Po spotkaniu w Londynie
wiedziałem, że ród Reedów prędzej czy później zaatakuje. Nie myliłem się.
Pierwsze starcie miało miejsce tydzień po moim powrocie do domu. Jackson
wykrzyczał mi wówczas prosto w twarz, że jego młodszy braciszek jest w ciąży.
Oczywiście zrobił to podczas zebrania zarządu, gdy byłem w towarzystwie ojca. Przyciągnął
ze sobą płaczącego omegę, którego traktował jako „dowód rzeczowy” w wojnie
klanów. Nicolas Atkins wziął sprawy w swoje ręce. Nie ufał w zapewnienia
Jacksona. Ja poszedłem jeszcze
o krok dalej i po prostu wyśmiałem naszych gości. Pojechaliśmy wówczas do
zaprzyjaźnionego lekarza rodzinnego. Mina mocno mi zrzedła na widok dwóch
malutkich groszków, za które musiałem wziąć odpowiedzialność.
Samuel już wtedy nie
czuł się najlepiej. Był słaby i miał spuchnięte oczy. Bezustannie powtarzał
jedno i to samo słowo – „przepraszam”. Jackson krzyczał, że ma się do niego nie
odzywać, co tylko pogarszało sytuację.
A potem… Blondyn jeden jedyny raz uniósł na mnie wzrok, którym błagał
o pomoc. Nic nie zrobiłem. Rozkoszowałem się zemstą. Widok szalejącego Jacksona
sprawiał mi niemałą przyjemność. Celebrowałem każdą chwilę, gdy zerkał na brata
pełen nienawiści i pogardy. Zastanawiałem się również nad tym, jak to wszystko
wytłumaczy członkom swojego klanu. Żałowałem, że nie będę mógł uczestniczyć w
tak ważnym spotkaniu.
Kilka dni później
doszło do kolejnego starcia. Gdy mój ojciec i Jackson zajęci byli podpisywaniem
dokumentów, mających usankcjonować dalsze losy bliźniaków, blondyn i ja
zostaliśmy na chwilę sami. Pamiętam, że zapaliłem przy nim papierosa. Chłopak
siedział na sofie, trzęsąc się ze strachu. Jackson sprawował nad nim opiekę
odkąd ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Najwidoczniej były w nim
jakieś ludzkie odruchy, bo koniecznie chciał trzymać Samuela z dala od źródła
konfliktu. Zapewnił mu spokojne i dostatnie życie w Europie. Rozpieszczał
prezentami i często odwiedzał. Starał się zastąpić mu matkę i ojca, a nawet
kochanka… Maskował jego zapach swoim. Koniec końców to właśnie z tego powodu
jego sprytny plan z góry skazany był na porażkę.
- Proszę… Otwórz okno…
– Cichutki, ledwo słyszalny głosik,
wydobył się ze ściśniętego gardła. Niechętnie rzuciłem okiem na piwnookiego.
Był blady jak ściana. – Dzieci… One nie chcą, abyś palił.
Przez kilka sekund
rozważałem, czy spełnić jego prośbę, czy też wprost przeciwnie – zignorować to,
co powiedział i rozkoszować się smakiem kolejnego papierosa. Wybrałem drugą
opcję. Stłumiłem w sobie poczucie winy. Czy jego brat czuł się winny, gdy
atakował naszą rodzinę? A co z innymi członkami rodu Reedów lub ich przodkami?
Stało się. Trzeba żyć
z konsekwencjami i tyle.
- Masz – próbowałem
wcisnąć do ręki ciężarnego szklankę z wodą, ale nie chciał jej ode mnie
przyjąć.
- Jeremy, błagam cię…
Powiedz mojemu bratu, że to co się między nami stało, to nie była moja wina…
Proszę, porozmawiaj z nim… – Omega wyrzucał
z siebie słowa, nerwowo spoglądając w kierunku drzwi. – Mam tylko jego,
rozumiesz? To moja jedyna rodzina! Proszę, poproś go, by mi wybaczył!
- Mam poprosić o coś
Jacksona?! – Oburzyłem się. – Chyba oszalałeś! W życiu nie słyszałem bardziej
bezczelnej bzdury!
- Błagam cię! Bez niego
sobie nie poradzę! – Melodramatyzował.
- Uspokój się i nie
rycz – zwróciłem mu uwagę, bo drażniły mnie krokodyle łzy, które wylewały się z
jego nieszczęśliwych oczu.
- W przeciwieństwie do
ciebie, ja nie miałem pojęcia o tym, kim jesteś! Gdybym wiedział, to nigdy,
przenigdy…
- Sądzisz, że ja
wiedziałem o twoim istnieniu? – Parsknąłem, przerywając jego teatralny wywód. –
Weź się w garść i przestań dramatyzować. Bliźniaki to alfy. Za dziewięć miesięcy
zabiorę je do siebie i problem sam się rozwiąże. – Przymknąłem powieki i
założyłem nogę na nogę. Wewnątrz mnie zaczął narastać dziwny niepokój. Ze
wszystkich sił starałem się go zdusić w zarodku, buntując się przeciwko takiemu
stanowi rzeczy.
- Jeremy, my nie
jesteśmy związani, a dzieci… One będą nas potrzebować… Czuję, że coś jest nie
tak. Jeśli brat mi nie pomoże, ty będziesz musiał to zrobić.
- Zapomnij –
roześmiałem się gorzko, choć mój śmiech nie brzmiał zbyt przekonywująco.
- Dla ciebie liczy się
tylko zemsta, a co ze mną? Nie jesteśmy związani, więc… - Samuel bezustannie
pociągał nosem, chlipiąc w najlepsze.
- Milcz! Masz pojęcie,
o czym mówisz?! Nie jesteśmy związani?!
– Przedrzeźniałem go, intensywnie gestykulując. – No teraz to wymyśliłeś…
Związani… Jeszcze czego… – mamrotałem pod nosem. – Obrzydza mnie myśl, że
mógłbym spędzić resztę życia mając za partnera kogoś z klanu Reedów! Co ty
sobie wyobrażasz?! Że po jednym, dość kiepskim razie, zmarnuję sobie życie?!
- Jeremy, błagam cię.
Nie zachowuj się jak egoista. Nasi synowie…
- Moi synowie –
poprawiłem go. – Bliźniaki należą wyłącznie do mnie. Zaopiekuję się nimi, gdy
przyjdą na świat.
- A ja?
- Pewnie cię
sprzedadzą, albo wydziedziczą. Nie obchodzi mnie to.
- Przecież zrobiłeś to
celowo! Uwiodłeś mnie i wykorzystałeś!
- Nie przypominam
sobie, abyś próbował mnie powstrzymać. Wprost przeciwnie. Błagałeś o więcej.
- Nie mogłem tego
zrobić. Zakochałem się w tobie, więc dla dobra dzieci mógłbyś chociaż
spróbować…
Szok, który wtedy
przeżyłem, cudem powstrzymał mnie przed spoliczkowaniem go. Spędził ze mną
kilka chwil. To nie dawało mu prawa, by oczekiwać czegokolwiek w zamian.
- Proszę, Jeremy…
Porozmawiaj z moim bratem… – Samuel ponownie uderzył w błagalne tony.
- Zamknij się! Nie chcę
słyszeć ani słowa więcej! Nie będę rozmawiać z twoim bratem! Nie będę go o nic
prosić, a wiesz dlaczego?! – Byłem tak zdenerwowany, że najchętniej
rozszarpałbym omegę na strzępy, lecz nie chciałem mieć własnych dzieci na
sumieniu.
- Bo mnie nienawidzisz
– w tamtej chwili Samuel stracił resztki nadziei. Coś
w nim pękło i stało się to na moich oczach.
Mówi się, że nie wolno
kopać leżącego. A mimo to mój monolog na tym się nie skończył…
- Owszem, nienawidzę!
Nienawidzę cię tak bardzo, że życzę ci wszystkiego,
co najgorsze! Obyś się udławił tą swoją miłością do mnie, kłamliwy głupku!
Będziesz cierpiał, zobaczysz! Jesteś tak perfidny, że wykorzystasz nawet
niewinne dzieci, aby tylko dopiąć swego celu, ale ja się nie dam, słyszysz?!
Nie dam się! Nie obchodzi mnie ani twoja zawszona miłość ani ty!
- Jeremy… – Twarz
ciężarnego zrobiła się kredowo-biała. Przez moment wydawało mi się, że z trudem
oddycha.
- Milcz! Milcz do
jasnej cholery! Nigdy więcej się do mnie się nie odzywaj!
-
Jak sobie życzysz…
To były ostatnie słowa,
które od niego usłyszałem. Zemdlał, gdy tylko
je wypowiedział. Nasz lekarz zdecydował, że chłopak musi zostać na trochę
w szpitalu. Chciał wykonać badania, by upewnić się, czy wszystko z nim
w porządku, lecz Jackson się nie zgodził. Wpakował go do samochodu, a po kilku
dniach powiadomił mojego ojca, że omega kiepsko znosi ciążę, więc umieścił go w
odpowiedniej placówce.
Od tamtej chwili minęło
pięć miesięcy…
Mam wrażenie, że
wszystkie te wydarzenia miały miejsce wieki temu,
a jednocześnie nadal czuję pod skórą emocje, które mi wtedy towarzyszyły.
„Tato…”
Moich synków nie
obchodzą „dorosłe” problemy. Są za mali, by zrozumieć,
w jakim świecie przyjdzie im żyć. Przysięgłem sobie, że uczynię co w mojej
mocy, aby byli szczęśliwi. Poświęcę się dla dobra maluchów.
- Tatuś już do was
idzie…
***
Ponownie parkuję auto przez
prywatną kliniką, lecz tym razem nie robię tego
w środku nocy. Jest kilka minut po piętnastej. Liczę na to, że spędzę więcej
czasu z moimi pociechami. Oczywiście w dużej mierze zależy to od Samuela. Mam
nadzieję, że rozumie, iż przychodzę z pokojowymi zamiarami. I jedynie ze
względu na dzieci.
Przemierzam znaną mi
drogę, wypatrując na korytarzu wrednej pielęgniarki, która tak niemiło
potraktowała mnie ostatnim razem. Coś mi się wydaje, że nie pełni dziś dyżuru.
Zamiast niej udaje mi się wypatrzeć znacznie młodszą, rudowłosą dziewczynę, a
także towarzyszącego jej lekarza. Obydwoje zajęci są głównie sobą. Śmieją się
cicho, wpatrzeni w ekran monitora. Czy wszyscy pracownicy spędzają tu czas
wyłącznie na oglądaniu telewizji?
Rozmowę z lekarzem
zostawiam sobie na później, gdy będę bardziej zorientowany w sytuacji. Chcę
zapytać o wyniki badań oraz porozmawiać
o szczegółach dotyczących porodu. Jednak to wszystko może poczekać. Bliźniaki
są najważniejsi.
Zatrzymuję się przed
drzwiami, prowadzącymi do pokoju Samuela i pełen optymizmu biorę ostatni,
uspokajający oddech.
- Cześć – witam się z
chłopakiem, który przez dłuższą chwilę lustruje mnie zbolałym wzrokiem. Czuję
ukłucie rozczarowania. Sądziłem, że coś się zmieni
i zaprzestanie on testować moją cierpliwość za pomocą tanich sztuczek. Smutna minka
obnaża braki w jego warsztacie aktorskim.
Ciężarny nic nie
odpowiada i dość szybko traci mną zainteresowanie. Wlepia wzrok w jakiś punkt
na ścianie, zachowując się tak, jakbym mnie nie było. Najwyraźniej jest to
jakiś ważny szczegół, bo w pomieszczeniu oprócz łóżka, metalowego stolika oraz
krzesła, nie ma innych mebli. Dekorator nie zaszalał
z wystrojem. A gdzie telewizor? Albo radio? Włączyłbym coś, co chociaż chwilowo
zagłuszyłoby ciszę. Czuję się nieswojo słysząc jedynie jego równy oddech.
- Jak się czujesz? – Zagaduję
omegę, który nadal udaje, że mnie nie widzi.
– A dzieci? Mam nadzieję, że dobrze.
Chciałbym jak
najszybciej wsunąć rękę pod kołdrę i dotknąć jego brzucha, lecz dziś się waham.
Dzieci także trzymają dystans. Cieszą się z powodu moich odwiedzin, jednak nie
jest to euforia, która towarzyszyła im poprzednim razem. Być może jest to
spowodowane faktem, iż Samuel nie wygląda zbyt kwitnąco. Jego cera jest blada i
poszarzała. Za to pod oczami ma niezłe cienie. Kiepsko spał?
Do szpitalnego łóżka
przytwierdzona jest karta pacjenta. Wstaję ze swojego miejsca, by ją przejrzeć.
- Nie masz nic
przeciwko, prawda? – Upewniam się, lecz nie uzyskuję żadnej odpowiedzi.
Przez kilka minut
studiują notatki lekarza prowadzącego ciążę, który doszukał się objawów anemii.
To pewnie stąd ten nieciekawy wygląd. Tak czy inaczej nie widzę, by przypisano
jakiekolwiek leki, więc chyba nie ma się czym przejmować. Ciśnienie w normie.
Ciąża rozwija się prawidłowo. Samuel to okaz zdrowia.
Wracam na swoje krzesło
i ponownie przyglądam się dwudziestolatkowi. Ma wyraźniej zaznaczone kości
policzkowe, zupełnie jakby schudł, zamiast przytyć. Jego usta są suche i nieco
poranione. Za to włosy znacznie mu urosły. Ich kolor jest inny niż
zapamiętałem. Brakuje karmelowych refleksów. Obecnie wydają się ciemniejsze i
matowe. Jak wszystko w tym pokoju… –
komentuję w myślach.
- Może coś byś chciał?
– Co prawda nie przyszedłem tu po to, by spełniać jego zachcianki, ale dobre
wychowanie nakazuje, abym chociaż poudawał miłego. Domyślam się, że nie zostanę
zaszczycony choćby krótką rozmową. Zapytałem, bo tak wypadało.
Swoją drogą ciekawe, co
robił, zanim przyszedłem? Może coś czytał? Nie widzę żadnych książek, czy
gazet. Nie ma też telefonu. Dziwne.
- Chciałbym dotknąć
dzieci. Mogę? – Cierpliwie czekam na odpowiedź, lecz pod tym względem nic się
nie zmienia. Zaczyna mnie drażnić fakt,
że rozmawiam sam ze sobą. Zadaję na głos pytania, a potem snuję domysły. – Jak
chcesz. – Nieco obrażony, wsuwam rękę
pod kołdrę.
Skóra chłopaka jest
chłodna, jakby marzł, choć ma na sobie piżamę
i przykryty jest kołdrą. Mogłaby być
nieco grubsza … Koca też nigdzie nie widać.
Dawno temu czytałem
artykuły o tym, że samotni ojcowie skarżą się na wyziębienie organizmu. Należą
oni do mniejszości i nie wiadomo, co z nimi zrobić z takiej sytuacji. Zwykle,
gdy omega jest w ciąży, czerpie ciepło od swojego partnera, który się nim opiekuje.
Czy Samuel należy do tej marznącej grupy? Co się robi w takich przypadkach? I
co z jego anemią? Czy ma ona wpływ na ciążę?
„Tato!”
Bliźniaki przepychają
się między sobą, by być jak najbliżej mnie. Ja również nie ukrywam, że bardzo
za nimi tęskniłem.
„Tato!
Jeść!”
Znowu to samo?
Chłopcy powinni
rozumieć, że takie prośby leżą w gestii Samuela. Zerkam na szpitalny stolik. Na
blacie znajduje się jedynie szklanka z wodą. Z tego co pamiętam, wredna
pielęgniarka mówiła, że kolacja jest o osiemnastej. To za jakieś dwie godziny…
„Jeść!
Jeść! Jeść!”
- Samuel, dzieci… Są
głodne… – Celowo robię pauzę, bo jestem ciekawy, jak zareaguje. Twarz chłopaka
zwrócona jest w przeciwną stronę. O co w tym wszystkim chodzi? – Mnie możesz
ignorować do woli, ale maluchy… No dalej, zrób coś! Nakarm je! Przecież bezustannie
proszą o jedzenie! – Wściekam się. Bliźniaki także doceniają moje starania,
licząc na jakąś przekąskę. Tylko do omegi ten prosty przekaz zupełnie nie
dociera. Leży jak kłoda. – Całe szczęście, że trafią pod moją opiekę! Jesteś
beznadziejny! Byłby z ciebie fatalny ojciec! Zero empatii… – Komentuję na głos
jego zgnuśnienie, by mu dopiec.
Przez kolejne pół
godziny praktycznie nic się nie zmienia. Maleństwa piszczą
i piszczą, aż w końcu niepocieszone zasypiają. Samuel także zamyka oczy.
Jest
bez serca! – podsumowuję. Mści
się na dzieciach, bo tylko to mu zostało! Biedne kruszynki. Będą się męczyć z
tym bezdusznym draniem przez kolejne cztery miesiące…
Poirytowany do granic
możliwości, nie zwracam uwagi na upływ czasu. Pomstowanie na Samuela jest czasochłonne. Co ciekawe,
dzieci przyznają mi rację. Zawieramy mały sojusz przeciwko „wspólnemu przeciwnikowi”.
Z zamyślenia wyrywa
mnie pojawienie się kobiety ubranej w jasnobłękitny fartuszek. Przynosi ona
tacę z kolacją. Zostawia ją na stoliku, wypowiadając jednocześnie kilka
niezrozumiałych dla mnie słów w obcym języku. Imigranci stanowią tańszą siłę
roboczą, ale zatrudnianie ich w szpitalu to przegięcie.
- Nie śpij! – Rozkazuję
omedze, bo dosyć mam zabawy w kotka i myszkę. Gdy nie reaguje, ściągam z niego
kołdrę. Wystarczy chwila, by różnica temperatur zrobiła resztę. Blondyn
obejmuje się ściśle ramionami. Otwiera zaspane oczy,
w których dostrzegam głównie pustkę i ból. – Przestań się zgrywać! Jedz –
podtykam mu tacę, na której znajduje się talerz zupy oraz sucha bułka.
Nie jest to zbyt
wykwintny posiłek. Już sama kolor i konsystencja zupy wprawiają mnie w lekką
konsternację. Wygląda to jak sztuczny, chemiczny proszek, rozcieńczony za
pomocą wody. Nie widać warzyw. To po prostu rzadka, brzydko pachnąca breja. Mimo
to Samuel nie narzeka z tego powodu.
A dzieci? Jest im wszystko jedno z jakich składników przygotowano „ucztę”. Są głodne.
Nie jestem ekspertem, ale ciężarny powinien zjeść coś zdrowszego
i bardziej pożywnego. I powinno być tego znacznie więcej. On ma w sobie dwie
głodne alfy, a dostał porcję jak z przedszkola. Kolejny temat do rozmowy
z lekarzem.
Za oknem znowu zaczyna
padać śnieg. Gdy tu jechałem, synoptycy zapowiadali powrót fali mrozów.
Podchodzę do grzejnika. Jest ledwo letni. Próbuję go przestawić na wyższą
temperaturę, lecz pozbawiono go panelu sterującego. Najwidoczniej ustawiany
jest automatycznie i ktoś zbyt późno go włączył. Mam nadzieję, że to wyłącznie niedopatrzenie.
Ciepła kolacja poprawia
dzieciakom humor. Są znacznie spokojniejsze i szykują się do spania. Samuel
także zaczyna ziewać. Odkłada tacę i od razu okrywa się szczelnie kołdrą aż po
czubek nosa. Dość szybko odpływa, wtulając policzek
w nieco zmiętą pościel, która z pewnością po praniu nie została wyprasowana.
Z drugiej jednak strony
co innego miałby robić? Rozmawiać ze mną nie chce,
a innych alternatyw brak. Czy to możliwe, że spędził ostatnie miesiące w taki
sposób? Przecież to gorsze niż więzienie… Małe okno, z którego nic nie widać.
Podłe żarcie. W dodatku zimno i nudno. Nikomu
nie życzyłbym pobytu
w takim miejscu.
Nie, z pewnością nie
może być aż tak źle. Brat przeniósłby go gdzieś indziej. Tak jak nie ocenia się
książki po okładce, tak ja również nie powinienem wyrabiać sobie zdania o
prywatnej klinice już na wstępie. Byłem tu zaledwie dwa razy. Najpierw trochę
się rozejrzę, a dopiero później będę krytykować. To mój nowy plan.
Nie ma to jak piątkowy wieczór z nowymi rozdziałami 😍 Czekam na kolejne Lisku 🦊
OdpowiedzUsuń