Po powrocie do domu nie
umiem znaleźć sobie miejsca. Wypalam jednego papierosa za drugim, zastanawiając
się nad przyszłością i czekając, aż moja gosposia przygotuje kolację. Gdy
obserwuję stół zastawiony wieloma potrawami, tracę apetyt. W szpitalu nie udało
mi się porozmawiać z lekarzem. Skończył wcześniej pracę i poszedł do domu. Poprosił
także o kilka dni urlopu ze względu na operację kolana matki. Do tego czasu
powinienem się wstrzymać z odwiedzinami. Przytłacza mnie przesiadywanie w tym
ascetycznym miejscu, w dodatku w całkowitej ciszy.
Cholera! Robię się
miękki!
Nie powinienem
zapominać o słowach ojca, który przestrzegał przed tą szopką. Część mnie jest
bezustannie nabuzowana wrogością wobec klanu Reedów i to się nigdy nie zmieni,
ale…
Przecież anemii nie da
się udawać. Dzieci także nie kłamią, gdy bezustannie zapewniają o swojej
miłości i proszą, abym przy nich był. Nie mówiąc już
o prośbach dotyczących jedzenia…
Odsuwam od siebie nietknięty
posiłek i idę na górę do sypialni. Kładę się na idealnie pościelonym łóżku i
przez dłuższą chwilę wpatruję w sztukaterie, którymi ozdobiony jest sufit.
Choć bardzo się staram,
by odciąć się od obrazu szpitalnej klitki, jak na złość, wszystko mi o niej
przypomina. Wisienką na torcie jest spojrzenie Samuela
– zbolałe i nieszczęśliwe.
Wzdycham ciężko i
wstaję ze swojego miejsca, szukając wzrokiem porzuconego przeze mnie pudełka
papierosów. Leży na biurku, tuż obok komputera, który mógłby mi pomóc rozwiać
wszystkie spekulacje. To jest to! Wpisuję
w przeglądarkę nazwę kliniki i zaczynam zwiedzać ich stronę internetową.
Na pierwszy rzut oka wszystko
wydaje się w być porządku. „Całodobowa opieka lekarska. Prywatność.
Jednoosobowe pokoje.” Nie ma się do czego przyczepić. Dla pewności zerkam także
na dyplomy lekarzy. W takich sprawach wolę dmuchać na zimne. Nie chciałbym
później pluć sobie w brodę,
że powierzyłem dzieci jakiemuś szarlatanowi, który ukończył studia
korespondencyjnie.
Od strony medycznej nie
mam żadnych zastrzeżeń. A skoro tak, to najwyższa pora zapoznać się z opiniami
samych pacjentów. Wybieram pierwsze lepsze forum i zagłębiam się w lekturze.
***
Godziny, które minęły
od chwili, gdy rozpocząłem mój mini-research, już zawsze będę wspominał jako
prawdziwy koszmar. Czuję się tak, jakby w jednej chwili urzeczywistniły się
moje najczarniejsze obawy. Najczęściej byli pacjenci skarżą się na kiepską
opiekę, skandaliczne warunki oraz zastraszanie. Większość z nich albo od razu
zmieniała miejsce pobytu, albo prosiła rodzinę
o natychmiastowe przeniesienie do innej placówki. Brak ciepłej wody,
ogrzewania, jedzenia… Niestety, nie każda ciężarna omega miała gdzie pójść.
„Jeśli
jesteś w ciąży, a wybór ogranicza się do kliniki lub mieszkania na ulicy,
dobrze to przemyśl. Czasami lepiej poprosić o pomoc przechodniów…” – Lwia
część postów napisana została w podobnym tonie.
Koniec! Nie zniosę
więcej!
Z przerażeniem
odkrywam, że wypaliłem prawie dwie paczki papierosów. Świetnie, Jeremy… Po
prostu świetnie… Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego Samuel ma anemię, oddział
świeci pustkami, a dzieciaki są wiecznie głodne.
Muszę coś z tym zrobić!
Natychmiast!
Tylko co?
Stop! Po kolei. Nie
bądź w gorącej wodzie kąpany. Masz do czynienia z rodziną Reedów. Jackson mógł celowo
umieścił brata w tak podłym miejscu, na co zwracał ci uwagę własny ojciec. Cała
ta sprawa śmierdzi na kilometr. Może o to właśnie im chodzi? Mam się napatrzeć
na rzekomą krzywdę omegi i dać się złapać w zastawione przez Jacksona sidła…
Postaram się wpaść do
kliniki jutro po pracy, lecz tym razem zabawię się
w prawdziwego śledczego!
***
Przebicie się przez
centrum w czasie najgorszych korków to prawdziwa katorga! Wszyscy mieszkańcy
miasta wsiadają do samochodów o tej samej godzinie, zupełnie jakby się zmówili.
Sam nie jestem lepszy… Po nudnym spotkaniu
z zarządem, do którego zostałem zmuszony, ojciec odprowadził mnie do limuzyny.
Udałem, że grzecznie wracam do domu. Zapomniałem wspomnieć,
że będąc już na miejscu, szybko przebrałem się w czarny golf i skórzaną kurtkę,
a następnie wymknąłem się do garażu. Gosposi powiedziałem, że mam randkę
i ma na mnie nie czekać z kolacją. Gdybym zająknął się choćby słowem na temat
odwiedzin u Samuela, od razu złożyłaby odpowiedni raport głowie rodu… A ja naiwnie
sądziłem, że gdy zamieszkam z dala od ojca, to wszystko będzie wyglądało
inaczej… Nicolas Atkins jest przewrażliwiony na moim punkcie. Najchętniej
trzymałby mnie na krótkiej smyczy. To pewnie kwestia czasu,
aż każe założyć mi podsłuch i wynajmie bandę ochroniarzy.
Zerkam na zegarek. Już
po osiemnastej… Spóźniłem się. Zależało mi, aby sprawdzić, jakie „pyszności”
podano dziś dzieciakom na kolację.
W klinice panuje
względna cisza. Tym razem nie korzystam z windy, lecz celowo wybieram schody.
Po drodze na szóste piętro mijam kilka ciężarnych osób. Niektórym omegom
towarzyszy rodzina, innym przyjaciele. Zdarzają się nawet tacy, którzy
spacerują po korytarzach w towarzystwie swoich „adopcyjnych alf”.
Od niepamiętnych czasów
wiadomo, że na każdego z nas czeka jego „druga połówka”. Perfekcyjnie
dopasowana, najdroższa sercu ukochana osoba, z którą czeka nas błogie i
spokojne życie. Historia zna jednak mnóstwo przypadków, gdy „dopasowanie”
zostaje nieco skrzywione. Niektórzy mylą prawdziwą miłość z chwilowym oczarowaniem.
Innych nudzi szukanie ideału. Jeszcze inni chcą dzieci. Ile osób, tyle powodów.
Prawda jest taka, że każda alfa pragnie odnaleźć swoją omegę i na odwrót.
Niestety, nie wszyscy zaliczą happy end, dlatego kilkadziesiąt lat temu
przywódcy najsilniejszych klanów wypracowali porozumienie. Na jego mocy samotna
alfa może „adoptować” omegę, która nie była mu przeznaczona lub wcześniej
należała do kogoś innego.
Są tacy, którzy bardzo
chwalą sobie adopcję. Żyją zgodnie i szczęśliwie, kochając z wzajemnością
partnerkę lub partnera.
Nie można jednak
zapominać o szarej strefie, która rządzi się swoimi prawami. Bogaci zboczeńcy i
zwyrodnialcy wykorzystują ową „lukę prawną”, by na przykład „adoptować za
opłatą”. Najczęściej dotyczy to alf wykorzystujących swoją pozycję wyłącznie po
to, aby władać „niewolnikiem”. Policja stara się walczyć z tym odrażającym
procederem, lecz nie zawsze udaje im się znaleźć dowody przestępstw i skazać
winnych. W większości wypadków pomoc nadchodzi zbyt późno, a ofierze można co najwyżej
zorganizować cichy pogrzeb.
Pary przebywające w
klinice nie wydają mi się podejrzane. Wprost przeciwnie. Okazują sobie szacunek
i wzajemną troskę. Chciałbym w podobny sposób przetrwać kolejne cztery
miesiące.
Nabieram powietrza do
płuc, zatrzymując się przed drzwiami, prowadzącymi do celu mojej wędrówki. Gdy
przekroczę próg, oddychanie stanie się znacznie trudniejsze. Zapalone światło
wydaje się zbyt intensywne i odbija od białych ścian, które straszą swoją
nagością. Aż oczy bolą od tej pustki. Co ciekawe, nie ma Samuela. Gdzie on się
podział? Jeśli wydaje mu się, że ucieknie z moimi dziećmi, to…
„Tato!”
Do moich uszu dociera wesołe
wołanie. Chłopcy są blisko. Bardzo blisko… Rozglądam się uważnie po pokoju. Jak
to się stało, że przegapiłem łazienkę? Nieco uspokojony siadam na krześle i
czekam na blondyna, który bierze prysznic.
Na stoliku stoi znajomo
wyglądająca taca. Dziś znowu podali tę samą zupę co wczoraj? A co z „dietą
dopasowaną do indywidualnych potrzeb”? Jej wyjątkowe zalety podkreślono za
pomocą dodatkowego filmiku oraz wywiadu z cenionym dietetykiem ciążowym… Bujda!
Zza plastikowych drzwi
wyraźnie słychać szum lejącej się wody. Pora przemienić się w detektywa. Na
pierwszy ogień idzie szafka nocna. Wysuwam metalowe szuflady, które okazują się
puste. Oddziela je od siebie półka, na której znajduję niewielki termos.
Odkręcam nakrętkę. Gorąca woda… Zaglądam pod łóżko i pod poduszkę.
Nic. Zupełnie nic!
Ponownie przeglądam
kartę pacjenta, z której dowiaduję się, że w zeszłym miesiącu Samuel był
przeziębiony. Dwa miesiące temu także. Mniej więcej wtedy spadł pierwszy śnieg.
Jeśli prawdą jest, że ogrzewanie działa tylko „od święta”, nic w tym dziwnego,
że chłopak często choruje. Czy Jackson o tym wie?
Pogrążony w myślach nie
zauważam, że dodatkowe drzwi powoli się rozsuwają. Na widok mojej „zguby” coś
we mnie drga. Samuel ubrany jest w szarą piżamę, która na pierwszy rzut oka
wydaje się na niego nieco za duża. Jego włosy są potargane i wilgotne. Całą
moją uwagę koncentruje spory brzuszek, który nadaje mu specyficznego uroku. Ciężarny
wolnym krokiem podchodzi do swojego posłania i od razu się kładzie. Okrywa się
kołdrą po sam czubek głowy, zupełnie jakby się przede mną chował.
- W taki sposób nie zniknę
– żartuję, odkładając dokumentację medyczną na miejsce. Cierpliwie czekam kilka
minut. Dzieci chcą, bym ich dotykał. Siadam maksymalnie blisko i śmiało sięgam
po to, co mi się należy. – Tęskniłem za wami… – szepczę do bliźniaków.
Maluchy są dziś
znacznie bardziej zmęczone niż zwykle. Chciałyby odpocząć, lecz jest im zimno.
Ich ciche głosiki przepełnione są skargami. Proszą, bym coś na to zaradził. Po
chwili tymi samymi prośbami atakują Samuela. Wkurza mnie, że z racji ciąży,
jego więź z dziećmi jest znacznie silniejsza. Nie zmienia to jednak faktu, że
bliźniaki nie są dla niego zbyt miłe. Czując moje wsparcie, robią się bardziej
agresywne. Silnie kopią, by okazać swoje niezadowolenie.
Piwnooki nie reaguje. Jest
wyczerpany. Nawet dokazywanie chłopców na niewiele się zdaje. Wycieczka do
łazienki pozbawiła go resztek energii. Jeśli to wyłącznie gra z jego strony, to
w ostatnim czasie znacznie rozwinął aktorskie zdolności.
Jeremy,
zdecyduj się w końcu. Kiepski aktor, czy nieszczęśnik, który spędzi kolejną,
mroźną noc pod wyjątkowo cienką kołdrą, trzęsąc się z zimna i głodu…
– podpowiada głos rozsądku, którego wyjątkowo nie lubię.
- Może… – Właśnie, co
„może”? Nie czuję się w obowiązku, by cokolwiek dla niego robić. Zatroszczę się
o dzieci, gdy będzie już po porodzie, a do tego czasu… – Pójdę już.
Opieram się plecami o
drzwi szpitalnego pokoju. Dopadają mnie wyrzuty sumienia. Przygnębia spojrzenie
Samuela, który wydaje się chory i zobojętniały. A dzieci? Ich najbardziej jest
mi żal. Nie zasłużyły na to, by cierpieć. Powinny czuć się kochane. Rosnąć spokojnie,
otoczone ciepłem i miłością.
Pora wziąć sprawy w
swoje ręce…
***
Przemierzam moją
sypialnię wzdłuż i wszerz, zastanawiając się, jak to najlepiej rozegrać. Od
razu powiedzieć o co chodzi? A może podesłać mu linki
z komentarzami pacjentów? Jestem pewny, że ich nie czytał. Podobnie do mnie,
nie ma pojęcia o ciąży. Pewnie wybrał tę klinikę w ciemno lub ktoś mu ją
polecił. Swoją drogą stać go było, by poszukać miejsca o znacznie wyższym
standardzie. Dlaczego zdecydował się akurat na to? Brakuje mu pieniędzy?
A może chodziło o lokalizację?
A
może! A może! Przestań dywagować i dzwoń! – rozkazuję
samemu sobie.
- No dobra, miejmy to
już za sobą. – Przesuwam palcem po ekranie,
by wyszukać numer Jacksona.
- Piii…
Pierwszy sygnał. Nie
mam pojęcia dlaczego jestem aż tak zdenerwowany. Serce pracuje na pełnych
obrotach. Zasycha mi w gardle.
- Piii…
Zapalam papierosa, by
nieco się uspokoić.
- Piii…
Przez ostatnie pięć
miesięcy nikt go nie odwiedził, więc tylko ja wiem o tym, co tam się dzieje…
- Nie mam ci nic do
powiedzenia, gwałcicielu! – Jackson już od początku rozmowy daje popis swojej
elokwencji.
- A ja wprost
przeciwnie! Jeśli rzucisz słuchawką, przyjadę do ciebie
i pogadamy w cztery oczy! – Nie dam mu się zastraszyć. Znamy się parę lat. Reed
dobrze wie, że nie dzwoniłbym do niego, gdybym to nie było absolutnie
konieczne.
- Jeśli jeszcze raz
tkniesz kogokolwiek z mojej rodziny, zabiję cię! – Grzmi do słuchawki.
- Przestań się zgrywać.
To poważna sprawa. – Próbuję zachować się jak dorosły, odpowiedzialny facet i
prowadzić konwersację na poziomie, nie zniżając się przy tym do bezsensownych
obelg.
- Serio? Gwałt też się
do nich zalicza?
Zaciągam się papierosem
i liczę w myślach do dziesięciu, zanim powoli wypuszczam dym, aby mu
odpowiedzieć spokojnym tonem.
- To był seks, a nie
gwałt – cedzę przez zęby. – Różnica jest oczywista, lecz co mogę poradzić na
to, że utożsamiasz ze sobą tak skrajne definicje – ponownie zaciągam się
papierosem. – Rozumiesz znaczenie słów „utożsamiasz” oraz „skrajny”, czy mam ci
je wytłumaczyć?
- Zapominasz, że
pieprzyłem twoją dziewczynę, więc dobrze wiem co mówię. Byłeś i jesteś żałosnym
gwałcicielem, którym szczerze się brzydzę.
- Skoro wymianę
serdeczności mamy już za sobą, przejdę od razu do rzeczy. – Ukrócam potok
obraźliwych wyzwisk, którymi jestem raczony. – Musisz przenieść Samuela do
innej kliniki.
- Odpowiedź brzmi nie.
Coś jeszcze? – Jackson wyraźnie się irytuje na samo wspomnienie, że jego brat
jest ze mną w ciąży. Nadal boli? Dobrze mu tak.
- Warunki są
skandaliczne, a on ma anemię. Jeśli tam zostanie, życie dzieci…
- Twoje bękarty, twój
problem! – przerywa mi.
- Ale twój brat. Zajmij
się nim! – Odczuwam delikatny powiew ulgi na samą myśl, że mogę zrzucić ten
ciężar ze swojej piersi i zepchnąć odpowiedzialność na kogoś innego. Właśnie
tak powinno być. Rodzina ma się zatroszczyć
o potrzeby omegi do czasu porodu. Ja nie powinienem się w to mieszać.
- Sam się nim zajmij.
Uparcie powtarzasz, że to był seks, a nie gwałt, więc masz pole do popisu.
- Nie zrobię tego, bo
on nie jest mój! – Maska opanowania powoli zaczyna mnie uwierać.
- Daję ci moje błogosławieństwo.
– Jackson świetnie się bawi. To ciekawe,
że pod pewnymi względami niewiele nas różni. On także próbuje umyć ręce od
kłopotów, a przecież rozmawiamy o zdrowiu i życiu najbliższych nam osób!
- Anemia to poważna
choroba. Samuel źle się czuje. Wiedziałbyś o tym, gdybyś choć raz go odwiedził.
- Odwiedził? Ale po co?
– Dziwi się Reed. – Podobnie jak ty, nie zadaję się
ze zdrajcami.
- Posłuchaj mnie, ty
kapuściany łbie! – Zaczynam krzyczeć do słuchawki.
– Jeszcze dziś tam pojedziesz i przeniesiesz go do…
- Nie, to ty mnie
posłuchaj, Atkins! Guzik mnie obchodzi, co stanie się z twoimi bachorami.
Możesz je sprzedać lub dobić. Mam to gdzieś!
- A twój brat?
- Nie mam już brata. A
teraz spadaj i nie dzwoń do mnie więcej z takimi pierdołami! – Rozłącza się.
Zaciskam rękę na
telefonie, zastanawiając się, co dalej. Znowu jestem
w punkcie wyjścia.
Zabieram papierosy i
wychodzę na taras. Zimowe powietrze sprawia,
że w pierwszej chwili koncentruję się wyłącznie na nieprzyjemnym uczuciu
chłodu. Reszta niechcianych myśli po prostu wyparowuje. Nie ma Samuela, dzieci,
Jacksona, mojego ojca… Jestem tylko ja – skończony dureń, który wyszedł na
zewnątrz, mając na sobie jedynie cienką koszulę, choć temperatura
z pewnością spadła poniżej minus dziesięciu stopni Celsjusza.
Jacksona
nie obchodzi jego rodzony brat, który z kolei nie obchodzi mnie!
– dyszę ciężko, próbując poskładać poszczególne części tej niekompletnej
układanki. To wszystko zaczyna przypominać operę mydlaną…
Jedno rozwiązanie to
zdecydowanie za mało!
„Tato…”
- Wiem, wiem. Nie
zapomniałem o was. Przysięgam, że zrobię co w mojej mocy, aby wszystko było
dobrze.
***
Poranek rozpoczynam od wizyty
w gabinecie najlepszej ginekolog, którą polecili mi przyjaciele. Pani doktor
jest osobą bardzo zajętą, ale zgodziła się zrobić wyjątek pod warunkiem, że
przyniosę kawę i ciastko oraz poczekam
aż skończy dyżur.
- Mój wybawco, czy to
ty? – Ubrana w szpitalny fartuch, czepek oraz maseczkę kobieta, energicznym
krokiem zmierza w moją stronę. A właściwie nie moją, lecz kawy.
- Doktor Ivette? – zgaduję.
- Tak – nieznajoma pospiesznie
odbiera ode mnie papierowy kubek i gestem zaprasza, abym wszedł razem z nią do
gabinetu. – Dziękuję. – Na twarzy lekarki pojawia się czarujący uśmiech. Nie
jest skierowany do mnie, lecz cynamonowej babeczki, którą jej kupiłem.
- To ja dziękuję, że
zgodziła się pani na rozmowę. Podejrzewam, że po tak ciężkiej nocy pewnie marzy
pani wyłącznie o tym, by wrócić do domu.
- To prawda, dużo się
działo. – Młoda ordynator rozsiada się w swoim fotelu
i nie przestaje sączyć gorącego napoju. Następnie poluzowuje gumkę, którą
związała swoje długie włosy. – Mali pacjenci chyba się zmówili, bo odebrałam aż
pięć porodów. – Jej nastawienie mówi mi, że bardzo lubi swoją pracę
i pomimo zmęczenia, nie zamieniłaby jej na nic innego. Oby zgodziła się pomóc
moim chłopcom.
- Gratuluję.
- Ma pan ze sobą jakąś
dokumentację medyczną?
- Tak – wręczam jej
swojego smartfona, za pomocą którego zrobiłem zdjęcia karty pacjenta. –
Zdobyłem tylko to, bo lekarz zajmujący się Samuelem ma obecnie wolne.
- Rozumiem.
Doktor Ivette bardzo
uważnie wczytuje się zwłaszcza w wyniki badań krwi, po czym marszczy lekko
czoło. Z okrągłej twarzy znika uśmiech, który maskował zmęczenie i towarzyszył
jej od samego początku naszego spotkania.
- Nie jest dobrze,
prawda? – pytam, by nie przedłużać nieuniknionego.
- Ma pan rację, nie
jest. To dwudziesty trzeci tydzień ciąży?
- Chyba tak –
potwierdzam bez przekonania.
- Mogę być z panem całkowicie
szczera? – Drobna szatynka oddaje mi telefon
i zaczyna świdrować wzrokiem.
- Bardzo proszę. – Zaciskam
dłonie w pięści, chowając je pod biurkiem, by nie pokazywać, jak mocno
przeżywam tę sytuację.
- Wyniki są złe. Nie
tragiczne, ale złe. Anemia postępuje w zastraszającym tempie, a z karty wynika,
że poskąpiono nawet podstawowych witamin. Jeśli nic w tej sprawie nie zrobimy,
może dojść do uszkodzenia płodów, a nawet do poronienia. Wiem, że trudno panu
tego słuchać, ale organizm Samuela nieźle dostaje w kość, a klinika, w której
został umieszczony… – Kobieta robi znaczącą pauzę.
- Czytałem komentarze w
Internecie – przyznaję ponuro.
- Skoro tak, to czemu
go pan stamtąd nie zabrał?
No nie wierzę! Doktor
Ivette także przeciwko mnie?! Przecież w papierach jest wyraźnie zaznaczone, że
Samuela i mnie nic nie łączy. To chyba oczywiste,
że trzymam dystans!
- Dzwoniłem do jego
brata, który przewodzi ich rodzinie, ale…
- Szczerze? Nie
obchodzi mnie na kogo zwali pan winę. Rozumiem, że nie jesteście razem. Jednak
pański wybór ogranicza się wyłącznie do tego, czy chce pan ratować swoje
dzieci, czy też nie.
- Czy chcę?! Ja…! Za
kogo mnie pani uważa?! Czy zawracałbym pani głowę, gdybym nie kochał swoich
synków?! – Rozżalenie i stres sprawiają, że jestem
o krok od furii. Czy ona postradała rozum?! Patrzy mi w oczy i snuje
podejrzenia, że mógłbym celowo…. zabić własne dzieci?
- Spokojnie, panie
Atkins. Zależy mi na tym, abyśmy byli ze sobą absolutnie szczerzy – lekarka
włącza swój komputer. Wyciąga również bloczek recept, które zaczyna pospiesznie
wypisywać.
Wykorzystuję ten czas,
by ogarnąć zszargane nerwy. Najchętniej zapaliłbym papierosa, ale to mogłoby
tylko pogrążyć mnie w oczach ginekolog.
- Plan jest taki. –
Doktor Ivette w końcu przerywa pisanie. – Po pierwsze, witaminy. Proszę to
wszystko wykupić i pilnować, aby codziennie
je przyjmował. Po drugie, natychmiastowa zmiana diety. Dam panu specjalny
folder, w którym wszystko jest rozpisane.
Ordynator wstaje ze
swojego miejsca i podchodzi do wysokiego regału. Otwiera przeszklone drzwiczki,
a następnie wyciąga masę poradników. Kładzie je przede mną na blacie, nie
komentując ani słówkiem mojej zdziwionej miny. Przestudiowanie tego wszystkiego
zajmie mi z tydzień czasu…
- Najważniejszą sprawą
jest zabranie Samuela z kliniki – kontynuuje przerwany wątek, ponownie notując
różne rzeczy na kolejnych receptach, które układa na szczycie piramidy. –
Wpadnę z wizytą w przyszłym tygodniu, gdy chłopak zaaklimatyzuje się już w
pańskim domu, bo nie chcę go dodatkowo stresować. Do tego czasu należy
powtórzyć…
- Przepraszam! – Gwałtownie
przerywam jej medyczny monolog.
– Zaaklimatyzuje się gdzie?
- U pana w domu –
doktor Ivette spokojnym tonem powtarza swoją kwestię.
– Dlaczego jest pan taki zdziwiony? Mamy zrobić wszystko, by zapobiec
poronieniu, prawda?
Nienawidzę słowa
„poronienie”! Zwłaszcza, jeśli dotyczy ono moich synków!
- Czy to absolutnie
konieczne? Może opłacę lepszą klinikę… Pieniądze nie grają roli. – Bronię się
przed jej decyzją rękoma i nogami. Jak wytłumaczę rodzicom, że zabrałem Samuela
do siebie? Ojciec mnie za to zabije! A Jackson? W sumie dał mi wolną rękę, więc
nie będę się nim przejmował.
Jest jeszcze Samuel…
Będzie musiał podpisać dokumenty… Z pewnością ucieszy się na wieść, że ma
zamieszkać z kimś, do kogo nie chce się odzywać…
- Zna pan odpowiedź na
to pytanie, więc czemu tracimy bezcenny czas?
W obecnym stanie pańska obecność jest niezbędna! – Doktor Ivette jedynie
wzdycha, widząc moje niezadowolenie. – Przypominam, że Samuel powinien
bezwzględnie leżeć i odpoczywać. Stres także jest niewskazany – kobieta grozi
mi palcem. – Blisko ze sobą jesteście?
- Blisko? To zależy,
jak na to spojrzeć – jąkam się.
Jeremy,
tylko ty tak pięknie potrafisz balansować na granicy absurdu! Czemu się nie
pochwalisz, że nawet najzwyklejsza rozmowa stała się poza waszym zasięgiem?
- Robicie to czy nie?
- My?! Co ma pani na
myśli? – Nieskładnie próbuję wybadać, czy to pytanie jest aż tak zawstydzające,
jak mi się wydaje. Poruszanie intymnych tematów z obcą osobą znacznie wykracza
poza normy kulturalnej konwersacji.
- Tak, pytam o seks –
pada miażdżąca odpowiedź, która sprawia, że z miejsca robi mi się bardzo
gorąco. Zażenowany wlepiam wzrok w blat biurka.
- Nie, my nie… –
przesadnie zdenerwowany, sięgam do
kieszeni po papierosy.
- Dlaczego nie? – Lekarka
zaczyna obracać w dłoni złoty długopis. – Jeśli obawia się pan, że zrobi mu
krzywdę, to zapewniam, że z medycznego punktu widzenia nie ma żadnych
przeciwwskazań. Oczywiście pod warunkiem,
że partner będzie leżał, lecz panowie zwykle nie mają z tym problemu i są dosyć
pomysłowi, więc…
- Żadnego seksu, jasne?!
– Wybucham.
- Dzieciom jest zimno.
Wie pan, co to oznacza? – Z chirurgiczną precyzją zostaje we mnie wbita kolejna
szpila.
- Wiem – bąkam cicho.
- Jak rozumiem, nic was
już nie łączy, ale korona panu z głowy nie spadnie, jeśli przez kilka minut
dziennie obejmie pan ciężarnego.
- Dotykam dzieci. To
powinno wystarczyć.
- Obawiam się, że nic z
tego. Na wszelki wypadek zaopatrzyłam pana
w dodatkowe poradnik, który wszystko szczegółowo wyjaśnia. Jakieś pytania?
- Nie – wstaję ze
swojego miejsca, by zabrać recepty oraz książki.
Czujny wzrok doktor
Ivette wyłapuje paczkę papierosów, którą wcisnąłem
z powrotem do kieszeni marynarki.
- Proszę mi to oddać. –
Bez mrugnięcia okiem wyciąga rękę po moich najwierniejszych sprzymierzeńców. –
Oficjalnie rzucił pan palenie, panie Atkins. – Z bólem serca obserwuję, jak ta
bezduszna istota wyrzuca kartonik do kosza na śmieci. – Jak będzie pan w aptece,
proszę sobie kupić gumy antynikotynowe.
- Dziękuję. Z pewnością
tak zrobię. – Wszystkie mięśnie na mojej twarzy są tak bardzo napięte, że z
trudem wypowiadam te słowa.
- Głowa do góry,
wszystko będzie dobrze. – Doktor Ivette uśmiecha się w pełen zrozumienia sposób.
– Dzieci wynagrodzą panu wszystkie poświęcenia. Do zobaczenia w przyszłym
tygodniu – żegna się ze mną.
„Wszystkie poświęcenia?”
To stwierdzenie brzmi zbyt subtelnie w obliczu rewolucji, która właśnie się
zaczęła…