnitury. Będą na ciebie czekały w nowym domu.

- Dziękuję. – Eryk z wdzięcznością przyjmuję tę wiadomość.

- Dresy są wygodniejsze od jeansów, prawda? – Vee puszcza do niego oko. – Pokonałeś już swoją awersję?

- Masz awersję do jeansów? – Włączam się w ich rozmowę.

- Vee celowo przeinacza pewne fakty, bo lubi się ze mnie śmiać. Chociaż sam wcale nie jest lepszy.

- Czyżby? – Niebieskooki szykuje się na kolejne starcie.

- To może przypomnisz nam zasady dotyczące tapicerki?

- Igrasz z ogniem, mały – Vee grozi Erykowi palcem.

- Czy to ten sam rodzaj ognia, który powinien pochłonąć sushi? A może to były ślimaki?

Jego reakcja wprawia Vee w jeszcze lepszy nastrój.

- Powinieneś opowiedzieć Simonowi niektóre z naszych przygód. Dużo się działo przez te trzy lata, oj bardzo dużo – Vee czochra Eryka po włosach, a następnie chowa go w swoich ramionach.

- Może kiedyś. – Król celowo unika mojego wzroku.

- A dlaczego nie teraz? – dopytuję, lecz nie zostaję zaszczycony odpowiedzią.

- Pospiesz się, pisklaku, bo czas ucieka.  – Vee uśmiecha się do swojego ulubieńca. – Pomóc ci?

- Nie, sam sobie poradzę. – znika za drzwiami prowadzącymi do łazienki.

- Zuch chłopak. Simon pokaże ci okolicę, a ja dopilnuję ogniska domowego.

- Lepiej pilnuj piekarnika. Jeśli nie wyłączysz go na czas, twoja ulubiona pieczeń przepadnie.

- Nie mów mi o tak strasznych rzeczach, bo będę śnił koszmary! – Vee serio przejmuje się jedzeniem. Swoją drogą to nawet zabawne, że nie umie gotować. Często podkreśla, że jest „najlepszy”. Czemu więc nie chce się sprawdzić w nowej dziedzinie? Mógłbym dać mu kilka lekcji. Co prawda uwieczniłbym je za pomocą kamery w telefonie, ale liczą się dobre chęci.

- Nie wierzę! Więc tak wyglądasz w dresach! – Wesoły śmiech Vee sprawia, że muszę porzucić moje filmowe plany. Wolę skupić uwagę na Eryku.

- Głupio się w tym czuję – marudzi, poprawiając nieco potargane, jasne włosy.

Biała bluza oraz szare dresy nadają mu młodzieńczego uroku. W garniturze zawsze wygląda poważnie, a teraz… To zupełnie inna osoba.

- Idziemy? – Chcę jak najszybciej wyjść na zewnątrz, aby móc w spokoju nacieszyć się nieznaną wersją ukochanego.

- Nie odchodźcie zbytnio od domu – zostajemy pouczeni. – Simon, masz przy sobie broń, prawda?

Bezpośrednie pytanie. Zerkam nerwowo na Eryka, aby wybadać jego reakcję. Tak jak podejrzewałem, błądzi już we wspomnieniach. Jego oczy robią się szkliste.

- Chodź – łapię go za rękę i ciągnę za sobą w kierunku schodów.

- Simon? – Złowrogi szept za moimi plecami przypomina mi o przykrych obowiązkach.

- Mam – odpowiadam beznamiętnym tonem. – Zadowolony? – rzucam mu złowieszcze spojrzenie.

Szlag by to trafił! Tak dobrze mi szło! Eryk wreszcie jakoś się przełamał. Ale nie! Musiał to spieprzyć przypominając o tym, że nigdzie nie jest bezpiecznie!

- Palant! – krzyczę w kierunku domu.

Kieruję się w stronę lasu, bo stamtąd jest najlepszy widok na jezioro. Odkryłem naprawdę piękne miejsce, które chciałem pokazać ukochanemu, który zamiast korzystać z piękna przyrody, będzie się cały czas zastanawiał, czy znowu kogoś zabiję.

- Simon, nie pędź tak. Trudno mi za tobą nadążyć.

Słowa Eryka przywracają mnie do rzeczywistości.

- Przepraszam. – Zatrzymuję się na środku drogi.

W oddali słychać silnik samochodu, który zbliża się do rezydencji. Zerkam na zegarek.

- Mamy dla siebie całą godzinę. Musisz koniecznie zobaczyć jezioro. Jest naprawdę niesamowite.

- Dla mnie to strata czasu. Wolałbym pracować.

Eryk delikatnie poluzowuje uścisk i próbuje uwolnić rękę.

- Nic z tego.

Przez kilka chwil maszerujemy w ciszy. Erykowi z pewnością to pasuje, ale mi nie.

- Dawno nie byliśmy na spacerze, prawda?

- Dawno? Chyba nigdy.

- Nigdy… – powtarzam po nim. – Nie mów tak, bo sprawiasz mi przykrość.

Kolejny raz zapada cisza. Król zamyka się w sobie. Nie zwraca uwagi na to, gdzie go prowadzę. Patrzy pod nogi, zamyślony. Gdy tylko wchodzimy do lasu, popycham go na pierwsze drzewo.

- Co robisz? – pyta przestraszony.

- Ja? Nic. Upewniam się, że jesteś prawdziwy.

Przykładam dłoń do jego policzka i przesuwam kciukiem po dolnej wardze.

- Piękny i taki pociągający… – próbuję  go pocałować.

- Nie – odwraca głowę.

- Dlaczego nie? – Ponownie gładzę blady policzek, aby zechciał spojrzeć mi prosto w oczy. – Ostatnie tygodnie były dla ciebie wyjątkowo trudne, ale nie możesz mnie wiecznie odpychać. Potrzebuję cię.

- Obiecałeś, że nie będziesz na mnie naciskać. – Jak bumerang powraca obietnica, którą złożyłem krótko po opuszczeniu szpitala.

- Tak, obiecałem.

- Nie naciskaj – szepcze.

- Skarbie, mi też nie jest łatwo, rozumiesz? Widzę, jak się męczysz. Widzę, jak cię to spala. Jestem tu po to, aby było ci łatwiej. Pozwól sobie pomóc.

- Nie!

Eryk wyrywa mi się i rusza przed siebie. Obejmuje się ramionami, błądząc wśród leśnych drzew. Mniej więcej po dwudziestu minutach zatrzymuje się i rozgląda po okolicy.

- Zgubiliśmy się? – Rozgląda się nerwowo w poszukiwaniu ścieżki.

- Nie – uśmiecham się, wyciągając rękę w jego stronę. – Jezioro jest za tamtymi drzewami.

Serce od razu bije mi szybciej, gdy młody monarcha niepewnie muska moje palce swoimi. Jest taki słodki i wrażliwy.

Zabieram go na dziką plażę. Zdaniem Vee jezioro należy do posiadłości, więc nikt nie powinien nas tu niepokoić. Eryk ostrożnie podchodzi do samego brzegu, a następnie wpatruje się w swoje odbicie.

- Chcesz popływać?

- Nie – odrzuca moją propozycję.

- Nie umiesz? – Postanawiam dalej go prowokować.

- Umiem.

- Woda jest całkiem niezła. Wiem co mówię, bo sprawdzałem. Dwa albo trzy dni temu Vee zepchnął mnie z pomostu, gdy razem biegaliśmy.

- Wreszcie zaczęliście się dogadywać. Bardzo mnie to cieszy.

Nie wiem czemu, lecz w tonie jego głosu pojawia się dziwne napięcie. Starał się, aby to zabrzmiało naturalnie, ale mnie nie oszuka.

- Szczerze mówiąc, to wolałbym zostać wepchniętym przez ciebie.

- Przeze mnie? To niemożliwe.

- Dlaczego?

- Bo jesteś ode mnie znacznie większy i silniejszy.

- To nie ma żadnego znaczenia. Nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił. Bardzo cię kocham, wasza wysokość. Usiądziesz obok mnie? – Wybieram zacienione miejsce i rozsiadam się na trawie. – Obiecuję, że będę grzeczny.

Nieufny jasnowłosy zbliża się do mnie jak do jeża. Przyciąga kolana do klatki piersiowej i ściśle obejmuje je ramionami. Mowa jego ciała to jasny przekaz. Skoro tak, rozegramy to według jego zasad.

- Opowiedz mi coś – proszę, kładąc się na plecach i wpatrując w niebo.

- Nie sądzę, abyś chciał słuchać moich historii.

- Lubię słuchać twojego głosu. Zwłaszcza wtedy, gdy mnie besztasz lub wyrzucasz z sypialni – parskam śmiechem.

- Bardzo zabawne.

- Też tak uważam – przytakuję. – Opowiedz mi o Wiedniu.

- O Wiedniu? Interesuje cię historia czy architektura?

- Szczerze? Interesuje mnie co sobie pomyślałeś o Vee, gdy zobaczyłeś go po raz pierwszy.

- Byłem pewny, że mnie zabije.

- To potwierdza moją teorię na jego temat. Kiedy ja zobaczyłem go po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że się nie polubimy. Ukradł mi mój skarb.

Eryk wymownie milczy. Nie ma ochoty flirtować. Może więc podejdę go od innej strony.

- Zamieszkaliście razem, a potem?

- Vee był przy mnie przez trzy lata. Każdego dnia.

- Chodził z tobą na zajęcia?

- Tak. Zdawał egzaminy i pisał prace zaliczeniowe.

- Żałuję, że nie mogę tego zobaczyć – wzdycham. – To musiał być niezwykły widok. Młodziutki książę i jego wielki goryl.

- Przynajmniej połowa moich znajomych była pod opieką ochroniarzy. Widok Vee nikogo nie dziwił.

- Co robiliście po zajęciach?

- Simon, przestań. Wiem co próbujesz zrobić. Nie musisz się tak starać. Ja to wszystko rozumiem i nie mam nic przeciwko.

- Nie wiem o czym mówisz.

- O tobie i Vee. Wiem co się dzieje.

- Co wiesz?! – Zirytowany do granic możliwości wstaję z ziemi, niczym rażony prądem. – Co wiesz?! Powiedz mi! – Nalegam.

Eryk kuli się w sobie. Nie powinienem na niego krzyczeć.

- Już dobrze – klękam obok mojego chłopaka i zaczynam gładzić go po plecach. – Oddychaj. To za chwilę minie. – Próbuję powstrzymać kolejny atak paniki, który niechcący wywołałem.

- Nie traktuj mnie jak dziecko! Myślisz, że w ten sposób zdołasz mydlić mi oczy w nieskończoność?! Nie chcę tego! I nie chcę, abyś mnie dotykał!

Eryk odpycha mnie od siebie i gwałtownie wstaje. Nie mam pojęcia co go ugryzło. Dlaczego tak się zdenerwował? Celowo pytałem go o Wiedeń oraz o Vee, bo z tym okresem są związane jego najszczęśliwsze wspomnienia. Sam mi tak powiedział. Skąd więc te nerwy?

- Skarbie, kieruj się na prawo. Ścieżka do domu jest za tamtymi drzewami – wołam, lecz nie wiem, czy mnie słyszy.

Wracamy do domu w ponurych nastrojach. Eryk od razu ucieka do sypialni, a Vee czeka na wyjaśnienia.

- Nie pytaj. Nie będę się tłumaczyć, bo nie zrobiłem nic złego.

- Właśnie widzę – drwi, opierając się o framugę drzwi wejściowych. – Nadal uważasz, że obrałeś dobry kurs? Powtarzam ci do znudzenia, że za dużo mu pozwalasz. Wodzi cię za nos i dobrze się przy tym bawi.

- To co mam zrobić?! Tak, to mały złośliwiec! Ma swoje humory! Staram się go oswoić, ale to przypomina głaskanie skorpiona! – Wybucham. Pewnie dodałbym coś jeszcze, lecz powstrzymuje mnie widok Eryka, który niespodziewanie pojawia się za plecami swojego opiekuna.

- Doktor Arim prosił o telefon. Powiedział, że to ważne.

- Przepraszam… Nie chciałem…

Eryk nie chce mnie słuchać. Zostaję obdarzony wyjątkowo zimnym spojrzeniem.

- Nic się nie stało – cedzi przez zęby.

- Czy ja zawsze muszę wszystko spieprzyć?! – Pomstuję na samego siebie, gdy zostajemy z tlenionym sami. – Po co to powiedziałem?! Po co?! Jestem idiotą!

- Mleko się już rozlało, więc nic z tym nie zrobisz – komentuje mój partner.

- Przeproszę go. Może jakimś cudem uda mi się wybłagać wybaczenie.

- Nie liczyłbym na to. On ma fenomenalną pamięć. Zawsze będzie o tym pamiętał. Każde słowo.

- Dzięki. Pocieszyłeś mnie.

- Wyszło na moje. Matkowanie mu nic ci nie da.

- Wcale mu nie matkuję! Eryk potrzebuje…

- Czego? Twojej litości? Nie zaszedłby tak daleko, gdyby się nad sobą rozczulał. Przy jego boku musi stać ktoś silny i zdecydowany. Zamiast motywować go do działania, pozwalasz, aby tracił czas płacząc w poduszkę. A czasu mamy coraz mniej. – Vee wymownie zerka na swój zegarek. – Muszę zadzwonić do Arima. A ty zastanów się nad tym, co powiedziałem.

piątek, 9 kwietnia 2021

Humory Króla - rozdział 21

 

Eryk

Budzę się w środku nocy. Otwieram oczy. W pokoju zapalone są nocne lampki, które rozpraszają ciemność. Spoglądam na okno. Tutaj nawet noc jest inna. Ma odcień smolistej czerni, która tylko czeka, aby mnie pochłonąć. Vee o tym wie. Simon także. Dlatego nigdy nie gaszą świateł.

Przez kilka chwil wstrzymuję oddech i wsłuchuję się w ciszę. Dopiero gdy mam pewność, że jestem sam, wyciągam rękę po telefon i odblokowuję ekran. 1:54. To oznacza, że spałem prawie godzinę. Układam się na boku i przytulam do poduszki. Powinienem być zmęczony, a nie jestem. Wprost przeciwnie. Mój umysł pracuje na pełnych obrotach. Jedynie leki są w stanie wyciszyć gonitwę myśli, lecz nie chcę ich brać. Czuję się po nich otumaniony. Zobojętniały. Zamiast mi pomóc, pogłębiają fatalne samopoczucie.

Nakładam bezprzewodowe słuchawki i włączam muzykę. Dźwięk skrzypiec… Czysty. Piękny. Gdybym mógł… Chociaż raz… Zamykam oczy. Pod powiekami pieką łzy. Ocieram je wierzchem dłoni. Przez przypadek dotykam pościeli. Nie jest tak miękka, jak w domu. W sumie to nie powinno mnie dziwić, bo przecież to nie jest mój dom. Vee powiedział, że już nigdy nie wrócimy do Twierdzy. Nawet jako goście. Gorączkowo poszukuje dla nas nowego miejsca, bo odmówiłem przeprowadzki do pałacu, krzyżując jego plany.

Lubiłem nasz apartament. Był bezpieczny i wygodny. No, może nie do końca bezpieczny. Nowy dom. Nowa, obca przestrzeń. Potrzebujemy więcej ochrony, co najmniej trzech kierowców, informatyków, analityków, służby. Może zamieszkanie w królewskim pałacu nie byłoby takie złe? Oszczędziłbym Vee problemów, których ma aż pod dostatkiem z mojego powodu. Prawda jest taka, że nie dbam o to, gdzie zamieszkamy. Jest mi żal intymności, która wiązała się z apartamentem. Był niewielki. Cichy. Najważniejsze, że wokół mnie nie kręciły się tłumy obcych ludzi, którzy bacznie obserwowali każdy ruch. Dawał namiastkę normalności, która bezpowrotnie przepadnie w królewskich posiadłościach.

Chociaż staram się jak mogę, nie udaje mi się uciec przed mroczną falą przykrych wspomnień. Mężczyzna strzelający do Simona. Tłumy reporterów towarzyszące mi podczas pogrzebu rodziców. Jadowite szepty dziadka. Alan. Wybuch. Nawet dźwięk ukochanych skrzypiec zaczyna sprawiać mi ból. Zdejmuję słuchawki i wygrzebuję się z pościeli. Chciałbym jak najszybciej uciec z łóżka, lecz ból skutecznie utrudnia mi to zadanie.

- Powoli… – Upominam samego siebie. Kilka dni to za mało, aby otrząsnąć się po ataku Alana. Podejrzewam, że gdyby nie paranoja Vee na punkcie bezpieczeństwa, do teraz leżałbym w szpitalu. Szczęście w nieszczęściu, bo kości nie zostały połamane. Rana po postrzale dobrze się goi. Za tydzień będę „jak nowy”, jeśli wierzyć telefonicznym przepowiedniom doktora Arima.

Rozglądam się za komputerem. Skupienie się na pracy jest znacznie lepszym rozwiązaniem niż użalanie. Niestety, nigdzie go nie widzę. Musiałem zostawić go w salonie. Trudno. Będę musiał po niego pójść.

Ostrożnie stawiam stopy na drewnianej podłodze. Parkiet nieco skrzypi. Jeśli Simon znajduje się gdzieś blisko, usłyszy mnie. Zostanę skarcony i zagnany z powrotem do łóżka. W dodatku położy się obok mnie. Zupełnie mnie nie rozumie. Nie jestem taki jak on. Nie umiem się otworzyć. Zwłaszcza teraz. Zanim wyznam mu swoje uczucia, powinienem najpierw uporać się z demonami, które mnie prześladują. A to są straszne demony. Odbierają mi oddech. Zsyłają koszmary. Jestem wobec nich bezradny. Potrzebuję czasu, aby się otrząsnąć.

Naciskam na klamkę i otwieram drzwi. Tak jak się spodziewałem, światło na korytarzu również jest zapalone. Wstrzymuję oddech i kieruję się w stronę schodów. Prawie bezszelestnie udaje mi się dostać na parter.

Zegar w salonie wybija wpół do trzeciej. Mój komputer leży na sofie. Po południu uparłem się, że będę pracować. Owinąłem się kocem i spędziłem kilka godzin porządkując różne sprawy. Jako król mam teraz naprawdę sporo obowiązków. Do tego dochodzi Konsorcjum, za które również jestem odpowiedzialny. Po kilku godzinach czytania litery zaczęły mi się rozmywać. Może zasnąłem, a może zemdlałem. Nie pamiętam. Kiedy się ocknąłem, leżałem w łóżku. Potem zostałem nafaszerowany niczym indyk na święta, bo przecież „nic nie jem” i w taki sposób dzień dobiegł końca.

Zabieram porzucony sprzęt i chcę jak najszybciej wrócić do swojego pokoju, lecz powstrzymuje mnie stłumiony śmiech Simona dochodzący z kuchni. Byłem pewny, że śpi. Co robi o tej porze?

Walczę ze sobą kilka długich chwil, lecz ciekawość okazuje się silniejsza. Ściskając MacBooka niczym tarczę, na palcach zbliżam się do kuchennych drzwi, które są lekko uchylone. Chowam się za nimi i zaglądam do środka. Simon siedzi przy stole plecami do mnie. Przegląda jakieś dokumenty. Obok niego krąży Vee, który rozmawia z kimś przez telefon.

- Teraz dobrze? – Mój ukochany pokazuje Vee coś na ekranie komputera.

- Poczekaj chwilę. – Niebieskooki przerywa rozmowę by uważnie śledzić ekran. – No proszę. Kto by pomyślał, że tak dobrze sobie poradzisz – chwali go, klepiąc jednocześnie po ramieniu.

- Mam dobrego nauczyciela – odpowiada dumny z siebie Simon.

- Najlepszego. – Vee uśmiecha się z zadowoleniem. – Pracuj dalej.

Po chwili mój opiekun kończy połączenie. Odkłada komórkę i skupia swoją uwagę wyłącznie na Simonie. Coś do niego mówi, lecz jego słowa tłumi wybuch szczerego śmiechu.

- Głupek! Twoje szanse na pieczeń właśnie przepadły.

- Mamusiu, nie bądź taka! – Vee moduluje głos, udając zawiedzionego. – Przecież byłem grzecznym chłopcem. Nawet cię pochwaliłem. Zamiast się boczyć, powinnaś podać mi piwo, niewdzięcznico – prowokuje kolejną wymianę zdań.

Simon odsuwa krzesło i wstaje. Podchodzi do lodówki.

- Od kiedy pijesz piwo w środku nocy?

Ja także chciałbym poznać odpowiedź na to pytanie.

- Pracuję na kilka etatów. Muszę się zrelaksować.

Vee cierpliwie czeka aż Simon poda mu butelkę, po czym uśmiecha się z rozrzewnieniem.

- O co chodzi? Za mało schłodzone? – Mój ukochany wpatruje się w swojego mentora. Dziwi go, że zamiast skosztować piwa, ogląda butelkę.

- Kiedy ostatnio piłem, straciłem Vipera. Prawie o nim zapomniałem. Może to był znak? – Uśmiecha się smutno.

- Chcesz mi o tym opowiedzieć? Łączyła was głęboka relacja? – Tym razem to Simon próbuje zażartować.

- Bardzo głęboka. Ten wóz… To był jeden na milion… Ech… – wzdycha smętnie, rozpamiętując dawne czasy.

Zielonooki nie podziela zachwytów nad viperem. Śmieje się pod nosem i kręci głową.

- Co? – Jego reakcja drażni Vee.

- Idziesz na łatwiznę – wyrokuje.

- Niby czemu?

- Bo łatwiej jest kochać przedmioty niż ludzi. Zamiast tracić czas na wspominanie samochodu, powinieneś zbudować z kimś prawdziwą relację.

- Ekspert od związków się znalazł. – Obrażalski Vee ponownie przybiera maskę cynizmu. – Przypomnę ci te bezcenne rady, gdy Eryk będzie wyrzucać cię dziś z łóżka.

- On mnie kocha! To jego sposób na wyrażanie uczuć.

Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. Pewność bijąca ze słów Simona sprawia, że serce od razu bije mi szybciej. Nie wątpi we mnie? Po tym wszystkim co się stało?

- Nie pomyślałeś o tym, że on serio może mieć cię dość? – Vee kolejny raz próbuje zasiać w Simonie ziarno wątpliwości.

- Martw się raczej o siebie, a nas zostaw w spokoju. – Mój ukochany w dyplomatyczny sposób kończy niechciany temat.

Mija kilka minut. Simon przegląda porozrzucane na stole papiery, a Vee sączy swój trunek.

- Eryk nigdy nie poprosi cię o piwo. Woli mocniejsze alkohole – Vee zdradza jeden z naszych sekretów. – Czy to nie dziwne? Nie spędzisz z nim wieczoru w taki sposób.

- Eryk chwilowo o nic mnie nie prosi. Wyrzucania z sypialni nie liczę – zielonooki dodaje pospiesznie, by uprzedzić nowe zgryźliwości.

- Mówiłem ci setki razy, abyś zostawił go w spokoju i przestał mu ciągle nadskakiwać, bo tylko pogarszasz sytuację.

- Skąd możesz to wiedzieć?! – Simon reaguje zbyt nerwowo. Rzuca Vee wściekłe spojrzenie.

- Bo znam go lepiej i dłużej niż ktokolwiek inny? – Blondyn wykorzystuje swoją uprzywilejowaną pozycję. Ma rację. Nikt nie zna mnie tak dobrze jak on.

- I bezustannie się tym przechwalasz. – Mój mężczyzna wywraca oczami, podając swojemu kompanowi kolejną butelkę.

- Zapomnij na chwilę o Eryku i skup się na tym, co do ciebie mówię. Mamy jeszcze sporo do zrobienia.

- Przed chwilą mnie chwaliłeś, a teraz narzekasz?

- Przestanę narzekać, jeśli będziesz mnie słuchać.

- Przecież słucham! – Simon nie daje za wygraną.

Atmosfera między nimi znowu się zmienia. Napięcie szybko mija. Vee sięga po piwo. Trochę mnie to dziwi, bo zwykle unika alkoholu. Jedna z jego zasad mówi o tym, że „pije się wyłącznie na randkach”.

Randka… Czy oni…

Przestraszony uciekam na górę. Zamykam za sobą drzwi i zaczynam nerwowo krążyć po pokoju. Policzki mnie palą. Oddech przyspiesza. Czy to możliwe? Simon i Vee… To stąd ten alkohol? I rozmowy na mój temat?

Roztrzęsiony wracam do łóżka. Chowam się pod kołdrą, dygocząc. Nie wiem, czy jest mi zimno z powodu nagłej gorączki, czy może każdy reaguje w taki sposób na myśl, że jest zdradzany?

Wesoły śmiech. Frywolna atmosfera. Vee i Simon… Jeszcze kilka dni temu skakali sobie do gardeł niczym dzikie bestie, a teraz… Wyobraźnia podsyła mi przedziwne obrany. Od nienawiści do miłości? Nie, nie chcę o tym myśleć!

***

Przez resztę nocy nie jestem w stanie zasnąć. Rzucam się z boku na bok, co jedynie pogarsza kiepski stan zmasakrowanego ciała. Nad ranem pojawia się Simon. Mój kochanek gasi światło. Kładzie się obok mnie i przytula. Nic nie mówi. Nie musi. Z wielką ulgą układam głowę na jego ramieniu. Grzeję się jego ciepłem.

- Śpij – szepcze, gładząc mnie po twarzy i włosach.

Prawie bezsenna noc zaowocowała silnym bólem głowy oraz dość późną pobudką. Przez to, że znowu jestem sam, a pościel wygląda jak wielkie pobojowisko, dopadają mnie wątpliwości. Czy Simon naprawdę ze mną spał? A może to sobie wmówiłem, aby w ten sposób zaznać choć odrobiny pocieszenia po tym, co miało miejsce w kuchni?

Ledwo żywy udaje mi się doczłapać do łazienki. Postanawiam nie czekać na pomoc Vee przy „porannej” toalecie. Rozbieram się do naga i po raz pierwszy od bardzo dawna patrzę na swoje odbicie w lustrze. Od razu stwierdzam, że to był błąd. Blady. Potargany. Wychudzony. Posiniaczony. Prezentuję się mizernie. Czuję litość dla mężczyzny, który spogląda na mnie smutnymi, szarymi oczami.

- Obraz nędzy i rozpaczy…

Odkręcam wodę i wchodzę pod strumień. Przymykam powieki. Konfrontacja z rzeczywistością nieco mnie otrzeźwiła. Nic dziwnego, że Simon woli wesołego i towarzyskiego Vee. Ja nie mam mu nic do zaoferowania. Gorąca woda spłukuje ze mnie resztki złudzeń. Przecież tego chciałem. Chciałem, by zostawił mnie w spokoju i poszukał kogoś, przy kim będzie szczęśliwy. Nie daję mu żadnych powodów do uśmiechu. Tymczasem Vee… Nie znam nikogo lepszego. Dobrze razem wyglądają. W dodatku Simon będzie przy nim bezpieczny, a to jest dla mnie najważniejsze.

No dobrze, ale co zrobię, gdy ta dwójka stanie się sobie coraz bliższa? Już teraz z  dnia na dzień coraz lepiej się dogadują. Jeszcze chwila i zakochają się w sobie. To stanie się na moich oczach. Czy jestem na to gotowy?

Czas. Mam jeszcze czas. Muszę się przygotować. Gdy zaczną patrzeć na siebie w ten szczególny sposób, to ja.... Będę się cieszył ich szczęściem, jak na prawdziwego przyjaciela przystało. Właśnie tak. A potem pozwolę im odejść, aby mogli wieść spokojne i szczęśliwe życie, z dala od bałaganu, który zawsze będzie mnie otaczać.

A potem…

Nie będzie żadnego potem. To mnie zabije.

Nie! Opanuj się! Simon i Vee powinni być razem! To jedyne słuszne rozwiązanie. Zwłaszcza w obliczu zemsty Alana. On nie odpuści. Nigdy nie odpuszcza. Prędzej czy później powróci, by zawalczyć o koronę. Mój braciszek nie należy do cierpliwych. Nie będzie chciał czekać. Zaatakuje. Zawsze tak robił. Moja śmierć sprawi, że Simon i Vee jeszcze bardziej zbliżą się do siebie, a ja nie będę musiał tego oglądać.

Drżącą dłonią zakręcam wodę. Osuwam się po ścianie na podłogę. Przyciągam kolana do klatki piersiowej. Oddychanie sprawia mi ból.

- Tutaj jesteś – zaniepokojony Vee pojawia się w łazience. – Dlaczego na mnie nie zaczekałeś?

- Kręci mi się w głowie – przyznaję niechętnie, opierając się plecami o wykafelkowaną ścianę.

- Bo pełno tu pary. Simon mówił, że rano znowu miałeś gorączkę. – Mężczyzna pomaga mi założyć szlafrok, a następnie zabiera prosto do łóżka. – Oddychaj głęboko.

Mój opiekun otwiera szeroko okno. Podaje mi szklankę wody.

- Będę brać tabletki – wypowiadam to zdanie ledwo słyszalnym, obco brzmiącym głosem.

- Nie, nie będziesz! – Vee wymownie zaciska usta, jakby się bał, że za chwilę powie coś nieodpowiedniego.

- Potrzebuję ich. Sam widzisz, w jakim jestem stanie.

- Potrzebujesz?! – prycha nerwowo. – Już raz wyciągałem cię z nałogu. Nie licz na to, że pozwolę, abyś popadł w kolejny!

- Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować – przyznaję niechętnie.

- Teraz to sobie ubzdurałeś? To brednie i dobrze o tym wiesz! – Grozi mi palcem.

Patrzymy sobie prosto w oczy. Czy zdołał mnie przejrzeć? A może widział mnie w nocy i dlatego zachowuje się tak nerwowo? Sprawdza czy czegoś się domyślam?

- To ponad moje siły, rozumiesz? Nie mogę spać. Nie mogę jeść. Nawet oddychanie przychodzi mi z trudem.

- Jeszcze wczoraj broniłeś się jak lew, gdy chciałem ci podać witaminy, a dziś żądasz psychotropów?!

- Nie żądam. – Staram się jak najdelikatniej ubrać to w słowa. – Proszę, abyś mi pomógł.

Właśnie, Vee. Tylko ty rozumiesz z czym będę musiał się zmierzyć. Ja też tego nie chcę, ale to jedyny sposób. Leki sprawią, że będę patrzeć w inną stronę, gdy miłość mojego życia odwróci się do mnie plecami.

- Poczujesz się lepiej, gdy zaczniesz spędzać czas na świeżym powietrzu.

- Żartujesz?! To ma mi pomóc?! – wskazuję na okno. – Dlatego nas tu przywiozłeś?!

- Ani razu nie byłeś na zewnątrz. W dodatku ciągle masz na sobie piżamę.

- Nie mam siły, aby się ubrać. To kolejny z powodów, dla których zdecydowałem się na leki.

- Nie masz depresji. Jesteś w lekkim szoku. To minie, gdy poczujesz się lepiej. Przestań przesiadywać w tych czterech ścianach i wyjdź na zewnątrz! – żąda.

- Vee… – Chcę uderzyć w błagalne tony, lecz jasnowłosy kolejny raz uprzedza mój ruch.

- Poradzisz sobie bez leków, zobaczysz. Twoi poddani zasługują na prawdziwego króla, a nie kogoś, kto boi się samego siebie.

- Nie boje się siebie! Zresztą co ty możesz o tym wiedzieć?!

Jestem na skraju wybuchu. Rozchwiany i przytłoczony własnymi emocjami, których nie rozumiem za chwilę się popłaczę lub zemdleję. Tak czy inaczej czeka nas wielki finał. Czy Vee przyzna mi rację?

- Eryku, już nie śpisz? – Uśmiechnięty Simon wpada do sypialni niczym huragan. Dotyka mojego czoła. Jestem pewny, że słyszał naszą wymianę zdań i postanowił ruszyć mi z odsieczą. – Jak się czujesz?

- Źle, o czym obydwaj doskonale wiecie!

Zdenerwowanie powoduje, że ból jedynie się nasila. Przykładam dłonie do pulsujących skroni.

- Niedobrze mi – szepczę.

- Poczułbyś się lepiej, gdybyś nie spędzał tyle czasu w łóżku. – Vee nie odpuszcza. Postanawia za wszelką cenę udowodnić, że ma rację.

- Przestań – syczy Simom.

- Przekonaj go, żeby wstał i się ubrał! Niech wyjdzie na zewnątrz, albo chociaż przejdzie się po domu! Nie może wiecznie leżeć!

- Dość! – Mój kochanek ostro przerywa naszą wymianę zdań. – Idź i zajmij się czymś, w czym jesteś dobry! – Tym razem to Vee zostaje wyrzucony.

Niebieskooki niechętnie zostawia nas samych.

- Odpocznij, skarbie – Simon popycha mnie na poduszki. Zamykam oczy. Zasypiam, bo wiem, że jest obok.

Budzę się dopiero wieczorem. Vee i Simon pozwalają mi zostać w łóżku. Już nie naciskają, abym się ubrał. Wciskają we mnie małą porcję jedzenia. Dostaję też witaminy. Przyglądam się mojemu opiekunowi, który ignoruje nieme pytanie o leki na uspokojenie. Ponieważ on milczy, ja także nic nie mówię. Sięgam po komputer.

Vee twierdzi, że musi zadzwonić, a Simon czuje się w obowiązku, aby pomagać. Jest podekscytowany możliwością nauki nowych rzeczy. Za jakiś czas będzie przewodniczył zespołowi, który zajmie się nadużyciami gospodarczymi. W tej jednak chwili nie chodzi mu o obowiązki, którym będzie musiał podołać. Przeżywa fascynację swoim towarzyszem. Rozumiem go. Nie oponuję, gdy pospiesznie całuje mnie w policzek i podąża za Vee niczym cień.

Mniej więcej dwie godziny później nierozłączna dwójka urządza sobie mały trening w ogrodzie. Samce alfa… Precyzyjne ciosy. Zwinność. Lata morderczych treningów. Simon wspominał, że od zawsze szukał takiego partnera jak Vee. Opowiadał mi o tym, gdy leżałem nieprzytomny w szpitalu. Dużo do mnie mówił. Aż dziwne, że udało mi się to zapamiętać.

Nie chce ich obserwować, bo to zbyt bolesne. Postanawiam pójść za radą Vee i  udaję się na małą wycieczkę. Błądzę po domu, aby lepiej go poznać. Wszystkie pokoje urządzone są mniej więcej podobnie. Nie wzbudza to mojego zachwytu. Wprost przeciwnie.

Docieram do kuchni. Otwieram lodówkę. Nie jestem głodny. To chyba nawyk. Gdy mieszkałem w Twierdzy zawsze czekało na mnie ciasto, które piekł pan Moor. Przez najbliższe tygodnie raczej niczego nie upiecze. Ledwo uszedł z życiem. Kto wie, czy nadal będzie chciał dla mnie pracować. Znając moje szczęście pewnie nie. Ciasta też nie ma. Popycham białe drzwi, bo na widok przepełnionych półek zaczyna mnie mdlić.

Przygnębiony, waham się, czy nie wrócić do swojego pokoju. Gdy jestem już przy schodach, moją uwagę zwracają drzwi, których przedtem nie zauważyłem. Są wpasowane w drewnianą boazerię. Gdyby nie niewielka, mosiężna klamka, nie zwróciłbym na nie uwagi. Skoro postanowiłem zwiedzić cały dom, powinienem sprawdzić co się za nimi kryje, prawda?

Pociągam za klamkę. Automatyczny świetlik pozwala mi dostrzec wąskie schody, prowadzące najpewniej do garażu. Nie zaryzykowałbym dalszego spaceru, gdyby było tu ciemno i obskurne. Tymczasem jest bardzo jasno. Ściany są wymalowane w gustownym, beżowym odcieniu. W dodatku zdobią je olejne obrazy. Niezbyt duże. Pobieżnie rzucam na nie okiem. Ich motywem głównym jest martwa natura. Głównie winogrona, które pracownicy przerabiają na wino.

Schodzę na sam dół. Spodziewałem się, że znajdę tu zaparkowane samochody. Nic bardziej mylnego. To winiarnia. W dodatku bardzo dobrze zaopatrzona. Na specjalnych regałach poukładane się setki zakorkowanych butelek. Nie ma tu okien. Temperatura jest kilka stopni niższa niż na górze. Obejmuję się ramionami, bo nieco mi zimno i nieśmiało podchodzę bliżej.

Wyciągam jedną z przypadkowych butelek i uważnie oglądam etykietę. Wbrew temu co sugerowały obrazy, to wino nie jest lokalne. Jest importowane. W dodatku dość kosztowne.

Kierowany instynktem, postanawiam je otworzyć. Rozglądam się po pomieszczeniu. Przyciemnione światło oraz brak okularów sprawiają, że dopiero po dłuższej chwili udaje mi się zlokalizować drewnianą skrzyneczce z korkociągiem.

Kiedy ostatnio piłem alkohol? Wydaje mi się, że to było tej nocy, gdy po raz pierwszy spałem z Simonem. Odsuwam drewniane krzesło i ciężko na nie opadam. Przytłaczają mnie wspomnienia tamtej nocy. Przez naprawdę krótką chwilę byłem szczęśliwy.

Mam sporą wprawę, więc bez najmniejszego problemu pozbywam się korka i unoszę butelkę do ust. Lekko cierpki smak przełamany nutą słodyczy. Dobrze wybrałem.

Dawno temu, odurzony lekami, postanowiłem targnąć się na swoje życie. Od tamtej pory przysięgłem sobie, że więcej nie będę ich brać. Przez pewien czas alkohol pomagał mi zapomnieć. To zabawne, że życie znowu zatoczyło koło. Vee nie chce dać mi leków. Za to zgromadził ten zapas, który odrobinkę mu uszczuplę…

Zaciskam palce na szyjce i unoszę butelkę do ust. Opróżniam połowę. Jak się okazuje, picie jest jak jazda na rowerze. Nie da się o nim po prostu zapomnieć. Zaczyna mi szumieć w głowie. Niechciane myśli oraz stres magicznie odlatują. Nabieram głęboko powietrza do płuc. Wreszcie czuję się wolny. Mam wrażenie, że stres, który dźwigam, po prostu ze mnie spływa. Zastępuje go cierpki posmak i leciutki zapach ekskluzywnego aromatu.

Wlewam w siebie ostatnie krople, opróżniając butelkę do cna. Kręci mi się w głowie. Chcę wrócić na górę, lecz nogi się pode mną uginają i ląduję na twardej podłodze. Nie próbuję wstać. Wprost przeciwnie. Kładę się na ziemi i wpatruję w sufit, który wiruje z coraz większą szybkością. Chociaż mam na sobie wyłącznie piżamę, alkohol sprawił, że jest mi ciepło. Lekko. Wszystkie problemy gdzieś się rozpłynęły. Nie muszę już myśleć o Alanie, dziadku, królestwie. Nie słyszę wesołego śmiechu Simona. Nie zobaczę też jak odchodzi.

- Wino serio jest rozkoszą bogów… – szepczę do samego siebie, zasypiając.