środa, 21 lutego 2018

mpreg 28

„Bezsenne Noce


- Będę bardzo delikatny, obiecuję…
- To chyba nie jest najlepszy pomysł – dobrze wiem, że czuje się nieswojo. Unikałem go przez tak długi czas, a teraz jakby nigdy nic, zamierzam czesać jego włosy. Chciałbym jakoś mu to wytłumaczyć, tylko co mam powiedzieć? Nie jestem także ekspertem w dziedzinie fryzjerstwa. Nigdy wcześniej nie robiłem takich rzeczy. To także jego wina. Sam pomysł ma w sobie coś szalenie intymnego i Eli z pewnością to rozumie. Spoglądam na niewinnie wyglądające narzędzie „tortur”. Powinienem wydzielić niewielki fragment, a potem ostrożnie przejechać po nim grzebieniem. Akurat ten plastikowy nikczemnik zupełnie się do tego nie nadaje. Jest zbyt tępy i niepotrzebnie sprawia mu ból, a ja nie chcę, aby cierpiał. Zwłaszcza w moich ramionach.
- Widzisz, nie jest tak źle, prawda? - idzie mi naprawdę wzorowo. Kto wie, może powinienem przejść na zawodowstwo? Eli nie protestuje, nie ucieka. Odnotowuję to sobie za sukces i działam dalej. Robię to wolno. Naprawdę wolno. – Jutro kupię ci szczotkę. – Chłopak nic nie mówi. Nie jest w nastroju do rozmowy? Nie szkodzi. Możemy pomilczeć.
Nie przerywając pracy, zerkam ukradkiem na mojego Króliczka, który zdążył się nieco zrelaksować. Wpatruje się w swoje dłonie, które spoczywają na jego brzuchu. Ma na sobie jedynie biały, frotowy szlafrok. Moja wyobraźnia szaleje, lecz zakazałem jej zdrożnych myśli. Nie teraz. To czas wyłącznie dla niego, a nie dla mnie.
Nie zauważam, gdy chłopak robi się senny. Osuwa się na moją klatkę piersiową, szukając oparcia. Grzebień wypada mi z dłoni. Prawe ramię owija się ciasno wokół jego drobnego ciała. Mija minuta. Potem druga, i kolejna. Całuję go w skroń, a on mocniej wtula się w moje ramiona. Ta chwila nie może być lepsza. Chociaż…
Nie oszukujmy się. Nigdy nie jest aż tak dobrze, by nie mogło być lepiej. Moim „lepiej” jest oczywiście możliwość dotknięcia dziecka. Przesuwam dłoń na malutki brzuszek. Cudownie. Teraz jestem szczęśliwy.
„Czy aby na pewno? Pragniesz dotyku dziecka, a nie szlafroka…”
Czasami tak trudno nie zgodzić się z własnym głosem rozsądku. Prawdą jest, że nie czuje nawet zarysu mojego syna. Skrywają go nieprzebrane połacie białego materiału, pod którym jest schowany. A gdyby tak…
Ty chyba oszalałeś! – karcę samego siebie.
„Możesz to zrobić… Spójrz, jak mocno śpi… Nawet tego nie poczuje…”
W sumie racja… Przecież nie zrobię mu nic złego, jedynie nieco poluźnię węzeł. Czy to nie o takich chwilach mówi się „czego oczy nie widzą, to sercu nie żal”? Eli nie będzie się denerwować, bo o niczym się nie dowie, a ja w tym czasie nadrobię stracony czas z naszym maleństwem.
Max, jesteś genialny!
Wstrzymuję oddech i chwytam za frotowy pasek. To było takie proste…
Operację „uwolnić brzuszek” uznaję za udaną. Z prawdziwą przyjemnością przesuwam wzrokiem po jego nagim ciele. Wcale się nie dziwię, że płacono mu za pozowanie do aktów. Oddałbym honorarium za kolejną książkę, które jest niemałe, by tylko zamknąć się z nim w pokoju, kazać mu się rozebrać a potem godzinami doceniać doskonałość i piękno, jakimi został obdarzony. Mlecznobiała skóra, filigranowa budowa i te hipnotyzujące oczy… Perfekcja w każdym calu. Opuszki lewej dłoni w pełni się ze mną zgadzają. Jest jak magnes… Taki miękki, subtelny… Palcem wskazującym zaznaczam jego obojczyki, muskam żebra, aż w końcu docieram niżej.
- Chyba urosłeś… - szepczę z uśmiechem. – Tatuś bardzo cię kocha… - głaszczę syna z uczuciem. Niechcący łaskoczę przy tym Eli, który próbuje ułożyć się wygodniej w moich ramionach. Wtula twarz w zagłębienie mojej szyi. Zbyt duży szlafrok osuwa się z jego ramion, pozbawiając rozgrzaną skórę ciepłego okrycia. Jego powieki unoszą się nieznacznie w górę. Osłania zaspane oczy dłonią. Natychmiast sięgam do włącznika i gaszę lampkę.
- Skarbie… - chcę go położyć, ale chłopak ani myśli mnie puścić. Jest jak przyklejony i mamrocze coś pod nosem. – Śpij - mruczę mu do ucha, popychając na poduszkę.
- Przytul… - to nie ja jestem adresatem tych słów. Wypowiedział je prawdopodobnie do dziecka, ale co z tego? Układam się obok niego na tym niezwykle wąskim łóżku i modląc o to, by się spadł, spełniam słodką zachciankę. Jasnowłosy traktuje moją klatkę piersiową jak swoją poduszkę. Próbuję zapomnieć, że jest kompletnie nagi, bo rozwiązany przeze mnie szlafrok ześlizgnął się z jego ciała i spadł na podłogę wieki temu. Gładzę go po plecach i wmawiam sobie, że to wszystko nic nie znaczy. Za chwilę zrobi mu się za ciepło i się odsunie, a ja? Czy zachowam się racjonalnie i mu na to pozwolę? Dochodzę do wniosku, że racjonalizm jest przereklamowany. Odkąd pamiętam kierował mną instynkt, który obecnie podpowiada mi, by obściskiwać mojego Króliczka ile tylko się da.
Czas płynie wolno. Właśnie tak pragnę się ciebie uczyć… Powoli… Bardzo powoli… Milimetr po milimetrze… Z początku jestem nieśmiały. Potrzebuję pewności, że moje dłonie niczego nie uszkodzą. A gdy ją zyskuję… Ciemność… Twoje ciepło. Równy oddech palący moją skórę… Bliskość, o jakiej nigdy wcześniej nawet nie śniłem. I ta tęsknota… Bo ja tęskniłem. Dni z dala od ciebie nie mają żadnego sensu. Rozpuszczone włosy rozsypały się po twoich odkrytych plecach. Lubię ich dotyk. Sposób, w jaki przepływają przez moje palce… Albo te słodkie dołeczki tuż nad twoją zgrabną pupą… Myślałeś, że ich nie zauważyłem? Nie potrafię oderwać od ciebie wzroku. Nie dziw mi się. Jesteś idealny… Nawet nasze dziecko uwiło sobie ciche i spokojne gniazdko właśnie wewnątrz ciebie. Doskonale wie, że nigdzie indziej nie byłoby mu tak dobrze. Mi też jest dobrze… Uwielbiam cię… Ten jedne raz chciałbym zapomnieć o wszystkim. Wymazać różnice, które nas dzielą i po prostu być. Być z tobą na zawsze…

Budzę się wcześnie rano. Nie otwieram oczu. Nie chcę. Zamierzam łudzić się do końca, że ta noc będzie trwać wiecznie… To nic, że już ranek. Poczekam, może sobie pójdzie. Zostawi nas samych. Dopiero po dłuższej chwili uświadamiam sobie, że to jędrne coś pod moimi palcami, to nie kołdra, lecz pośladek Króliczka… Odrywam rękę od jego skóry i wpatruję się w nią z niedowierzaniem. Eli wydaje z siebie pomruk niezadowolenia, po czym obraca się plecami do mnie, ocierają swoim kuszącym ciałem. Krew we mnie wrze. Jeśli natychmiast nie wstanę, zrobię coś naprawdę głupiego… Zamiast tego uciekam z miejsca zbrodni, okrywając jego nagie ciało aż po czubek głowy. Wychodzę z naszej sypialni i opieram się plecami o zamknięte drzwi. Było blisko…
Zbiegam do kuchni, by napić się wody.
- Dzień dobry, synu – tata… Wydawać by się mogło, że nie odrywa wzroku od porannej gazety. W pierwszej kolejności zawsze czyta artykuły sportowe, które zupełnie go pochłaniają, ale i dla mnie znajdzie czas. Gdy zobaczy jaki jestem rozemocjonowany, z łatwością doda dwa do dwóch i odkryje prawdę.  Niby nie mam się czego wstydzić. Nie zrobiłem mu nic złego. Mogłem… Chciałem… Koniec końców i tak do niczego nie doszło. Mam tylko zszargane nerwy i głowę pełną erotycznych fantazji. Wolałbym pobyć chwilę sam…
- Już nie śpisz? – udaję zdziwionego, racząc się jednocześnie zimną wodą prosto z lodówki. Nie pomaga i z pewnością nie studzi zbyt wysokiej temperatury moich uczuć. Dorzucam do szklanki kilka kostek lodu, a następnie przysuwam ją do rozgrzanego czoła. Jak miło…
- Rozmawiałeś z Eli? – kurczę, czy on zawsze musi być taki szybki? Nie może zacząć dnia od czegoś banalnego?
- Tak jakby… - odpowiadam wymijająco, rzucając okiem na gazetę. Potrzebuję koła ratunkowego w postaci jakiegoś wygranego meczu czy rekordu…  Dlaczego wszystkie cenne informacje zapisano aż tak małym drukiem? Z tej odległości nic nie widzę…
- Nie odpowiadaj zagadkami. Rozmawiałeś z nim, czy nie? – unosi na mnie wzrok.
- Nie miałem okazji. Szybko zasnął – zaczynam wpatrywać się w swoją szklankę. – Wszystko naprawię, obiecuję.
- Mam nadzieję… - ojciec nie kłopocze się udawaniem, że uwierzył w moje zapewnienia, ale to wszystko, co obecnie mamy. - Jak rozumiem, jesteś teraz nieco wolniejszy, tak? – szydzi z moich kiepskich wymówek, którymi go ostatnio karmiłem.
- Tak – przytakuję niechętnie, bo wiem, że za chwilę zagoni mnie do pracy.
- Pojedziesz do drukarni odebrać foldery reklamowe. To ostatnia rzecz na liście mamy, której musimy dopilnować. Otwierają o ósmej. Nie spóźnij się – mężczyzna klepie mnie po ramieniu, choć siła jego ciosów świadczy raczej o tym, że czyha na moje życie.
- Co mam z nimi zrobić?
- Nie słuchałeś mamy zbyt uważnie… - śmieje się ze mnie i ma rację. Mogłem się bardziej zaangażować w coś, co dla rodziców jest takie ważne. Nie zrobiłem tego, bo jestem samolubnym egoistą.
- Przepraszam – spuszczam wzrok. – Jeśli mi powiesz co mam z nimi zrobić, to…
- Zmiana planów. Zawieziesz mamę na spotkanie, a ja zajmę się folderami, ok?
- Dzięki, tato – ulżyło mi, że darował sobie kolejne kazanie.
- Max, tylko pamiętaj, że później wracasz od razu do domu, jasne?
- Tak, wiem. Więcej go nie zostawię.
- W takim  razie idź się przebrać. Mama powinna być gotowa za piętnaście minut – popędza mnie.
Mam wrócić na górę?! Przecież dopiero co stamtąd uciekłem…
Uważne spojrzenie ojca odprowadza mnie prawie do samych drzwi. Chodź wiem, że mnie nie widzi, bo przecież nie jest Supermanem i nie urodził się na planecie Krypton, więc teoretycznie powinienem się czuć bezpieczny, to wyraźnie czuję, że specjalnie dla mnie zrobiono wyjątek. Życie zawsze rzuca mi pod nogi najgrubsze kłody… Może to wina fatum? Albo jakiejś klątwy? W każdym razie wchodzę do sypialni pełen najgorszych obaw. Na szczęście nagi Eli nadal smacznie sobie śpi. Nagi… W dodatku odkryty, bo przecież nie mógł schować swoich wdzięków pod kołdrą. Musiał zrzucić ją na ziemię, podobnie jak szlafrok. A teraz jest mu zimno. Jego aksamitną skórę pokrywa gęsia skórka i gdyby nie fakt, iż Peter Ford ma jakąś tajną moc, to z przyjemnością badałbym jej fakturę językiem. A zamiast tego ponownie okrywam ciężarnego i chowam się w łazience. Po niecałych dziesięciu minutach jestem gotowy do wyjścia.
- Max… - potargany, goły i seksowny… Taki widok z samego rana to dla mnie za dużo.
- Muszę iść, Króliczku. Mama na mnie czeka – uciekam w popłochu, zatrzaskując w biegu drzwi. A mówili, że to Afrodyta powstała z piany… Kłamcy…

Mniej i bardziej oficjalne spotkania mamy ciągną się w nieskończoność. Wożę ją z miejsca w miejsce, dopilnowuję jakiś mało znaczących szczegółów, związanych z bankietem – jednym słowem bardzo się nudzę. I tęsknię.
Tata też nie ma lekko. Ludzie z drukarni pomylili kartony i zamiast bezcennych folderów, dostał magazyny z damską bielizną. Jako typowy rycerz (już na emeryturze), ruszył w pościg, by odzyskać zgubę. Dzwonił kilka razy powtarzając, że facet z pewnością mu nie umknie, a jego Pamela dostanie swoje zamówienie na czas.
Po południu mam już dosyć kolorowych kwiatów, mini kanapeczek oraz innych, równie fascynujących rzeczy, więc mama pozwala mi wracać do domu. Razem z panią Gertrudą oraz kilkoma innymi koleżankami, zajmują się dekorowaniem sali. Próbowałem pomóc, lecz ich wizja kłóciła się z moją. W dodatku powstała w oparciu o szkice Eli, którymi wszystkie panie zgodnie się zachwycają.
Gdy wjeżdżam w naszą ulicę, mija mnie samochód kuriera, który zwykle zabiera prace Eli i odwozi je do galerii pana Robinsona. Co on tu robi? Przecież był u nas zaledwie kilka dni temu. To niemożliwe, by mój mały artysta namalował aż tyle… Na górze widziałem kilka kartonów. Może ekscentryczny właściciel galerii przysłał więcej ołówków lub innych akcesoriów? Za chwilę to sprawdzę.
Tak jak przypuszczałem, w salonie stoi kilka sporej wielkości paczek, zaadresowanych na nazwisko Króliczka. Te większe to papier, a te mniejsze? Część przywiezionych rzeczy układam w niewielką piramidkę i idę z nimi na górę. Są dość ciężkie, a fiołkowookiemu nie wolno się niczego dźwigać. Z rozczarowaniem odkrywam, że nie ma go w sypialni. Schodzę więc na dół po resztę jego zamówienia.
Zziajany bieganiem po schodach, otwieram puszkę coli i wyglądam przez okno do ogrodu. Ku mojemu zdziwieniu, Eli leży na trawie tuż obok altanki. To do niego zupełnie niepodobne. A jeśli źle się poczuł? Pędzę do ogrodu, by sprawdzić, jak się czuje.
- Co ci jest?! – klękam obok chłopaka, który niechętnie otwiera zamknięte powieki.
- Nic – odpowiada znużonym tonem, moszcząc się wygodniej na rozłożonym kocu.
- Źle się czujesz? Mam wezwać pogotowie?! – spanikowany nie bardzo wiem co zrobić.
- Max… Idź sobie. Chcę odpocząć – prycha na mnie, niczym mały kotek.
- Odpocząć? – dziwię się. – Przecież ty nigdy nie odpoczywasz. Zawsze pracujesz – siadam obok niego na trawie, by móc bez przeszkód mu się przyglądać.
- Jak będziesz w ciąży to zrozumiesz – kończy temat i ponownie zamyka oczy.
- Pan Robinson przysłał ci więcej papieru? – wybieram neutralny temat do rozmowy. Oby pomógł mi przełamać barierę milczenia, która urosła niebezpiecznie wysoko.
- Poprzednia partia prawie się skończyła – czyli jednak…
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Pomógłbym ci z tymi kartonami.
- Próbowałem, ale nie miałeś nastroju na rozmowę ze mną, prawda? – te jego małe złośliwości zawsze podnoszą mi ciśnienie.
- Przepraszam – szczerze przyznaję się do winy. – Następnym razem, jeśli zacznę zachowywać się jak dupek, poproś tatę, by mnie walnął.
- Z pewnością tak zrobię – wzdycha cicho. Chciałbym go znowu przytulić…
- Jesteś pewny, że nic ci nie jest? – lepiej upewnić się dwa razy, niż później pluć sobie w brodę.
- Jestem pewny – to zabawne, lecz nawet jego rozdrażnienie wydaje mi się atrakcyjne. Ma na mnie tak silny wpływ, że zrobiłbym wszystko, by tylko podtrzymać skromne zainteresowanie, jakie mi okazuje. No cóż, skoro rozmowa się nam nie klei, to może spróbujemy inaczej… Sięgam po jego prawą dłoń i przesuwam po niej opuszkami.
- Masz odciski od rysowania?
- Właśnie dlatego odpoczywam. Max… - poirytowany, że całuję go po palcach, rzuca mi zimne spojrzenie, po czym siada na kocu i obejmuje brzuch. – Obudziłeś dzidziusia i teraz jest głodny – to brzmi jak wyrzut. – A tak chciałem sobie odpocząć… - próbuje wstać, lecz go powstrzymuję.
- Na co masz ochotę? Przyniosę ci – z przyjemnością wyręczę go w tym zadaniu. – Jadłeś już obiad? - przymilam się, jak tylko potrafię najlepiej. Jeszcze mnie nie skreślił, czego najbardziej się obawiałem, więc jest dobrze. No i nie gniewa się za te kilka dni milczenia.
- Twoja mama powiedziała, że mam niczego nie gotować, więc zrobiłem sobie sałatkę owocową.
- Pojedziemy do restauracji? Masz ochotę? – po jego minie widzę, iż nigdzie się stąd nie ruszy.
- Dziecko chce kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Jeśli to przerasta twoje możliwości, to powiedz. Sam sobie poradzę – drażni się ze mną, bo nie umiem gotować.
- Ogarnę temat. Odpoczywaj – uśmiecham się, bo cieszy mnie perspektywa, że mogę coś dla nich zrobić.
W kuchni przeszukuję wszystkie szafki, lecz nie mogę znaleźć ani dżemu, ani masła orzechowego. Dzwonię więc do mamy, by wybawiła mnie z opresji.
- Mamo, w której szafce trzymasz dżem? – pytam zaaferowany, nie zważając, że jest właśnie w trakcie jakiegoś spotkania.
- Dzwoni mój syn. Wkrótce zostaniemy dziadkami – Pamela Ford chwali się jakiejś kobiecie, która od razu jej gratuluje. – Wyrzuciłam wszystkie słoiki – to by było na tyle, jeśli chodzi o zostanie ojcem roku…
- Jak to?! Dlaczego?! – własna matka… Torpeduje wszystkie okruchy szczęścia, które mnie spotykają…
- Powiedziałeś, że Eli ma słabe wyniki, a skoro cukier mu szkodzi, to…
- A masło orzechowe? – przerywam jej.
- Sprawdź w szafce przy oknie. Jeśli tam nie ma, to pewnie się skończyło. W wolnej chwili mógłbyś pojechać na zakupy.
- Tak właśnie zrobię – rozłączam się niepocieszony i opadam na taboret. Mój wzrok pada na puszkę otrębowych rogalików. O nie, ta opcja nie wchodzi w grę! W domu nie ma cukru, landrynek, czekolady, a nawet dżemu… Świetnie, Max. Po prostu świetnie. Najgorsze jest jednak to, że niewiele wiem o kulinarnych upodobaniach Króliczka. Z pewnością chciałby coś słodkiego… W samochodzie mam schowaną wielką tabliczkę czekolady. Wracasz do gry, farciarzu.

niedziela, 18 lutego 2018

mpreg 27

„Bezsenne Noce


Wibracje pod moją poduszką oznaczają, że pora wstawać. Nie zmrużyłem oka dzisiejszej nocy. Opracowałem plan i teraz wypada wprowadzić go w życie. Spoglądam w kierunku blondyna. Nadal śpi. To zapewne nie potrwa już długo. Zabieram laptopa i na palcach podchodzę do drzwi. Zdradzieckie oczy po raz kolejny sycą się jego widokiem. Jest taki piękny… Nie, Max! Tak nie wolno! Wychodzę więc z pokoju i zamykam za sobą drzwi.
Zostawiam rodzicom wiadomość na stole w kuchni informując ich, że wrócę dopiero wieczorem, bo mam coś ważnego do załatwienia. Nie sądziłem, iż doczekam chwili, w której będę musiał uciekać z rodzinnego domu. Na szczęście mam sporo zajęć, które nie pozwolą mi się nudzić. Pora zabrać się za książkę oraz mój tajny projekt… Opieram dłonie na kierownicy i odpalam silnik. By dodać sobie otuchy, wspominam wczorajsze zajścia i z ciężkim sercem odjeżdżam.
Nie musiałem długo czekać na telefon od taty.
- Max, gdzie jesteś? – jak zawsze pomija zbędne frazesy i przechodzi od razu do rzeczy.
- Przepraszam, tato. Jestem bardzo zajęty – oby ta lakoniczna odpowiedź wystarczyła, by uśpić jego czujność.
- Wczoraj nic o tym nie mówiłeś.
- Bo nie wiedziałem – kłamstwa ledwo przechodzą mi przez gardło.
- Co konkretnie robisz? – ojciec nie da się zbyć byle czym.
- Muszę napisać recenzję… - wypalam bez zastanowienia. – Poproszono mnie o to dosłownie w ostatniej chwili.
- Nie możesz pisać w domu? Mama i ja mamy w tym tygodniu sporo zajęć związanych z przyjęciem – czemu jest taki nieustępliwy? Zamierza mnie rozliczać z każdej godziny poza domem? Przecież jestem dorosłym facetem i mam prawo do swojego życia.
- Rozmawiałem z mamą. Powiedziała, że nie potrzebuje mojej pomocy.
- A Eli? – na samo wspomnienie jego imienia zalewa mnie kolejna fala niechcianych wspomnień. Jeszcze kilka godzin temu tak ufnie się do mnie tulił. Tak bym chciał porwać go w ramiona i nigdy nie wypuszczać…
- Co on ma z tym wspólnego? – irytuję się.
- Pamela ma dziś kilka spotkań. Wrócimy późno. Jeśli i ciebie nie będzie, chłopak spędzi cały dzień sam – Peter Ford i ta jego zapobiegliwość…
- Tato, nie przesadzaj. Nic mu nie będzie. Posiedzi sobie w ogrodzie, porysuje. I tak nic innego nie robi – bagatelizuję problem.
- Max, jak możesz być taki nieczuły? Nic cię nie obchodzi, że zostawiasz go bez opieki? – zaczyna się… Moralizatorski ton, wzbudzanie poczucia winy… Za chwilę nastąpi wielki finał. Przecież nie mamy ślubu, o czym z pewnością mi przypomni.
- Jak to bez opieki? Ma telefon. Jeśli coś będzie nie tak zawsze może do mnie zadzwonić – zaczynam nerwowo uderzać palcami w obudowę komputera, na którym próbuję pracować.
- Po wczorajszym dniu wydawało mi się, że między wami dużo się zmieniło – uważaj, staruszku, uczucia to grząski temat, a ja nie należę do zbyt wylewnych. Chętniej dzielę się z rodzicami wydarzeniami związanymi z moją pracą. O związkach zazwyczaj milczałem i zamierzam podtrzymać tę tradycję.
- Nic mi o tym nie wiadomo – prycham urażony. – Muszę kończyć – rozłączam się. Mija jeszcze kilka długich minut, podczas których wpatruję się w swój telefon. Od teraz tak będzie to wyglądało…

Jest prawie północ, gdy wracam do domu. Samochód taty stoi przed domem. Nie kłamał mówiąc, że wrócą późno. W przeciwnym wypadku wstawiłby auto do garażu. Chowam twarz w dłoniach, by przygotować się do konfrontacji. Choć przez te wszystkie godziny dawałem z siebie wszystko, nawet ukończyłem nowy rozdział, moje myśli bezustannie krążyły wyłącznie wokół niego. Czuję się tak, jakbym tonął. Wrzucono mnie do wody i pozbawiono tlenu. Świadomość, iż Eli znajduje się zaledwie kilka metrów ode mnie, przywraca mi chęć do życia. Znika nieprzyjemny ucisk. Samo to, że będziemy przebywać w jednym pomieszczeniu… Gdybym się nie kontrolował, nogi zaniosłyby mnie do niego z prędkością światła. Biegłbym ile sił, a przecież obiecałem sobie, że tym razem zachowam się tak, jak trzeba i dam mu spokój.
W kuchni mama zostawiła dla mnie kolację. Nie jestem głodny. Uśmiecham się kwaśno na widok metalowej puszki, wypełnionej po brzegi rogalikami pani Gertrudy, która również stoi na stole. Najchętniej wyrzuciłbym jej zawartość prosto do śmietnika.
Z duszą na ramieniu wlokę się na górę. Podświadomie wiem, że mój Króliczek powinien już spać. Stoję przed drzwiami, prowadzącymi do naszej sypialni. No cóż, raz kozie śmierć… Naciskam na klamkę i wstrzymuję oddech. Pierwsze co dostrzegam, to niewielka smuga światła. Nocna lampka. Niedobrze. Robię krok do przodu. Nie słyszę szelestu ołówka. Zaciskam palce na framudze i zaglądam do środka. Eli leży na swoim łóżeczku, otoczony porozrzucanymi kartkami drogiego papieru. Podchodzę bliżej, by uporządkować jego małe arcydzieła.
Żaden szczegół tego cudownego zjawiska nie uchodzi mojej uwagi. Jestem bardziej niż świadomy, że jego skóra promieniuje ciepłem, a oddech jest równomierny i spokojny. Niesforne kosmyki związanych włosów opadają mu na twarz. Ma na sobie piżamę, a w dłoni ściska ołówek. Marszczy nieco nosek, gdy ostrożnie wyciągam mu go z ręki. Jak na zawołanie, od razu dotyka dziecka. Też chcę to zrobić. Siadam na podłodze obok niego. Przez kilka sekund wodzę opuszkami po jego brzuszku. To powód, dla którego nie umiem nocować w hotelu. Chcę być blisko. Za blisko…

Kolejny dzień mojej walki rozpoczyna się dokładnie tak samo. Gdy otwieram oczy, nie ma nawet szóstej. Za to łóżko Eli jest już pościelone. Rozglądam się po naszej sypialni. Już wstał? To zły znak…
 By nie tracić zbędnego czasu, biorę prysznic i pośpiesznie ubieram się w pierwsze rzeczy, które wpadają mi w ręce. Muszę wyjść z domu, zanim zostanę zauważony. Zbiegam po schodach. Za późno… Tata krząta się po kuchni przygotowując jasnowłosemu kakao. Szlag by to trafił!
- Max! – wita mnie szerokim uśmiechem. – Naprawdę wstałeś o tak wczesnej porze, czy też mój zegarek się popsuł? – puka w szklaną szybkę, próbując rozbawić towarzyszącego mu chłopaka swoim niewybrednym żartem. Dobrze, że chociaż on ma dobry humor.
- Mam sporo pracy – nie potrafię oderwać wzroku od nieco zmizerniałej twarzy osiemnastolatka, który celowo unika mojego wzroku.
- Trzeba odebrać zamówienia – przypominam mi, stawiając przez Eli parujący kubek.
- Przyjadą dopiero po południu. Do tego czasu będę się zajmował wyłącznie pisaniem – celowo kładę nacisk na słowo „wyłącznie”. Peter Ford mruży gniewnie oczy. Zaciskam szczęki, odpowiadając na jego wyzwanie. Ani myślę ustąpić, więc chyba mamy impas. Niewyspany dzieciak nie ma pojęcia, że nad jego głową rozlega się prawdziwa walka tytanów.
- Dobre i to – mruczy ojciec. – Napijesz się kawy? Właśnie zrobiłem – kusi mnie pełnym dzbankiem.
- Dziękuję, ale nie. Spieszę się.
- Dalej zajmujesz się recenzją? – podejrzliwe spojrzenie… Zimny pot spływa mi po plecach. Nie wolno mi nawet mrugnąć, inaczej od razu zostanę zdekonspirowany.
- Tak. Edycja tekstu. Sam rozumiesz – ściskam kluczyki od auta. To najlepsza pora na ewakuację.
- Eli, zjesz rogalika? – tata przysuwa puszkę w jego stronę. – Wiem, że wolałbyś czekoladę, ale Pamela… Nie chcę szkodzić wnukowi, więc… - ojczulek zaczyna się nerwowo śmiać. – Proszę, nie gniewaj się.
- Nie gniewam, proszę pana – pada cicha, przygaszona odpowiedź. – Zjem rogalika – jego wymuszony uśmiech będzie mnie prześladować do końca dnia…

Późnym popołudniem wcale nie jest lepiej. Wpadam do domu razem z dostawcami. Ignoruję złotowłosego, skupiając się wyłącznie na ciężkich pudłach, które ustawiam w pokoju. Z maniakalnym zacięciem buduję kartonowy mur, którym chciałbym się od niego odgrodzić.
- Max… - on już wie, że coś się zmieniło i będzie chciał o tym porozmawiać. Nie możemy tego zrobić. Nie dzisiaj. Potrzebuję więcej czasu, by oswoić przepaść między nami.
- Idź do ogrodu. Sam widzisz, jaki zamęt tu panuje – udaję, że pochłaniają mnie duże wazony, które przekładam z jednego miejsca w inne tylko po to, by zyskać na czasie.
- Unikasz mnie… Dlaczego? – widzę swoje odbicie w jego fiołkowych oczach. Króliczku, gdybyś tylko wiedział…
- Nie bądź śmieszny. Mam tyle pracy, że nie wiem w co ręce włożyć – padają szorstkie słowa, na które nie zasłużył.
- Sam mówiłeś, że chcesz spędzać ze mną czas – tak wiele wysiłku kosztowało mnie, by w końcu choć trochę mi zaufał, a teraz znowu go odpycham.
- Eli, zrozum wreszcie, że nie wszystko kręci się wokół ciebie. Bądź tak dobry i idź stąd, zanim stanie ci się jakaś krzywda! – to ostatnie zdanie jest bardzo dwuznaczne, lecz on o tym nie wie.
- Przepraszam… - szepcze, spuszczając wzrok. Posłusznie wykonuje moje polecenie. Oddala się do altanki.
Jestem na siebie bezgranicznie wściekły. Najchętniej wyżyłbym się na tych cholernych kartonach, rozwalając je po całym domu, lecz nie mogę tego zrobić. Nic nie mogę zrobić. Dystans jest konieczny.

Trzeciego dnia na nas obu przychodzi jakiś kryzys. Choć udaje mi się wykraść z domu, to kierowany jakimś dziwnym impulsem, szybko do niego wracam. Na mój widok Eli natychmiast zbiera swoje rysunki, które miał rozłożone na kuchennym stole i ucieka na górę.
Należą mu się jakieś wyjaśnienia, ale co mam mu powiedzieć? To, że jestem głupim palantem wie od dawna. Gdyby się dowiedział, że jedyne o czym jestem w stanie myśleć, to dotykanie go… Nie, to by niczego nie naprawiło. Zdenerwowałby się na mnie jeszcze bardziej.
Noc jest najcięższa do przeżycia. Eli obraca się do mnie plecami, choć dobrze wiem, że nie śpi. Mamrocze coś cichutko do dziecka. W końcu wstaje i wychodzi. Wiem, że pójdzie do ogrodu. Nauczył się poruszać w ciemnościach niczym kot. Mały spryciarz. Nie umiem tu zostać wiedząc, że może tam marznąć. No dobrze, może nie marznąć, bo noce są dość ciepłe, ale czuję się okradziony. To jedyny czas, który spędzamy razem.
Ubieram się i sięgam po moją torbę z laptopem. Wykorzystam komputer jako wymówkę. Jeśli mnie nakryje powiem, że niedługo wrócę. To nic, że jest środek nocy. Robiłem już dziwniejsze rzeczy.
Chowam się za balustradą, jak mam to w zwyczaju. Jeśli nadal rozmawia z naszym synkiem, chcę wiedzieć co mu mówi. Żali się na mnie? Ma do tego pełne prawo. Gdyby tak silnie nie działał na moje zmysły... Co za bzdury! To nie jego wina, że wygląda tak zniewalająco.
- Jestem zmęczony, a ty? No tak, ty chcesz jeść… - wzdycha cicho, odgryzając niewielki kawałek ohydnego rogalika. – Wiem, nie musisz mi nic mówić – śmieje się do dziecka. – Niedługo wróci Freddy. Wtedy spełnię wszystkie twoje zachcianki. Musisz wytrzymać jeszcze kilka dni. – Zachcianki? O czym on mówi? I co Freddy ma z tym wspólnego? – Kocham cię, mój słodki aniołku… - rozczula się. - Zjem to i wracamy na górę. Znalazłem kilka ciekawych ofert. Twój dziadek obiecał, że po balu pojedzie razem ze mną oglądać mieszkania. Cieszysz się, że wkrótce się stąd wyprowadzimy? – Co takiego?! Nie możesz się wyprowadzić! Przedtem wspominał, że zrobi to dopiero po porodzie. Co on znowu kombinuje?

Czwartek jest dniem zdecydowanie najgorszym ze wszystkich. Jestem u kresu wytrzymałości, zwłaszcza po wczorajszej nocy. Jak mam opanować sytuację i pozwolić mu się wyprowadzić, skoro kilka godzin rozłąki jest ponad moje siły?! Załamię się, czuję to… Chcę go przytulić. Tak bardzo. Nie mówiąc już o tęsknocie za dzieckiem…
Miotam się z miejsca na miejsce, aż w końcu wracam do domu. Jestem zmęczony, głodny i totalnie wyczerpany. A on… Jest jak mój akumulator. W dodatku taki uroczy.
- Znowu nie było cię w domu przez cały dzień? – wkurzony ojciec, w towarzystwie mamy, wysiada ze swojego z samochodu.
- Tato, nie zaczynaj… - gryzę się w język, żeby nie powiedzieć nic więcej.
- Ja?! Ja zaczynam?! Trzymaj mnie, Pamelo, bo mu przyłożę! – w ten subtelny sposób szuka wsparcia u małżonki i z pewnością je dostanie. Muszą zjednoczyć siły, by przetrwać kolejną nawałnicę, jaką sprowadziłem nad ich głowy.
- Rozwiążcie to między sobą, chłopcy – mama z przepraszającym wyrazem twarzy zostawia nas samych.
- Max… - niedźwiedź się rozjuszył. Brakuje już tylko kłębów pary, wydobywających się z jego uszu…
- Tak? – z trudem przełykam ślinę, bo z nerwów zaschło mi w gardle.
- Czemu zachowujesz się tak okropnie? Czy Eli naprawdę nic dla ciebie nie znaczy?
- Tato, to nie tak… My… To znaczy ja… - nie mam żadnych kontrargumentów.
- Nie jest ci wstyd, że zajmujesz się wyłącznie sobą, a on całe dnie przesiaduje sam?!
- A ty i mama? – o tak, zwal winę na innych. To rozwiąże problem.
- Ja i mama nie widzieliśmy go od wtorku. Wiedziałbyś o tym, gdybyś chociaż do niego zadzwonił! – gdy on wydeptuje labirynt ścieżek, ja przeżywam kolejny atak wyrzutów sumienia. – Myślisz, że jest mu łatwo? Bez rodziny, przyjaciół?
- To skomplikowana sytuacja i… - jak nic, skończę z podbitym okiem, bo w pełni na to zasługuję.
- Skomplikowana?! On jest w ciąży, jeśli to jeszcze do ciebie nie dotarło. Odpędziłeś od niego jedynego przyjaciela, z który mógł porozmawiać. Przecież masz świadomość, że w okolicy nie mieszka nikt w jego wieku, prawda?
- Nie oskarżaj mnie o wszystko! Jestem twoim synem. Powinieneś chociaż spróbować postawić się na moim miejscu! – coś we mnie pęka i nie jestem w stanie zapanować nad słowami. – Masz pojęcie, jak jest mi ciężko? Czy chociaż przez chwilę wziąłeś pod uwagę, co ja czuję? Nie, oczywiście, że nie. W twoich oczach jestem draniem, bo spodziewamy się dziecka i nie mamy ślubu!
- Ślub nie jest najważniejszy – tata stara się nieco wyhamować gorącą atmosferę, ale ja za bardzo się nakręciłem, by odpuszczać.
- A co jest ważne?! Staram się, ale mi nie wychodzi! I tak, masz rację, jestem beznadziejny! Z pewnością nie tak idealny, jak ty! – czuję, że oczy zachodzą mi łzami. – Chcę go dotykać… Dotykać mojego dziecka. Być blisko. Pomagać. Wspierać. Chcę tego wszystkiego bardziej, niż potrafisz sobie wyobrazić… - szepczę rozemocjonowany. – Ale to nie jest tak proste!
- Max… - tata podchodzi bliżej i próbuje mnie objąć, lecz strącam jego dłonie.
- Możesz sobie myśleć, co chcesz. Idę na górę, błagać o kolejną szansę. Tylko to mogę zrobić – wchodzę do domu, głośno trzaskając drzwiami. Z sypialni wyłania się mama, która z niepokojem zerka w moją stronę. Dostrzegam także światło w głębi ogrodu. Eli nadal rysuje. To dobrze. Mam nadzieję, że nie słyszał naszej awantury. Sięgam w kierunku klamki, lecz ojciec jest pierwszy.
- Synku… - nie mam pojęcia dlaczego, lecz nagle znajduję się w jego olbrzymich ramionach. – Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem.
- Już dobrze, nie gniewam się – burczę pod nosem, unikając jego wzroku. Zawstydzają mnie rozmowy o męskich uczuciach.
- Jesteś zbyt zdenerwowany, by teraz z nim rozmawiać. Wystraszy go i zamknie w sobie.
- Ale…
- Potrzebujesz chwili oddechu, zaufaj mi – mężczyzna uśmiecha się do mnie łagodnie.
- Tato, to nie może czekać. Powinienem go przeprosić. Miałeś rację. To moja wina, że Eli był zupełnie sam. Boję się tego, co czuję w jego obecności i…
- Max, ja to wszystko rozumiem – klepie mnie po ramieniu. – Też jestem ojcem, pamiętasz? Każdy facet przez to przechodzi.
- Super… Szkoda, że dopiero teraz mi o tym mówisz – ponownie szukam wzrokiem mojego Króliczka, który wstaje z krzesła i zaczyna zbierać swoje rysunki.
- Skoro dorosłeś do tego, by korzystać z moich porad, jedź do sklepu i kup mu czekoladę – puszcza do mnie oko. – Tylko ani słowa mamie, ok? – dodaje znacznie ciszej.
- Dzięki, tato. Tak właśnie zrobię – spoglądam na zegarek. Jeśli się pośpieszę, bez problemu powinienem zdążyć. – Za chwilę jestem.
Gdy wracam do domu, jest już dosyć późno. Nie chcieli mnie wpuścić do marketu, tłumacząc się jakimś drobnym przestępstwem, które postawiło na nogi wszystkich policjantów w okolicy, więc zmuszony byłem pojechać na stację benzynową. Przez chwilę bałem się, że Eli będzie już spać, ale siedzi na łóżku i próbuje rozczesać poplątane po prysznicu włosy. Nie odwrócił się w moją stronę, choć wyraźnie widziałem, że wstrzymał oddech, słysząc jak wchodzę do pokoju. Nie wiem jak zacząć rozmowę. On z pewnością mi w tym nie pomoże. Wpatruje się w jakiś punkt na podłodze, szarpiąc niemiłosiernie mokre pukle plastikowym grzebieniem.
- Powinieneś mieć szczotkę – chłopak unosi na mnie fiołkowe tęczówki.
- Albo obciąć włosy.
- Na to z pewnością ci nie pozwolę. Daj – wyciągam rękę po grzebień. Przez kilka długich sekund wpatruje się we mnie w taki sposób, jakby nie rozumiał, o czym mówię. Przejmuję kontrolę nad sytuacją. Sam odbieram mu pożądany przedmiot, po czym obchodzę łóżko i siadam za jego plecami.
- Max… 
- Będę bardzo delikatny, obiecuję...