czwartek, 16 listopada 2023

Wpadka rozdział 3

 

Mija kilka dni od rozmowy z ojcem. Przez ten czas nie dałem się przekonać, by przejąć władzę w firmie. Za to przywódcy klanu Atkinsów udało się włączyć alarm w mojej głowie. Choć nadal słyszę błagalne szepty maluchów, trzymam dystans.

To nic, że nie mogę spać. Ponoszę niewygórowaną cenę nikczemnego szachrajstwa, którego głównym architektem jest Jackson.

- Nie wykołujesz mnie tak, jak za pierwszym razem, cwaniaczku – śmieję się drwiąco, wracając wspomnieniami do chwilowego zaćmieniu umysłu, podczas którego wylądowałem w prywatnej klinice. – Możesz do woli zgrywać życiową niedojdę. Twój brat może udawać, że wyrzucił cię z rodziny. Nic mnie to nie obchodzi! – Dyszę ciężko, wylewając siódme poty w przydomowej siłowni. – Kłamliwy drań! Zawsze zgrywasz się na kogoś, kim nie jesteś!

Przymykam na chwilę powieki i pozwalam, by ogarnęła mnie nostalgia. Koniec sierpnia. Gorąca, letnia noc, podczas której wszystko się zaczęło…

Na prośbę ojca udałem się do Londynu. Miałem go zastąpić na kilku spotkaniach, zjeść wspólny obiad z zaprzyjaźnionymi biznesmenami. W czasie dnia udawałem poważnego i oddanego pracy, a po zachodzie słońca dawałem się porwać miastu, które nigdy nie śpi. Ulice tętniące życiem i muzyką. Bogactwo kulturowe oraz ludzie tak inni od tych, z którymi obcowałem na co dzień. Zawsze doceniałem inność Europy. Historia, zabytki, tradycje
i sekretne przyjęcia…

Ostatnia noc przed powrotem do Stanów. Niepozorna, pięciopiętrowa kamienica, zbudowana z czerwonej cegły. By wejść do środka, potrzebne było imienne zaproszenie, o które córka prezesa banku starała się od dość długiego czasu. Miała na imię Vanessa. Zbliżały się jej urodziny, więc jej ojciec stanął na wysokości zadania. Poruszył swoje liczne znajomości i w końcu odniósł sukces.  

Właściciel klubu przysłał po nas prywatną limuzynę, bo podróż własnym środkiem transportu była wyraźnie zakazana. Nie wolno też było wnosić telefonów, co skrupulatnie sprawdzała ochrona. Z pewnością było to jedno
z najbardziej ekscentrycznych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. Osobliwa muzyka, bogaci ludzie ze wszystkich stron świata, morze alkoholu, który dosłownie spływał po ścianach, dzięki specjalnie zaprojektowanej konstrukcji. Vanessa i jej przyjaciele byli w siódmym niebie. Może gdybym bardziej wczuł się w klimat, wszystko potoczyłby się zupełnie inaczej.

Niekonwencjonalna impreza szybko mnie znudziła. Przemierzałem poszczególne poziomy, krocząc szerokimi schodami, wyściełanymi wełnianymi dywanami w orientalne wzory, marząc o tym, by wrócić do hotelu. Piłem słodkie wino, które szumiało mi w głowie. Moi znajomi gdzieś się rozpierzchli, a nie widziałem większego sensu, by udawać miłego i kokietować obcych. Robiłem tak przez cały tydzień i byłem już szczerze zmęczony kurtuazyjnym pajacowaniem. Miałem wrażenie, że przyjaciel ojca przedstawił mnie połowie miasta. W dodatku każdy czegoś ode mnie chciał. Postanowiłem więc, że zapalę ostatniego papierosa, po którym dyskretnie się ulotnię.

Szedłem właśnie w kierunku baru, by powiadomić Vanessę o moich planach. Nie dotarłem na miejsce. Rozproszył mnie znajomy zapach wroga. Powinienem był go zignorować, ale nie. Uparłem się by sprawdzić, co sprowadziło Jacksona Reeda do tego egzotycznego miejsca.

Stanąłem przy ścianie i uważnie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Młode kobiety, pod przewodnictwem Vanessy, flirtowały z przystojnymi barmanami. Na parkiecie rządził tłum, kołyszący się w rytm elektronicznych dźwięków. Wytężyłem wzrok, lecz po Jacksonie nie było śladu.

- Musi tu być – wymruczałem do samego siebie. Jego feromony zdawały się wypełniać całe pomieszczenie, pozbawiając mnie bezcennego tlenu. Włoski na mojej skórze nastroszyły się groźnie, zupełnie jakbym był dzikim zwierzęciem, szykującym się do ataku. Próbowałem przepchnąć się między tańczącymi
w kierunku schodów, by mieć stamtąd lepszy widok. Okazało się to zbytecznym wysiłkiem, bo oto stanąłem oko w oko ze smrodliwym osobnikiem. Nie był to Jackson Reed, lecz ktoś wyjątkowo drogi jego sercu…

Kochanek Jacksona był ode mnie niższy co najmniej o głowę i znacznie szczuplejszy. Miał krótkie włosy w odcieniu ciemnego blondu oraz piwne, roześmiane oczy. Wokół niego unosił się specyficzny zapach alfy. Przekaz był dość jasny i mówił wprost „on jest mój”. Inni zainteresowani woleli trzymać dystans. Tymczasem ja… Poczułem się wyróżniony tak starannie porzuconym „prezentem”.

Nie miałem pojęcia jak to się stało, że zdobycz mojego największego wroga przebywała akurat tutaj, w dodatku tak daleko od domu. Liczyła się wyłącznie zemsta. On zabrał mi kogoś, na kim swego czasu bardzo mi zależało, więc nadeszła pora wyrównania rachunków. Święcie przekonany o słuszności swojej decyzji, przystąpiłem do akcji.

- Cześć – pochyliłem się nad nieznajomym, by muzyka mnie nie zagłuszała.
– Zatańczysz? – Nie czekając na odpowiedź, położyłem dłonie na jego wąskich biodrach i władczym gestem przyciągnąłem do siebie.

Samuel uśmiechnął się. Początkowo w nieco spięty sposób, lecz dość szybko się rozluźnił. Być może poczuł się bezpiecznie, bo nie byłem napastliwy. Nie próbowałem wsunąć rąk pod jego ubranie czy wymusić pocałunku. Tańczyliśmy, co nie wzbudzało w nim żadnych negatywnych podejrzeń. Już wtedy wydawał mi się zbyt ufny i najzwyczajniej w świecie głupi. Bezmyślność słono go kosztowała.

Przyjrzałem się uważnie jego twarzy. Z pewnością był ode mnie młodszy. Mimo to jego oczy… Intensywna zieleń walczyła o dominację z ciepłym brązem. Do tego wszystko można było z nich wyczytać!

- Fascynujące… – Wyszeptałem do samego siebie. Pomimo hałasu, małolat najwyraźniej mnie usłyszał, bo jego policzki pokryły się lekkim rumieńcem. Pospiesznie skierował wzrok w dół, ale i na to byłem przygotowany. Uniosłem jego brodę do góry. – Patrz tylko na mnie – rozkazałem.

Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Samuel od samego początku nieświadomie dawał mi odczuć, że bardzo mu się podobam. Wykorzystałem to. Wziąłem go za rękę i poprowadziłem na samą górę, gdzie znajdowały się niewielkie saloniki, o których wspominała Vanessa. W każdym z nich stał obity aksamitem szezlong oraz dwa bogato zdobione fotele. Całość schowana była za ciężkimi kotarami. Niektóre z nich zostały celowo zasłonięte. Inne wprost przeciwnie. Najwyraźniej właściciel klubu dobrze znał swoich gości. Kto wie, może nawet podglądał ich przez ukryte kamery? Nieszczególnie mnie to obchodziło.

Widok pieszczących się par intensywnie działał na moje zmysły. Ukradziony na chwilę towarzysz otworzył szeroko oczy ze zdumienia, lecz nie wypowiedział ani słowa. Naiwnie liczył, że będziemy „tylko rozmawiać”?

Wepchnąłem chłopaka do pustego pomieszczenia. Odwróciłem się do niego tyłem, by poluzować jedwabne sznury i ukryć nas przed wścibskimi spojrzeniami. Wiedziałem, że mamy niewiele czasu, więc musieliśmy szybko przejść do rzeczy. Silny zapach Jacksona, którym oznaczona była jego skóra świadczył o tym, że kręci się on niedaleko. Okazja była wprost wymarzona.

Zaniepokojony omega patrzył raz na mnie, raz na zasłony, które odgrodziły nas od świata. Najwidoczniej uznał, że to dla niego zbyt dużo i próbował się wycofać.

- Poczekaj… – Wydukał nieco przestraszonym głosem. Nie musiał się specjalnie wysilać, abym go słyszał. Głośna muzyka stanowiła jedynie tło dla miłosnych igraszek i została sprytnie wytłumiona. Mogliśmy więc odbyć interesującą konwersację na dowolny temat, albo…

- Nie – ponowie uwięziłem go w swoich ramionach i zacząłem całować po szyi.

- Nie wiem, jak masz na imię… – Szarpał się jak ptak w klatce, lecz jego opór topniał z każdą sekundą.

- Chcesz mnie równie mocno, jak ja ciebie – wydyszałem, skupiając się na rozpinaniu guzików jego białej koszuli. W ciemnym garniturze i krawacie wyglądał jak grzeczny uczeń. Zamierzałem pokazać mu co traci zadając się
z kimś tak przeciętnym, jak Reed.

- Ale… Ale… – Piwnooki spoglądał na mnie mieszanką pożądania oraz strachu. Nie wiedziałem, czy bardziej pragnę go przelecieć, czy też jest mi go żal,
bo pozwala, aby Jackson dobierał mu się do majtek.

- Jestem Jeremy. Zapamiętaj moje imię, bo za chwilę będziesz je krzyczał.

Ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy obnażyłem jego klatkę piersiową,
po czym brutalnie przyssałem się do alabastrowej skóry. Koniecznie chciałem zostawić na nim ślady, by mój wróg miał pewność, że „odpowiednio zająłem się” jego zabaweczką, tak jak on kiedyś zajął się moją dziewczyną.

- Ach! To boli! – Poskarżył się Samuel, jednak nie odepchnął mnie. Chciał, abym był nieco delikatniejszy… Złapałem go za przedramię i pociągnąłem
w stronę gustownego mebla. Chłopak bezbłędnie odczytał, jakie mam wobec niego zamiary, bo usiadł okrakiem na moich kolanach, ocierając się o mnie jakby był kotem.

- Widzę, że zmieniłeś zdanie… – ucieszyłem się, przesuwając językiem po jego bladoróżowym sutku. Zadrżał, gdy tak zrobiłem. Ponowiłem więc tortury, znęcając się nad tymi twardniejącymi punkcikami tak długo, aż całe pomieszczenie wypełniły żałosne jęki. – Wydaje mi się, że jesteś już wystarczająco podniecony. – Zrzuciłem blondyna ze swoich kolan, układając go na brzuchu, a następnie unosząc jego biodra do góry.

- Co chcesz zrobić? – Zapiszczała moja ofiara, obracając głowę. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony, ale oczy… Aż płonęły. Błagały mnie o więcej. Kusiły i ponaglały, abym przestał z nim igrać i dał mu spełnienie.

- Nie bój się. Nie będzie bolało. – Moje zapewnienie nie było zbyt szczere. Chciałem sobie ulżyć, a przy okazji poniżyć Jacksona. Komfort chuderlaka mało mnie obchodził.

Rozpiąłem jego spodnie i zsunąłem mu je aż do kolan razem z bielizną. Samuel mocno się zawstydził, bo jego twarz wyglądała jak piwonia. Poruszył się nerwowo, próbując po raz ostatni mnie odepchnąć, lecz oparłem dłoń na jego łopatkach i przygwoździłem do welurowej poduszki.

- Nie ruszaj się! I rozsuń szerzej nogi – poleciłem. Przez kilka sekund więził moje spojrzenie, po czym nieznacznie skinął głową, oddając mi się w pełni. Mogłem z nim zrobić co tylko chciałem. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Twardy penis intensywnie pulsował, nie mogąc doczekać się swojej nagrody. Tak długo czekałem na tamtą chwilę… Żałowałem, że nie mogę się nią
w spokoju rozkoszować. Ostatecznie robiłem to wszystko po to, by zostać nakrytym na „gorącym uczynku”.

Pośliniłem palce i dotknąłem nimi niewielkiej dziurki. Blondyn westchnął przeciągle, zakrywając usta dłonią. Nie chciałem, by się powstrzymywał. Nie przy mnie. Sypiając z Jacksonem z pewnością nie doświadczał nawet połowy takich wrażeń.

- Jeremy… – stęknął moje imię, gdy wsunąłem pierwszy palec do środka.

- Tak? – Udałem opanowanego i zimnego.

- Nie, nic… – zawahał się.

- Wiem, czego ci trzeba. Chcesz, żebym już wszedł? – Rzuciłem od niechcenia, rozpinając jednocześnie rozporek.

Czasami wyrzucam sobie, że za bardzo wczułem się w klimat tamtej nocy. Dałem się ponieść. Czas mnie gonił, więc nie traciłem go na odpowiednie przygotowanie. Wsunąłem się szybko i zaborczo, by jak najszybciej mieć to już za sobą. Bez nawilżenia każdy centymetr mojej męskości musiał być dla niego piekielnie wyrazisty.

- Boli… Boli… – łkał cicho.

- Na początku zawsze boli – szepnąłem omedze do ucha – przecież wiesz –
a następnie zacząłem go całować po odsłoniętym karku. To był jeden
z nielicznych czułych gestów, na jakie się zdobyłem.

Gdybym wiedział, że nasz stosunek zakończy się ciążą, potraktowałbym Samuela zupełnie inaczej. Byłbym cierpliwszy, bardziej powściągliwy. Nie chciałem go krzywdzić, więc poczekałem dłuższą chwilę, aby mógł się przyzwyczaić do obecności intruza w swoim gorącym wnętrzu, a następnie zacząłem się poruszać.

Brałem go mocno, wchodząc do samego końca i dociskając jego wypięty tyłek do swoich bioder. Chłopak wił się pode mną, a z jego gardła wydobywała się cała kakofonia erotycznych dźwięków.

- Jeremy… Ja już… Proszę, Jeremy… Błagam cię… – kwilił w ekstazie.

Nie chciałem ukrócać jego męki. Było mi przyjemnie i część mnie bardzo chwaliła sobie ten stan. Rozedrgane, chętne ciało, którego reakcje nieprawdopodobnie mi schlebiały.

Przed stosunkiem nie założyłem prezerwatywy. Mogłem to zrobić, lecz celowo pominąłem ten krok. Zamierzałem dojść w jego wnętrzu. Zostawić w nim swój ślad, którego widok miał prześladować Jacksona. Moje nasienie miało mu mówić „spójrz, nie byłeś jedyny… Jeremy Atkins także go miał…”.

- Mam ci pozwolić dojść? Tak szybko? – Minimalnie zwiększyłem tempo,
by zadowolić dzieciaka, który bezustannie się o to napraszał. Wtedy jeszcze nie znałem jego imienia. Był tylko środkiem do osiągnięcia celu. – Twoje rozpalenie mówi mi, że pierwszy raz uprawiasz seks z taką pasją… Czyżby twój kochaś nie potrafił cię zadowolić? – Zakpiłem, przygniatając klatkę piersiową omegi do welurowego szezlongu, by ustawić go pod odpowiednim kątem. –
A tu… –Zaatakowałem najczulszy punkt, wydobywając niepohamowany krzyk czystej rozkoszy z jego gardła. Nawet nie wiedział, że coś takiego istnieje… Niczego nie wiedział… – Powiedz mi, mały, czy on tak potrafi? Przyjemnie, prawda?

- Jeremy… Błagam cię… Jeremy… – Bezustannie powtarzał moje imię, aż
w końcu się nad nim zlitowałem. Sam również doszedłem, przypieczętowując jednocześnie swój los.

Zadowolony, wysunąłem się z pełnego żaru wnętrza i poprawiłem spodnie. Teraz wystarczyło jedynie poczekać.

Samuel wyglądał na mocno sponiewieranego, lecz jego oczy mówiły mi, że jest aż nazbyt zadowolony – nieco zaczerwienione, przepełnione błogą satysfakcją, którą mógł dać jedynie dobry seks.

- Podobało ci się – stwierdziłem fakt. Usiadłem na fotelu, by móc napawać się swoim „dziełem”. Mały zdrajca leżał wciąż na brzuchu, walcząc z sennością. Poświęciłem kilka chwil, by dobrze zapamiętać widok „pijanego seksem” młodzieńca. Najchętniej zrobiłbym mu kilka pamiątkowych zdjęć, lecz zostawiłem swojego smartfona w hotelu. Nie pogardziłbym także jeszcze jedną rundką z tym niedopieszczonym bezwstydnikiem. Za drugim razem miałby znacznie intensywniejszy orgazm. Czy to sprawiłoby, że znacznie głośniej krzyczałby moje imię?

- Jeremy… Było… – To jedyne słowa, które zdołał wyjąkać. Uśmiechnąłem się, a on odwzajemnił mój gest. – Nie wiem, jak to możliwe, ale… – Twarz omegi ponownie przybrała piwoniowy odcień. – Wydaje mi się, że ja… ja cię…

Wolę nie myśleć, co chciał mi powiedzieć. Jego wyznania i tak uważałem za stratę czasu. W napięciu oczekiwałem na Jacksona, który wpadł do welurowego saloniku, gotowy by mordować.

- Samuel! – Krzyknął zniesmaczony na widok wpółnagiego „kochanka”. – Jak mogłeś…

- To było silniejsze ode mnie, przysięgam! – Omega obdarzył Jacksona wystraszonym spojrzeniem. Próbował niezgrabnie naciągnąć spodnie na obolały tyłek, lecz nie mógł się ruszyć.

- No nic… – Wstałem ze swojego miejsca i teatralnie zacząłem się przeciągać. – Zrobiłem swoje, więc chyba czas zbierać się do domu. Jak zwykle miło było na ciebie wpaść, Jackson. – Celowo poklepałem go po ramieniu, bo wiedziałem,
że spróbuje mnie uderzyć. Od czasów podstawówki trenowałem sztuki walki. Krav maga skradła moje serce. Była niebezpieczna, groźna. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Jackson dobrze wiedział, że bezpośrednim starciu nie ma ze mną najmniejszych szans. Przewidywałem, że widok wykorzystanego Samuela zagłuszył jego zdrowy rozsądek i miałem rację.

- Zgwałciłeś go?! – Wrzaski Reeda sprawiły, że skupiliśmy na sobie uwagę innych gości. Jackson dostał jakiegoś amoku. Bił mnie na oślep, jednocześnie wyzywając.

- Żałuj, że nie widziałeś jego spojrzenia – szepnąłem mu do ucha, gdy udało mi się unieruchomić mojego wroga, dociskając jego klatkę piersiową do ściany. Nie chciałem, by inni słyszeli o czym rozmawiamy, choć tę scenę przepełniała symbolika. Upewniłem się, że Reed patrzy wprost na leżącego na sofie chłopaka. – Pokazałem mu tylko, na czym polega różnica między beznadziejnym seksem, jaki ty mu zapewniasz, a takim z wyższej półki. Podobało mu się. Serio. – Prawie zaśmiałem się za głos, zadowolony z własnego żartu.

- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie sypiam z własnym bratem –  wysyczał
w odpowiedzi.

Bratem? Więc on nie był jego kochankiem? – To była ostatnia myśl, zanim Jackson mi się wyszarpał i wymierzył solidny cios, od którego nieco mnie zamroczyło.

Naszą szarpaninę przerwała ochrona klubu. Rozdzielili nas, a potem zostałem odwieziony na lotnisko. Ojciec Vanessy ani słowem nie skomentował nocnej afery z moim udziałem. Czuł się odpowiedzialny za tak ważnego gościa, więc osobiście dopilnował, abym wsiadł do prywatnego odrzutowca i odleciał do domu, gdzie Nicolas Atkins odchodził od zmysłów z niepokoju. Ukryłem przed nim fakt, że chodziło o młodszą latorośl klanu Reedów. Ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia, że to „sprawy osobiste”, które dotyczą Jacksona i mnie.

Myliłem się. Wydarzenia tamtej nocy odcisnęły swoje piętno na nas wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz