- Synu, słyszałeś, co
powiedziałem? – Głos ojca odrywa mnie od moich myśli, które bezustannie krążą
wokół bliźniaków. Tak bardzo się cieszyły, że w końcu przyszedłem. Chciałbym je
znowu odwiedzić. – Jeremy, co się dziś z tobą dzieje? – Twarz mojego staruszka wyraża
zaniepokojenie. Za chwilę zacznie szczegółowe śledztwo. Tylko tego mi
brakowało.
- Przepraszam, tatku.
Ostatnio kiepsko sypiam i jestem trochę rozkojarzony – tłumaczę się.
- Rozkojarzony… - Mężczyzna
prychnięciem daje mi do zrozumienia, że nie kupuje tej bujdy. Odkłada srebrne
sztućce oraz lnianą serwetkę i wlepia we mnie wzrok. Okłamywanie go nie ma
sensu, więc…
- W nocy byłem u dzieci
– zwierzam się ze swoich najintymniejszych problemów.
- Byłeś gdzie?! – Ojciec
ze zdenerwowaniem uderza pięścią w stół. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że
dzieci się jeszcze nie urodziły, prawda?! Trzymaj się
z daleka od młodego Reeda! Dość już namieszał w twoim życiu!
- Jak niby mam to
zrobić, skoro bliźniaki bezustannie mnie wołają?! – Odpowiadam z równą pasją,
wstając od stołu. Wyciągam z kieszeni pudełko papierosów.
- Odłóż to. – Ojciec ma
awersję do tytoniu. Tym razem jestem posłuszny
i spełniam jego prośbę.
By zyskać na czasie, zaczynam
nerwowo obracać w dłoniach trzymaną zapalniczkę, na której wygrawerowane są
moje inicjały. Nie przynosi mi to ukojenia, więc zmieniam taktykę i wpatruję
się w pokryty śniegiem zagajnik sosnowy, który widoczny jest za oknem. Atmosfera
gęstnieje. Wyraźnie słyszę niespokojny oddech ojca. Zbiera się w sobie, by mnie
zrugać. Żaden z nas nie chce przerywać ciszy. Dopóki milczymy, trudne tematy,
ciążące nam obu na ramionach, pozostają w ukryciu.
- Jeremy…
Porozmawiajmy.
Tata i ja mamy zupełnie
inne charaktery. Wypracowanie kompromisu graniczy
z cudem, o czym obydwaj doskonale wiemy. Ta sprawa nie różni się od innych. Za
chwilę dowiem się, że w obecnej sytuacji jedyne co muszę zrobić, to wytrwać do
porodu. Zgodnie z obowiązującym prawem dzieci zostaną przy mnie. Samuela i mnie
nie łączy więź. Nie uczyniłem go swoim i z całą pewnością tego nie zrobię.
Gdybym umiał lepiej panować nad emocjami wystarczyłoby, abym cierpliwie
odczekał cztery miesiące, a potem rozpoczął nowy rozdział życia jako przykładny
ojciec.
Jednak maluchy… Nie
będę głuchy na ich potrzeby! Wprost przeciwnie! Cieszy mnie, że samodzielnie
wychowam moich synków. Nauczę ich wszystkiego, co jest ważne. Pozwolę rozwinąć
skrzydła. I z całą pewnością nie będę zmuszał, by zajmowali się rodzinną firmą,
jeśli nie będą mieli na to ochoty.
- Tato, proszę cię. Nie
zaczynaj znowu. Dobrze wiem, co chcesz mi powiedzieć. Nie powinienem był tam
jechać, wiem. To trudna sytuacja, ale…
- Trudna? – Ojciec nie
daje za wygraną. On również wstaje od stołu.
W pierwszej chwili mam wrażenie, że podejdzie bliżej, lecz jego celem jest
barek, znajdujący się po przeciwległej stronie jadalni. Nie ma jeszcze
dziewiątej, a on już raczy się solidną porcją burbonu, którą i mnie proponuje.
- Nie, dziękuję.
Przyjechałem bez szofera.
- Żałuj – komentuje
cierpko, przełykając kilka sporych łyków. – Wracając do tematu… – Przywódca
klanu Atkinsów rozsiada się wygodnie na beżowej sofie i wyciąga nogi. – Żadnych
więcej odwiedzin w szpitalu, jasne? – Grozi mi palcem.
- A co z dziećmi? – Cedzę
przez zęby, zapalając jednocześnie papierosa, na którego od samego początku
miałem wielką ochotę.
- Dostaniesz je w
odpowiednim czasie, gdy ten… Jak mu tam było?
– Mężczyzna marszczy czoło i pociera brodę.
- Samuel – odświeżam
ojcu pamięć. Jak mógł zapomnieć imię omegi? Przecież on nosi jego wnuki!
- Samuel… Psia krew! To
ciekawe, że dostał imię po naszym krewnym, którego ten wredny, zawszony… –
Nicolas Atkins dławi się nienawiścią, rozpamiętując bolesną przeszłość.
Samuel Atkins był
trzecim synem założyciela klanu Atkinsów. Nie przysłużył się rodzinie. Porwał
Adama Reeda – syna sąsiada. Obydwaj zrzekli się swoich nazwisk i rozpoczęli
wspólne życie, podróżując po Afryce. Senior Reed wpadł we wściekłość na wieść,
że jego latorośl zaginęła. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatów, smutek po
stracie przerodził się w prawdziwą obsesję. Poprzysiągł zemstę, prowokując
naszą rodzinę do obrony.
Pojedynki, procesy
sądowe, wreszcie budowanie imperium, które miało doprowadzić do upadku drugą
stronę. Cel był prosty – zniszczyć przeciwnika, zrównać go z ziemią wszelkimi
dostępnymi metodami, by nie pozostał po nim żaden ślad. Tak mniej więcej
prezentuje się moje dziedzictwo. Zostałem wychowany w duchu walki o dobre imię
rodu, który miał zatriumfować nad wrogami.
- Tato, znam tę
historię. Powtarzałeś mi ją miliony razy! – Wywracam oczami, doceniając
uspokajającą dawkę nikotyny.
- No i co z tego, że ci
ją powtarzałem?! Przy pierwszej lepszej okazji zaciągnąłeś do łóżka syna mojego
największego adwersarza! Masz pojęcie co czuję, gdy uświadamiam sobie, że będę
zawdzięczał wnuki temu małemu pomiotowi?! Nasza krew kolejny raz została
zbezczeszczona! – Ostre krzyki mężczyzny niosą się po całej rezydencji.
Przytłacza mnie
poczucie winy. To wszystko prawda. Splamiłem honor rodziny…
- Gdybym mógł cofnąć
czas, zrobiłbym to. – Przepraszający ton mojego głosu brzmi smutno i obco. –
Nie chciałem cię zawieść. – Spuszczam głowę, wpatrując się w czubki butów.
- Nie zawiodłeś. Po
prostu nie chcę słuchać o tym małym bękarcie, jasne?
- Przepraszam – bąkam
pod nosem, ciesząc się, że najgorsze mamy już za sobą.
- Więc… – Ojciec
ponownie przerywa ciszę, która między nami zapanowała. – Postanowiłeś zareagować
na nawoływanie dzieci.
- Musiałem! – Każda
komórka mojego ciała cieszy się na samą myśl, że mogę komuś opowiedzieć o
naszym pierwszym spotkaniu. – Chłopcy są
bardzo przekonywujący i uparci. – Na samo wspomnienie o bliźniakach mimowolnie
się uśmiecham. – Wyrosną na wspaniałych dziedziców, zobaczysz.
- Mam nadzieję. Jednak
zanim to się stanie – ojciec ponownie robi pauzę, by jego słowa zabrzmiały
dosadniej – unikaj szpitala jak ognia.
- Nie mogę tego zrobić!
– Załamuję ręce, bo nie potrafię mu tego wytłumaczyć słowami. Ich wołanie…
Bycie ojcem… To sens mojej egzystencji! – Dzieci mnie potrzebują. Na przykład
wczoraj… – Chcę się pochwalić tacie, jak
zostałem zmuszony, by rzucić wszystko i pędzić do kliniki, lecz on zbywa to
ruchem ręki, w której trzyma szklaneczkę z alkoholem.
- Jackson Reed wyklął
brata. Nie chce mieć z nim nic wspólnego, dlatego też zamknął go w klinice do
czasu porodu. Skoro własna rodzina odseparowała Samuela, ty tym bardziej nie
powinieneś się angażować.
- Samuel został
wyklęty? – dziwię się tym rewelacjom.
W naszym świecie
przynależność do danej rodziny jest cenniejsza od złota. Jeśli jest się alfą,
zawsze można założyć własny klan. Wymaga to sporo siły
i determinacji, lecz znam kilka osób, którym ta sztuka wyszła na dobre. Jeśli
jednak jest się omegą… No cóż, moja zemsta chociaż w minimalnym stopniu odbiła
się na Jacksonie. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy.
Odkąd pamiętam, Jackson
Reed znajduje się na samym szczycie listy moich zaprzysiężonych wrogów. Można
śmiało stwierdzić, że niezdrowa sytuacja między naszymi rodami, skumulowała się
właśnie na naszej dwójce. Co więcej, obydwaj byliśmy święcie przekonani, że
triumf jest już blisko. By zwiększyć szanse na pokonanie przeciwnika, celowo uczęszczaliśmy
do tej samej, elitarnej szkoły średniej, gdzie dzień w dzień darliśmy ze sobą
koty. Rzucaliśmy sobie kłody pod nogi i rywalizowaliśmy we wszystkim. Ja miałem
lepsze wyniki
w sporcie, a Jackson błyszczał na zajęciach z literatury. Jak się okazało,
zawdzięczał to sypianiu z nauczycielką, której wykradał testy. Gdy
opublikowałem w Internecie zdjęcia ich wspólnej schadzki, Jackson zemścił się
na mnie, odbijając ówczesną dziewczynę. Odwet był nieunikniony.
- To są ich sprawy, a
nie nasze – zastrzega ojciec, po raz kolejny przywołując mnie do
rzeczywistości.
Ich sprawy… Nasze
sprawy… Moje dzieci… Za bardzo je kocham, by przez najbliższe cztery miesiące
trzymać się na uboczu.
- Nie interesuje mnie,
co Jackson zrobi ze swoim bratem. Po porodzie może go nawet zabić. Mam to
gdzieś – ironizuję. – Jednak nie
zapominaj, że ciąża jest zagrożona. Chłopcy są za mali, by poradzić sobie bez wsparcia
omegi. – Na powierzchnię wypływają tematy, o których wolałbym nie myśleć.
- Jeremy, nie przyszło
ci do głowy, że to kolejne kłamstwo, którym mydlą
ci oczy? Naprawdę jesteś aż tak naiwny? – Nicolas Atkins zaczyna się ze mnie
gorzko śmiać.
- Uważasz, że Samuel
tylko udaje? Niby jaki miałby mieć w tym cel? – Rozważam na głos wszystkie
opcje, choć ta o mijaniu się z prawdą wydaje mi się nieco wydumana. Po co miałby
to robić? Dobrowolnie skazał samego siebie na dziewięć miesięcy leżenia
plackiem? Nic na tym nie zyska.
- Jak to jaki? Właśnie
stracił rodzinę. Spodziewa się bliźniąt. Gdyby udało mu się jakoś cię uwieść i
przekabacić, to…
Dożywotni związek?
Ukochany z rodu Reedów? To abstrakcja w czystym wydaniu, która zasługuje
jedynie na kilka szyderczych komentarzy.
- Chyba żartujesz?! – Oburzają
mnie te niedorzeczne insynuacje. – Samuel miałby mnie uwieść? Nie kpij. W jaki
niby sposób miało by mu się to udać?
- Tak samo, jak zrobił
to za pierwszym razem? – Senior Atkins smaga mnie biczem satyry. – Uda pokrzywdzonego
przez los, zacznie żebrać, płakać. W jego brzuchu znajdują się aż dwie karty
przetargowe.
- Dobrze wiesz, że nic
by z tego nie wyszło. – Wkurzony brakiem wiary w to,
że musiałem mocno obniżyć poprzeczkę, by przespać się z wrogiem, odpalam
kolejnego papierosa. Głowa zaczyna mnie boleć od nadmiaru dymu oraz
chronicznego przemęczenia. Silna migrena jest jak gwóźdź do trumny.
- A jednak wyszło. Podwójne
szczęście. – Kochany tatuś nie zamierza przestać pastwić się nade mną. – Masz
świadomość , że gdyby dzieci okazały się omegami, to musielibyśmy zostawić je
na wychowanie Samuelowi?! To by dopiero
była ujma na honorze! – grzmi, oburzony własnymi słowami.
Oddać dzieci?
Samuelowi? Nigdy! Są moje! Nawet gdyby okazało się, że jeden z chłopców to
alfa, a drugi omega, za nic w świecie bym się go nie wyrzekł! Walczyłbym do
utraty tchu, by nie rozdzielać maluchów.
Na szczęście nie muszę
się martwić o takie drobiazgi. Bliźniaki odziedziczyły po mnie gen dominacji. W
razie dodatkowych kłopotów, wykorzystam prawo. Jego zapisy wyraźnie wskazują,
co należy zrobić, gdy w czasie poczęcia zainteresowanych łączył wyłącznie seks.
Jednak argumenty ojca także muszę wziąć pod uwagę. Jackson może bez
najmniejszego problemu sterować bratem. Sam ciężarny również wydaje się
podejrzany. Pojawił się nie wiadomo skąd,
a potem zamienił moje poukładane życie w istny koszmar. Nie zdziwiłbym się,
gdyby nastawił dzieci przeciwko mnie, aby tylko dopiec naszemu klanowi.
- Widzisz, twój
staruszek czasami miewa dziwne pomysły, lecz szybciej mnie piekło pochłonie,
niż pozwolę, by którykolwiek z tych kłamliwych węży skrzywdził mojego jedynaka!
Wzruszam się, słysząc
tę szczerą deklarację ze strony Nicolasa Atkinsa. To do niego niepodobne. Nie
przepada za takimi „babskimi” wyznaniami.
- Naprawdę uważasz, że
oni robią to wyłącznie po to, aby mieć na nas jakiegoś haka? – Zadaję to
pytanie nieco wbrew sobie. Czy moje własne dzieci tak bardzo nalegałyby na
spotkanie ze mną, gdyby to był tylko i wyłącznie plan omegi?
- Nie wiem, jednak w
przeciwieństwie do ciebie, synu, nie wykluczam takiej opcji. Dlatego powtarzam,
trzymaj się od niego z daleka.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńoj Drogi Lisku, bardzo mnie ucieszyłeś poprzednim wpisem, jak i teraz tym tekstem... ale i mam pytanie napisałeś coś o wattpadzie, ale tutaj też będziesz publikować?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Tak bardzo czekam na kolejny rozdział ❤️
OdpowiedzUsuń