środa, 27 września 2017

mpreg 17

„Bezsenne Noce



Zniecierpliwiony spoglądam na zegarek. Jest kilka minut po piętnastej. Jeśli nie chcemy się spóźnić, powinniśmy się zacząć zbierać, lecz Eli ani myśli, by porzucić swoje dzieła. Pracuje dziś z taką zawziętością, że aż się o niego boję. Jest w artystycznym transie. Powinienem coś zrobić? Przerwać mu? Tylko jak?
- Kończysz już? – zagaduję, zerkając mu przez ramię.
- Nie – pada natychmiastowa odpowiedź.
- Mieliśmy odwiedzić Iana i Tinę – przypominam.
- Tak? – nie pamięta o zaproszeniu, a jeszcze wczoraj tak beztrosko sobie flirtowali. Ciekawe...
- Eli, słuchasz mnie?
- Tak… Muszę tylko… - cieniuje róże, używając bardzo cienkiego pędzelka, by kontury były bardziej widoczne. Uwielbiam patrzeć, gdy to robi. Jest skupiony i dokładny. Idealnie panuje nad każdym muśnięciem syntetycznych włosków na papierze.
- Maksymalnie za dziesięć minut powinniśmy wyjść z domu.
- Chyba lepiej będzie, jeśli pójdziesz sam. To twoi przyjaciele, a ja mam sporo pracy.
- Ianowi i Tinie bardzo zależy, by bliżej cię poznać. Nie chcesz mieć nowych przyjaciół? – może w taki sposób zdołam go przekonać.
- Oczywiście, że chcę. Po prostu jak zawsze nie przemyślałeś sprawy – marszczy delikatnie brwi i wstrzymuje na chwilę oddech, zajmując się najdrobniejszymi szczegółami ozdobnego krzewu.
- A o czym tu myśleć? To zwykli ludzie, z którymi spędzimy popołudnie – irytuję się jego dziwnym nastawieniem. – Zostaw to i idź się przebrać. No już – zabieram mu pędzelek z ręki. Chłopak mierzy mnie przez chwilę spojrzeniem pełnym podejrzliwości.W końcu wzdycha, niechętnie odsuwając krzesło.
Gdy udaje się do garderoby, zastanawiam się nad jego słowami. Co miał na myśli mówiąc, że „nie przemyślałem sprawy”? A może wciąż jest na mnie zły za to, że zmusiłem go, by dłużej pospał? Nie żałuję tej decyzji. Dzięki temu rano czuł się znacznie lepiej niż zwykle. Był taki zrelaksowany i promienny. Teraz też wygląda niczego sobie. Jeansowa koszula, którą założył na zwykły biały t-shirt oraz czarne legginsy sprawiają, że trudno oderwać od niego wzrok . Dodatkowo dopasowane ubrania podkreślają lekko zarysowany brzuszek. To niby nic wielkiego, lecz widząc go w tym nowym wydaniu, nie mogę się na niego napatrzeć.
- Co? – rzuca mi zniecierpliwione spojrzenie, ukryte za przydługawą grzywką.
- Dobrze wyglądasz – chwalę go.
- Max, nadal uważam, że to zły pomysł - a ten znowu swoje…
- Nie przesadzaj. Będziemy się dobrze bawić, zobaczysz – otwieram drzwi i puszczam go przodem.

Ian i Tina są równie weseli i zakochani w sobie, jak w czasach liceum. Niewiele się zmienili. W ich domu panuje wesoła atmosfera. Na dodatek świetnie odnajdują się jako rodzice. Rozsiadamy się w ogrodzie, by przy okazji mogli czuwać nad szalejącymi pociechami, którym towarzyszą dzieci sąsiadów. Zalewa mnie fala ciepła i dumy. Za kilka lat w moim domu również rządzić będą dzieciaki. Beztroskie dzieciństwo, szalone pomysły, pluszowy wąż… Nadal nie ogarniam jego fenomenu, choć biorąc pod uwagę, jak wszyscy go sobie wyrywają, może trzeba było kupić ten limitowany zestaw…
Tymczasem gospodarz nalewa nam lemoniadę, po czym siada na rattanowym fotelu i uśmiecha się błogo raz po raz rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku swojej małżonki.
- Gdy powiedziałem Tinie, że wróciłeś w rodzinne strony, i że wkrótce zostaniesz ojcem, nie chciała mi uwierzyć. Tym bardziej, że nie wiedzieć czemu, chowasz swojego ukochanego.
- Eli sporo pracuje – kładę mu dłoń na kolanie, lecz widząc, że spina się z powodu mojej poufałości, dyskretnie cofam rękę.
- Pracuje w ciąży? – dziwi się przyszła mama.
- To nie tak jak myślisz. Eli jest malarzem. Lubi sobie pobazgrać.
- Słyszałem, że zaproszenia na bal, organizowany przez panią koordynator, to prawdziwe dzieła sztuki. Komendant straży chwalił się znajomym, że swoje już kazał oprawić i powiesi je w gabinecie. Z kolei od Petera Forda wiem, że pomagałeś też w pensjonacie Cooperów. Widziałem ich nowe foldery. Robią niezłe wrażenie.
- To nic takiego – Eli uśmiecha się blado.
- Peter Ford nie tylko chwali twoje zdolności. Na prawo i lewo rozpowiada, że jego syn ma wielkie szczęście, bo potkał kogoś tak wyjątkowego, a on sam wkrótce zostanie dziadkiem i jest z tego powodu przeszczęśliwy.
- Rozmawiałem z nim wiele razy, ale to nic nie daje – próbuję jakoś usprawiedliwić postępowanie mojego staruszka w oczach przyjaciół.
- To nic nie da. Mój ojciec nawet przy trzecim dziecku nadal nie potrafi powstrzymać ekscytacji.
- Nie psujcie dziadkom zabawy – wtrąca się Tina. – To ich przywilej i obowiązek, by rozpieszczać wnuki do nieprzytomności. Zwłaszcza te nienarodzone.
- Moja żona chce przez to powiedzieć, że wolałaby usłyszeć, jak się poznaliście? Twój tata ani słowem nie wspominał, że jesteś z kimś związany. Zawsze mówił głównie o twoich książkach i zmarnowanych latach, aż tu nagle pojawiłeś się ty – zwraca się do Eli.
- Właśnie, właśnie! Opowiedzcie nam coś więcej – nalega kobieta, czekając na jakieś pikantne szczegóły. Co mam zrobić? Przecież nie powiem im prawdy, że to tylko mistyfikacja. Liczę na to, iż mój wspólnik pomoże mi wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, lecz jak na złość, nabiera wody w usta, uśmiechając się pod nosem. Więc to miał na myśli twierdząc, że nie do końca wszystko przemyślałem? Bezczelny! Wiedział, że tak się to skończy i nie pisnął ani słówka. Niech ja go tylko dorwę w swoje ręce…
- No cóż… - zaczynam się nerwowo śmiać. – Po prostu spotkaliśmy się i tyle. Nie bardzo jest co opowiadać.
- To, że Eli skradł twoje serce jednym spojrzeniem, to dla mnie żadna nowość. Od zawsze miałeś słabość do niebieskich oczu i jasnych włosów.
- Ian, nie zdradzaj mu wszystkich moich sekretów, bardzo cię proszę – czuje, jak pod wpływem wypowiedzianych przez niego słów, robię się czerwony z zażenowania. – Poza tym jego oczy nie są niebieskie, a fiołkowe – poprawiam go odruchowo.
- To prawda. Masz przepiękne oczy, Eli – dodaje Tina.
- Dziękuję – szepcze chłopak, spuszczając skromnie wzrok. Biorąc pod uwagę jego reakcję, chyba rzadko słyszy coś miłego pod swoim adresem. To zabawne. Jeszcze jakiś czas temu nie zwróciłbym uwagi na taki szczegół. Im dłużej go znam, tym łatwiej przychodzi mi odszyfrowywanie wszystkich jego gestów czy spojrzeń.
- Max, w taki sposób nie da się rozmawiać! Nie krępuj się i opowiedz, jak udało ci się go uwieść? – cholerny strażak-superbohater… Jest taki ważny, bo ma kochającą żonę i fajne dzieciaki, których od dawna mu zazdrościłem. Jasne, że chciałbym móc opowiedzieć jakąś słodką historię o miłości, by choć raz utrzeć mu nosa, ale nic takiego nie miało i nie ma miejsca. „Poznałem Eli w gabinecie ginekologicznym, gdzie został przypadkowo zapłodniony” nie brzmi choć w połowie tak romantycznie, jak szkolne uczucie miedzy tą dwójką. Od samego początku byli praktycznie nierozłączni. A my? Prawda jest taka, że z ledwością się tolerujemy. On nosi moje dziecko, a ja lubię jego obrazy i to by było na tyle. Niepokoi mnie, że niewiele o nim wiem, nie ma rodziców i nie skończył szkoły. Gdybym go do siebie nie zabrał, może do teraz byłby bezdomny. Bez grosza przy duszy i stabilizacji finansowej, jest jak bąbel na wodzie. Te aspekty z pewnością mnie nie pociągają. A przynajmniej nie tak, jak delikatna uroda, wrażliwość i wielki talent. Jest pracowity, skory do pomocy, dobrze gotuje. I kocha dziecko. Na każdym kroku stara się je chronić i spełniać wszystkie zachcianki. Nie jest więc do końca zły. Powiedziałbym, że całkiem znośny. Kto wie, może w innych okolicznościach, nasza relacja mogłaby się ułożyć zupełnie inaczej...
- To nie było zbyt trudne, bo Eli nie jest specjalnie wymagający – mam nadzieje, że to wystarczy, by uśpić ich czujność. – Byliśmy na kilku randkach i zaiskrzyło, prawda? – teraz jego kolej. Musi potwierdzić moją wersję wypadków.
- Obniżyłem poprzeczkę do minimum – dogryza mi, wywołując ogólną wesołość wśród zebranych.
- Obniżyłeś? Chyba podwyższyłeś! – wredny skrzat…
- Biedactwo. Współczuję ci, bo dobrze wiem, że życie z Maxem bywa ciężkie – Ian klepie jasnowłosego po ramieniu.- Jest uparty jak osioł i zawsze musi mieć rację.
- To prawda – chłopak chętnie mu przytakuje. Obydwaj wybuchają szczerym  śmiechem.
- Nie bądźcie tacy surowi dla Maxa – Tina staje w mojej obronie. – Jestem pewna, że stara się ze wszystkich sił. Pamiętam, jak w szkole dziewczyny się za nim uganiały. Wszystkie traktował bardzo szarmancko. W wypadku Eli pewnie dajesz z siebie dwieście procent.
- Oczywiście, że tak – chciałbym dodać coś więcej, lecz mój karzełek złośliwie parska.
- Ciąża to wyjątkowy czas. Możemy bezkarnie prosić naszych mężczyzn, by przynosili nam smakołyki, smażyli frytki w środku nocy. Ian nigdy nie narzeka, nawet wtedy, gdy każę mu jechać na stację benzynową po czekoladę, czy hamburgera – ciężarna szatynka przytula się do ramienia swojego dostawcy.
- Dla ciebie zrobiłbym wszystko, najdroższa – odzywa się wzorowy mąż i ojciec. - To tylko drobiazgi. Max ma gorzej. Nie dość, że pierwsze dziecko, to z tego co czytałem, faceci są zawsze bardziej wymagający. Umieramy z powodu zwykłego przeziębienia. Ciąża to dla nas kosmos. Nic dziwnego, że tylko nieliczni są w stanie urodzić dziecko. Opowiedz mi o swoich zachciankach, Eli. Jestem bardzo ciekaw jak daleko posunął się nasz samiec alfa, by sprostać twoim wymaganiom. Pewnie nosi cię na rękach, co?
- To nie w stylu Maxa, wierz mi – chłopak uśmiecha się kwaśno.
- Jak to nie w moim stylu? Nie powiesz chyba, że czegoś ci brakuje? – odzywa się we mnie urażona duma.
- Niczego mi nie brakuje. Od rana do nocy bezustannie mnie rozpieszczasz - jasnowłosy chyba w porę uświadomił sobie, że mógłby nas zdekonspirować, więc szybko zmienia temat. Pyta naszych gospodarzy o dom, który niedawno nieco rozbudowali. Tina pokazuje mu także pokój dla maleństwa, które wkrótce przyjdzie na świat. Dzieci ciągną za sobą do swojego królestwa, by razem z nimi obejrzał zabawki dla maleństwa. Katie odważnie wspina się na jego kolana, a jej braciszek z kolegami rozkładają grę planszową, by zapewnić sobie jego uwagę.
- Świetnie radzi sobie z dziećmi. Okiełznał je, by nie wchodziły mu na głowę, a to rzadka sztuka, wierz mi – Ian opiera się plecami o ścianę i razem ze mną przygląda poczynaniom szkrabów, zaabsorbowanych nowym znajomym. 
- Eli ma wiele talentów.
- Jednym z nich jest niewątpliwie milczenie. Słuchałem was bardzo uważnie i nadal nie wiem, jak się poznaliście – niewygodny temat powraca niczym bumerang.
- Zwyczajnie. Przedstawił nas sobie wspólny znajomy i tyle – owym „znajomym” był opłacony przeze mnie lekarz, ale po co wdawać się w szczegóły... – Nie rozumiem, czemu aż tak cię to interesuje?
- Sam nie wiem… Może dlatego, że dobrze cię znam i wiem, gdy coś przede mną ukrywasz – zaczyna mi wiercić dziurę w brzuchu, namawiając do zwierzeń.
- Niczego nie ukrywam. Przyznaję, że nie planowaliśmy ciąży, ale obydwaj kochamy dziecko, które pozwoliło nam się zbliżyć, więc… - zaczynam się gęsto tłumaczyć.
- Max, ja tego wcale nie neguję – przerywa mi. – Po prostu rzucił mi się w oczy kontrast pomiędzy tym, jaki Eli jest teraz, a jak zachowywał się w ogrodzie.
- Co przez to rozumiesz?
- Był smutny – rzuca mi to prosto w twarz, niczym najgorszą obelgę.
- Uważasz, że to moja wina?
- Nie. Po prostu wiem, że dziewięć miesięcy to piękny, a zarazem trudny okres. Chcę ci przez to powiedzieć, że gdybyś potrzebował jakiejś porady lub pomocy, jestem do twojej dyspozycji.
- Dziękuję, ale póki co dobrze sobie radzę – dukam przez zaciśnięte zęby. Porady Iana to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję do szczęścia.
- Nie gniewaj się. Nie chciałem powiedzieć nic złego – próbuje załagodzić sytuację.
- Wiem. Już późno. Powinniśmy się zbierać – zostawiam go samemu sobie i podchodzę do niewielkiego stolika. Rozbawiona Katie, która szaleje na kolanach Eli, zaczyna coraz bardziej dokazywać. Boję się, że niechcący mogłaby uderzyć go w brzuch. – Pora wracać – staram się zgonić małą, lecz nie chce się ruszyć.
- Nie idź! – dziewczynka obejmuje Eli z całych sił na szyję. Udusi go! Tego już za wiele… Unoszę mała do góry, lecz nie bardzo wiem, co dalej. Pierwszy raz od bardzo dawna mam tak bliski kontakt z jakimkolwiek dzieckiem. Przez chwilę patrzymy sobie prosto w oczy. W końcu zaczyna płakać.
- I co teraz?! – wpadam w panikę, stawiając ją na ziemi.
- Nie wiesz? – ciężarny z niedowierzaniem załamuje ręce.
- A niby skąd mam wiedzieć? Przecież nasze dziecko jeszcze się nie urodziło – prycham.
- Nigdy nie zajmowałeś się żadnym dzieckiem? – Króliczek prześwietla mnie swoimi fiołkowymi tęczówkami, analizując to odkrycie.
- Jakie to ma znaczenie? Wszystkiego można się nauczyć – bagatelizuje sprawę. Na szczęście szybko pojawia się Tina i uspokaja płaczącą córeczkę.
Podczas powrotu do domu w samochodzie panuje grobowa cisza. Zamyślony jasnowłosy podziwia widoki, choć wydaje mi się, że jego milczenie ma zupełnie inne podłoże.
- Znowu jesteś na mnie wściekły. Śmiało, powiedz o co tym razem chodzi.
- Nie chcę więcej odwiedzać twoich przyjaciół – odpowiada beznamiętnym tonem.
- Źle się bawiłeś?
- Tina i Ian to przemili ludzie.
- Skoro są mili, to czemu nagle zdecydowałeś, by ich unikać? – drażni mnie jego pokrętna filozofia.
- Bo nie chcę kłamać.
- Kłamać? Jak to kłamać? – zaczynam się w tym wszystkim gubić. O czym on mówi?
- Nie udawaj zdziwionego. Wmawialiśmy im, że jesteśmy parą i czekamy na narodziny dziecka.
- Kochamy naszego synka i…
- Max, ty nic nie rozumiesz! Może dla ciebie to nic szczególnego, ale ja tak nie potrafię. Nie umiem patrzeć komuś w oczy i pleść bzdury o tym, jaki jestem z tobą szczęśliwy, albo jak się o mnie troszczysz, bo to nieprawda.
- To cię tak boli? Chyba nie liczyłeś na to, że będziemy sobie gruchać jak dwa gołąbki – drwię.
- Od samego początku dałeś mi wyraźnie odczuć, gdzie jest moje miejsce w szeregu. Nie oznacza to jednak, że mam okłamywać innych.
- Z moimi rodzicami nie masz tego problemu – wypominam mu.
- Twoi rodzice nie pytali mnie o to, gdzie chodzimy na randki i czy jesteś dobry w łóżku – szlag by to trafił! Wiedziałem, że zostawienie go sam na sam z Tiną źle się dla mnie skończy!
- Żebyś wiedział, że jestem! – z całej siły zaciskam dłonie na kierownicy, bo z trudem nad sobą panuję. Nasze dziecko nie zostało poczęte naturalnie, ale gdybym mógł cofnąć czas, z prawdziwą przyjemnością udowodniłbym mu swoje racje.
- Tak, jasne… - mruczy pod nosem. – Trzeba się było chwalić, gdy miałeś okazję.
- Tina jest ciekawska, i co z tego? W takich chwilach wystarczy, że się uśmiechniesz, przytakniesz i po sprawie. Niech sobie później myśli co chce.
- Czemu miałbym przytakiwać?- dziwi się.
- Jak to czemu? To chyba oczywiste!
- Zależy dla kogo… - ten mały gnom zaczyna szydzić z moich łóżkowych umiejętności?!
- Może mam się zatrzymać i ci to udowodnić, co?! – ostro hamuję, zjeżdżając na pobocze.
- Chyba na to za późno - wskazuje na swój brzuch. - Poza tym w twoim wieku? Nie umiałbyś mnie zadowolić… – ziewa.
- Jeszcze chwila i wrócisz do domu na piechotę… - ostrzegam go.
- Skoro tak stawiasz sprawę – odwraca się ode mnie, sięgając do klamki.
- Zostaw! – w ostatniej chwili łapię za drzwi, by nie zdążył wysiąść. – Tylko żartowałem. – Ponownie odpalam silnik i włączam się do ruchu.
Mój głupi wybryk karany jest milczeniem. Naiwnie wierzę, że napiętą atmosferę rozładują rodzice, lecz jak na złość, nadal ich nie ma. Eli nalewa sobie w kuchni szklankę wody i od razu wraca na górę. Gdy postanawiam do niego dołączyć, jest już przebrany w ulubione, luźne dresy. Najwidoczniej mówił coś do dziecka, bo uśmiecha się i dotyka maleństwa. Kontynuuje przerwaną pracę nad różami. Siadam obok niego przy stole.
- Musimy porozmawiać – zaczynam spokojnym tonem.
- O czym?
- O nas i dziecku.
- Po co? To i tak niczego nie zmieni – wzdycha smętnie, wpatrując się w nieukończoną akwarelę.
- Właśnie dlatego powinniśmy wypracować jakiś kompromis.
- Czego oczekujesz? Bo przecież do tego wszystko się sprowadza… - bezbłędnie odgaduje moje myśli.
- Masz być wobec mnie bardziej ufny i otwarty. Mówić mi o wszystkim, abym nie musiał się ciągle domyślać o co ci chodzi. I chcę dotykać dziecka – recytuję listę swoich postulatów.
- A ja? Co ja z tego będę miał?
- Jeszcze ci mało? Masz dach nad głową, jedzenie i warunki do pracy. Podzieliłem się z tobą rodzicami i przyjaciółmi. Mógłbyś to docenić.
- Doceniam, wierz mi. Właśnie dlatego staram się ze wszystkich sił, by odwdzięczyć się państwu Ford za ich dobroć, lecz ty nie masz z tym nic wspólnego.
- Nagryzmoliłeś kilka zaproszeń. W twoim wypadku to żadna sztuka – nie mam pojęcia czemu tak się zachowuję. Po co go atakuję? Przecież nie zrobił mi nic złego. Wmówił Tinie i Ianowi, że jako para idealnie do siebie pasujemy, uświetnił bal mamy. Czemu jestem dla niego taki okropny? Skąd się bierze ta wewnętrzna frustracja, która każe mi wyżyć się na nim, zranić go? Przecież nie tak powinno być…
- Max… Nie mam na to siły. Czeka mnie sporo pracy. Nie wiem, może też się czymś zajmij, albo idź na spacer, bo ewidentnie brakuje ci świeżego powietrza – mówiąc to jest przygaszony i zdołowany. Dopiąłem swego. Zraniłem go, a wcale nie jest mi lepiej.
- Masz się zmienić! – idę w zaparte.
- Zmienić? Już teraz traktujesz mnie gorzej niż psa. Ciągle na mnie krzyczysz lub mną pomiatasz i jeszcze oczekujesz wdzięczności i pochwalnych laurek?
- Nic takiego nie powiedziałem! – uderzam pięścią w stół, wywołując przerażenie na twarzy chłopaka.
- Powinieneś się zgłosić do lekarza, bo takich huśtawek emocjonalnych nawet ja nie mam, a przecież to mój organizm przechodzi piekło z powodu ciąży – wystawia mi niezbyt pochlebną diagnozę.
- Ja? Do lekarza? Też mi coś… - syczę.
- Przykro mi to mówić, ale jesteś niestabilny emocjonalnie. Jednego dnia starasz się być miły, a następnego naskakujesz na mnie z byle powodu. Schodzę ci z drogi, by nie zaogniać sytuacji, ale to niewiele daje. Sam już nie wiem co mam robić… Chyba zdajesz sobie sprawę, że to wszystko odbija się też na dziecku, prawda? Ono cierpi z twojego powodu.
- Właśnie dlatego chcę go dotykać! Chcę więzi miedzy mną a moim synem! – odwracam kota ogonem, wiem o tym, lecz jego słowa ranią moje ego. We wszystkim ma rację, co jeszcze bardziej mnie nakręca!
- Znasz moje zdanie na ten temat. Próbowałem się przełamać, dobrze wiesz, ale…
- Co „ale”?
- Boję się, że w ataku szału, zrobisz mi coś złego – wyznaje.
- Ty chyba do reszty oszalałeś! Ja?! Miałbym cię… uderzyć… - to ostatnie słowo wypowiadam bardzo cicho. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że on ma rację. Na jego miejscu też bym się bał… - Jestem beznadziejny… - chowam twarz w dłoniach. – Przepraszam… - unoszę na niego wzrok. Siedzi na wprost mnie, taki skulony i zbolały. Kolejna porcja pomyj wylała się na jego głowę. Brakuje mu radości i uśmiechu, jakie widziałem dziś na twarzy Tiny. – Wychodzę – oświadczam w końcu, wstając ze swojego miejsca. – Rodzice niedługo wrócą. Poradzisz sobie sam? – wyciągam rękę i dotykam końcówek jego rozpuszczonych włosów, które opadają mu luźno na ramiona.
- Tak – przytakuje mi, zaskoczony takim obrotem sytuacji.
- W razie czego dzwoń. Albo nie. Chcę pobyć sam.
- Max, gdzie idziesz? – woła za mną. – Rodzice będą pytać, gdzie jesteś i o której wrócisz.
- Późno. Nie czekajcie na mnie.

piątek, 22 września 2017

Prawdziwy Romantyk, część I


Spóźnię się! Pośpiesznie przemierzam korytarze, by jak najszybciej znaleźć się w swoim gabinecie, gdzie od kilku minut czekają na mnie przybyli goście. Odkąd Nefryt i ja jesteśmy razem, chcę poświęcać mu jak najwięcej czasu. Mój ukochany musiał pójść spać i obudzi się dopiero za kilka godzin. Trudno być dobrym królem zarywając noce… Mógłbym skorzystać ze swojej mocy i od razu przenieść się w wybrane miejsce, lecz wolę nie prowokować losu. Powody tak nagłego poselstwa nie do końca są dla mnie jasne. To może być pułapka, co wcale by mnie nie zdziwiło.
- A ja ci mówię, że jego wysokość nie ma pojęcia o tych sprawach – chichot młodej kobiety, dobiegający zza rogu sprawia, że postanawiam zwolnić kroku.
- Przecież jest królem – oburza się druga.
- No i co z tego? Król, nie król, moim zdaniem jest po prostu odpychający. Ktoś tak brutalny z pewnością pozbawiony jest wszelkich uczuć – wyrokuje. Nie umiem dłużej powstrzymać ciekawości i sprawdzam, kto wyrobił sobie o mnie aż tak złe zdanie. – Widziałaś jak zachowuje się wobec kobiet? Zupełnie je lekceważy! Ostatnio jego najbardziej zaufany doradca dwoił się i troił, spraszając na bal wiele dobrze urodzonych kobiet, by nasz monarcha wybrał spośród nich żonę i co? Nawet nie raczył spojrzeć w kierunku tych piękności – prycha gniewnie. Znam ją. To jedna z pokojówek. – Uśmiechnął się tylko raz, witając się z tym odrażającym wampirem, który tak często mu towarzyszy.
- A ty chciałabyś wiązać się z kimś bez miłości? Nasz król ma za sobą ciężkie chwile. Na jego miejscu ja również nie podejmowałabym żadnych pochopnych decyzji, zwłaszcza dotyczących przyszłości. - Jasnowłosą również znam. Pracuje na zamku od blisko roku. Skoro przebywa na tym piętrze, najprawdopodobniej awansowała.
- Bzdury! Król może i udawać miłego, lecz ja swoje wiem! To typ zimnego drania. Zamiast serca, ma w środku kawał magicznej blachy, równie twardej, jak jego zbroja, której nigdy nie zdejmuje. – Wysoka szatynka kończy przecieranie porcelanowych waz i odkłada ściereczkę do koszyka, przyglądając się efektom swojej pracy. – Król Cassian nie ma pojęcia o prawdziwej miłości. Nie wiedziałby jak oczarować damę swego serca – beztrosko ze mnie szydzi.
- A ja uważam, że się mylisz. Może nie jest typem romantyka i nie umie okazać uczuć, lecz dobry z niego człowiek.
Nie umiem okazywać uczuć? Nie jestem romantykiem? To krzywdzące obelgi, drogie panie. Niestety, nie mam czasu, by wdać się z wami w dyskusję. Żadna z was, choćby najpiękniejsza z pięknych, nie może równać się z moim ukochanym.

Po kilku godzinach wysłuchiwania nieustannych kłótni pomiędzy różnymi dygnitarzami, myślami wracam do dzisiejszego poranka. Może te młode kobiety miały rację? Całe dnie spędzam otoczony ludźmi, którzy bezustannie czegoś ode mnie chcą. Liczą na moje wsparcie, radę, żołnierzy. Mam karać przestępców, bronić granic, dbać o rozwój kraju. Moje obowiązki nie mają końca. Najgorsze są jednak potajemne sojusze tych, którzy liczą na to, że zepchną mnie z tronu – bezustannie muszę się z nimi zmagać. Zatruwają mnie od środka swoim jadem. Przygnieciony tym wszystkim marzę jedynie by tulić do siebie mojego anioła. Chciałbym jak najszybciej spojrzeć w oczy ukochanego i  wyczytać z nich prawdę o sobie. Schowałem go w naszej sypialni, do której nikt prócz mnie nie ma dostępu. Magiczna bariera chroni to kruche stworzenie nie tylko przed promieniami słońca. Nie życzę sobie, by ktokolwiek, poza mną, mógł patrzeć na niego, gdy śpi.
Słońce ma się ku zachodowi. Przepraszam moich gości i oddalam się na górę. Podchodzę do olbrzymiego łoża, by nacieszyć oczy jakże drogocennym widokiem. Złoto-czerwone promienie odbijają się od witrażowych szybek, oświetlając jego postać. Jest cudowny.
Rozsiadam się wygodnie i zsuwam z niego ciepłe okrycie. Nefryt ma na sobie jedwabny szlafrok w intensywnym odcieniu zieleni. Rozwiązuję supeł i odsuwam materiał na boki. Uwielbiam, gdy jest nagi. Pochylam się, by móc pieścić go po obnażonej skórze. Z prawdziwą czcią całuję znamię, które znajduje się na wysokości serca. Moje sanktuarium. Najdroższy, tak bardzo cię potrzebuję…
Demon nie może związać się z wampirem. Taki związek rodzi wiele niebezpieczeństw, w tym to najgorsze, mówiące o wzajemnej destrukcji. Pradawne prawo stanowi, iż jedna strona musi ulec drugiej. Tak od zawsze wyglądał nasz świat. Słabszy ulega silniejszemu. W naszym wypadku to niemożliwe. Nefryt nie może uważać się za mojego stwórcę, a ja nie przekażę mu części mojej mocy, choć bardzo bym chciał. Zamiast zagłębiać się w te zagadnienia, przesuwam językiem po jasnoróżowym sutku. Błękitnooki marszczy nieco czoło. Wkrótce się obudzi. Ostrożnie rozsuwam mu nogi i zaczynam głaskać po wewnętrznej stronie ud. Mój skarb nieznacznie się porusza i mruczy coś niezrozumiałego. Doskonale wiem o co mu chodzi, ale nie mam ochoty przestawać. Chcę go. Chcę, by w końcu był mój…
- Cassian… - szepcze, unosząc nieznacznie powieki. Właśnie na to od tak dawna czekałem. Atakuję jego usta z zaborczością, o którą dawniej nawet się nie podejrzewałem. Z całych sił zaciskam palce na pościeli, by dać upust frustracji, która powiększa się z minuty na minutę. – Kocham cię… - przerywa pocałunek i wtula się we mnie, błogo uśmiechając.
- Udowodnij – zachęcam nieśmiertelnego. Błękitne tęczówki rzucają mi rozbawione spojrzenie.
- Znowu mnie rozebrałeś… - karci mnie delikatnie, opatulając się szczelnie ręcznie malowanym materiałem.
- Dziwisz mi się? Jesteś tak piękny, że zakrywanie tego ciała stanowi brutalną torturę.
- Proszę, nie mów tak. Dobrze wiesz, że nie chcę cię ranić… - Nefryt wpatruje się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie chcesz mnie ranić, ale od wczoraj nic się nie zmieniło, prawda? Nadal nie chcesz mi się oddać… - wzdycham, siadając na skraju łóżka.
- To nie tak – mój najdroższy protestuje pośpiesznie, wstając i obejmując mnie od tyłu za szyję. – Kocham cię ponad wszystko, ale potrzebuję więcej czasu i…
- Oszaleję przez ciebie, wiesz o tym? – ponownie spoglądam mu w oczy, szukając zrozumienia.
- Przepraszam – wampir zwalnia uścisk i zaczyna wpatrywać się w delikatny, złoty wzór, naniesiony na jedwab ręką prawdziwego mistrza.
- Nie przepraszaj – unoszę jego brodę do góry. – Po prostu przyrzeknij, że ten dzień w końcu nadejdzie.
- Oczywiście, że tak – Nefryt wdrapuje się na moje kolana i układa głowę na moim ramieniu. – Jesteśmy ze sobą dopiero dwa miesiące, więc…
- Jesteśmy ze sobą ponad sto lat – przypominam mu, okręcając pasmo pastelowych włosów wokół palców.
- Chodziło mi o to, że nasz związek…
- Dobrze wiem, o co ci chodziło – całuję go w skroń. – Po części jestem człowiekiem i postrzegam czas inaczej niż ty.
- Wiele rzeczy postrzegasz zupełnie inaczej – wypomina mi.
- Kocham cię jak szalony. To chyba nic dziwnego, że chcę, abyśmy…
- Nie jestem na to gotowy – mój anioł ucina temat. Korzysta ze swojej wampirze szybkości i uwalnia się z moich objęć, znikając w olbrzymiej garderobie. Naciskanie na niewiele się zda, ale nie rozumiem, czemu jest tak uparty? Tłumaczyłem mu setki, nie, tysiące razy, że nie zrobię mu nic złego, a jedyne, co udało mi się osiągnąć, to dystans. Nefryt tak bardzo przestraszył się swoich uczuć, że poza pocałunkami, nie zgadza się na bardziej poufałą intymność. To po części moja wina. Gdybym nie skorzystał z magii i nie unieruchomił go na tych kilka słodkich chwil, zapewne nie uciekałby z krzykiem za każdym razem, gdy próbuję jakoś się do niego zbliżyć! Skąd mogłem wiedzieć, że okaże się taki płochliwy? Byłem pewny, że mając za sobą kilka stuleci, seks nie będzie stanowił żadnego problemu. Tymczasem wszystko mocno się skomplikowało…
- Skarbie… - Wchodzę za nim do jego królestwa i przez chwilę obserwuję, jak wybiera odpowiednią suknię.
- Która bardziej ci się podoba? – Waha się pomiędzy kobaltową, której dół zdobiony jest kryształkami, a ciemnozieloną, idealnie pasującą do jego ulubionej biżuterii. Ze względu na wartość sentymentalną nefrytów, niechętnie się z nią rozstaje.
- Obie są piękne – zapewniam go, układając dłonie na szczupłej talii mojego wampira. – Wiesz, że podobasz mi się we wszystkim.
- Jesteś kochany – Nefryt uśmiecha się radośnie. – Ta ma więcej zdobień – zachwyca się kryształkami. Od zawsze uwielbia nosić suknie. Jestem święcie przekonany, że zakłada je wyłącznie po to, by zawrócić mi mocniej w głowie. Nie musi się tak starać. Od urodzenia patrzyłem i patrzę wyłącznie na niego. Obecnie zakłada je głównie wtedy, gdy na zamek mają przybyć ważni goście. Jego zdaniem damski ubiór pozwala mu wtopić się w tłum, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Nie wszyscy są przychylni wampirom. Poza tym ukochany kazał mi przysiąc, że nikomu nie pisnę ani słowem o naszym kontrakcie. Ma to coś wspólnego z moim bezpieczeństwem. Przyznaję, że nie słuchałem zbyt uważnie. Byłem zaabsorbowany innymi detalami, takimi jak miękkie i chętne do pocałunków usta mojego wybranka.
Wystarczy chwila, by Nefryt zaczął wirować po pomieszczeniu w swojej eleganckiej kreacji, zapierając mi dech w piersiach. Gdy w końcu siada przed lustrem i zaczyna upinać włosy, podchodzę bliżej i nakładam mu na szyję kolię wysadzaną setkami malutkich diamentów.
- Cassian! – z niedowierzaniem wpatruje się w mój nowy prezent.
- Podoba ci się? – upewniam się, jakby nie wystarczyły mi srebrne iskierki w jego cudownych oczach. – Błyszczą bardziej niż kryształki. Jedno twoje słowo i każę je zastąpić diamentami.
- Jest piękna, ale ja…
- Ty jesteś najpiękniejszy. Kocham cię – całuję go w obie dłonie. – Postaram się lepiej nad sobą panować.
- To nie twoja wina, a moja… - Nefryt kolejny raz spuszcza wzrok, przygryzając jednocześnie dolną wargę.
- Wiem, że wydaję ci się bardzo napastliwy, ale poczekam tyle, ile będziesz chciał. Nigdy więcej niczego na tobie nie wymuszę. Dałem ci słowo i go dotrzymam. Przysięgam.
- Jesteś dla mnie taki dobry – broda zaczyna mi się trząść, a po policzku spływa pojedyncza, krwawa łza, którą od razu ścieram kciukiem, a następnie zlizuję ze swojego palca. Jego krew jest zbyt cenna, by ją marnować. Od razu uderza we mnie jedno z licznych wspomnień mojego wybranka. Kilka sekund, które z nadnaturalną siłą wciąga mnie niczym wir i pozwala obejrzeć skrawek jego dawnego życia. Tym razem jest to olbrzymie wrzosowisko, rozciągające się aż po horyzont. Wizja jest krótka, lecz to nie ma znaczenia. Liczy się to, że po raz kolejny odsłonił przede mną swoją wrażliwość. – I nie mów więcej, że coś na mnie wymusiłeś – dodaje zawstydzony. – Gdybym chciał, uwolniłbym się spod wpływu twoich czarów – przechwala się, pociągając nosem.
- Skarbie, nie płacz już, błagam – bezradny wobec takiego obrotu sprawy, przytulam go do siebie, by łatwiej się uspokoił. Gdyby chciał… To drobne ciałko nie należy do zbyt silnych. Wprost przeciwnie. To jedne z najbardziej bezbronnych wampirów, jakie kiedykolwiek spotkałem. Jego siła objawia się w uczuciach i emocjach, z których bezbłędnie czyta, lecz fizycznie nie stanowi żadnego zagrożenia. W magicznym świecie oznacza to tyle, co nic. Dlatego tym bardziej muszę go chronić.
- Dziękuję.
- Kogo, poza mną, zamierzasz oczarować dzisiejszej nocy? – dyskretnie zmieniam temat.
- O świcie przybyli posłańcy, prawda? – Mały spryciarz… Nic z tego. Nie pozwolę, abyś się dla mnie narażał.
- Nie musisz się nimi przejmować. Wkrótce odjadą – bagatelizuję sprawę, by odwrócić uwagę Nefryta od stada węży, którzy próbują udawać moich sprzymierzeńców.
- Ach tak? – rzuca lekko. – Obiecałeś im wspólną ucztę, która niedługo się rozpocznie. Idź, nie pozwól, by na ciebie czekali.
- Już mnie wyganiasz? Wolę zostać z tobą – pochylam się, by pocałować go w odsłonięty kark.
- Nigdzie ci nie ucieknę. Gdy wrócisz, zasnę w twoich ramionach, jak każdej nocy… - nieśmiertelny obniża głos, by brzmiał bardziej zmysłowo.
- Obiecaj mi, że poczekasz tu na mnie aż nie wrócę.
- Nie mogę tego zrobić, dobrze wiesz – niebieskooki sięga po długie pasmo swoich włosów i upina je za pomocą srebrnej spinki.
- Możesz. – W skrytości marzę o tym, by choć raz mnie posłuchał. – Wystarczy, że nawet na chwilę nie opuścisz naszej sypialni.
- Nie jestem twoim więźniem. – Nefryt wykorzystuje naszą bliskość i całuje mnie przelotnie w żuchwę. – Mam swoje plany.
- Od czasu do czasu mógłbyś być bardziej… - gryzę się w język, by nie użyć tego zakazanego słowa.
- Jaki? Jaki mam być? – podchwytuje temat, ocierając się o mnie niczym kot.
- Jeszcze chwilę i stracę resztki cierpliwości… - ostrzegam go, warcząc groźnie. Wampir nic sobie z tego nie robi i kontynuuje swoją grę.
- Przestanę, gdy odpowiesz na moje pytanie. Jaki mam być, Cassianie? – udaje niewiniątko. Jego oczy ciemnieją. Wodzi mnie na pokuszenie, oblizując wargi…
- Sam chciałeś! – rzucam się na jego usta, popychając go na toaletkę i przewracając kryształowe flakoniki perfum. Różowowłosy opiera dłonie na moich ramionach, oddając namiętne pocałunki. – Pragnę cię… - dyszę miedzy pocałunkami, przyciągając go jeszcze bliżej. Wydaje mi się, że tylko na to czekał, bo w ułamku sekundy znajduje się po drugiej stronie komnaty, chytrze się przy tym uśmiechając.
- Ojej, czyżbym był dla ciebie zbyt szybki? – śmieje się ze swojego żartu.
- Proszę, przestań mnie prowokować, bo to się źle skończy… - grożę mu palcem.
- Co mi zrobisz, gdy już mnie złapiesz? – dopytuje, zachowując się niczym rozkapryszone dziecko, któremu rodzice pozwalali na zdecydowanie zbyt wiele.
- Chodź tu i sam się przekonaj – dumnie układam dłonie na biodrach, czekając na jego kolejny ruch.
- Groźba z ust samego króla… Brzmi bardzo poważnie… - wampir teatralnie zasłania usta dłonią, grając zatrwożonego.
- Błagam cię, nie igraj ze mną – cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Dlaczego? Myślałem, że lubisz się ze mną droczyć…
- Ty się ze mną nie droczysz. Pewnego dnia przekroczysz granicę, a wtedy…
- Użyjesz swojej mocy, by zrobić ze mnie seksualnego niewolnika? – zgaduje, zamyślając się.
- Nie, zrobię ci coś znacznie gorszego… - Na samą myśl, że miałbym go posiąść, kręci mi się w głowie z pożądania. To ideał w każdym calu. To ciało, skóra, zapach… Wymaga specjalnego traktowania.
- Będziesz się ze mną kochał za karę czy w nagrodę?
- Wasza wysokość… – przerywa nam ciche pukanie do drzwi. – Najmocniej przepraszam, że przeszkadzam, ale dochodzi dwudziesta… Przyszedłem pomóc ci się przygotować, panie… - Głos mego doradcy jeszcze bardziej mnie rozsierdza.
- Spójrz, jak już późno… - Mój ukochany sięga po czarną pelerynę, którą zarzuca sobie na ramiona.
- Błagam cię. Zostań tu! - To moja ostatnia szansa, by coś wskórać. – Dobrze wiesz, kim są ci ludzie. Nie chcę, abyś cierpiał…
- Nie mi nie będzie – Nefryt naciąga kaptur, a następnie sięga po swoje rękawiczki. – Umiem o siebie zadbać.  
- Panie… - doradca ponownie domaga się, abym otworzył drzwi.
- Do zobaczenia później – szepcze wampir, podchodząc do tajemnego przejścia. – I jeszcze jedno – odwraca się w moją stronę. – Jeśli wpuścisz go do naszej sypialni, przez kolejny wiek będziesz sypiać samotnie – posyła mi całusa, po czym znika w ciemności.
- Nefryt! – wołam za nim, lecz na darmo.

Podczas balu wszystkie moje myśli krążą wokół tajemniczych planów  małego złośliwca, za którym zaczynam okrutnie tęsknić. Zegar wskazuje już północ… Mając do dyspozycji nową suknię oraz bezcenną kolię, od dawna powinien krążyć wśród dam, by wzbudzać w nich gniew. Jego uroda sprawia, że trudno odwrócić od niego wzrok. Kobiety mu zazdroszczą. Mężczyźni marzą, by zaszczycił ich choć jednym spojrzeniem… Jeśli przyłapię cię w towarzystwie któregoś z nich… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć!
Zamiast wyruszyć na poszukiwania, zmuszony jestem to dotrzymywania towarzystwa mym gościom.
- Wasza wysokość – fałszywy uśmiech pojawia się na twarzy barona diMarone. – Czekasz na kogoś?
- Nie – odpowiadam bez zastanowienia. 
Nefryt zwykle gardzi balami. Jego sarkazm sprawia, iż obcy od razu zauważają, że bije od niego aura nocy, z którą się nie kryje. Poza tym nie tknie niczego, co stoi na stole. Jest wampirem od tak dawna, iż nie pamięta smaku zwykłego jedzenia. Podczas jednego z ostatnich przyjęć, mężczyźni prześcigali się miedzy sobą, znosząc mu masę smakołyków. Nie mam ochoty powtarzać tego doświadczenia, nie mówiąc już o uczuciach wrogości, jakie we mnie wywołali... Ciastko z kremem to za mało, by zdobyć jego serce.
- Już dawniej zauważyłem, że bezustannie szukasz kogoś wzrokiem. Czy to oznacza, że wśród tych piękności znajduje się przyszła królowa? – mój rozmówca drąży temat.
- Przyszła królowa? - dziwię się. – Liczysz na to, że podzielę się z kimś władzą? – wybucham śmiechem, szczerze rozbawiony.
- No cóż, władza to silny afrodyzjak… - rozmarza się baron.
- Nie dla mnie – zaczynam obracać w dłoni kryształowy kieliszek wina, do którego mój doradca bezustannie dolewa szkarłatnego trunku.
- Czekałem na taką odpowiedź. Twoje panowanie rozpoczęło się dość krwawo, o czym wszyscy dobrze pamiętamy. Królowa musiałaby być naprawdę silną kobietą, by poradzić sobie z tak wielką presją. Wieczne konflikty, zdrady, egzekucje… - wylicza usłużnie diMarone, przysuwając się nieznacznie, aby nasza rozmowa miała bardziej poufny charakter. – Z odpowiednią osobą u boku… Oczywiście taką, która rozumiałaby twoje brzemię, byłoby ci łatwiej, nie sądzisz, panie? Nie wykluczam także, że musi to być kobieta…
- Skąd pewność, że nie znalazłem już takiej osoby? – mimowolnie wracam myślami do ukochanego. Tak bym chciał, by był tu ze mną… Potrzebuję go…
- Wasza wysokość, jesteś urodzonym przywódcą, przyznaję, lecz romanse – mężczyzna spogląda na mnie z pobłażaniem. – Zaciągnięcie do łóżka pierwszej lepszej służki czy stajennego to żadna sztuka, wierz mi. Ja mam na myśli kogoś, kto zrobi dla ciebie wszystko, ale co ważniejsze, da ci syna…
- Syna? – wymieniam porozumiewawcze spojrzenia z moim doradcą, który jak na zawołanie, zostawia nas samych.
- Poznałeś dziś moją córkę, panie. Ma na imię Zana i gotowa jest w każdej chwili, by służyć swemu królowi w dowolny sposób.
Więc o to mu chodzi? Chce mieć wpływ na królestwo i samego króla, manipulując mną za pomocą dziewczyny? Sądziłem, że tego typu podchody rozpoczną się za jakieś sto, czy dwieście lat. Ostatecznie młody ze mnie demon. Królem zostałem niespełna trzy miesiące temu. Czemu mój rozmówca aż tak się śpieszy?
- Wybacz, baronie. Nie jestem obecnie w nastroju do amorów – próbuję jak najszybciej zakończyć naszą rozmowę.
- Wydaje mi się, że nie przedstawiłem mojej oferty w taki sposób, by wydała ci się interesująca – mężczyzna zamyśla się na chwilę, szukają odpowiednich słów. Nie ma zamiaru pozwolić, abym mu się wymknął. – Jestem pewny, że zyskam więcej twojej uwagi jeśli powiem, że znam nazwisko osoby, która rozpoczęła bunt przeciwko twemu ojcu.
- Mój ojciec został już pomszczony! – odpowiadam gniewnie, z impetem odstawiając kieliszek na stół.
- Jesteś tego pewny, królu Cassianie? A może zechcesz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia? Jeśli zmienisz zdanie, będę czekał w twoim gabinecie dokładnie za godzinę – natręt bezszelestnie podnosi się ze swojego miejsca, poprawiając przy tym bogato wyszywany złotem frak.
- A jeśli nie zmienię? – rzucam chłodno, z trudem panując nad swoimi mocami, które tylko czekają, by zetrzeć mu z twarzy ten perfidny uśmieszek.
- Są inni, gotowi wysłuchać mej historii… Proszę, nie spóźnij się… - baron żegna się ze mną, usłużnie kłaniając. 

 ***

Tęskniłyście za mną, moje Gąski? Ja za Wami bardzo :)
Oto pierwsza część przygód Nefryta i Cassiana. Co prawda tekst z założenia miał być dłuższy, ale kiepsko się czuję. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
W chwili obecnej nie wiem czy zakończę to na części drugiej, czy pociągnę dalej. Zobaczymy. Czasami tak to jest, że zamiast starych opowiadań, wolę te nowe. Nie oznacza to, że porzucę Najlepszego lub Bezsenne Noce. Tak dobrze nie ma :D Po prostu liczyłem na to, że jesienią pojawi się "coś magicznego", ale nic z tego nie wyjdzie, dlatego muszę to sobie jakoś odbić. 

Wasz Kitsune

sobota, 9 września 2017

mpreg 16

„Bezsenne Noce


- Cześć! Tak się cieszę, że znowu się spotykamy! – entuzjazm mężczyzny wydaje mi się nieco przerysowany. Podbiega do nas, ciągnąc za sobą małą dziewczynkę, ubraną w jasnoróżową sukienkę.
- Cześć – odpowiadam nieco markotnie.
- Max, myślałem, że wyjechałeś. Obiecałeś, że zadzwonisz, a tymczasem beztrosko sobie randkujesz – wymownie spogląda w kierunku jasnowłosego, którego nadal trzymam za rękę. – Cześć – wita się z Eli. – Pamiętasz mnie?
- Oczywiście, że pamiętam – chłopak uśmiecha się do niego. – Jesteś jedynym superbohaterem, jakiego poznałem – komplementuje go.
- Nie mów tak, bo się zarumienię – peszy się Ian.
- Przecież to szczera prawda. Ostatnio pomagałem pani Ford w pracy przy folderze reklamowym. Wymieniła cię jako jedną z osób, która czyni ten region wyjątkowym.
- Serio? Gdy dzwoniła w tej sprawie, byłem pewny, że żartuje! I co teraz? Rodzina znowu nie da mi spokoju… - lamentuje.
- Moim zdaniem powinni być z ciebie bardzo dumni. Poza tym dobrze wyglądasz w mundurze – Eli ponownie się do niego uśmiecha. – To twoja córeczka? Jest śliczna – puszcza moją rękę i klęka obok dziewczynki.
- Katie, co się mówi? – Ian próbuje zmusić małą, by podeszła bliżej, lecz ta zawzięcie chowa się za jego nogami. Mam dosyć jego oraz sposobu, w jaki rozmawia z Eli. To czysty flirt! Superbohater… Też mi coś. Przy pierwszej okazji podrywa nie swojego chłopaka…
- Nie stresuj dziecka – strofuję go, zwracając uwagę na przestraszoną trzylatkę.
- Jeszcze kilka miesięcy i sam się przekonasz, jak to jest – szydzi ze mnie, biorąc ją na ręce. – Wracając do tematu. Czemu do mnie nie zadzwoniłeś?
- Przepraszam, byłem zajęty – mam nadzieję, że przestanie drążyć temat.
- Nie szkodzi. Na szczęście dziś się spotkaliśmy, więc ponawiam zaproszenie. Moja żona bardzo się ucieszy. Ona także jest w ciąży. Za niecały miesiąc przywitamy nasze trzecie dziecko – rozpływa się, niczym lody pozostawione na słońcu.
- Gratuluję. My na swoje jeszcze długo poczekamy – zerkam w kierunku niewielkiego brzuszka Eli. Cholerny Ian. Nawet w tym musi być lepszy…
- Tina, moja żona, będzie uszczęśliwiona, jeśli nas jutro odwiedzicie. Pamiętasz, gdzie mieszkam? – zwraca się do mnie. - Czekamy o czwartej.
- Ian… - nie mam ochoty spędzać popołudnia wysłuchując pochwał płynących z ust Eli pod jego adresem, więc spróbuję delikatnie odmówić.
- Nawet nie chcę tego słuchać, Max. Ty się zgadzasz, prawda Eli? Żona z pewnością udzieli ci wielu rad. Całe dnie spędza w domu. Jeśli jej powiem, że was spotkałem i nie zaprosiłem, wkurzy się na mnie, więc proszę, nie zawiedźcie mnie. Eli, obiecaj, że przyjdziecie – szuka u niego wsparcia.
- Ja… - chłopak nie bardzo wie, co ma odpowiedzieć. Wcale mu się nie dziwię. Przecież to obcy mu ludzie. Mama wspominała, że powinien mieć więcej znajomych… Szlag by to…!
- Przyjdziemy – decyduję za niego.
- Bardzo się cieszę. Jutro o czwartej. Nie spóźnijcie się! – woła na pożegnanie, biegnąc w kierunku synka, który czeka na niego przy samochodzie.
- Nie chcę tam iść… - zaczynam narzekać, gdy tylko mam pewność, że mnie nie usłyszy.
- To dlaczego się zgodziłeś? – szepcze Eli, równie konspiracyjnie.
- Ze względu na ciebie.
- Na mnie? A co ja mam z tym wspólnego?
- Nie cieszysz się? Porozmawiasz sobie z jego żoną, a po godzinie wrócimy do domu.
- Nie musisz się dla mnie aż tak poświęcać – rzuca oschle, kierując się w stronę ławki.
- Potrzebujesz lepszych znajomych.
- Lepszych?
- Przestań mnie łapać za słowa – irytuję się, siadając obok niego. – Chodziło mi o Freddiego.
- Nie chcę o nim rozmawiać.
- Ian to porządny człowiek. Znam go od dawna. Chodziliśmy razem do szkoły. Jestem pewny, że jego żona przypadnie ci do gustu. Chyba lepsze to, niż spędzenie kolejnego popołudnia na rysowaniu, prawda?
- Lubię swoją pracę.
- Jest dosyć absorbująca. Nie sądzisz, że powinieneś…
- Max, przestań. Naprawdę nie musisz udawać, że interesuje cię to, co robię lub czego potrzebuję – jest na mnie zły? Dlaczego?
- Oczywiście, że mnie to interesuje! – bronię się.
- Skoro tak, to wracaj do domu. Chcę pobyć sam – wstaje i rusza przed siebie. Nie mogę go teraz zostawić. Mieliśmy szczerze porozmawiać, a znowu się kłócimy.
- Poczekaj! Eli! – idę za nim, ignorując jego humory. – Zanim pojawił się Ian, chciałeś mi coś powiedzieć.
- Ale już nie chcę – ucina temat.
Przez kilkanaście minut błąka się po parku. Słońce powoli zachodzi. Złote promienie zdają się topić w jeziorze. Wiele osób przychodzi tu tylko po to, by obejrzeć ten niezwykle piękny widok. Mały uparciuch raczej do nich nie należy. Jest zamyślony i smutny. Zaczepia jakiegoś przechodnia, pytając go o godzinę. Umówił się z kimś? Jeśli liczy na to, że pozwolę mu na kolejne spotkanie z Freddym, to już teraz może zacząć zmieniać plany. Obejmuje brzuch ramionami.
- Jeszcze pół godziny i wrócimy do domu, obiecuję – zwraca się do dziecka.
- Dobra, dosyć tego! – klękam przed nim, by móc patrzeć mu w oczy. – Co się dzieje?
- Nic – ucieka przede mną wzrokiem.
- Mów, bo dłużej nie zniosę twojego zachowania! – ostrzegam go.
- Jestem trochę zmęczony, to wszystko – tłumaczy pokrętnie.
- Wracamy – proponuję mu.
- Twoja mama powiedziała, że za dużo czasu spędzam w domu i mam nie wracać przed dziewiątą. Nie chcę jej denerwować, dlatego posiedzę tu jeszcze pół godziny.
- Co takiego?! – spodziewałem się wszystkiego, ale to… - Co jej strzeliło do głowy?!
- W ciągu dnia jest bardzo ciepło, a ja mam sporo zleceń i…
- I co? – w tej chwili jest bezgranicznie wściekły… Własna matka, a zero zrozumienia.
- Nic – szepcze, spuszczając wzrok. – Nie krzycz na mnie. Przecież nie zrobiłem nic złego – szepcze.
- Porozmawiam z nią, gdy tylko wrócimy do domu!
- Proszę, nic jej nie mów! Przecież nic się nie stało – od razu jej broni. Nie stało? Chłopak jest zmęczony i pewnie głodny. Nic dziwnego, że nerwowo odlicza każdą minutę.
- Chcesz tu siedzieć, by nie denerwować mamy… Super… A twoje potrzeby? – cedzę przez zaciśnięte zęby, bo nadal nie mogę się uspokoić.
- Moje co?
- Nie udawaj idioty! Dobrze wiesz o czym mówię! – zaczynam nerwowo krążyć przed ławką, na której siedzi.
- Prosiłem, abyś na mnie nie krzyczał. Dzidziuś tego nie lubi – układa dłoń na brzuchu.
- Przepraszam. Nie chciałem – wracam na swoje miejsce i ciężko opadam na ławkę. Eli odwraca głowę i zaczyna wpatrywać się w zachodzące słońce. – Wkrótce zacznie padać – zaczynam ostrożnie kolejny, jakże elokwentny temat.
- Skąd wiesz?
- To normalne po takich upałach.
- Pewnie masz rację.
Znowu nastaje cisza. Mam swoją szansę. Jesteśmy sami. Nikt nam nie przeszkadza. Teraz albo nigdy!
- Czemu wychowywała cię siostra?
- Rodzice byli zajęci pracą – odpowiada po chwili namysłu.
- Wspominałeś coś, że mając piętnaście lat, mieszkałeś już sam. Dlaczego? – kontynuuję moje przesłuchanie licząc na to, że powie coś więcej.
- Jak to dlaczego? – dziwi się. – Byłem już dorosły. Nie potrzebowałem jej opieki.
- Nie chcesz mi powiedzieć? – nieco na niego naciskam, lecz to trudny przeciwnik. Świadomie wszystko mi dawkuje.
- Siostra przechodziła trudny okres w życiu. Jej małżeństwo wisiało na włosku. Uważała, że to moja wina. Wspólne mieszkanie stało się dla nas zbyt trudne.
- I wyrzuciła cię z domu? – zaskoczony otwieram szeroko usta. – Przecież byłeś jeszcze dzieckiem!
- Max, szokuje cię jej zachowanie, a sam wielokrotnie powtarzałeś, że moje miejsce jest na ulicy – od jego czarnego humoru robi mi się zimno.
- Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli! – robi mi się wstyd.
- To już przeszłość. Nie ma dla mnie większego znaczenia – uśmiecha się lekko.
- A twoi rodzice?
- Nie wiem, gdzie są. W sumie słabo ich pamiętam. Widziałem zdjęcia, ale były zrobione dawno temu. Gdyby któraś z tych osób podeszła do nas i powiedziała, że jest moją matką lub ojcem – wskazuje na spacerowiczów – uwierzyłbym.
- To jak sobie poradziłeś?
- Normalnie. Poszedłem do pracy. Musiałem zrezygnować ze szkoły, o czym też już wiesz. W przyszłym roku pewnie udałoby mi się wrócić, ale pojawił się dzidziuś, a on jest dla mnie najważniejszy. Bardzo mocno go kocham – rozczula się, mówiąc o naszym dziecku.
- Jeśli chcesz, pomogę ci odnaleźć rodziców – proponuję, układając w myślach co im powiem, gdy spotkamy się twarzą w twarz. Eli nie powinien być świadkiem tej sceny. W jego stanie lepiej unikać silnych emocji.
- Nie chcę. Mówiłem ci już. Jestem dorosły i samodzielny. Po tylu latach nie miałbym z nimi o czym rozmawiać. Wracamy? Dzidziuś chce kolację.

Tak jak przypuszczałem, późnym wieczorem zaczyna padać deszcz. Ekran komputera sprawia ból moim zmęczonym oczom. Dochodzi pierwsza, a ja napisałem aż dwie strony… Przeciągam się, spoglądając w kierunku śpiącego chłopaka. Źle go oceniałem. Bardzo źle. Biorąc pod uwagę, że nikt się nim nie zajmował, nie poszedł na dno. Myślał nawet o kontynuowaniu edukacji. Zapewne ciąża pokrzyżowała wiele z jego planów, a mimo to ani razu nie słyszałem, by narzekał. Wprost przeciwnie. Na każdym kroku podkreśla, jak bardzo kocha dziecko. Gdy się do niego zwraca, zawsze jest miły i stara się, by naszemu synkowi niczego nie zabrakło. Pod tym względem mógłbym się od niego wiele nauczyć…
Wyłączam komputer i szykuję się do spania. Szum deszczu za oknem nie ułatwia mi tego zadania. Pomimo zmęczenia, kręcę się z boku na bok, nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Przez cały dzień miałem problem, by jakoś ogarnąć własne emocje. Nic dziwnego, że teraz wcale nie jest lepiej. Podpieram głowę ręką i wpatruję się w sufit, zastanawiając nad tym, co przyniesie przyszłość.
W pewnej chwili z sąsiedniego łóżka dobiega mnie dziwny dźwięk. Unoszę się wyżej, by sprawdzić co robi mój jasnowłosy współlokator. Zamieram, słysząc jak cichutko płacze przez sen. Może coś go boli? Albo dziecko jest zagrożone! Podrywam się na równe nogi i podchodzę bliżej. Eli szamocze się przez chwilę, zrzucając poduszkę na podłogę. Zapalam nocną lampkę.
- Już dobrze. To tylko sen – ścieram mokre ślady z jego policzków. Chłopak zasłania oczy przed światłem, które od razu gaszę.
- Gdzie… Gdzie jestem? – skołowany, rozgląda się nerwowo w ciemności.
- Spokojnie. Nie bój się – staram się go uspokoić.
- Max? – pociera zapłakane oczy.
- Jestem tutaj.
- To był tylko sen… - stwierdza z dużą ulgą.
- Co ci się śniło?
- Siostra zabrała mi dziecko. Myślałem, że serce mi pęknie z tęsknoty za nim... - Oplata się ciasno ramionami, drżąc na całym ciele. Przez kilka sekund rozważam wszystkie za i przeciw, lecz po chwili wstaję i biorę go na ręce.
- Co… Zostaw…!
- Nie – kładę go w swoim łóżku. – Dzidziuś mówi, że tata ma go przytulić i właśnie to zamierzam zrobić – układam się obok niego, obejmując go ramieniem. – Widzisz, od razu lepiej.
- Nie potrzebuję... - szarpie się, próbując uwolnić.
- Gdy ja byłem mały i śniło mi się coś złego, zawsze szedłem spać do łóżka rodziców. Uspokajałem się, gdy ktoś był obok mnie. Przyznaj, że już jest ci lepiej – droczę się z nim, przysuwając nieśmiało dłoń do jego brzucha.
- Za gorąco!
- Wcale nie – śmieję się cicho, sunąc palcami po tej bezcennej wypukłości. Eli w pierwszej chwili spina się i wstrzymuje oddech, lecz widząc, że nie jestem zbyt natarczywy, pozwala mi kontynuować. – Nie zrobię ci nic złego. Zaufaj mi.
- Rodzice naprawdę pozwalali ci spać ze sobą w łóżku?
- No pewnie. Byłem przez nich bardzo rozpieszczony. Tobie też by pozwolili, gdybyś ich o to poprosił.
- Nie zamierzam.
- Nasze dziecko będzie jeszcze bardziej rozpieszczone, zobaczysz – zaczynam się śmiać.
- Mam nadzieję – ziewa sennie. – Nie ma rzeczy, której bym nie zrobił dla dzidziusia… - mamrocze. Po chwili znowu zapada w sen, wtulając się we mnie.
- Chociaż to nas łączy – szepczę, zasypiając.

Resztkami świadomości odnotowuję, że śni mi się bardzo piękny sen. Jest mi tak dobrze i ciepło. Nie wiedzieć czemu, jakaś tajemnicza siła próbuje mnie pozbawić tego zniewalającego uczucia. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że owo coś znajduje się w moich własnych ramionach, a ja szczelnie tulę to do siebie.
- Max… Puść… - skomle cicho, próbując wyswobodzić się z żelaznego uścisku. Nie otwierając oczu, przysuwam go bliżej siebie. Łaskoczą mnie kosmyki jasnych włosów, które nadal pachną szamponem. Jego drobne dłonie łapią mnie za rękę, która ani drgnie. Próbuj dalej… - Max… Ja chcę wstać…
- Jeszcze wcześnie, śpij – mruczę w jego włosy, naciągając na nas kołdrę.
- Już rano, a ja muszę… - chce się obrócić, lecz na to też mu nie pozwalam.
- Nie musisz. Jestem pewny, że nie ma nawet szóstej. Śpimy.
- Max… Proszę cię…
- Zamknij oczy i śpij – wtulam się w jego plecy. – Jesteś taki cieplutki...
- Max! Twoi rodzice już wstali… - to jego ostatnia deska ratunku.
- Tata zabiera mamę na randkę. Chyba wolą być sami, więc tym bardziej nie powinniśmy im przeszkadzać. No już, połóż się.
- Nie jestem zmęczony – obraża się na mnie, pokorniejąc.
- Łóżko to idealne miejsce, by spędzić deszczową sobotę. Dzidziuś też tak uważa.
- Nie wykorzystuj dziecka w taki sposób. Poza tym to ja je noszę. Nie masz pojęcia jak to jest.
- Nie szkodzi. Nauczysz mnie, jak poczuć to, co czuje dziecko. Za to ja nauczę ciebie wstawania o późniejszej porze.
- Tak? – drwi ze mnie, moszcząc się na poduszce.
- Właśnie tak… Mogę? – upewniam się, że mnie nie odepchnie, sięgając do jego brzucha.
- Wolałbym nie.
- Dlaczego nie? – jego odmowa sprawia mi przykrość.
- Jesteś mi zupełnie obcy, a to bardzo intymne doznanie – zwija się w kłębek, abym go więcej nie molestował.
- Nie jestem obcy… Znasz mnie już trochę. Chyba wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Znowu nie bierzesz pod uwagę moich uczuć – wzdycha. – Jak byś się czuł, gdyby ktoś chciał wpakować ci rękę pod ubranie?
- Nie jestem obcy – bronię się. - A to wyjątkowa sytuacja… Nie gniewaj się – proszę, nieco się cofając, by miał więcej przestrzeni. – W nocy nie miałeś nic przeciwko. Myślałem…
- W nocy nie do końca byłem sobą, a ty to wykorzystałeś.
- Nie wykorzystałem. Chciałem…
- Wiem co chciałeś i doceniam to. Ten jeden raz…
- Tylko ten jeden raz? – przerywam mu, z niedowierzaniem. – Eli? – unoszę się wyżej, by sprawdzić, czemu nie odpowiada. Zasnął w trakcie naszej rozmowy. Mam ochotę go obudzić tylko po to, by przyznał mi rację. Za wcześnie wstaje. Powinien wylegiwać się w łóżku do późna, a nie malować jak opętany. Wiem, że robi to dla dziecka, by móc się wyprowadzić, ale… Przyznaj to. Przyznaj choć sam przed sobą, że jego bliskość nie jest ci obojętna. Może to ciepło drobnego ciała, może zapach skóry? Ma w sobie coś takiego co sprawia, że czuję się inaczej. Uspokajam się. Wyciszam. Jest mi dobrze.

- Ktoś tu mnie oszukał… – spoglądam w zaspane, fiołkowe oczy, które łaskawie otworzył.
- Która godzina? – podrywa się ze swojego miejsca.
- Dwunasta – uśmiecham się, stawiając kubek kakao na nocnej szafce.
- Dwunasta? Żartujesz, tak? – na jego twarzy odmalowuje się przerażenie. Jest późno, ale co z tego?
- Nie – pokazuję mu wyświetlacz swojego telefonu.
- Niedobrze! Bardzo niedobrze! – próbuje wyswobodzić się w kołdry, w którą szczelnie go owinąłem.
- Nie przesadzasz trochę? Wyglądasz na przemęczonego – chciałbym usiąść obok niego, ale jasnowłosy ma inne plany. Wygląda słodko w potarganych włosach i z resztkami sennych marzeń na powiekach.
- Mam spore opóźnienie – wpada w panikę, biegnąc do łazienki. – Pan Robinson mnie zabije, jeśli zaliczę kolejną porażkę! – Porażkę? Jaką znowu porażkę? O czym on mówi?
Po chwili wyłania się ubrany w swoje ulubione szorty i bluzę, siada przy stole i niedbale związuje włosy na karku.
- Nic z tego – powstrzymuję go, gdy sięga po papier. – Najpierw śniadanie – dzielnie wytrzymuję rozzłoszczone spojrzenie.
- Nie jestem głodny.
- Jeśli niczego nie zjesz, nie dam ci rysować – odsuwam jego krzesło, by mógł swobodnie spać.
- Max…
- Chociaż pół kanapki – licytuję się z nim.
- Nie chcę kanapki.
- A czego chcesz? – pytam, otwierając drzwi od naszego pokoju.
- Cukru.
- Dosypałem trochę do kakao. Tyle musi ci wystarczyć.
- Ale nie wystarczy – boczy się na mnie, idąc w kierunku kuchni. Wiem, że nie jest zadowolony, lecz życie nie jest słodkie, a gdybym dał mu wolną rękę, wyjadłby zawartość cukierniczki łyżeczką… Zamiast tego niechętnie otwiera lodówkę i przegląda jej zawartość. W końcu decyduje się na banana oraz butelkę soku malinowego.
- Zjedz coś jeszcze.
- Później ugotuję obiad – wyrzuca skórkę do pojemnika i wraca na górę. Nie mogę go powstrzymać. Siadam na łóżku i nie potrafię oderwać od niego wzroku. Imponuje mi swoim zapałem i poświęceniem. Powinienem brać z niego przykład i również wziąć się do pracy. Sięgam po laptopa i czytam tekst, który ostatnio napisałem. Jest beznadziejny. Najchętniej przeredagowałbym całą książkę i zaczął od początku. Zazwyczaj w połowie dopada mnie niemoc twórcza, która trwa jakiś czas. Gdy udaje mi się zmotywować, mogę pisać od rana do nocy, aż książka zostanie ukończona. Skąd więc przeświadczenie, że tym razem będzie inaczej? Prawda jest taka, że nie mam ochoty zagłębiać się w kolejne zbrodnie. Wolałbym pisać o czymś innym… A właściwie o kimś innym. Im bliżej go poznaję, tym bardziej mnie intryguje. Czy nadawałby się na bohatera powieści? Liczne sekrety, nieprzeciętny talent, uroda… Mógłbym z niego zrobić na przykład przemytnika dzieł sztuki, który oszukuje swoich klientów, wciskając im namalowane przez siebie kopie. Prawdę znałaby tylko jedna osoba, z którą wdałby się w romans… Akcję przeniósłbym do Włoch, gdzie w jakimś wielkim domu tuż przy plaży, jego powiernik postarałby się go uwieść. Spiłby jasnowłosego winem, a potem zabrał na taras i zaczął powoli rozbierać, obserwując jak promienie słońca igrają na jasnej skórze… Chłopak byłby zbyt oszołomiony, aby się bronić. Uległby mu. Pozwolił się całować, aż w końcu zostałby przygnieciony do podłogi i wzięty z pasją… Eli, och Eli… Ponownie czuję nieprzyjemne ukłucie zazdrości. Nie pozwoliłbym, by dotykał cię ktoś obcy. Nawet jeśli to miałaby być tylko fikcja. Zwłaszcza w sposób, który przed chwilą sobie wyobraziłem. Dystans, Max, potrzebujesz dystansu. Traktuj go lepiej, ale nie zbliżaj się zanadto. Przecież nie chcesz, by stał ci się zbyt bliski… Liczy się wyłącznie dziecko, a on jest bohaterem drugiego, albo i trzeciego planu. Nie myśl o nim. Nawet na niego nie patrz. I co ważniejsze, przestań fantazjować! A jeśli już koniecznie chcesz to z kimś zrobić, to umów się na randkę z dorosłą osobą, która zamiast uciec z krzykiem, sprosta twoim oczekiwaniom.