poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Humory Króla - rozdział 17

 

Simon

Wpatruję się w budynki, które mijamy, pędząc na lotnisko. Vee oczywiście chwali się brawurową jazdą. Tym razem nie zwracam uwagi na prędkość. Staram się wyciszyć huczące w głowie myśli. Co powiem rodzinie? Jak mam im wytłumaczyć sytuację, w której się znaleźliśmy? Wiążąc się z Erykiem wplątałem ich w niezły kanał.

Eryk… Czuję silne wyrzuty sumienia z jego powodu. Wolałbym zostać razem z nim w apartamencie. Wiem, że potrzebuje mnie dzisiaj znacznie bardziej niż kiedykolwiek. Czy to nie ironia losu, że jesteśmy zmuszeni pożegnać rodziców w tym samym dniu? Jego rodzice nie żyją. Moi mogą mi nigdy nie wybaczyć. Mimo to podejmę to ryzyko. Poświęcę wszystko dla ukochanego.

- Nie możesz jechać szybciej? – Warczę na Vee. To mój sposób na przełamanie ciszy, która mocno daje mi się we znaki.

- W sumie mógłbym – blondyn nieco dociska pedał gazu. – Tylko nie posikaj się w majtki ze strachu. To nowy samochód.

- Bardzo zabawne – mierzę mężczyznę złośliwym spojrzeniem.

- Jak zawsze zero wdzięczności – mamrocze pod nosem, mknąc wąskimi uliczkami. Obydwaj dobrze wiemy za co powinienem być mu wdzięczny. Jego obecność sprawia, że jest mi znacznie raźniej. Z dwojga złego wolę jego towarzystwo niż drużynę ochroniarską, która ochrzciła mnie mianem „pluszaka”.

- Niby za co mam być ci wdzięczny? – Udaję nieświadomego sytuacji, by nasza rozmowa nie utknęła w martwym punkcie.

- Ranisz moje uczucia – Vee teatralnie łapie się za serce.

- Bezustannie knujesz za moimi plecami. I patrz na drogę! – karcę go.

- Za wszystkie kwestie związane z bezpieczeństwem twojej rodziny odpowiada Eryk, a nie ja.

- Nie wmówisz mi, że o niczym nie wiedziałeś.

- Wiedziałem. Oczywiście, że wiedziałem. Przygotowanie tego typu operacji to spore wyzwanie. Pracowałeś w tej branży, więc nie muszę ci tego tłumaczyć, prawda?

- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Mieliśmy ściśle ze sobą współpracować i wspólnie decydować…

- Uuu… Jaki zaborczy… – Vee zaczyna się ze mnie naigrywać. Jego zachowanie sprawia, że ledwo trzymam nerwy na wodzy.

- Przestań ze mnie kpić! – Krzyczę na niego, zaciskając dłonie w pięści. – To nie pora na żarty! Mówimy o Eryku i mojej rodzinie!

- Śmiało, wyładuj na mnie swoje frustracje. Od kilku dni przypominasz bombę z opóźnionym zapłonem. To brak seksu tak na ciebie wpływa? A może chodzi o coś innego?

- Zamknij się, bo ci przywalę! – dyszę.

Jestem jak dzika bestia uwięziona w zbyt małej klatce. Pobyt Eryka w szpitalu. Jego kiepskie samopoczucie. Pogrzeb pary książęcej. Izolacja. Brak możliwości decydowania o sobie. Ochrona, grzebiąca w mojej przeszłości i te cholerne Włochy!

- Wyżyj się na mnie, skoro musisz. Przy rodzinie nie odstawiaj takich cyrków. Sporo wysiłku kosztowało mnie uśpienie ich czujności oraz zapewnienie, że wszystko mamy pod kontrolą. Nie spieprz tego.

Ton Vee jest spokojny i opanowany. Mężczyzna zachowuje się tak, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie lub podziwiali widoki, dzieląc się spostrzeżeniami na temat architektury krajobrazu.

Popadam w przygnębienie. Czuję ogromny ciężar, który zdaje się wbijać mnie w ziemię za każdym razem, gdy próbuję wziąć głębszy oddech. Zamykam oczy. Stęsknione serce od razu przywołuje wspomnienie Eryka. Jego krucha, eteryczna postać oparta o poduszki… Obiecałem sobie, że zrobię co w mojej mocy, aby nie dokładać mu zmartwień. Mój monarcha nie jest w szczytowej formie. Rana po postrzale, nerwica, życie w ciągłym stresie. Biedactwo. Jak tylko wrócę do domu, od razu się nim zajmę. Najpierw będę błagać, by zjadł kolację, a potem postaram się przekonać uparciucha, by pozwolił mi się przytulić. Powinien dużo odpoczywać. W moich ramionach od razu zaśnie.

Vee wjeżdża na teren lotniska. Skręca w lewo. Naszym oczom ukazuje się średniej wielkości prywatny odrzutowiec. Obok zaparkowanych jest kilka samochodów. Wokół samolotu kręcą się uzbrojeni ochroniarze.

Blondyn wyłącza silnik. Odpina jeden z pistoletów, który przytwierdzony jest do tapicerki i sprawdza magazynek.

- Masz – wręcza mi broń. – Tak na wszelki wypadek.

- Postaraj się nie celować w moich krewnych, bo nie ręczę za siebie – ostrzegam go.

- Niczego nie obiecuję – szczerzy zęby w zjadliwym uśmiechu. Głupek.

Wysiadamy z auta. Mężczyźni kręcący się wokół odrzutowca zbliżają się do Vee, czekając na jego rozkazy. Ten daje im znak ręką, by zostawili nas w spokoju.

Łapię się poręczy, wspinając po metalowych schodkach. Adrenalina buzuje w żyłach. Jestem spięty, jakbym szykował się do wielkiego starcia. „Weź się w garść” – powtarzam sobie. Z wnętrza samolotu wyraźnie słyszę śmiech moich bratanków, którzy skupieni są na grze video.

- Cześć, wujek – chłopcy witają się ze mną, nie odrywając wzroku od sporego ekranu.

- Cześć – odpowiadam automatycznie.

Scott, mój brat, regularnie przysyła mi zdjęcia dzieciaków. Przez ostatnie kilka miesięcy sporo urośli. Jestem ich ojcem chrzestnym. Specyfika mojej pracy sprawia, że nie spędzam z nimi zbyt dużo czasu. W chwilach takich jak ta, gdy nie widzieliśmy się od wiosny, na początku zawsze jest nieco niezręcznie. Dzieciaki zwykle muszą się ze mną nieco oswoić. Na przełamanie lodów zabierałem ich do parku, gdzie graliśmy w piłkę. Uwielbiają spędzać czas na świeżym powietrzu. Gry video też kochają. Małe urwisy.

Na dźwięk mojego głosu pierwsza reaguje mama. Wstaje ze skórzanego fotela i rzuca się mi na szyję.

- Synku! – Woła, wtulając się w moją klatkę piersiową. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest!

Sybill Wright jest niewysoką blondynką o bystrym spojrzeniu i ciepłym, pełnym matczynej miłości uśmiechu. Obok niej stoi ojciec, nerwowo kręcąc się w miejscu. Wysoki, szczupły. Ma na sobie niebieską koszulę oraz ciemne spodnie. Przypomina mi się dzieciństwo, gdy razem z bratem czekaliśmy aż wróci z pracy. Odkładał skórzaną torbę w gabinecie, po czym pakował nas do auta i zabierał do centrum sportowego. Moją wielką pasją było karate. Lubiłem się przed nim popisywać, zwłaszcza wtedy, gdy obserwował trening w towarzystwie innych rodziców.

- Kochanie, udusisz go, a nie ma przy nim króla, który ruszyłby mu na ratunek. – Żart staruszka rozładowuje napiętą sytuację.

- Proszę się nie martwić. Przez cały czas mam go na oku. – Vee zdejmuje okulary i uśmiecha się porozumiewawczo do taty.

- Nie sądziłem, że dotrzymasz słowa, przyjacielu. – Andrew Wright wyciąga rękę, by przywitać się z blondynem.

- Ja zawsze dotrzymuję słowa, panie Wright. Obiecałem, że go przywiozę i oto jest – Vee popycha mnie w kierunku rodziców. Sam rozsiada się na sporej sofie, by obserwować dalszy rozwój wypadków.

- Jak się czujesz, synku? Nie jesteś ranny? – Rodzicielka nie przestaje się o mnie martwić. Dobrze wie, że czasy, gdy moim największym zmartwieniem były siniaki lub otarcia po treningu, dawno minęły.

- Nic mi nie jest – dukam cicho, nie bardzo wiedząc co jeszcze mógłbym  powiedzieć. Jestem wzruszony. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że gdyby nie srebrnooki, mógłbym ich już więcej nie zobaczyć.

- Synku, nie masz pojęcia, jak się martwiliśmy! Najpierw tragedia podczas koronacji, a potem przeprowadzka! – Mama od razu podejmuje temat wyjazdu do Włoch. – Kiedy Vee powiedział, że mamy się pakować, byłam pewna, że żartuje. Dopiero po rozmowie z Erykiem…

- Rozmawialiście z Erykiem?! – Wchodzę jej w słowo. – Kiedy?

- Kilka dni temu. Zadzwonił do nas ze szpitala.

- Ze szpitala… – Rzucam Vee lodowate spojrzenie.

- Spałeś. – Blondyn wzrusza ramionami.

- Jesteśmy pełni podziwu dla Eryka. Tyle osiągnął w tak młodym wieku. – Ojciec chwali mojego ukochanego.

- Zawdzięczam mu życie. Za to ty możesz je szybko stracić, jeśli nie przestaniesz spiskować za moimi plecami – grożę Vee palcem.

- Mówiłem ci już kilka razy, że z kobietami się nie biję – zgrabnie odpiera atak, wywołując uśmiechy na twarzach moich bratanków.

- Wujek zna sztuki walki – młodszy z chłopców od razu staje w mojej obronie. – Wygrywał medale na zawodach.

- Serio? Moim zdaniem jest odrobinkę bez formy. – Vee dobrze wie, że przy pierwszej okazji z pewnością przypomnę mu, który z nas jest bez formy. Załatwię go tak, że na długo mnie popamięta.

- Usiądźmy i porozmawiajmy – tata stara się przejąć kontrolę na zamieszaniem, które kolejny raz wywołałem. Zaczynam żałować, że nie możemy otworzyć okna i wpuścić do środka odrobiny świeżego powietrza.

- Nie zaczynajcie bez nas! – Odzywa się mój brat, który dołącza do rodzinnego zgromadzenia w towarzystwie Camilli, swojej żony. – Z przyjemnością posłuchamy, co Simon ma nam do powiedzenia.

Przełykam głośno ślinę, widząc niezadowolenie i wrogość, malujące się na ich twarzach. Będzie ciężko. Naprawdę ciężko.

Ukradkiem zerkam na mojego pożyczonego „ochroniarza”, który zdążył już obłaskawić chłopców. Pomaga im pokonać wielkiego, różowego potwora, w którego z niesamowitą precyzją strzela babeczkami. Nawet w grach jest dobry. Mam nadzieję, że w razie czego ruszy mi z odsieczą. Nie lubię kłócić się z bratem, a wszystko wskazuje na to, że rodzinna awantura wisi w powietrzu.

- Niezły jesteś – chwali go starszy z moich bratanków. – Nauczysz nas jak to się robi? My zawsze pudłujemy.

- Pewnie. – Vee wręcza chłopcu kontroler i nakierowuje jego rękę na monitor. – Musisz się skupić na przeciwniku. Ale zanim to zrobisz, zobacz ile masz babeczek. Ten puchacz zje co najmniej trzydzieści. Pozbierajcie ich jeszcze trochę, a ja w tym czasie zadzwonię w jedno miejsce.

Skubany, wszystkich potrafi sobie zjednać. Żałuję, że nie umiem zjednywać sobie otoczenia tak jak on. Cztery pary oczu wpatrują się we mnie intensywnie, oczekując odpowiedzi.

- Nie chwaliłeś się, że będziesz chronił króla. – Tata nie zwraca uwagi na Vee i dzieciaki. Chce jak najszybciej poznać odpowiedzi.

- Nie wiedziałem, że Eryk zostanie królem – odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Czyżby? – Scott wybucha gorzkim śmiechem. – Z tego co pamiętam, książę Alan był twoim najlepszym przyjacielem w czasach szkolnych. Czy książę Alan nie jest przypadkiem starszym bratem króla Eryka?

- Poznałem Eryka w dniu, w którym zostałem jego ochroniarzem. Alan praktycznie nigdy o nim nie wspominał. Poza tym śledziłeś całą sprawę, więc wiesz, że Eryk trzymał się na uboczu i nie pchał na pierwsze strony gazet. Część poddanych zapomniała o jego istnieniu.

Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Eryk wydawał mi się niedostępny i poważny. Zachowywał dystans. Dopiero gdy udało mi się przełamać jego niechęć, pokazał mi zupełnie inne oblicze.

- Teraz to się zmieniło. Uratował ci życie na oczach świata. – Oczy mamy są pełne łez. Kobieta łapie mnie za rękę, wdzięczna losowi, że nadal żyję. – Chciałabym móc osobiście mu podziękować.

- Eryk także bardzo chce was poznać – zapewniam. – Niestety, obecnie to niemożliwe.

- Jak on się czuje? – pyta Camilla, włączając się do rozmowy.

- Powoli dochodzi do siebie. Moim zdaniem powinien zostać dłużej w szpitalu, ale musiał wziąć udział w pogrzebie – dzielę się przemyśleniami. To miła odmiana, gdy można wreszcie przestać udawać i porozmawiać otwarcie o swoich uczuciach.

- To straszne co spotkało jego rodziców. Bardzo mu współczujemy. – Mama zaczyna szlochać. Vee od razu podaje jej pudełko chusteczek, by mogła obetrzeć łzy.

- Dziękuję. – Sybill Wright obdarza mężczyznę szczerym uśmiechem.

- Jedziesz z nami do Włoch? – Brat zadaje pytanie, po którym wszyscy wstrzymują oddech.

- Nie – odpowiadam od razu, rozwiewając wątpliwości.

- Chyba sobie kpisz! Porzucamy pracę i dom po to, żebyś dalej mógł odgrywać bohatera?! Nie sądzisz, że wystarczy tej zabawy?! W telewizji nie mówią o niczym innym, jak kolejne ataki, przed którymi nowy król z pewnością się nie uchroni.

Argumenty Scotta wcale mnie nie dziwią. Na jego miejscu ja również zareagowałbym w podobny sposób. Mój brat przeczuwa, że coś ukrywam. Chyba najwyższa pora, abym wyznał prawdę.

- Nie będę więcej pracować jako ochroniarz. Moja kariera dobiegła końca.

- Nic z tego nie rozumiem – tata drapie się po brodzie. – Skoro nie możesz już pracować, dlaczego chcesz zostać?

- Bo Eryk mnie potrzebuje.

Po moich słowach zapada chwila ciszy, która ciągnie się w nieskończoność. Mama i tata wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Mój brat nadal jest wściekły, a bratowa nerwowo zerka w kierunku dzieci.

- Przepraszam – szepczę, wbijając wzrok w podłogę. – Nie chciałem tego. Nie chciałem, abyście zostali w to wszystko wplątani. Obiecuję, że zapewnimy wam bezpieczeństwo.

- I już? Nie masz nic więcej do dodania? – Scott nie ustępuje.

- A co mam powiedzieć? Chciałbym obiecać, że wkrótce wszystko wróci do normy, ale nie mogę. Sami widzieliście, że Eryk nie chciał zostać królem. W dniu koronacji miał zrzec się tytułu i rozpocząć zupełnie nowe życie. Stało się, jak się stało.

- Eryk? – Wzrok mamy przepełniony jest ciekawością. Z szybkością światła układa wszystkie skrawki informacji w spójną całość. – Długo to trwa?

- Nie. – Czerwienię się, jak nastolatek.

- Jest dla ciebie zdecydowanie za młody – szepcze tata. – Pochodzicie z dwóch różnych światów. Poza tym to arystokrata. Jak ty to sobie wyobrażasz?

- Normalnie. Będę przy jego boku aż do śmierci.

- Podczas rozmowy telefonicznej wydawał się sympatyczny, choć bardzo zamknięty w sobie. – Mama wprowadza mnie w szczegóły, których wcześniej nie znałem.

- Pokochacie go, tak jak ja go pokochałem. Jest wrażliwy, dobry i niesamowicie inteligentny.

- Za to los obchodzi się z nim nadzwyczaj okrutnie – komentuje ojciec.

- Nasza rodzina zawsze trzymała się razem. Nigdy nie miałem przed wami żadnych sekretów. Wiem, że w tej sprawie mogę wam zaufać i otworzyć serce. Podejrzewam, że jeszcze długo będziecie się na mnie gniewać za rewolucję, której musicie się poddać. Rozumiem to. Proszę jednak, abyście zrozumieli mnie i Eryka. Jego najwięksi wrogowie to brat i dziadek, który nie cofną się przed niczym, aby go zniszczyć. Jeśli Eryk się wycofa i odda koronę Alanowi, ten doprowadzi ich kraj do ruiny.

- Simon, oni próbowali cię zabić! I to w czasie państwowej uroczystości! Chyba masz świadomość, że taka sytuacja może się w każdej chwili powtórzyć! – Scott walczy o mnie jak lew. Między nami zawsze istniała silna więź. Rozumie mnie bez słów. Rozumie także, że podjąłem decyzję, której za żadne skarby nie zmienię. Chcę być u boku tego, który jest dla mnie najważniejszy.

- Niech próbują. Nie boję się śmierci – bagatelizuję zagrożenie.

- No pewnie, że się nie boisz, skoro twój królewski ochroniarz zasłania cię własnym ciałem. Z tego co pamiętam, powinno być chyba odwrotnie.

- Powinno – przytakuję bratu. – Gdybym to ja zasłonił jego, nie zgodziłbyś się jechać do Włoch. Mam rację? Nie porzuciłbyś pracy, przyjaciół i domu. Zrobiłeś to wszystko, bo Eryk ci zaimponował. Był gotowy poświęcić za mnie życie. Możesz sobie udawać twardziela i boczyć się na mnie miesiącami, ale prawda jest taka, że lubisz go, chociaż praktycznie się nie znacie. – Wykładam wszystkie karty na stół.

- Co teraz będzie? – Camilla posyła mi spojrzenie pełne wątpliwości.

- Nie wiem – chowam twarz w dłoniach.

- Naszym priorytetem jest obecnie jego zdrowie – Vee zostawia pogrążone w zabawie dzieciaki i wtajemnicza moich bliskich w swoje plany. – Musimy także umocnić pozycję Eryka jako króla. Nie wiemy, ile to potrwa. Może kilka tygodni, a może miesięcy. Wszystko zależy od tego, jak daleko posunie się książę Alan.

- Moja żona miała rację twierdząc, że jednak zdążymy opanować podstawy włoskiego – Scott wzdycha ciężko, gdy Camilla bierze go za rękę.

- Zatrudniłem odpowiednią osobę, która będzie waszym tłumaczem. Z doświadczenia wiem także, że włoski nie jest trudny do opanowania – słowa Vee brzmią pokrzepiająco. – Zapewniam, że Rzym skradnie wasze serca.

- Wspominałeś, że będziemy mogli pracować – Camilla twardo negocjuje warunki.

- Pieniędzmi nie musicie się martwić. A jeśli będziecie się nudzić, w Konsorcjum wiele się dzieje. Z pewnością znajdziecie coś dla siebie – niebieskooki roztacza swój czar, gasząc przy tym punkty zapalne.

- Mówisz o tym w taki sposób, jakby nie było żadnych ukrytych haczyków.

- I tu mnie masz – Vee spogląda w oczy mojego brata, a następnie zwraca się do reszty zebranych. – Powrót do dawnego życia nie wchodzi już w grę. Wasza rodzina już zawsze będzie przez nas chroniona. Zadbamy o was. Poślemy dzieciaki do dobrych szkół. Zabezpieczymy ich przyszłość. Spełnimy wszystkie wasze zachcianki pod warunkiem, że będziecie z nami współpracować. Nie oznacza to, że czeka was złota klatka. Wprost przeciwnie. Potraktujcie to jako zupełnie nowy etap. Prześledziłem wasze życiorysy. Dobrze wiem, jak wykorzystać zdobyte przez was umiejętności, by przysłużyły się królestwu. O Simona nie musicie się martwić. Przez cały czas będę go miał na oku – mężczyzna klepie mnie po ramieniu.

- My się zgadzamy – tata uśmiecha się do mnie z tajemniczym błyskiem w oczach. – Mama i ja rozmawialiśmy o tym jakiś czas temu. Chcemy, by nasze dzieci były szczęśliwe.

- Możesz na nas liczyć, synku – Sybill Wright ponownie zaczyna szlochać.

- Dziękuję – obejmuję staruszków, wdzięczny za ich miłość i zrozumienie.

- Z nami nie pójdzie ci tak łatwo – Scott przerywa krótką chwilę szczęścia. – Zgadzamy się pomieszkać przez pewien czas we Włoszech, ale na tym koniec, jasne?

- Jestem waszym dłużnikiem – przytulam brata i bratową.

- Nigdy nie pozwolę ci o tym zapomnieć. Do tego uwiodłeś króla… – Scott parska śmiechem. – Żałuję, że nie dane nam będzie napić się piwa i przegadać całą noc, jak dawniej. Camilla i ja chcemy poznać więcej szczegółów.

- Mów za siebie. Ja potrzebuję czegoś mocniejszego. No i chciałabym, żeby w tej rozmowie uczestniczył Eryk. – Szczera i odważna Camilla czyta w moich myślach. Ja też marzę o tym, by moja rodzina potraktowała Eryka jako zwykłego chłopaka, w którym się zakochałem.

- Niedługo się poznacie – obiecuję.

- Czas na nas – Vee wymownie zerka na zegarek.

Żegnam się z rodziną. Gdy odjeżdżamy z lotniska, odrzutowiec kołuje po pasie startowym. Po chwili pilot chowa podwozie i podrywa maszynę w górę. Opieram się o fotel i przymykam powieki.

- Twoi bliscy są bardzo sympatyczni.

- Naprawdę tak sądzisz? – Spoglądam na Vee, zbierając szczękę z podłogi. Pierwszy raz słyszę komplement z jego ust.

- Eryk będzie nimi zachwycony.

- Chciałbym, aby ich polubił – przyznaję mu rację.

- Eryk już ich lubi. Po tym, jak rozmawiał z nimi przez telefon powiedział mi, że…

- Co ci powiedział? – dopytuję, uśmiechając się. Tymczasem Vee dociska pedał gazu do samej podłogi. Silnik zaczyna pracować na pełnych obrotach, rwąc do przodu z wielką siłą. – Co się dzieje?! – Pełen najgorszych przeczuć wpatruję się w posępną twarz mojego partnera.

- Eryk włączył alarm. Mam nadzieję, że zdążymy na czas...


***

Moi Drodzy! 

Długo mnie nie było. Powodów jest wiele, ale nie będę Was zanudzać moimi problemami. Czasami takie przerwy są potrzebne, by nabrać do wszystkiego dystansu i wrócić z nową energią.

Jeszcze dzisiaj zacznę pisać rozdział 18. Dowiemy się, co stało się w apartamencie i jak się ma nasz mały Eryk. A co potem? Zobaczymy.

Pochwalę się, że prawie skończyłem nowego ebooka. Ogarnąłbym go znacznie szybciej, ale Kicia miała operację. Po zabiegu czuje się dobrze. Nadal wymaga opieki i troski, ale z każdym dniem jest coraz lepiej. 

Dajcie znać co u Was się dzieje. 


Wasz Kitsune