piątek, 31 sierpnia 2018

Prawdziwy Romantyk, część VIII


Po naszej dziwnej rozmowie nie mogę zasnąć. Nagi ukochany śpi w moich ramionach. Mimo to nie jestem zadowolony. Dopiero gdy przyciągam pogrążonego w letargu wampira bliżej i czuję na sobie ciężar jego ciała, odzyskuję spokój. Nie zmienia to jednak faktu, iż wolałbym wrócić do zamku. Obce łóżko, choć dość wygodne, znacznie odbiega od tego, które znajduje się w naszej sypialni. Poza tym nie jestem przekonany czy te cienkie szyby ochronią moje największe szczęście przed słońcem? Nefryt musi odpocząć. Jest taki delikatny… Z prawdziwą przyjemnością przeczesuję palcami jasnoróżowe pasma oraz wdycham różany zapach jego boskiej skóry.
- Mój najdroższy… Nie masz pojęcia, jak cię kocham… - szepczę mu do ucha.
Słońce powoli wyłania się za horyzontu. To chyba jeden z tych dni, podczas których samotność najbliższych godzin będzie mi dość intensywnie doskwierać. Przesuwam palcami wzdłuż jego kręgosłupa. Jak mam cierpliwie doczekać do wieczora, skoro potrafię się skupić jedynie na wspomnieniu słodkiego smaku pocałunków? Każda komórka mojego ciała pożąda go. Pragnie. Ciężki jest los demona, który wiąże się z wampirem na zawsze.
Około ósmej, gdy zyskuję absolutną pewność, że Nefryt jest bezpieczny, decyduję się ubrać i poszukać Henryka. Co ciekawe, tuż obok łóżka stoi znajomo wyglądający kufer podróżny, który jakiś czas temu widziałem w garderobie mojego małego kusiciela. Znając jego uwielbienie do nowych strojów, cierpiałby katusze, gdyby musiał nałożyć dwa razy to samo. A to z kolei oznacza, że od samego początku wiedział, że nasza wizyta nieco się przedłuży. Ma tu cichego wspólnika, który jeszcze nie tak dawno temu wciskał we mnie kolejne kawałki szarlotki…
Zamykam oczy i przenoszę się bezpośrednio do „kuchni”. Obecnie znajduje się ona w pomieszczeniu zastępczym, w dodatku mocno zagraconym różnymi kartonami. Podejrzewam, że nadgorliwy służący składuje tu cenniejsze rzeczy, które próbuje ukryć przed Jackiem.
Zapobiegliwy starzec przygotowuje właśnie kawę. Tuż obok niego siedzi Vero, który wesoło macha do mnie ogonem.
- Wcześnie wstałeś, królu Cassianie – Henryk odwraca się w moją stronę, a następnie wyciera ręce w lnianą ściereczkę.
- Łóżko jest niewygodne – krzyżuję ramiona na piersi i zaczynam wpatrywać się w nieco zakłopotanego mężczyznę.
- Naprawdę? W takim razie zamówię inne przy najbliższej okazji – dobrotliwy uśmiech oraz filiżanka kawy to trochę za mało, aby mnie zbyć.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – pytam, opierając się plecami o kredens. Irytuje mnie panujący tu bałagan. Korzystam więc z mojej magii i przesuwam wszystkie pudła w taki sposób, by na środku pomieszczenia znalazło się miejsce na niewielki stolik oraz dwa krzesła.
- Panie, chyba nie liczyłeś na to, że ci się narażę, odmawiając paniczowi Nefrytowi tak drobnej przysługi, prawda?
- Nefryt nie powiedział mi o tym, że nasza wizyta nieco się przedłuży – żalę się, choć to i tak bez sensu. Mój anioł już dawno owinął sobie tego starego piernika wokół małego palca.
- No cóż, jestem pewny, że ma przed tobą i inne sekrety – nutka ironii w jego głosie sprawia, iż mam ochotę jakoś mu się odgryźć.
- Sekrety? Masz na myśli drobiazgi, takie jak chociażby Vero? – ponownie zerkam w kierunku psa, który nadal siedzi na swoim miejscu i wpatruje się z swojego opiekuna, czekając na jego polecenie.
- Vero? – Henryk udaje zaskoczonego. – A co on ma z tym wspólnego?
- Vero nie jest zwykłym psem, prawda? – rozkoszuję się chwilą przewagi, którą zaskoczyłem Henryka.
- Moim zdaniem to po prostu labrador – służący idzie w zaparte, lecz mnie nie oszuka.
- Serio? To zabawne, bo ja wyczuwam od niego dość potężne zaklęcie, które nakazuje tej bestii udawać potulnego, domowego pupilka. W dodatku pojawił się tak niespodziewanie… Ponoć Sin wyłowił go z jeziora… - rozważam na głos. - Powiedz mi, Henryku, jak to możliwe, że udało mu się sforsować barierę wokół domu?
- Tak jak już wspominałem, każdy ma swoje sekrety – służący uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. – Przygotowałem śniadanie. Panicz Nefryt twierdzi, że lubisz cynamonowe bułeczki z orzechami. Wstałem wcześnie rano, by je dla ciebie przygotować – starzec pstryka palcami. Na stole pojawia się porcelanowa zastawa, a także koszyczek wypełniony polukrowanymi wypiekami. – Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to od dawna szukałem dla siebie odpowiedniego towarzysza. Vero spadł mi jak z nieba – mężczyzna gestem zaprasza mnie do stołu i zachęca, abym usiadł.
- Zbłąkany szczeniaczek przez całkowity przypadek pomógł im się do siebie zbliżyć? – kpię, nie potrafiąc ukryć zdradzieckiego uśmiechu.
- Nie umiem przewidywać przyszłości, tak jak panicz Nefryt, ale… - mój towarzysz bierze głęboki oddech, zupełnie jakby chciał podkreślić, że za chwilę podzieli się ze mną czymś ważnym. – Znam panicza Sina od bardzo dawna. Stałem z boku i obserwowałem, jak zmuszony jest żegnać kolejnych opiekunów. Z jednymi dogadywał się lepiej, z innymi gorzej. A potem pojawił się opiekun Jack. Dość łatwo było przewidzieć, jak się to zakończy – mężczyzna sięga po filiżankę i upija z niej łyk kawy. –Panicz Nefryt także o tym wiedział. Zastanawiałeś się dlaczego tak chętnie udawał zainteresowanego zawarciem kontraktu z paniczem Sinem?
- Nefryt by tego nie zrobił – odpowiadam pewnym siebie tonem. – Był we mnie zakochany. Nie odszedłby z zamku.
- Moim skromnym zdaniem, choć oczywiście pewnie się mylę, wizja panicza Nefryta zawierała pewne luki. Z jednej strony ponad wszystko pragnął szczęścia przyjaciela, dzięki czemu mój pan zachował życie. Nie spotkała go zasłużona kara. Jednak nie powiesz mi, że nie kusiło go, aby wyrwać się spod twojego wpływu…
- Nie pleć bzdur! Nefryt nigdy by mnie nie zostawił! Od samego początku był mi przeznaczony! – Porcelanowa zastawa cicho pobrzękuje, a sztućce zdają się same przesuwać. Vero chowa się za krzesłem Henryka, cicho piszcząc.
- Wybacz, królu Cassianie. Nie chciałem cię denerwować.
Służący cierpliwie czeka, aż zapanuję nad moją nieokiełznaną naturą. Jego spiskowa teoria, jakoby mój anioł miał związać się z Sinem, na krótki moment spowodowała spustoszenie w mojej głowie. Gdyby tak się stało… Gdyby Sin zabrał mi Nefryta… Nie, nie zabiłbym tego zdrajcy. Wprost przeciwnie. Zmusiłbym oba wampiry, by zamieszkały ze mną w zamku i do śmierci katowały widokiem swojego szczęścia.
- To ja przepraszam. Powinienem lepiej nad sobą panować – zaciskam dłonie na rancie stołu. Niewielka wiązka czarnej mocy szybuje w górę. Na sekundę przymykam powieki. Widok śpiącego ukochanego od razu koi moje zmysły. Nawet nie drgnął. Wtulony w białą pościel, wygląda tak niewinnie…
- Nie masz mnie za co przepraszać, panie. Ostatecznie rozmawiamy o sekretach. Każdy z nas coś ukrywa. Ja mam Vero, który dotrzymuje mi towarzystwa. Nefryt swoje wizje, a ty... – czuję na sobie wymowne spojrzenie.
- Ja nie mam żadnych sekretów – wchodzę Henrykowi w słowo, by nie drążył tematu.
- Wyczuwam wokół ciebie energię twojego ojca – służący unosi znacząco prawą brew do góry, po czym wskazuje na pudełko, które nadal ukrywam w kieszeni spodni. – Jeśli chcesz znać moje zdanie w tej kwestii, to uważam, że postępujesz słusznie.
- Tak? – wlepiam wzrok w swój talerz, bo czuję się trochę tak, jakbym znowu był nastoletnim demonem, którego Norman nakrył w pałacowym ogrodzie. Zawsze mu się wydawało, że zakradałem się tam wyłącznie po to, by przyglądać się pięknym damom, wystrojonym w balowe suknie. Ich uroda była niczym, w porównaniu do oszałamiającego blasku, bijącego od pewnych błękitnych oczu…
- Wasza wysokość, daruj, że to powiem, lecz są sytuacje, w których królowi nie wypada się wahać.
- Nie waham się – kładę prawą dłoń na pudełeczku, które ukrywam w kieszeni. – Czy to jest odpowiedni moment? Nasz związek to świeża sprawa. W lochach spoczywa otruta rodzina barona. Moi wrogowie palą się do tego, by wywołać kolejną wojnę. W dodatku Jack plótł wczoraj jakieś bzdury o tym, że Nefryt i Sin znacząco się od siebie różnią.
- Bo to prawda – Henryk niespodziewanie zaczyna trzymać stronę swojego podopiecznego.
- Co takiego?! – podrywam się do góry i dopadam do służącego. – Masz mi natychmiast wszystko powiedzieć! Mam dosyć sekretów!
- Wasza wysokość, siadaj! – mężczyzna z niesamowitą siłą popycha mnie z powrotem na krzesło, po czym wygładza fałdki na koszuli. – Młodzież… Zero szacunku dla starszych… - mruczy pod nosem. – Nie patrz tak na mnie, królu Cassianie. Być może myli cię mój wygląd, lecz zapewniam, że jeśli zaatakujesz mnie drugi raz, srogo tego pożałujesz – Henryk grozi mi palcem, a Vero złowieszczym warczeniem.
- Przepraszam – szepczę cicho, zawstydzony własnym zachowaniem. – Proszę, powiedz mi co Jack miał na myśli mówiąc, że Nefryt jest inny.
- Jak zapewne wiesz, wampira Nefryta poznałem osobiście dopiero wtedy, gdy panicz Sin zaprosił go do posiadłości. Wcześniej często mi o nim opowiadał. Mówił o waszych wspólnych podróżach. Zawsze był pod silnym wrażeniem jego urody oraz dość złożonej osobowości.
To wszystko prawda. Podróżowaliśmy razem, lecz Henryk nigdy nam nie towarzyszył. Od czasu do czasu zdarzało mi się wpadać do posiadłości, by złożyć zamówienie na jakiś eliksir, lecz mój anioł ani razu nie wyraził życzenia, by pójść razem ze mną. Nie prosił o to, a ja nie wychodziłem z taką inicjatywą. Było mi to na rękę. Im mniej osób o nim wiedziało, tym lepiej.
- Twój ojciec często powtarzał, że mając przy boku tak silnego sojusznika, wygracie wojnę. Do dziś bardzo mi brakuje naszych rozmów – starzec niechętnie wraca do przeszłości. Dla mnie to także dość boląca rana, z którą jeszcze długo nie będę umiał się uporać. – Odbiegłem od tematu. W każdym razie pojawienie się twojego ukochanego wampira miało ścisły związek z jakimś tajnym porozumieniem. Wydaje mi się także, że to właśnie z tego powodu jego ojciec rzucił się w ogień.
- Nefryt mówił, że znudziła go długowieczność… - komentuję te rewelacje.
- Być może tak było. Mimo to obiło mi się o uszy, że wraz z jego śmiercią, odpowiedzi na pewne pytania bezpowrotnie przepadły.
- Sam nie wiem… - zaczynam się bawić widelczykiem do ciasta, który wyginam w różne strony za pomocą magii. – Nefryt niechętnie mówi o ojcu.
- To chyba cecha dziedziczna, bo z tego co mi wiadomo, należał on do bardzo skrytych i tajemniczych. Zwróciłeś uwagę na fakt, że panicz Nefryt nigdy nie używa jego imienia?
- Sin także go nie zna? – dziwię się, że ta pozornie oczywista informacja po prostu mi umknęła.
- Ani panicz Sin, ani żaden z poprzednich opiekunów. Twój ojciec był chyba jedyną osobą, która mogłaby rzucić trochę światła na te dawne dzieje, lecz jego także już nie ma – wzdycha smętnie starzec.
- Porozmawiam z Nefrytem i spróbuję coś z niego wyciągnąć – słysząc moje słowa, Henryk zaczyna się śmiać.
- Powodzenia, wasza wysokość.
- Dziękuję – naburmuszony sięgam po kolejne cynamonowe ciastko, by choć w minimalnym stopniu osłodzić sobie resztki poranka.
- Nie martw się, panie. Nie pozwolę, abyś zadręczał się setkami pytań bez odpowiedzi.
- Co masz na myśli? – widząc entuzjazm na jego twarzy, powinienem raczej przywołać zbroję i szykować się na odparcie ataku, a nie delektować ciastem. 
- Najpierw naprawisz sztućce, które zniszczyłeś, a potem… No cóż, jest wiele do zrobienia, wierz mi – mężczyzna klepie mnie po ramieniu zachęcając do współpracy.

sobota, 25 sierpnia 2018

Prawdziwy Romantyk, część VII


- Jack czeka na nas w domu – Sin wskazuje dłonią na posiadłość. – Zapraszam.
- Jak wam idzie odbudowa? – pytam, bo nadal mam w pamięci reakcję Henryka na wieść o wymuszonym remoncie. Był wściekły i przez jakiś czas miał wielki żal do swojego podopiecznego. Na szczęście Jack był już po przemianie, a Sin obiecał, że osobiście wszystkiego dopilnuje. W przeciwnym wypadku nie zdziwiłbym się, gdyby służący użył swoich sekretnych mocy i dał ostro popalić opiekunowi-wampirowi.
- Bardzo dobrze. Zrobiliśmy spore postępy. Za kilka miesięcy wszystko powinno wyglądać tak, jak dawniej – zapewnia mnie Sin.
- Gdybyście potrzebowali pomocy, daj mi znać. Jeden z moich dawnych uczniów specjalizuje się w dużych projektach. Z przyjemnością pomoże – ponawiam moją propozycję przysłania do posiadłości demona, którego pasją jest architektura.
- Dziękuję, Cassianie, ale sam wiesz, że nic z tego. Henryk zabronił nam korzystania z magii – czerwonowłosy wydaje się mocno zatroskany dobrem swojego przyjaciela. Fakt, czarna magia i budownictwo to z pewnością innowacyjne rozwiązanie, ale trzeba iść z duchem czasu.
- Porozmawiam z Henrykiem. Może uda mi się go przekonać – szepczę cicho, bo nie chcę, by starszy mężczyzna przejrzał mój sprytny plan.
- Dziękuję – szczery uśmiech rozświetla twarz Sina. Muszę przyznać, że chyba pierwszy raz widzę go tak szczęśliwym. Jest pogodny i zrelaksowany, ale co ważniejsze, nie cierpi z powodu głodu. – Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś… - wampir kładzie dłoń na moim ramieniu. Ma zamiar podzielić się ze mną jakąś ważną uwagą, lecz nie jest mu to dane. Jakaś dziwna siła odpycha go do tyłu. Na szczęście nie upada. Od razu łapie równowagę, po czym krzyżuje ramiona na piersi. – Źle! – ocenia starania swojego partnera. – Tyle razy ci mówiłem, że nie możesz poruszać się po domu z taką samą szybkością, jak na zewnątrz, bo zrobisz komuś krzywdę.
- Przepraszam. Nadal mam problemy z hamowaniem – posępny ton, przepraszający uśmiech...
- Wampir Jack… - z prawdziwą przyjemnością przyglądam się nowemu obliczu mojego długoletniego przyjaciela. Jego skóra ma teraz ten niezwykły, blady odcień i z pewnością jest równie chłodna, jak skóra Nefryta. Za to oczy zyskały na wyrazistości. – Wyprzystojniałeś.
- Raczej niezdara-Jack, bo do wampira jeszcze mu daleko – Nefryt się nie szczypie. W dodatku dość krytycznie ocenia nowoprzemienionego. Jack również z wielką intensywnością wpatruje się z Nefryta. Zachowuje się tak, jakby go widział po raz pierwszy w życiu.
- Jesteś piękny… - szepcze oniemiały, podziwiając niezwykłą urodę mojego ukochanego.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem – prycha Nefryt, któremu najwyraźniej spodobał się ten komplement.
- Ja mówię poważnie – rozentuzjazmowany Jack zaczyna krążyć wokół mojego anioła. – Masz w sobie coś takiego… Wcześniej też to widziałem, ale teraz, gdy mam wampirzy wzrok… Sin, ty też to widzisz? – zwraca się do swojego partnera. – On jest zupełnie inny niż ty!
- Od zawsze ci mówiłem, że uroda Nefryta zapiera dech w piersiach – na twarzy Sina nie widać nawet krztyny zazdrości. Za to ja… Mam ochotę odgrodzić Jacka od mojego największego skarbu! Drażnią mnie jego komentarze oraz sposób, w jaki lustruje różowowłosego.
- Bije od niego taki blask… Jego skóra wydaje się być pokryta masą perłową, a oczy… - Jack wyciąga rękę z zamiarem pogładzenia Nefryta po twarzy. Nie mogę na to pozwolić!
- Dość! – zasłaniam wampira swoim ciałem, dając przyjacielowi do zrozumienia, że ma się trzymać od niego z daleka. W przeciwnym wypadku będzie miał ze mną do czynienia.
- Cassianie, nie denerwuj się tak. Nie miałem nic złego na myśli… - były opiekun zaczyna się gęsto tłumaczyć, lecz ja pozostaję głuchy na jego argumenty.
- Nefryt jest mój! – warczę groźnie, a wokół mnie pojawia się czarna chmura mocy, nad którą ledwo panuję.
- Chodź, Sin. Niech skaczą sobie do oczu bez naszego udziału – znudzony ukochany rzuca mi przelotne spojrzenie, po czym chwyta czerwonowłosego za rękę. Zanim udaje mi się zareagować, znika z nim z pokoju, który obecnie służy za salon.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak zazdrosny – Jack wskazuje mi niewielką sofę, a sam zajmuje miejsce na ustawionym tuż obok niej fotelu.
- Wierz mi, ja też nie – pojednawczo klepię go po ramieniu, a następnie rozsiadam się wygodnie. Muszę mieć się na baczności, by nie palnąć kolejnego głupstwa.
- Zawsze podejrzewałem, że łączy was coś więcej, niż tylko przyjaźń. Nie sądziłem jednak, że posuniesz się do tego, by zawierać z nim kontrakt – Jack nadal wpatruje się w otwarte drzwi, zupełnie jakby nie potrafił oderwać od nich wzroku.
- Sam wiesz, że nie miałem innego wyjścia – niechętnie wracam myślami do przykrych wspomnień. – Pewnie się domyślasz, że plan był nieco inny. Chciałem poczekać do zakończenia wojny i wtedy wyznać mu miłość.
- Drzemie w tobie aż taki romantyk? – wampir z uwagą kiwa głową, po czym obydwaj zaczynamy się szczerze śmiać.
- Nie zdradzaj nikomu mojego sekretu, dobrze? To nie moja wina, że los chciał inaczej. Zamierzałem rozkochać w sobie Nefryta. Gdy miałbym pewność, że on czuje to samo co ja... - wzdycham. - Teraz nie ma innego wyjścia.
- Cassianie… Planowałeś przekonywać Nefryta? Wybacz, że to powiem, lecz jest on najbardziej upartym i kapryśnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotkałem!
No proszę… Mój przyjaciel idealnie rozszyfrował charakter mojego anioła. Wiem, że Nefryt nie jest taki jak Sin, przy którym wydaje się zaledwie próżny i roztrzepany. Jednak jego serce… I te skomplikowane ścieżki, które do niego prowadzą… Przecież to one tak naprawdę mnie uwiodły.
- Powiem ci prawdę. Czasami wydaje mi się, że Nefryt ma mi za złe, że nie zapytałem go o zdanie. Wbrew zasadom, trzyma mnie na dystans. Bawi się mną i jest humorzasty, lecz z drugiej strony jego uczucia są szczere. Dlatego zawsze zrobię co zechce. Zniosę wszystko, by tylko był szczęśliwy.
- Masochista - podsumowuje mnie Jack.
 - I kto to mówi? – wypominam mu. - Nieźle wyglądasz jako wampir – uśmiecham się kwaśno, by pokazać mu, że nie tylko ja wpadłem po same uszy. – Mógłbym przysiąc, że jeszcze kilka miesięcy temu dostawałeś ataku wścieklizny, gdy ktoś choćby słówkiem wspominał przy tobie o nocnych krwiopijcach… - unoszę znacząco brew, ciekaw jego reakcji.
- Cicho bądź! Nie mów takich rzeczy, bo jeszcze Sin usłyszy! – Jack wpada w panikę. Najwyraźniej nie chce urazić swojego wybranka dawnymi obelgami, których przedtem mu nie szczędził.
- Nie bądź taki skromny. Opowiedz mi, jak to jest? Przecież wiesz, że ja nie mam możliwości, by przejść przemianę – ciekawość bierze nade mną górę.
- Dziwnie. I strasznie! Głód jest straszny! Otwierasz oczy i jedyne o czym jesteś w stanie myśleć, to krew.
- To rzeczywiście nie brzmi najlepiej. – Chciałbym go czymś pocieszyć, ale nie bardzo wiem, co powiedzieć.
- Sin mówi, że to za jakiś czas przejdzie… - Wampir wypowiada to zdanie jakby wbrew sobie.
- Kara musi być… - do pokoju wchodzi Henryk, który spogląda na swojego podopiecznego z wyrzutem. – Proszę go nie słuchać, wasza wysokość. On w pełni zasłużył na wszystko, co go spotkało. Maltretował panicza Sina, wyzywając go od najgorszych, a teraz musi się zmagać z konsekwencjami.
- Jesteś dla mnie bardzo surowy, Henryku! Przecież wiesz, że staram się jak tylko mogę. To nie moja wina, że bycie wampirem jest tak cholernie trudne!  - Jack zaciska dłonie w pięści z bezsilności. – Po prostu potrzebuję więcej czasu.
- Bycie wampirem jest trudne? – włączam się do dyskusji, jednocześnie odbierając od Henryka talerzyk z wielkim kawałkiem szarlotki. – Dziękuję – uśmiecham się na widok ciasta.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakowało, wasza wysokość. Odkąd kuchnia została doszczętnie zniszczona, mam spory problem z gotowaniem… - służący rzuca oziębłe spojrzenie w kierunku Jacka.
- Przepraszałem cię za to z milion razy! Poza tym nie musisz już gotować. Wampiry nie jedzą ludzkiego jedzenia – irytuje się Jack, który zbyt mocno opiera się o poręcze fotela i niechcący je niszczy. Henryk szepcze coś pod nosem, po czym wyciąga z kieszeni niewielki notesik oraz wieczne pióro i dopisuje fotel do listy zakupów.
- Takim tempem odbudujemy posiadłość za milion lat… - nie szczędzi uszczypliwości w kierunku młodego wampira. By nie pogarszać napiętej sytuacji między nimi, korzystam ze swojej magii i naprawiam zniszczony sprzęt.
- To nic nie da, wasza wysokość. On  non stop coś psuje lub rozwala. – Henryk z wyższością chowa wieczne pióro, po czym siada obok mnie przy stole.
- Sam widzisz, że moje obawy przed przemianą były uzasadnione. Nie radzę sobie w tym nowym ciele. Jest za szybkie, za zwinne… W jednej chwili o czymś myślę, a w kolejnej… - Jack załamuje ręce.
- Rozmawiałeś z Sinem? Będzie wiedział, jak ci pomóc. – Moje myśli automatycznie zmierzają w kierunku Nefryta. Czy gdybym to ja był na miejscu Jacka, mógłbym liczyć na nieskończone pokłady cierpliwości z jego strony?
- Powiedział tylko tyle, że to wkrótce minie… - na twarzy mojego przyjaciela trudno doszukać się entuzjazmu. Naprawdę musi być mu trudno.
- Podziwiam twoje dobre nastawienie, panie. Sto lat z pewnością minie w mgnieniu oka – Henryk sięga po widelczyk i raczy się ciastem. Boczy się na Jacka, ale prawda jest taka, że już dawno mu wybaczył. Może w ten sposób stara się zmotywować go do większych starań?
- Nie licz na to! Sto lat absolutnie nie wchodzi w grę! – rozemocjonowany wampir ponownie niszczy swój fotel. Henryk parska śmiechem. Podsuwa mi także talerzyk z ciastem.
- Radził bym szybko zjeść, wasza wysokość. Poza tym to także resztki naszej zastawy… - starszy mężczyzna bawi się naprawdę przednio. Ja również nie potrafię ukryć uśmiechu.
- Bardzo dobre – chwalę umiejętności Henryka.
- Śmiejcie się ile chcecie! – odgraża się młody wampir. – Za jakiś czas udowodnię wam, że to tylko chwilowe! Zamierzam dać z siebie wszystko. Codziennie ćwiczę i już widzę znaczące postępy – Jack przechwala się swoimi zdolnościami, choć jego słowa mają gorzki posmak.
- Ja także. Nie ma dnia, abym nie musiał kupować nowych mebli… - zgryźliwy Henryk proponuje mi kolejny kawałem szarlotki. W sumie nie jestem głodny, lecz nie umiem mu się przeciwstawić.
- Przestań we mnie wątpić, Henryku! Z pewnością przyjdzie taki dzień, w którym powiesz, że jesteś ze mnie dumny! – nieśmiertelny jest pewny swego. Najwyraźniej bardzo się przejmuje bezustannymi docinkami.
- Ja już jestem z ciebie dumny – odzywa się Sin, który pojawia się u boku swojego partnera. Uśmiecha się do niego w taki sposób, że aż muszę odwrócić wzrok.
- Dziękuję, najdroższy – Jack odwdzięcza się swojej drugiej połówce delikatnym pocałunkiem. – Nie zawiodę cię.
- Mam pomysł – ożywia się Sin. – Nefrycie, mógłbyś zerknąć w jego przyszłość?
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, Sin – Nefryt ewidentnie próbuje uniknąć tematu, lecz po minie Jacka widzę, że niewiele wskóra.
- Potrafisz to zrobić?! Powiesz mi, jak długo będę musiał znosić te niedogodności, zanim uda mi się zapanować nad wszystkimi zmysłami?! – niezdarny twórca eliksirów podbiega do różowowłosego i sięga po jego dłonie.
- To nic trudnego – Nefryt z pewnością zirytuje się na fakt, iż Jack nie traktuje go poważnie. Może nie jest wojownikiem, lecz przyszłość nie ma przed nim żadnych tajemnic.
- Świetnie! Zróbmy to! – młody wampir z każdą sekundą nakręca się coraz bardziej.
- Znasz konsekwencje, prawda? – Nefryt odgarnia swoje rozpuszczone włosy do tyłu, a następnie krzyżuje ramiona na piersi, czekając na odpowiedź.
- Konsekwencje? Co masz na myśli? – dopytuje Jack.
- Nie będę cię pocieszać, gdy zaczniesz płakać. Nie przyjmuję także żadnych reklamacji – zastrzega z góry mój anioł, po czym siada na fotelu, który Sin usłużnie mu przysuwa. – Gotowy?
- Chyba tak… - pada niezbyt przekonywująca odpowiedź.
Jack niepewnie zerka w kierunku Sina. Na jego miejscu ja również czułbym się nieco skołowany. Doskonale pamiętam dzień, gdy jako bardzo młody chłopak poprosiłem Nefryta o podobną przysługę. Najpierw długo odmawiał, tłumacząc się zmęczeniem lub innymi zobowiązaniami. Czasami celowo chował się przede mną, zmuszając, abym szukał go po całym zamku. Jednak nadszedł czas, gdy nie mógł się już niczym wyłgać. Posadził mnie na wprost siebie, by po chwili ostrzec przed wielką wojną, która mocno podzieliła królestwo. Nie przejąłem się tą informacją. Bardziej interesował mnie, że jesteśmy sami – tylko on i ja…
- Większość wizji ma charakter ostateczny. Nie liczyłbym więc na to, że nagle zdarzy się cud i wszystko magicznie się ułoży – Nefryt próbuje się skoncentrować. – Cassianie, odsuń się – prosi niespodziewanie. – Nie chcę cię przypadkowo zahipnotyzować – cień uśmiechu pojawia się na twarzy mojego ukochanego. Bez słowa spełniam jego polecenie. – A teraz… Spójrz mi w oczy, Jack…
W pokoju zapada głucha cisza. Oczy Nefryta zmieniają się. Ich błękit przypomina obecnie bezkresną głębię, która pochlania wszystko wokół, zwłaszcza Jacka. Niedawno przemieniony wampir przez chwilę walczy. Nie chce wpuścić Nefryta do środka. Każdy reaguje w taki sposób. Jednak mój ukochany potrafi temu zaradzić. To drobne ciało ma w sobie potężnego ducha, który nie ma sobie równych w hipnotyzowaniu innych. Nasz przyjaciel przegrywa nierówną walkę w przeciągu kilku sekund.
Twarz Nefryta tężeje, a oczy wydają się zapełniać łzami, które natychmiast przegania. Jack powoli osuwa się w fotelu. Będzie potrzebował kilku minut, by dojść do siebie. Dziwi mnie natomiast, iż w Nefrycie również zachodzi pewna zmiana. Nie zaczyna się śmiać, jak ma to w zwyczaju. Wprost przeciwnie. Jest nadal skupiony i poważny, jakby do tej pory analizował całą sytuację.
- Czy… Czy to zadziałało? Widziałeś przyszłość? – Jack bardzo szybko otrząsa się z transu.
- Tak. Mam dla ciebie bardzo dobre wieści. Nie spędzisz kolejnych stu lat jako oferma, przynosząca wstyd rodzinie – obwieszcza. – Najbliższe miesiące przyniosą przełom.
- Wiedziałem! – Jack ma powody do świętowania. Sin rzuca mu się na szyję i namiętnie całuje. Nawet Henryk wydaje się zadowolony.
- Skarbie, coś się stało? – podchodzę do ukochanego i kładę dłoń na jego ramieniu. Nefryt unosi na mnie wzrok, po czym wpatruje się we mnie tak, jakby samym spojrzeniem próbował pokazać mi, jak wiele dla niego znaczę i jak bardzo mnie kocha. To nie wróży nam nic dobrego.
- Nic – zbywa mnie, uśmiechając się w nieco wymuszony sposób.
- Dziękuję! – Jack materializuje się przed nami i porywa Nefryta w swoje ramiona. Ściska go z całych sił, okazując w ten sposób, jak bardzo jest szczęśliwy. – Mój drogi, pastelowy ulubieńcu! Nie wiem, jak to robisz, ale chwała ci za to!
- Drobiazg – odpowiada Nefryt, którego zaskakuje tak żywa reakcja ze strony dawnego opiekuna.
- Nie masz pojęcia, co właśnie dla mnie uczyniłeś! – Czy on próbuje utopić mojego anioła w komplementach? Nie powinien. Dotykać także go nie powinien. Nefryt należy wyłącznie do mnie. – Przywróciłeś mi wiarę w przyszłość! – kontynuuje swój wywód. – Nie ukrywam, że jest mi bardzo ciężko. Jednak jeśli ty uważasz, że to tylko kwestia czasu… Nefrycie, jesteś cudowny! – wypowiadając te słowa Jack unosi drobnego wampira do góry i całuje w oba policzki.
- Dość! – czarna magia wypełnia pomieszczenie. Otulam nią mój największy skarb i chowam w swoich ramionach. Nefryt zaczyna chichotać.
- Cassianie… - Jack nie potrafi wyjść z podziwu, widząc moją zbyt emocjonalną reakcję. – Nie sądziłem,  że taki z ciebie zazdrośnik.
- Bo on się dobrze maskuje – tłumacz mnie ukochany, który pozwala, abym objął go ramieniem. Lubię mieć go blisko. Bardzo blisko…
- No dobrze, pośmialiście się ze mnie, a teraz pora przejść do interesów. Potrzebujemy od was eliksiru – nie wypuszczając Nefryta z objęć, staram się przypomnieć zebranym o głównym celu naszej wizyty.
- Nefryt wspominał, że lepiej by było, gdyby twój więzień pozostał uśpiony – odzywa się Sin. – Czemu go nie posłuchasz i nie pozwolisz, by trucizna zrobiła resztę?
- Bo jestem królem. Gdybym poił trucizną wszystkich, którzy mi zagrażają, wyludniłbym połowę królestwa… - wzdycham ciężko. – Barona czeka przesłuchanie, a potem sprawiedliwy proces. Prawo mówi, że resztę życia spędzi w więzieniu.
Sin bez wątpienia trzyma stronę Nefryta. Nie podoba mu się pomysł z antidotum. Wolałby sam wymierzyć sprawiedliwość, jak na prawdziwego wojownika przystało. Jako mężczyzna, zgadzam się z nim. Jako król… Muszę przestrzegać zasad. Jeśli nie będę dawać dobrego przykładu, może to przynieść opłakane konsekwencje.
- Czym napoiłeś tego nieszczęśnika? – pyta Jack, zacierając ręce. Pali się do pracy, by w tej sposób odwdzięczyć się różowowłosemu.
- Pamiętasz ten krzew, którego kwiaty zmieniały w nocy barwę? Za dnia były białe, a nocą czarne. Widzieliśmy je wspinając się po górskich stokach, gdy sprawdzaliśmy autentyczność mapy, która rzekomo należała do Satiela… - Nefryt ma na myśli jedną z podróży, które odbył w towarzystwie Sina, a na którą mnie nie zabrali. Pamiętam to jak dziś. Przygotowywał się do niej w pośpiechu, a potem powiedział mojemu ojcu, że nie mogę im towarzyszyć, bo to zbyt niebezpieczne. Długie tygodnie szalałem z niepokoju, czy jeszcze do mnie wróci.
- Twoi wrogowie, Cassianie, nie żartują. Oczywiście możemy przygotować antidotum, lecz to wymaga czasu – Sin podchodzi do regału i otwiera jedną z rozpadających się książek, by pokazać Jackowi roślinę, z której wykonano truciznę.
- Nigdy o niej nie słyszałem – jego partner jest nieco zszokowany. – Jeden z poprzednich opiekunów wspomina, że wystarczy jedna kropla, by zabić nią człowieka – odczytuje zaszyfrowany napis.
- To prawda – Nefryt nie jest zaskoczony tym odkryciem. – Cassianowi podali dwadzieścia pięć kropli, bo jest demonem, lecz moja krew go uleczyła. Gdybym pojawił się kilka sekund później, nie byłoby dla niego ratunku.
- A baron? Ile trucizny wypił? – Jack chce zaspokoić swoją ciekawość. Ja również pragnę wyciągnąć od ukochanego tak cenną informację.
- Ile? – Nefryt wzrusza ramionami. – Nie wiem. Nie liczyłem. Zahipnotyzowałem ich, a oni wyciągnęli butelkę, więc kazałem im wypić zawartość. Podejrzewam, że na moim miejscu postąpiłbyś podobnie.
- Pewnie tak – przytakuje mu Sin. – Przygotowanie mikstury, która oczyści ich ciała z toksyn, jest pracochłonna. Ukończymy ją dopiero jutro. Henryk przygotował dla was pokój.
- Chwileczkę – wtrącam się do rozmowy. – Nie możemy tu zostać aż do jutra.
- Nie martw się, Cassianie. Norman wszystkim się zajmie – Nefryt ziewa przeciągle. Jest środek nocy. Dlaczego jest już zmęczony?
- Wróćmy do zamku – nalegam na ukochanego, który najwidoczniej podjął już decyzję i nie ma na to najmniejszej ochoty.
- Jeśli chcesz, to wracaj. Ja tu zostanę – Nefryt uśmiecha się słodko do naszych przyjaciół. – Dobranoc – cmoka mnie w policzek. – Sam znajdę drogę do pokoju – uprzedza słowa Henryka, po czym rozpływa się w powietrzu.
- Nefrycie! – wołam za nim, lecz na próżno.
- Wasza wysokość… Coś mi się wydaje, że nie tylko ja mam problemy… - Jack zaczyna żartować ze sposobu, w jaki zostałem potraktowany. – Ujarzmienie dzikiej bestii nie przebiega tak różowo i pomyślnie, jak ci się z początku wydawało…
- To moja bestia i moje problemy! – mamroczę w odpowiedzi.
- Cassianie, musisz okazać mu więcej zrozumienia – Sin staje w obronie mojego maleństwa. – Już na samym początku waszego związku prawie cię stracił.
- Wiem – przytakuję mu niechętnie.
- Nie mówiąc już o zdradzie, której się dopuściłeś… - Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że Nefryt od razu na mnie naskarży!
- Chciałeś zdradzić?! – Jack otwiera szeroko usta ze zdziwienia.
- Nie chciałem! To nieporozumienie! – wściekam się, choć powinienem być zły wyłącznie na siebie. – I nie – uprzedzam kolejne oskarżenie – Norman i ja nie mamy romansu.
- Pozwól, że coś ci poradzę – Sin spogląda mi prosto w oczy. – W przeciwieństwie do nas, nie jesteś wampirem. Gdy Jack był człowiekiem, nasz związek wyglądał zupełnie inaczej. Wbrew pozorom, przysięga i przemiana wiele zmieniają. Zyskuje się pewność, której nie dają wyłącznie słowa.
- Sugerujesz, że nie kocham Nefryta?! Oszalałeś?! – jestem bliski wybuchu.
- Nie, głuptasie. Chodzi mi o to, że wasza sytuacja jest wyjątkowa i musi minąć trochę czasu, zanim obydwaj przyzwyczaicie się do bycia razem – czerwonowłosy zdaje się utwierdzać mnie w przekonaniu, że mój anioł ma rację i nie powinienem na niego naciskać w żadnej kwestii.
- A moim zdaniem jesteście w błędzie. Tu nie chodzi o to, że Cassian nie jest wampirem – wtrąca się Jack. – Po prostu Nefryt różni się od innych wampirów. Nie jest taki jak ty i ja – zwraca się do Sina. – Bliżej mu do Satiela… Bije od niego bardzo podobna aura… Zupełnie, jakby był poziom wyżej, rozumiesz?
- Poziom wyżej? – Sin zamyśla się na chwilę. – Nigdy nie poznałem mojego ojca, więc sam nie wiem… Nefryt to Nefryt. Z pewnością jest ode mnie starszy i być może dlatego zachowuje się tak, a nie inaczej – kwituje swoją wypowiedź uśmiechem. – Weźmy się do pracy.
- Zostajesz, czy wracasz do zamku, królu? – Henryk próbuje skusić mnie do pozostania kolejną porcją swojej fenomenalnej szarlotki, o której zdążyłem zapomnieć.
- Zostaję. – Nie wyobrażam sobie, abym mógł spędzić noc z dala od mojej miłości.
Podczas gdy moi przyjaciele znoszą różne fiolki, potrzebne im do przyrządzenia antidotum, ja przenoszę się na górę. Zatrzymuję się przed drewnianymi drzwiami, prowadzącymi do sypialni dla gości i delikatnie pukam.
- Proszę – z wnętrza pomieszczenia dobiega cichy głos.
- To ja. Twój niewierny ukochany – wstrzymuję oddech, gotowy na to, że zostanę wyrzucony przez cudowną istotę, która siedzi na łóżku dokładnie na wprost mnie. – Nie jestem wampirem. Dałem się podejść jak dziecko i głupio zaryzykowałem własnym życiem. Jestem też zaborczy, zazdrosny i niecierpliwy, ale kocham cię ponad wszystko – kończę swoją wypowiedź.
- Żaden z nas nie jest idealny – odpowiada Nefryt, który zaczyna nawijać na palce pasmo swoich długich włosów. – Powinieneś się zbierać, jeśli chcesz wrócić do zamku przed świtem.
- Bez ciebie? To absolutnie wykluczone… - uśmiecham się, jednocześnie pozbywając mojej zbroi, która znika z mojego ciała.
- Obiecałeś mi, że się zmienisz… – Nefryt przygryza delikatnie dolną wargę.
- Obiecałem – powoli podchodzę bliżej łóżka. – Co mam zrobić, abyś mi uwierzył?
- Hmm… Może zaczniesz od dotrzymywania obietnic? – mały flirciarz wstaje ze swojego miejsca, po czym obraca się do mnie plecami. Odgarnia swoje długie, puszyste włosy do przodu, ukazując rząd niewielkich, czarnych, aksamitnych kokardek, które ciągną się wzdłuż jego kręgosłupa. – Miałeś mnie rozebrać przed snem, pamiętasz? – spogląda na mnie przez ramię, nie przestając się uśmiechać.
- Pamiętam – przyciągam wampira blisko siebie i owijam ramię wokół jego szczupłej talii. – Dotrzymam każdej obietnicy – przesuwam palcami po nieskazitelnym policzku. - Czy jeśli obiecam, że będę grzeczny, zasłużę choć na jeden pocałunek?
- Tylko na jeden? – Nefryt drażni się ze mną, ocierając ustami o moje usta. Nie potrafię mu się oprzeć. To silniejsze ode mnie…
- Jesteś zmęczony, a mimo to czekałeś na mnie. Dziękuję – ponownie całuję chłodne wargi mojego kochanka.
- Lubię, gdy jesteś wobec mnie czuły i delikatny. Przysięgnij, że zawsze taki będziesz – Nefryt unosi wzrok i wpatruje się we mnie intensywnie, czekając na odpowiedź.
- Przysięgam – szepczę, czując, że moje słowa mają dla niego jakieś ukryte znaczenie. Uśmiech Nefryta po raz tysięczny kradnie moje serce. Ukochany obraca się w moich ramionach, a następnie przytula, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej. - Opowiesz mi o swojej wizji? – zmieniam temat, by wydobyć z niego dodatkowe informacje.
- Dotyczyła wyłącznie Jacka. On i Sin będę ze sobą bardzo szczęśliwi.
- Bardziej niż ty i ja z pewnością nie będą – dąsam się, bo nie chcę, by jego myśli zaprzątał inny wampir.
- Znowu zazdrość, mój panie? – Nefryt staje na palcach, by dosięgnąć do moich ust.
- Jak mógłbym nie być o ciebie zazdrosnym? Jesteś taki piękny… - rozmarzam się.
- I zmęczony. Ktoś musi mnie rozebrać. I przytulić... I pocałować, o tutaj – niebieskooki wskazuje na swoją klatkę piersiową, którą zdobi znak nierozerwalnej więzi, która nas połączyła.
- Mówiłem ci już, że zrobię wszystko, czego sobie zażyczysz, prawda? – w przeciągu sekundy układam nagiego wampira na poduszkach. Jego powieki powoli się zamykają. Mimo to nie przestaje się do mnie uśmiechać.
- Pewnego dnia… Pewnego dnia, Cassianie… - Nefryt zasypia, a we mnie rodzi się niepokój. Mam nieodparte wrażenie, że chciał powiedzieć coś ważnego, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Czy to oznacza, że Sin ma rację i tylko jako wampir zdołam go w pełni zrozumieć?

piątek, 17 sierpnia 2018

mpreg 46

„Bezsenne Noce


Otwieram oczy. Jest kilka minut po szóstej. Nie muszę dodawać, że śnił mi się kolejny erotyczny sen z moim Króliczkiem w roli głównej, prawda? Na szczęście chłopaka nie ma już w pokoju. Pewnie przygotowuje śniadanie.
Niespiesznie wstaję z łóżka. Staram się przegonić reszki snu, lecz to takie trudne. Wokół mnie jest pełno rzeczy Eli. W powietrzu unosi się jego zapach. Jak mam o nim zapomnieć, skoro wszystko mi o nim przypomina?
Podchodzę do stołu, na którym piętrzą się stosy poukładanych teczek. Wydaje mi się, że jest ich więcej niż zazwyczaj. Kiedy on zdążył to zrobić?
Biorę prysznic, a następnie wyruszam po kawę. W kuchni wiele się dzieje. Rozbawiony tata opowiada Eli jakąś historię. Nastolatek wydaje się szczerze rozbawiony. Uśmiech rozświetla jego przemęczoną twarz. Widząc, że się zbliżam, obydwaj od razu milkną, wymieniając jedynie porozumiewawcze spojrzenia. Mają swoje sekrety?
- O co chodzi? – pytam, udając jednocześnie, że nie zauważyłem, iż ojciec przykłada palec wskazujący do ust i nakazuje fiołkowookiemu, by nie puścił pary z ust.
- O nic – tata ewidentnie nie ma ochoty wtajemniczać mnie w dyskusję. Bawi go sposób, w jaki reaguję.
- A ty? – zwracam się do Eli. – Też nic mi nie powiesz?
- Mam sporo pracy – blondyn próbuje uciec z kuchni, lecz mu na to nie pozwalam. Łapię go za nadgarstek i przyciągam bliżej siebie.
- Jak się czujesz? – celowo zniżam głos, by udowodnić tacie, że między ciężarnym a mną również istnieje sekretny świat, do którego on nie ma dostępu.
- Dobrze – Króliczek ma luźno związane włosy, które pachną szamponem. W prawej ręce trzyma kubek kakao. Tylko jego oczy wydają się nieco podkrążone.
- Na pewno? Wydaje mi się, że…
- Zostaw go w spokoju, Max – niedźwiedź kładzie swoją wielką dłoń na moim ramieniu.
- Przecież tylko rozmawiamy! – oburzam się z powodu niesprawiedliwego traktowania. Eli wykorzystuje chwilowe zamieszanie i czym prędzej oddala się w kierunku schodów.
- Dziękuję, panie Ford – chichocze.
- Zawsze do usług, mój mały – odpowiada tata, rzucając mi jednocześnie dość wymowne spojrzenie.
- Chciałem się tylko upewnić, że dobrze się czuje – warczę, rozdrażniony do granic możliwości.
- A czemu uważasz, że miałoby być inaczej? Zrobiłeś mu coś złego? – Peter Ford gotowy jest wcisnąć mnie w ziemię, by tylko zapewnić bezpieczeństwo swojemu ulubieńcowi.
- Eli dużo pracuje. Wygląda na przemęczonego, więc… - nie chcę, by ojciec pomyślał, że się przed nim tłumaczę, lecz co mam zrobić? Mieszkamy tu razem, wszystkim nam zależy na dobru dziecka. Jednak jego troska zawsze odrobinę wymyka się spod kontroli. Musi mi na każdym kroku udowadniać, że jest w tym lepszy.
- A czyja to wina? – przerywa mi ojciec,  zaciskając mocniej palce na moim ramieniu. – Poza tym nie musisz się o niego martwić. Mama i ja każdego dnia po kilka razy pytamy o jego samopoczucie.
- Nie wiedziałem o tym – przyznaję zawstydzony.
- No trudno – mężczyzna wzdycha głośno, okazując mi w tej sposób swoją dezaprobatę.
- Staram się! Naprawdę się staram, ale to nie jest takie proste! Boli mnie, jeśli uważasz, że chcę dla niego źle?! – wybucham, nie mogąc dłużej znieść napięcia.
- Po pierwsze, nie podnoś na mnie głosu. A po drugie… - ojciec robi pauzę. – To nie mnie powinieneś mówić takie rzeczy, a jemu. Chłopak nie dość, że nie może na ciebie liczyć, to jeszcze bezustannie jest atakowany przez właściciela galerii.
- Skąd pomysł, że nie może na mnie liczyć, co?! Zrobiłbym dla niego wszystko! Zależy mi na nim i… - tym razem to ja powstrzymuję się przed dokończeniem tego zdania. Nie chcę wykrzyczeć ojcu w twarz, że kocham Eli. Dobrze wiem, że od razu usłyszałbym komentarz w stylu „nie liczą się słowa, a czyny”. Poza tym sam zainteresowany również powinien usłyszeć moje wyznanie w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach. Domowa awantura i poranne krzyki w kuchni nie należą do zbyt romantycznych. Wczorajszej nocy musiałem mu to powiedzieć. Miałem świadomość, że mnie nie słyszy. Po prostu natłok uczuć potrzebował ujścia. Następnym razem będę lepiej przygotowany. I wtedy Eli z pewnością nie potraktuje tego jako kiepskiego żartu. Będzie wiedział, że mówię szczerze i z głębi serca.
Po niezbyt przyjemnym poranku nadchodzi pora, by zająć się obowiązkami. Mój sekretny projekt z każdym dniem sprawia mi coraz więcej satysfakcji. Jeszcze kilka tygodni wytężonej pracy i będę mógł pochwalić się efektami. Wymaga to jednak wielkich nakładów pracy oraz determinacji, gdy nie wszystko przebiega zgodnie z planem. Dzisiejszy dzień nie jest wyjątkiem od tej reguły.
Wracam do domu dopiero późnym popołudniem. Wspólny czas z rodziną przebiega bez jakichkolwiek niespodzianek. Mama i tata zajęci są sobą, a Eli rysowaniem. Szkicuje od samego rana. Potrzebuje przerwy… Tylko kto ma go upomnieć? Ja? I tak mnie nie posłucha. Ostatecznie jutro ma przyjechać kurier, więc uparciuch zrobi co w jego mocy, by zadowolić pana Robinsona. Takim oto sposobem kładzie się spać po trzeciej nad ranem.
Dla mnie to także nie jest łatwa noc. Jak mam spokojnie spać, skoro moje życie uczuciowe jest w totalnej rozsypce? Co powinienem zrobić? Czemu zawsze trafiam na ślepy zaułek? Przecież mam za sobą kilka związków, w których całkiem nieźle sobie radziłem. Czemu tylko przy nim zachowuję się jak skończony kretyn? Eli jest ważniejszy niż dziecko. Jak mam mu to teraz okazać? Bezustannie dawałem mu odczuć, że gdyby nie dzidziuś, on sam nie ma dla mnie żadnej wartości. Jest tylko zbędnym dodatkiem. Rysą, która psuje obraz  „perfekcyjnej rodziny” – synek i tatuś. Życie brutalnie ze mnie zakpiło. Obecnie nie wyobrażam sobie, że Króliczka mogłoby zabraknąć przy moim boku.
Piąta rano… Eli wstaje z łóżka, by znowu rysować. Ani słowem nie odezwał się do dziecka. Czemu nic do niego nie mówi? Zamiast tego ziewa, przeciąga się, a następnie szkicuje i szkicuje. Nie mogę na niego patrzeć, bo mam ochotę zrobić coś bardzo głupiego. Szybko uciekam z domu.
Większość dnia zadręczają mnie wyrzuty sumienia. Czy to przeze mnie milczy? A jeśli zacznie zaniedbywać dzidziusia? Wracając do domu mijam się z kurierem. Co prawda zaniosłem wszystkie pudła z rysunkami do salonu. Eli nie powinien niczego dźwigać. Zostawiam zakupy, które mama kazała mi zrobić i idę sprawdzić, jak się czuje mój Króliczek. Nie ma go w ogrodzie? W takim razie jest na górze.
- Jestem zmęczony, a ty? – już na schodach wyraźnie słyszę, jak żali się naszemu synkowi. Całe szczęście, że pamięta o jego istnieniu. – Masz ochotę na drzemkę, mój kochany skarbie? - chłopak kładzie się na swoim łóżku i obejmuje brzuszek. – No tak, ty też masz swoje wymagania… - śmieje się. – Mrożony jogurt?  Przykro mi, ale nic z tego. Freddy jest bardzo zajęty. Szczerze wątpię, że znalazłby czas... – wzdycha smętnie. - Moglibyśmy później przespacerować się do pensjonatu… To wcale nie jest tak daleko… - Pensjonat nie jest daleko?! Czy on się dobrze czuje?! Tak daleki spacer w jego stanie jest absolutnie wykluczony! – Moje maleństwo… - mruczy sennie. Kilka zarwanych nocy daje mu się we znaki. Do tego upał, stres…
Ściskam w dłoni kluczyki od samochodu. Tak rzadko mam okazję, by spełnić jakąś zachciankę dzidziusia. Wcale mnie nie dziwi, że Eli nigdy nie porusza tego tematu. Kilka tygodni temu odmówiłbym mu jogurtu z obawy, że mu zaszkodzi. Na szczęście wyciągnąłem już wnioski z tamtych lekcji.
Podróż do miejscowego pensjonatu zajmuje kilkanaście minut. Dziwnie się czuję stojąc w kolejce za małolatami, które korzystają z lata i umawiają się tu na randki. Spacer brzegiem jeziora, słodki deser… Wierzyć mi się nie chce, że jeszcze nie tak dawno temu ja również robiłem takie głupstwa.
Max, jesteś idiotą! Dlaczego wcześniej nie pomyślałeś o tym, by…!
- Co dla pana? – przemiła nastolatka, ubrana w firmowy fartuszek, uśmiecha się do mnie przyjaźnie, przerywając moje rozmyślania.
- Poproszę jogurt – dukam oszołomiony, bo nadal nie potrafię się otrząsnąć po olśnieniu, którego doznałem.
- Wybrał pan smak? Ma być z dodatkami, czy bez?
Z dodatkami? Nie mam pojęcia, czy dziecko lubi takie rzeczy. Gdybym choć raz zainteresował się tym, czym Freddy ich karmi, decyzja byłaby oczywista.
- Wezmę wszystkie – odpowiadam spontanicznie.
- Płaci pan kartą, czy gotówką?
- Kartą – wyciągam portfel, by uregulować należność.
- Proszę podejść do mojej koleżanki. Za chwilę zrealizujemy pańskie zamówienie.
- Dziękuję.
Uzbrojony w papierową torbę, wypełnioną plastikowymi kubeczkami, wracam do domu pełen podekscytowania. Czy Eli będzie zadowolony? Czy chociaż raz uda mi się wykonać tak prostą czynność, jaką jest kupno jogurtu i nie zaliczyć przy okazji monstrualnej wpadki?
Serce bije mi jak szalone, gdy wbiegam po schodach na górę. Uda się. Musi się udać. Niech chociaż raz coś mi się uda. Proszę, bądź ze mnie zadowolony…
Tak jak się spodziewałem, Króliczek nadal śpi. Jest taki piękny… Jego rozpuszczone włosy nadają mu anielski wygląd. Do tego te brzoskwiniowe policzki, rozchylone usta… Wydaje się stworzony do tego, by tulić go bez końca…
Powinienem włożyć jogurty do zamrażalnika. Nie chcę, by się rozpuściły. Szkoda tylko, że stoję jak wryty i gapię się na śpiącego chłopaka, zamiast ruszyć tyłek do kuchni…
Odkładam torbę na podłogę i sięgam po koc. Okrywam nim moją złotowłosą miłosć. Pokusa, by dotknąć tego zakazanego ciała jest tak silna… Prędzej czy później zdobędę jego zaufanie, a wtedy…
- Max? – ciężarny unosi powieki. Wredna, papierowa torba narobiła zbędnego hałasu, gdy podnosiłem ją z ziemi.
- Przepraszam, nie chciałem cię budzić – szepczę, kierując się do wyjścia.
- Która godzina? – Eli sięga po swój telefon i przesuwa palcem po ekranie. – Już dwudziesta? – dziwi się, robiąc przy tym smutną minę. A co, jeśli serio ma w planach spacer do pensjonatu? Powinienem mu powiedzieć, że zdobyłem dla niego jogurt i jeśli tylko wyrazi takie życzenie, to może się nim delektować przez resztę wieczoru.
- Mam coś dla ciebie – siadam na skraju łóżka i kładę torbę tuż obok chłopaka. – Ponieważ nastolatek milczy, dystansując się ode mnie, próbuję dalej. –  Nie zajrzysz do środka?
- Szczerze? Trochę się boję – Eli nieśmiało wyciąga rękę, lecz równie szybko ją cofa, jakby się spodziewał, że w środku jest jadowity wąż.
- Przywiozłem ci mrożony jogurt – podpowiadam mu, nieco rozczarowany tak chłodną reakcją.
- Naprawdę?! Dziękuję! – już dawno nie widziałem, by coś go tak autentycznie ucieszyło.
- Drobiazg – uśmiecham się z zadowoleniem. – Który lubisz najbardziej?
- A który kupiłeś?
- Wszystkie – przechwalam się swoją zapobiegliwością. – Wybierz, który chcesz, a resztę zaniosę do lodówki.
- Dzidziuś chce waniliowy.
- Więc taki dostanie – zaglądam do środka, by wydobyć odpowiedni kubeczek. – Waniliowy… Skąd mam wiedzieć, który to jest? – irytuję się, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Na opakowaniu nic nie jest napisane. Szlag by trafił Freddiego i jego tajemnicze jogurty.
- Na górze polany jest malinowym syropem – podpowiada mi Eli.
- Mam cię, ty wredny draniu! – wykrzykuję do ukrytego na samym dnie sojowego substytutu lodów. Mój ukochany zaczyna się głośno śmiać. – Przepraszam, nie powinienem tak mówić. Zwłaszcza przy dziecku – spoglądam ukradkiem na jego brzuszek.
- Dzidziuś wyjątkowo ci to wybaczy. Bardzo pragnie jogurtu… - Króliczek ponownie wyciąga rękę, by upragniony deser w końcu deser trafił w jego dłonie.
Obserwowanie, jak Eli przymyka powieki, rozkoszując się słodkim smakiem, będzie mi się śniło po nocach. Dlaczego wszystko co robi musi być przesiąknięte erotyzmem? Czy nie może po prostu tego zjeść, nie podnosząc mi jednocześnie ciśnienia?
- Chcesz spróbować? – nakłada niewielką porcję na łyżeczkę i czeka na moją reakcję. – Otwórz usta… - poucza mnie. Totalnie zahipnotyzowany, od razu spełniam jego zachciankę. – Dobre?
- Wolę lody – mamroczę pod nosem. – Zjesz jeszcze jeden? – wskazuję na torbę. Muszę stąd na chwilę wyjść, bo jeśli się nie ogarnę, to cały mój misterny plan zostanie zaprzepaszczony. „Spokojnie, Max. Przestań rozbierać go wzrokiem!”.
- A mogę? – dziwi się ciężarny. – Jeśli mi go dasz, nie zjem kolacji – ostrzega.
- Wybieraj – rzucam pewnym siebie tonem.
- Poproszę ten z wiórkami kokosowymi.
- Wiórki… Nie ma sprawy – oddaję z jego ręce jeszcze jeden kubeczek. – Schowam je w lodówce, ok? – pospiesznie wycofuję się z sypialni.
Potrzebuję kilku minut przerwy. Przygotowuję sobie kawę, choć o tej porze nie powinienem jej pić. Kolejna dawka kofeiny sprawi, że znowu będę miał problemy ze spaniem. Muszę jednak czymś zająć ręce. „Weź się w garść!” – nakazuję sobie ostro. „Przed nami trudna rozmowa, więc przestań fantazjować!”
O pewnych rzeczach łatwiej jest pomyśleć, niż je wykonać. Oparty o poduszki Eli gładzi swój nieco odstający brzuszek, uśmiechając się błogo. Jestem pewny, że gdybym go poprosił, pozwoliłby mi dotknąć dziecka. Nie robię tego. Krążę po naszej sypialni niczym złowrogi cień. Nie umiem znaleźć sobie miejsca. Chłopak od czasu do czasu zerka na mnie ukradkiem, lecz nic nie mówi. Zazdroszczę mu tych pokładów cierpliwości.
- Wybacz mi – przerywam ciążącą między nami ciszę, przechodząc od razu do sedna sprawy. – Nie chciałem cię skrzywdzić. Nie mam pojęcia, dlaczego zachowywałem się w stosunku do ciebie tak okropnie.
- Max…
- Daj mi skończyć – przerywam mu. – To dla mnie bardzo ważne. Wiem, że nie znasz większego dupka ode mnie, ale to nie jestem ja, rozumiesz?! To wszystko, co się do tej pory działo… To było złe! No, może nie wszystko – dodaję pospiesznie. – Zdarzały się miłe chwile, ale to były tylko chwile. Między nami powinno być inaczej! Powinniśmy dać sobie więcej czasu. Poznać się bliżej. Tymczasem nagle okazało się, że jesteś w ciąży i… - na chwilę wracam do mojej rozmowy z Ianem. Oby jego rady zadziałały. - Gdybym wtedy wiedział to, co wiem teraz, wszystko wyglądałoby inaczej. Miałbyś o mnie zupełnie inne zdanie. Nie nienawidziłbyś mnie za zło, które ci wyrządziłem. Kto wie, może nawet byś mnie polubił. W każdym razie ja… - ponownie podchodzę do łóżka i siadam obok mojego Króliczka. – Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. Ostatnią. Przysięgam, że tym razem wszystko będzie inaczej.
Oczy Eli wyrażają tak wiele emocji. Dostrzegam w nich smutek, zakłopotanie, niedowierzanie, a także strach. Emocjonalna huśtawka to ostatnia rzecz, jakiej obecnie potrzebuje. Powinien skupić się na odpoczynku. Dziecko też z pewnością ma mnie serdecznie dosyć. Jednak nie mogę ot tak odpuścić. Muszę walczyć! Stawka jest za wysoka, abym mógł z nich zrezygnować.
- Nie nienawidzę cię. Czasami rzeczywiście nie należysz do grona moich ulubieńców, ale cię nie nienawidzę – odzywa się blondyn. Jego słowa jak zawsze są mądre i przemyślane.
- Dziękuję, skarbie. To wiele dla mnie znaczy.
Uczucie ulgi zalewa moje serce. Jest dobrze. Naprawimy to wszystko. Ja to naprawdę. Wystarczy, że Eli odrobinkę mi zaufa i otworzy przede mną swoje serce.
- Dziecku bardzo na tobie zależy, więc nie mógłbym tak o tobie myśleć.
- Nasze dziecko jeszcze się nie urodziło, a już góruje nade mną inteligencją – pozwalam sobie na żart, by rozładować napiętą sytuację.
- Powinieneś się przyzwyczajać, tatusiu – małolat drwi sobie ze mnie w najlepsze. Zasłużyłem.
- Pozwolisz mi wszystko naprawić? – dopytuję, by mieć stuprocentową pewność.
- A mam inny wybór? – Eli odpowiada pytaniem na moje pytanie.
- Nie.
- Tak przypuszczałem – Króliczek ucieka przede mną wzrokiem, a to jeszcze nie koniec naszej przeprawy.
- Żeby nie było tak, jak do tej pory, ty także musisz się odrobinę zmienić – wstrzymuję oddech, wypowiadając te słowa. Wstępuję na bardzo grząski grunt. Jeden fałszywy ruch i po mnie… - Jesteś skryty i zamknięty w sobie. Trzymasz mnie na dystans i niczym się ze mną nie dzielisz. Zresztą rozmawialiśmy już o tym. Sam widzisz, że nie należę do zbyt domyślnych. Niektóre sytuacje wyglądałyby zupełnie inaczej, gdybyś mi choć trochę zaufał, wiesz? – wyciągam rękę i czułością dotykam jego policzka.
- Starałem się, ale…
- To nie twoja wina. Rozumiem to – uśmiecham się do chłopaka. – Właściwie to zrozumiałem to dopiero dzisiaj, stojąc w kolejne po mrożony jogurt. Ty i ja praktycznie się nie znamy. Przytłoczyła nas informacja o ciąży, a potem… Mniejsza z tym, co było potem. Najwyższa pora, abyśmy się skupili na tym, co jest teraz.
- A co jest teraz? – Eli wygląda na zaintrygowanego. O to mi właśnie chodziło.
- Zaczniemy od początku.
- Od początku? Chyba trochę na to za późno, nie sądzisz? – czupurny i nieustępliwy… Powątpiewa w mój plan, a jeszcze nie poznał szczegółów.
- Mylisz się, mój drogi. Najpierw pojawiło się dziecko, które zazwyczaj jest kulminacyjnym punktem związku, a mi chodzi o to wszystko, co przegapiliśmy. Na przykład pierwsza randka – podpowiadam mu.
- To się nie uda – mój wybranek nie podziela mojego entuzjazmu. Nie szkodzi. Może jeszcze zmieni zdanie. Biorę głęboki wdech i kontynuuję podjęty temat.
- Uda się. Zobaczysz, że się uda. A przynajmniej ja zrobię co w mojej mocy, by tak właśnie było. Udowodnię ci, że nie jestem potworem, który potrafi jedynie chować cukierniczkę  – puszczam do Eli oko. – Pójdziemy na randkę. Później na kolejną i jeszcze jedną. Samo dziecko to za mało, abyśmy się do siebie zbliżyli. Musimy zbudować silną więź. Przed nami długie lata, które spędzimy w swoim towarzystwie, dlatego uważam, że warto zaryzykować. Zgadzasz się ze mną?
Króliczek przygryza dolną wargę i obejmuje swój brzuszek. Dobrze wiem, że jeśli zaryzykuje, to zrobi to wyłącznie dla dobra naszego synka. Nie bierze pod uwagę, że on i ja moglibyśmy być razem. Przykro mi z tego powodu, lecz sam jestem sobie winny.
- Randka… Z tobą… - rozważa na głos.
- Nie patrz na mnie, jak na kosmitę! Co jest dziwnego w tym, że pójdziemy razem do kina lub na kolację? Nie powiesz mi, że nie lubisz takich rzeczy! – zaczynam się irytować, bo tłumaczenie mu tak elementarnych spraw nieco mnie zawstydza. Do tego jest ode mnie młodszy. Spycha mnie do roli rodzica, który musi uświadamiać swoją pociechę.
- Lubię – Eli uśmiecha się delikatnie, potwierdzając tym samym moje wcześniejsze przypuszczenia. Nareszcie coś mi wychodzi! Nie potrzebowałem do tego niczyich porad. Idę za głosem serca i to jest najwspanialsze uczucie, jakiego dane mi zaznać od bardzo, bardzo dawna!
- Świetnie! – lewituję pod sufitem z radości. – Znam idealne miejsce. Jutro wieczorem…
- Max, przystopuj na chwilę – małolat znienacka wylewa na mnie kubeł lodowatej wody.
- Ja też wolałbym dzisiaj, ale jest już późno. Rysowałeś do późna, więc z pewnością będziesz chciał wcześniej położyć się spać… – oby moje słowa nie uraziły jego uczuć. Ja także aż się palę do tego, by zacząć z nim randkować, lecz nie możemy zapominać o dziecku. – Obiecuję ci, że jutro to sobie odbijemy. Wyszukałem w Internecie świetną restaurację. Tym razem dobrze wszystko sprawdziłem. Jestem pewny, że…
- Max, spokojnie, oddychaj – już sam sposób, w jaki wypowiada te słowa, wydaje mi się nieco podejrzany. Jego kpiący uśmieszek nie świadczy o tym, że podziela mój entuzjazm. Wprost przeciwnie. Ten mały diabełek ma swój własny plan…
- Wolisz kino, tak? – próbuję przewidzieć, co mi powie.
- Podoba mi się pomysł, by zacząć od samego początku – zostaję pochwalony. Zupełnie się tego nie spodziewałem. – Ale… - no i zaczynają się schody…
- Ale co?
- Z góry założyłeś, że przyjmę twoje zaproszenie, prawda?
- Tak – odpowiadam, nie bardzo rozumiejąc, do czego on zmierza. – To chyba oczywiste.
- Skoro to ma być prawdziwy początek naszej znajomości, powinieneś mnie najpierw przekonać, abym zechciał się z tobą umówić.
- Co?! Mam cię przekonać?! A sam fakt, że cię zapraszam to za mało?! – czuję, jak tracę grunt pod nogami. Co on wykombinował i czemu uśmiecha się w tak złośliwy sposób.
- Nie wiem jak ty, ale ja byłem na wielu randach z osobami, które zawsze zabiegały o moje względy, więc nie rozumiem dlaczego wobec ciebie miałbym zastosować taryfę ulgową.
- Eli… - otwieram usta ze zdziwienia, nie wiedząc co odpowiedzieć. – Wiesz, że koniecznie muszę poznać dane osób, to po pierwsze…
- Jesteś zazdrosny? – kokietuje mnie, bawiąc się plastikowym opakowaniem po jogurcie.
- Zazdrosny to mało powiedziane… Ja… Znaczy ty i ja… Znacznie łatwiej by było, gdybyś po prostu się zgodził – wracam do pierwotnego wątku naszej rozmowy. - Nie tracilibyśmy zbędnego czasu, zwłaszcza, że nasze dziecko…
- Sam powiedziałeś, że tylko zaczynając od początku, mamy szansę wszystko naprawić – wpadam we własne sidła, chociaż to nie on jest myśliwym.
- W takim razie nie utrudniaj i przyjmij moje zaproszenie. Ze swojej strony dołożę wszelkich starań, aby było miło. Wierzysz mi? – ze zdenerwowania aż pocą mi się dłonie. Czemu on to wszystko komplikuje? Odgrywa się na mnie? Jeśli tak, to wybrał perfekcyjny sposób.
- Tak, wierzę ci – fiołkowooki uśmiecha się promiennie, roztaczając wokół nas magiczny czar. – Jednakże biorąc pod uwagę wszystko to, co zdarzyło się do tej pory, nie mogę postąpić inaczej. Dam ci jedną szansę. Potraktuj mnie jak obcego i zrób co w twojej mocy, abym dał się oczarować i przyjął zaproszenie.
- Jedna szansa… - powtarzam po nim, by zyskać trochę na czasie. Mój mózg pracuje w tym czasie na pełnych obrotach. Co powinienem zrobić, by się zgodził?
- Nie martw się, Max. Poradzisz sobie. Ostatecznie jesteś doświadczonym mężczyzną, a ja dzieciakiem, prawda?
Nie, nie jesteś „dzieciakiem”, a spełnieniem moich marzeń i zrobię co w mojej mocy, abyś w końcu to pojął.