poniedziałek, 27 maja 2019

One last time... 4


- Jamie…
Z oddali słyszę głos, którego już nigdy więcej słuchać nie chciałem.
Przestań…
Przestań mnie dręczyć…
Nawet we śnie musisz mnie nawiedzać?
- Jamie… Otwórz oczy…
Nie chcę. Nie chcę się budzić. Już nigdy.
- Kochanie…
- Chcę się napić – mruczę, licząc na to, że facet z którym dziś jestem, zrozumie.
Tak jak przypuszczałem, już po chwili przysuwa mi do ust szklankę. Woda? Cóż za rozczarowanie…
- Nie chcesz? – pyta.
- Chcę. Wódki.
- Wódki? – dziwi się.
- Tak – uśmiecham się. – Potem możesz ze mną zrobić co zechcesz, Kotku…
- Nic z tego!
Odnoszę wrażenie, że przeklęty głos odrobinkę się na mnie obraził. Naprawdę uważa, że jestem aż tak naiwny? Stroi fochy, lecz nie będzie umiał mi się oprzeć. Żaden z nich nie odmówił.
- Kotku, nie bądź taki – marudzę. – Obiecuję, że nie pożałujesz.
- Powiedziałem nie!
Tym razem to ja się obrażam. Unoszę powieki, lecz nic nie widzę. Wokół nas panuje ciemność. Jesteśmy w samochodzie? W sumie jakie to ma znaczenie? Niech ze mną zrobi co zechce. Wszystko mi jedno. Żałuję jedynie, że nie znieczuliłem się mocniej, gdy miałem ku temu okazję. Nie chcę pamiętać jego twarzy. Nie chcę niczego pamiętać.

***

- Jamie, otwórz oczy. – Znienawidzony głos ponownie przerywa moją drzemkę. Nie mam ochoty na niego patrzeć.  Niech zrobi swoje i zostawi mnie w spokoju. Jego niecierpliwe dłonie błądzą po moim ciele, pozbywając się moich ubrań. Pod palcami wyczuwam coś miękkiego. Może to tylna kanapa jego samochodu, a może sofa w domu profesora? A może motel?
Uśmiecham się do siebie. Jestem zadowolony, bo dobrze wiem, co stanie się za chwilę. Nie będzie mógł dłużej się powstrzymać, więc wykorzysta swoją przewagę. Pewnie jest znacznie trzeźwiejszy niż ja. Wepchnie we mnie swojego członka. Ból zadziała równie dobrze jak alkohol. Sprawi, że wszystko wokół zniknie. Nie będzie wspomnień. Głosów. Wyznań. Jego twarz zleje się z twarzami innych, którzy to ze mną robili. Wystarczy, że się temu poddam.
Głos znowu bierze mnie na ręce i gdzieś niesie. Mógłby się pospieszyć. Mam dosyć wrażeń jak na jedną noc. Niechciane myśli próbują przebić się do mojej świadomości. Znowu go widzę. Uśmiecha się tak pięknie, że aż brak mi tchu. Nie wolno mi na niego patrzeć. Nie powinienem o nim myśleć. Tego już nie ma. Jego już nie ma. Pewnie leży w łóżku z tamtym blondynem. Ja też powinienem znaleźć się z kimś w łóżku. Jeśli za chwilę nie dostanę tego, czego chcę, poszukam kogoś innego.
Słyszę szum wody. Niechętnie unoszę ociężałe powieki. Razi mnie zbyt jasne światło. Tymczasem on wkłada mnie do wanny. Ciepła woda pachnie czymś słodkim i przyjemnym. W sumie w wannie też możemy to zrobić. Nie będę się opierać.
- Po kąpieli poczujesz się lepiej – szepcze, próbując dotknąć mojej twarzy. Odsuwam się od niego, bo nie chcę, by dotykał mnie w taki sposób. Uparciuch. Pozwala sobie na zbyt wiele! Poza tym wcale nie chcę czuć się lepiej. Wprost przeciwnie. Chcę, by było gorzej. Pragnę ciemności, która mnie pochłonie. Wyssie ze mnie resztki kolorowych wspomnień.
Nieznajomy ponownie próbuje mnie dotknąć. Jego dłonie, choć duże, są bardzo delikatne. Nie szarpią mną. Nie sprawiają bólu. Za chwilę się to zmieni. Pozory mylą. To, co wydaje się czułe, tak naprawdę ma niszczycielską siłę rażenia.
- Spójrz na mnie – prosi.
Nie odpowiadam. Przecząco kręcę głową, z całych sił zaciskając powieki.
Dlaczego jego głos musi brzmieć tak znajomo?
I po co próbuje ze mną rozmawiać?
Prawda jest taka, że więcej się nie spotkamy. Skończyłem tłumaczenie książki. Zbieram się w sobie by pojechać w inne miejsce. Niech więc przestanie ze mną igrać i robi swoje!
- Chcę wódki – celowo go prowokuję. Mężczyzna nie wytrzymuje i chlapie mi wodą w twarz. Doceniam, że mnie nie uderzył, chociaż nie robi mi to specjalnej różnicy. Pocieram oczy, by lepiej mu się przyjrzeć. Przedtem wpatrywałem się jedynie w jego pomiętą koszulę. Może jeśli dalej będę się tak zachowywać, to w końcu zmięknie.
- Widzę, że świadomość powoli ci wraca. To dobrze. Po kąpieli postarasz się coś zjeść i pójdziesz spać.
Chyba znowu mam halucynacje, bo mój „wybranek” na dzisiejszą noc przypomina kogoś, o kim tak bardzo chciałbym zapomnieć. Rysy jego twarzy są łudząco podobne. I te oczy…
- Nie dotykaj mnie – syczę, gdy wyciąga rękę w moją stronę.
- Muszę cię umyć. Jesteś brudny.
- To nie twoja sprawa jaki jestem.
- Mylisz się, kochany.
- Nie nazywaj mnie tak! Nie masz prawa! – Staram się unikać jego dłoni, lecz jak mam się im przeciwstawić? Jest silniejszy. Zawsze był. Nie traktuje mnie jako przeciwnika. W jego oczach jestem marnym słabeuszem, z którego można bezkarnie kpić.
Boli… Czemu to tak bardzo boli…
- Już dobrze – muska opuszkami mój prawy policzek. Złośliwie strącam jego rękę.
- Brzydzi mnie twój dotyk – silę się na obojętność, którą chciałbym wobec niego czuć.
- Wolisz, gdy robią to przypadkowo poznani faceci? – W jego głosie słychać skrywaną niechęć. Zraniłem go? Dobrze mu tak.
- Tak – odpowiadam, uśmiechając się z zadowoleniem. – Lubię, gdy to robią.
- No cóż, w takim razie masz pecha. Twoja złota era podbojów dobiegła właśnie końca.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić – unoszę się gniewem.
- Jesteś pijany, Jamie. Porozmawiamy, gdy wytrzeźwiejesz – decyduje.
Nie lubię, gdy gra rolę „dorosłego”. Poza tym mam wielką ochotę pokazać mu, gdzie może sobie wepchnąć te swoje wyświechtane mądrości.
- A kto powiedział, że wytrzeźwieję? – drażnię się, wykorzystując resztki bezczelności.
- Porozmawiamy, gdy będziesz sobą – powtarza z naciskiem.
- Mam dla ciebie przykrą niespodziankę. Teraz jestem sobą. Bardziej niż kiedykolwiek. A ty nie jesteś mi już do niczego potrzebny. Spadaj – nabieram powietrza i celowo zanurzam się pod wodę. Bradley otwiera szeroko oczy, po czym natychmiast łapie mnie za kark i wyciąga z wanny.
- Bezczelny szczeniaku! Koniecznie chcesz umrzeć?! – krzyczy.
Umrzeć? No tak… Przecież on jeszcze nie wie… Czemu miałbym nie pochwalić się tym co zrobiłem, a właściwie  próbowałem zrobić.
Odpinam skórzaną bransoletkę, która ukrywa „dowody zbrodni”, po czym pozwalam, by nacieszył się widokiem niedawno zagojonych blizn, zdobiących mój lewy nadgarstek. Zabrakło m odwagi, by pociąć też prawą rękę. Zawahałem się. Przy kolejnym razie wykazałbym się znacznie większą dojrzałością i wytrzymał chwilowe pieczenie.
- A jeśli chcę, to co?
Bradley patrzy na mnie w taki sposób, jakby poraził go piorun. Otwiera usta, lecz nie wypowiada ani jednego słowa. Mam wielką ochotę roześmiać mu się w twarz. Jest zabawny. Cała ta sytuacja jest zabawna. Podły oszust! Zabawił się moim kosztem. Nie dociera do niego, że zniszczył mi życie? Jego perfidna zdrada złamała mi serce. Na niczym mi już nie zależy. Niczego nie czuję. Umarłem w chwili, w której mnie zdradził.

***

Budzi mnie silna migrena, którą potęgują niechciane wspomnienia. Widzę siebie w ramionach Roberta, który mnie krzywdzi, a potem? Korowód nieznanych twarzy, zmieniających się jak obrazki w kalejdoskopie. Niezliczone ręce, dotykające mojego ciała. Obce głosy. Niechciane pieszczoty. Brzydzę się nimi. Brzydzę się sobą. Naiwnie sądziłem, że uda mi się zakopać pod warstwą brudu chwilę szczęścia, którą tak bardzo się cieszyłem.
Kochałem…
Dlaczego tak bardzo go kochałem?
Zwijam się w ciasny kłębek. Na policzkach czuję mokre ślady łez. Jestem żałosny. Nie dziwię się, że tak łatwo mnie oszukał. Omamił kilkoma pięknymi słówkami, a teraz prześladuje w dzień i w nocy. Chciałbym jak najszybciej o nim zapomnieć. Wyrwać ze swojego serca, z pamięci.
- Źle się czujesz? Mam twoje tabletki.
Tabletki? Nie ukrywam, że bardzo by mi się przydały.
- Jamie, skarbie? – Unosi mi głowę, abym się nie zachłysnął wodą. Znowu jest wyjątkowo delikatny. Zwraca się do mnie szeptem. Pozasłaniał okna. Nie chcę jego pomocy, lecz naprawdę potrzebuję tych leków. Dzięki nim prześpię kilkanaście godzin i nie będę się musiał o nic się martwić. Jeśli będę miał szczęście, Bradley znowu zniknie.
- Idź sobie – błagam ostatkiem sił.
- Nie – pada natychmiastowa odpowiedź.
Choć ze wszystkich sił staram się zasnąć, mój mózg, jak na złość, nie chce się wyłączyć. Stęsknione ciało jest zbyt świadome obecności ukochanego mężczyzny. Na co liczy? Że on mnie dotknie? Przytuli? A może rzuci jakimś hasłem typu „nadal cię kocham” i wszystko będzie jak dawniej?
Nie oszukuj się. Nie warto tracić życia na marzenia. Prawdziwa miłość boli znacznie bardziej niż przypadkowe cięcie zadane żyletką. Żałuję, że nie umiem go wyciąć ze swojego życia. Zrobiłbym to bez wahania.
Bradley przez kilka minut miota się po pokoju. Wyraźnie słyszę jego kroki, tłumione przez wykładzinę. W końcu nie wytrzymuje i siada na łóżku. Opuszkami palców muska mój policzek. Czuję ciepło, które wydziela jego skóra. I obezwładniający zapach perfum, połączony ze specyficzną wonią jego skóry.
- Nie możesz zasnąć? – pyta, kładąc się obok mnie. Po chwili ostrożnie obejmuje mnie ramieniem. – Już dobrze. Wszystko będzie dobrze – powtarza, mamrocząc pod nosem. Wplata dłonie w moje włosy.
To niesprawiedliwe, że jest taki idealny. Sama jego obecność wystarczy, by przegnać cierpienie.
Nie, to nieprawda. Pan Perfekcyjny też ma swoje wady. Zdradza.

***

Nie mam pojęcia kiedy zasnąłem. Nie wiem też, która jest godzina. W pokoju jest ciemno. Jedyny dźwięk, który udaje mi się wychwycić, to miarowy oddech Bradleya, który nadal jest blisko. Obejmuje mnie ramieniem. Czuję niepokojący spokój, którym przepełniony jest ten prosty gest. Jeszcze jakiś czas temu potrafiłem spać wyłącznie wtedy, gdy mnie przytulał. Zbyt szybko się od niego uzależniłem. Na efekty własnej krótkowzroczności nie trzeba było długo czekać. Tylko idiota uwierzyłby w to, że kilka tygodni wspólnego mieszkania wystarczy, aby móc myśleć o wspólnej starości. Oczami wyobraźni widziałem nas razem. Chciałem z nim żyć. Zestarzeć się przy jego boku.
Wystarczyła chwila, by wszystko się skończyło…
Otwieram oczy i mrugam kilka razy, by przyzwyczaić się do ciemności. Bradley wpatruje się we mnie z intensywnością, która przy zapalonym świetle z pewnością by mnie zawstydziła. Pewnie przysuwa się bliżej i muska moje wargi swoimi. Wpatrujemy się w siebie. Wstrzymuję oddech, nie wiedząc, jak zareagować. Tymczasem on ponownie ociera się o moje usta, kusząc do czegoś więcej. Lubiłem się z nim całować. Za to nie pozwalałem na to obcym. Rzadko kiedy żądali ode mnie tak poufałej pieszczoty. Znacznie bardziej woleli zawładnąć moim ciałem.
Język Badleya sunie po mojej dolnej wardze. Z pewnością wyczuwa jej drżenie. Bada teren. I przez cały czas spogląda mi prosto w oczy, ciekawy mojej reakcji. Czego się spodziewa?
- Kocham cię – szepcze w moje usta. Zabawa dobiegła końca. Zostaję zachłannie pocałowany. Mój były mężczyzna zagarnia mnie w swoje ramiona. Wtulam się w niego, bo jest jak tratwa ratunkowa wśród rozszalałych fal.
- Ufałem ci – dyszę ciężko, gdy pozwala mi nabrać tchu.
- Przysięgam, że cię nie zdradziłem. Santiago zrobił to z zemsty – tłumaczy się.
- Nic mnie to nie obchodzi. – Staram się uwolnić, lecz Bradley ani myśli, by mnie puścić.
- Kocham cię, Jamie.
- Wszyscy, z którymi spałem tak mówili.
Twarz Bradleya przypomina kamienną maskę, pod którą chowa zazdrość i gniew. Choć ledwo nad sobą panuje, nie daje się ponieść emocjom. Moje słowa są jak nóż wbity znienacka w plecy. Jakie to uczucie, „Kotku”? Przyjemnie ci?
- Jamie, błagam cię, nie bądź taki okrutny. Przeszedłem piekło, by cię odnaleźć. – Ocieka się czołem o moje czoło, po czym znowu całuje. Jest nienasycony. Zawsze taki był. Właśnie to w nim uwielbiałem.
- Nie chcę dłużej z tobą być. – Wymierzam kolejny, precyzyjny cios w jego serce.
- Nie szkodzi. Sprawię, że zmienisz zdanie.

***

Miłość?
To dziwne uczucie. Trudne. Skomplikowane. Wymagające poświęcenia. Troski.
- Widzimy się w przyszłym tygodniu. – Terapeuta uśmiecha się do nas, klepiąc mnie jednocześnie po kolanie. Bradley jako pierwszy wstaje z beżowej sofy i bierze głęboki oddech, po czym spogląda na mnie i uśmiecha się lekko.
Terapia dla par była jego pomysłem. Uparł się na nią, gdy oświadczyłem, że nie będziemy razem mieszkać. Nigdy mu tego nie powiedziałem, lecz nie byłbym w stanie ponownie przekroczyć progu jego domu. Przed oczami bezustannie widziałem go w objęciach Santiago. Ten obraz wyrył się w mojej pamięci niczym tatuaż. Podejrzewam, że dla niego to także nie było łatwe, bo pozbył się feralnej posiadłości. Po pewnym czasie pochwalił się, że kupił malutkie mieszkanie, znajdujące się zaledwie kilka bloków od mojego. Wielokrotnie prosił, abym go odwiedził, lecz za każdym razem odmawiałem. Wystarczyła mi świadomość, że jest gdzieś blisko. Wieczorami lubiłem przesiadywać na balkonie i wpatrywać się w okna apartamentów. Podejrzewam, że gdybym częściej wychodził z domu, to bez problemu udałoby mi się go wytropić. Zamiast tego wolałem pracować i snuć domysły.
Zgodziłem się odwiedzać gabinet terapeuty raz w tygodniu, choć doktor Conrad nalegał na częstsze spotkania. Pierwsze tygodnie były trudne. Niezliczoną ilość razy byłem wciągany do dyskusji, w której nie chciałem brać udziału. W końcu obydwaj przestali na mnie naciskać. Bradley opowiadał doktorowi o tym, jak za mną tęskni oraz o przebiegu procesu sądowego Santiago. Mówił dużo o nowym mieszkaniu lub o tym, że planuje sprzedać gazetę, bo w przyszłości chciałby mniej pracować.
Po każdej sesji zapraszał mnie na kolację. Zdarzało się, że spragnieni wzajemnej bliskości lądowaliśmy w hotelowym łóżku. Zabroniłem mu przychodzenia do mojego mieszkania. Potrzebowałem bezpiecznego schronienia, do którego mogłem uciec. Bradley dobrze wiedział, gdzie jestem. Znał adres. Podejrzewam, że kazał swoim ludziom, aby mnie śledzili. Czasami przysyłał samochód z szoferem, aby zawiózł mnie do instytutu. Nie prosiłem go o to. W sumie to o nic go nie prosiłem. Nie dzwoniłem do niego. Nie pisałem. Za to zawsze odbierałem telefon, gdy to on chciał mi coś powiedzieć. Potrzebowałem czasu, by uporać się z tym wszystkim, co się między nami stało.
Wychodzimy przed budynek odrestaurowanej kamienicy, w której spotykamy się z doktorem Conradem. Kierowca Bradleya odpala silnik widząc, że zbliżamy się do auta.
- Zapraszam. – Brązowooki otwiera drzwi. Woli się upewnić, że wsiądę do środka.
Nie jestem specjalnie głodny. Na seks także nie mam ochoty. Doktor Conrad przez blisko dwie godziny próbował wyciągnąć ze mnie powody, dla których próbowałem się zabić. Nie chcę z nim o tym rozmawiać. Zwłaszcza w obecności Bradleya. Czasami mam wrażenie, że zarówno zdrada, jak i wszystko, co się z nią wiązało, dotyczy mrocznych, odległych czasów. Chcę się od nich odciąć i ruszyć do przodu, zostawiając przeszłość za sobą. Bezustanne rozpamiętywanie tego co było nie pomoże.
- Jesteś dziś bardziej milczący niż zwykle. – Towarzyszący mi mężczyzna podejmuje kolejną próbę wciągnięcia mnie do rozmowy.
- Tak? – Unoszę na niego wzrok. – Męczy mnie rozdrapywanie starych ran.
- Kolacja z pewnością poprawi ci humor. – Bradley uśmiecha się znacząco, moszcząc wygodnie na skórzanym siedzeniu na wprost mnie. Ma na sobie granatowy garnitur oraz białą koszulę. Podejrzewam, że przyjechał prosto z pracy.
Muszę stwierdzić, że w ostatnim czasie wygląda na bardziej zrelaksowanego. Częściej się uśmiecha. Jest odprężony. Cieszy mnie to. Jego entuzjazm sprawia, że czuję ciepło w sercu. Może więc między nami nie wszystko jest stracone, choć szanse na wspólną przyszłość wydają się tak nikłe.
Podjeżdżamy pod restaurację. Jestem za bardzo pochłonięty własnymi myślami, więc pozwalam, by Bradley wziął mnie za rękę i odeskortował bezpośrednio do stolika. Szarmancko odsuwa mi krzesło, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Ja też się uśmiecham, choć nie tak szeroko i szczerze jak on.
- Co cię tak cieszy, ukochany? – Ciemnowłosy od razu wyłapuje zmianę w moim nastroju.
- Tydzień wolnego od wścibskich pytań doktora Conrada.
- Nie lubisz go? – pyta, nalewając szampana do kryształowych kieliszków.
- Nie lubię – potwierdzam bez entuzjazmu. – Alkohol? – Dziwi mnie widok drogiego trunku.
- To wyjątkowa okazja – podpowiada. – Sprzedałem gazetę.
- Gratuluję.
- Dziękuję. – Bradley koniecznie chce wznieść toast. Odbieram od niego kieliszek, lecz udaje mi się jedynie umoczyć usta. Wykwintny smak nacechowany jest zbyt dużą dawką wspomnień. Ile czasu minęło od chwili, gdy po raz ostatni zachowywaliśmy się względem siebie tak beztrosko? Dziesięć miesięcy? Może więcej. On z pewnością to wie. Nie zamierzam go jednak pytać. Jest wesoły. Nie będę mącić jego szczęścia.
- To nie koniec niespodzianek na dziś.
- Kończymy z terapią? – zgaduję.
- Tak naprawdę to zależy tylko od ciebie.
- Ode mnie? – Marszczę brwi. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Naprawdę pozwoliłby mi zdecydować w tak ważnej sprawie? Przecież cotygodniowe spotkania z doktorem Conradem to tak naprawdę nasza wymówka. Podejrzewam, że bez nasz „związek” już dawno by się rozpadł.
- Bądź ze mną szczery. – Bradley odstawia kieliszek i poważnieje. – Nadal uważasz, że cię zdradziłem?
- Nie wiem – spuszczam wzrok. Czekoladowe tęczówki przeszywają mnie na wskroś. To ponad moje siły.
- Jamie, nie uciekaj. Nie ma z nami doktora Conrada. Jesteśmy tylko ty i ja. Ufasz mi, prawda? W przeciwnym wypadku nie przyjąłbyś mojego zaproszenia.
Wspólna kolacja mało mnie obchodzi. Prawda jest znacznie bardziej skomplikowana. Choć bardzo się starałem, nie potrafię z niego zrezygnować. Samo myślenie o tym, że mielibyśmy się już nigdy więcej nie spotkać jest znacznie bardziej bolesne niż fakt, że zastałem go w łóżku z innym. Uświadomiłem to sobie kilka miesięcy temu, podczas pierwszego spotkania z doktorem Conradem. Od tamtej chwili siedzę cicho, jak mysz pod miotłą.
- Ja też zdradzałem. Nawet nie próbuj mi wmawiać, że to nie ma żadnego znaczenia. – Odwracam sytuację, by zyskać na czasie i chociaż spróbować ułożyć jakiś prowizoryczny plan działania.
Zapada krępująca cisza. Żaden z nas nie jest w stanie zebrać myśli.
Nie umiem i nie chcę go ranić. Jest dla mnie zbyt cenny, by narażać go na kolejne nieprzyjemności.
- Sam widzisz, że nie możemy wrócić do tego, co było. – Uśmiecham się, by opóźnić łzy, które czuję pod powiekami.
- Nie proszę, abyśmy tam wracali – szepcze Bradley.
Zamieram, nie potrafiąc poradzić sobie z oszołomieniem i bólem, rozdzierającym resztki mojego poranionego serca. To koniec. Prawdziwy koniec naszej znajomości. Próbowaliśmy, lecz nie wyszło. Zaciskam mocno pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Nie chcę przy nim płakać, ale nie umiem się pozbierać.
- Jamie… Pamiętasz co powiedziałem, gdy przyszliśmy tu po raz pierwszy?
- Po raz pierwszy? – Z trudem obracam głowę, by rozejrzeć się po otoczeniu. – Byliśmy już tutaj?
- Tak, skarbie. Byliśmy.
Bradley przysuwa rękę w moją stronę. Wyraźnie widzę, że ukrywa coś pod palcami. Co to jest? Pudełko?
- Mówiłem ci, że za drugim razem ci się oświadczę. – Mężczyzna unosi wieczko, pokazując mi obrączki, które ułożone są na czarnym aksamicie. – A ty powiedziałeś, że się zgodzisz… – przypomina.
- Chcesz za mnie wyjść? Po tym wszystkim co się stało? – Przyglądam się srebrnym krążkom jak zahipnotyzowany. Zdradzieckie łez przysłaniają mi widoczność.
- To przeszłość. Zostawimy ją za sobą i skupimy się wyłącznie na przyszłości. – Bradley sięga po moją rękę. Najpierw z namaszczeniem całuje kostki, a następnie wyjmuje jedną z obrączek i wsuwa mi na palec serdeczny. Drżę, gdy zimny metal sunie po rozgrzanej przez jego ciepło skórze. – Nie umiem bez ciebie żyć. Chcę móc codziennie zasypiać przy tobie. Razem się budzić. Troszczyć się o ciebie. Rozpieszczać. Przede wszystkim jednak chcę cię kochać, bo wiem, że jesteś tym jedynym. Ty także to wiesz, prawda? Kochasz mnie?
Napięcie w jego głosie sięga zenitu. Choć jest to wyjątkowo trudne zadanie, to unoszę wzrok i spoglądam na niego zapłakanymi oczami. Czy ja go kocham?
Wolną dłonią dotykam do klatki piersiowej. Moje serce szaleje, przypominając o swoich potrzebach. Wyrywa się do niego. Pragnie go. W jego brązowych oczach dostrzegam wyłącznie bezgraniczną miłość i szczęście. Mam nadzieję, że zdołam sprawić, by zawsze patrzył na mnie właśnie w taki sposób.
- Kocham cię – szepczę wzruszony.
Bradley wyciera mokre ślady z moich policzków, po czym zaczyna się cicho śmiać.
- Wyjdziesz za mnie? – pyta wprost, mocno splatając nasze palce.
- Tak – przytakuję.
- W takim razie powinniśmy się zbierać. – Mój narzeczony unosi wzrok by przywołać kelnera.
- Teraz? – zdezorientowany liczę na to, że powie coś, co mnie uspokoi.
- Tak. Samolot na nas czeka.
- Ale… Teraz? – jąkam się, nie umiejąc sklecić bardziej błyskotliwej riposty.
- Przyjąłeś moje oświadczyny. Pora na ślub. Tak się szczęśliwie składa, że nadal mam twój paszport. Chodź, piękny,  jedziemy na lotnisko.
Paszport… Lotnisko… Ślub…
Nic z tego nie rozumiem. Mimo to pozwalam mu kierować całą eskapadą. Nie oponuję, gdy Bradley chowa do kieszeni czarne pudełko i ciągnie mnie za sobą w kierunku wyjścia. W samochodzie nie przestaje się śmiać, sadzając mnie sobie na kolanach. Nie mam pojęcia co się dzieje. Przymykam powieki, ciesząc się jego bliskością. Wpatruję się w obrączkę, którą ozdobiona jest moja lewa dłoń. Mąż. Będę miał męża…
Bierzemy ślub na opustoszałej plaży o wschodzie słońca. Bradley uważa, że to oznacza nowy początek. Nie oponuję. W tej chwili liczy się wyłącznie jego szczęście, bo ono sprawia, że ja też jestem szczęśliwy. Po skromnej ceremonii bierze mnie na ręce i zanosi do luksusowego domku, który wybudowano na wodzie.
Kilka godzi później oglądamy niesamowity zachód słońca, leżąc w łóżku ciasne w siebie wtuleni.
- Nie chcę wyjść na zachłannego, lecz jest pewna rzecz, której nie chcesz mi dać. – Jego uwaga sprawia mi przykrość.
- Masz moje serce i ciało – bronię się.
- Nie o to mi chodziło, skarbie. – Bradley całuje mnie namiętnie, by przegonić troski.  – Samą swoją obecnością sprawiasz, że czuję się jak król świata. Tylko…  – waha się.
- Mów! – popędzam go, zastanawiając się, co uradowałoby mojego małżonka.
- Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy wracać do przeszłości, a mimo to nie miałbym nic przeciwko, gdybyś nadal nazywał mnie „Kotem”.
- Bradley, ty to masz zachcianki – zaczynam chichotać, nie potrafiąc znieść widoku jego poważnej twarzy.
- Dawno tego nie robiłeś – skarży się, przeczesując pasma moich włosów palcami. Odnoszę wrażenie, że to dla niego bardzo ważna sprawa.
- Nie wypada odmówić ukochanemu mężowi… – wzdycham teatralnie. – Pocałuj mnie, Kocie – żądam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Z prawdziwą przyjemnością, mój kochany.

KONIEC

***

Moje Gąski :)

Mam do Was wielką słabość, dlatego ugiąłem się i dopisałem aż 3 rozdziały do tej słodko-gorzkiej historyjki. Mam nadzieję, że takie zakończenie Was usatysfakcjonuje, bo więcej rozdziałów Ona last time nie będzie :D 

Wasz Kitsune 

czwartek, 23 maja 2019

One last time... 3


Namolne, ciche pikanie, przerywa mój głęboki sen. Z pewnością nie jest to budzik. Mój telefon także odpada. Wyłączam go przed spaniem. Może więc Jamie…?
Spanikowany, gwałtownie otwieram oczy. Oślepia mnie blask słońca, którego jasne promienie odbijają się od białych ścian, raniąc boleśnie nadwrażliwe oczy.
- Spokojnie. – Obce dłonie łapią mnie za ramiona. Czuję bijące od nich ciepło, gdy siłą próbują utrzymać mnie w miejscu.
- Ja-Jamie… – Mówienie przychodzi mi z trudem. Nerwowo rozglądam się po zupełnie nowym otoczeniu. – Gdzie jestem? I gdzie jest Jamie?
- Synku, jesteś w szpitalu. Proszę, nie rzucaj się tak, bo wyrwiesz kroplówkę. – Obecność ojca wpływa na mnie kojąco. Zwłaszcza, że to on mnie dotyka, a nie Santiago.
Jamie widział mnie razem z tym podłym draniem w łóżku!
- Tato, gdzie jest Jamie? Zawołaj go!
- Najpierw zbada cię lekarz – decyduje mój ojczulek, uśmiechając się do mężczyzny, który pojawia się tuż przy moim łóżku.
- Dzień dobry – wita się lekarz. – Jak się pan czuje?
- Nie mam czasu na takie bzdury! – irytuję się. – Muszę porozmawiać z narzeczonym! – Ponownie próbuję wstać, lecz z moim ciałem dzieje się coś niepokojącego. Nie mam siły by samodzielnie usiąść. W dodatku kręci mi się w głowie.
- Bradley, nie szalej – zostaję kolejny raz upomniany przez ojca, który wpatruje się we mnie zbolałym wzrokiem. – Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Byłeś nieprzytomny przez kilka dni.
- Kilka dni? To znaczy ile? I gdzie jest Jamie?! – robię się coraz bardziej nerwowy. Wkurza mnie kiepskie samopoczucie oraz fakt, że ukochanego nie ma przy moim boku.
- Trafiłeś do szpitala w niedzielę, a dziś mamy sobotę. – Ojciec zerka na lekarza, który wyciąga z kieszeni swojego fartucha latarkę i zaczyna świecić mi w prosto oczy.
- Nic mi nie jest – zbywam go, bo w ten sposób potęguje pulsujący ból w moich  skroniach.
- Pamiętam pan co działo się w miniony weekend? – Upierdliwy doktorek zaczyna mi wiercić dziurę w brzuchu.
- Pamiętam. Większość soboty spędziłem w hotelu na negocjacjach, które okazały się fiaskiem. Potem chciałem skontaktować się z narzeczonym, ale Jamie nie odbierał telefonu. A potem, w barze, Santiago uparł się, abym go wysłuchał. Wypiliśmy po drinku… – przerywam, próbując uporządkować rozbiegane myśli.
- Co działo się potem? – Głos ojca nie pozwala mi się skupić. Byłem w hotelu. Barman podał nam drinki. Dlaczego reszta wspomnień spowita jest mgłą, przez którą nie potrafię się przedrzeć?! – Bradley… – Bar, a potem dom. Jak znalazłem się w domu?!
Łapię się za głowę, próbując walczyć z rozdzierającym bólem. Mam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje. Zaczyna mnie mdlić i robi mi się słabo. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest krzyk… Jego krzyk…
Jamie, gdzie jesteś?

***

Mój pobyt w szpitalu przedłuża się o kolejne kilka dni. Zdaniem lekarzy podano mi narkotyk syntetyczny o nieznanym składzie, który prawie mnie zabił. Skutki uboczne są uciążliwe. Ignoruję bezustanny ból głowy oraz mdłości, bo to najmniejszy z moich problemów. Nikt nie wie, gdzie się podział Jamie! Ani razu nie pojawił się w szpitalu. Ochrona twierdzi, że wybiegł z naszego domu w niedzielę rano i do tej pory nie wrócił.
Z pomocą Carli udaje mi się wynająć odpowiednie osoby, które mają za zadanie odszukać mojego ukochanego. Detektywi sprawdzili jego poprzednie mieszkanie, znajomych, wszystkie hotele, szpitale i kostnice. Osobiście rozmawiałem z jego matką, a także dzwoniłem do wydawnictwa, gdzie pracuje. Cokolwiek nie robię, efekt jest ciągle ten sam – Jamie zniknął.
Jedyną osobą, z którą nie udało mi się skontaktować, jest Robert. Prawdopodobnie wpełzł do jakiejś nory, bo aresztowano Santiago oraz barmana, z którym współpracował. Przeciw tej dwójce prowadzone jest obecnie dochodzenie. Zarówno u mojego byłego, jak i jego znajomego, znaleziono znaczne ilości narkotyków. Santiago został postawiony także zarzut o sabotaż gospodarczy, co może mieć równie opłakane konsekwencje, jak próba zabójstwa, której się wobec mnie dopuścił. Nie oznacza to jednak, że nie wykopię Roberta spod ziemi, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Tak się szczęśliwie składa, że detektywi namierzają go w jednym z przydrożnych moteli, położonych na obrzeżach miasta. Udaje mi się przekonać lekarza, by pozwolił mi opuścić szpital.
Ręce mi się trzęsą ze zdenerwowania. Przemywam twarz zimną wodą, po czym sięgam po marynarkę. Co zrobię, jeśli okaże się, że Jamie również został zmuszony do zażycia tajemniczego specyfiku? Może właśnie dlatego nie mogę go znaleźć? A jeśli jest nieprzytomny i potrzebuje mojej pomocy? Przysięgam, że jeżeli spadnie mu chociaż jeden włos z głowy, cała ta zdradziecka ekipa będzie miała ze mną do czynienia
Ledwo nad sobą panując, opuszczam prywatną klinikę i wraz z towarzyszącą mi ochroną udajemy się na spotkanie z Robertem.
Podróż za miasto trwa ponad godzinę. W tym czasie przeglądam ponownie dokumenty, które niedawno dostarczył prawnik. Spisek związany z kupnem przeze mnie gazety, jak i handlowanie narkotykami,  to poważne przestępstwa. Santiago trafi na kilka lat do więzienia. Nadal nie rozumiem motywów jego postępowania. Nie zdążył mi ich wyjawić. Wolał mnie otruć, dolewając do drinka kilka kropli silnej substancji chemicznej, którą policja znalazła podczas przeszukania baru. Dlaczego to zrobił? Nasz związek przeżywał wzloty i upadki, lecz zawsze dobrze go traktowałem. Wspierałem. Przymykałem oko na małe kłamstewka i niedomówienia. Obojętne co się działo, mógł liczyć na moje wsparcie. Związek z Jamie uświadomił mi, że Santiago mnie nie kochał. Byłem traktowany jako sponsor, a nie partner. Co gorsze, gdy przejrzałem na oczy, nie zawahał się zemścić. Wybaczyłbym mu, gdyby obrał za cel wyłącznie mnie. Jednak wciągnął w to wszystko mojego narzeczonego, dlatego poniesie srogie konsekwencje.
Kierowca zatrzymuje samochód przed niepozornie wyglądającym budynkiem. Jest jednopiętrowy i dość obskurny. Na parkingu przed motelem czeka na nas jeden z detektywów. To on namierzył Roberta. Wysiadam z samochodu i biorę głęboki wdech.
- Dobrze się pan czuje? – Szofer zerka na mnie z troską.
- Tak – uspokajam go. – Prawie dwa tygodnie nie wychodziłem na zewnątrz.
- Pokój numer dziewięć – informuje mnie detektyw, który rozpina kurtkę dając mi tym samym do zrozumienia, że jest uzbrojony. – Idę z panem.
- To chyba nie będzie konieczne – oświadczam, lecz mężczyzna nie bierze moich słów na poważnie.
- Musimy mieć pewność, że nic panu nie grozi. Takie są procedury – odpowiada oschle.
Procedury? Nie sądziłem, że ustalenie pobytu Jamie wymaga jakichkolwiek procedur. On powinien być przy mnie. Tylko to się dla mnie w tej chwili liczy.
- Proszę się trzymać za mną i nie wchodzić na linię strzału. Poszukiwany jest sam. Powiadomiliśmy policję. Gdy tylko stąd odjedziemy, lokalni funkcjonariusze dokonają aresztowania.
- Rozumiem – przytakuję niechętnie. Nie ukrywam, że cała ta sytuacja jest dla mnie bardzo trudna. Osłabienie organizmu powoduje, że czuję się wyczerpany. W dodatku wyrwano mi serce…
Wchodzimy na piętro po wąskich schodach. Okno zasłonięte zostało szarobłękitną zasłoną, spod której przebija blask, rzucany przez ekran telewizora. Pracownik agencji detektywistycznej puka do drzwi.
- Kto tam? – W głosie Roberta daje się wyczuć zdenerwowanie.
- Dostawca – odpowiada detektyw. Jego kłamstwo brzmi na tyle wiarygodnie, że zbieg bez wahania podchodzi do drzwi i przekręca zamek.
- To ty! – Robert rzuca się na mnie, lecz towarzyszący mi ochroniarz popycha go do niewielkiego pokoju i zamyka za nami drzwi. – Czego chcesz?!
- Gdzie jest Jamie? – pytam z udawanym spokojem, choć adrenalina robi swoje. Szumi mi w głowie od kotłujących się emocji, nad którymi dawno temu przestałem panować. Jeśli jeszcze dzisiaj nie odzyskam narzeczonego, cała trójka gorzko tego pożałuje.
- Jamie? – Robert przestaje się szamotać i rzuca w moim kierunku zdziwione spojrzenie. – A skąd niby mam to wiedzieć? Sądziłem, że teraz jest twoją zabawką – szyderczo się uśmiecha. Jego komentarz nie przypada mi do gustu. Przez takie traktowanie Jamie jest bardzo niepewny siebie. Czuje się gorszy i uważa, że nie zasługuje na miłość.
- Nie mam czasu na bzdury! – krzyczę. – Co z nim zrobiliście?!
- Nic. Ostatni raz widziałem go w naszym mieszkaniu. Potem w magiczny sposób przeniósł się do ciebie. Skąd mam niby wiedzieć, co się z nim stało?
- Santiago próbował mnie zabić. O tym także nic nie wiesz? – Twarz mojego rozmówcy tężeje na dźwięk imienia zdradzieckiego kochanka. – Z pewnością wiesz, że został aresztowany – dodaję zjadliwie, by bardziej mu dopiec.
- To twoja wina. Wycofaj fałszywe oskarżenia przeciwko niemu, a może powiem ci, gdzie jest Jamie.
- Nie przyszedłem tu negocjować – uśmiecham się, czując bliski triumf. Czyżby Robert bał się więzienia?
- Pomogę ci odszukać tego małego szczura, jeśli uwolnisz Santiago i dasz nam święty spokój.
- Jeśli o mnie chodzi, to w każdej chwili jestem skłonny wycofać zarzuty – blefuję, by uśpić jego czujność. – Jednak sabotaż gospodarczy to nie przelewki. Poza tym w tej sprawie to nie ja na niego doniosłem. – Siadam na fotelu, bo czuję się tak fatalnie, że za chwilę mogę zemdleć.
- Co proponujesz? – Robert powoli rozumie, że zasady gry są znacznie bardziej skomplikowane niż mu się początkowo wydawało.
- Chcę wiedzieć, gdzie jest Jamie – powtarzam z naciskiem, rozmasowując obolałe skronie.
- Dlaczego aż tak ci na nim zależy? To niedojrzały emocjonalnie dzieciak, który nie ma pojęcia o prawdziwym życiu. Z twoją pozycją możesz mieć takich na pęczki.
- Ale chcę jego! – wybucham, dając mu odczuć, że nasza rozmowa powoli zmierza ku finałowi.
- Zakochałeś się? – drażni mnie Robert. – Zawiodłeś mnie. Sądziłem, że facet z klasą wybierze sobie kogoś znacznie lepszego. Przecież Jamie do niczego się nie nadaje. Nie ma z niego żadnego pożytku. Zwłaszcza w łóżku. Próbowałem go czegoś nauczyć, ale okazał się krnąbrny i…
Podrywam się ze swojego miejsca i dopadam do Roberta, którego łapię za gardło. Zaskoczony, nie reaguje dość szybko.
- Gdzie on jest?! – pytam po raz ostatni. Czuję, jak moje palce są bliskie zmiażdżenia kruchych kości.
- Nie wiem! – charcze Robert, dziko walcząc o oddech.
- Proszę pana – towarzyszący mi detektyw po raz pierwszy wtrąca się do „dyskusji”. – Wystarczy. – Mężczyzna kładzie rękę na moim ramieniu, wymuszając zwolnienie morderczego uścisku. Zdyszany Robert osuwa się na podłogę, chciwie łapiąc powietrze.
- Daję ci ostatnią szansę. Gdzie Jamie? – lodowatym tonem zwracam się do ledwo żywego dziennikarza.
- Ty draniu! Myślisz, że po czymś takim cokolwiek ci powiem?! Nigdy go nie znajdziesz! Już moja w tym głowa! – odgraża się.
- Prawda jest taka, że nic o nim nie wiesz – odkrywam swoje karty. – Byliście razem prawie dwa lata, a ty nie znasz nawet adresu jego rodziców – prycham gniewnie, szykując się do wyjścia.
- Z Santiago byłem dłużej – Robert zaczyna się głośno śmiać.
- No cóż, w takim razie mam nadzieję, że dobrze zapamiętałeś wasz wspólny czas razem, bo twój kochaś długie lata spędzi za kratkami. – Podchodzę do drzwi i przekręcam klamkę. – Skończyłem – oświadczam detektywowi. – Możecie wezwać policję.

***

Wertuję kalendarz, który leży przede mną na biurku. Dziś mija dziewięćdziesiąty ósmy dzień odkąd po raz ostatni widziałem narzeczonego. Trudno mi pogodzić się z myślą, że wszystkie wysiłki, które podjąłem, aby go znaleźć, nic nie dały. Jamie zapadł się pod ziemię. Gdyby nie fakt, że w moim domu poniewierają się pozostawione przez niego ubrania oraz książki, a w telefonie mam zapisanych kilkanaście wspólnych zdjęć, zacząłbym się poważnie zastanawiać, czy nasz związek był prawdziwy. Dlaczego to wszystko trwało zaledwie chwilę?
Najbardziej zabolała mnie postawa rodziców mojego ukochanego, którzy zadowolili się krótkim mailem. Jamie napisał, że musi pobyć sam i odezwie się za jakiś czas. Bez mrugnięcia okiem kupili to wytłumaczenie. Odmówili, gdy zaproponowałem nagłośnienie całej sprawy. Trzymają mnie na dystans, bo pojawiłem się nie wiadomo skąd. Wiedzieli, że ich syn związany jest z Robertem. Podejrzewam, że obdarzyliby go znacznie większym zaufaniem, gdyby zapukał do ich drzwi. Ja jestem obcy i odpowiadam za całe to zamieszanie.
Wzdycham cicho, zerkając na zegarek. Jest kilka minut po dwudziestej trzeciej. Carla, moja sekretarka, dawno temu poszła do domu. Praca nie przynosi mi ukojenia jak dawniej. Wprost przeciwnie. Planuję sprzedanie pechowej gazety, która wpędziła mnie w kłopoty. Nie umiem zmusić się do kreatywnego myślenia. Nie obchodzą mnie akcje, zyski, notowania. Chcę jedynie przytulić moje niebieskookie szczęście. Jednak aby to zrobić, najpierw muszę go odnaleźć.
Wychodzę przed budynek firmy, gdzie czeka na mnie szofer. Otwiera drzwi od limuzyny.
- Wracamy do domu? – pyta, odpalając silnik.
- Tak – rzucam smętnie.
- Proszę się nie martwić. Prędzej czy później trafimy na jego ślad. – Prawie codziennie słyszę tego typu deklaracje. W jego oczach to tylko chwilowy kaprys obrażonego kochanka. Nie wie jak to jest, gdy trzeba wrócić do pustego domu i położyć się samotnie do łóżka, rozmyślając przed snem, czy Jamie żyje i czy o mnie pamięta. Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takich przeżyć.
- Jutro… – mamroczę pod nosem z nadzieją. To wszystko, co posiadam. Odrobina wiary, że nasz związek uda się reaktywować.
Ciche wibrowanie telefonu, który leży obok mnie na wolnym siedzeniu, odrywa mnie od smutnych myśli. Na wyświetlaczu pojawia się imię mojej sekretarki. Rzadko dzwoni do mnie o tak późnej porze.
- Tak? – odbieram połączenie, przygotowując się mentalnie na kolejną katastrofę. Co tym razem poszło nie tak?
- Agencja detektywistyczna namierzyła pańską zgubę! – podekscytowana kobieta nie ukrywa, że cieszy się tym sukcesem.
- Gdzie?! – pytam, drżąc z podniecenia.
- Jamie jest w Europie. Zlokalizowano jego kartę kredytową.
- Samolot! Jedziemy na lotnisko! Szybko! – poganiam szofera, by wykrzesał z siebie więcej energii i mocniej docisnął pedał gazu.
- Poinformowałam pilotów. Odrzutowiec będzie gotowy do startu za dwadzieścia minut.
- Dziękuję – uśmiecham się, wdzięczny za tak dobre wieści.
Ulga nieśmiało spływa wprost do mojego serca. Jeszcze kilka godzin i przytulę ukochanego.

***

Zanim samolot ląduje bezpiecznie na płycie lotniska, detektywom udaje się ustalić, że Jamie prawdopodobnie ukrywał się u profesora, który jest autorem tłumaczonych przez niego książek. Wielokrotnie kontaktowałem się w tej sprawie z wydawnictwem i zawsze byłem zbywany. Zapewniano mnie, że nikt nie wie, gdzie się podział mój narzeczony. Żałuję, że nie byłem bardziej dociekliwy. Przecież na stronie instytutu bezustannie wyświetla się reklama, zapowiadająca publikację. Profesor bardzo polubił Jamie. Upierał się, że chce współpracować wyłącznie z nim. Często dzwonił, pytając o różne szczegóły lub proponując konsultacje na wypadek, gdyby młody tłumacz miał problem ze zrozumieniem zawiłości jego badań. Nie sądziłem, że okaże się aż tak „uczynny”, by zaprosić go do swojego domu.
Z odrzutowca przesiadam się do czekającego już na mnie samochodu. Dotarcie do niewielkiego domu profesora zajmuje dodatkowa godzinę. Niecierpliwię się. Dochodzi dziewiąta rano. Chciałbym zjeść śniadanie z ukochanym. Na spokojnie wytłumaczyć mu, że tamtej feralnej nocy do niczego nie doszło. Obydwaj wpadliśmy w pułapkę. Naszym byłym partnerom sama zdrada nie wystarczała. Postanowili się także perfidnie zemścić. Mają pecha, bo choćbym miał zginąć, nie pozwolę, by ktokolwiek odebrał mi narzeczonego!
Dom profesora to parterowa chatka z poddaszem. W dodatku pusta. Nikogo tu nie ma. Detektywom bez problemu udaje się ustalić, że ekscentryczny naukowiec przebywa obecnie razem z żoną w instytucie badawczym, gdzie odbywa się konferencja poświęcona jego nowej książce. Nie przeszkadzało mu to jednak w ulokowaniu tłumacza w tej niewielkiej posiadłości. Tylko czy on na pewno tu jest? Pokoje oraz kuchnia są idealnie posprzątane. Lodówka świeci pustkami.
- Sprawdzał pan poddasze? – podpowiada detektyw, który mi towarzyszy w poszukiwaniach.
- Jeszcze nie. – Głupio mi pokazać, że znowu tracę nadzieję.
Mężczyzna pomaga mi rozsunąć metalowe schody, które prowadzą na samą górę. Znajduje się tu całkiem spore pomieszczenie. Pościel na łóżku jest nieco wygnieciona. Za to na biurku znajduje się znajomo wyglądający komputer. Jamie ma chyba słabość do tego modelu, bo identyczny zostawił w naszym domu. Obok leży spora suma pieniędzy w gotówce, jego portfel, a także kilka buteleczek z tabletkami.
- Chcę wiedzieć co to za leki – zwracam się do detektywa. – Teraz.
- Już sprawdzam. – Przydzielony mi pomocnik robi zdjęcie i wysyła je do biura. Po chwili dostajemy odpowiedź. – Nasz lekarz twierdzi, że są to leki na receptę. Pomagają przy silnej migrenie.
- Jamie miewał migrenę tylko wtedy, gdy zbyt dużo pił – dzielę się z detektywem swoimi przemyśleniami.
- Możemy spróbować ustalić skąd wziął te leki, ale to potrwa.
- To nie będzie konieczne. Może pan jechać do hotelu. Wolałbym porozmawiać z narzeczonym na osobności.
- Jest pan pewny? On niekoniecznie może być sam. – Detektyw wskazuje na porzucone przy łóżku pudełko prezerwatyw. Zaciskam szczęki, starając się zapanować nad obezwładniającą furią.
- Proszę poczekać w hotelu oraz uprzedzić pilota, że samolot ma być w każdej chwili gotowy do startu.
- Jak pan sobie życzy. – Natręt wreszcie daje za wygraną.
- Proszę zabrać jego rzeczy – wręczam mężczyźnie komputer, a także dokumenty i pieniądze mojego narzeczonego. By spokojnie opuścić Europę muszę zabezpieczyć jego paszport.
- A samochód?
No tak, zapomniałem o samochodzie…
- Każę kierowcy, by na pana poczekał.

***

Czekanie…
Czy jest coś gorszego od bezczynnego czekania?
Leżę na łóżku zastanawiając się co powiem Jamie, gdy wreszcie się spotkamy. Nie brałem pod uwagę, że on celowo mnie unikał. Wierzyłem, że czeka aż go odnajdę, by mógł rzucić się w moje ramiona. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że chłopak doskonale sobie radził bez mojej pomocy. Kto wie, może nawet zdążył o mnie zapomnieć lub próbował to zrobić, wykorzystując w tym celu kogoś trzeciego.
Czy zostałem zdradzony?
Czy będę potrafił sobie z tym poradzić?
Jamie z pewnością nie ma o mnie najlepszego zdania. Widział mnie z Santiago w naszym łóżku. Nagi. To z pewnością był dla niego spory szok. Jest wrażliwy i ufny. Otworzył przede mną swoje serce, choć nie było mu łatwo.
A co, jeśli…?
Nie! Przestań! To nie ma sensu!
Spotkacie się. Wszystko mu wytłumaczysz. On ci wybaczy i dalej będzie kochać.
Nie ma możliwości, by ten plan zawiódł!
Skupiony na analizowaniu wszystkiego, co miało miejsce przez ostatnie trzy miesiące, nie zauważam, że za oknem robi się ciemno. Jestem zmęczony, głodny i zestresowany.
Jamie, gdzie jesteś?!
Wyciągam telefon i dzwonię do detektywa.
- Nadal nie wrócił! – pełnym pretensji tonem żądam jakiejś reakcji.
- Właśnie miałem się z panek kontaktować. Jamie jest w barze, niedaleko stacji kolejowej. Za chwilę przyślę panu dokładną mapę i…
- Nie trzeba – przerywam monolog detektywa. – Poradzę sobie.
Wściekły i zniecierpliwiony udaję się do auta, w którym czeka na mnie przysypiający kierowca. Zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć, na desce rozdzielczej pojawia się wiadomość.
- Jedź! – poganiam go, wskazując na współrzędne GPS.
Kierowca parkuje BMW przed obskurnie wyglądającym lokalem. Czarna limuzyna zwraca uwagę kilku imprezowiczów, który palą papierosy na świeżym powietrzu. Wysiadam z samochodu i rozglądam się po okolicy. Mam już serdecznie dość czekania! Chcę działać!
Wpadam do zadymionej sali. Głośna muzyka oraz silny odór alkoholu wywołują we mnie odruch wymiotny. Odnoszę wrażenie, że to musi być naprawdę popularne miejsce, skoro jest tak szczelnie wypełnione rozbawionymi ludźmi. Przepycham się wśród tańczących par, starając się namierzyć w tłumie moją połówkę.
- Nie widzę go! – krzyczę do detektywa, który pojawia się przy moim boku.
- Jest tutaj! Przed chwilą go widziałem! – odpowiada równie głośno. – Sprawdzę łazienki, a pan niech poszuka na tyłach baru!
Nic dziwnego, że Jamie przepadł jak kamień w wodę, skoro wynajęci przeze mnie ludzie są tak niekompetentni. Co z niego za detektyw?! Nie umiał upilnować jednej osoby przez kilkanaście minut?! Najchętniej od razu powiedziałbym mu coś do słuchu, ale nie będę tracić cennego czasu.
Wychodzę przed budynek i ponownie rozglądam się po otoczeniu. Kręci się tu trochę ludzi, lecz wśród nich nie dostrzegam ukochanego. Coraz bardziej nerwowy, idę za radą „profesjonalisty” i zaglądam na tyły. Poza parą całujących się nastolatków, którzy uciekają w popłochu na mój widok, nikogo tu nie ma.
Mam już wracać do auta, gdy do moich uszu dociera znajomo brzmiący śmiech.
- Nie, przestań… Masz zimne ręce… – Wyraźnie słyszę jego głos. Dobry humor zawdzięcza sporej porcji alkoholu. Wabiony tym cennym dźwiękiem przedzieram się przez nieco zaniedbany żywopłot. To, co tam zastaję, mrozi mi krew w żyłach.
Niebieskooki opiera się plecami o ścianę, podtrzymywany przez jakiegoś typa. Niewielka smuga żółtego światła z pobliskiej latarni pada na jego idealną twarz. Młody tłumacz ma zamknięte oczy. Pozwala, by klejący się do niego amant wpychał swoje brudne łapska pod jego ubranie. Co gorsze, obcy nie zamierza się hamować. Maltretuje jego szyję i zaczyna rozpinać spodnie.
- Nagle zrobiłeś się nieśmiały? – pyta zboczeniec, gdy Jamie odwraca głowę, unikając pocałunku.
Nabieram gwałtownie powietrza do płuc, a następnie ruszam do przodu. Chwytam napastnika za ramię i wykręcam je do tyłu tak mocno aż nieznajomy wyje z bólu.
- Co robisz?! Odbiło ci?! – Szarpie się, próbując uwolnić z żelaznego uścisku.
- Tknij go jeszcze raz, a połamię ci ręce – warczę ostrzegawczo, rzucając miejscowego nagabywacza na ziemię. Facet podrywa się szybko do góry. Zamierza mnie uderzyć. Jest zbyt zamroczony alkoholem, więc jego ruchy łatwo przewidzieć. Na jego nieszczęście ja jestem trzeźwy. Obrywa raz w szczękę.
- Ty palancie! – rozjuszony niczym wściekły pies, ponownie próbuje tej samej sztuczki. Nie okazuję litości. Wymierzam mu tak silny cios, że osuwa się na kolana, plując krwią.
- Koniec przedstawienia. Chodź – wyciągam nieco obolałą rękę w kierunku narzeczonego, który łaskawie otwiera oczy i wpatruje się we mnie zamglonym wzrokiem
- Nie chcę – szepcze cicho. – Już cię nie kocham.
- To masz pecha, bo ja kocham ciebie. – Sięgam po jego dłoń i siłą ciągnę do siebie. Jamie chwieje się na nogach. Jest tak pijany, że ledwo stoi. Bez wahania biorę go na ręce i niosę w kierunku samochodu.
- Nie kocham…  – powtarza dla pewności, po czym traci przytomność. 

***

Moi Drodzy :)

Wiem, że obiecałem tylko 3 części, ale sami widzicie, że historia się nieco rozrosła, a ja nie chcę jej ciągnąć w nieskończoność, dlatego wkrótce pojawi się część 4 - miejmy nadzieję, że ostatnia :D