poniedziałek, 30 marca 2020

Humory króla - rozdział 15


Eryk

Na podziemnym parkingu czeka na nas czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami. Jest także szofer oraz kilku uzbrojonych ludzi w garniturach. Vee otwiera mi drzwi. Wsiadam do środka, a on zajmuje miejsce obok. Przed nami i za nami pojadą identyczne auta. Zapinam pasy. Serce wali mi jak szalone.

- W porządku? – Mój opiekun wydaje się spokojny i opanowany. Uśmiecha się do mnie, rozsiadając na skórzanym fotelu.

- Tak.

- Pewnie uważasz, że przesadzam, ale te samochody to prawdziwe bestie, a ty musisz zrobić odpowiednie wrażenie.

- Wrażenie? Żałobnicy docenią, że są praktycznie niezniszczalne? Przetrwają atak rakietowy? – drwię.

- Pewnie tak. – Vee jest wyraźnie zadowolony. – Jedynie bomba atomowa mogłaby nam nieco zaszkodzić.

- Jestem pewny, że coś na to zaradzisz.

- Już zaradziłem. Mamy schron, pamiętasz?

- No tak, schron. Jak mogłem o nim zapomnieć.

Vee i jego dziwaczne pomysły. Nie zawsze traktuję je poważnie. Kiedy walczyłem z planami architektonicznymi szpitala, on zastanawiał się nad tym, czy kiedyś będzie nas stać na lotniskowiec. Jego zdaniem podróże morskie to idealne hobby na czas emerytury. Podejrzewam, że zwykły jacht byłby równie dobry. Lotniskowiec zwraca uwagę i trudniej się nim manewruje.

Droga do katedry nie zajmuje nam wiele czasu. Policja i wojsko zabezpieczyły całe centrum. Metalowe barierki odgradzają tłumy. Mieszkańcy królestwa, turyści, gapie. Setki tysięcy osób chcą na własne oczy zobaczyć, czy nowy władca pojawi się na pogrzebie własnych rodziców. Dziennikarze z całego świata już dwa dni temu obstawili cały teren. Bezustannie przypominany jest film z wydarzeniami z sali tronowej. Książę Eryk zostaje królem, a potem pada na posadzkę w kałuży krwi. To chyba najbardziej wstrząsająca koronacja, jaka kiedykolwiek miała miejsce. I padło na mnie.

Ludzie głośno krzyczą, machając flagami, gdy wjeżdżamy na plac przed katedrą. Z przerażenia przestaję oddychać. Dłonie mi drżą. Na szczęście Vee jest obok. Łapie mnie za rękę.

- Uczyłem cię, co się robi w takiej sytuacji, prawda? Musisz zachować spokój i nie okazywać emocji. Oni tylko patrzą. Nikt się do ciebie nie zbliży i nie wyrządzi krzywdy.

- A jeśli…

- Na dachu są snajperzy. – Mój opiekun mocniej ściska moją rękę. – Skup się. To pokaz siły. Ci ludzie przyszli tu po to, by sprawdzić jak sobie poradzisz. Nie jesteś już małym, nieszczęśliwym chłopcem. Jesteś królem. Pokażesz im, że pomimo wrażliwości i współczucia, nie złamiesz się. Będziesz walczył. To jedyny sposób, abyś zyskał ich przychylność.

- Vee, ja… – Ogarnia mnie coraz większa panika. Trzęsę się jak galareta.

- Twoi przodkowie brali udział w wojnach. Walczyli na frontach. Było im tak samo ciężko, jak teraz tobie. Płatny morderca, wynajęty przez dilera narkotyków oraz starszy facet kochający cudze pieniądze nie przekreślą dokonań waszej dynastii. Zło nie pokona dobra, tak jak ciemność nie wygra ze światłem. Ty masz w sobie to światło. Twoje panowanie przejdzie do historii.

Ja? Ja mam w sobie światło? Nie. Vee się myli. Prawdziwe światło mieszka w oczach Simona. Jest piękne i ciepłe, a ja kocham je całym sercem. Jeśli stchórzę, Simon zginie. Jestem za niego odpowiedzialny. Odpowiadam za jego rodzinę, za Vee, pana Moora, doktora Arima oraz moją rodzinę. Nie pozwolę, by Alan krzywdził tych, których kocham!

Biorę głęboki wdech. Drżenie dłoni powoli ustępuje.

- Jesteś gotowy, Eryku?

W niebieskich oczach przyjaciela widzę pasję i determinację, a także szczerość. On naprawdę we mnie wierzy. Patrzy na mnie w ten sposób od chwili, w której się poznaliśmy.

- Tak, jestem gotowy.

Zanim ochroniarze otwierają drzwi od naszej limuzyny, kilku z nich zbliża się do auta, by w razie czego mnie osłonić. W końcu któryś z mężczyzn naciska na klamkę.

- Teren czysty – informuje Vee.

- Wysiadamy. – Blondyn puszcza moją rękę i pomaga mi odpiąć pasy. Zebrani przed katedrą ludzie krzyczą. Błysk fleszy odbija się od szyb. Zbieram się w sobie, by zmierzyć się z tym, co mnie czeka.

- Król Eryk! Król Eryk!

Pierwszy raz jestem wdzięczny za nerwicę. Moje serce bije tak głośno, że zagłusza kakofonię dźwięków, które zewsząd atakują. Staram się stać prosto, choć nie jestem w stanie unieść wzroku. Wpatruję się w chodnik, dając sobie czas, aby przyzwyczaić się do szaleństwa, które wokół mnie panuje. Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy. Potem będzie łatwiej. Moja rzeczywistość właśnie się zmienia.

Vee wzrokiem każe mi ruszyć do przodu. Nie oglądam się na nikogo. Wypełniam polecenie. Podporządkowanie się jego woli wszystko ułatwia. Czuję się bezpieczny wiedząc, że mój opiekun jest na wyciągnięcie ręki. Gdy po studiach powróciłem do ojczyzny, obsesyjnie pilnowałem telefonu. Wiedziałem, że wystarczy jeden sygnał, by po mnie przyjechał. Teraz będzie inaczej. Vee jest obok. Wesprze mnie, żebym nie upadł.

Siadamy w pierwszej ławce. Czuję się nieco oszołomiony. Wyraźnie czuję setki par oczu utkwione w moich sztywno wyprostowanych plecach. Zaproszeni goście, arystokracja, politycy, różni dygnitarze. Część z nich nie potrafi poskromić ciekawości. Inni po ludzku mi współczują. Jeszcze inni zadają sobie pytanie, które często pojawia się w mediach – jaki naprawdę jest król Eryk?

Do tej pory trzymałem się na uboczu. Rzadko reprezentowałem rodzinę. Nie udzielałem wywiadów. Nie pchałem się na pierwsze strony gazet. Chociaż spędziłem tu prawie całe życie, poddani czują, że jestem im obcy. Nie czarowałem ich fałszywymi uśmiechami, jak Alan. Nie udawałem, że pracuję dla polepszenia sytuacji w kraju. Nie trwoniłem pieniędzy podatników na bzdury. Nic o mnie nie wiedzą. Czy zdołam przełamać dystans i zdobyć ich zaufanie?

Vee zajmuje miejsce tuż za mną, dając zebranym do zrozumienia, że został wybrany oficjalnym doradcą. Za to po mojej lewej stronie siada dziadek. Nie widziałem go od dnia koronacji. Jak zwykle zachwyca mnie jego gra aktorska. Wydaje się pogrążony w żałobie. Jego syn i synowa nie żyją. Ukochany wnuk został porwany. Zbolałe spojrzenia, rzucane w moją stronę, z pewnością mają zupełnie inne podłoże. Zablokowałem jego sekretne konto w banku. Środki, które miał ulokowane za granicą, także zniknęły. Idę o zakład, że ten cios zabolał go mocniej niż jakakolwiek z ran, zadanych mi przez Alana.

- Musimy porozmawiać – szepcze. – Tylko ty i ja.

Odwracam głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy.

- Podczas naszej ostatniej rozmowy groziłeś, że zamkniesz mnie w więzieniu lub zabijesz.

- Eryku, nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji – syczy, niczym jadowity wąż przed śmiercionośnym atakiem. Moje zachowanie wyraźnie go irytuje.

- Zabito rodziców. Sytuacja jest naprawdę poważna – komentuję cynicznie.

- Musimy porozmawiać – dodaje z coraz większym naciskiem.

- Nie mamy o czym – ucinam temat.

Udaję pochłoniętego ceremoniałem, ale prawda jest taka, że wracam wspomnieniami do dzieciństwa. Przypominają mi się chwile, gdy błagałem dziadka o pomoc. Nie chciałem wiele. Liczyłem na to, że skoro tak bardzo lubi Alana, to może uda mu się jakoś na niego wpłynąć. Wiedziałem, że brat nie zaprzestanie nękania. Wytrzymałbym bicie. Jednak gdy zaczął używać noża…

Poruszam się nerwowo, czując pod skórą nieprzyjemne dreszcze. Vee wzdycha za moimi plecami. Daje mi znać, że jest obecny. Nikt mnie nie skrzywdzi, gdy będzie tak blisko.

Zgodnie ze zwyczajem, w ostatnią drogę uda się jedynie najbliższa rodzina. Nowy doradca zrobił wyjątek dla ochroniarzy, którzy nie odstępują nas na krok.

- Dobrze się czujesz, mój drogi? Jesteś bardzo blady. – Zatroskana ciotka Anna próbuje podnieść mnie na duchu.

- Nic mi nie jest – odpowiadam szybko. To nie jest czas i miejsce na rozmowy, zwłaszcza, że towarzyszą nam kamery.

Czekamy przed katedrą aż pracownicy domu pogrzebowego przeniosą trumny na specjalną platformę, ozdobioną kwiatami oraz flagą królestwa.

Podchodzi do mnie Melania, która do tej pory trzymała się blisko Rysia.

- Nie martw się, Eryku. Wszystko będzie dobrze. My zawsze przy tobie będziemy. – Dziewczynka łapie mnie za rękę.

Melania. Pamiętam, gdy się urodziła. Była taka malutka. Jako dziecko często i głośno się śmiała. Pogodna i wesoła, zawsze starała się mnie rozśmieszyć. W przeciwieństwie do niej, nie pamiętałem jak brzmi mój własny śmiech. Byłem cichy i skryty. Odzywałem się tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. W domu nikt ze mną nie rozmawiał. Czasami czekałem długie tygodnie, by mama lub tata zechcieli mnie zauważyć.

Ostatnie kilkaset metrów pokonujemy pieszo. Jako król, powinienem iść tuż za trumnami. Ciąży mi to zadanie. Zwłaszcza, że Melania nie chce puścić mojej ręki. Dostosowuje się więc do jej dziecięcych kroków. Zaczyna padać. Vee rozkłada czarny parasol, abyśmy nie zmokli.

Kiedy ostatni raz spędziłem aż tyle czasu w obecności rodziców? Nie patrzą na mnie pogardliwie. Nie mówią samych przykrych słów. Są martwi.

Odkąd dowiedziałem się, że nie żyją, jak ognia unikałem rozmyślania o nich. Zastanawiałem się, jak będzie wyglądał pogrzeb. Przerobiłem miliony scenariuszy uciekając. Teraz nie mam już gdzie uciec. To nasze ostatnie chwile razem. O czym chciałbym z nimi porozmawiać, gdyby los dał mi taką szansę? Co byśmy sobie powiedzieli wiedząc, że to nasze ostatnie spotkanie?

Nasza relacja była trudna. Najpierw odsunęli się ode mnie. Latami ignorowali. Aż w końcu zostałem wyrzucony. Pozbyli się mnie, jak pozbywa się niechcianej rzeczy. Straciłem skrzypce, dach nad głową, nazwisko. Zmiażdżyli mnie, chociaż doskonale wiedzieli, że bardziej nie mógłbym już cierpieć. Ich serca od dawna były martwe. Martwe i zimne, zupełnie jak ich ciała.

- Wasza wysokość, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. – Biskup kończy ceremoniał.

- Dziękuję. Za wszystko – raczę go wyuczoną formułką, którą zmuszony byłem powtarzać dziś niezliczoną ilość razy. – Chcę zostać sam – proszę zebranych, by pozwolili mi na chwilę prywatności.

Wokół mnie znowu robi się cicho. Nikt nic nie mówi. Nie płacze. Jedynie deszcz nieco siąpi, odbijając się od parasola, który Vee nadal trzyma nad moją głową. Wpatruję się w wielki grobowiec, na którym wykuto nasz herb. Wiatr rozwiewa moje włosy. W powietrzu czuć zapach setek białych róż.

- Nic nie czuję – z rozpaczą w głosie zwracam się do Vee o pomoc. – Chowam rodziców i nic nie czuję. Ja… Ja… – jąkam się, szukając słów, które opisałyby pustkę, której nie rozumiem. – Nie zasłużyli na taki los.

- Nie zasłużyli na ciebie.

- Powinno być mi smutno – wzbudzam w sobie poczucie winy za to, że ich strata nie wywołuje we mnie żadnych emocji.

- Przecierpiałeś swoje. Twoja żałoba zakończyła się lata temu.

Vee jak zawsze ma rację. Zna mnie lepiej niż ja sam. Gdy zostałem odrzucony, bardzo długi czas zabiegałem o to, by rodzice zechcieli zwrócić na mnie uwagę. Dobrze się uczyłem. Nie skarżyłem na brata, bo tego nie lubili. Nawet jeśli nasze „zabawy” kończyły się tragicznie, do ostatniej chwili nie traciłem nadziei. Ta we mnie umarła, gdy straciłem skrzypce.

- Chodź, wracamy do domu.

Nie pamiętam drogi do samochodu. Ból w klatce piersiowej. Zagubienie. Osamotnienie. Brak energii.

- Dobrze się spisałeś, mały. Teraz ja się wszystkim zajmę – Vee gładzi mnie po głowie. Zamykam oczy pozwalając, by mnie objął.

***

Spałem? A może straciłem przytomność? Głowa trochę mnie boli. Światło oślepia. Pod palcami czuję coś miękkiego. Zaalarmowany otwieram oczy, czego od razu żałuję.

Sypialnia? Jestem w apartamencie? Jak się tu znalazłem? Dotykam klatki piersiowej. Pod koszulą nie czuję już ucisku kamizelki kuloodpornej.

W oddali słyszę Vee, który rozmawia z kimś przez telefon. Gdy kończy połączenie konsultuje coś z Simonem. Mój opiekun stwierdził niedawno, że jeszcze się docierają. Chciałbym, by zaczęli ze sobą współpracować. Ich wieczne kłótnie i złośliwości nawet świętego wyprowadziłyby z równowagi.

- Nie śpisz już? – Vee jako pierwszy zauważa, że się im przyglądam. – Jak się czujesz?

- Głowa trochę mnie boli.

- Nic nie jadłeś. Nawet wody nie piłeś – wtrąca się Simon.

- Nie chcę – od razu protestuję.

- Musisz jeść – Vee się nie patyczkuje. Od razu wysyła wiadomość do pana Moora, który jak na zawołanie, przynosi tacę pełną „pyszności”. Samo mówienie o jedzeniu wywołuje mdłości.

- Nie chcę – powtarzam, opadając na poduszki.

Simon podchodzi bliżej i siada obok mnie na łóżku. Gładzi mnie delikatnie po głowie.

- Daj mi coś, po czym przestanie boleć – skomlę do Vee o odrobinę litości.

- Zjesz chociaż pół kanapki, tak? – Mężczyzna licytuje się ze mną w sposób, którego nie cierpię. Rzucam w jego stronę wściekłe spojrzenie, po czym niechętnie siadam i z obrzydzeniem sięgam w kierunku tacy z jedzeniem.

- Pomogę ci, skarbie. – Simon poprawia poduszki. Przytrzymuje talerzyk. Nalewa herbaty do filiżanki.

- Która godzina? Miałeś jechać na lotnisko. – Nie chcę, aby z mojego powodu przegapił spotkanie z najbliższymi.

- Pojadę, gdy poczujesz się lepiej.

- Jeśli zjesz całą kanapkę, będę mu towarzyszyć. – Vee świetnie się bawi moim kosztem. Dobrze wie, że to oferta, której nie odmówię. Bezpieczeństwo Simona to priorytetowa sprawa.

- Nikt cię o to nie prosił – Simon uśmiecha się do mnie czule, nie zwracając uwagi na zaczepki Vee. – Wypij herbatę, a ja poproszę doktora, by przyniósł ci leki.

- Jego leki mam tutaj. – Niebieskooki wyciąga z kieszeni marynarki znajomo wyglądającą ampułkę. – Jedz, szkoda czasu – popędza mnie.

Nasilające się mdłości sprawiają, że walczę z każdym kęsem. Mimo to udaje mi się dobrnąć do końca posiłku, a Vee robi mi zastrzyk.

- Odpoczywaj. Niedługo wrócimy. – Ukochany okrywa mnie kocem.

Zamykam oczy. Wyraźnie czuję działanie tego dziwnego specyfiku, którym Vee od wczoraj mnie faszeruje. Nie podaje mi go zbyt dużo. Tylko tyle, abym mógł normalnie funkcjonować. Ból znika. Pojawia się za to lekkie otępienie. Nie czuję się sobą. Krążę między jawą i snem, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca.

Wstaję z łóżka, by poszukać komputera. Mój opiekun ciężko pracuje. Odciążę go zajmując się sprawami konsorcjum.

Tak jak podejrzewałem, komputer leży na stoliku w drugim pokoju. Kładę się więc na sofę i loguję do systemu, by przejrzeć najważniejsze dokumenty.

Skoncentrowany na czytaniu nie zwracam zbytniej uwagi na otoczenie. Pochłaniają mnie liczby, transakcje, notowania giełdowe. Wyraźnie słyszę, że ktoś wchodzi do pokoju. Podejrzewam, że pan Moor przyniósł podwieczorek. Nie chcę sprawiać mu przykrości, ale dziś już na pewno nic nie zjem.

Lokaj podchodzi bliżej sofy. Rzucany przez niego cień zasłania światło. Po moim ciele rozchodzi się nieprzyjemny dreszcz, zwiastujący niebezpieczeństwo. Unoszę wzrok i zamieram, widząc Alana, który uśmiecha się do mnie beztrosko.

- Eryku, tęskniłeś za braciszkiem?

sobota, 28 marca 2020

Humory króla - rozdział 14

Eryk

Nie mogę znieść kolejnej przepychanki słownej, toczącej się między Simonem i Vee. Uciekam więc do ulubionego pokoju. Zamykam za sobą drzwi, o które opieram się plecami. Biorę głęboki wdech, a następnie rozglądam się po otoczeniu. Książki. Płyty. Fortepian. Do tego przeszklona ściana. Tu nawet chmury wydają się być w zasięgu ręki. Mój dom. Azyl, o którym tak długo marzyłem.

Podchodzę do sofy i kładę się na poduszkach. Pomimo bólu, zwijam się w kłębek i zamykam oczy.

Boli. Ciągle mnie boli.

- Eryku?

Unoszę powieki. Vee stoi tuż obok mnie. Musi być ze mną naprawdę źle, skoro nawet on nie potrafi ukryć troski.

Otwieram usta, lecz nic nie mówię. Bo i co miałbym mu powiedzieć?

Mój opiekun siada na dywanie. Wyciąga rękę, by pogładzić mnie po głowie.

- Chcesz o tym pogadać? Jak mężczyzna z mężczyzną? – pyta, delikatnie się do mnie uśmiechając.

- Nie dam rady. To ponad moje siły – szepczę. Broda mi się trzęsie. Po policzkach spływają łzy, które pospiesznie ścieram wierzchem dłoni.

- Eryku, wiesz, że konkretny ze mnie facet. Powiem to, co mam do powiedzenia, a potem zdecydujemy co dalej, ok?

Zalewa mnie fala paraliżującego strachu, która potęguje ból. Oddycham z coraz większym trudem. Vee pomaga mi usiąść, abym się nie męczył.

- Spokojnie. Nie denerwuj się. – Ochroniarz siada obok mnie i obejmuje ramieniem. Ten prosty gest sprawia, że moje ciało nieco się odpręża. Przypomina mi się wspólny pobyt w Wiedniu. Za każdym razem, gdy śniłem koszmary, Vee od razu pojawiał się przy moim boku. To dzięki jego determinacji i sile powoli wyszedłem na prostą. A teraz cała jego ciężka praca poszła na marne. Rozsypało się wszystko, co tak mozolnie budowałem.

Przez kilkanaście minut siedzimy w ciszy.

- Doktor Arim powiedział, że mam nerwicę – zwierzam się. – Zaproponował leki, ale odmówiłem. Nie chcę, żeby skończyło się tak, jak wtedy.

- Nie tak dawno temu odbyliśmy podobną rozmowę, pamiętasz? Straciłem vipera, a ty powiedziałeś, że najwyższa pora, aby przestać żyć przeszłością. – Vee przytacza moje słowa.

- Wtedy wszystko wyglądało inaczej. Mieliśmy pojechać do Włoch i zacząć zupełnie nowe życie.

- Zostałeś królem. To z pewnością otwiera nowy rozdział. – Mężczyzna odwraca głowę i uśmiecha się do mnie. Pomimo zmęczenia, wygląda na zadowolonego.

- Z przyjemnością oddałbym ci koronę. Dobrze wiesz, że nigdy jej nie chciałem.

- Za to ja chciałem, abyś ją miał. Eryku, nie rozumiesz? To twoje przeznaczenie!

Entuzjazm Vee sprawia, że popadam w przygnębienie. Ja królem? To brzmi jak kiepski żart.

- Duszę się! – Wpadam w panikę. Wewnątrz mnie kotłują się straszne doświadczenia. Usilnie starałem się zapomnieć, lecz one nie chcą odejść. Widzę małego, płaczącego chłopca, który został dotkliwie pobity. Żali się rodzicom, którzy go nie słuchają. Czuję zapach krwi. Jej metaliczny smak. Słyszę własne krzyki. Skóra rozrywana jest przez ostrze. Strzały, które pozbawiają życia najpierw mamę, a potem tatę. W końcu Simon…

- Już dobrze, oddychaj. Oddychaj głęboko.

Tonę, a Vee wyciąga mnie na powierzchnię. Wbija igłę w moje lewe ramię. Nieprzyjemne szczypanie. Jego głos, dochodzący jakby z oddali. Jest blisko, a jednocześnie tak daleko. Nie mogę go dosięgnąć. Moje ręce wydają się bezwładne. Co się ze mną dzieje? Powieki mi ciążą. Mimo to nie zamykam oczu. Wyraźnie widzę Simona, który pojawia się w pokoju. On i Vee znowu się o coś kłócą. Nie mam pojęcia o co chodzi, bo ich nie słyszę. Skupiam się na oddychaniu, które nie sprawia mi już bólu. Ogarnia mnie odrętwienie. Opadam na sofę.

***

Nie pamiętam w jaki sposób znalazłem się z łóżku. Podejrzewam, że to zasługa Simona. Okrywa mnie kołdrą. Przytula. Bezustannie powtarza, że bardzo kocha. Jest ze mną przez całą noc. Nie odchodzi nawet na chwilę. Złote światło nocnej lampki odbija się w jego zielonych oczach.

Gdy za oknami robi się szaro, działanie leków powoli ustaje. Rozglądam się po otoczeniu. Wreszcie zyskuję pewność, że to wszystko nie jest jedynie snem, lecz rzeczywistością. Pozwalam sobie nawet na to, by zajrzeć w oczy mojego mężczyzny. Simon bawi się dłuższymi pasmami moich jasnych włosów.

- Lepiej się czujesz? – pyta, wodząc palcem wskazującym po moim policzku.

Nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie. Jest mi ciepło. Wygodnie. Nie spałem, a nie jestem zmęczony.

- Nie boli. – Za późno gryzę się w język. Simon unosi brwi, zaskoczony moją szczerością. Sam siebie zaskoczyłem. Nie powinienem mówić takich rzeczy. Nikomu nie powinienem ich mówić.

Mój mężczyzna uśmiecha się do mnie przelotnie. Po chwili pochyla się nade mną i muska ustami moje usta. Nie zamykam oczu. Wyraźnie widzę jego długie rzęsy oraz złote plamki zatopione z niesamowitej zieleni pięknych tęczówek. Urzeczony, mimowolnie rozchylam usta, pozwalając mu na więcej. W przeciwieństwie do mnie on się nie waha. Wykorzystuje okazję, wsuwając swój język i zagarniając mnie bliżej. Między nami nie ma dzikiej namiętności. Nie ma też nieśmiałości. Pocałunek smakuje miłością – uczuciem, którego nie znam.

- Zamknij oczy – szepcze mi do ucha.

- Dlaczego? – odpowiadam w typowy dla siebie sposób, uparcie na niego patrząc. Nie jestem gotowy, by mu się poddać. Moim obowiązkiem jest chronienie go, aby nikt nie wyrządził mu krzywdy. Nie zniósłbym, gdyby stało mi się coś złego.

- Bo chcę, abyś się na chwilę zatracił. Brakuje mi ciebie. Prawdziwego ciebie, który nie odpycha mnie na każdym kroku wmawiając sobie, że „to dla mojego dobra”.

Simon ponownie mnie całuje. Czule i delikatnie. W jego ramionach czuję się najbardziej kruchym stworzeniem we wszechświecie. Wiem, że nie zrobi mi nic złego. Będzie mnie tulił, kochał. W naszej relacji to ja jestem „tym złym”. W moim cieniu mieszkają potwory, które tylko czekają, by się na niego rzucić.

- Nie – stanowczo odpycham ukochanego, kładąc ręce na jego piersi. Pod palcami czuję, jak mocno bije mu serce. Parzy mnie żarem swojego ciała. Ponownie próbuje mnie pocałować, lecz odwracam głowę.

- Nie bój się. Już nigdy nie będziesz sam. Masz mnie. Masz Vee. Jesteśmy twoimi rycerzami. Obronimy cię.

- To nie jest bajka – drwię.

- Czyżby? – Simon chwyta mnie za rękę, którą z prawdziwym namaszczeniem obsypuje pocałunkami. – Znalazłem księcia, uwięzionego w zamku. Uwolniłem go, z małą pomocą Vee. Tylko mu tego nie mów, bo obrośnie w pióra – Simon parska śmiechem. – Książę został królem, zło zostanie pokonane i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Razem.

- Masz świadomość, że wywożę twoją rodzinę do innego kraju, by ratować ich życie? Nie podam ci ich adresu w obawie, by nie spotkał ich los moich rodziców.

- Ufam ci.

- Oni mogą zginąć. Przeze mnie. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Nadal uważasz, że związek ze mną to dobry pomysł?

- Tak.

- Simon! Mówimy o twojej rodzinie! – Celowo podnoszę głos. Uwalniam się z jego objęć i siadam. Ten gwałtowny manewr sprawia, że kręci mi się w głowie. Mój kochanek stara się mnie asekurować, ale go ignoruję.

- Lepiej? – Układa poduszki za moimi plecami, abym mógł się o nie oprzeć. – Napijesz się wody? Albo herbaty?

- Simon…

- Nie – przerywa mi. – Kocham cię i chcę z tobą być. Wiem, że zadbasz o bezpieczeństwo mojej rodziny. Zrobisz wszystko, aby ich chronić. Tak samo, jak zrobisz wszystko, aby chronić mnie. A ja zrobię co w mojej mocy, abyś był ze mną szczęśliwy. Na razie kiepsko to wygląda, przyznaję – gładzi mnie po włosach. – Eryku, nie potrafię wymazać złych wspomnień. Za to postaram się, abyś miał nowe. Mamy przed sobą całe życie.

- Całe życie? – prycham nerwowo. – Jako król nie mogę się z tobą oficjalnie związać. Będziesz żył w moim cieniu. Nigdy nie wezmę cię publicznie za rękę. Nie pójdziemy do kina czy restauracji. Prasa i telewizja będą śledzić każdy mój ruch. Tego chcesz? Nie wmówisz mi, że to szczyt twoich marzeń!

- No i co z tego? – Simon wydaje się tym zupełnie nie przejmować. Postradał zmysły? A może jeszcze to do niego nie dotarło? – To bzdury.

- Co nazywasz bzdurami?

- Skarbie, znam swoje miejsce w szeregu. Wiem też, że gdy wrócisz do domu, zdejmiesz koronę. Położysz się obok mnie, tak jak teraz, przytulisz. A potem zaśniesz, bezpieczny i kochany.

- Nie wierzę ci. – Chcę go jak najszybciej zniechęcić, ale trudny z niego przeciwnik. Jest pewny siebie. Jego zdaniem wszystko się ułoży. Wmawia to sobie, bo co innego może zrobić?

- Na razie to jedynie słowa. Wkrótce sprawię, że zamienią się one w czyny. Potrzebujemy jedynie czasu.

***

Czas… Simon powiedział, że potrzebujemy czasu. Zarówno on, jak i Vee, są przekonani, że moja historia będzie miała szczęśliwe zakończenie.

Zanim to jednak nastąpi, muszę udać się na cmentarz.

Spoglądam w kierunku wielkiego okna. Nad miastem kłębią się szare chmury, zwiastując deszcz. Wokół mnie panuje idealna cisza, choć napiętą atmosferę czuć nawet w powietrzu, którym z trudem oddycham.

Leżę w łóżku, przytulony do poduszki. Jakiś czas temu Vee przyniósł tacę z jedzeniem, na które nawet nie spojrzałem. Zapytał, czy lepiej się czuję. Skłamałem, że tak. Potem pomógł mi się umyć. Zmienił opatrunki. Jego zdaniem rany dobrze się goją i już niedługo bandaże nie będą mi potrzebne. Co ciekawe, Simon pierwszy raz nie oponował, gdy Vee zamknął się ze mną w łazience.

W salonie pojawia się doktor Arim. Rozmawia o czymś z Vee przyciszonym głosem. Podejrzewam, że znowu nafaszerują mnie lekami. Pewnie sądzą, że w ten sposób łatwiej zniosę czekające mnie obowiązki. Jako król nie mogę zawieść. Alan pewnie tylko na to czeka. Ma pecha. Nie mogę zrezygnować z korony, bo nie mam komu jej przekazać. Dziadek uwikłany jest w aferę korupcyjną. Jego brat ledwo co abdykował. Mój ojciec nie żyje. Ryś i Melania to jeszcze dzieci.

Wzdycham ciężko, ciaśniej obejmując poduszkę.

- Wasza wysokość… Może napijesz się chociaż herbaty? – Nie miałem pojęcia, że pan Moor stoi tuż przy łóżku. Porusza się tak cicho, że go nie zauważyłem.

- Która godzina? – pytam, wpatrując się w okno.

- Proszę odpoczywać. Mamy czas.

Czas… Znowu ten czas…

Simon kręci się blisko mnie, lecz nic nie mówi. Niedawno odbył ciężką rozmowę telefoniczną z rodzicami. Denerwują się, bo nie wiedzą co ich czeka. Ja też tego nie wiem. Zagwarantuję im bezpieczeństwo, ale nic poza tym. Żal mi go, bo nasza sytuacja niewiele się różni. Jego także czeka dziś pożegnanie z bliskimi, których może już nigdy więcej nie zobaczyć. Będzie za nimi tęsknić? Poświęci kontakt z rodziną, aby ze mną być? A może zdecyduje, aby wsiąść z nimi do samolotu? Zostawi mnie? Zostanie? Czy to będzie oznaczało koniec naszego związku? A może łączy nas jedynie przelotny romans? Czy romanse również kończą się bolesnym rozstaniem?

Boli. Myślenie o rozstaniu tak bardzo boli.

Zamykam oczy. Przypominam sobie ulubione utwory, które kiedyś bezustannie grałem. Dotyk skrzypiec, które do siebie przytulałem. Pojedyncze nuty, układające się w piękną całość. Muzyka zawsze mnie relaksowała.

- Eryku, już czas. – Głos Vee przywołuje mnie do rzeczywistości. Unoszę powieki. – Pomogę ci się ubrać. – Mój opiekun wskazuje na elegancki, czarny garnitur, który dla mnie przygotowano.

- Dziękuję – nieporadnie wygrzebuję się z mojego kokonu.

Staję obok łóżka, a on zaczyna mnie rozbierać. Pozbywa się białej koszuli, którą na sobie miałem. Sięga po jeden z wieszaków, na którym znajduje się dziwnie wyglądająca kamizelka.

- Jest bardzo lekka i kuloodporna. To prototyp. Dostarczyli ją dziś rano – tłumaczy.

- Aż tak się boisz, że mnie zastrzelą?

- Lepiej dmuchać na zimne.

- Serio? – nie potrafię darować sobie tej cynicznej uwagi. – Gdzie są wszyscy? – Zwracam uwagę na to, że drzwi od sypialni są zamknięte.

- Poprosiłem, aby nam nie przeszkadzali. – Vee z łatwością zapina zabezpieczenia. – Pasuje idealnie. Trochę utrudnia poruszanie się, ale nie mamy innego wyjścia – zachwala swoją nową zdobycz.

- Mamy. Wystarczy jej nie zakładać.

- Udam, że tego nie słyszałem – czochra mnie po włosach.

- Jeżeli umrę, masz mój testament, prawda? Wystarczy, że…

- Nic ci nie będzie! – przerywa mój wywód. Jego błękitne oczy poważnieją. – Nie chcę więcej słyszeć o żadnym testamencie.

Vee wyręcza mnie we wszystkim. Począwszy od zapięcia guzików nowiutkiej, śnieżnobiałej koszuli, a na sznurowadłach kończąc. Nie pomija żadnego szczegółu. Czesze mnie. Podaje okulary. Poprawia pierścień. W końcu ocenia swoje wysiłki, obchodząc mnie w koło i doglądając drobnych detali.

- Głupio się czuję, gdy tak robisz – karcę go.

- Nie marudź. Jesteś królem. Twój nienaganny wygląd to konieczność. Za godzinę oczy całego świata zwrócą się ku tobie.

- Popołudniowe nagłówki pewnie są już gotowe. „Eryk Johnes. Niechciany syn, który ukradł koronę starszemu bratu”. Drogi garnitur nie sprawi, że pismaki choć trochę mi odpuszczą. Nawet jeśli w pakiecie dostaną dwie trumny.

- Nie nazywasz się już Johnes. – Vee uśmiecha się tajemniczo, wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynatki białą kopertę.

- Sierocego nazwiska też mnie pozbawili? – dziwię się.

- Otwórz – zachęca mnie, abym zajrzał do koperty.

- Mój akt urodzenia? Po co mi go dajesz?

- Bo tu jest twoje nazisko – puszcza do mnie oko. – Poprzedni król unieważnił decyzję sądu. Twoi rodzice złamali prawo. Niepotrzebnie przyspieszyli pewne procedury. Droga na skróty nie zawsze się opłaca, wasza wysokość.

- Eryk Maresanti – mruczę pod nosem.

- Z nazwiska Johnes również nie rezygnujemy.

- Tak?

- Vee Johnes nieźle brzmi, prawda? – Mężczyzna puszy się dumnie, dzieląc się ze mną wprost szokującymi wiadomościami.

- Nie możesz tego zrobić! Mówiłeś, że to niebezpieczne i… Vee! – Łapię się za serce, ledwo nad sobą panując.

- Nie denerwuj się. Wszystko jest pod kontrolą. – Przyjaciel obejmuje mnie ramieniem, abym nie upadł. – Wiesz równie dobrze jak ja, że czasami trzeba nagiąć własne zasady. Coś się traci, aby coś zyskać.

- Tracisz swoje dotychczasowe życie! Nie mogę na to pozwolić! – Chcę jak najszybciej wyperswadować Vee ten niedorzeczny pomysł, lecz brakuje mi siły przebicia.

- Zaakceptuj moją decyzję, Eryku. Oznacza ona mniej więcej tyle, że od teraz już zawsze będę obok. Będę stać przy twoim boku, jako oficjalny doradca i dźwigać razem z tobą ciężar korony. Z rynsztoka na salony. Prawie jak Kopciuszek, nie?

- Nie zgadzam się!

- Nie prosiłem o twoją zgodę. To już się stało. Sfałszowałem twój podpis, więc nie możesz się wycofać.

- Co?!

- Za jakiś czas oswoisz się z sytuacją i przyznasz mi rację. A teraz… - Vee wyciąga z kieszeni strzykawkę.

- Nie chcę – odpycham go. – Poradzę sobie bez leków.

- Jesteś pewny? Wczorajsza dawka była odrobinkę za silna. Ta jest znacznie słabsza.

- Nie szkodzi. Dam sobie radę.

- Eryku, nie utrudniaj mi pracy. To co nas dzisiaj czeka będzie wyjątkowo stresujące. Zaufaj mi. Wiem, co robię.

Waham się. Mimo to pozwalam, by wstrzyknął mi kilka mililitrów środka uspokajającego.

- Samochód czeka na dole. Idziemy?

Unoszę wzrok. Już? To naprawdę już?

- Przez cały czas będę obok. Nie zostawię cię nawet na chwilę. – Vee kładzie mi rękę na ramieniu. Po chwili podchodzi do fotela, na którym leżała jego marynarka. Nie zauważyłem, że przykrył nią broń. Mocuje pistolety do specjalnych szelek. Poprawia ubranie. Z kieszeni wyciąga okulary.

- A Simon?

- Simon zostaje w domu. Jego ochroniarze będą go pilnować. Możemy? – Blondyn wskazuje na drzwi.

- Tak – ruszam niepewnie do przodu.

Gdy wychodzimy z sypialni pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to zmartwiona mina mojego ukochanego. Za jego plecami stoi dwóch mężczyzn. Kolejnych dwóch pilnuje drzwi.

- Eryku… - Zielonooki od razu do mnie podchodzi, lecz Vee nie pozwala mu mnie dotknąć.

- Bądź grzeczny i nie rób niczego głupiego – ostrzega go lodowatym tonem. – Rozmawialiśmy o konsekwencjach, pamiętasz?

- Wypchaj się – syczy rozwścieczony. Simon jest bliski wybuchu. Jeśli sprzeciwi się Vee, więcej go nie zobaczę.

- Nie toleruję błędów, zrozumiano? – Mój opiekun miażdż spojrzeniem zebranych. Jego przesłanie łatwo odszyfrować. Kieruje się własnym kodeksem postępowania. Nie zna pojęcia „druga szansa”. Wszelkie niesubordynacje są od razu brutalnie karane. – Wrócimy za dwie godziny.

Dwie godziny? To brzmi jak wieczność. Wieczność, podczas której mam udowodnić, że nadaję się na króla, zmierzyć z osobistą tragedią i nie dać zabić. Zapowiada się wyjątkowo długi dzień…

piątek, 20 marca 2020

mpreg 87


„Bezsenne Noce


Kilka minut po drugiej w nocy parkuję przed domem. Czuję ulgę, że ten pracowity dzień dobiega wreszcie końca. Wyłączam silnik i wysiadam z auta. Przeciągam się leniwie. Jestem naprawdę zmęczony. Dobiła mnie ta kilkugodzinna podróż. Marzę jedynie o tym, by wziąć prysznic i położyć się do łóżka.

Z żalem zostawiam wszystkie prezenty w samochodzie. Nie mam siły, by szarpać wypchane po brzegi papierowe torby na górę. Poza tym nie chcę budzić Eli. On też niewiele spał.

Na palcach zakradam się do naszej sypialni. Nocna lampka jest zapalona. Podchodzę do łóżka. Śpiący Króliczek oddycha równo i spokojnie, leżąc na boku. To chyba najsłodszy widok na świecie. Mógłbym tu stać i podziwiać go w nieskończoność. Mija kilka długich sekund. Oczy mi się kleją. Jeśli się zaraz nie umyję, to zasnę tu, gdzie stoję.

Ciepła woda nieco pomaga na obolałe mięśnie. Wycieram się pospiesznie ręcznikiem, po drodze chwytając z półki pierwsze lepsze dresy, które wpadły mi w ręce.

- Nareszcie – mruczę do samego siebie. Najpierw gaszę światło, a następnie obejmuję ukochanego ramieniem, by mieć go naprawdę blisko. Zatapiam twarz w rozpuszczonych, złotych włosach. Moja dłoń odszukuje zaokrąglony brzuszek. Właśnie za tym najbardziej tęskniłem.

- Wróciłeś – szepcze Eli, nie otwierając oczu. Po chwili muska palcami moje palce. To chyba sygnał, abym mocniej go objął. – Zaborczy, jak zawsze.

- Kocham cię do szaleństwa, wiesz o tym?

- Mhm…

Na tym kończymy naszą nocną pogawędkę.

***

Bycie pisarzem niesie za sobą wiele przywilejów. Na przykład nie trzeba zrywać się z łóżka o świcie. Wprost przeciwnie. Można spać do oporu. Zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie.

Wiem, że jest już późno, ale nie zamierzam wstawać. Eli także na to nie pozwolę. Chcę nadrobić stracony czas. Cieszyć się z bycia razem. Przypilnować, by mój ukochany więcej odpoczywał. Jednak przede wszystkim chcę go przytulić. Sunę dłonią po pościeli, by łatwiej zlokalizować moją zgubę. Niestety, bez powodzenia. Pod palcami czuję jedynie pomiętą pościel. Gdzie się podział mój mały Króliczek?

- Tutaj jestem.

Niechętnie unoszę powieki. Pierwsze co widzę, to najpiękniejsze, fiołkowe oczy, które się do mnie uśmiechają. Eli siedzi skulony po drugiej stronie łóżka. Ma w ręku ołówek i coś szkicuje.

- Co robisz? – pytam, nie potrafiąc poskromić ciekawości.

- To niespodzianka – odpowiada enigmatycznie, rzucając w moją stronę ukradkowe spojrzenie. Jego wzrok raz koncentruje się na papierze, a po chwili na mnie. I znowu na papierze. I znowu na mnie. Do tego ten wredny uśmieszek.

- Skarbie…

- Nie ruszaj się, dobrze? – Eli obdarza mnie kolejnym uśmiechem. Drobne iskierki zdradzają, że świetnie się bawi moim kosztem.

- Chodź do mnie – zachęcam chłopaka, by zechciał położyć się obok mnie.

- Za chwilę. Chciałbym najpierw dokończyć.

- Rysunek może poczekać, a twój stęskniony narzeczony nie.

- To nie jest zwykły rysunek. – Króliczek odwraca kartkę, aby pokazać mi swoje najnowsze dzieło. Przedstawia ono półnagiego mężczyznę, który jest łudząco do mnie podobny…

- Eli! – Odkrycie tej przerażającej prawdy powoduje nagłe oprzytomnienie.

- Skoro już nie śpisz, mógłbyś się rozebrać?

- Rozebrać?! – powtarzam po nim zszokowany.

- Proszę – dodaje przymilnie.

- Nie, nie mógłbym! – Sięgam po kołdrę, którą nasuwam aż pod samą szyję.

- Max - protestuje, robiąc smutną minkę. – Rozbierz się.

- Żebyś mógł mnie namalować?! – Wpadam w panikę, czerwieniąc się po same uszy.

- Najpierw dokończę szkic, a potem płótno. Co ty na to?

- Nie zgadzam się! – wybucham, co wywołuje jedynie wesołość na anielskiej twarzy.

- Wstydzisz się mnie? Przecież wiele razy widziałem cię już nagiego.

- To nie to samo. Sposób, w jaki na mnie patrzysz… – Staram się delikatnie wyjaśnić sytuację. Jeśli ten mały szaleniec naprawdę uważa, że pozwolę mu na cos takiego, to zupełnie mnie nie zna.

- Patrzę tak, jak zwykle.

- Nieprawda!

- Max, masz piękne, wysportowane ciało, a akty to moja specjalność, więc…

- Cicho! Ani słowa więcej! Maluj sobie co chcesz, ale nie mój nagi tyłek, jasne?!

Czerwony niczym burak, z szalejącym sercem – oto Maxwell Ford o poranku. Kilka chwil temu myślał o sobie jako o cenionym pisarzu. Teraz chowa się ze wstydu pod kołdrą.

- Lubię twój nagi tyłek. – Eli ze stoickim spokojem odkłada szkicownik oraz ołówek i zbliża się do mnie powoli. Ostrożnie, by nie stracić równowagi, przekłada nogę przez moje biodra, a następnie spogląda na mnie z góry.

- Moja odpowiedź brzmi „NIE” – z naciskiem akcentuję ostatnie słowo, by wybrzmiało naprawdę mocno.

- Dlaczego? – Sprytne stworzenie zaczyna ściągać ze mnie kołdrę. Czuję dreszcze, spowodowane różnicą temperatury. Najpierw było mi ciepło. Po chwili, gdy mnie obnażył, zimno. A teraz, czując na sobie jego uważne spojrzenie, robi się naprawdę gorąco.

- Bo nie – kończę temat w typowo męskim stylu.

- Max… - Eli wydaje z siebie jęk niezadowolenia. – Nie bądź taki. Pozwól mi…

- Nie i koniec. – Upieram się przy swoim zdaniu.

- Przyznaję, że z początku nie brałem cię pod uwagę jako modela – niezrażony odmową osiemnastolatek kontynuuje. Jego argumenty i tak na nic się nie zdadzą. Nie zmienię zdania choćby nie wiem co!

- I słusznie. Nie wracajmy do tego tematu – burczę oburzony niedorzecznymi pomysłami mojego artysty.

- Podobasz mi się. – Króliczek przesuwa opuszkami po moim brzuchu. – A ja zawsze maluję to, co wyjątkowo mi się podoba. Zwłaszcza twoje ciało. Jest takie umięśnione. – Kolejny, subtelny dotyk i topię się niczym świeca.

„Max, ogarnij się! On robi z tobą co zechce! To się źle skończy! Jak tak dalej pójdzie, skończysz jako dzieło sztuki, na które inni będą bezustannie patrzeć!”

- Więc lubisz mięśnie, tak? – Łapię Eli za uda.

- To coś więcej. Gdy się poznaliśmy nic wskazywało na to, że bez ubrania wyglądasz tak seksownie – rysuje palcami po moim brzuchu.

- Sprawdzimy, jak ty wyglądasz – zaczynam go łaskotać. Eli zanosi się od śmiechu.

- Proszę… Proszę, przestań… – błaga, nieporadnie chwytając za moje nadgarstki. Uwielbiam, gdy jest taki wesoły.

- Przestanę, jeśli będziesz grzeczny. Żadnych aktów! – Twardo negocjuję.

- I tak będę cię malował. Nie powstrzymasz mnie. Znam twoje ciało lepiej niż ty sam.

- Widzisz, właśnie o tym mówię. Patrzysz na mnie w bardzo specyficzny sposób. – Przyciągam go do siebie i zmuszam, aby położył się obok.

- Radzę ci się przyzwyczaić, mężu. – Eli dotyka mojego policzka. Ujmuję jego dłoń i z namaszczeniem całuję wnętrze. – Masz świadomość, że jeśli to nie ty będziesz moim modelem, będę musiał poszukać kogoś innego?

- Innego?

- Pozwolisz mi zostać sam na sam z obcym, nagim facetem?

- Znasz odpowiedź na to pytanie, prawda? – warczę.

- Daj rękę. – Nastolatek sięga po moją dłoń i układa ją na swoim brzuchu. Pod aksamitną skórą czuję ruchy naszego dziecka.

- Witaj, synku. Już nie spisz? – zwracam się do maleństwa.

- Max… – Blondyn nawet nie komentuje mojego zachowania.

- To syn! Co mam poradzić na to, że ja to po prostu wiem? Czuję to całym sobą, chociaż nie jestem w ciąży.

- Ale ja jestem i nie zgadzam się na dyskryminację. – Eli marszczy brwi. Zirytował się.

- Nie gniewaj się – próbuję uzyskać przebaczenie pocałunkiem, lecz chłopak odwraca głowę. – Skarbie, nie bądź taki. Tak bardzo za tobą tęskniłem.

- A ja nie tęskniłem?

Mały spryciarz! Zawsze wie co powiedzieć.

- Pocałuj mnie – nalegam, ponownie się do niego przysuwając.

- Pocałuję, jeśli będziesz grzeczny. – Króliczek uwalnia się z moich objęć i ucieka z łóżka. Poprawia szarą bluzę, chowając pod nią brzuszek. – Dzidziuś jest głodny. Idę do kuchni.

- Poczekaj, nie zostawiaj mnie! – wołam za nim, lecz na próżno.

Płeć naszego dziecka to bardzo drażliwy temat. Eli lekko się na mnie boczy, ale robi to wyłącznie dlatego, aby zwiększyć swoją władzę. Nie mogę pozwolić, aby wszedł mi na głowę. Jak tak dalej pójdzie, to zażąda, abym powiesił swoją nagą podobiznę nad kominkiem! Oczami wyobraźni widzę minę ojca. Słyszę także jego szyderczy śmiech. Max, pilnuj się!

Niechętnie wstaję z łóżka. Już po dziesiątej? Nic dziwnego, że dziecko jest głodne. Gdy chcę rzucić się w pościg za moją trusią, zauważam porzucony przez niego szkicownik. Czy powinienem do niego zajrzeć? Trochę się wstydzę. Pokusa jest jednak znacznie silniejsza. Trudno, raz się żyje. Biorę głęboki wdech i zaciskam mocno powieki. Otwieram zeszyt w miejscu, które jest zaznaczone ołówkiem. Szok to mało powiedziane. Rysunek jest genialny. I ta dbałość o szczegóły. Widzę siebie, śpiącego na brzuchu - wtulona w poduszkę twarz, potargane włosy.

- Masz wielki talent… – mamroczę pod nosem, podziwiając to nieukończone arcydzieło.

- Jednak ci się podoba?

Gwałtownie cofam rękę, przyłapany na gorącym uczynku. Eli mnie podglądał! Ale wpadka!

- To nie tak! Chciałem jedynie…

Ciężarny przygryza dolną wargę i z wielkim skupieniem przygląda się mojej nagiej klatce piersiowej. Krzyżuje ramiona na piersi, opierając się o framugę.

- Przestań! – jęczę zawstydzony. – Nie możesz patrzeć na mnie w taki sposób, słyszysz?! To krępujące!

- To mnie powstrzymaj, jeśli potrafisz – puszcza do mnie oko. – Przyszedłem zapytać na co masz ochotę.

- Wiesz, że to brzmi bardzo dwuznacznie?

- Naprawdę? Niemożliwe! – Osiemnastolatek teatralnie zasłania usta dłonią.

- Świetnie się bawisz, co? Poczekaj, jeszcze cię dopadnę.

- Nie zjemy śniadania w ogrodzie, bo zanosi się na deszcz – Króliczek beztrosko prawi o jedzeniu, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. – Przyjdziesz do kuchni?

- Przyjdę.

- A mógłbyś się nie ubierać? Podobasz mi się taki… odsłonięty.

- Prowokuj mnie dalej, puchata trusiu, a naprawdę się doigrasz – grożę mu palcem.

- I co mi zrobisz? Przywiążesz do łóżka? – W oczach Eli dostrzegam wesołe iskierki.

- Chciałbyś, co?

- Hmm… Każdy ma jakieś niespełnione fantazje.

- Opowiedz mi o nich, to zobaczę co da się zrobić. – Zachęcony jego wyznaniem, z prawdziwą przyjemnością oddam się porannemu szaleństwu.

- Moją obecną fantazją jest śniadanie. Sałatka ze szpinakiem, granatem i polewą z sosu czekoladowego – rozmarza się.

- Serio chcesz to zjeść? – krzywię się na samą myśl.

- Oczywiście! – Eli pewnym siebie krokiem rusza do kuchni.

„Ciąża partnera to czas radości, ale nie tylko. To przede wszystkim nauka cierpliwości, wzajemne zrozumienie i powstrzymywanie się od komentarzy.” – Niedawno przeczytałem to zdanie w Internecie. To zabawne, że przypomniało mi się akurat dzisiaj. Wykorzystuję poradę anonimowego autora i nic nie mówię. Dzielnie obserwuję poczynania mojego ukochanego, który układa na toście plasterek wegańskiego żółtego sera, następnie wymyśloną przez siebie sałatkę i dekoruje całość polewą do lodów.

- Pyszne – oblizuje palce, przykładając swoje danie do opiekacza. – Na pewno nie chcesz spróbować?

- Może innym razem.

- Smakuje znacznie lepiej niż myślisz – kusi mnie.

- Wierzę ci na słowo. – Uśmiecham się, racząc się gorzką kawą.

- Przygotowałem ci sałatkę bez czekolady.

- Właśnie za to cię kocham. – Podchodzę do Króliczka i obejmuję drobne ciało ramieniem. Cmokam go pospiesznie w policzek.

- Bo dobrze gotuję?

- Słuszny argument. Jednak najbardziej za to, że jesteś. Przy tobie mogę być sobą i to cię nie odstrasza. Nie uciekasz z krzykiem. Znaczy wiesz, nawet gdybyś to zrobił, to i tak cię znajdę. – Ponownie przyciągam do siebie blondyna i całuję go w nos. – Nie uciekaj, dobrze? – szepczę do niego.

- Nie zamierzam. Ktoś musi cię pilnować, abyś zbytnio nie szalał.

Trochę na to za późno, ale on jeszcze o tym nie wie…


***

Co u Was słychać?
U mnie tak sobie. Wszystko sprowadza się do jednego - im więcej problemów, tym więcej rozdziałów :D
Dziękuję, że jesteście. Dzięki Wam mam wymówkę, by oderwać się od wszystkiego i o niczym nie myśleć.
Miłego wieczoru,

Wasz Kitsune



środa, 18 marca 2020

mpreg 86

„Bezsenne Noce



Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu! Wstaję więc z sofy i idę wprost do pokoju, w którym mieszkał Eli. Otwieram drzwi od garderoby i zapalam światło, by łatwiej mi było spakować rzeczy, o które mnie prosił. W tej samej chwili spotyka mnie kolejna niemiła niespodzianka. Otóż uświadamiam sobie, że mój narzeczony ma bardzo niewiele ubrań. Te, które kazał mi przywieźć, to zaledwie kilka ciemnych swetrów. Dobrze pamiętam chwile, gdy miał je na sobie. Zwłaszcza ten czarny, pod którym się chował. Nie chcę, by Eli ponownie go nosił. Albo okropny szary, równie brzydki i o wiele za duży. Nie ma opcji, abym je zabrał ze sobą.

Poza swetrami zostaje parę koszulek, jakieś spodnie, w które teraz i tak nie wejdzie. Nie są to ubrania, w których chciałbym go oglądać. W naszym nowym domu sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Mamy mnóstwo miejsca, lecz półki są praktycznie puste. Eli nie ma ich czym zapełnić. To moja wina. Pora to zmienić.

Opuszczam mieszkanie w szampańskim nastroju. Wizja wielkich zakupów w ekskluzywnym domu towarowym każdemu poprawiłaby humor. Zwłaszcza, jeśli ma się do dyspozycji naprawdę sporą sumę pieniędzy.

Znalezienie wolnego miejsca parkingowego późnym popołudniem to nie lada wyczyn. Krążę ponad dwadzieścia minut zanim udaje mi się zaparkować. Wsiadam do windy i jadę na samą górę, do działu męskiego. Szerokim łukiem omijam niezwykle chętne do współpracy asystentki, które proponują mi swoje usługi. Ich główne zadanie polega na tym, by wskazać drogę powrotną zagubionym klientom, którzy trafili tu przez przypadek lub włóczą się bez celu, marnując ich bezcenny czas.

- Szukam dyrektora – informuję jedną z bardziej natrętnych kobiet. – Jestem umówiony.

- Pan dyrektor jest na spotkaniu z projektantami, którzy…

- Dziękuję, poradzę sobie – przerywam kobiecie wyuczoną formułkę. Nie dam się spławić. Przez szybę dostrzegam Harrisa, który instruuje swoich podwładnych, by ci poprawili ustawienie manekinów na głównej wystawie. Podchodzę bliżej, uśmiechając się.

- Max, miło cię widzieć – mężczyzna uśmiecha się do mnie, wyciągając rękę na przywitanie.

- Ja również bardzo się cieszę. Liczyłem, że cię dziś spotkam. Potrzebuję pomocy – od razu przechodzę do rzeczy. Harris nie jest typem osoby, która lubi zbędne konwenanse. Woli działać. To nasza cecha wspólna, dzięki której świetnie się dogadujemy. Nie mówiąc już o tym, że ma wysublimowany gust. Nie od dziś wiadomo, że dobrze skrojony garnitur potrafi zdziałać więcej niż najlepszy bestseller.

- Zapraszam cię do mojego królestwa – wskazuje na przymierzalnię, do której zabierani się wyłącznie posiadacze naprawdę grubego portfela.

Z wyrazem wyższości na twarzy mijam zaskoczone asystentki, które wymieniają między sobą pytające spojrzenia. Drogie panie, Max Ford nie celebrytą z pierwszych stron gazet. Za to lubi luksus. No i co ważniejsze – przybył tu po prezenty.

- Dawno cię nie widziałem, Max. Gdzie przepadłeś? – Harris nalewa nam kawy do porcelanowych filiżanek.

- Przeprowadziłem się na wieś.

- Ty? Na wieś? – Mężczyzna nie jest w stanie powstrzymać uśmiechu. - Z tego co pamiętam, gardziłeś swojskim, sielankowym życiem. Co cię zmusiło do podjęcia tak drastycznej decyzji?

- Tak jakoś wyszło – śmieję się nerwowo, by ukryć lekkie zawstydzenie.

- Znamy się już jakiś czas. Mów szczerze. Kto cię szantażuje? – Harris świetnie się bawi moim kosztem.

- Nikt mnie nie szantażuje. To bardziej skomplikowane – unikam szczegółów, by nie zachowywać się jak zakochany małolat.

- Jak ma na imię?

Szybki jest! Wpatruje się we mnie błękitnymi oczami, czekając na to co powiem.

- Eli – chrząkam, bo zaschło mi w gardle. – Poprosiłem go o rękę, więc już teraz pomyśl o tym, co założysz na nasz ślub.

- Gratuluję! – Harris wstaje ze skórzanego fotela i mocno mnie obejmuje. – Wiedziałem, że ten dzień w końcu nadejdzie. Nie masz nic przeciwko, że podzielę się z Susan tą wspaniałą wiadomością? Ona również dzielnie trzymała za ciebie kciuki – dyrektor natychmiast wysyła wiadomość do swojej dziewczyny.

- Możesz od razu dodać, że zostanę ojcem. – Na samo wspomnienie o dziecku, na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech.

- Max! Nie wierzę! – Harris ponownie mnie obejmuje. – To spełnienie twoich marzeń!

- Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. Nie chciałem tego robić przez telefon, a ze względu na przeprowadzkę…

- Nie musisz się tłumaczyć – przerywa mi. – Wszystko rozumiem.

- Dziękuję.

- Więc, gdzie się poznaliście? Długo ze sobą jesteście? I co najważniejsze, kiedy urodzi się dziecko? – Zostaję zasypany gradem pytań.

- To świeża sprawa. W każdym razie ślub planujemy na grudzień, gdy maleństwo będzie już z nami.

- Syn czy córka?

- A jak myślisz? – Pękam z dumy na samą myśl o malutkim dziedzicu.

- Dostałeś od losu cały pakiet – zostaję poklepany po ramieniu.

- Nie masz pojęcia, jak dług na to czekałem.

- Max, jeśli mnie pamięć nie myli, to kilka razy wspominałeś coś o zaręczynach.

- I sam wiesz, jak kończyły się moje związki. Z Eli jest inaczej. To ideał – chwalę narzeczonego.

- Cieszę się, że wszystko tak dobrze się układa. Nawet pofatygowałeś się do mnie z wyprzedzeniem, a nie na ostatnią chwilę, jak często ci się zdarzało, by wybrać smokingi na wasz wielki dzień, zgadłem?

- Nie do końca… - robię przepraszającą minę.

- Nowa miłość nie zmieni starych przyzwyczajeń, co? – Dyrektor działu mody męskiej kręci głową z politowaniem.

- Pomyślimy o tym, obiecuję.

- Tydzień przed uroczystością?

- Nie bądź taki zasadniczy! Sam wiesz, że pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Te wszystkie gale i uroczystości to wina April. – Zrzucam część odpowiedzialności na moją agentkę, która ma w zwyczaju informowanie mnie o różnych wydarzeniach z opóźnieniem. Ponoć robi tak dla mojego dobra. Mój niezawodny trik polegał na tym, że unikałem tego typu imprez jak ognia. April łatwo mnie przejrzała i przestała wysyłać zaproszenia. Wolała działać z zaskoczenia, mówiąc na przykład „za trzy dni bankiet”. Gdyby nie pomoc i anielska cierpliwość Harrisa, zapewne wyróżniałbym się na tle śmietanki towarzyskiej mając na sobie ulubione dresy i bluzę. Idę o zakład, że mój mało wyszukany strój nie powstrzymałby April, by zaciągnąć mnie na miejsce choćby siłą.

- Zaczynam się bać.

- Nie masz czego. Jesteś najlepszy, więc bez problemu pomożesz mi skompletować dla Eli nową garderobę, prawda? – Zdradzam prawdziwy cel mojej wizyty w luksusowym domu towarowym.

- Pewnie, że ci pomogę. To będzie czysta przyjemność.

- Świetnie! Bierzmy się do pracy! – Jestem gotowy na wszystko, by moja tajna misja odniosła sukces.

- No dobrze. W takim razie gdzie jest Eli? Przyjechał razem z tobą? Wybrał już coś konkretnego?

- Eli? Jego obecność jest niezbędna? – Odpowiadam pytaniem na pytanie.

- Przymierzenie jest najlepszym sposobem, by dopasować ubrania, więc…

- Eli jest na wsi. Musi odpoczywać – wypalam bez zastanowienia.

- Znasz jego wymiary? – Harris dalej uważa, że przyjechałem do niego przygotowany. Marzyciel…

- Nie znam.

- A wiesz chociaż jaki styl preferuje? Jakie kolory lubi?

- Nie wygłupiaj się, ok? Gdybym wiedział takie rzeczy, nie zawracałbym ci głowy! – Irytuję się, bo drażni mnie to, że mój perfekcyjny plan ma spore luki, których nie brałem pod uwagę. – Eli potrzebuje ubrań. Dużo ubrań. Naprawdę dużo, jasne? I nie mam na myśli czarnych, bezkształtnych swetrów, tylko coś mięciutkiego. I ciepłego, bo powiedział, że jest mu zimno.

- Na kiedy ich potrzebujesz?

- Jak to na kiedy? – dziwię się. – Najlepiej na teraz – uśmiecham się nieśmiało.

- Max, dobrze wiesz, że to niemożliwe. Bez odpowiedniego rozmiaru i…

- Daj spokój, nie potrzebujesz żadnego rozmiaru! Poradzisz sobie. Spójrz – wyciągam z kieszeni telefon, by pokazać mu zdjęcia, których mam już całkiem sporą kolekcję. – Eli jest drobny i niewysoki. Tylko brzuszek mu rośnie. I ma puste półki w szafie.

- Co konkretnie chcesz kupić? – Harris nie odrywa wzroku od ekranu, lustrując mojego Króliczka fachowym spojrzeniem.

- Mówiłem ci już. Wszystko. Chcę kupić wszystko. Buty, piżamy, kurtki, koszule, swetry, spodnie – wyliczam. – Po prostu wszystko. I dużo. Obiecałem, że przywiozę jakieś ubrania, więc proszę, pomóż mi – wpatruję się błagalnie w przyjaciela.

- Zobaczę co da się zrobić. I zabieram twój telefon – dyrektor kieruje się w stronę drzwi. – Poproszę o pomoc konsultantki. Zapisz mi nowy adres. Obawiam się, że większość twojego zamówienia zostanie dostarczona przez kuriera w przeciągu kilku najbliższych dni.

- Poczekaj! – wołam za nim. – To jeszcze nie wszystko. Ja też potrzebuję nowych ubrań. Nie obraziłbym się, gdybyś dorzucił kilka sukienek dla mamy. Ucieszy się.

- Nie wątpię – mężczyzna kwituje moje zachcianki kwaśnym uśmiechem.

- To nadal nie wszystko – dodaję znacznie ciszej. – Jest jeszcze dziecko…

- Max, nie przeginaj! – ostrzega mnie, nieco rozjuszonym tonem.

- Masz znajomości na innych piętrach. Eli nie lubi zakupów, a w waszym domu towarowym pełno jest markowych sklepów, które dobrze znasz. Wyprawkę możesz przysłać kurierem.

- Tak też zamierzam zrobić.

- Macie pluszowe króliczki? Albo kocyki i śpiworki?

- Dostaniesz cały komplet. Ubranka, zabawki, akcesoria. Zadowolony?

- Poproś o neutralne kolory. Eli będzie zły, jeśli ubranka będą wyłącznie niebieskie.

- Nie znasz płci i wmawiasz sobie, że to będzie syn? – Cios Harrisa trafia mnie prosto w brzuch.

- To będzie syn, zobaczysz! – upieram się przy swojej wersji.

- Jak on z tobą wytrzymuje? – Mężczyzna ponownie wpatruje się w zdjęcie Eli, które wyświetla się na ekranie mojego smartfona.

- To prawdziwa miłość.

- Na to wygląda… - Dyrektor mruczy coś pod nosem, po czym zostawia mnie samego na bardzo długo.

Jestem jedną z ostatnich osób, które opuszczają podziemny parking. Mój samochód został szczelnie wypełniony papierowymi torbami, w których znajdują się prezenty. Całe szczęście, że Króliczek nie widział rachunku. Dostałby zawału. Chociaż moim skromnym zdaniem zasługuje na wiele więcej. Dobrze, że Harris podzielił wszystko na części. Jeśli Eli będzie na mnie bardzo zły, zaprowadzę go na trochę do rodziców, by móc w spokoju odebrać resztę zamówienia od kuriera i niepostrzeżenie upchnąć nowe ciuchy na wieszaki. Tak, to dobry plan. Musi się udać.

- Skarbie, śpisz już? – Dzwonię do ukochanego, by sprawdzić jak się czuje.

- Max, gdzie jesteś?

- W samochodzie. Właśnie wyjeżdżam z miasta.

- Dopiero teraz?! – Króliczek nie jest zadowolony. – Jest wpół do jedenastej.

- Nie denerwuj się. Za dwie godziny będę w domu.

- Słyszałeś o ograniczeniach prędkości?

- Będę za trzy godziny. Zadowolony? – Gryzę się w język, by bardziej go nie drażnić. Mam sportowy samochód. Nie będę wlókł się do domu żółwim tempem.

- Takim postępowaniem dajesz zły przykład maleństwu. Chcesz, by nasze dziecko ryzykowało równie lekkomyślnie?

- Skarbie, nie gniewaj się – kajam się, by uzyskać przebaczenie.

- Więc nie wyprowadzaj mnie z równowagi! – Mały wojownik trzyma mnie na krótkiej smyczy.

- Przepraszam. Nie chciałem. – Pełen skruchy czekam na to, co mi powie, lecz Eli milczy. – Skarbie, dobrze się bawiłeś z rodzicami?

- Tak. Było bardzo miło – Króliczek ziewa. Pewnie jest zmęczony.

- Cieszę się. A teraz połóż się do łóżka i odpoczywaj.

- Poczekam aż wrócisz i mnie przytulisz.

- Eli, proszę, chociaż raz zrób o co proszę. Boje się, że zaśniesz w jakimś nietypowym miejscu i zrobisz sobie krzywdę.

- Tu mi dobrze.

- Proszę, połóż się do łóżka.

- Bujam się na fotelu. Dziecko bardzo to lubi.

Bujany fotel był strzałem w dziesiątkę. Eli już w sklepie był nim zachwycony. Co zrobić, by zechciał mnie posłuchać i odłożył tego typu atrakcje do jutra?

- Wiem, że to lubi, ale boję się, że z niego spadniesz i zrobisz sobie krzywdę. – Moje argumenty zupełnie do niego nie docierają. Mały uparciuch.

- Zsuwając się pupą na podłogę? Niemożliwe.

- Twoja pupa jest zbyt śliczna, by narażać ją na niebezpieczeństwo. Skarbie… - zaczynam ostrożnie dobierać słowa, by jakoś go przekonać.

- Dobrze, już dobrze. – W słuchawce słychać jedynie ciche westchnienie. – Jestem w łóżku. Zadowolony?

- Okryłeś się kołdrą?

- Tak.

Co za ulga! Po powrocie zacznę go bardziej pilnować. Będę jego mężem. Powinien liczyć się z moim zdaniem, a nie wiecznie stawiać na swoim.

- Zamknij oczy – proszę.

- To prawie jak hipnoza… No dobrze, zamykam. Zadowolony? – Eli ponownie ziewa.

- Śpij.

- Nie, chcę z tobą – marudzi.

- Kiedy się obudzisz, będę obok – zapewniam go. – Kocham cię.

poniedziałek, 16 marca 2020

mpreg 85

„Bezsenne Noce


Jazda samochodem o tak wczesnej porze nastraja mnie wyjątkowo optymistycznie. Włączam muzykę. Podziwiam widoki. Zimny prysznic i mocna kawa nieźle mnie pobudziły. Jestem pełen energii. Zajmę się pracą, podpiszę co trzeba, przegadam z April nową książkę. A potem…

„Przestań oszukiwać samego siebie! Kawa ma z tym tyle wspólnego, co twoje krwawe historyjki z filmami Disneya! Bądź szczery i przyznaj, że to on tak na ciebie działa!”

Zaciskam dłonie na kierownicy. Staram się ze wszystkich sił, by nie rozmyślać o tym, co miało miejsce w nocy. Jeśli sobie na to pozwolę, to równie dobrze mogę od razu zjechać na przeciwległy pas i gnać do domu. O niczym nie marzę tak bardzo, jak o przytuleniu mojego Króliczka. Gdy wychodziłem spał, ufnie wtulony w swoją poduszkę. Zbyt piękny, by był prawdziwy…

Zerkam na deskę rozdzielczą. Dopiero ósma. Jestem pewny, że nie wstanie z łóżka przed dwunastą. Znowu nie zjemy śniadania w ogrodzie. Powinienem zrobić jakieś zakupy. Zapas owoców powoli się kończy, a to najlepsze źródło witamin. Ciągle obiecuję, że będę dla niego lepszy, a na obietnicach się kończy.

W wydawnictwie wszystko dzieje się w ekspresowym tempie. April popycha mnie od drzwi do drzwi, podtyka setki dokumentów do podpisania, umawia kolejne spotkania, dzwoni do wydawcy, do drukarni, a w przerwach (jeśli można to nazwać „przerwami”) pochłania całe akapity nowego tekstu popijając wyjątkowo mocną kawę. Czuję się przy niej jak zagubiony uczniak, który próbuje nadążyć, trzymając się kurczowo jej idealnie dopasowanej spódnicy.

- Maxwell, to jest świetne! – Kobieta nie szczędzi mi szczerych komplementów. – Wszystko wskazuje na to, że to będzie twoja najlepsza książka.

- Tak sądzisz? – Niepewnie zerkam w jej kierunku. April od samego początku zaskakuje mnie swoim wyczuciem. Nie dość, że ma nosa do najpopularniejszych trendów, to jeszcze nie szczędzi czasu, by wyszukiwać nowe „talenty”. Niestety, nie wszyscy są w stanie wytrzymać presję, jaką narzuca. Boję się, że jeśli Eli podpisze z nią kontrakt, zamieni jego spokojne życie w piekło.

- Wstąpiła w ciebie nowa energia! Piszesz zupełnie inaczej. Świetnie się to czyta!

- Dziękuję.

Czuję ulgę. Jeśli moja agentka jest zadowolona, oznacza to tylko jedno – kolejny sukces.

- Dasz radę ukończyć książkę przed narodzinami dziecka? – Zgrabnie przechodzimy do konkretów.

- Mam taką nadzieję.

- Dobrze. – April wyciąga swój telefon, by uzupełnić kalendarz. – Zamówiłam drukarnię. Za miesiąc ruszymy z reklamą.

- Nie za szybko? – Próbuję wywalczyć więcej czasu. Zbyt dobrze znam April. Jeśli zawalę terminy, zamęczy mnie telefonami. Gotowa jest na wszystko. Kilka lat temu, gdy miałem przejściowe kłopoty z ukończeniem jednej z książek straszyła, że się do mnie wprowadzi i będzie pilnować postępów. Nie znałem jej wtedy tak dobrze jak teraz, lecz podświadomie czułem, że to nie był jedynie żart rzucony w kierunku nieco nieogarniętego życiowo młodego chłopaka, który dopiero raczkował w mrocznym świecie setek niepisanych zasad, związanych z wydawaniem książek. Bałem się, że serio to zrobi, dlatego z wielką zawziętością walczyłem ze swoimi słabościami. Udało się. Teraz sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie popełniłbym drugi raz tych samych błędów.

- Nonsens! – Prycha na mnie, niczym rozjuszona kotka. – Zdążysz, prawda?

- Postaram się. – Sięgam po filiżankę, by za pomocą smolistej kawy pozbyć się nieprzyjemnych dreszczy, które przypominają mi o dawnych czasach.

- To świetnie! Bardzo mnie to cieszy. – April pęka z dymy, kontynuując uzupełnianie kalendarza. Oddycham z ulgą. – Rozmawiałeś już z Eli na temat okładki?

- Okładki? – Filiżanką, którą niezgrabnie odstawiam na spodeczek lekko się chwieje, zdradzając, że jestem zdenerwowany. – April, Eli jest w ciąży. Potrzebuje odpoczynku i spokoju.

- Czyli nie rozmawiałeś… - Kobieta rzuca poirytowane spojrzenie w kierunku swojego asystenta Jeffa, który zawsze jej towarzyszy i we wszystkim przytakuje. – No trudno. Sama się tym zajmę. Mam nadzieję, że uprzedziłeś go już o naszych odwiedzinach.

- April… - Nabieram powietrza do płuc, robiąc wymuszoną pauzę. Chcę, by słowa odmowy zabrzmiały jak najdelikatniej.

- Sama o wszystko zadbałam. Pamela biecała, że jeszcze dzisiaj ustali z Eli wszystkie szczegóły.

- Co?! – Tylko tyle udaje mi się wydusić. Własna matka spiskuje za moimi plecami!

- Ciąża źle na ciebie wpływa, mój drogi. Jesteś nieco rozkojarzony. Świetnie piszesz, dlatego ci wybaczam – posyła w moją stronę wyuczony uśmiech, który kryje w sobie dodatkowo wiadomość podprogową „nie waż mi się sprzeciwiać, bo pożałujesz”. – Skup się na tym, co najważniejsze. My zajmiemy się resztą, prawda Jeff?

- Tak, szefowo! – Wywołany do odpowiedzi ulubieniec spełnia swoją powinność, grzecznie przytakując.

Potrzebuję przerwy.

Jak na zawołanie, dostaję wiadomość od ukochanego. Nareszcie się obudził.

- Muszę zadzwonić. Za chwilę wrócę – uciekam na korytarz. Czekam aż siedem sekund nim Eli nawiązuje połączenie.

- Max? – W słuchawce słyszę głos nieco zaskoczonego nastolatka, który od razu poprawia mi humor.

- Spodziewałeś się kogoś innego? – Kpię drwiąco, opierając się plecami o ścianę.

- W sumie to tak. Kiedy się obudziłem, na szafce nocnej czekała na mnie wiadomość od tajemniczego nieznajomego. Niesamowite, prawda? – Nastolatek z trudem powstrzymuje śmiech.

- Tajemniczego nieznajomego? Niedobrze… - Podejmuję jego grę, która działa niczym balsam na moje skołatane nerwy.

- Też tak sobie pomyślałem. Wystarczy, że jakiś facet zerknie w moim kierunku, a ty od razu masz atak niekontrolowanej zazdrości.

- Bo jesteś mój i bardzo cię kocham – przywołuję samcze argumenty, na mocy których zyskałem prawo do niekontrolowanej zazdrości.

- Domyślam się, że nie przyjąłbyś dobrze takiego znaleziska.

- Nie sądziłem, że lubisz miłosną korespondencję. – Uśmiecham się do telefonu, chociaż wiem, że on tego nie widzi.

- Ten ktoś podpisał się jako mój „mąż”. – Eli celowo zniża głos do kuszącego szeptu. – W dodatku napisał, że bardzo mnie kocha.

- Twój opis idealnie pasuje do mnie, nie sądzisz?

- Może. – Słodki chichot odpędza pozostałości gradowych chmur, które nade mną krążyły.

- Jak się czujesz?

- Ja? Dobrze.

- A dziecko? – Waham się, czy pytać o dziecko. Eli może to źle odebrać. Nie chcę by sobie pomyślał, że znowu go odrzucę.

- Kopie. Nie jesteś zmęczony? – Bezbłędnie wyłapuję zmartwienie w tonie jego głosu.

- Nie jestem – zapewniam go. – To miłe, że się o mnie tak troszczysz, ale serio, nic mi nie jest.

- Dziwisz się? Jesteś i będziesz moim jedynym mężem.

- Kocham cię, skarbie. Bardzo.

- Jak ci idzie z April?

- Opornie. Uparła się, że przyjedzie nas odwiedzić. Wciągnęła we wszystko mamę, więc nie ma szans, że się z tego wymigamy – wzdycham smętnie.

- Wiem. Twoja mama dzwoniła do mnie w tej sprawie już godzinę temu. Powiedziałem jej to samo, co teraz powiem tobie. Bardzo się cieszę na spotkanie z April. Chcę jej osobiście podziękować za książki.

- Godzinę temu? Czyli nie dała ci pospać. – Mam wielką ochotę zbesztać nadgorliwą panią Ford.

- Nie spałem. Właśnie kończę karuzelę.

- Eli, powinieneś leżeć! Jest jeszcze wcześnie, a my…

- Troszeczkę mnie wymęczyłeś, nie twierdzę, że nie – Króliczek zaczyna się śmiać. – Trudno mi spać bez ciebie. Przyzwyczaiłem się do twojego zaborczego obejmowania.

- Skarbie… - Nie mam pojęcia, jak skomentować jego słowa.

- Kocham cię – wyznaje cichutko, ponownie przywłaszczając sobie moje serce.

- Niedługo wrócę, obiecuję. – Jestem ponownie gotowy, by pędzić do domu na złamanie karku, bo czuję, że mnie do siebie wzywa.

- Nie spiesz się. Masz ważne spawy do załatwienia, tak?

- Ty jesteś dla mnie najważniejszy!

- Max, nie szalej. Nie dzieje mi się żadna krzywda. Za jakąś godzinę skończę karuzelę. Potem przychodzą twoi rodzice.

- Przysięgam, że jak tylko wrócę zrobię co w mojej mocy, abyś odpoczął. Przez tydzień nie wypuszczę cię z łóżka.

- Przez tydzień? – Króliczek sprytnie wykorzystuje okazję. – Ciekawe co byś ze mną robił… - rozważa na głos.

- Wkrótce sam się przekonasz.

Na korytarzu pojawia się April, wskazując mi tarczę zegarka na złotej bransoletce.

- Muszę kończyć. Potem do ciebie zadzwonię.

- Baw się dobrze, mężu.

- Uważaj na siebie – kończę połączenie.

- Powinieneś pisać romanse – April posyła mi zaczepny uśmieszek. – Masz w sobie taki potencjał. Znamy się od dawna, a dopiero teraz wychodzi z ciebie ten cały romantyzm, przed którym zawsze się broniłeś.

- Przestań! – rumienię się, jak młodziutka pensjonarka. – Zakochałem się, fakt, ale nie oznacza to jeszcze, że zdradzę kryminały!

- Zakochałeś? Wiele razy widziałam cię już „zakochanego” i jakoś nigdy wcześniej nie zachowywałeś się tak jak teraz.

- Bo Eli jest wyjątkowy! – bronię się.

Właśnie, wyjątkowy – to idealne słowo.

Podążając za April na kolejne spotkanie szybki piszę wiadomość do mojej kochanej trusi.

„Obiecałem Ci prezent. Co chciałbyś dostać?”

Eli nie spieszy się z odpowiedzią. Liczę na to, że wybiera właśnie coś odpowiedniego.

„Mając Ciebie, nie potrzebuję niczego więcej. Do zobaczenia po południu, Mężu”

Po przeczytaniu tej wiadomości od razu wstępują we mnie nowe siły. Nawet April jest zdziwiona widząc mój nagły zapał. Nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego faktu. Opuszczam wydawnictwo w ponad trzygodzinnym poślizgiem. Obiecałem też Eli, że przywiozę mu jakieś drobiazgi, które zostały w mieszkaniu. To oznacza potężne spóźnienie.

Właśnie, mieszkanie… Parkuję przed kamienicą i wysiadam z auta. Spoglądam w górę, w kierunku okien, które wychodzą na ulicę. Kiedyś uwielbiałem to miejsce, ale teraz… Z ciężkim sercem wchodzę do budynku. Wyciągam klucze. Gdy przekręcam zamek, serce dudni mi w piersi, zupełnie jakby chciało się wyrwać i jak najszybciej uciec od przykrych wspomnień.

Przekraczam próg i zamykam za sobą drzwi. W środku panuje idealna cisza i sterylny porządek. Wszystko odłożone jest na swoje miejsce. Piękne meble, eleganckie dodatki. Był czas, że czułem się tu królem świata. A potem zmusiłem przestraszonego osiemnastolatka, by ze mną zamieszkał.

Wyraźnie pamiętam jego smutne, zmęczone oczy, gdy z podwiniętymi nogami siedział zwinięty na krześle i szkicował przez długie godziny. Blady, wycieńczony ciągłymi mdłościami, niepewny przyszłości przy boku agresywnego buca.

Jak mogłem być aż tak okrutny?

Opadam na sofę i chowam twarz w dłoniach. Ciężko mi i źle. Za każdym razem, gdy tu wracam, dopadają mnie straszliwe wyrzuty sumienia, z którymi nie umiem sobie poradzić. Najchętniej wymazałbym z pamięci ten przeklęty adres, a wraz z nim okrutnika, który dopuścił się tych wszystkich okropności.

Moje ponure rozmyślania przerywa telefon. Na wyświetlaczu pojawia się wizerunek słodkiego Króliczka.

- Skarbie, wszystko w porządku? – pytam, pełen najgorszych przeczuć.

- Tak. Twoi rodzice zabierają mnie na wspólne zakupy. Wpadniemy także do pani Gertrudy, bo chciałbym obejrzeć jej cukiernię.

- Dobrze. Dziękuję, że mi to mówisz.

- Co się dzieje? – Czujny Eli od razu poważnieje. Przestaje wesoło szczebiotać. Zaniepokoiłem go. Niedobrze. Nie chcę, aby się mną przejmował.

- April zmusiła mnie, abym został dłużej. Przyjadę dopiero wieczorem.

- Nie szkodzi. Podejrzewałem, że tak właśnie będzie.

- Eli, ja… - biorę głęboki wdech. – Wiem, że to nie jest odpowiednia chwila, ale chcę ci powiedzieć, że bardzo, bardzo cię kocham. Przepraszam, że byłem dla ciebie taki okropny.

- Max, o czym ty mówisz?

- Przyjechałem do mieszkania i to wszystko do mnie wróciło – szepczę, szukając u niego pocieszenia.

- Nie myśl o tym. To już przeszłość.

- Nie dla mnie. To miejsce jest jak jeden wielki wyrzut sumienia! – Z bezsilności wyładowuję się na ozdobnych poduszkach, które rozrzucam po podłodze.

- Nigdy wcześniej nie czułem się tak bardzo kochany i szczęśliwy. Dla mnie liczy się wyłącznie to, co jest teraz. Jesteś troskliwy i dobry. Otoczyłeś mnie opieką. Liczysz się z moim zdaniem. Dbasz o nasze dziecko.

- Skarbie, zrobię co w mojej mocy, aby zawsze tak było, przysięgam!

- Nie trać czasu na bzdury i wracaj do domu. Tęsknię za tobą. – Szczere słowa ukochanego sprawiają, że czuję iskry, przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Ramiona palą pustką.

- Muszę sprzedać to mieszkanie – decyduję impulsywnie.

- Wydawało mi się, że bardzo je lubisz.

- Ciebie lubię najbardziej, Króliczku.

- Domyślam się – kolejny zmysłowy szept drażni moje zmysły. – Chociaż minęło już kilka godzin, nadal czuję na sobie twój dotyk.

- Eli… - z mojego gardła wydobywa się niekontrolowany jęk.

- Czuję cię w sobie tak wyraźnie. Nie mogę się doczekać aż znowu mi przypomnisz, że jestem tylko twój.

- Już do ciebie jadę, najdroższy.

- Jestem pod dobrą opieką, więc nie musisz się martwić. Załatw wszystkie swoje sprawy, bo potem już cię nigdzie nie puszczę.

- Baw się dobrze, moje szczęście. Kocham cię.

- Ja ciebie też.

sobota, 14 marca 2020

mpreg 84

„Bezsenne Noce



Fiołkowe oczy Eli… Uwielbiam je. Wielokrotnie widziałem w nich radość, miłość, czasem smutek. Do tej chwili wydawało mi się, że nie są w stanie niczym mnie zaskoczyć.

Jak zawsze byłem w błędzie.

Eli patrzy na mnie wzrokiem przesiąkniętym pożądaniem. Robi to w sposób tak sugestywny, że przestaję oddychać. Otaczający nas świat znika. Jesteśmy tylko on i ja. Mistyczna chwila, podczas której zaglądam w głąb jego duszy. W dodatku to ja znajduję się w epicentrum. To na mnie patrzy. To mnie kocha. Tylko mnie chce…

- Max... – Z ust mojego wybranka wydobywa się cichutki szept.

Czy to możliwe, aby on też to poczuł? Nasza więź jest czymś tak silnym, tak pięknym, a jednocześnie naturalnym. Przeznaczenie pchnęło nas ku sobie.

Mija kilka długich sekund, które wydają mi się wiecznością. Eli ze wszystkich sił stara się ugasić w sobie ogień. Mruga kilka razy. Na jego perfekcyjnej twarzy pojawia się cień smutku i odrzucenia.

- Dobranoc – odwraca się do mnie plecami, chowając wśród pościeli.

- Nie śpij – ściągam z niego kołdrę, która zsuwa się z łóżka na podłogę.

- Co robisz? – Zdezorientowany nastolatek posyła mi urażone spojrzenie. Otwiera szeroko oczy widząc, że w ekspresowym tempie pozbywam się zbędnych ubrań.

- Rozbieraj się. – W tonie mojego głosu słuchać wyraźne polecenie.

- Po co? – Krnąbrny małolat nie chce współpracować.

- Jeśli tego nie zrobisz, zerwę to z ciebie – ostrzegam, wskazując na jego ulubioną piżamę.

- Jasne – parska, po czym układa się na plecach i przymyka powieki. Patrzy na mnie spod wachlarzy gęstych rzęs. Jego prowokacyjne zachowanie pogłębia jedynie determinację, by szybciej znaleźć się w ciasnym wnętrzu.

- Pamiętaj, że cię ostrzegałem – grożę mu palcem, po czym chwytam za kostki i przysuwam bliżej siebie.

- Max! – Piszczy. Nie był przygotowany na coś takiego. Ja w sumie też nie. Łapię za nogawki flanelowej piżamy, która zsuwa się po nagim ciele mojego wybranka. Odrzucam zbędną część garderoby poza łóżko, a następnie przesuwam dłonią od kolana aż po jego biodro. Pod palcami czuje aksamitną, ciepłą skórę.

- Jesteś taki piękny…

- Wyłącznie w twoich oczach. – Moje maleństwo nieco się droczy.

- Chciałbym być jedynym mężczyzną na świecie, który może na ciebie patrzeć.

- Będziesz jedynie patrzeć?

Pewność siebie to cecha, którą Eli ma opanowaną do perfekcji. Używa jej jako broni, która jest perfekcyjnie wymierzona wprost w moje serce.

A ja? Czemu jestem taki słaby? I czemu nic nie sprawia mi większej przyjemności niż uleganie jego zachciankom?

- Nie. Dobrze wiesz, że patrzenie już dawno przestało mi wystarczać – wreszcie gram w otwarte karty.

- Długo trwało, zanim dotarłeś do tego wniosku. – Króliczek triumfuje, czując, że jego przewaga z każdą sekundą wzrasta.

- Doceń moje starania. – Delikatnie łapię go za członka.

- Mmm… – Eli przymyka powieki, biorąc głęboki wdech. Szybko jednak przytomnieje. – Nie pozwoliłem ci na to.

- Nie pytałem o pozwolenie. Ani na to – mocniej zaciskam na nim palce. – Na to też nie – drugą ręką szukam jego wejścia.

- Max... – Z ust osiemnastolatka wydobywa się kolejne westchnienie. – Powinieneś się wyspać. Rano… Rano czeka cię podróż i…

- Ty też na mnie czekałeś. Jesteś mocno podniecony, a jeszcze do niczego nie doszło.

- Nie zauważyłeś, że przy tobie ciągle taki jestem?

Ta prowokacja przelewa czarę. Moja samokontrola gdzieś się ulatnia, pozostawiając po sobie wspomnienie o tym, że powinienem być ostrożny, delikatny. Jestem pewny, że było tego więcej, lecz w tej chwili nie pamiętam. Za to przyciągam narzeczonego do siebie i namiętnie całuję. Eli od razu obejmuje mnie za szyję, rozsiadając się na moich udach.

- Chciałbyś dodać coś jeszcze? – Ugniatam królicze pośladki, które tak idealnie wpasowują się w moje dłonie.

- Może... – Eli uśmiecha się z satysfakcją. Ściąga z siebie górę od piżamy. Bezwstydnie kusi mnie swoją nagością i potarganymi włosami, które spływają po jego ramionach. – Kochasz mnie, mężu?

- Kocham. Ubóstwiam. Czczę. Wielbię – wyliczam pospiesznie. Zależy mi na tym, by słowa jak najdokładniej oddały całą moc uczuć, które we mnie wzbudza, ale to chyba niemożliwe.

- Tylko mnie? – Dociekliwe stworzenie nie odpuszcza. Wpatruje się we mnie, żądając odpowiedzi. Już. Teraz. Natychmiast!

- Tylko ciebie. Już zawsze będę kochał tylko ciebie, mój najdroższy.

- Dziękuję, mężu. Jesteś słodki. – Nastolatek uśmiecha się przymilnie, po czym całuje mnie lekko w usta.

- Chciałbyś jeszcze o coś zapytać? – Tym razem to ja planuję zabawić się jego kosztem.

- Nie. – Jak na zawołanie, Eli przecząco kręci głową.

- To dobrze.

Nie czekam ani chwili dłużej i rzucam ciężarnego na poduszki.

- Max, co robisz?! – Zostaję skarcony. Wiem, że nie ma mi tego za złe. Po prostu znowu go zaskoczyłem. Niech się szybko przyzwyczai, bo tej nocy wszystko może się zdarzyć.

- Obróć cię – żądam uległości z jego strony.

- Nie idziemy spać? – Uparciuch, dalej zgrywa nieświadomego faktu, że za chwilę będziemy się kochać.

- Śpij, jeśli musisz – odpowiadam nieco złośliwie, przysuwając jego biodra w kierunku swojego krocza. Moja twarda męskość ociera się o wypięte pośladki. Eli odrzuca część włosów na bok. Wygina plecy. Za chwilę dojdę wyłącznie od gapienia się na niego.

- Max, mówiłeś, że nie możemy, pamiętasz?

- Nie pamiętam – szepczę, wpychając główkę w rozgrzane wejście. – Jesteś tak cholernie ciasny… Nawet tutaj idealny… – chwalę go, pogłębiając penetrację.

Mój kochanek wstrzymuje oddech. Mam świadomość tego, że odczuwa dyskomfort, dlatego się nie spieszę. Celowo ominąłem pewne elementy gry wstępnej, bo chcę, by Eli pamiętał o mnie w czasie naszej rozłąki. W ten sposób będzie mnie czuł aż do mojego powrotu. Chcę być z nim i w nim. Zatopić się tuż pod jego skórą, aby miał pewność, że należę wyłącznie do niego. A on jest mój. Tylko mój. Na zawsze.

- Mam przestać? – Upewniam się, że moja „samcza dominacja” nie wyrządzi mu żadnej krzywdy. Eli rzuca w moją stronę stęsknione spojrzenie. Jego oczy płoną żądzą i pasją, której wcześniej u niego nie widziałem.

- Nie. Przecież wiesz, że to lubię.

Te słowa są jak iskra. Ostatni i jakże niezbędny element pożaru. Chwytam blondyna mocno za biodra i zaczynam się poruszać. Oddech Eli jest ciężki i spazmatyczny. Z początku trudno jest mu się przełamać. Ból miesza się z pożądaniem, które bierze nad nami górę.

- Max… – Jęk nastolatka, choć pełen przyjemności, daje mi do zrozumienia, że czuje się on samotny. Jestem za daleko…

- Chodź do mnie – uwalniam jego biodra z nieco brutalnego uścisku i pomagam mu się podnieść. Króliczek opiera się plecami o moją klatkę piersiową. Odchyla głowę, abym mógł go pocałować. Dzikość ustępuje fali delikatności. Obejmuję narzeczonego. Osiemnastolatek w zamian za ten gest unosi ręce i łapie mnie za kark.

- Tak mi dobrze… – stęka, przymykając powieki. Pozwalam, by kołysał się na mnie przez chwilę, dzięki czemu słodka tortura nie skończy się zbyt szybko.

- Chcesz mi przez to powiedzieć, że jestem lepszy niż wibrator?

- Jesteś… Ale…

- Ale co? – Koniecznie chcę wiedzieć, o czym teraz myśli moja mała trusia.

Ukochany uwalnia się z moich ramion i ponownie opada na pościel.

- Chcę dojść. Teraz – prosi o orgazm.

- Skarbie, dostaniesz co zechcesz – obiecuję. – Obróć się. Muszę cię widzieć.

- Zwłaszcza wtedy, gdy dochodzę? – Przebiegłe stworzenie poznało wszystkie moje sekrety.

- Jesteś dziś bardzo niegrzeczny. – Zwracam mu uwagę, robiąc sobie miejsce między szeroko rozsuniętymi udami chłopaka.

- Tak sądzisz, mężu? Jeśli ładnie poprosisz, pokażę ci ze szczegółami wysoki poziom mojej deprawacji. – Roześmiany Eli zaczyna się powoli pieścić ręką. Krew we mnie wrze. Nie mam dziś siły na takie zabawy.

- Pozwolisz, że sam się tobą zajmę? – Odsuwam na bok drobne nadgarstki by jak najszybciej przerwać to erotyczne przedstawienie.

- Uuu… Czyżby to było dla ciebie zbyt wiele, mężu?

- Jesteś mój i tylko ja mogę cię zaspokajać, jasne? – warczę.

- To zrób to w końcu.

Niecierpliwy ciężarny nie lubi wydzielania przyjemności. Interesuje go wyłącznie pełne zaangażowanie, a skoro tak… Po chwili dyszy cichutko, gdy zlizuję słone kropelki.

- Jeszcze raz. Chcę dojść jeszcze raz.

- Wiem, słońce. Nie dam ci zasnąć aż do rana.

Staram się nie rzucać słów na wiatr, więc po chwili znowu wpycham się w jego wnętrze. Eli jest oszołomiony i rozluźniony po niedawnym orgazmie.

- Patrz na mnie! – Uporczywie zabiegam, by nie zamykał oczu. Zamglone spojrzenie fiołkowych tęczówek potęguje moje doznania. Czuję je na swojej twarzy. Na nagim ciele. Chociaż nie chcę wymuszać kolejnej porcji rozkoszy, nie umiem się powstrzymać. Podpieram się wolną dłonią o materac, a drugą staram się zaspokoić ukochanego.

- Nie dam rady tak szybko – żali się.

- Dasz radę. Zrób to dla mnie.

Dalsze słowa są zbędne. Eli mi się poddaje. Ufa mi. I kocha. Mocno mnie kocha.

Tak jak obiecałem, nie pozwalam mu spać. Sobie też na to nie pozwalam. Kochamy jeszcze kilka razy, aż za oknem robi się szaro.

- Max, już nie mogę… – Zasapany i wymęczony Króliczek próbuje się we mnie wtulić, aby wreszcie odpocząć.

- Nie zostanę z tobą, skarbie. April na mnie czeka – przypominam mu, głaszcząc po potarganych włosach.

- Która godzina? – mamrocze sennie.

- Dochodzi piąta.

- Nie spałeś. Nie powinieneś nigdzie jechać.

- Nie jestem zmęczony. Wprost przeciwnie. Jeśli chcesz to… Eli? – Uśmiecham się na ten widok. Mój wiecznie nienasycony narzeczony odpłynął. Okrywam go kołdrą, którą podnoszę z podłogi, a następnie kieruję się do łazienki. Odkręcam zimną wodę, która zmywa ze mnie zapach seksu. Jeszcze tylko kawa i jestem gotowy do drogi.

Odkładam torbę z komputerem na kuchenny stół i postanawiam jeszcze raz zakraść się do sypialni. Upewniam się, że rolety są zaciągnięte. Na stoliku zostawiam Eli butelkę wody oraz trochę słodyczy, gdyby miał ochotę dłużej poleniuchować. Szukam również jego telefonu, do którego przyklejam samoprzylepną karteczkę z odręcznie napisaną wiadomością.

- Chciałbym, abyś spał aż do mojego powrotu – muskam brzoskwiniowy policzek. – Do zobaczenia po południu, najdroższy.

***

Moje Gąski!

Trudne czasy nastały. Mam nadzieję, że Wszyscy czujecie się dobrze. Pamiętajcie o tym, aby często myć ręce. Nie wychodźcie z domu bez potrzeby. Dbajcie również o najbliższych. Zwłaszcza o seniorów. Telefon do babci i dziadka jest naprawdę ważny. Osoby starsze bardzo przeżywają to co się dzieje. Martwią się o najbliższych. Poświęćcie im trochę więcej czasu, by czuli Waszą troskę i wsparcie. To znacznie ważniejsze niż gromadzenie papieru toaletowego, który tak naprawdę nie jest nam do niczego potrzebny.
Ja też siedzę w domu i nie wychodzę (nie licząc spacerów z psem). Powinienem się uczyć, dlatego piszę. A Wy co robicie? Dajcie znać, jak spędzacie czas.

Pozdrawiam Wszystkich cieplutko!

Wasz Kitsune