środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział VI


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 


Nerwowo spaceruję po szpitalnym korytarzu, czekając aż operacja wujka Harrego dobiegnie końca. Od ponad dwóch tygodni przebywamy w Berlinie, w prywatnej klinice. Przedtem spędziliśmy ponad dwa tygodnie w Nowej Zelandii... Uparty staruszek nie wspomniał ani słowem, że boi się być sam podczas zabiegu, dlatego wymyślił kłamstwo o uzdrowicielu. A przecież wystarczyło jedno jego słowo, a byłbym przy nim przez cały czas. Jest moim najbliższym krewnym, bratem zmarłego dziadka.
Już od najmłodszych lat pomiędzy moim dziadkiem a wujkiem panowało niepisane porozumienie. Każdy z nich rozwijał swoje pasje, mogąc w każdej chwili liczyć na wsparcie drugiego. To dzięki pieniądzom dziadka, wujkowi udało się zrealizować marzenia o podróżach do najbardziej niedostępnych miejsc na świecie. Napisał kilka książek, a dochód ze sprzedaży zainwestował w rozwijający się biznes brata. Ze względu na swoje liczne romanse i dwa małżeństwa, które zakończyły się rozwodami, pakiet jego akcji uległ rozdrobnieniu. A może było to spowodowane tym, że zawsze był bardzo szczodrym człowiekiem, który nigdy nie przywiązywał wagi do pieniędzy?
Gdy byłem mały dziadek bardzo często zabierał mnie w odwiedziny do wujaszka. Zwiedzaliśmy razem zabytki, świątynie, poznawali kulturę różnych państw. To dzięki tym wyprawom mogę dziś biegle posługiwać się kilkoma językami. Nie rozumiem więc dlaczego ten stary uparciuch słowem nie zająknął się o swoich problemach ze zdrowiem. Trzymał wszystko w tajemnicy udając, że spotkał uzdrowiciela... Ja ci dam uzdrowiciela, wujku Harry! Poczekaj, jak tylko poczujesz się lepiej! Porozmawiamy sobie na ten temat.
Od miesiąca prowadzę firmę na odległość. Z jednej strony jest mi ciężko, bo to dopiero początek projektu, ale Patric i Lucas bardzo mnie wspierają. Nie spodziewałem się, że bracia Cheng aż tak dobrze znają się na rzeczy. Nie to co Alden... To przez niego tylko w zeszłym tygodniu, straciliśmy ponad 10% przewidywanego zysku. Jak tak dalej pójdzie, rozłoży obie firmy na łopatki. Niestety, niewiele mogę zrobić. Nie zostawię też przerażonego staruszka samemu sobie. On by mnie z pewnością nie zostawił...
Jest jeszcze Daniel... Nie ma dnia, aby do mnie nie dzwonił. Zasypuje mnie wiadomościami i mailami, na które nie odpowiadam. Co mam mu powiedzieć? „Zabiłeś moje serce i teraz nie umiem już kochać” czy „Nie zaufam drugi raz”? W sumie cieszę się, że mogłem wyjechać i nabrać dystansu. Po powrocie będzie mi znacznie łatwiej. I tak byłem dla niego zbyt miły... Powinienem traktować go bardziej ostro i lodowato. Ataki zazdrości połączone z zaborczością trzeba jak najszybciej ukrócić. Chociaż z drugiej strony jest na to lepszy sposób. Dosyć drastyczny, ale z pewnością zadziała...
Mijają kolejne trzy dni. Wujek czuje się znacznie lepiej. Operacja przebiegła bez większych komplikacji. Za tydzień będzie mógł o własnych siłach opuścić klinikę.
- Powinieneś wrócić do domu – patrzy na mnie w wymowny sposób, gdy podaję mu szklankę z sokiem owocowym.
- Pojadę, jak poczujesz się lepiej.
- Ja już czuję się lepiej, a ty masz poważne problemy... Twój pożal się Boże kuzyn doprowadzi do tragedii!
- Nie denerwuj się wujku. Stać mnie na jego szaleństwa – uśmiecham się.
- Ale mnie na nie nie stać! Jeśli nie wypracujesz zysku, nie będę mógł pojechać do Chin! A ekspedycja do Ameryki Południowej? Przecież obiecałem, że dofinansuję wyjazd studentów i jeszcze książka...
- Alden popełnił kilka zbrodni, ale to nie oznacza, że popadamy w dołek finansowy. Zapewniam, że nadal cię stać na bilety samolotowe.
- William, proszę, jedź do domu – łapie mnie za nadgarstek i mocno przytrzymuje. - Sam słyszałeś, że lekarz wypuści mnie w przyszłym tygodniu.
- Ale wujku...
- Nie ma żadnego „ale”, chłopcze. Firma cię potrzebuje.
- Myślałem, że ty mnie potrzebujesz.
- Wiesz, że jesteś moim ulubieńcem. Przez całe życie twój dziadek i ja uważaliśmy cię za naszego wspólnego syna, dziedzica rodu Andersonów. Zawsze byliśmy z ciebie dumni. Masz w sobie to, co najlepsze. Smykałkę do interesów, a także odrobinę szaleństwa. Dobrze wiesz, że gdyby nie ty i twoja pomoc, mogło być ze mną krucho...
- Wujku, nawet tak nie żartuj! - irytuję się. - Poruszyłbym niebo i ziemię, aby ci pomóc.
- Wiem. Zrobiłeś znacznie więcej niż oczekiwałem. Tylko dzięki twoim staraniom tak szybko przeprowadzono moją operację, ale teraz czas na ciebie. Musisz wrócić do domu i powstrzymać tego biznesmena od siedmiu boleści.
- Nie chcę zostawiać cię samego – bronię się.
- Wiem. Za tydzień, gdy poczuję się lepiej, przyjadę do ciebie w odwiedziny. Spędzimy razem trochę czasu. Będziesz mógł na własne oczy przekonać się jaki ze mnie okaz zdrowia.
- Obiecujesz, że spędzisz ze mną co najmniej miesiąc? - dopytuję.
- Masz na to moje słowo – ściskamy sobie dłonie przypieczętowując umowę między nami. - Dzwoniłem rano do Bella. Zarezerwował ci miejsce w samolocie. Odlatujesz za niecałe dwie godziny.
- Jak mogłeś?! Za moimi plecami? - oburzam się.
- Ktoś musi o ciebie dbać. Zawsze jesteś sam.
- Nie mam szczęścia w miłości – wzdycham, opierając się o szpitalne krzesło i zakładając nogę na nogę.
- Przedtem nie chciałem nic mówić, ale nie śpieszy ci się do domu, prawda?
- Nie bardzo – przyznaję niechętnie. Nie lubię dopuszczać innych do moich osobistych spraw, zwłaszcza jeśli dotyczą one uczuć.
- Chodzi o tego mężczyznę, który ciągle do ciebie wydzwania?
- Nie chcę o nim rozmawiać.
- Nie chcesz, bo nic dla ciebie nie znaczy, czy nie chcesz, bo znaczy za dużo?
- Trafne pytanie wujku Harry. Masz rację, kiedyś coś nas łączyło, ale teraz...
- Will, każdy popełnia błędy – wujek bacznie mnie obserwuje. Ma bardzo podobne oczy do dziadka...
- Nie kochał mnie wtedy, więc czemu kocha teraz? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Może się zmienił, nabrał doświadczenia...
- Albo kolejny raz chce się zabawić moim kosztem.
- Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz, jak mawiał mój świętej pamięci brat.
- I miał zazwyczaj na myśli zakup akcji, a nie porady sercowe.
- Akcje, uczucia... Nie traktuj miłości jako transakcji! Weź przykład ze mnie. Jeszcze nie raz zakocham się na zabój i pozwolę złamać sobie serce, ale nie boję się tego. Wiesz dlaczego?
- Dlaczego? - deklaracja wujka wydaje się brzmieć jak klucz do zrozumienia całej sytuacji.
- Jesteś dobrym i wrażliwym facetem. Prędzej czy później i do ciebie uśmiechnie się szczęście. Nie zamykaj się w sobie. Pozwól sobie czuć to, co czujesz. Jedne uczucia przychodzą, a inne odchodzą. Tak powinno być.
- Sugerujesz mi, że powinienem dać mu jeszcze jedną szansę, a jeśli nam nie wyjdzie, poszukać kogoś innego, tak? - staram się ogarnąć myśli, którymi mnie zasypuje.
- Nie, staram się ciebie przekonać, abyś żył chwilą, a nie skupiał się na rozpamiętywaniu przeszłości. Jesteś jeszcze młody, poszalej trochę! Kiedy ostatnio byłeś na randce?
- Na randce? Nie mam na to czasu. Teraz najważniejsza jest dla mnie praca i...
- Zostaw pracę innym. Zabaw się. Twój dziadek, którego kochałem nad życie, na łożu śmierci wyznał mi, że żałował rzeczy, których nie zrobił. Myślał, że powtórnie się ożeni po śmierci babci, że spędzi lato w jakiejś nadmorskiej miejscowości, a udało mu się tylko i wyłącznie pracować. Moja praca zawsze wiązała się z przyjemnościami.
- Serio? - z niedowierzaniem przyglądam się wujkowi.
- Oczywiście. Będąc tutaj, zamierzam popracować nad książką, a gdy tylko stąd wyjdę – uśmiecha się tajemniczo, dając mi znak ręką, abym się zbliżył. - Widziałeś tą przepiękną pielęgniarkę, która się mną opiekuje? Umówiłem się z nią na kolację, jak tylko mnie stąd wypuszczą – czule klepie mnie po ramieniu.
- Jesteś niemożliwy, wujku – wybucham cichym śmiechem.
- Nie siedź tu, tylko zbieraj się na samolot. I zadzwoń, jak dolecisz.
- Zadzwonię.
Przez kilka godzin lotu do domu zastanawiałem się nad jego słowami. Randka... Może wujek ma rację twierdząc, że powinienem przestać rozpamiętywać przeszłość i ruszyć do przodu...
Jeszcze na lotnisku dzwonię do Lucasa, z którym umawiam się na kolację.
- William! - rzuca mi się na szyję, gdy udaje mi się dotrzeć do niewielkiej restauracji niedaleko naszego apartamentowca.
- Lucas... Udusisz mnie! - próbuję uwolnić się z jego objęć. - Patric nie przyszedł? - dziwi mnie brak drugiego z bliźniaków.
- Powiedział, że coś mu wypadło. Prawda jest taka, że wolał spędzić czas rozmawiając przez telefon, niż zjeść z nami. Nie będziemy za nim tęsknić, prawda? Powiedz mi lepiej jak się czuje twój wujek?
- Dużo lepiej, dziękuję. A jak w firmie? - siadamy przy jednym ze stolików. Kelner od razu podaje nam moje ulubione wino.
- Nie jest dobrze. Alden zaprzepaścił szansę na sukces, ograniczając liczbę wyprodukowanego oprogramowania, które w przeciągu sekund zniknęło ze sklepowych półek. Drugą partię trzeba było sprzedać 10% taniej, by jakoś załagodzić sytuację. Ojciec nie jest zadowolony. Powiedział, że jeśli czegoś z tym nie zrobisz, zerwie umowę.
- Jutro z nim porozmawiam.
Zamawiamy makaron, na który zupełnie straciłem apetyt. Tyle miesięcy przygotowań, nieprzespanych nocy, a ten idiota spieprzył wszystko w przeciągu kilku dni...
- A jak Daniel? Dzwonił do ciebie? - Lucas rozsiada się wygodnie, rozkoszując ciastem kokosowym.
- Tak, jakieś sto tysięcy razy. Nie odbierałem.
- Wiem. Odbyliśmy bardzo pouczającą rozmowę, w czasie której Patric musiał nas rozdzielić... Młody jest bardzo porywczy i nie ma poczucia humoru – ciemnowłosy sięga po swój telefon, po czym przysuwa się bliżej mnie. - Uśmiechnij się – prosi, pstrykając nam wspólne zdjęcie.
- Co robisz? - pytam.
- Jak to co? Czas na zemstę – wraca na swoje miejsce.
- Komu to wysłałeś?
- Danielowi – zadowolony z siebie pokazuje mi wiadomość. Pod naszym wspólnym zdjęciem napisał „Niektóre kolacje kończą się śniadaniem”.
Wystarczyło kilka sekund, aby mój telefon zaczął wibrować.
- Nie odbierzesz? - Lucas stara się zachować powagę, lecz średnio mu to wychodzi.
- Nie muszę.
- Daj, ja z nim porozmawiam – wyciąga rękę po mojego smartfona. - Halo, Daniel? Potrzebujesz czegoś? - Przez dłuższą chwilę chłopak krzyczy coś do słuchawki, wywołując wesołość na twarzy mężczyzny. - Ja mam się pieprzyć? - powtarza po nim słodkim głosem. - Skoro mam wybór, wolę pieprzyć Willa. Miłego wieczoru – rozłącza się, oddając mi urządzenie. - I po kłopocie. Napijemy się jeszcze wina? - przywołuje kelnera.
- Za co pijemy? - udziela mi się jego radosny nastrój.
- Za zemstę, która jest prawdziwą rozkoszą bogów – stuka delikatnie w mój kieliszek, a potem opróżnia go do ostatniej kropli.
Zemsta... Tak, chcę się zemścić. Chcę mu zadać ból. Dotknąć do żywego. Zranić. Jeśli romansowanie z Lucasem ma mi w tym pomóc, to aż wstyd byłoby nie wykorzystać takiej okazji.
Po kolacji nie wracam do domu. Wymawiam się pilnymi obowiązkami. Jestem pewny, że Daniel koczuje pod moimi drzwiami. Nie mam ochoty na wieczorną szarpaninę. Nie mam także ochoty na spędzenie nocy z moim towarzyszem, więc wsiadam w taksówkę i każę się zabrać do hotelu w centrum.
Rano biorę prysznic i reguluję rachunek, jadąc taksówką prosto do pracy, gdzie przebieram się w garnitur. Moje biurko tonie w natłoku papierów, które Bell pogrupował według ważności. Alden nie wie jeszcze o moim powrocie, więc dzisiejsze spotkanie rady nadzorczej z pewnością przejdzie do historii...
Kilka minut przed dziewiątą drzwi mojego gabinetu otwiera Daniel. Dorzuca coś do papierowej piramidy, która natychmiast się zawala i mierzy mnie wyjątkowo wściekłym spojrzeniem.
- Jak było na randce? - cedzi słowa, które brzmią jakbym dopuścił się czegoś wyjątkowo obrzydliwego.
- Bardzo miło – uśmiecham się beztrosko, naśladując Lucasa.
- Dobrze się bawisz moim kosztem? - warczy, zaciskając dłonie w pięści.
- Nie robię nic złego. Nie jesteśmy już razem, mogę się spotykać z kim chcę.
- Problem polega na tym, że nie możesz! - wybucha.
- Przyjechałem wczoraj wieczorem. Byłem głodny, więc zaprosiłem Lucasa. Masz z tym problem, jak rozumiem – opieram się o biurko i obejmuję ramionami.
- Trzeba było zadzwonić do mnie – spuszcza wzrok.
- Daniel, nie wiem jak mam to powiedzieć, abyś w końcu zrozumiał. Nie jesteśmy już razem. To koniec. Moje uczucie do ciebie wygasło w tej samej chwili, w której okazało się, że nic do mnie nie czujesz.
- To nieprawda! Kochałem cię wtedy i kocham teraz! Ponad wszystko! Od pierwszej chwili, gdy na ciebie spojrzałem!
- Nie krzycz tak, niepotrzebnie robisz zamieszanie.
- William... Proszę cię... Daj mi jeszcze jedną szansę! Obiecuję, że wszystko będzie inaczej... - desperacja w jego oczach uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Wydaje się taki szczery... Z jednej strony chciałbym podbiec i schować go w swoich ramionach, bo wiem, że bardzo cierpi, ale z drugiej... „To pułapka” podpowiada mi głos rozsądku. „Skrzywdzi cię i porzuci, nic innego nie umie”.
- Przepraszam Danielu, ale długo mnie nie było i chciałbym zająć się pracą. Sam widzisz ile tego jest – wskazuję mu dłonią porozrzucane papiery.
- Pracą... - kpi. - Jak chcesz, później porozmawiamy – wychodzi pokonany, wpatrując się w podłogę.
W samo południe rozpoczyna się spotkanie rady nadzorczej. Alden, którego czeka dziś spora niespodzianka, jak zawsze jest bardzo zadowolony z siebie. Firma idzie na dno, nasz wywalczony kontrakt wisi na włosku, a on uśmiecha się od ucha do ucha...
Obserwuję jak poszczególne osoby zajmują swoje miejsca. Stanley nawet nie otwiera teczki z dokumentami, którą podsuwa mu nasz kuzyn. Patric odpisuje na smsy, a Lucas beztrosko obraca się w kółko na swoim fotelu, ciesząc jakby był znowu dzieckiem Tylko Daniel wydaje się cichy i przygaszony. No trudno, będzie musiał pogodzić się z porażką.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że zapoznaliście się już z raportem, który przygotowałem. Obecna sytuacja wymaga drastycznych zmian w umowie, którą zawarliśmy. Jeszcze dzisiaj skontaktuję się w tej sprawie z panem Chengiem. Dzwoniłem już do działu informatycznego. Wstrzymamy produkcję obecnego oprogramowania i wprowadzimy...
- Niczego nie wstrzymamy, Alden – uśmiecham się do zebranych, wkraczając do sali konferencyjnej w towarzystwie mojego asystenta, który rozdaje analizę finansową.
- Anderson! W końcu zdecydowałeś się wrócić?
- Biorąc pod uwagę obecny stan firmy, bardzo tęskniłeś.
- Firma jest w dobrym stanie – uderza pięścią w stół.
- To co stało się z zyskami?
- Twoje prognozy były zmienne!
- Zmienne? Gdybyś trzymał się projektu i nie podważał moich decyzji, nawet przy zmiennych prognozach, zysk wyniósłby 35%, a obecnie wynosi 11%. Chciałbyś coś jeszcze dodać, Alden?
- To twoja wina! Twoja i Harrego! Trzeba było jeszcze dłużej bawić się z szamanami w ciuciubabkę! Teraz mamy poważne problemy! Jestem pewny, że pan Cheng zerwie z nami kontrakt. Wczoraj z nim rozmawiałem. Powiedział, że jest mocno zawiedziony...
- Ja także rozmawiałem wczoraj z ojcem. Powiedział, że jesteś idiotą, co Will właśnie potwierdził – rzeczowy ton Patrica wprawia nas w osłupienie. - Ojciec żąda, abyś przygotował szczegółowy raport z działalności firmy pod nieobecność Williama. Masz go przysłać do 16:00. Na twoim miejscu wziąłbym się ostro do roboty. Tata nie wybacza spóźnień. Jest, jak wy to mówicie, „starej daty”.
- Co się stało, to się nie odstanie. Na szczęście przez ostatnie dwa tygodnie, gdy bawiłem się z szamanem w ciuciubabkę, na jednym ze spotkań poznałem dyrektora trzeciej co do wielkości firmy informatycznej w Europie Zachodniej. Pokazałem mu nasz projekt. Kupi od nas pakiet oprogramowania dla małych i średnich przedsiębiorstw. Dzięki uprzejmości Patrica i Lucasa, pan Cheng wyraził na to zgodę. Szacowany przychód powinien wyrównać dziurę, która powstała, a dodatkowo...
- Jak śmiesz mówić takie rzeczy! Jesteś zwykłą gnidą, która-!
- Dosyć! - ucinam tyradę Aldena. - Proszę, abyś opuścił spotkanie. Tylko się kompromitujesz. Bell przyśle ci komplet dokumentów. Zapoznasz się z nimi i podpiszesz. Rano mam je mieć na biurku. A teraz wyjdź – spoglądam na niego znacząco, sięgając po okulary.
- Zapłacisz mi za to... -  rzuca mi ostatnie, mordercze spojrzenie, a następnie zabiera swoją teczkę i wychodzi głośno trzaskając drzwiami.
- To było zdecydowanie najlepsze przedstawienie w wykonaniu kuzyna Aldena, jakie było mi dane obejrzeć – Lucas klaszcze nieobecnemu z uznaniem.
- Wolałem to zeszłotygodniowe, gdy wykłócał się o grubość folii zabezpieczającej opakowania z programami – nieśmiało wtrąca Stanley.
- A zamówienie kopert do sekretariatu? - przypomina Daniel.
- Koperty... To było niezłe – rozmarza się Patric. - Will, tyle cię minęło...
- Nie było pana, gdy pan Alden kupował biurko do gabinetu, prawda szefie? - Bell nalewa mi kawy.
- Szkoda, że tego nie widziałem – wzdycha Lucas.
- Nic straconego. Mamy film – chwali się Bell. - Rozdawałem go pracownikom jako bonus do kartek świątecznych. To hit! - przechwala się.
- Muszę go obejrzeć! - oczy bliźniaka rozbłyskają.
- Szefie, mogę? - mój asystent patrzy na jakby był szczeniaczkiem.
- Możesz. Gdy będziecie oglądać, zadzwonię do pana Chenga.
- Dzięki, Will. Weź mój telefon – oferuje Lucas. - Odbierze od razu.
Zmęczony spoglądam na zegarek. Dochodzi pierwsza w nocy. Zdejmuję okulary i pocieram oczy. Jeszcze kilka dni wytężonej pracy i powinno mi się udać wyprowadzić wszystko na dobre tory. Przeciągam się i zamykam laptopa. Pora wracać do domu. Zbieram porozrzucane papiery i układam w stosiki. Nie zdążyłem przeczytać nawet połowy. Reszta będzie musiała poczekać do jutra. Światła są pogaszone, a jednak wyraźnie słyszę czyjeś kroki, odbijające się od paneli. To pewnie ochrona... Stróż dobrze wie, że często przesiaduję tu po nocach. Nigdy mi nie przeszkadza.
- To tylko ja, panie Brook, ale już wychodzę – wołam do niego.
- Pan Brook już dawno sprawdził to piętro. Teraz ogląda powtórkę meczu – odwracam się i widzę jak Daniel zamyka za sobą drzwi na klucz.
- Pracujesz jeszcze? - pytam nieco zdziwiony.
- Czekałem, aż zostaniemy sami – informuje mnie, zdejmując marynarkę i zaczynając odwiązywać krawat.
- Wydaje mi się, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy, prawda? - krzyżuję ręce na piersi.
- Dlatego nie będziemy rozmawiać – podchodzi do mnie bliżej.
- Tak? - pytam, nie odrywając wzroku od przeglądanych dokumentów. - To co będziemy robić?
- Kochać się – odpowiada, po czym wpija się w moje wargi.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział V



Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 

Pocałunek Daniela różni się od pocałunku Lucasa. Mój mały zielonooki uczeń jest znacznie bardziej zaborczy. Palcami boleśnie wbija się w moje ramiona, abym nie miał możliwości uciec. Przesuwa językiem po dolnej wardze, domagając się więcej. Oszołomiony przymykam powieki...
- Pocałuj mnie... - szepcze tuż przy moich ustach. Jego prośba zdradziecko mami zbolałe serce. Przecież tego właśnie chcę... Tylko raz... Pozwól sobie... Ten jeden raz... Przecież wtedy nie pocałowałem go na do widzenia, więc teraz ten pocałunek mi się należy. Rozchylam lekko wargi, a jego język natychmiast wślizguje się do środka. Serce gwałtownie przyspiesza, ramiona aż wyrywają się, by przyciągną go bliżej. Mój mały... Nadal masz w sobie to coś, co sprawia, że nie umiem ci niczego odmówić.
- Will... - mruczy w moje usta, zwalniając uścisk – tak za tobą tęskniłem. Odpycham go od siebie i patrzę prosto w oczy. Ty tęskniłeś? Wiesz w ogóle co to słowo oznacza? Nie zastanawiając się wiele, biorę zamach i uderzam go w twarz. Chłopak przykłada dłoń do obolałego miejsca i spogląda na mnie z niedowierzaniem.
W tej samej chwili dzwoni jego telefon.
- To pan Cheng, muszę odebrać – informuje mnie, zostawiając samemu sobie. Więc to tak... - Panie Cheng, mam nadzieję, że jest pan zadowolony z mojego ostatniego raportu...
Z niedowierzaniem kręcę głową i wychodzę. Od samego początku miałem rację. Nic się nie zmieniło. Dla Daniela wszystko jest ważniejsze niż ja...
Otwieram drzwi od swojego mieszkania i zabieram kluczyki oraz skórzaną kurtkę. Zjeżdżam windą do garażu i wsiadam do samochodu. Muszę się oderwać, nabrać dystansu. Odpalam silnik. Czekam aż automatyczne drzwi uniosą się do góry, abym mógł wyjechać. W tylnym lusterku dostrzegam Daniela, który biegnie w moją stronę. Wrzucam bieg i przyciskam pedał gazu. Samochód od razu reaguje, rozpędzając się w przeciągu sekund. Z piskiem opon opuszczam podziemny parking, obserwując jak mój były kochanek niknie gdzieś za moimi plecami... Właśnie tak powinno być. Nie będzie drugiej szansy.
W posiadłości dziadka panuje cisza i spokój. Gospodyni przygotowuje mi śniadanie, a ja w tym czasie biorę prysznic i przebieram się w czyste rzeczy. Zabieram komputer do ogrodu, ciesząc się ciepłymi promieniami słońca.
Przez cały dzień jestem bombardowany masą wiadomości i połączeń, które ignoruję. Daniel nie chce dać o sobie zapomnieć. Wyłączam najpierw dźwięk, a potem i telefon. Chcę pobyć sam, z dala od bolesnych wspomnień. Ponad cztery lata zastanawiałem się, jak wyglądałoby nasze ponowne spotkanie i czy jeszcze się zobaczymy. Miałem nadzieję, że wypatrzę go w tłumie, gdzieś na ulicy i będę mógł przez chwilę na niego popatrzeć. A potem wycofam się w cień. Wizja Daniela, pracującego przez kolejnych sześć miesięcy przy moim boku, przypomina raczej koszmar senny. Dziadek powiedziałby, że mogło być gorzej. Sam nie wiem...
Poniedziałkowy poranek rozpocznie od spotkania rady nadzorczej, której muszę przewodniczyć. Dziś oficjalnie rusza nasz wspólny projekt. Muszę także przedstawić naszych gości Aldenowi i wujkowi Harremu, który z tej okazji obiecał połączyć się z nami przez internet. Nasze spotkanie rozpoczyna się o 9:00. Przyjeżdżam do firmy przed siódmą i wnoszę ostatnie poprawki do dzisiejszego raportu. Około południa informatycy zaczną testować zabezpieczenia, by sprawdzić jak zareaguje system na ulepszony program, który od przyszłego miesiąca zaczniemy sprzedawać.
- Will, już pracujesz?
- Ktoś musi – uśmiecham się do Lucasa, który wchodzi do mojego gabinetu z dwoma kubkami parującej kawy.
- Gdzie byłeś przez cały weekend? Liczyłem na to, że gdzieś się razem wybierzemy – spogląda na mnie z lekkim wyrzutem.
- Przepraszam, coś mi wypadło.
- Ten jeden raz ci wybaczę. Z powodu twojej nieobecności byłem skazany przez dwa dni znosić fochy Patrica w pojedynkę.
- Nie narzekaj. Wydaje mi się, że jesteście ze sobą bardzo blisko.
- To prawda, ale nie zmienia to faktu, że mój braciszek bywa nieznośny. Zwłaszcza od chwili, gdy znalazł sobie kolejną miłość – prycha niezadowolony.
- Brzmisz tak, jakbyś był o niego zazdrosny – żartuję, sięgając po kawę.
- Bo jestem. Nie masz brata bliźniaka, więc nie wiesz jak to jest. Pod wieloma względami ty i ja jesteśmy do siebie bardzo podobni. Obydwaj potrzebujemy być  w centrum uwagi. Musimy mieć pewność, że druga strona angażuje się równie mocno, prawda?
- Prawda – przyznaję niechętnie.
- To dlatego tobie i Danielowi nie wyszło?
- Nie wyszło nam, bo on mnie nie kochał. Zresztą to dawne dzieje... Nie chcę do tego wracać.
- No dobrze, porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. To dzisiaj poznamy Aldena, prawda? Nie mogę się doczekać! – uśmiecha się pełen optymizmu.
- Liczysz na to, że będzie przyjemnie? – wzdycham teatralnie, rozbawiając mojego towarzysza.
- Jestem przygotowany na najgorsze. Poznałem już wszystkich dyrektorów, ich zastępców i sekretarki. Nikt nie powiedział o nim ani jednego dobrego słowa.
- Nie nastawiaj się na miły poranek. Alden jest jak chodząca chmura gradowa.
- On może i tak, ale ty... Pracownicy zdradzili mi różne sekrety z twojego życia – cieszy się.
- Naprawdę? Na przykład jakie?
- Ponoć nieźle radzisz sobie z samochodami i często je zmieniasz. Masz też słabość do czarnej, gorzkiej kawy i pracy po nocach.
- Jestem pod wrażeniem. Sądziłem, że powiedzą ci, że jestem niepunktualnym pracoholikiem ze skłonnością do wyzyskiwania innych.
- Wasza firma jest inna. Panuje tu wesoła atmosfera. Kobiety nie boją się rodzić dzieci. Droga do awansu jest otwarta przed wszystkimi. Płacicie za studia i szkolenia...
- To wszystko pomysły dziadka, które ja tylko kontynuuję.
- Nasz ojciec jest pod tym względem znacznie bardziej restrykcyjny. Nie lubi, gdy ktoś ma swoje własne zdanie lub żyje pod prąd.
- Przeszkadza ci to?
- I tak i nie.
- William, możemy porozmawiać? - cichy głosik Emmy przerywa naszą rozmowę.
- Oczywiście, wejdź proszę. Poznałaś już Lucasa? - wstaję z fotela i podchodzę do dziewczyny, którą całuję w policzek.
- Tak. Cześć – wita się z nim, uśmiechając niepewnie.
- Pójdę już, nie będę wam przeszkadzać – mężczyzna podrywa się ze swojego miejsca. - Do zobaczenia – cicho zamyka za sobą drzwi.
- Przepraszam, że wam przeszkodziłam, ale to dla mnie bardzo ważne – nieco zdenerwowana zajmuje miejsce, na którym przed chwilą siedział Lucas.
- Co mogę dla ciebie zrobić, Emmo?
- William... Dobrze wiesz, że nie radzę sobie na spotkaniach rady nadzorczej. Interesy, które prowadzicie są dla mnie zbyt zawiłe. Do tego Alden ciągle naciska, abym sprzedała mu swoje udziały...
- Porozmawiam z nim, żeby dał ci spokój – siadam obok dziewczyny i łapię ja za lekko drżącą rękę.
- To nie będzie konieczne. Chciałabym cię prosić, abyś mnie reprezentował.
- Ja? - dziwię się.
- Tylko do ciebie mam zaufanie.
- Bardzo dziękuję – uśmiecham się do osiemnastolatki.
- Nie chcę sprzedawać akcji, choć mam ich tak niewiele. Z roku na rok są coraz więcej warte. Dzięki comiesięcznym wpływom już niedługo wystawię moje prace w galerii – za każdym razem, gdy opowiada o obrazach, cała promienieje. - Dobrze wiesz jakie to dla mnie ważne.
- Chętnie kupię kilka twoich obrazów.
- Nie musisz ich kupować! Namaluję coś tylko dla ciebie, jako prezent! – dodaje pośpiesznie.
- Dziękuję – całuję jej drobną dłoń.
- Więc... zgadzasz się? - dopytuje.
- Tak.
- Dziękuję, Will! - rzuca mi się na szyję.
- Em, powiedz szczerze, że chcesz się wymigać od dzisiejszego posiedzenia i po sprawie.
- Czytasz w moich myślach! - odpowiada uszczęśliwiona.
- Wystarczy, że podpiszesz odpowiedni dokument u naszego prawnika.
- Tak się cieszę – ściska mnie z wdzięcznością za rękę.
Za plecami dziewczyny dostrzegam cień. Daniel...
- Dzień dobry. Will, musimy porozmawiać – ton jego głosu wyklucza jakikolwiek sprzeciw z mojej strony. Obserwuję, jak przesuwa wzrokiem po ciele mojej kuzynki, zatrzymując się na naszych splecionych palcach. Nie ma to jak nieudolna scena zazdrości od rana...
- Uciekam do prawnika – jeszcze raz przytula mnie z wdzięcznością.
- Powiedz mu, że ma się tym natychmiast zająć, to załatwimy wszystko zanim pojawi się Alden.
- Jesteś kochany! - wybiega z gabinetu zadowolona.
- Kim jest ta dziewczyna? - zielonooki zdaje się bardzo zdeterminowany, by uzyskać odpowiedź na swoje pytanie.
- Wyjdź – obchodzę biurko i wracam do poprawiania raportu.
- William! Zadałem ci pytanie! Nie traktuj mnie jak obcego! - irytuje się.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Wyjdź!
- Najpierw wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia! Chciałem ci o wszystkim powiedzieć już w sobotę rano, ale uciekłeś.
- Byłem zajęty, ty zresztą też – przypominam mu.
- Musiałem odebrać ten cholerny telefon. Pan Cheng wiele dla mnie zrobił. Otworzył mi drzwi do kariery i-
- Nie chcę tego słuchać. Nie będziemy rozmawiać o niczym, co nie jest związane z pracą i to tylko w ostateczności.
Zirytowany do granic wytrzymałości Daniel opiera się dłońmi o blat biurka i patrzy na mnie z góry. Dobrze wiem, że z trudem panuje nad swoimi emocjami. Drażnienie go to świetna zabawa...
- Gdy zerwałem z dziewczyną zabrałeś mnie pijanego do domu. Pamiętasz to?
- Hmm... - opieram się wygodnie o skórzany fotel i udaję, że staram się sobie przypomnieć jedną z najważniejszych nocy w moim życiu... - Być może. To było dawno temu...
- Pamiętam to tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Pocałowałeś mnie. Opiekowałeś się mną. Zabrałeś do łóżka. Pamiętasz ?
- Jak przez mgłę – kłamię, wpatrując się z jego pociemniałe od emocji tęczówki.
- Powiedziałem ci wtedy, że bardzo cię kocham, a ty pozwoliłeś mi spać w swoich ramionach aż do rana.
- No cóż, nie twierdzę, że tak nie było, ale to i tak niczego nie zmienia.
- Jak to nie zmienia?! - wybucha. - Już tamtej nocy wyznałem ci miłość!
- Daniel... Z tego co ja pamiętam, tamtej nocy byłeś mocno pijany, a po drugie od samego początku twierdziłeś, że film ci się urwał. Tygodniami zapewniałeś mnie, że nie masz pojęcia co się wtedy działo. Liczysz na to, że uwierzę, iż po czterech latach w jakiś cudowny sposób przypomniałeś sobie o swoim kłamliwym...
- Nawet nie próbuj mi wmawiać, że cię nie kochałem!
- Nie próbuję ci niczego wmawiać. Przecież nie raz pytałem, co do mnie czujesz. Milczałeś wtedy jak zaklęty – posyłam mu drwiący uśmiech, sięgając po papierosy.
- Chciałeś, żebym wyznał ci miłość na oczach mojej matki?
- Skoro mnie kochałeś to jaki widzisz problem w tym, by powiedzieć o nas rodzinie? Prędzej czy później i tak poznaliby prawdę – zaciągam się dymem, który w prawdziwą lubością wydmuchuję chłopakowi prosto w twarz.
- Powinieneś rzucić palenie – niezadowolony włącza klimatyzację, korzystając z panelu wbudowanego w moje biurko.
- Zmuś mnie.
- Zmuszę cię nie tylko do tego, ale i do innych rzeczy.
- Nie mogę się doczekać – ponownie zaciągam się papierosem.
- Kocham cię – spogląda mi prosto w oczy. Czuję uścisk w piersi, który bardzo szybko mija.
- To wzruszające, naprawdę. Niestety, spóźniłeś się o jakieś cztery lata. Gdybyś powiedział mi to wtedy, albo wybiegł za mną... Ale ty tego nie zrobiłeś, a teraz... Teraz nie ma już do czego wracać – posyłam kolejną porcję dymu w jego stronę obserwując, jak powoli się załamuje. Chciałbym go zapytać, czy moje słowa go ranią? Czy bolą? Czy czuje ból. Tępy, obezwładniający...
- Masz rację, nie powiedziałem tego... Przez cztery lata wyrzucałem sobie, że tego nie zrobiłem. Szukałem cię, chciałem naprawić sytuację między nami, ale rozpłynąłeś się jak we mgle. Nie znałem twojego adresu. Zmieniłeś numer telefonu. W szkole też nic o tobie nie wiedzieli. Wyparowałeś. Jednak los dał nam drugą szansę i zamierzam zrobić z niej dobry użytek. Udowodnię ci, że bardzo cię kocham. Zobaczysz.
- Nawet jeśli mnie kochasz, to nie ma już najmniejszego znaczenia. Dla mnie to, co było między nami, zakończyło się cztery lata temu, w tamtym mieszkaniu. Przykro mi, ale nie chcę już z tobą być.
- Kłamiesz! Perfidnie kłamiesz! Nasz sobotni pocałunek był tego najlepszym dowodem!
- To tylko pocałunek, Danielu. Nic wielkiego. Masz pojęcie ile osób całowałem w przeciągu tych czterech lat? - spoglądam na niego z politowaniem. Tak, jest mi go żal. Kiedyś taki sam żal czułem w stosunku do siebie, nie umiejąc pogodzić się ze złamanym sercem. Przepełniała je wzgardzona miłość, a ja nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. Tak trudno jest przestać kochać osobę, która była dla nas wszystkim...
- Przepraszam, William... Tak bardzo cię przepraszam... Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie pozwoliłbym ci odejść – kryształowe łzy błyszczą w kącikach jego oczu.
- Wzruszyłeś się? To urocze, ale na mnie nie działa. Rozumiem, że nasza rozmowa dobiegła końca, tak?
- Will! Jak możesz być taki nieczuły?! Nie masz uczuć? - woła za moimi plecami, gdy kieruję się w stronę drzwi, by je dla niego otworzyć. Przebywanie dłużej w jednym pomieszczeniu jest ponad moje siły.
- Masz rację, nie mam. A teraz wyjdź. W przeciwnym razie zawołam ochronę – grożę.
- To jeszcze nie koniec! – zostawia mnie samego.
Spotkanie rady nadzorczej przypomina koszmar. Alden bojkotuje wszystkie moje pomysły, nawet ten dotyczący podania kawy. Z rozbawieniem przyglądam się Patricowi i Lucasowi, którzy co chwilę wymieniają zdziwione spojrzenia.
- Alden... Mogę się tak do ciebie zwracać, prawda? Nie wiem jak ty, ale ja napiłbym się tej kawy. Jest mi potrzebna jak nigdy w życiu – Patric nerwowo obraca srebrny długopis w dłoni, szukając we mnie wsparcia.
- Bell, każ podać kawę – mój asystent od razu podrywa się z miejsca.
- Bell, ani się waż! Mamy omawiać nowy projekt! To nie jest czas i miejsce na zabawę! Jeśli nie umiesz przez godzinę traktować nas w sposób profesjonalny, to może powinieneś wrócić do Chin, Lucasie.
- Jestem Patric, to on jest Lucas – wskazuje na brata, coraz bardziej wkurzony.
- Nie moja wina, że wyglądacie tak samo – szydzi z braci.
- Za wiele sobie pozwalasz, Alden! - ostrzega go równie mocno zirytowany Lucas.
- Ja? Na twoim miejscu wziąłbym się do pracy! Projekt, którym Anderson mydli nam oczy, to jakaś kpina! Nigdy w życiu nie uwierzę, że w pierwszych trzech miesiącach sprzeda pół miliona sztuk oprogramowania!
- Moim zdaniem Will ma rację – wtrąca się Stanley. - Gdy realizowaliśmy program z Norwegią, też kwestionowałeś nasze zyski, tymczasem okazały się one o 4% wyższe. Nie zarobilibyśmy tych pieniędzy, gdyby nie Will.
- 4% nazywasz zarobkiem... Nie rozśmieszaj mnie. Poza tym dobrze wiesz, że udało mu się tego dokonać tylko dlatego, że główny kontrahent dał ciała, a jego oprogramowanie nie objęło prywatnych użytkowników.
- No nie wiem Alden... Gdyby nie te pieniądze, nie stać by cię było na zakup pensjonatu w Alpach, o czym od dawna marzyłeś.
- Słucham?! Na pensjonat zarobiła moja własna firma, a nie wygłupy Andersona!
- Twoja firma zaczęła przynosić dochody? Nic nie mówiłeś – uśmiecham się do Aldena, bo zarówno on jak i ja dobrze wiemy, że prawda nie jest wcale taka różowa.
- Nie ma o czym mówić – ucina temat.
- No coś ty Alden, pochwal się. Przecież jesteśmy rodziną – zachęcam go.
- Zamknij się, Anderson, bo ci przyłożę.
- A było tak pięknie... – mruczy pod nosem Stanley.
- Szefie, dzwoni pan Harry – informuje nas Bell, wrzucając obraz z kamery na rzutnik.
- Witajcie, moi drodzy – wita się z nami, machając radośnie.
- Wujek Harry, dawno się nie widzieliśmy.
- I jeszcze długo się nie zobaczymy. Dzieciaki, musicie koniecznie odwiedzić Nową Zelandię. Jest przepiękna! - starszy mężczyzna, ubrany w luźną, lnianą koszulę, zaczyna pokazywać nam widok, który rozpościera się za jego plecami. - A jakie piękne kobiety tu mieszkają! - zachwala.
- A co z Włoszkami, które podziwiałeś ostatnio? - śmieję się.
- William! Gdzie jesteś? Nie widzę cię – skarży się wujek.
- Tutaj jestem – macham do niego.
- Całe szczęście. Jak idzie projekt?
- Bardzo dobrze.
- Potrzebujesz pomocy?
- Nie, wszystko mam pod kontrolą.
- Zuch chłopak. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. W sumie to właśnie w tej sprawie do was dzwonię. Potrzebuję pomocy kogoś z rodziny, a skoro jesteście tu wszyscy, to liczę na to, że nie odmówicie wujkowi drobnej... przysługi.
- Stało się coś złego, wujku Harry? - dopytuje Stanley, który wiecznie się o wszystko zamartwia.
- Żebyś wiedział. Pamiętacie, jak ostatnio skarżyłem się na problemy z kręgosłupem? Otóż znalazłem uzdrowiciela, który obiecał, że mi pomoże. Postawił jednak pewien warunek. Podejmie się leczenia, jeśli będzie mi towarzyszyć ktoś z rodziny. Dlatego bardzo proszę, by ktoś z was poświęcił mi kilka dni i zechciał przyjechać do Nowej Zelandii.
Zapada niezręczna cisza. Wujek z nadzieją spogląda w obiektyw, lecz wszyscy zebrani zgodnie milczą.
- Stanley, może ty? - proponuje mężczyźnie.
- Ja? To chyba nie jest dobry pomysł. Co powiedziałbym żonie? Poza tym, sam mam problemy ze zdrowiem, poumawiane wizyty u specjalistów i wyznaczone terminy badań.
- Czyli mam rozumieć, że odmawiasz, tak? - wujek nigdy nie owija niczego w bawełnę i lubi nazywać rzeczy po imieniu. - To może Emma? - proponuje.
- Emma nie chce brać udziału w naszych posiedzeniach. Przekazała swoje pełnomocnictwo Andersonowi – Alden wtajemnicza wujka w dzisiejsze nowiny.
- Ach tak... No dobrze, więc Emma też nie. A ty Alden? Nie zechciałbyś mi pomóc?
- Nawet tak nie żartuj. Mam rzucić wszystko, bo jakiś uzdrowiciel chce, abym cię trzymał za rączkę? I co jeszcze? Może mam też spać w jaskini i zjeść węża?! Wujku, ile ty masz lat? Naucz się wreszcie, że takim osobom nie można ufać!
- No cóż, skoro tak stawiasz sprawę... – entuzjazm wujaszka znacznie przygasa. Dobrze wiem, co teraz czuje. Sam nie raz byłem w podobnej sytuacji. - W takim razie odwołam seans. Przepraszam, że się wam naprzykrzałem.
- Mnie wujek nie zapyta? - śmiało spoglądam w kamerę.
- William, dobry z ciebie dzieciak, ale masz na głowie firmę oraz projekt. Nie śmiałbym zawracać ci głowy...
- Zgadzam się. Bell, zarezerwuj mi bilet na najbliższy lot.
- Tak jest szefie! - chłopak od razu zabiera się do pracy.
- Anderson, ty chyba do reszty oszalałeś! Chcesz teraz wyjechać, bo ten zdziwaczały idiota znalazł jakiegoś uzdrowiciela?!
- Wujek Harry potrzebuje pomocy. On także wielokrotnie mi pomagał.
- Ale nie w chwili, gdy losy naszej firmy wiszą na włosku! - Alden ze złością wali pięścią w stół, wywołując atak śmiechu Lucasa, który nie umie dłużej nad sobą zapanować. - A ty z czego się śmiejesz, Cheng? Myślisz, że twój ojciec pochwali jego lekkomyślne zachowanie?
- Myślę, że jesteś idiotą – odpowiada mu, ocierając łzy. - Poza tym Patric w pełni się ze mną zgadza, prawda?
- Tak, ja też uważam, że Will powinien pomóc wujkowi.
- Dobre z was dzieciaki. Dacie sobie radę przez kilka dni bez Williama, prawda? - wtrąca się starzec.
- Jasne, proszę pana – zapewnia go Lucas.
- Za 27 minut musi być pan na lotnisku, szefie. Obawiam się, że to za mało czasu, aby...
- Zdążę – uśmiecham się, sprawdzając czy mam przy sobie portfel.
- Każę zaparkować pana samochód przed wejściem – chłopak podrywa się do telefonu.
- Widzimy się za kilka dni – informuję zebranych. - W razie czego dzwońcie.
- Szczęśliwej podróży, Will. Kup nam jakieś prezenty! – nadal rozbawiony Lucas puszcza do mnie oko.
- Zajmę się wszystkim pod twoją nieobecność – Alden próbuje mnie wyręczyć.
- To nie będzie konieczne. Bell przyśle mi potrzebne dane. Wszystko mamy zaplanowane, więc wystarczy, że będziecie się trzymać projektu.
- Będziemy – zapewnia mnie Patric.
- Do zobaczenia – zabieram od Bella mój paszport oraz torbę z komputerek, który przyniósł w mojego gabinetu.
- Tylko jedź ostrożnie! – woła za mną.

sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział IV


Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)


Wchodzimy do baru, w którym Bell, tym razem bez megafonu, zdążył już zamówić sporą ilość alkoholu. Kelnerzy ustawiają małe szklaneczki na stolikach, czekając dopóki poszczególni goście zajmą miejsca. Pracownicy biurowi, poważni i oszczędni w słowach w ciągu tygodnia pracy, przechodzą totalną metamorfozę w piątkowy wieczór, który spędzają pijąc i żartując aż do późnych godzin nocnych. Nie przepadam za piątkowymi imprezami, które zazwyczaj kończą się sobotnim leczeniem kaca, ale to wyjątkowa okazja, więc nie mogę się wykpić, olewając braci Cheng. Zwłaszcza jednego z braci...
- Will, no nie wierzę! Cały tydzień marzyłem o porządnym drinku! Czytasz mi w myślach! - ekscytuje się Lucas, zajmując miejsce tuż obok mnie.
- Tylko nie przesadzaj. Nie chcę cię nieść do domu, jak ostatnim razem – Patric gasi jego entuzjazm, wyciągając jednocześnie swój telefon i sprawdzając wiadomości, na widok których dyskretnie się uśmiecha.
- Pilnuj swoich spraw, braciszku – odcina mu się naburmuszony bliźniak. - Will – rozchmurza się, szukając mojego wzroku – grałeś kiedyś w taką grę „wszystko albo nic”?
- Grałem, dawno temu. Chyba jeszcze na studiach.
- Przyjmujesz wyzwanie? - podaje rękę w moją stronę, abym ją uścisnął.
- Ani się waż! - Patric uderza go prosto w wyciągniętą dłoń.
- Auu! Dlaczego to zrobiłeś?!
- Mówiłem ci już, prawda? Zachowuj się, bo nie ręczę za siebie...
- Jesteś nudziarzem i nie umiesz się zabawić! – Lucas ostentacyjnie odwraca się od brata, który siedzi na wprost niego.
- Za to ty umiesz aż za dobrze, o czym nie raz się przekonaliśmy. Żadnych gier i zakładów, jasne? - spogląda na mnie i na bliźniaka, marszcząc ostrzegawczo brwi.
- Jak sobie życzysz. Będziemy grzeczni – staram się rozładować napiętą sytuację.
- Daniel, to może ty? - ciemnowłosy nie zaprzestaje swoich prowokacji.
- Dziękuję, ja nie piję – odpowiada mu chłopak.
- Nie pijesz? No coś ty!
- Mam słabą głowę, zresztą spytaj Williama. Może to potwierdzić, jeśli mi nie wierzysz.
- Za to ja chętnie się napiję! - wcina się Bell, stukając kieliszkami z Lucasem.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Jesteś już pełnoletni? - kpię z mojego asystenta, który robi się czerwony jak burak.
- Szefie... Szef to potrafi być wredny jak nikt inny! Za miesiąc skończę dziewiętnaście lat!
- Serio? - udaję zdziwionego.
- Szefie! Poskarżę się wujkowi Harremu, że mnie dyskryminujesz!
- Nie dyskryminuję, wprost przeciwnie. Powiedz tylko słowo, a zacznę cię wyróżniać – wpatruję się w jego jasnoniebieskie oczy w taki sposób, że robi się jeszcze bardziej czerwony.
- N-Nie zrobisz... tego... - speszony spuszcza wzrok, rozbawiając pozostałych zebranych prawie do łez.
- Will, zobacz jakie fajne laski. Chodź, pójdziemy potańczyć! - mój nowy przyjaciel podrywa się z miejsca i odciąga mnie w kierunku parkietu.
- Lusac... - odprowadza nas pomruk niezadowolenia drugiego z braci.
- Tak, wiem. Grzeczny jak aniołek – obiecuje mu.
Nie byłem chętny, aby tu przyjść, ale teraz, po kilkunastu drinkach i kilku godzinach na parkiecie, w towarzystwie pięknych kobiet, bawię się jak nigdy w życiu. Lucas jawi mi się niczym kolorowy ptak, który nie boi się żadnych wyzwań, nieważne czy chodzi o mieszanie szampana z wódką, czy podrywanie najbardziej niedostępnych dziewczyn.
Od czasu do czasu spoglądam w kierunki naszego stolika, przy którym siedzi Patric, nie odrywający wzroku od ekranu oraz coraz bardziej pochmurny Daniel. Dziwne, że się nie bawi. Przecież kiedyś bardzo to lubił. Miał piękną dziewczynę, grono znajomych, słabość do kolorowych drinków... Stare, dobre czasy, które już nigdy nie wrócą...
- Will, co powiesz na małą przerwę? - nieoczekiwanie proponuje mi mój kompan.
- Przerwę? Masz już dość? - z nadzieją w głosie czekam, aż obwieści moje zwycięstwo.
- Chyba żartujesz! Pomyślałem, że wyrwiemy się gdzieś na chwilę. Wiesz, tylko ty i ja... - wyciąga rękę w moją stronę i muska guziki koszuli. Kątem oka dostrzegam niedowierzanie malujące się na twarzy Daniela, który bacznie nas obserwuje. Ten dwuznaczny gest bardzo mu się nie podoba. Może jeśli posunę się krok dalej, przestanie mi się narzucać... Warto spróbować.
- Jasne, czemu nie – biorę Lucasa za rękę i wyprowadzam z sali. Bardzo dobrze znam ten klub, bo nie raz ostro się tu zabawialiśmy, dlatego nawet w ciemności, bez najmniejszego problemu, udaje mi się zlokalizować drzwi, które prowadzą na taras, gdzie w środku sezonu właściciel serwuje swoim klientom piwo na świeżym powietrzu.
- Ładnie tu – zauważa, opierając dłonie na poręczy i spoglądając na niebo. - W Chinach rzadko widać gwiazdy, zwłaszcza w centrum miasta.
Nic nie odpowiadam, tylko wyciągam z kieszeni papierosy i zaciągam się dymem.
- Więc ty i Daniel... - spogląda na mnie wymownie, szukając potwierdzenia dla swoich przypuszczeń.
- Ja i Daniel – uciekam wzrokiem wpatrując się w panoramę miasta.
- On chyba nie umie pogodzić się z porażką.
- Chyba nie – uśmiecham się gorzko.
- Jednak ty to nie on, prawda? - powoli zmniejsza odległość między nami. Z początku nie rozumiem o co mu chodzi, ale gdy jego usta zbliżają się niebezpiecznie blisko moich, zamieram. Czy chcę, aby mnie pocałował? Przystojniak z niego, nie powiem, że nie. Ma brązowe oczy, w których igrają malutkie ogniki, zdradzając jego pogodny charakter. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Podoba mi się. Jednak moje serce... ani drgnie. Kształtne usta miękko ocierają się o moje, badając jak daleko może się posunąć. Nieznacznie rozsuwam wargi, czekając na jakieś objawienie. Może jeśli pozwolę mu na więcej... Lucas kładzie mi rękę na ramieniu. Nasze klatki piersiowe ocierają się o siebie. Jego serce zdaje się wyrywać z piersi, a moje... Moje jest jak martwe. Pompuje krew, spełniając swoje życiowe zadanie, lecz to wszystko.
Mężczyzna wydaje cichy pomruk zadowolenia i pogłębia pocałunek, przypierając mnie do poręczy. Swoim zwinnym językiem stara się zachęcić mój do zabawy, ale nie umiem odpowiedzieć na jego zaczepki z takim samym zaangażowaniem.
- Masz piękne oczy – uśmiecha się do mnie nieznacznie odsuwając.
- Jeszcze chwilę i stwierdzę, że za dużo wypiłeś - śmieję się cicho, chociaż i mnie nieco kręci się już w głowie z powodu nadmiaru alkoholu.
- Dlaczego? Przecież to prawda – przesuwa opuszkami po moim policzku. - Nie lubisz komplementów?
- To nie o to chodzi. Ja... - Jak mam mu powiedzieć, że nie wierzę w ani jedno słowo? Każdy, nawet najmniejszy przejaw zainteresowania, traktuję jako kolejne kłamstwo.
- To może jeszcze jedna rundka? - ponownie wpija się w moje usta, nie czekając na zgodę.
- Co wy tu robicie? - zimny głos Daniela natychmiast psuje intymny nastrój.
- Całujemy się – odpowiada mój towarzysz, patrząc zielonookiemu prosto w oczy. Chłopak podbiega bliżej i uwalnia mnie z objęć ciemnowłosego.
- Zostaw go w spokoju. Jest mój! - zaborczo stara się osłonić mnie swoim ciałem.
- A jak nie to co? - groźny błysk pojawia się w oczach Lucasa.
- To moje pierwsze i jedyne ostrzeżenie, Cheng. Zostaw go w spokoju.
- Prawdziwa drama w wykonaniu małego Daniela. Chyba się posikam ze strachu! - ironizuje.
- Twoje żarty wcale nie są śmieszne – odpowiada mu głos brata, który wyłonił się z ciemności za plecami Daniela.
- A tak się starałem... - wzdycha ciężko, wyraźnie niezadowolony dodatkowym towarzystwem.
- Chodź Will, wychodzimy – Daniel ciągnie mnie za sobą w kierunku wyjścia.
- Nie chcę jeszcze wychodzić – próbuję mu się wyrwać.
- Nic mnie to nie obchodzi. Zamówiłem już taksówkę. Patric, zajmij się bratem. Wygląda na to, że on także przesadził dziś z alkoholem.
Prowadzi mnie na dół, aby zabrać moją marynarkę. - Spokojnie, Will. Odprowadzę cię do domu i …
- Nigdzie z tobą nie idę! - siłą odpycham go od siebie, lecz tracę równowagę, a on natychmiast to wykorzystuje, zabierając na parking.
- Co? - pytam w końcu, nie mogąc dłużej znieść jego karcącego wzroku, gdy siedzimy już w taksówce.
- Dlaczego to zrobiłeś? – przeczesuje włosy palcami, zdradzając swoje zagubienie.
- Jestem dorosły i mogę robić co zechcę.
- Wolisz jego? Przecież ty i ja...
- Nie przypominaj mi o tobie i o mnie, bo niedobrze mi się robi na samo wspomnienie... – przerywam mu.
- Niedobrze ci, bo jesteś pijany. Swoją drogą, nigdy nie widziałem, abyś aż tyle pił. Co się z tobą dzieje, Will?
- Odczep się – ucinam temat, opierając głowę o zimną samochodową szybę.
Rzeczywiście, wypiłem znacznie więcej niż powinienem, bo odzyskuję świadomość dopiero nad ranem, budząc się w obcym łóżku. Rozglądam się po pokoju zaspanym wzrokiem, starając przypomnieć sobie szczegóły poprzedniego wieczoru. Jak się tu znalazłem?
Z powodu nadmiernego ciepła, ściągam z siebie kołdrę i z zaskoczeniem odkrywam, że nie mam na sobie koszuli. W dodatku nie jestem sam. Unoszę się na poduszkach, by uwolnić z uścisku osoby, która mocno mnie obejmuje. Ku mojemu zdziwieniu, to nie ciemnowłosy Lucas, z którym całowałem się zeszłej nocy, lecz Daniel! Dlaczego wylądowałem w łóżku właśnie z nim?!
Próbuję się jak najszybciej uwolnić, ale to znacznie trudniejsze zadanie niż myślałem. Kręci mi się w głowie, a chłopak jest wyjątkowo silny...
- Will... Zimno mi... - mamrocze przez sen.
- Zabierz rękę!
- Oddaj kołdrę – nie otwiera oczu, za to tuli się szczelniej w poszukiwaniu okrycia.
- Zabierz rękę! - powtarzam znacznie ostrzejszym tonem, dzięki któremu wreszcie unosi powieki.
- Nawet pijany wstajesz zdecydowanie za wcześnie – marudzi, pozwalając mi wyplątać się ze swoich ramion.
- Dlaczego przyprowadziłeś mnie do swojego mieszkania?!
- Bo nie pamiętałeś kodu do swojego.
- To nie twoja sprawa! Trzeba mnie było zostawić w klubie!
- I pozwolić, aby Lucas cię wykorzystał? Nigdy! - irytuje się w czasie gdy sięgam po swoją koszulę i zaczynam zapinać guziki. - Nie wychodź jeszcze. Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym.
- Mylisz się. Jest wiele rzeczy, które musimy sobie wyjaśnić. I nie powiedziałem ci jeszcze najważniejszego!
- Zachowaj to dla siebie – podchodzę do drzwi. Zielonooki próbuje mnie powstrzymać.
- Poczekaj, zrobię kawę. Po niej poczujesz się lepiej.
- Nic od ciebie nie chcę – syczę.
- Will... Proszę cię tylko o chwilę rozmowy. Mogłem cię wczoraj zostawić na pastwę tego typa, ale zająłem się tobą. Mógłbyś wykazać odrobinę dobrej woli i wysłuchać tego, co mam do powiedzenia.
- To prawda, mógłbym – wzdycham ciężko – ale nie chcę – sięgam do klamki. Daniel łapie mnie brutalnie za ramię i obraca, dociskając plecami do drzwi. Zanim udaje mi się go odepchnąć, robi krok do przodu i złącza nasze wargi.

piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział III

Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)


Lubię swój apartament. Zdążyłem się zadomowić, choć mam go od niedawna. Przedtem mieszkałem w domu należącym do dziadka, jednak dojazdy za miasto okazały się zbyt uciążliwe. Decyzja o przeprowadzce nie należała do łatwych. Nie wiedziałem czy powinienem zabrać część pamiątek, czy zostawić wszystko tak jak jest. W końcu zdecydowałem, że zabiorę tylko zdjęcia, które powiesiłem na ścianie w jednym z pokojów, którego najczęściej używam do pracy. Pomagają mi się odprężyć, a czasami motywują do większego wysiłku. Patrząc na nasze wspólne zdjęcia mam wrażenie, że dziadek jest przy mnie przez cały czas. Opiekuje się mną i pomaga w podejmowaniu najtrudniejszych decyzji. Co by powiedział o tym, że związałem się dużo młodszym chłopakiem, który wdeptał mnie w ziemię, a teraz stoi na środku mojego salonu, mierząc wzrokiem.
- Chciałeś mówić, to mów. Tylko szybko. Jestem zmęczony – pociągam kolejny łyk zimnej wody z plastikowej butelki, którą odstawiam na stolik i zapalam papierosa.
- Dlaczego powiedziałeś Patricowi, że się nie znamy? Dlaczego masz inne nazwisko?
- To przesłuchanie? - irytuję się, przerywając potok jego pytań. - Może powinienem skontaktować się z adwokatem?
- Przestań ze mnie kpić i odpowiedz! Przecież będziemy razem pracować przez najbliższe miesiące!
- Możesz w każdej chwili zrezygnować – prycham, zaciągając się dymem i opierając wygodnie na miękkich poduszkach.
- Nie zrezygnuję! Praca u pana Chenga to dla mnie wielkie wyróżnienie!
- Gratuluję. Jeśli to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia to...
- Nie zgrywaj się! - Daniel zaczyna nerwowo krążyć po pokoju. Zmienił się. Naprawdę się zmienił. Dorósł i zachowuje się jak facet. Nawet tak wygląda. Niesamowite jak wiele może się wydarzyć przez cztery lata... - Dlaczego nie nazywasz się już Rice?
- Bo po śmierci dziadka przestałem używać panieńskiego nazwiska mojej matki.
- Dlaczego?
- Dlaczego, dlaczego... To nie ma z tobą nic wspólnego.
- William... To co się wtedy stało... Nasz związek nie powinien był zakończyć się w taki sposób. Wcale nie powinien był się kończyć – spogląda na mnie z wyrzutem.
- Nie chcę o tym rozmawiać! - ton mojego głosu jest ostry. Nie silę się nawet na to, by na niego spojrzeć.
- Myślisz, że uciekanie od tematu sprawi, że wymażesz z pamięci uczucia, którymi mnie darzyłeś?
- Uczucia? - unoszę brwi, udając zdziwionego.
- Kochałeś mnie – przypomina mi, świdrując wzrokiem. Jego marynarka jest rozpięta. Dłonie zaciśnięte w pięści, a jasnobrązowe włosy w lekkim nieładzie od częstego przeczesywania palcami. Nadal jesteś słodki, mój mały... Wtedy lubiłem na ciebie patrzeć, ale teraz...
- Masz rację, kochałem. Bardzo mocno. Uczucie do ciebie okazało się największym błędem mojego życia. To chciałeś usłyszeć na zakończenie dzisiejszego dnia?
- Nie – robi się smutny i spuszcza wzrok. - Chciałbym, abyś mi wybaczył.
- Wybaczył? Ale ja się na ciebie nie gniewam – zapewniam jasnowłosego. Jego twarz w ciągu sekund promienieje. Oczy rozbłyskają szczerym uśmiechem.
- Nie gniewasz się? To oznacza, że dasz mi jeszcze jedną szansę? - pyta z nadzieją w głosie.
- Szansę? Chyba kompletnie oszalałeś! Wolałbym wyskoczyć z okna niż ponownie wiązać się z kimś tak wyrachowanym i podłym jak ty – wlewam w te słowa całą gorycz, którą nosiłem w sobie przez te wszystkie lata.
- Proszę, nie mów tak. Jestem pewny, że gdybyś mi pozwolił, umiałbym wynagrodzić ci tamten błąd!
- Co nazywasz błędem? Spotykanie się ze mną? A może niedomówienia i kłamstwa, którymi mnie karmiłeś?
- Masz prawo być zły za to, co zrobiłem, ale postaw się na chwilę na moim miejscu. Byłem młody i niedoświadczony. Miałem rozpocząć studia, karierę... A ty...
- A ja bym tylko przeszkadzał, prawda? - podpowiadam mu, gasząc niedopałek w popielniczce i sięgając po kolejnego papierosa.
- Powinieneś rzucić palenie.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić. W dodatku w moim własnym domu! Masz swoje studia i karierę. Zostaw mnie wreszcie w spokoju!
- William – podchodzi i wyciąga rękę w moją stronę.
- Nie dotykaj mnie! - ostrzegam. - Jeśli tkniesz mnie choćby palcem, połamię ci je, jasne?
- Nie wierzę, że zmieniłeś się aż tak bardzo... Zapominasz, że dobrze cię znam. Wiem, że potrafisz być czuły i kochający. Zawsze o mnie dbałeś i …
- To stare dzieje. Poszukaj sobie innego frajera.
- Nie chcę nikogo innego, tylko ciebie! Gdy się rozstaliśmy... - przez chwilę odwraca wzrok, szukając słów, którymi znowu zacznie mnie zatruwać – przyznaję, nie popisałem się. Myślałem, że wcale ci na mnie nie zależy. Potrzebowałem czasu, aby sobie to wszystko poukładać.
- To wzruszające, naprawdę. A teraz wyjdź.
- Proszę, nie traktuj mnie w taki sposób! Przecież mnie kochasz! Kochasz mnie tak samo mocno jak ja ciebie! - wybucha, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając.
- Miłość... - spoglądam na niego wymownie, by cofnął dłonie, które niechętnie zabiera. - Nie ma czegoś takiego. Proszę, idź już. Jestem zmęczony.
- Nie pozwolę się odtrącić. Będziesz mój, zobaczysz! - zatrzaskuje za sobą drzwi, zakłócając ciszę.
Miłość... Co ty wiesz o miłości, Danielu? Błędem było, że się w tobie zakochałem. Naiwnie wierzyłem, że zależy ci na mnie zależy. A co ty zrobiłeś? Zraniłeś w najbardziej bezduszny sposób! Nie dbałeś o to, że jestem załamany po śmierci najbliższej mi osoby ani o to, że starałem się poświęcać ci każdą wolną minutę. Poszedłeś o krok dalej. Bezustannie zadajesz mi ból. Dzień po dniu, minuta po minucie... Bezlitosny, tępy ból, na który nie ma żadnego lekarstwa.
Chowam twarz w dłoniach. Nie mogę się teraz załamać. Nie z powodu takiej błahostki jak ponowne spotkanie z dawnym ukochanym. Zapomnij o nim Will, to wszystko było dawno temu i trwało zaledwie chwilę...
Przez całą noc dręczyły mnie koszmary, przez co spóźniam się na poranny trening.
- Dzień dobry! - wita mnie Lucas. - Coś się stało? Nie wyglądasz za dobrze...
- Przepraszam, że musieliście czekać. Zapomniałem nastawić budzik.
- Nie szkodzi – pociesza mnie.
- Nie wierz mu. Zawsze się spóźnia – Daniel poprawia wiązania sznurówek w swoich adidasach.
- Znacie się – wypala Patric, spoglądając to na mnie, to na Daniela.
- Nie, nie znamy – piorunuję go lodowatym spojrzeniem.
- Daniel, jaka jest prawda? Will wydaje się być na ciebie nieco wkurzony – dopytuje Lucas.
- Oczywiście, że się znamy! Will był moim nauczycielem.
- Nauczycielem?! - bliźniacy wpatrują się we mnie z niedowierzaniem.
- Williamie Anderson, jesteś znacznie bardziej interesujący niż sądziłem! – Lucas posyła mi pełen uznania uśmiech. - Mów, bardzo chętnie poznam sekrety z twojego życia – zachęca.
- To żaden sekret. Uczyłem w szkołach językowych, ale to było bardzo dawno.
- Hobby bogatych – ciemnowłosy wybucha śmiechem, puszczając do mnie oko. - Bardzo chętnie zapisałbym się na jakąś lekcję z tobą w roli nauczyciela. Daniel, aż ci zazdroszczę!
- Nie masz czego. Will był wymagającym dupkiem, który siał postrach i rozkochiwał w sobie niewinne uczennice, które później miesiącami płakały mi w rękaw.
- To nieprawda, ta mała leciała na ciebie – bronię się, z trudem kojarząc rudowłosą koleżankę Daniela, z którą spędzał dużo czasu.
- Ta mała ma na imię Laura i nadal się przyjaźnimy, jeśli koniecznie musisz wiedzieć.
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Mrrr... Jaki zimny. Podobasz mi się coraz bardziej. Umówimy się? - wtrąca się mężczyzna.
- Lucas, wystarczy – Patric chowa do kieszeni telefon, którym się bawił i karci brata wzrokiem.
- Przepraszam – skruszony bliźniak od razu spuszcza wzrok. - Ścigamy się? - zaczyna biec przed siebie, kończąc coraz dziwniejszą wymianę zdań między nami.
Przez większość dnia oprowadzam moich niechcianych gości po poszczególnych działach i przedstawiam im wszystkich pracowników. Lucas, który odzyskał dobry humor po porannym incydencie, najbardziej nie może doczekać się spotkania z Aldenem, który nie zaszczyca nas swoją obecnością.
- Szef wrócił! - obwieszcza Bell przez megafon, gdy wracamy na najwyższe piętro. - Szefie, co powiesz na małe przyjęcie powitalne dla naszych gości? Zarezerwowałem już stoliki w barze po przeciwnej stronie ulicy.
- To świetny pomysł, Bell! - odpowiada mu głos z drugiego końca korytarza.
- Bardzo dziękuję, panie dyrektorze! - odkrzykuje zadowolony z siebie chłopak.
- Will, dlaczego oni rozmawiają przez megafon? - pyta Patric, ściszając głos.
- Nie mam pojęcia, ale ta moda szybko się rozprzestrzenia.
- Dzika impreza?! Wchodzimy w to! - zanim bratu udaje się poskromić szalonego Lucasa, całe piętro zaczyna wiwatować na jego część. - Bell, ja też chcę taki megafon!
- Już dla pana zamówiłem! - odpowiada mu rozradowany asystent. - Impreza zaczyna się punktualnie o 20. Nie spóźnijcie się! - chłopak oddaje Lucasowi megafon, by mógł się nim pobawić i wlepia we mnie swoje jasnoniebieskie oczy. - Szefie, mam nadzieję, że tym razem przyjdziesz!
- Nie byłeś na ostatniej imprezie? - dziwi się Patric.
- Coś mi wypadło – uśmiecham się, unikając odpowiedzi.
- Coś... - kpi mój asystent. - Pewnie znowu byłeś na randce. Przyznaj się. Wszyscy o tym wiedzą.
- Randce? - oczy Daniela robią się wielkie niczym spodki.
- Szef jest rozchwytywany – chwali mnie chłopak, wtajemniczając Daniela w moje życie prywatne.
- A wiesz, że za opowiadanie takich bzdur z przyjemnością cię wyleję? - pytam słodkim głosem.
- Szef nigdy by mi tego nie zrobił! Przecież jestem szefowi taki oddany! Przynoszę kawę i gumy antynikotynowe.
- Will, ty palisz? - Lucas z niedowierzaniem mierzy mnie swoimi brązowymi oczami.
- Próbuję rzucić – tłumaczę się szybko.
- Musisz seksownie wyglądać otoczony chmurą dymu – dodaje rozmarzony.
- No dobrze, koniec wycieczki. Wracamy do pracy – wzdycha Patric, odciągając brata w kierunku jednej z sal konferencyjnych, które kazałem zmienić na ich gabinet.
- Chodzisz na randki? Z kim? - wściekły szept Daniela powoduje, że niechętnie spoglądam mu prosto w oczy.
- Nie twoja sprawa z kim się spotykam – odwracam się od niego i idę w kierunku swojego gabinetu.
- Will, zaczekaj! - łapie mnie za ramię.
- Nigdy więcej tego nie rób – odpycham go. - Nie życzę sobie, abyś mnie dotykał. Bell! – wołam swojego asystenta, który materializuje się obok mnie w ułamku sekund.
- Rozkazuj, szefie! Zrobię wszystko! - czasami jego oddanie graniczy z fanatyzmem.
- Do końca dnia będę zajęty. Przypilnuj, aby nikt mi nie przeszkadzał – wymownie spoglądam na Daniela.
- Tak jest! Panie North, jeśli będzie pan czegokolwiek potrzebował, proszę mnie zawołać lub skorzystać z megafonu. Prezes Anderson jest bardzo zajęty – uciekam do swojego gabinetu i zamykam drzwi.
Staram się maksymalnie skupić na pracy, by uniknąć kolejnych, niechcianych spotkań z Danielem lub narzucającego mi się Lucasem. A czeka mnie jeszcze niechciane przyjęcie, na które zupełnie nie mam ochoty...

czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział II

Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)


Minął tydzień od czasu, gdy pożegnaliśmy pana Chenga, czy raczej nowego wspólnika. Muszę przyznać, że jego niespodziewane pojawienie się w firmie kolejnego dnia wprawiło całą radę nadzorczą w osłupienie. Zwłaszcza Aldena, który rośnie w siłę. Za naszymi plecami zwiększył swój pakiet akcji do 20%, wykupując udziały ciotki Celiny i jej męża. Na placu boju pozostali jeszcze wujek Harry, który posiada aż 25% akcji, młodziutka Emma z pakietem 1% oraz mąż ciotki Heleny, Stanley, posiadający obecnie 3% udziałów. Alden zrobi wszystko, by jakoś mi zagrozić. Niestety ma niewielkie pole manewru, bo nie zamierzam ustąpić mu pola. Nawet jeśli wykupi resztę, ja wciąż będę górą, co jest mu bardzo nie na rękę. Wiem, że dąży do tego, żeby usunąć mnie z fotela prezesa. Stara się podkładać kłody gdzie tylko może, aby zdyskredytować mnie przed innymi akcjonariuszami. Niech próbuje. Gdyby nie on i jego gierki, pracę w firmie uważałbym za nudną.
Jest jednak rzecz, która nie daje mi spokoju. Jeśli sprzeda zgromadzone udziały osobie z zewnątrz, będzie się to równało z zaprzepaszczeniem imperium mojego dziadka. Dlatego też staram się jak mogę, by nie dopuścić do takiego obrotu sytuacji. Gromadzę fundusze na wypadek, gdybym musiał ratować sytuację i bacznie przyglądając się poczynaniom mojego przeciwnika.
Żałuję, że ciotka Celina i jej mąż nie powiadomili mnie o swojej decyzji. Zaproponowałbym im znacznie lepszą ofertę. Zrobili to celowo, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. Byli pewni, że nie podpiszemy umowy z firmą pana Chenga, a dodatkowy cios w postaci sprzedaży akcji miał mnie tylko pognębić. Nie przewidzieli, że ekscentryczny starszy pan zdecyduje się przedłużyć swoją wizytę, a przy okazji wciśnie mi troje swoich zaufanych szpiegów na pół roku...
Spoglądam na zegarek. Dochodzi wpół do piątej. Znowu jestem spóźniony. Przed główną salą konferencyjną czeka na mnie zdenerwowany Bell, pełniący obecnie rolę mojego asystenta.
- Szefie, gdzie pan był?! Spotkanie miało się rozpocząć punktualnie o 16.00 – spogląda na mnie wymownie.
- Wiem, mam tego świadomość. Skseruj to i przynieś – popycham drzwi i wchodzę do środka, gotowy na najgorsze.
- Anderson! Cóż za niespodzianka. Jednak zdecydowałeś się dołączyć! - wita mnie zirytowany głos Aldena.
- Przepraszam za spóźnienie. Spotkanie z ministrem finansów nieco się przedłużyło.
- Doprawdy? – kpi, zajmując swoje miejsce na wprost Emmy i Stanleya.
- Minister przesyła swoje pozdrowienia oraz akredytację – informuję zebranych, siadając na swoim fotelu.
- Załatwiłeś akredytację? Tak szybko? - Stanley wpatruje się we mnie z podziwem.
- Tak. Bell za chwilę rozda wam kopie.
- Jestem pod wrażeniem – uśmiecha się do mnie, czekając na dokumenty.
- Dziękuję. Jeśli nie napotkamy na dalsze przeszkody, możemy rozpocząć pracę od poniedziałku.
- Zyskaliśmy ponad tydzień przewagi nad konkurencją! Jak tak dalej pójdzie, zostaniemy pionierami w dziedzinie IT!
- Mam taką nadzieję – uśmiecham się promiennie, ignorując gromy rzucane przez rozjuszonego kuzyna, jednocześnie obserwując jak mój nieco roztrzepany asystent rozdaje zebranym przyniesione przeze mnie dokumenty. - No dobrze, możemy zaczynać. Punkt pierwszy, nad którym będziemy głosować, to zlecenie firmie zewnętrznej...
- A wujek Harry? - dopytuje Emma, przerywając mi cichym głosem. - Nie dołączy do nas?
- Przepraszam. Zapomniałem wam powiedzieć, że rozmawiałem z nim zaraz po spotkaniu z ministrem. Zgodził się na proponowane przeze mnie zmiany. Przefaksuje swoje pełnomocnictwo jak tylko dotrze do bazy.
- Do jakiej znowu bazy? Przecież jest w Sydney! – wzdycha niezadowolony Alden.
- Był. Dziś rano wylądował w Kambodży. Możemy kontynuować? - pytam zebranych, zakładając okulary.
- Tak – szepcze cicho Emma.
Przez kolejne dwie godziny toczę z Aldenem zacięty spór o każdy najmniejszy szczegół. Gdy zaczyna brakować mu merytorycznych argumentów, przyczepia się nawet do kolorystyki teczek, których zamierzamy użyć, by rozróżnić nasze projekty od tych, jakie będziemy współtworzyć z firmą pana Chenga. Po spotkaniu jestem wyczerpany fizycznie i emocjonalnie. Jeszcze nic wspólnie nie zrobiliśmy, a ja czuję się wypalony.
- Było bardzo ciężko – Stalney nieśpieszni podnosi się z fotela, sięgając po swoją marynarkę.
- Owszem – zgadzam się z mężczyzną, zdejmując okulary i pocierając zmęczone oczy.
- Jeśli tak mają wyglądać wszystkie nasze spotkania przez kolejne pół roku, to chyba wezmę przykład z wujka Harrego i też gdzieś wyjadę.
- Masz na myśli jakieś konkretne miejsce? - dopytuję, uśmiechając się lekko.
- Każde, do którego Alden będzie miał zakaz wstępu – wzdycha ciężko. - Nie wiem, jak ty to wytrzymujesz. Zabiłbym go na twoim miejscu, a Celina jak na złość, przekazała mu swoje akcje.
- Miała do tego pełne prawo.
- Pełne prawo? Daj spokój. Zrobiła to, aby się zemścić na Harrym. Dobrze wie, że jesteś jego ulubieńcem.
- Nic na to nie poradzę - odpowiadam zrezygnowany. -  Emmo, a jak ty się czujesz? - pytam młodziutką malarkę, która nie zna się na finansach, ale z racji posiadanych akcji, nie może opuszczać spotkań zarządu.
- Dobrze – zawstydzona opuszcza wzrok. Wiem, że niewiele zrozumiała z tego, o czym mówiliśmy. Miała także problemy podczas głosowania, bo za każdym razem nieśmiało zerkała w moją stronę.
- Szefie... - przerywa nam Bell.
- Dobrze, że jesteś. Przynieś mi kawę do gabinetu. Jestem wykończony.
- Kawa będzie musiała poczekać. W drugiej sali konferencyjnej czekają na pana współpracownicy pana Chenga.
- Już przyjechali? - dziwi się Stanley.
- Popołudniowym samolotem. Powiedziałem im, że szef jest w trakcie zebrania, więc prosili, abym panu nie przeszkadzał.
- Muszę się z nimi przywitać – niechętnie spoglądam na zegarek.
- Musi ich szef zabrać na kolację, a także pokazać, gdzie będą mieszkać.
- Dlaczego ja? - wkurzony wpatruję się w mojego asystenta.
- Pan Alden już wyszedł, pan Harry wyjechał, a pan Stanley...
- Na mnie nie licz, mam wizytę u lekarza. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – obserwuję jak łysawy mężczyzna oddala się pośpiesznie w kierunku szklanych drzwi.
- To może pani Emma? - Bell zwraca moją uwagę na szczupłą dziewczynę, która jako jedyna została ze mną w sali konferencyjnej.
- Nie, ja nie... Proszę... - posyła mi błagalne spojrzenie.
- Nie martw się, wszystkim się zajmę. Od tego tu jestem – puszczam do niej oko.
- Całe szczęście. Chętnie bym ci pomogła, ale nie wiedziałabym, co powiedzieć. Nie zrozumiałam nawet połowy z tego, o czym dzisiaj rozmawialiście, poza kolorem teczek – dodaje po chwili.
- Nie musisz się tłumaczyć.
- Dziękuję, że pomagałeś mi przy głosowaniu. Gdyby nie to, że za każdym razem tłumaczyłeś o co chodzi, pogubiłabym się.
- Zawsze możesz na mnie liczyć.
- Szefie... Oni czekają dwie godziny... - przypomina mi chłopak.
- Już do nich idę. Do zobaczenia, Em.
Przechodząc przez dużą salę, gdzie całą przestrzeń wypełniają rzędy biurek, oddzielonych od siebie stosami papierów, które pracownicy nazywają „boksami” zauważyłem, że na kilku z nich pojawiły się nowiutkie megafony, których wcześniej z pewnością tu nie było.
- Zaraza się rozprzestrzenia – mruczę pod nosem, na co Bell uśmiecha się tajemniczo.
- Dla szefa też już mam. Postawiłem na biurku. To teraz hit.
- Serio? - drwię z chłopaka, który przypatruje mi się niepewnie.
- Chyba nie ma mi szef tego za złe, prawda? To znacznie ułatwiło komunikację.
- Nie, skąd – posyłam mu mordercze spojrzenie.
- Całe szczęście. Wujek Harry miał rację. Szef jest super – uśmiecha się, zupełnie nie łapiąc sarkazmu. Wujek Harry zapłaci mi za to przy pierwszej okazji...
Wchodzimy do sali konferencyjnej, gdzie czeka już na mnie trzech młodych mężczyzn.
- Dzień dobry. Przepraszam, że musieli panowie czekać.
- Nic nie szkodzi. Pan Anderson, jak mniemam? –  jeden z obecnych poderwał się z kanapy. - Jestem Patric Cheng, adoptowany syn pana Chenga, a to mój brat bliźniak, Lucas.
- Bardzo mi miło – uśmiecham się do obu mężczyzn, wymieniając z nimi uściski dłoni.
- Jest z nami jeszcze jeden kolega, Daniel North, ale wyszedł na korytarz zadzwonić. Danielu... - młody pan Cheng spogląda w stronę drzwi, które otwierają się za moimi plecami. Odwracam się do mężczyzny, lecz gdy nasze oczy się spotykają, uśmiech zamiera na moich ustach.
- Will... - ma taką minę jakby zobaczył ducha.
- Cześć – udaje mi się w końcu wykrztusić, przerywając niezręczną ciszę.
- Panowie się znają? - dopytuje Patric, a przynajmniej taką mam nadzieję. Nie potrafię jeszcze rozróżnić obu panów Cheng. Są do siebie podobni jak dwie krople wody.
- Nie – ucinam szubko dalszą dyskusję, mierząc Daniela zimnym spojrzeniem. - William Anderson, miło mi – wyciągam rękę, czekając aż ją uściśnie.
- Myślałem, że nazywasz się Rice – zauważa, wlepiając we mnie szeroko otwarte zielone oczy.
- Przepraszam, ale chyba z kimś mnie pan pomylił, panie North. Mój asystent zapewne już panów poinformował, że przygotowaliśmy wam mieszkania w firmowym apartamentowcu dwie przecznice stąd.
- Bardzo dziękujemy. Spędzenie kilku miesięcy w hotelu byłoby nieco uciążliwe.
- Drobiazg – staram się nie spoglądać w stronę Daniela i zapanować nad przyspieszonym biciem serca, które nie chce się uspokoić od chwili, gdy ujrzałem go po raz pierwszy od czasów naszej ostatniej rozmowy w jego pokoju.
- Proszę mi wybaczyć poufałość, ale skoro mamy spędzić tu najbliższe miesiące oraz pracować razem przy projekcie, może moglibyśmy mówić sobie po imieniu?
- Będzie mi bardzo miło – uśmiecham się, starając wychwycić jakiekolwiek różnice w wyglądzie lub zachowaniu nowo przybyłych.
- Przez całą drogę zastanawialiśmy się jak nas przyjmiesz, Williamie. Dobrze wiem, że ojciec nie dał ci wyboru. Przysłał nas tutaj jak na zesłanie, a bardzo nam zależy, aby najbliższe miesiące nie były wypełnione tylko i wyłącznie pracą oraz sztywnymi spotkaniami.
- Naszej firmie daleko do przestrzegania sztywnych reguł, zapewniam cię... Patricu?
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - bliźniacy wybuchają śmiechem.
- Strzelałem.
- Twój asystent wspominał, że zabierzesz nas na kolację. Bardzo mnie to cieszy, bo jedzenie w samolocie było beznadziejne – dodaje jego brat.
- Zapraszam. Samochód powinien już czekać – wskazuję na drzwi.
- Widzieliśmy twoje zdjęcia z maleństwem.
- Naprawdę? - staram się prowadzić z nimi luźną rozmowę, co przychodzi mi coraz trudniej.
- Ojciec powiedział, że było mu nieco głupio, gdy nakupował ci kwiatów i balonów z okazji narodzin syna. Na szczęście ani słowem nie zdradziłeś się przed innymi jak bardzo się wygłupił.
- Przekazałem to wszystko rodzicom małego Taylora. Byli bardzo wdzięczni.
- Chciałbym zobaczyć minę taty – rozmarzył się Patric.
Wsiadamy do windy. W wielkim lustrze dokładnie widzę jak Daniel mi się przygląda. Zmienił się. Wydoroślał. Nie widziałem go ponad 4 lata. Nie jest już chłopcem, który uciekał wzrokiem przed moim spojrzeniem. Jest mężczyzną. Jego jasnobrązowe włosy są nieco dłuższe i uczesane na bok. Elegancji garnitur idealnie na nim leży. I ta determinacja... O czym myślisz, Danielu? Wspominasz jak złamałeś mi serce w najbardziej podły sposób? Wtedy także patrzyłeś mi w oczy...
Kolacja mija nam bardzo przyjemnie. Patric i Lucas wydają się mili i znacznie bardziej otwarci niż ich ojciec. Rozmawiamy dużo o branży IT, konkurencji, a także architekturze, która fascynuje obu braci.
- Nasz mały Daniel jest dzisiaj dziwnie milczący – zauważa Lucas, podejrzliwie mu się przyglądając.
- Jestem zmęczony po podróży – zbywa go zielonooki.
- William ma zabójcze tempo pracy, przekonasz się. Swoją drogą wiesz, że to nie jest nasze pierwsze spotkanie?
- Tak? - ze zdziwieniem wpatruję się w ciemnowłosego mężczyznę.
- Tak. Kilka lat temu odwiedziłeś ojca razem ze swoim dziadkiem. Byliście jego gośćmi podczas konferencji w Pekinie, pamiętasz?
- Rzeczywiście. Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś?
- Strasznie ci wtedy zazdrościłem. Ojciec ukrywał przed światem, że nas adoptował. Poza tym, kazał nam pełnić funkcję swoich asystentów, mozolnie wspinać się po firmowej drabinie, a ty od zawsze byłeś oczkiem w głowie swojego dziadka. Był z ciebie bardzo dumny. Jaka szkoda, że już nie żyje.
- To prawda, dziadek był niesamowitym człowiekiem – przyznaję, niechętnie wracając myślami do jednego z najgorszych okresów w moim życiu.
- Ponoć miałeś wielkie problemy, aby przejąć po nim firmę. To prawda?
- Lucas, to nie wypada – Patric stara się trzymać ciekawskie zapędy brata w ryzach.
- Nie szkodzi – uśmiecham się, popijając wino. - To prawda. Miałem problemy, by zapanować nad firmą. Kuzyn Alden starał się wymusić na radzie nadzorczej, żeby mnie odsunęła, chociaż to na mnie dziadek przepisał pakiet kontrolny. Zgodnie z jego testamentem, zostałem wybrany na prezesa. Nie wszystkim to odpowiadało. Na szczęście udało mi się zażegnać tamten kryzys i wypromować naszą firmę na rynku międzynarodowym.
- Nas jest dwóch, ale nie wiem czy dalibyśmy sobie radę w podobnej sytuacji. Z tego, co słyszałem, ten twój kuzyn to niezłe ziółko.
- Wkrótce sam się przekonasz. Nadal jest w radzie nadzorczej firmy, więc będziecie mieli wiele okazji, by lepiej się poznać.
- Zawsze możemy wrzucić go do skrzyni i wysłać statkiem do Chin – bracia wybuchają śmiechem.
- Robi się późno, odprowadzę was do nowego domu.
- Poradzimy sobie. Wystarczy, że podasz nam adres.
- To żaden problem. Mieszkam w tym samym budynku.
- Nie dosyć, że fajny facet, to jeszcze dobry sąsiad – cieszy się Lucas, klepiąc mnie po ramieniu. - Czuję, że nasz pobyt tutaj będziemy wspominać jeszcze długie lata. Jakie to szczęście, że ojciec namówił nas do przyjazdu. Chociaż Patric nie był zbyt chętny. Zostawił w kraju miłość swojego życia i teraz bezustannie ślęczy z telefonem przy uchu.
- Uważasz, że to takie śmieszne?! - oburza się drugi z bliźniaków. - Poczekamy aż trafi na ciebie!
- Kto wie, to może być znacznie szybciej niż sądzisz – Lucas posyła mi wymowne spojrzenie. Robi mi się przykro... Nawet gdybym bardzo się starał,  nie umiem już nikogo pokochać. Wasz młody kolega pozbawił mnie złudzeń...
- No dobrze... Zobaczmy... Ten jest dla ciebie, ten dla Patrica, a ten dla Daniela – wręczam im klucze do mieszkań, starając się ze wszystkich sił, by moje palce, nawet przypadkowo, nie musnęły skóry byłego kochanka.
- Tu są tylko trzy mieszkania, a gdzie jest twoje? - rozczarowany Lucas rozgląda się uważnie po wielkim holu.
- Ja mieszkam dwa piętra niżej, apartament 101.
- Zapamiętam – ciemnowłosy podrzuca swoje klucze, po czym zgrabnie łapie je z powrotem i uśmiecha się zniewalająco. - Widzimy się jutro, tak?
- Z samego rana – potwierdzam.
- Biegasz rano? - woła za mną, gdy oddalam się w stronę schodów.
- Biegam. O 7 przed budynkiem? - proponuję.
- Będę.
- Ja też – przytakuje mu brat. - Do jutra, Will.
- Dobranoc – odwracam się, zostawiając całą trójkę samym sobie.
Wbijam elektroniczny kod i zamykam za sobą drzwi. Nareszcie w domu, gdzie panuje cisza i spokój, do której tęskniłem od samego rana. Zdejmuję marynarkę i rzucam na sofę, kierując się w stronę lodówki, z której wyciągam butelkę wody. Opieram się o metalowe drzwi i przymykam powieki, po czym wybucham cichym śmiechem.
Dlaczego? Dlaczego właśnie ja? Czemu los znowu ze mnie kpi, stawiając na drodze osobę, dla której kiedyś zrobiłbym wszystko, a która tak podle się ze mną obeszła... Muszę wytrzymać. To tylko 6 miesięcy. Gorzej już chyba nie będzie, prawda? Może sam zrezygnuje? Dziadek zawsze powtarzał, że trzeba być dobrej myśli...
Moje rozmyślania przerywa ciche pukanie do drzwi. To pewnie Lucas... Podchodzę do nich i otwieram je na oścież.
- Co mogę dla ciebie zro...?
- William, musimy porozmawiać – przenikliwe, zielone oczy wpatrują się we mnie nieustępliwie.
- Nie mam ochoty – próbuję zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale powstrzymuje mnie, wpychając się do mieszkania.
- Wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia!
- Skoro tak stawiasz sprawę – zrezygnowany cofam się w głąb salonu. Mały Daniel będzie mi stawiać warunki? Ciekawe...

sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział I

Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 



Mojej Lisiej Królowej


„Baby, this is what you came for
Lightning strikes every time she moves
And everybody's watching her
But she's looking at you...”


Zawsze, gdy tego słucham, myślę tylko o Tobie, Joleen.

Uwielbiam Cię rozśmieszać, wkurzać, budzić i usypiać. Patrzeć jak wyjadasz (z myślą, że nikt nie widzi) żurawinę z musli, słuchać genialnych pomysłów na opowieści, którymi się ze mną dzielisz na wspólnych spacerach, oglądać anime z Twojej tajnej płyty (dobre były :D), kupować mangi (zawsze się irytujesz, gdy sprawdzam, czy na końcu się całują), gotować makaron (przykro mi Joleen, ale musisz „oddać fartucha”, bo „majster-szefem” nie będziesz :P) i spędzać każdą wolną chwilę razem.

Napisałaś dla mnie niesamowite (-cie seksowe) opowiadanie... Nie mogę być gorszy, prawda? :) Jesteś moim Takano, a ja Twoim Ritsu (w pełni akceptuję mój los wiernego uke :P). Uczenie się od Ciebie jak być lepszym uważam za wielkie wyróżnienie. Dziękuję :)



Niebo jest dziś szare. Szary łączy czerń z bielą. Jest neutralny. Tak też się czuję. Zawieszony w próżni...
Parkuję przed wysokim, oszklonym budynkiem i udaję się w kierunku windy, która zabiera mnie na dwudzieste piąte piętro. Nie wyróżniam się z tłumu. Ubrany w ciemny garnitur pozdrawiam znajome osoby, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Wszystkim nam przyświeca jeden cel – zarobić jak najwięcej pieniędzy.
- Dzień dobry, szefie – wita mnie moja asystentka.
- Witaj, Anno.
- Zarząd czeka na pana w sali konferencyjnej.
- A pan Cheng? Przyjechał już?
- Tak. Godzinę temu, razem z tłumaczem – kobieta z trudem wstaje ze swojego fotela. Jest w zaawansowanej ciąży, lecz nie chce rezygnować z pracy. Brała udział w negocjacjach, a teraz za żadne skarby nie potrafię zmusić jej do odpoczynku. „Jeszcze nie rodzę” powtarza mi codziennie, gdy próbuję wysłać ją wcześniej do domu. Jej jasne włosy ułożone są w kok. Ma na sobie granatową sukienkę, sięgającą kolan. Wygląda bardzo „profesjonalnie”. Czasami mnie to dziwi, bo kiedy spotykaliśmy się w weekendy, by pracować w moim mieszkaniu, wyglądała zupełnie inaczej. Ubrana w zwykłe jeansy i bluzeczkę, nie przypominała osoby, która jest w stanie zrobić wszystko, by osiągnąć sukces.
- Dlaczego wcześniej do mnie nie zadzwoniłaś?! Od jego wizyty zależy, czy podpiszemy kontrakt – denerwuję się.
- Pan Cheng poprosił, abym panu nie przeszkadzała. Chciał na własne oczy zobaczyć, w jaki sposób pracujemy.
- Nieco ekscentryczna prośba, nie sądzisz?
- Trudno powiedzieć. Firma pana Chenga rozwija się równie prężnie jak nasza, lecz sam pan wie, że to mogą być tylko pozory. Powinniśmy mieć się na baczności – Anna poprawia mój krawat i strzepuje niewidoczne pyłki z marynarki, upewniając się, że będę się perfekcyjnie prezentował.
- Wszystko zależy od prezentacji. Jesteś gotowa? - spoglądam w jej jasnozielone oczy.
- Zawsze – odpowiada z determinacją.
- W takim razie pora na wielki finał. - Obydwoje wykonujemy po głębokim wdechu, a następnie powoli wypuszczamy powietrze, uśmiechając się do siebie. To nasz mały rytuał przed wszystkimi ważniejszymi wydarzeniami.
- Załatwmy go, szefie – puszczam ją przodem i kierujemy się do sali konferencyjnej.
- Dzień dobry – witam się z zebranymi, a następnie odsuwam Annie krzesło, dbając o jej komfort. Jest jedyną osobą, do której mam bezgraniczne zaufanie. - Panie Cheng, witamy w Anderson Inc. - siwy mężczyzna ściska pewnie moją dłoń, wpatrując się we mnie brązowymi oczami, które nie zdradzają żadnych emocji. Stawką dzisiejszego spotkania jest podpisanie kontraktu, dzięki któremu nasze firmy mogą ugruntować swoją pozycję i zostawić konkurencję daleko w tyle.
- Panie Anderson, bardzo dziękuję za zaproszenie – młody tłumacz od razu przekazuje mi słowa, wypowiedziane przez biznesmena. - Rozumiem, że możemy zaczynać?
- Jak najbardziej – posyłam mu pewny siebie uśmiech. Czekam, aż mężczyźni zajmą swoje miejsca, a następnie zaczynam prezentację, na którą składa się krótkie przedstawienie ogólnych postanowień ewentualnej współpracy, ale przede wszystkim bilans zysków i strat.
Jestem bardzo dobrze przygotowany, ponieważ opracowaniu strategii rozwoju finansowego poświęciłem kilka ostatnich tygodni. Pan Cheng słucha mnie w skupieniu, przyglądając się uważnie poszczególnym slajdom.
Oprócz naszego gościa, towarzyszą nam także członkowie zarządu. Mam 51% akcji, więc teoretycznie sam mogę podjąć decyzję o zawarciu umowy z chińskim przedsiębiorcą, jednak nie chcę tego robić w pojedynkę. Uważam, że zaangażowanie ze strony pozostałych sześciu osób, wchodzących w skład rady nadzorczej, ma lepszy wpływ na postrzeganie naszej firmy przez kontrahentów z zewnątrz i sprzyja jej integracji. Wypracowaliśmy wewnętrzne porozumienie, na mocy którego każdorazowo potrzebuję 80%, by zyskać zielone światło. Po wstępnych analizach aż czterech z nich przyznało mi rację twierdząc, że kontrakt z firmą pana Chenga będzie przysłowiową wisienką na torcie naszych finansowych starań. Dwie osoby nie są przekonane i to ich oczy posyłają mi dzisiaj najbardziej zimne spojrzenia, liczą na choćby najdrobniejsze potknięcia czy kompromitację.
- Jak mogli państwo zauważyć, w pierwszym kwartale zacieśnienie współpracy i wspólne zaangażowanie się w budowę systemów operacyjnych, przyniesie zysk na poziomie 47 %. Kolejne miesiące...
- Szefie... - przerywa mi cichy głos mojej asystentki, która delikatnie pociąga za rękaw marynarki, by zwrócić na siebie uwagę.
- Przepraszam bardzo. Zrobimy krótką przerwę, dobrze? - zwracam się do zebranych. - Pomyliłem slajdy? - pytam Annę ściszonym głosem, by w razie czego postarać się wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
- Szefie... Zaczęło się...
- Co się zaczęło? - odwracam się w jej stronę, nie rozumiejąc, o czym do mnie mówi.
- Musisz mnie zabrać do szpitala... Dziecko... Ja rodzę... - spogląda na mnie przestraszonym wzrokiem, nadal szarpiąc za rękaw.
- Teraz? - upewniam się. - Przecież to dopiero ósmy miesiąc.
- Wiem... Wody mi odeszły... - łapie mnie za rękę i mocno ściska. Znam Annę na tyle dobrze by wiedzieć, że zaraz wpadnie w panikę.
- Spokojnie. Zawołam pogotowie – sięgam do kieszeni po telefon, lecz kobieta od razu mnie powstrzymuje.
- Centrum będzie zakorkowane. Nie zdążymy... Boję się – oczy zachodzą jej łzami.
- Nie bój się. Zawiozę cię do szpitala – wybieram numer do ochrony. - Proszę natychmiast podstawić mój nowy samochód przed główne wejście.
- Tak jest, panie Anderson.
- Anno, dasz radę dojść do windy? - pytam, starając się zachować spokój.
- Chyba nie... Tak bardzo mnie boli... - z ust ucieka jej jęk.
- Najmocniej przepraszam, ale musimy jechać do szpitala – informuję zebranych, pozbywając się sztywnej marynarki i biorąc Annę na ręce. - Panie Cheng, mam nadzieję, że pan rozumie. Siła wyższa – uśmiecham się do niego przepraszająco, kierując w stronę wyjścia.
- Anderson! Nie możesz teraz wyjść! - zirytowany Alden uderza pięścią w stół, wprowadzając zebranych w osłupienie.
- Naprawdę? - odpowiadam ironicznie.
- Szefie... Nie musisz mnie nieść... Jakoś dojdę – broni się cicho zdenerwowana jasnowłosa.
- Obejmij mnie za szyję. Za chwilę będziemy w szpitalu, zobaczysz.
- Nie chcę rodzić w samochodzie!
- Nie martw się, zdążymy do szpitala – staram się ja uspokoić, niosąc w kierunku windy.
- Ponoć pierwszy poród może trwać nawet kilka godzin, ale moja siostra urodziła córeczkę w trzydzieści minut... - zaczyna ciężko dyszeć. - Bardzo mnie boli!
- Wiem, wytrzymaj jeszcze chwilę. Już prawie jesteśmy na dole.
- Do najbliższego szpitala jest ponad 15 km! - lamentuje.
- Zdążymy, zaufaj mi.
- Obyś miał rację... Aaaa!
Ochroniarz otwiera drzwiczki samochodu, którym nawet nie miałem okazji się przejechać. Sadzam Annę na fotelu i wskakuję do środka. Muszę zdążyć!
Przejazd przez centrum o tej porze graniczy z cudem, więc wybieram objazd, przez który muszę naddać kilka dodatkowych kilometrów. Spanikowana Anna zaczyna płakać, próbując dodzwonić się do męża, który nadal przebywa na szkoleniu setki kilometrów stąd. Nie będzie go przy porodzie.
- Nie odbiera! Co teraz?!
- To może zadzwoń do mamy lub siostry? - proponuję jej.
- Moja mama wyjechała z siostrą na wakacje! Przecież został jeszcze miesiąc... - zaciska dłonie na oparciu fotela, walcząc z coraz bardziej nasilającymi się skurczami.
Rozpędzam samochód znacznie bardziej niż planowałem, lecz kobieta nie protestuje. Jej także zależy na tym, by jak najszybciej znaleźć się pod opieką lekarza.
- Nie wytrzymam! Chcę znieczulenie! - jęczy błagalnie.
- Jeszcze tylko kilka minut, obiecuję – zapewniam żarliwie, ściskając jej drobną dłoń.
- Szefie, a kontrakt? Jeśli Cheng nie podpisze...
- Nic mnie to nie obchodzi. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nie myśl o tym, oddychaj!
Dojeżdżamy na miejsce w rekordowym tempie, chociaż kilkukrotne przekroczenie szybkości nie jest powodem do dumy.
Parkuję na szpitalnym parkingu i pomagam Annie wysiąść. Następnie biorę ją na ręce i zanoszę na izbę przyjęć, gdzie od razu podbiega do nas młody lekarz i każe mi zanieść dziewczynę na salę porodową. Personel pomoże się jej przebrać w coś wygodniejszego oraz zrobi potrzebne badania.
- Nie zostawiaj mnie! - błaga, ściskając za rękę.
- Spokojnie proszę pani, mąż za chwilę do pani dołączy – uspokaja lekarz. - Rozumiem, że to pan? - zwraca się do mnie z rozczulającym uśmiechem na ustach. Zanim udaje mi się ułożyć odpowiednie wytłumaczenie, jasnowłosa mnie ubiega.
- Tak! Ma być przy porodzie!
- Oczywiście. Proszę pójść z siostrą Ewą, pomoże się panu przebrać.
- Przebrać?! - teraz to ja zaczynam odczuwać porodowy stres.
- Proszę! Nie zostawiaj mnie samej!
- Jesteś pewna, że...
- Tak! Proszę! – łzy spływają jej po policzkach.
- Nie denerwuj się, bo to zaszkodzi dziecku – upominam.
- Proszę pana, proszę za mną – uśmiecha się młoda pielęgniarka.
- Za chwile jestem – obiecuję Annie.
- Pierwszy poród?
- Tak – znacznie mniej pewny siebie ubieram zielony strój, który siostra Ewa z wielką wprawą pomaga mi założyć.
- Proszę się nie denerwować. Żona jest pod dobrą opieką. Dziecku bardzo się śpieszy. Jeszcze kilka minut i będzie po wszystkim.
Wracam na salę porodową, gdzie spocona kobieta wita mnie z ulgą.
- Myślałam, że uciekniesz...
- Damy sobie radę. Nie z takich opresji wychodziliśmy – wycieram jej czoło wilgotnym ręcznikiem.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj, ty też nie zostawiła byś mnie samego. Dzwoniłaś do męża?
- Tak, przyleci wieczorem. Do tego czasu dziecko będzie już na świecie.
- Jest pani gotowa? - pyta lekarz, siadając na krześle i obserwując monitor, na którym wyświetlane są wszystkie ważniejsze parametry.
- Bardziej już nie będę – zapewnia go Anna, rzucając mi zrozpaczone spojrzenie.
- Razem – ściskam ją za rękę, odgarniając pasma jasnych włosów do tyłu, by było jej wygodniej.
- Razem – powtarza cicho.
- W takim razie proszę zacząć przeć, kiedy tylko poczuje pani skurcz.
Nigdy nie sądziłem, że będę uczestniczyć w narodzinach dziecka, bo nie czuję potrzeby ich posiadania. Staram się pomagać Annie, która jest dzielna. Wizja porodu przerażała ją od samego początku ciąży, jednak jej mąż zapewniał, że wszystko będzie dobrze, a teraz go nie ma...
- To chłopieć! - oświadcza lekarz, gdy jest już po wszystkim. Świeżo upieczona mamusia zaczyna płakać. Maleństwo zostaje położone na jej klatce piersiowej... Patrzą sobie pierwszy raz w oczy. Bardzo wzruszająca chwila...
Przyglądam się dzidziusiowi z fascynacją. Ma ciemne, potargane włosy po tacie oraz ciemnoniebieskie oczy. Wydaje się być niezadowolony. Jego płacz przypomina miauczenie kota. Pielęgniarka zabiera go do mycia.
- Jest piękny – gratuluję Annie, która uśmiecha się szczęśliwa.
- Dziękuje, że przy mnie byłeś – szepcze.
- To ja dziękuję. Chyba się zakochałem – śmieję się cicho.
W tej samej chwili dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz. Alden... Pewnie chce mi powiedzieć, że Cheng wycofał ofertę współpracy...
- Odbierz – każe mi kobieta.
- Tak? - niechętnie dotykam zielonej słuchawki.
- Anderson! Gdzie jesteś do ciężkiej cholery?! Robisz jej jeszcze jednego dzieciaka, czy jak?! Mamy poważne problemy, a ty zajmujesz się bzdurami!
- Alden, ostrzegam cię – syczę do słuchawki. Ten mały padalec zawsze podnosi mi ciśnienie...
- Proszę pana, chce pan potrzymać synka? - proponuje mi ta sama pielęgniarka, która nie odstępuje nas ani na chwilę.
- Ja? - dziwię się. - Nie wiem czy umiem... Nie chciałbym go uszkodzić, jest taki malutki.
- Pomogę panu. Wystarczy podtrzymać główkę.
- Anno, mogę?
- Oczywiście – śmieje się.
- Wybacz, Alden. Jestem zajęty – rozłączam się, biorąc w ramiona malutkiego szkraba. - Cześć, mały – niebieskooki dzidziuś przygląda mi się przez chwilę, po czym zaczyna ziewać.
- Zrobić państwu zdjęcie? - proponuje siostra Ewa.
- Poprosimy – cieszy się blondynka.
Po chwili oddaję maleństwo jego mamie, a sam pstrykam jeszcze kilka zdjęć, po czym wysyłam je mężowi Anny oraz jej mamie i siostrze.
- Pokaż zdjęcia panu Chengowi, jeśli jeszcze tam jest. Może wybaczy nam poród i nie zerwie kontraktu – wzdycha. - Pozyskanie takiego partnera w interesach przyczyniłoby się do ugruntowania twojej pozycji... Przepraszam, to wszystko moja wina...
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Urodziny twojego synka były niezwykłym doświadczeniem. Na nic bym go nie zamienił.
- Pan Cheng więcej nas nie odwiedzi, dlatego pośpiesz się i jedź do biura. Wieczorem wraca do Chin.
- Nie szkodzi. Poproszę o kolejne spotkanie.
- Kolejne? Nie żartuj! Chcesz czekać pół roku? Nie mamy tyle czasu...!
- Nie chcę zostawiać cię samej. Mówiłaś, że twój mąż przyjedzie dopiero wieczorem.
- Poradzę sobie. Najgorsze mam już za sobą – uśmiecha się. - Jedź.
- Potrzebujesz czego?
- Niech ktoś przywiezie moją torbę. Jest w szafie, w moim gabinecie. Mam w niej wszystkie niezbędne rzeczy.
- Jasne, zajmę się tym – całuję kobietę w rękę i jeszcze raz spoglądam na maluszka, który rozkosznie ziewając, przeciąga się w łóżeczku. - Jest idealny.
- Szefie! - pogania mnie.
- Idę, idę...
Niechętnie spoglądam na zegarek. Dochodzi osiemnasta. Za niecałe dziesięć minut mój niedoszły wspólnik wsiądzie do prywatnego odrzutowca... Kilkumiesięczne przygotowania szlag trafił...
Opieram się o metalową ścianę windy, zbierając myśli. Muszę się przygotować na jutrzejsze spotkanie z zarządem. Rozszarpią mnie... Wyciągam telefon i jeszcze raz oglądam swoje zdjęcie z malutkim dzidziusiem. Uroczy. Żaden pan Cheng nie byłby w stanie zmusić mnie do zmiany decyzji. Nie mógłbym zostawić Anny tylko po to, by kontynuować głupią prezentację. W najgorszej sytuacji polecę do Chin i przeproszę mężczyznę. Jeśli rozpowie innym, że go olałem i opuściłem spotkanie z tak błahego powodu jak poród podwładnej, mogę mieć poważne kłopoty w znalezieniu innego wspólnika. Uderzam pięścią w metalową ścianę. Czemu to zawsze mnie spotyka? Może ciąży nade mną jakaś klątwa? W ostatnich latach nie stało się nic, co mógłbym uznać za jakiś wyjątkowy sukces, napawający mnie dumą. Wprost przeciwnie. Nawet jeśli wkładałem w coś wiele pracy i wysiłku, efekt był zaledwie zadowalający.
Popycham szklane drzwi z napisem Anderson Inc. i wchodzę do środka. Większość z zatrudnionych przeze mnie pracowników nadal siedzi w niewielkich boksach, wpatrując się w monitory.
- Szef wrócił! - ogłasza radośnie Bell, używając w tym celu znienawidzonego przeze mnie megafonu, który rozbawia do łez innych pracowników.
- Ciszej, błagam – proszę zaledwie osiemnastoletniego chłopaka, który będzie moim asystentem w czasie nieobecności Anny. Nie wybrałbym go na to stanowisko, ale nie miałem wyboru. Czasami trzeba pójść na kompromis...
- Szefie, był pan przy porodzie? - kontynuuje przesłuchanie, wyciągając w moją stronę dłoń z mikrofonem, jak podczas wywiadu.
- Przeszkadzasz innym przy pracy – odpowiadam wyraźnie zirytowany.
- Szefie, wszyscy chcą wiedzieć! – odkrzykuje mi, również przez megafon, dyrektor działu księgowości.
- Widzę, że pomysł z megafonami się przyjął... - wzdycham do mikrofonu, wywołując salwy śmiechu wśród pracujących. - No dobrze, powiem wam. Tak, byłem przy porodzie. Anna urodziła pięknego i zdrowego chłopczyka. Zdążyliśmy do szpitala na ostatnią chwilę – chwalę się. Zadowoleni pracownicy zaczynają bić mi brawo.
- Szefie, szef to zawsze umie się postarać! – wiwatuje Bell, wpatrując się we mnie błyszczącymi oczami. - Ma pan zdjęcie? Wszyscy chcą zobaczyć dzidziusia.
- Mam zdjęcie – wyciągam telefon i pokazuję chłopakowi.
- Ale słodziak! - wrzeszczy do megafonu.
- My też chcemy zobaczyć! - odkrzykuje mu dyrektor.
- Zaraz się tym zajmę – oferuje się chłopak. - Proszę wysłać mi to zdjęcie, szefie. Wrzucę je na stronę firmy – ekscytuje się. Nie mam innego wyjścia. Wysyłam im zdjęcie ze szpitala, na którym przytulam do siebie „słodziaka”.
- Czy jest jeszcze ktoś z zarządu? - pytam mojego asystenta zmęczonym głosem, unikając mikrofonu jak ognia.
- Niestety, ale nie. Tylko pan Cheng i jego tłumacz nadal na pana czekają.
- Co takiego?! Pan Cheng jeszcze tu jest?!
- Tak, czeka w pańskim gabinecie.
- Czemu mi nie powiedziałeś?!
- Pan Cheng zamówił dla pana mnóstwo kwiatów i balonów. Nikt mu nie powiedział, że to nie pan jest ojcem dziecka. Kazałem je wnieść do pańskiego gabinetu.
- Chyba sobie kpisz! Utwierdziliście go w przekonaniu, że to moje dziecko? Pomyśli, że jestem niegodnym zaufania kłamcą, kiedy się dowie, że dziecko nie jest moje!
- Przepraszam szefie, ale co miałem zrobić? Pan Alden z nim rozmawiał...
- Nieważne – rzucam przez ramię i naciskam na klamkę. - Panie Cheng... Bardzo przepraszam... - mężczyzna podnosi na mnie wzrok, siedząc przy niewielkim, szklanym stole.
- Pan Anderson. Miło znowu pana widzieć. Gratuluję synka – uśmiecha się do mnie.
- Pan Cheng... Widzę, że nie potrzebuje pan tłumacza... - spoglądam na niego wymownie, odpowiadając na jego uśmiech.
- Wydaje mi się, że jesteśmy kwita – wskazuje na kosze kwiatów i balonów.
- To nie moje dziecko, lecz mojej asystentki i jej męża. Pomogłem jej, bo się przyjaźnimy.
- Proszę usiąść, panie Anderson.
- Dziękuję – odsuwam sobie krzesło i zajmuję miejsce na wprost mężczyzny. - Jeszcze raz przepraszam... Fatygował się pan z tak daleka, a ja wyszedłem w środku prezentacji... - próbuję się wytłumaczyć, lecz mężczyzna nie daje mi okazji.
- Panie Anderson, wiele się o panu dowiedziałem w czasie pańskiej nieobecności – zaczyna tajemniczo.
- Nie wątpię – znając Aldena jestem pewny, że pan Cheng zdążył wyrobić sobie o mnie jak najgorsze zdanie.
- Gdy obiecał pan tej kobiecie, że zdążycie na czas do szpitala, wszyscy członkowie zarządu oraz pańscy pracownicy, poza małym wyjątkiem, byli święcie przekonani, że będzie dokładnie tak, jak pan powiedział. Nie zwątpili w pana ani na chwilę.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Mnie również. Już dawno nie spotkałem się z czymś takim. Zazwyczaj pracownicy nie szanują swoich pracodawców, tymczasem tutaj... Miło jest być świadkiem takiej sytuacji.
- Dziękuję za komplement, panie Cheng.
- Megafon to także innowacja, z którą się jeszcze nie spotkałem – zaczyna się cicho śmiać.
- Słyszał pan? - pytam zawstydzony.
- Każde słowo. Przed pańskim przyjazdem było jeszcze bardziej wesoło. Dział kadr rywalizuje z działem finansowym. Wiedział pan?
- Nie.
- W dziale kadr urodzili się dwaj chłopcy i dziewczynka, za to w dziale finansowym trzeci chłopiec i bliźniaczki. Prowadzicie.
- Na to wygląda – spoglądam mu w oczy zaskoczony, że beztrosko rozmawiamy sobie o dzieciach, podczas gdy powinienem błagać o wybaczenie.
- Widzę, że jest pan zdezorientowany moim zachowaniem.
- To prawda – przyznaję. - Spodziewałem się, że będzie robił mi pan wyrzuty.
- Przecież nie zaplanował pan porodu w środku prezentacji, prawda?
- Tak, ale mam świadomość, iż pański czas jest bardzo cenny, a nasza współpraca dobiegła końca zanim jeszcze się zaczęła.
- Panie Anderson, proszę nie być takim pesymistą. Dzisiejszy dzień był bardzo pouczający. Miałem czas, by przyjrzeć się waszej firmie z bliska. To było bardzo ważne doświadczenie. Jeśli nie zmienił pan zdania, bardzo chętnie przyjrzę zebrane przez pana dane, a jutro podpiszemy oficjalną umowę.
- Bardzo dziękuję, panie Cheng – zaskoczony ściskam wyciągniętą przez mężczyznę dłoń.
- Mam jednak pewien warunek. Przyjacielską prośbę.
- Zamieniam się w słuch.
- Chciałbym, aby przez czas trwania naszej umowy, kilku moich ludzi mogło brać udział w projekcie i uczyć się od pana zarządzania zespołem.
- Panie Cheng, nie wiem czy...
- Jeśli pan odmówi, nie podpiszemy umowy.
- Nie daje mi pan wyboru! - protestuję gwałtownie.
- Przyślę do pana troje najlepszych, najbardziej zaufanych pracowników, którzy od przyszłego roku pomogą mi w zarządzaniu przedsiębiorstwem. Sam pan widzi, że mam już blisko sześćdziesiąt lat i czas pomyśleć o częściowej emeryturze. Chciałbym mieć więcej czasu dla wnuków – tłumaczy, starając się uśpić moją czujność. Tak naprawdę pan Cheng jest wytrawnym graczem, który mydląc mi oczy przeforsował właśnie pobyt trzech swoich szpiegów przez najbliższe sześć miesięcy w naszej firmie... Po prostu pięknie.
- Skoro tak stawia pan sprawę – zaciskam dłonie w pięści na widok uśmiechu, który pojawia się na twarzy mojego nowego wspólnika.
- Zgadza się pan, panie Anderson?
- Tak, zgadzam się - przytakuję, nie siląc się na entuzjazm.
- Bardzo mnie to cieszy. Omówimy szczegóły podczas kolacji? Zapraszam.
- Dziękuję.
Zjeżdżamy windą w dół. Obserwuję pana Chenga. Wygląda na zadowolonego z siebie i zrelaksowanego. Pewnie odczuwa satysfakcję, o której ja mogę tylko pomarzyć...
Nie cieszy mnie, że umowa zostanie podpisana. Nie podnieca wizja kolejnych pieniędzy, które zostaną przelane na moje konto. Jestem pusty w środku, niezdolny do odczuwania jakichkolwiek emocji... Wypaliłem się. Coś we mnie pękło w tej samej chwili, gdy straciłem Cię z oczu... Czasami wydaje mi się, że byłeś tylko snem, który śniłem dawno, bardzo dawno temu... Nie kocham Cię już i nie nienawidzę. Jestem jak poranne niebo. Zupełnie neutralny...