sobota, 31 marca 2018

mpreg 32

„Bezsenne Noce


Mam wrażenie, że wpatrujemy się w siebie bez końca, choć mijają zaledwie sekundy. Gdy pierwszy szok mam za sobą, pozwalam sobie na więcej. Mój wzrok błądzi po każdym skrawku jego nagiej skóry. Badam ją milimetr po milimetrze, by nie przeoczyć żadnego zakamarka. Jest idealny. Perfekcja w każdym calu – począwszy od jego miękko wykrojonych, kusząco rozchylonych ust, które tak bardzo chciałbym skosztować. Oczy chłopaka są błyszczące i nieco zamglone. Patrzy na mnie, jakby się ze mną bawił. Celowo zagonił mnie do narożnika i czeka na to, co zrobię. Przykro mi, skarbie. Posunąłeś się o krok za daleko…
Odważnie podchodzę bliżej, by objąć go ramieniem. Drugą ręką unoszę jego brodę do góry. Przymykam powieki. Nareszcie…
- Nie – Eli zasłania moje wargi palcami, kolejny raz odmawiając pocałunku.
- Dlaczego nie? – warczę, nie kryjąc frustracji. Jestem tak blisko. Opieram się czołem o jego czoło. Ciepłym oddechem drażni moją skórę. Układam lewą dłoń na karku chłopaka. Wystarczyłoby, żeby przechylił głowę odrobinę do tyłu i byłby mój…
- Możesz zrobić, co zechcesz, ale nie wolno ci mnie całować. Rozumiesz? – Bezwzględne maleństwo. Dlaczego jest taki uparty? To tylko jeden, niewinny pocałunek.
- Nie to chciałem usłyszeć – szepczę, chowając go szczelniej w swoich objęciach. Jest mi tak drogi, że moim obowiązkiem jest chronić go zwłaszcza przed samym sobą. Nie będę go zmuszać. Prędzej czy później i tak mi powie.
- Więc co mam powiedzieć? – ciągnie mnie za język.
- Każ mi odejść. Powiedz, że mam przestać, bo za chwilę… - Nieposłuszne usta już całują go po skroni. – Jeśli mnie teraz nie odrzucisz, to… - Tak idealnie przywiera do mojego ciała. Zaciska dłonie na białej koszuli, jakby się upewniał, że nie dam rady uciec.
- Zanieś mnie do łóżka. - Nasza relacja zawsze była skomplikowana. Jeśli zrobię, co mi każe… Jeśli sięgnę po ten zakazany owoc, wszystko pogmatwa się jeszcze bardziej. – Max… - popędza mnie, okazując zniecierpliwienie.
Biorąc go na ręce po raz tysięczny przysięgam sobie, że to przecież nic nie znaczy. Eli jest młodziutki i ciekawy, a ja mam na sobie spodnie. W pełni ubrany, nie zrobię niczego, co mogłoby go wystraszyć. Układam go więc na pościeli, ale chłopak od razu się podnosi. Siada na samym skraju materaca. Jego nagie stopy ledwo muskają podłogę. Zaciskam mocno dłonie, by nie rzucić się na to ponętne ciało i natychmiast nie posiąść.
- Rozbierz się – wydaje mi kolejne polecenie. Ton jego głosu nie zdradza zdenerwowania. Jest spokojny i pewny siebie, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.
- To nie jest dobry pomysł. Lepiej będzie, gdy pozostanę ubrany – odzywa się dorosły Max.
- Powiedziałem, że masz się rozebrać. A może wolisz, żebym ci pomógł? – Na anielskiej twarzy pojawia się zadziorny uśmieszek. Króliczek wyciąga ręce i zaczepia palcami o szlufki moich spodni, przyciągając mnie bliżej siebie. Unosi głowę do góry, rzucając mi wyzwanie. Nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. – Ładnie wyglądałeś w tym garniturze. Jednak bez niego… - przygryza dolną wargę i powoli odpina kilka guzików koszuli, po czym wsuwa dłonie pod materiał. – Bez koszuli wyglądasz jeszcze lepiej… - Oblizuje wargi, jakbym moja skóra pokryta była czekoladą. Kręci mi się w głowie. Łapię go za nadgarstki, ale nie umiem się zmusić, by zabronić mu dalszych tortur.
- Eli… - w mojej głowie pojawia się cała przemowa, którą powinienem jak najszybciej wygłosić. Jej tematem przewodnim jest jego młody wiek oraz brak doświadczenia. Tak, pragnę go i nie zamierzam dłużej zaprzeczać. Uważam jednak, że lepiej by było, abyśmy poprzestali na…
- Nie sięgam wyżej - robi smutną minę, przypatrując się dwóm ostatnim guzikom. – Mógłbyś je rozpiąć? – Od kiedy stałem się taki uległy? Wypełniam jego instrukcje, a następnie zdejmuję niechcianą koszulę i rzucam ją na podłogę. Gdy złotowłosy próbuje tej samej sztuczki z moimi spodniami, okrywam jego drobne dłonie swoimi.
- Wystarczy.
- Max, psujesz zabawę w najlepszym momencie – żali się, próbując wyswobodzić ręce.
- Chcesz się bawić? – podciągam go do góry, chwytając za nagie pośladki, które z przyjemnością ugniatam. Chłopak od razu obejmuje mnie w pasie nogami oraz zaplata ręce na moim karku. Uśmiech pełen zadowolenia rozświetla jego twarz.
- Bawić? Nie… Pragnę się kochać. Bardzo tego chcę – ociera się o mnie kusząco. Z mojego gardła wydobywa się niekontrolowany jęk.
- Jesteś w ciąży… I za młody. To prawie jak przestępstwo…- szukam odpowiednich argumentów, którymi wybiję mu ten niedorzeczny pomysł ze ślicznej główki.
- Chcesz mi powiedzieć, że miałem rację, tak? Nie dasz rady mnie zaspokoić? – Moje oczy robią się wielkie, niczym spodki. Wątpi we mnie? Teraz? Zabolało… Moja męska duma aż krzyczy, by spuścić ją ze smyczy i udowodnić swoje racje.
- Będziesz błagać o więcej… - odgrażam mu się, po czym kładę się na jego miejscu. Z początku chciałem rzucić go na łóżko i pokazać, jak bardzo się myli, ale boję się o dziecko. Mógłbym niechcący przydusić swojego synka. Filigranowy Króliczek z pewnością stchórzy, gdy pozwolę mu przejąć nad sobą kontrolę. Nie ma pojęcia o seksie, zwłaszcza z facetem. Może mnie prowokować do woli, ale nic więcej nie wskóra.
Tak jak podejrzewałem, na twarzy mojego kochanka maluje się zdziwienie. Mam więc czas, by położyć dłonie na jego udach i badać kuszącą fakturę jasnej skóry. Eli delikatnie kołysze biodrami. Dobrze wie, że jestem twardy i gotowy na znacznie więcej. Tylko co z tego, skoro trafił mi się ktoś niedoświadczony? Miną wieki, zanim wszystkiego go nauczę. Pod warunkiem, że będę chciał go uczyć… Tymczasem wystarczyła minuta i stracił całą przebojowość. Drażni się ze mną, smyrając opuszkami po mięśniach na moim brzuchu. Przymykam powieki. Pozwolę mu jeszcze na chwilę szaleństwa, a potem grzecznie położę spać.
- Mogę? – niepokorne stworzenie nie czeka na zgodę i dość sprawnie rozpina moje spodnie. Pochyla się nade mną niebezpiecznie nisko, by jednocześnie zakraść się ręką w głąb moich bokserek. Wstrzymuję oddech, gdy zaciska palce na moim członku i uwalnia go na zewnątrz.
- Zadowolony? – powstrzymuję się, by się nie zaśmiać.
- Max… Jesteś duży… - z rozbrajającą szczerością komentuje mój sprzęt.
- Przestań mówić takie rzeczy! – karcę go, mocno się przy tym czerwieniąc.
- Może być trudno, ale jeśli zrobię to bardzo powoli… - rozważa na głos.
- Co zrobisz powoli? – pytam, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza. Mimo to mój niewinny Króliczek unosi się nieco wyżej, po czym nakierowuje moją męskość na swoje wejście. Kolejna prowokacja… Dobrze, nie ma sprawy. Poczujesz ból, to przestaniesz się wygłupiać.
Nie przemyślałem tego… Przysięgałem, że nie będzie go bolało, a on jest cholernie zdeterminowany. Nie dam rady go powstrzymać. Powinienem był kupić coś, co choć trochę zniweluje nieprzyjemne uczucie, ale jest już za późno.
- Poczekaj! – łapię go mocniej za szczupłe biodra, by je unieruchomić, po czym siadam na pościeli.
- Co znowu? – wydaje się nieco rozzłoszczony. – Już mnie nie chcesz?
- Nie to miałem na myśli – nieporadnie przesuwam się po materacu. Byłoby mi znacznie wygodniej, gdybym ściągnął go z siebie, ale jest mi potrzebny bardziej niż tlen. Jego bliskość, ciepło… Samo to, że mogę go objąć… Czuję się, jakbym dostał gwiazdkę z nieba.
- Max… Nie bądź taki. Kochaj się ze mną – przykłada ręce do moich policzków. Przez chwilę mam wrażenie, że się złamie i sam mnie pocałuje. – Chcesz, żebym cię błagał? O to chodzi?
- Eli… - fala uczuć kumuluje się w mojej klatce piersiowej, sprawiając ból. Nie musi mnie o nic błagać. Oddam mu wszystko, co mam, bo zależy mi na nim cholernie mocno.
- Bardzo cię potrzebuję. Proszę… Nie odmawiaj… Kochaj się ze mną… - skomle cichutko.
- Dostaniesz, co tylko zechcesz. Przecież wiesz, że ja… - Tak, to jest ta chwila. Powiem mu o swoich uczuciach. Powiem mu o tym, że nie umiem już bez niego…
- Nie myśl tyle – przerywa mi. - Po prostu to zrób.
Sięgam dłonią do szuflady i wyciągam z niej prezerwatywę. Serce bije mi jak oszalałe. To nieważne. To wszystko jest nieważne. Liczy się tylko tu i teraz. Potem będziemy się martwić o resztę.
- Daj, ja się tym zajmę – jasnowłosy wyciąga mi z ręki niewielką paczuszkę i rozrywa opakowanie. Jego twarz wyraża powagę i skupienie. Próbowałem. Naprawdę próbowałem jakoś się powstrzymać… Nie lubię przegrywać, lecz ta porażka niesie za sobą tyle słodyczy. – Połóż się – popycha mnie na poduszki. Wstrzymuję oddech, gdy jego dłonie dotykają mojej męskości. Surrealistyczne wrażenie… Jeszcze kilka godzin temu nie pozwoliłbym mojej rozbuchanej wyobraźni posunąć się aż tak daleko, a teraz…
Zaciskam dłonie na pościeli obserwując, jak chłopak powolutku wsuwa w siebie mojego członka. Patrzy mi przy tym prosto w oczy, nęcąc lubieżnie. Wygłodniałe spojrzenie niesie obietnicę znacznie intensywniejszych atrakcji. Nie śmiem nawet drgnąć, choć najchętniej dałbym się ponieść chwili i przyspieszył tę udrękę. Jemu także nie jest lekko. Oddycha ciężko, lecz nic nie mówi. Nawet nie jęknął, choć w skrytości ducha najbardziej na to liczyłem. Chcę go usłyszeć. Dowiedzieć się jak brzmi jego głos, gdy nie potrafi zapanować nad emocjami.
- Rozpuść włosy – proszę, nim oszołomienie pozbawi mnie resztek przytomności. Mój Króliczek pozbywa się gumki. Złote pasma spływają na jego nagie ramiona. Jedynym źródłem światła jest zapalona lampa w łazience, tuż za jego plecami. W sztucznym świetle wygląda tak, jakby jego skórę otaczała aureola. – Jesteś piękny, niczym anioł…
- Głuptas z ciebie – odpowiada zmysłowo, unosząc się do góry. Jego ruchy z początku są bardzo powolne, lecz gdy tylko przyzwyczaja się do uczucia wypełnienia, wstępuje w niego prawdziwa bestia! Odchyla głowę do tyłu. Opiera dłonie na moich udach, tuż za swoimi plecami. Pomimo podniecenia, które intensywnie odczuwam, nie potrafię przestać się na niego gapić. Czy on zawsze robi to w taki sposób? To z pewnością nie jest jego pierwszy raz. Za dobrze zna własne reakcje. Gdy próbuję go dotknąć, od razu przesuwa moje ręce z powrotem na swoje biodra, abym go asekurował. Bliski spełnienia, sam zaczyna się pieścić, rozgrzewają mnie do czerwoności tym niezwykłym widokiem.
Nie mam pojęcia, co później się dzieje. Widzę jedynie kolorowe rozbłyski, jakbym uczestniczył w prywatnym pokazie sztucznych ogni. Zdyszany chłopak opada w moje ramiona. Przygarniam go do siebie. Jest spocony i zdaje się aż wibrować. Mruczy niczym kot, od czasu do czasu całując mnie po szyi. Gdy jego oddech wraca do normy, ześlizguje się ze mnie i zasypia, trzymając głowę na mojej klatce piersiowej.
Oniemiały, nie mam siły, by się ruszyć. Głaszczę śpiącego po splątanych włosach, próbując ogarnąć co się przed chwilą stało. Odnoszę wrażenie, że wszystkie poprzednie razy, cały ten seks, którego doświadczyłem, to jedna wielka porażka. Stosunek z Eli… Nawet nie wiem, jak nazwać to, co się między nami zadziało. Choć jestem pisarzem, brakuje mi słów. Magiczny? Fenomenalny? Boski? A może obłędny? Nie, to nadal nie to.
Mój wzrok błądzi po naszej sypialni. Te wszystkie przedmioty, które są w niej zgromadzone… Nawet one wydają mi się jakieś dziwne. Mimo to czuję się wdzięczny, że tu są. Pozwalają mi skupić uwagę na czymś innym, niż mój kochanek.
Wyświetlacz zegara elektronicznego wskazuje kilka minut po trzeciej. Powinienem się zbierać, tylko jak mam go zostawić? I czy po takich przeżyciach wolno prowadzić samochód? Czuję się mocno odurzony, a przecież nie wypiłem nawet kropli alkoholu. To wszystko jego wina. Jest jak narkotyk.
Przesuwam chłopaka na poduszkę, abym mógł wstać.
- Nie odchodź – mamrocze sennie, nie chcąc mnie puścić.
- Muszę – całuję małego rozpustnika w policzek. – Rodzice zostali na przyjęciu.
- Nie… Zostań… - Nie ma siły unieść powiek, a nadal mi rozkazuje. Układam jedną z poduszek wzdłuż jego ciała i z uśmiechem na ustach uwalniam się w czułego uścisku. Wrócę, zanim się zorientuje, że mnie nie ma.
W łazience szybko doprowadzam się do porządku, a także ubieram czystą koszulę. Wychodząc z pokoju nie potrafię odmówić sobie jeszcze jednego spojrzenia. Upewniam się także, że kołdra szczelnie okrywa jego nagie ciało. Nie pozwolę, by ktoś poza mną czerpał przyjemność z podziwiania tego przecudownego zjawiska.

Ja chyba śnię… Tak, to musi być sen… Ogarnia mnie uczucie totalnego spełnienia, lekkości… Czuję, jakbym latał. Unoszę się wśród gwiazd, mknąc zawrotną prędkością, w dodatku środkiem drogi. Niesamowita satysfakcja każe mi śmiać się i śpiewać. A także zapanować nad sobą, bo jeśli rodzice zauważą, że zachowuję się w ten sposób… Przed moimi oczami pojawia się wkurzona twarz ojca, którą dane mi było „oglądać” zaledwie raz. To było dawno temu. Jeden z przeciwników, tuż po przegranej walce, w dość niewybredny sposób zaatakował mamę. Myślałem, że niedźwiedź rozszarpie go na strzępy. Co by zrobił wiedząc, że dobrałem się do jego ulubieńca?
Na szczęście rodzice są zbyt pochłonięci sobą i swoimi przyjaciółmi, by skupić się i na moich problemach. Trudno mi zachować cierpliwość, gdy guzdrają się podczas pożegnań. Muszę się także dostosować do ślamazarnych przepisów drogowych, wioząc roześmianą ferajnę.
Mama każe mi w pierwszej kolejności odwieźć panią Gertrudę, która tryska niesamowitym humorem. Kto wie, może śmiałbym się z jej żartów, gdyby moje myśli nie krążyły wyłącznie wokół wydarzeń, które miały miejsce w sypialni nie tak dawno temu.
- Nareszcie w domu – zmęczona pani koordynator zasłania usta dłonią, ziewając ze zmęczenia. – Nie wiem czy zasnę, skoro jest już jasno.
- Pamiętasz czasy, gdy chodziliśmy na prywatki, Pamelo? – wtrąca się ojciec. - To były czasy… - No dobrze, pora się ulotnić.
- Jestem zmęczony Idę spać – całuję mamę w policzek, by razem z ojcem mogła oddać się wspomnieniom.
Gdy moje palce dosięgają klamki drzwi wejściowych, słyszę za plecami złowieszczo brzmiące zdanie, wypowiedziane przez tatę.
- Max, poczekaj – przełykam głośno ślinę. Przywołuję na twarz uśmiech w stylu „jestem dobrym synem i niczego nie przeskrobałem”, po czym spoglądam w kierunku rodziców, udając niewiniątko.
- Tak?
- Zgubiłeś marynarkę? – Dlaczego matki zawsze dostrzegają takie rzeczy? Nie zgubiłem jej. Została w kuchni! Zimny pot spływa mi po plecach.
- Jest… W samochodzie! - ratuje mnie widok mercedesa. – Było mi gorąco od tańczenia, więc wrzuciłem ją do bagażnika. – To kłamstwo brzmi bardzo wiarygodnie. Mimo to muszę wejść do domu przed nimi!
- Dziękuję, że tak troskliwie opiekowałeś się moimi przyjaciółkami. Nie mogły się ciebie nachwalić. Tylko Nicole stwierdziła, że jesteś gburowaty – mama popada w zadumę.
- To i tak niezły wynik – zaczynam się głupio śmiać. Ponownie łapię za klamkę i otwieram drzwi. Wchodzę do domu tyłem, nie spuszczając wzroku z rodziców. Wdali się w dyskusję na temat niesprawiedliwego osądu mojej osoby przez uroczą „Nickie”. Nie tracę czasu i pędzę do kuchni. Chwytam bezmyślnie porzuconą część garderoby i zwijam ją w kulkę, tylko co dalej?! Otwieram szafkę, która jest najbliżej mnie i upycham dowód zbrodni  na samo dno pojemnika z papierami, przeznaczonymi do recyklingu. Co za ulga… Mogę wrócić na górę. Mój żołądek zwija się w ciasną kulkę ze zdenerwowania. Eli i mnie czeka poważna rozmowa…

***

Wesołych Świąt moje Kochane Gąski :)
Odgryzając uszy czekoladowego Zająca pamiętajcie o mnie. Ze swojej strony życzę Wam zdrowia, spokoju i super prezentów :)
Kto wie, może jeśli spodoba się Wam dzisiejszy rozdział, to jutro po północy wrzucę kolejny? :D

Wasz Kitsune

piątek, 23 marca 2018

mpreg 31

„Bezsenne Noce


„Przyjedź i sprawdź… Przyjedź i sprawdź… Przyjedź i sprawdź…”
Oszaleję! Ja naprawdę przez niego oszaleję!
Jak niby mam przyjechać i sprawdzić, skoro to najważniejszy wieczór w karierze mojej mamy?! Stanowi on ukoronowanie jej marzeń i starań, do których tak długo się przygotowywała!
Eli stoi obok niej i poprawia suknię, po czym robi rodzicom masę zdjęć.
- Wygląda pani jak księżniczka – komplementuję ją, pomagając założyć satynowy szal.
- I tak się czuję, mój drogi! – uszczęśliwiona kobieta chwyta chłopaka w ramiona, całuje w policzek i mocno ściska. – Żałuję, że nie będzie cię razem z nami – robi smutną minę. – Na pewno nie chcesz pojechać? To dla mnie ważne, by rodzina była razem.
- Dziękuję – odpowiada Eli. – Zapewniam panią, że dzidziuś i ja doskonale sobie poradzimy – obejmuje czule brzuszek. – Poza tym w moim stanie lepiej unikać tłumów.
- Albo plotek – dodaje szeptem ojciec, rzucając mi wymowne spojrzenie.
- Jeszcze jedno ujęcie? – Jasnowłosy ustawia mamę i tatę w odpowiedniej pozycji.
- Max, chodź tu – pani koordynator jest w wyjątkowo bojowym nastroju. – Już dawno nie robiliśmy sobie rodzinnego zdjęcia! – ekscytuje się. – Uśmiechnij się, synku. To taka wyjątkowa okazja!
Rodzinne zdjęcie… Rodzinne byłoby wtedy, gdyby Eli także na nim był. Jest obcy, lecz nie więzi krwi się liczą. On i dziecko to nasza rodzina. Obserwuje go bardzo uważnie. Choć udaje radosnego, jego oczy się nie śmieją. Dlaczego rodzice tego nie widzą? Wpatruję się w niego, próbując odgadnąć o czym myśli.
- Uśmiechnij się, Max… - rzuca zaczepnie. Moje myśli od razu wracają do sytuacji, która miała miejsce na górze. Ognistą atmosferę podkręca fala wspomnień. Powiedział, że będzie nagi. Widziałem go już nagiego. Dotykałem…
- Wystarczy – chrząkam nerwowo, odsuwając się na bok. 
Kończymy naszą domową sesję i udajemy się do samochodu. Eli ponownie pomaga mamie, by nie pogniotła sukni, po czym życzy nam udanej zabawy. Rodzice machają do niego z samochodu. Widząc, jak stoi samotnie na podjeździe, robi mi się przykro. A jeśli tata miał rację i chłopak nie jedzie razem z nami, by o nas nie plotkowano? Ludzie rzeczywiście mieliby ku temu powody. Piękny, młody, bez ślubu… Uznaliby mnie za podrywacza, a naszego synka za „wpadkę”. Ekscentryczny pisarz i osiemnastolatek. Tak, to byłby cudowny wieczór…
„Przyjedź i sprawdź…”
Nie oszukuj samego siebie. Masz gdzieś, co ludzie o tobie pomyślą. Rzuciłbyś się na każdego, kto śmiałby na niego krzywo spojrzeć. Szukasz tematu zastępczego, by tylko odwrócić uwagę od słów, które wypowiedział. Na co on liczy? Przecież nie pojadę sprawdzić, czy serio zamierza zrealizować ten szalony pomysł, prawda?
Dojazd na przyjęcie zajmuje nam ponad godzinę. Jesteśmy nieco przed czasem, by mama mogła po raz ostatni sprawdzić wszystkie szczegóły. Po raz pierwszy mam okazję przyjrzeć się ustrojonej sali balowej. Jest piękna. Na stołach leżą białe obrusy oraz elegancja zastawa. Wszystko tonie we fioletowo-różowych kwiatach. Do tego kelnerzy kończą zapalanie świec. Ich złote światło odbija się od kryształowych kieliszków. Eli byłby zachwycony. Chyba lubi takie romantyczne klimaty. A może nie? Nie wiem, bo o to także nigdy nie zapytałem. Nie byliśmy na prawdziwej randce. Zazwyczaj gdy na kimś mi zależało, starałem się zorganizować właśnie taki wieczór - drogi lokal, efektowna kolacja, dobre wino. Tymczasem dla chłopaka, który spodziewa się mojego dziecka stać mnie było wyłącznie na wredne komentarze.
Przyjęcie powoli zaczyna się rozkręcać. Zaproszeni goście licznie przybywają ze wszystkich stron. Podziwiają inwencję mamy. Tłoczą się przy niej, by podziękować za zaproszenie lub zachwalać jej suknię. Wszyscy gorąco wierzą, że dzięki determinacji i urokowi Pameli Ford, nasz region odżyje. Nie muszę być prorokiem, by wiedzieć, że tak właśnie się stanie.  
Równie duże wrażenie robi na zebranych folder reklamowy. Dzięki delikatnym szkicom Eli, nawet najbardziej pospolity sklep z pamiątkami, wydaje się zupełnie nowym miejscem. Mama chciała wykorzystać zdjęcia, które wykonał jakiś znany fotograf. Króliczek odwiódł ją od tego pomysłu i miał rację. Skubany, ma niesamowite wyczucie stylu. Potrafi przeistoczyć coś zwykłego i pospolitego w prawdziwe arcydzieło. Wystarczy spojrzeć na zaproszenia, by docenić jego kunszt i talent. Nie widziałem go nieco ponad dwie godziny i już tęsknię.
Po powitaniu gości każdy chętny może zabrać głos i powiedzieć kilka słów do mikrofonu. Kilka kieliszków szampana robi swoje. Goście żartują i bawią się w najlepsze, czekając na podanie uroczystej kolacji.
Korzystam z ogólnie panującego zamieszania i trzymam się z boku. Piję wodę oraz bezustannie rozmyślam o sytuacji, która miała miejsce między Eli i mną przez ostatnie kilka dni. Poważny i dorosły Max uważa, iż trzeba trzymać się wyznaczonego planu. Dbać o chłopaka, dbać o dziecko i co ważniejsze – za żadne skarby nie dać się sprowokować. Przyznaję mu rację, bo to zaiste mądre i wyważone argumenty. Niestety, przegrywają z kretesem, jeśli dopuściłbym do głosu moje prawdziwe pragnienia…
Chcę go.
Chcę go tak bardzo, jak jeszcze nigdy niczego i nikogo nie chciałem.
Najgorsze jest to, iż uświadomiłem sobie pewną przygnębiającą rzecz. Przedtem wydawało mi się, że to z racji ciąży tak bardzo mnie do niego ciągnęło, lecz to nieprawda. Ciąża jest ważna, ale moje pożądanie nie ma z nią nic wspólnego. Chcę jego.
Oczami wyobraźni wodzę po jego skórze. Zdzieram z niego ubrania. Rzucam na pościel, a potem pieszczę. Robię to tak długo, aż Eli zupełnie się zatraca. Poddaje mi się. Jęczy w ekstazie moje imię. Pragnie mnie i tylko mnie, tak jak ja pragnę jego.
Kelner podaje mi kolejną szklankę wody, w której pływają brzęczące kostki lodu. Przyciskam szkło do mojego rozgrzanego czoła. Najchętniej pozbyłbym się także uwierającej muchy, lecz muszę zachować pozory.
„Przyjedź i sprawdź…”
Przestań to powtarzać, bo serio tak zrobię…
Po kolacji, podczas której nie jestem w stanie przełknąć nawet kęsa, podają deser. Na widok fantazyjnie przystrojonego ciastka czekoladowego, robi mi się zimno i gorąco jednocześnie. W dodatku przyjaciółki mamy zasypują mnie gradem pytań. Interesuje je każdy aspekt mojego życia. Czuję się jak uczestnik programu „Kawaler do wzięcia”, z tą różnicą, że nie jestem już wolny. Tata na prawo i lewo zanudza wszystkie panie opowieściami o tym, że już za kilka miesięcy zostanę ojcem, a on dziadkiem. Oczywiście będzie najlepszy na świecie. Gdy przemiłe starsze panie zauważają brak obrączki na moim palcu, ich kokieteryjny nastrój sięga zenitu, a dla mnie rozpoczyna się najgorsza część wieczoru – tańce.
Próbuję wszystkiego – chowam się w łazience, symuluję ból głowy, a nawet staram się brać czynny udział w dyskusji na temat ataku świerszczy, a mimo to co rusz ląduję na parkiecie.
- Max, powinieneś częściej odwiedzać rodziców. Taki miły i przystojny mężczyzna, w dodatku nadal samotny… – zachwyty pulchnej brunetki, która walczyła z innymi kobietami niczym lwica o kawałek „mięsa”, nie sprawiają mi przyjemności.
- Nie jestem samotny. Mam… - próbuję się przebić, lecz moja partnerka nie daje za wygraną.
- Nie musisz udawać. Wiem od twojej mamy, że od dawna z nikim się nie spotykasz – kobieta wchodzi mi w słowo.
- W takim razie jestem pewny, że o dziecku też pani słyszała.
- Proszę, mów mi Nicole – chichocze, jakby w ten sposób mogła wymazać trzydzieści zbędnych lat ze swojej metryki. Jestem pewny, że ta również zaginęła w „niewyjaśnionych okolicznościach.
- Pani… Nicole – gryzę się w język, by nie dodać czegoś uszczypliwego.
- Dla przyjaciół „Nicki”. – Wyraźnie czuję, jak jej dłoń przesuwa się niebezpiecznie nisko. Jeśli uszczypnie mnie w tyłek, jak kuzynka Gertrudy, z którą tańczyłem przed chwilą, to przysięgam, że…
- Nie sądzisz, że jest tu dosyć tłoczno? – niespodziewanie zmienia temat naszej rozmowy.
- Tłoczno? Nie wydaje mi się. Sala jest całkiem spora – rozglądam się na boki, szukając wzrokiem jakiegoś koła ratunkowego.
- Nie o tym mówię – puszcza do mnie oko. – Nie miałbyś ochoty uciec stąd na trochę?
- Czytasz mi w myślach, Nicole – oddycham z ulgą. Wreszcie choć jedna osoba mnie rozumie.
- To świetnie, bo tak się składa, że mieszkam po przeciwnej stronie ulicy – mruczy zalotnie. – Mam nadzieję, że okażesz się takim ogierem, na jakiego wyglądasz…
„Przyjedź i sprawdź…”
Wychodzę za zewnątrz, zostawiając moją nową znajomą na środku parkietu. Kobieta wpatruje się w moje plecy, nie bardzo rozumiejąc, jak powinna odczytać tak zuchwałe zachowanie. Czy jestem aż tak napalony, że z kopyta ruszyłem do jej domu? A może zachowuję pozory, by za chwilę skinąć na nią palcem? Przykro mi, Nickie, ale nic z tego. Nie masz z nim najmniejszych szans…
Przyciskam guzik, by odblokować automatyczny zamek. Błysk świateł pozwala mi zlokalizować mojego mercedesa, który został zaparkowany na końcu ulicy. Wiem, że robię źle i najpewniej do niczego nie dojdzie, ale muszę go zobaczyć. Wskakuję do auta i odpalam silnik. Zegar na desce rozdzielczej wskazuje, iż jest za dwadzieścia pierwsza. Przyjęcie skończy się z pewnością około czwartej. Mam sporo czasu. Pojadę do domu, a potem szybko tu wrócę. Nikt nie zauważy, że mnie nie ma.
„Przyjedź i sam sprawdź…”
Uśmiecham się do siebie. Już dawno nie czułem takiego dreszczyku emocji. Nie wierzę w to, że Eli chodzi właśnie nago po naszym domu. Powiedział tak tylko dlatego, by mnie sprowokować. O tej porze pewnie już dawno śpi. Wczoraj wspominał, że jest zmęczony. A potem jadł czekoladę zlizując ją z moich palców… Dał niezłe przedstawienie. Na co liczył? Że ktoś taki jak ja pozostanie obojętny wobec jego wdzięku? Dzieciak musi się jeszcze sporo nauczyć…
A co, jeśli nie żartował? Nie znam go przecież. Niby mieszkamy razem, ale to o niczym nie świadczy. Raz czy dwa widziałem go nagiego. Mały szatan… Ma w sobie tyle uroku, że każdego mógłby owinąć wokół palca.
No i jego akty, które zdobiły wystawę na uniwersytecie… Trzeba być naprawdę pewnym siebie, by pozwolić innym patrzeć na swoje nagie ciało. Gdy lustrowałem go wzrokiem, nie wykazał nawet krztyny zażenowania. Odważnie spoglądał mi prosto w oczy, jakby bawiła go ta sytuacja. „Patrz sobie, patrz, na mój goły tyłek, którego i tak nigdy nie dotkniesz…” – dobrze wiem, że właśnie tak sobie wtedy o mnie pomyślał.
Nie musiałbym go dotykać. Wystarczyłoby mi, abym go całował… Wszędzie…
Dość, Max! Bo jak tak dalej pójdzie, to nie zapanujesz nad sobą i zrobisz coś naprawdę godnego pożałowania.
Prędkościomierz pokazuje prawie 160km/h. Muszę zwolnić. Droga jest pusta, lecz ryzyko niewskazane. Zaczynam głęboko oddychać, napawając się chłodem letniej nocy. Jest dobrze. Naprawdę dobrze. Cokolwiek zastanę w domu, wszystko będzie lepsze niż nagabujące i obmacujące kobiety.
Wyłączam światła przed zakrętem i wyjątkowo cichutko parkuję na tyłach domu. Skąd się wzięły te nadzwyczajne środki ostrożności? Podświadomie jakaś część mnie serio wierzy, że zastanę go nagiego w kuchni, albo salonie. Karcę się za takie niedorzeczności i wchodzę do środka.
Nie licząc małej lampki nad kuchenką, na dole panuje idealna cisza. Odsuwam krzesło i zdejmuję marynarkę, którą wieszam na oparciu. To dziwne, ale odczuwam rozczarowanie. Nie tego się spodziewałem.
„Przyjedź i sprawdź…”
Rozwiązuję muszkę i upycham ją w kieszeni. W końcu nic mnie nie uwiera. Pozbywam się także spinek od mankietów i podciągam rękawy koszuli. Nareszcie wolny…
Im jestem starszy, tym częściej zaskakuję samego siebie. Króliczek celowo mnie podpuścił. Od samego początku dobrze o tym wiedziałem, a mimo to musiałem sprawdzić. No cóż, głupich nie sieją… Skoro już tu jestem, zerknę, czy u niego wszystko w porządku i wracam na salę tortur.
Niechętnie wstaję z krzesła i idę na górę. Drzwi do naszej sypialni są przymknięte. Popycham je delikatnie, by niepotrzebnie nie budzić Eli. Niech sobie śpi. Jest późno, a on lubi wcześnie wstawać. Na palcach podchodzę do jego łóżka. Jest idealnie pościelone. I puste. Jeśli znowu przesiaduje sam w ogrodzie, to przełożę go przez kolano i…
Otwierają się drzwi prowadzące do łazienki. Moja drogocenna zguba objawia się w łunie sztucznego światła. Ma na sobie biały, frotowy szlafrok oraz wysoko podpięte włosy.
- Max? – spogląda na mnie niepewnie. – Przyjęcie tak szybko się skończyło?
Na mojej twarzy powinien pojawić się chociaż cień uśmiechu. Przez ostatnich kilka godzin zadręczałem się zdaniem, które tak lekko wypowiedział, a on nawet go nie pamięta? Przecież jestem tu z jego powodu. Czyż nie powiedział, abym przyjechał i sprawdził? Koniec gry…
- Miałeś być nagi… - wypominam mu, wkładając ręce do kieszeni spodni.
Są chwile, gdy bezmyślnie wypowiadamy jakieś zdanie, a dopiero później zastanawiamy się nad jego konsekwencjami. Fiołkowooki sięga do paska, by poluźnić supeł… Puchaty materiał ześlizguje się z jego ciała, lądując miękko na podłodze.
- Jestem nagi – odpowiada prowokacyjnie. – I co teraz? – pyta, wpatrując się w moje oczy.

wtorek, 20 marca 2018

Humory króla - rozdział 4


Eryk

- Skarbie…
Ten głos… Simon… Gdzie jesteś? Boję się…
- Kocham cię…
Tylko mój… Kocham… Chciałem ci powiedzieć, ale… O nie! Uciekaj! On cię zabije! Strzelił!
Boli… Wszystko mnie boli… Najbardziej w miejscu, które jest mocno ściśnięte… Może to Alan? Jeśli mnie złapał, nie wyjdę z tego żywy. Nie obronię się. Nie mam siły walczyć. Nawet powiek nie jestem w stanie unieść, a tak bardzo chciałbym… Tak chciałbym spojrzeć jeszcze raz w twoje oczy… Utopić się w ich zieleni. Cieple…
Chciałbym, by Simon mnie przytulił. Znowu jestem sam… Umieram, to dlatego słyszę jego głos. Woła mnie do siebie… Nie chcę już cierpieć…
- Eryku…
Jasne światło razi mnie w oczy. Próbuję osłonić się przed nim, ale moja ręka jest jak z ołowiu. Nawet nie drgnie. Pewnie Alan wrócił i celowo je włączył. Musi mieć lepszy widok na masakrę, którą specjalnie dla mnie zaaranżuje. Oby szybko ze mną skończył…
- Bardzo cię kocham. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz…
- Daj mu spać, skoro jest zmęczony – zniecierpliwiony Vee? On i Simon zawsze się kłócą.
- Idź sobie i zostaw nas samych! – żąda kategorycznie mój mężczyzna. Nie, Vee nie może odejść. Obiecał mi, że ochroni…
- Vee – szepczę, próbując go zatrzymać.
- Jestem tutaj. Niczym się nie przejmuj… - Ufam mu. Ufam jego słowom. Nigdy nie kłamie. Zadba o Simona. Alan nie zrobi mu żadnej krzywdy.
- Eryku… - Dlaczego mój ukochany jest taki smutny? Nie mam siły, by go o to zapytać. Za to czuję jego dotyk. Trzyma mnie za rękę i nie puści… - Doktorze, co się dzieje?
- Spokojnie. Król potrzebuje jeszcze chwili odpoczynku. – Znam ten głos… Arim… On też tu jest? Nie umrę w samotności… Ściskam palce Simona. Ogarnia mnie spokój. Już się nie boję, nawet jeśli będzie bolało. Alan nie zna litości. Zawsze bije najmocniej jak się da, ale to już nieważne. Nic nie jest już ważne… Jestem zmęczony. Taki zmęczony…

W życiu miewałem już różne sny. Niektóre z nich były przerażające. Ten sen jest zupełnie inny. Simon bezustannie powtarza, że bardzo mnie kocha. I głaszcze mnie po włosach. Lubię, gdy to robi. Nikt nigdy nie dotykał mnie tak, jak on. A nawet jeśli to robił, to musiało być dawno, bardzo dawno temu. Jego czułość łagodzi ból, który bezustannie odczuwam.
- Eryku… Tęsknię za tobą. Wróć do mnie.
Wrócić? Chciałbym do niego wrócić. Schować się w jego bezpiecznych ramionach. Zobaczyć go, nawet jeśli to będzie ostatni raz…
- Kocham cię… Kocham cię najmocniej na świecie i nigdy nie przestanę…
Podążam za jego głosem, który z każdą sekundą jest coraz bardziej wyraźny. Zupełnie jakby był obok, na wyciągnięcie ręki. Gdzie jesteś?
Próbuję się poruszyć, lecz nie mam na to najmniejszych szans. Z wysiłkiem odwracam głowę, podążając za czułym szeptem.
- Eryku, obudziłeś się… - słowa Simona sprawiają, iż przypominam sobie chwilę, gdy słyszałem go po raz ostatni. Ktoś chciał go zabić, a ja…
- Gdzie… - tylko tyle udaje mi się wychrypieć.
- Jesteśmy w szpitalu – podpowiada mi. – Musiałeś przejść operację. – Mrugam kilka razy, by przegonić senność. Operacja?
- Boli… - wyznaję szczerze, próbując dostrzec Vee.
- Zawołam doktora – odzywa się blondyn. Jest tutaj. To najważniejsze. Mogę jeszcze przez chwilę wpatrywać się w mojego ukochanego. Dziwnie wygląda. Jego twarz jest smutna i wesoła, a do tego wydaje się równie obolały jak i ja. A jeśli nie zdążyłem i ktoś wyrządził mu jakąś krzywdę? Zdenerwowany od razu próbuję się podnieść, lecz jego silne dłonie przytrzymują mnie na łóżku.
- Nie wstawaj. Leż spokojnie – głaszcze mnie po policzku. Tym razem sam jego dotyk nie pomaga. Boli. Boli znacznie bardziej, niż na początku.
- Wasza wysokość, witaj z powrotem – doktor Arim spogląda mi prosto w oczy. Zmaterializował się przy moim łóżku? Przecież przed chwilą jeszcze go nie było… Rozmawia o czymś z Simonem i Vee. A może mówi do mnie? Nie jestem w stanie nadążyć za tym, co się dzieje. Za szybko...
- Jestem zmęczony - mamroczę, niemal natychmiast zasypiając.

To dziwne światło kolejny raz razi mnie w oczy. Moja prawa dłoń spleciona jest palcami Simona. Wszędzie poznałbym dotyk jego skóry. Mężczyzna wstaje ze swojego miejsca, lecz nie puszcza mnie nawet na chwilę. Przyciska coś na panelu nad łóżkiem.
- Dziękuję.
- To ja dziękuję. Nie mogłem się doczekać tej chwili – jego czułość, jak zawsze, roztapiają moje serce. Jest taki dobry i kochany. Mogłem go bezpowrotnie stracić. Taka sytuacja nie ma prawa ponownie się powtórzyć.
- Skarbie, napijesz się wody? – mężczyzna przytyka słomkę do moich ust. Nie jestem spragniony. Pomimo otaczającego nas mroku, rozglądam się uważnie po otoczeniu.
- Gdzie jest Vee?
- Ja ci nie wystarczę? – Zielonooki odstawia plastikowe kubeczek i ponownie splata nasze palce. Zaskoczyłem go swoim pytaniem. Będzie zazdrosny, a przecież nie ma powodu.
- To ważne. Powiedz mi, gdzie on jest? – domagam się natychmiastowej odpowiedzi.
- Co się dzieje, Eryku? Źle się czujesz? – mój ochroniarz bardzo przejmuje się moim zdrowiem, które dla mnie zeszło na dość odległy plan. Czy on nie rozumie, że są rzeczy ważne i ważniejsze?
- Muszę porozmawiać z Vee. Poproś, żeby tu przyszedł. Teraz. – Ogarnia mnie coraz silniejsze zdenerwowanie. Nie mam czasu do stracenia. Pora zacząć działać!
Simon ponownie uważnie mi się przygląda. Ranię go. Widzę po sposobie, w jaki marszczy czoło. Wygląda na przybitego i zmęczonego. Powinien odpocząć. Nie mam pojęcia jak długo tu przebywam, lecz wiem, że przez ten czas nie zostawił mnie nawet na chwilę. Słyszałem, jak szeptał, że mnie kocha, albo jak bezustannie trzymał mnie za rękę. Nie zasłużyłem na to, by okazywał mi aż tyle serca. Nie zadbałem o niego należycie, a przecież jest sensem mojego życia. Teraz to się zmieni. Wszystko się zmieni.
Jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki, pojawia się mój najwierniejszy przyjaciel. Wita mnie uśmiechem. Staje przy łóżku i nonszalancko wkłada ręce do kieszeni ciemnoszarych spodni. Jego biała koszula silnie kontrastuje z bronią, z którą bezczelnie się obnosi.
- Jak tam, królu? Lepiej się czujesz? – zaczepka brzmi lekko, ale oczy… Mnie nie oszukasz, Vee. Za długo się znamy. Tobie także przysporzyłem zmartwień.
- Musimy porozmawiać. Na osobności.  – Liczę na to, że mój opiekun zrozumie aluzję i wyprosi Simona chociażby na chwilę.
- Idź po kawę – zwraca się do mojego kochanka, nie odwracając ode mnie swoich jasnoniebieskich oczu.
- Nie wyjdę stąd – broni się Simon. Vee jest nieugięty. Mięśnie jego twarzy tężeją. Gdy przybiera tak zdeterminowaną pozę, lepiej mu się nie sprzeciwiać. – Dwie minuty – zaznacza z góry, pozwalając nam na chwilę prywatności. Jego sprężyste kroki odbijają się posadzki. Pomyśli, że mu nie ufam, choć to nieprawda.
- Królu… - Vee wyrywa mnie z zamyślenia.
- Eryku – automatycznie poprawiam jasnowłosego. – Miałeś mi mówić po imieniu, pamiętasz?
- A czy ty pamiętasz, że ten wierny piesek skoczyłby za tobą w ogień? – celnie odbija piłkę. – Co się dzieje, mały? Czemu go wyrzuciłeś?
- Musisz go strzec, Vee. Zapewnić mu bezpieczeństwo. Chcę, aby to on stał się twoim podopiecznym – wyjawiam mu mój sekretny plan. Mężczyzna parska śmiechem, szczerze rozbawiony.
- Dobrze wiesz, że pracuję w trybie jeden na jeden. Mam już ciebie, więc…
- On jest ważniejszy – przerywam mu. – Jest dla mnie wszystkim. Nie dbam o to, co się ze mną stanie. Mam gdzieś królestwo i konsorcjum. Simon to priorytet, rozumiesz?
- Simon to duży chłopiec, który sam potrafi o siebie zadbać – niebieskooki siada na brzegu łóżka i zaczyna się bawić jakimś kablem, do którego podpięty jest jeden ze sprzętów. – Wiem, że go kochasz i chcesz zapewnić mu bezpieczeństwo, ale…
- Błagam cię, Vee. Nie odmawiaj – lata bliskiej współpracy i przyjaźni pozwoliły mi poznać go z nieco bliższej strony. Dobrze wiem w jaki sposób mogę do niego dotrzeć i zrobię to. Dla Simona zrobię wszystko.
- Eryku… Pomijając absurdalność twojej prośby, chyba zdajesz sobie sprawę, że w obecnej sytuacji nikt, kto znajduje się w twoim otoczeniu, nie jest bezpieczny. – Swoimi argumentami zmusza mnie, abym wyjawił mu dalszą część planu.
- W takim razie Simon nie może dłużej znajdować się w moim otoczeniu – szepczę.
- Ty chyba postradałeś rozum! – mój przyjaciel zeskakuje ze szpitalnego łóżka i zaczyna nerwowo krążyć po pomieszczeniu. – Nie możemy z niego zrezygnować! Jest nam potrzebny! Nie zapewnię ci ochrony w pojedynkę!
- Jak długo tu jestem?
- Trzy dni. Prawie cztery – zerka na swój zegarek.
- I te trzy dni wystarczyły, abyś zmienił się w jego adwokata? – kpię.
- On cię kocha! Nie rozumiesz tego?! – Jego ostre słowa są jak noże. Odbijają się od białych ścian, atakując moje serce precyzyjnymi cięciami. Boli. Znowu boli.
- Powiedz, żeby odszedł – żądam ostatkiem sił.
- Sam mu to powiedz, jeśli zdołasz – mocno poirytowany wychodzi z pokoju, mijając się z Simonem w wejściu. Nabieram powietrza do płuc, sycząc z bólu.
- Skarbie… Mam wezwać lekarza? –To spojrzenie… Znowu go zraniłem… Nie chcę, by się o mnie martwił, ale prawdy też mu nie powiem. Co mam zrobić?
Doktor Arim bada mnie bardzo dokładnie, po czym zwiększa dawkę leków przeciwbólowych, po których robię się nieco otępiały. Dlaczego moje życie układa się w taki sposób? Odkąd pamiętam chciałem stąd uciec. Wyjechać i nigdy nie wracać. Zacząć wszystko od zera. Słuchać muzyki, czytać książki, podróżować. Tymczasem wszystkie moje plany kończą się w ten sam, przewidywalny sposób – szpital, ból, leki.
- Nie – odsuwam dłoń, by Simon nie mógł jej ponownie zawłaszczyć. Muszę go odzwyczaić od dotykania mnie. W nagrodę spogląda na mnie w tak smutny sposób, jakby był porzuconym szczeniaczkiem. Przysuwa swój fotel do łóżka i kładzie się tak blisko, jakbyśmy znowu byli w apartamencie… Zaznałem tak niewiele szczęścia i to także zostanie mi odebrane…
- Wiem co próbujesz zrobić, Eryku – mruczy cicho, odsuwając rozpuszczone pasma włosów z mojego policzka. – Nie mam pojęcia kto podsunął ci ten głupi pomysł, lecz już teraz wybij to sobie ze swojej ślicznej główki – uśmiecha się do mnie, wodząc opuszkami po wrażliwej skórze.
- Nie wiem o czym mówisz – odpowiadam sennie.
- Dobrze wiesz. Jesteś piekielnie inteligentny – chichocze, ocierając się nosem o moje ucho. – Kocham cię.
- Simon… - nie jestem w stanie się odsunąć. Powstrzymuje mnie nie tylko obolałe ciało, ale i ta wewnętrzna potrzeba, by mieć go zawsze blisko.
- Jeśli to Vee naopowiadał ci jakichś bzdur, to…
- Mnie w to nie mieszajcie. Mam dość swoich problemów – naburmuszony jasnowłosy rozsiada się wygodnie z drugiej strony. – Skończ te wygłupy i daj mu spać – przywołuje Simona do porządku.
- To jego wina. Spójrz, jaki jest słodki – mój ochroniarz żartuje sobie ze mnie, po czym ponownie przeczesuje moje włosy palcami. – Śpij, piękny. Niczym się nie martw i śpij. Im więcej będziesz odpoczywać, tym szybciej wrócimy do domu…
Dom… Vee ma rację. Simon nas nie posłucha. Nie odejdzie z własnej woli. Musiałbym mu powiedzieć coś naprawdę strasznego. Coś, co za żadne skarby nie przejdzie mi przez gardło.
Gdybym go stracił… Gdybym nie zdążył… Ta gorzka myśl sprawia, iż robi mi się zimno. W dodatku silnie potęguje ból w klatce piersiowej… Jestem egoistą. Podłym egoistą… Przymykam powieki i łaszę się do jego dłoni, bo tylko w ten sposób jestem w stanie zasnąć. Po powiekami pieką mnie łzy, które mój ukochany dyskretnie ściera z moich policzków. Nie poradzę sobie sam… Nie teraz…
Klinika jest obecnie najbezpieczniejszym miejscem w całym królestwie. Tak długo jak jest obok mnie, nikt go nie skrzywdzi. To marne pocieszenie… Gdy tylko poczuję się lepiej, każę Vee poszukać nowego domu dla Simona. Wyślemy go gdzieś, gdzie będzie szczęśliwy…

niedziela, 18 marca 2018

Humory króla - rozdział 3


Simon

Zapaść…
Eryk ma zapaść..
Robi mi się ciemno przed oczami. Przez chwilę mam wrażenie, że moje nogi są jak z waty i nie utrzymają ciężaru ciała. Doktor Arim znika za drzwiami, które niczym żelazna bariera, odgradzają mnie od mojego serca. Gdy zamykam oczy wyraźnie czuję, jak słabo bije, jak walczy o każde uderzenie… Nie możesz mi tego zrobić, Eryku. Za bardzo cię kocham. Walcz! Nie poddawaj się!
- Simon! – Vee szarpie mnie za ramiona. – Weź się w garść! – żąda kategorycznie.
- Co? – jego słowa docierają do mnie jakby z oddali. Czuję się tak, jakbym przebywał pod wodą, tonął, a on wołał do mnie z…
- Nie waż się mdleć! – spogląda mi prosto w oczy, mierząc lodowatym spojrzeniem. – Mówiłem ci, że mamy tylko siebie – dodaje znacznie ciszej.
- Przepraszam – szepczę.
- W porządku? – upewnia się jeszcze, zanim decyduje się puścić mnie wolno. Kiwam głową w odpowiedzi.
Znowu musimy czekać. Tym razem sytuacja jest znacznie poważniejsza. Czuję ciężar każdej upływającej sekundy. Ponownie wracam do wszystkich chwil, które spędziłem w towarzystwie mojego ukochanego. Z początku dzielił nas dystans, ale potem... Otworzył się przede mną. Zaufał mi. To dopiero początek naszej wspólnej drogi. Eryk przetrwał już gorsze rzeczy. Da sobie radę. Będę do wspierać, by szybko wyzdrowiał. Dojdzie do siebie, odzyska ziły i wszystko będzie jak dawniej.
Tak jak podejrzewałem, doktor Arim spisuje się na medal. Po ponad godzinie ponowie otwiera elektroniczny zamek, lecz tym razem wita nas bladym uśmiechem. Prawda jest taka, że Vee i ja nie jesteśmy w stanie odwzajemnić tego gestu. Spoglądamy sobie porozumiewawczo w oczy, napawając się ulgą.
- Chłopcy, chodźcie ze mną. – Mężczyzna zabiera nas do odizolowanych pomieszczeń. Wszystkie one wydają mi się nienaturalnie białe oraz naszpikowane najnowocześniejszym sprzętem medycznym, jaki w życiu widziałem. Kierujemy się do windy i zjeżdżamy dwa piętra w dół. Doktor przykłada dłoń do specjalnego panelu, abyśmy mogli przejść. Zabezpieczenia godne króla… - Załóżcie to – wręcza nam błękitne ubrania ochronne.
- Ani mi się śni – prycha gniewnie Vee, podchodząc do czytnika, który skanuje plastikową kartę. Wyciągnął ją z kieszeni. Zawsze perfekcyjnie przygotowany na każdą ewentualność. Zazdroszczę mu. Z jej pomocą może bez przeszkód poruszać się po całym budynku. Gdybym to ja posiadał taką kartę, już dawno byłbym przy Eryku.
Jasnowłosy wchodzi pierwszy do najbardziej strzeżonego pomieszczenia, a Arim i ja podążamy za nim. Bolą mnie oczy od dziwnego, jasnofioletowego światła, które odbija się od białych ścian, podłogi, a nawet sufitu. Rozglądam się dyskretnie. Przypomina to raczej stację kosmiczną, a nie szpital. Vee wyciąga swój telefon i wprowadza jakiś kod. Za jego pomocą jedna ze ścian unosi się do góry, odsłaniając przeszkloną przestrzeń. Znajduje się za nią niewielki pokój, w którym ustawiono biurko oraz sporych rozmiarów fotel, a także kilka monitorów. Ktokolwiek projektował to wnętrze, pomyślał dosłownie o wszystkim.
Doktor Arim przedstawia nam dwóch lekarzy w średnim wieku oraz towarzysząca im pielęgniarkę, którzy razem z nim będą sprawować opiekę nad nieprzytomnym królem. Jestem tak rozkojarzony, że nie zwracam na to zbytniej uwagi. Nie zapamiętuję ich nazwisk. Nie wiem jak wyglądają. Widząc ordynatora, który przejmuje nad wszystkim dowodzenie, obcy szybko odchodzą, zostawiają nas samych.
Boję się.
Sterylna czystość. Dziwny zapach i to ciche pikanie, oznaczające pracę respiratora oraz innych urządzeń, do których jest podłączony. Przed oczami pojawiają się spychane przeze mnie w najodleglejszy kąt wydarzenia ostatnich godzin. Zwłaszcza to, gdy Eryk traci przytomność, tonąc w morzy własnej krwi. Zatrzymuję się wiec w połowie drogi prowadzącej do łóżka, na którym leży i uparcie wpatruję w podłogę.
Vee jest znacznie odważniejszy. Podchodzi bardzo blisko i pochyla się nad śpiącym władną. Coś do niego szepcze, po czym klepie Arima po ramieniu i wychodzi na zewnątrz. Zachowuje się jakby nic nie było w stanie go ruszyć. Cholerny twardziel.
- Simon… Możesz podejść bliżej – zachęca mnie lekarz, rozsiadając się na jednym ze skórzanych foteli. Jest bardzo zmęczony. Z prawdziwą przyjemnością przymyka powieki, pozwalając sobie na pierwszą od dawna chwilę wytchnienia. Fotel po drugiej stronie chorego zdaje się wołać moje imię. Zaciskam dłonie w pięści i ruszam naprzód.
Moje oczy z wielkim oporem wykonują polecenie. Z podłogi przesuwają się nieco wyżej, podziwiając dziwną konstrukcję łóżka. Potem przychodzi kolej na plastikowe wężyki kroplówek. Uciekając od nich wzrokiem natrafiam na smukłą dłoń, której tak bardzo pragnę dotknąć… Jeszcze kilka godzin temu ściskałem ją, by dodać mu otuchy, gdy bał się wyjść z hotelu.
- Eryku…
Równie blady jak prześcieradło… Taki drobniutki, ale przede wszystkim obwiązany specjalnymi bandażami po przebytej operacji. Nagie ramiona chłopaka wydają się nienaturalnie chude. Włosy potargane. A jego twarz…
- Eryku…
- Wyjdzie z tego – unoszę wzrok wyżej, słysząc ciche słowa przysypiającego doktora. – Zobaczysz, że z tego wyjdzie… Musi tylko odpoczywać i nie robić mi więcej głupich numerów… Gdy tylko odzyska przytomność, zamierzam solidnie na niego nakrzyczeć. Zapaść… W moim wieku? Każę zmienić kwotę swojego ubezpieczenia… Sam ledwo uniknąłem zapaści…
Po twarzy płyną mi łzy. Przygryzam mocno wargi, by nie zacząć szlochać. Przysuwam skórzany fotel jak najbliżej łóżka i delikatnie ściskam zimną dłoń mojej miłości.
Po pewnym czasie wraca Vee. On także jest zmęczony. Każe swoim ludziom przynieść jeszcze jeden fotel. Wycisza telefon i przez kilka minut wpatruje się w nieprzytomnego króla. Nic nie mówi. Chciałbym go zapytać o to, czy dowiedział się czegoś nowego, lecz w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi. Dobrze wiem kto stoi za próbą morderstwa. Pozwolę Alanowi pożyć jeszcze przez jakiś czas. Nie mogę stąd wyjść. Eryk mnie potrzebuje. Jednak gdy tylko poczuje się lepiej…
- Nie licz na to. Jest mój.
- Słucham? – odwracam głowę, by spojrzeć na towarzyszącego mi mężczyznę.
- Słyszałeś, co powiedziałem. Zajmę się nim w odpowiednim czasie – na jego twarzy przez kilka sekund pojawia się cień uśmiechu. Nie otwiera oczu. Czyżby rozkoszował się wizją zemsty?
- To jeszcze nie jest przesądzone. – Zaciskam mocniej palce na dłoni mego ukochanego. Nie chcę, by Eryk był światkiem naszego kolejnego starcia. Zwłaszcza, gdy próbujemy dojść do porozumienia w kwestii zemsty na jego bracie.
- Jest. Zawarłem z królem pewną umowę. – Te ich sekrety… Znowu ma nade mną przewagę.
- Jaką? – Nie da mi to spokoju, jeśli się tego nie dowiem.
- Pilnuj go. Muszę się chwilę zdrzemnąć. – Typowe. Nigdy nic mi nie mówią… Zresztą nieważne.
Równo po godzinie Vee wraca do swoich zajęć. Całe królestwo jest teraz na jego głowie. Wiem, że bardzo tego potrzebuje. Nie potrafi usiedzieć bezczynnie na miejscu. Woli działać. Ja jestem inny. Nie ma takiej siły na ziemi, która zmusiłaby mnie, abym zostawił go teraz samego. Nawet Arim to dostrzega.
Personel medyczny praktycznie co kilkanaście minut przeprowadza na Eryku różne badania. Wiem, że w tak ciężkim stanie nie mamy szans na szybką poprawę, ale nie przestaję modlić się o cud. Chcę ujrzeć uśmiech na jego twarzy. Tylko to się dla mnie liczy.
- Simon, powinieneś odpocząć. Siedzisz tu od kilku godzin. – Doktor dyskretnie próbuje wsunąć w moją rękę szklankę soku pomarańczowego. Minęło kilka godzin? Nie zauważyłem. To dlatego, że w tej sali nie ma okien.
- Nie jestem zmęczony – odpowiadam.
- Chłopcze, nie dyskutuj ze mną. Jadłeś coś? – kontynuuje przesłuchanie.
- Nie jestem głodny. – Z niesmakiem spoglądam nawet na sok.
- Jeden bezcenny pacjent naprawdę mi wystarczy. Chyba wiesz jak Eryk zareaguje, jeśli coś ci się stanie, prawda? – mężczyzna używa najcięższej artylerii. Czy on naprawdę niczego nie rozumie?
- Mam tu wszystko, czego potrzebuję do życia – uśmiecham się smutno do nieprzytomnego króla.
- Simon, nie zmuszaj mnie, żebym poprosił Vee o interwencję – doktor zerka w kierunku przeszklonej ściany, za którą tleniony urządził swoje centrum dowodzenia. Ja również poświęcam chwilę, by sprawdzić co robi. Pewnie rozstawia swoich ludzi po kątach. Niechętnie spoglądam na zegarek. Jest jedenasta.
- Nic mi nie jest – mamroczę. – To noc, czy dzień? – zastanawiam się na głos.
- Noc – podpowiadam ordynator. – Za jakieś dwanaście godzin powinien odzyskać przytomność.
Dwanaście godzin… Tylko tyle dzieli mnie od chwili, gdy ponownie spojrzysz mi w oczy…
- Chłopcze, połóż się. Ten fotel jest rozkładany. Widzisz? – Lekarz podchodzi bliżej i zwalnia blokadę. Nie chcę się kłaść. Odpocznę, gdy Eryk poczuje się lepiej. – Jeśli nie wykonasz mojego polecenia, Vee wyprosi cię na zewnątrz.
- Nie wierzę, że zrobiłby pan cos tak podłego… - szukam w oczach Arima resztek zrozumienia, którego ewidentnie mi odmawia. – On jest dla mnie…
- Wiem, że się kochacie – mężczyzna uśmiecha się dobrotliwie. – Eryk dużo mi o tobie opowiadał.  
- Mówił panu… O nas? – Jestem zszokowany, że cichy i zamknięty w sobie szarooki zdobył się na takie wyznanie.
- Zarumieniłeś się.
- Niech pan nie opowiada bzdur – odwracam głowę zawstydzony.
- Wypij to i odpocznij. Jego wysokość będzie potrzebować sporo wsparcia, by dojść do siebie po koronacji. Biedaczek… - wzdycha. – To nie będzie dla niego łatwe.
To dla nikogo nie będzie łatwe…
Przesuwam palcem wskazującym po wierzchu chłodnej dłoni Eryka. Chłopak nic nie wie o śmierci rodziców. Jak mu o tym powiemy? Nie kochał ich, ale dobrze wiem, że to będzie kolejny cios, przed którym nie będę umiał go obronić.

- Jak on się czuje? – cichy szept Vee przerywa moją drzemkę. Nie jest mi zbyt wygodnie, bo oparłem głowę na łóżku Eryka. Zależy mi na tym, by czuł mój dotyk. Wiem, jak bardzo nie lubi szpitali.
- Stan jest stabilny. Leki działają – rozpoznaję głos Arima.
- A Simon? Poradzi sobie? – Ledwo przymknąłem oczy, a już obgadują mnie za plecami…
- Martwisz się także o Simona? To do ciebie niepodobne – żartuje lekarz. Najwidoczniej zarówno on, jak i samozwańczy „tatuś” znają się już od dawna. Vee jest z Erykiem od trzech lat. Ja zaledwie od kilku miesięcy. W dodatku obydwaj milczą jak zaklęci jeśli chodzi o przeszłość. Ukłucie zazdrości jest jak uwierający cierń. Dlaczego nie chcą mi nic powiedzieć? Nie ufają mi?
- Eryk jest szczęśliwy – odpowiada beztrosko. - Zanim pojechaliśmy na koronację powiedział mi, że… Przepraszam, muszę odebrać – Vee wstaje z fotela i wraca do swojego gabinetu. Ogarnia mnie frustracja. Unoszę powieki, lecz celowo unikam wzroku ordynatora. Nie zniosę więcej sekretów!
Całą uwagę poświęcam ukochanemu. Wygląda równie blado i mizernie, jak kilka godzin temu. Splatam nasze palce i całuję go w rękę. Wszystko będzie dobrze. Jeszcze tylko troszeczkę…
- Na przyszłość radziłby ci nie podsłuchiwać – śmieje się Arim. Mierzę go lodowatym spojrzeniem. Nadal jest przemęczony, za to wrócił mu dobry humor. Najwidoczniej stan Eryka zaczyna się poprawiać. Inaczej nie reagowałby entuzjastycznie. Ignoruję jego zaczepkę. Nie chcą mi nic mówić, niech nie mówią. Nie jestem tu dla nich. – Król ma się dziś znacznie lepiej. Nie cieszysz się?
- Cieszę – ton mojego głosu brzmi dziwnie. Nie ma w nim smutku, czy radości. Jestem jak cyborg. Nic nie czuję.
- Chłopcze, prosiłem, żebyś odpoczął, prawda? Wyglądasz koszmarnie – wyrokuje.
- Nic mi nie jest. – Naprawdę nic mi nie jest. Czuję się dobrze. Przeszkadza mi jedynie brak okien. Mam nieco pogniecione ubranie i być może powinienem się ogolić, ale to szczegóły. Vee przynosi mi kawę, po czym znika. Jeśli Arim ma rację i z Erykiem jest lepiej nie mógłbym życzyć sobie niczego więcej.
Kolejne godziny w tym ukrytym miejscu dłużą mi się niemiłosiernie. Cały czas czekamy aż młody monarcha łaskawie raczy otworzyć oczy. Osobiście uważam, że lepiej będzie, jeśli jeszcze sobie pośpi. Gdy się obudzi, zwali się na niego lawina problemów, przed którą nie zdołamy go uratować.
Tleniony włącza telewizję. Mimowolnie kieruję wzrok w stronę wielkiego ekranu, na którym widać reporterów oraz policję, broniącą dostępu do prywatnej kliniki, w której się znajdujemy. Kobieta ubrana w czarny płaszcz przekazuje informacje o żałobie narodowej. Pojawiają się urywki sprzed pałacu królewskiego. Poprzedni król kazał opuścić flagi. Ludzie znoszą tony kwiatów oraz zniczy. Na ekranie pojawia się także stary książę. Mężczyzna mocno się postarzał przez ostatnie kilkanaście godzin. Strata syna oraz synowej jest dla niego sporym szokiem. Razem z Alanem hańbili rodzinę. Poddani szybko im tego nie zapomną. Mimo to w obliczu rodzinnej tragedii wykazują się wsparciem i współczuciem.
Kolejna scena mocno wryje się w moją pamięć. Telewizja przypomina moment koronacji. Ból, który odczuwam, jest nie do opisania. Zaskoczony wyborem poprzedniego króla jasnowłosy książę składa przysięgę, a potem… Na szczęście oszczędzono widzom najbrutalniejszej części tego wydarzenia.
Vee gasi ekran i przeczesuje włosy prawą dłonią. Ma na sobie wyłącznie białą koszulę oraz szelki, do których przypiął broń. Ja także mam przy sobie pistolet, z którego zastrzeliłem człowieka. Zrobiłbym to jeszcze raz, byleby zapewnić bezpieczeństwo srebrnookiemu.
 Pozwalam sobie na chwilę słabości i chowam twarz w dłoniach. Doktor Arim rozmawia ściszonym głosem z jednym z lekarzy, którego wcześniej mi przedstawiał. Porównują wyniki badań. To czekanie mnie dobija.
- Idź się ogarnij, a ja z nim zostanę – Vee kładzie mi rękę na ramieniu.
- Nie mów mi, co mam robić – odgryzam się.
- Od tego właśnie jestem – powtarza znacznie ostrzej. Zauważyłem, że im bardziej jest zdenerwowany, tym mniej panuje nad emocjami. Staje się oschły i nieprzejednany, jakby zapominał o nałożeniu maski, pod którą szczelnie chowa wszystkie uczucia. – Łazienka jest tam – wskazuje na przeszklony gabinet. Masz – wyciąga z kieszeni plastikową kartę, którą wciska mi do ręki. – Tylko nie zgub, bo nie dam ci drugiej.
- Nie chcę stąd wychodzić. Poczekam, aż się obudzi – protestuję przeciwko traktowaniu mnie w taki sposób. Znam siebie i wiem, kiedy następuje kres moich granic. Mogę siedzieć przy Eryku jeszcze długie godziny.
- Simon… Nie kłóć się ze mną, ok? – mężczyzna łapie mnie za ramiona i pomaga wstać. - Gdyby cię teraz zobaczył, wpadnie w panikę i zacznie się o wszystko oskarżać – szepcze ściszonym głosem. – Chyba nie chcesz, by ponownie miał zapaść, prawda? – klepie mnie po policzku. – Masz się uśmiechać i wyglądać jak spod igły. Dobrze ci radzę – siada na moim miejscu i spogląda na mnie wymownie.
Wkurzony godzę się na jego warunki. Głupi Vee. Myśli, że nie wiem o co mu chodzi? Chce wykorzystać moment, gdy Arim jest zajęty i pobyć z Erykiem sam na sam. Może powie mu o czymś, czego się dowiedział? A może przekona, by odpoczywał i się nie budził? Tak czy inaczej, wykonuję jego polecenie.
Moje odbicie w lustrze upewnia mnie w przekonaniu, że być może miał cień racji. Siedzimy tu chyba trzeci dzień. Przez ten czas piłem wyłącznie kawę. Nie przypominam siebie. Jestem zmęczony. Nieprzespane godziny i zamartwianie się o zdrowie mojego aniołka uwydatniło zmarszczki na mojej twarzy. Biorę prysznic. Gorąca woda przynosi chwilową ulgę napiętym mięśniom.
Wykonywanie poleceń Vee doprowadza mnie do furii. Robię co on chce, ubieram co mi każe, a nawet zmuszam się do jedzenia.
- Jesteś wrednym, egoistycznym dupkiem – podsumowuję jego starania, wypędzając go ze swojego miejsca.
- Tak mi dziękujesz za to, że się tobą opiekuję? – z zadowoleniem siada po drugiej stronie łóżka i zaplata dłonie na karku.
- Mam gdzieś twoją opiekę! – warczę.
- Simon, Simon, Simon… Podziękuj i po sprawie. Gdy Eryk… - urywa w połowie zdania. – Chyba się budzi.
Mój najdroższy porusza palcami, zaciskając je nieśmiało na moich.
- Skarbie… – głaszczę króla po policzku. – Kocham cię…