piątek, 29 czerwca 2018

Humory króla - rozdział 10


Eryk

- Do domu?! – otwieram szeroko usta ze zdziwienia. Jeśli Vee sobie ze mnie zażartował, to wybrał wyjątkowo okrutny sposób. – Teraz?!
- Tak, teraz. – Nie, to nie żarty. Jego oczy są poważne i szczere.
- Nareszcie… - niezgrabnie próbuję wyplątać się z pościeli, lecz powstrzymuje mnie aparatura, do której nadal jestem podłączony.
- Poczekaj, pomogę ci – ofiaruje się blondyn, który fachowo obchodzi się ze sprzętem medycznym.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł – wtrąca się Simon. No nie wierzę. I ty, Brutusie… Na szczęście Vee puszcza jego uwagę mimo uszu. Pomaga mi usiąść i uwalnia od niekończących się kabli.
- Mylisz się. To świetny pomysł, z którego Eryk bardzo się cieszy, prawda mały? – dopytuje mój przyjaciel, asekurując mnie, gdy niepewnie staję na nogach. Jestem osłabiony i kręci mi się w głowie, lecz zrobię co w mojej mocy, by się stąd wyrwać.
- Nic mi nie jest – wypowiadam na głos wyuczoną formułkę, ignorując wszelkie przeciwności losu, jakimi niewątpliwie są bóle w okolicach serca, czy też mdłości. Obie te przykre przypadłości mają związek z tym, że mam wyjść na zewnątrz. Boję się. Tak bardzo się boję. A jeśli osoba, która próbowała zabić Simona czai się gdzieś w pobliżu kliniki i widząc nas, znowu zaatakuje? Gdyby Simonowi coś się stało… Nie, wolę o tym nawet nie myśleć.
- Hej, mały. Nie odpływaj – Vee przywołuje mnie do porządku, unosząc moją brodę do góry, abym mógł spojrzeć mu prosto w oczy. – O wszystkim pomyślałem, więc niczym się nie martw. Samochód już czeka. Wystarczy, że się ubierzesz.
- Dziękuję – przyjmuję te wiadomości z wielką ulgą.
- Rozmawiałeś z Arimem? – Simon nie ustępuje. Martwi się o mnie. Rozumiem to. Jeśli jednak zmusi mnie, abym został tu dłużej, to chyba oszaleję.
- Tak. Doktor o wszystkim wie – uspokaja go blondyn. - Co więcej, zgodził się pomieszkać z nami przez jakiś czas. Grozi, że ogra mnie w szachy. Wyobrażasz sobie? – Vee robi przestraszoną minę, wywołując przy tym cień uśmiechu na mojej twarzy. Jadę do domu i tylko to się dla mnie liczy.
- Pomożesz mi się ubrać? – proszę niebieskookiego.
- Jasne, chodź – mężczyzna obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do łazienki. Prowokacyjnie zamyka Simonowi drzwi przed nosem, po czym puszcza do mnie oko. – Czasami tak mnie wkurza tym cały „matkowaniem”, że najchętniej bym mu przyłożył.
- Słyszałem to, palancie! – wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, rozbawieni reakcją Simona. – Nie chowaj się za plecami Eryka! Wyjdź stamtąd! Porozmawiamy w cztery oczy na korytarzu!
- Ależ z niego zazdrośnik. Podziwiam, jak ty z nim wytrzymujesz… - szepcze mi do ucha mój opiekun, po czym sadza mnie na blacie, jakbym był dzieckiem. – Pakuj kiecki, mamusiu!
- Vee… - w tym jednym słowie chowam wszystkie moje obawy, których nie śmiałbym wygłosić w obecności mojego ukochanego.
- Nie bój się. Nic złego się nie dzieje. Mam dość kliniki i tego, że traktują cię jak królika doświadczalnego – mężczyzna mamrocze pod nosem, odwiązując jednocześnie tasiemki, znajdujące się na moich plecach. Mimowolnie wstrzymuję oddech. Vee ma bardzo wprawne dłonie. Nie dotyka pokiereszowanej skóry. Jestem mu za to wdzięczny. – Jeśli wolisz tu zostać, powiedz. Wystarczy jedno słowo i aż do…
- Chcę do domu – wchodzę mu w słowo. Nie jestem jeszcze gotowy, by rozmawiać o ceremonii pogrzebowej, choć wiem, że w żaden sposób nie ucieknę przed tą „atrakcją”.
- Słuszna decyzja, wasza wysokość – chwali mnie, ściągając z moich ramion szpitalną odzież. Nie muszę patrzeć w lustro by wiedzieć, że fatalnie wyglądam. Jestem chudszy niż zwykle i w dodatku solidnie obandażowany. Vee ubiera mnie w białą koszulę, a następnie pomaga założyć czarne spodnie.
- Głupio się czuję. Nawet butów nie jestem w stanie zawiązać – spoglądam na niego przepraszająco, bo gdyby nie wyręczał mnie w tak prozaicznych czynnościach, sam walczyłbym z nimi do rana.
- Jesteśmy rodziną, pamiętasz? To normalne, że się o siebie troszczymy – mężczyzna z czułością czochra mnie po włosach. – Jeszcze sweter i możemy iść – uśmiecha się, zadowolony z efektów swoich działań.
- Muszę zabrać okulary – przypominam mu. - Bez nich niezbyt dobrze widzę.
- Masz mnie, a ja zawsze będę nad tobą czuwał – blondyn łapie mnie za rękę i pomaga zsunąć się z blatu. Wykonałem ten ruch zbyt szybko i od razu mocno kręci mi się w głowie. Praktycznie wpadam na mojego ochroniarza, który przytula mnie do swojej klatki piersiowej.
- Ostrożnie. Oprzyj się o mnie. Już dobrze? Możemy iść? – upewnia się, podtrzymując mnie za łokieć.
- Tak – przytakuję mu. – Nie! – w ostatniej chwili przypominam sobie o czymś naprawdę ważnym. – Czytałeś wiadomości, które ci wysłałem?
- Oczywiście, wasza wysokość. Wszystkim się zająłem, tak jak chciałeś – uspokaja mnie, nadal nie wypuszczając ze swoich ramion. – Najgorsze już za nami. Od teraz będzie tylko lepiej.
- Nie zostawiaj mnie – proszę go, szukając resztek poczucia bezpieczeństwa, a może i godności. Jestem obecnie tak słaby, że każde niepowodzenie spowoduje katastrofę.
- Eryku, rozmawialiśmy o tym wiele razy. Dobrze mi z tobą. Dużo się dzieje, więc nie mogę narzekać na nudę.
- Długo jeszcze będziecie tam siedzieć?! – Simon po raz kolejny dobija się do drzwi.
- Widzisz, właśnie o tym mówię. Twój luby jest jak wisienka na torcie. Nic nie sprawia mi większej frajdy, niż wkurzanie go – Vee celowo mówi ściszonym głosem, po czym odblokowuje zamek i z satysfakcją wpatruje się w twarz mojego ukochanego. – Psujesz romantyczną atmosferę – wzdycha teatralnie, gdy zostaje zmuszony, abym opuścił silne ramiona.
- Nie dotykaj go! – oczy Simona błyszczą gniewem. Syczy wściekle, nie panując nad zazdrością. – Jest mój!
- Na razie… - rzuca od niechcenia Vee. – Proszę – wręcza mi okulary, które od razu nakładam. Do kieszeni marynarki chowa telefon, z którego korzystałem. – Gotowi? – na jego twarzy pojawia się zrelaksowany uśmiech. Obserwuję, jak sięga po swoją broń, do której przymocowuje tłumik. – Wiesz jak jest. Stare nawyki. – Nic nie odpowiadam. Obejmuję się ciasno ramionami i wlepiam wzrok z królewski pierścień, który majestatycznie błyszczy. Mam go na sobie od chwili, w której zostałem królem. Ogarnia mnie zmęczenie. W tak krótkim czasie przeszedłem naprawdę wiele…
Droga do samochodu prowadzi poprzez labirynt szpitalnych korytarzy. Vee idzie przodem. Jest pewny siebie. Trudno jest mi za nim nadążyć. Staram się nie odwracać, bo nie chcę widzieć twarzy Simona. On także ma w ręku broń. Użyje jej, jeśli moje życie będzie zagrożone. Zabił człowieka. Widziałem to. Nie, nie myśl o tym. Za chwilę będziesz w domu. Tylko to się liczy…
Docieramy do tylnych drzwi, które Vee szybko otwiera. Po raz pierwszy od dawna jestem na zewnątrz. Jest ciemno i cicho. W oddali słychać ptaki. Przymykam oczy, ciesząc się nocnym powietrzem. Mój ukochany nie jest jednak w nastroju na takie rzeczy. Układa dłonie na moich ramionach i popycha mnie w kierunku auta. Niechętnie wsiadam do środka. Simon zajmuje miejsce obok mnie. Nie każe mi zapiąć pasów. Pewnie nie chce, abym był narażony na dodatkowy dyskomfort. Zapadam się więc w skórzanym fotelu. Kilkuminutowy marsz pochłonął resztki energii, którą miałem. Ekscytacja miesza się z przerażeniem. Strach z wolnością. A miłość…? I do tego ten nieznośny ból w piersi. Zanim dotrzemy do hotelu, minie co najmniej pół godziny. Marzę o tym, by się jak najszybciej położyć. Jak zwykle przeceniłem swoje możliwości. Już samo ubranie się kosztowało sporo wysiłku. Czemu to wszystko jest takie trudne? I dlaczego moje powroty do domu zawsze okupione się cierpieniem? Może jestem zbyt zachłanny? Pragnąłem jedynie własnego kąta, w którym mógłbym czytać książki i zapomnieć o przeszłości. Potem pojawił się on i wywrócił wszystko do góry nogami…
- Oprzyj się o mnie. Będzie ci wygodniej – propozycja Simona wyrywa mnie z zamyślenia. Tak bardzo chciałem, by był moim oparciem, lecz coś takiego miałoby sens jedynie w chwili, w której bylibyśmy sobie równi. Tak wiele od niego dostaję, a nie mogę mu dać nic w zamian. Poza problemami…
- Dziękuję. Nic mi nie jest – odwracam wzrok w kierunku okna, by nie musieć na niego patrzeć. Ból w piersi znowu się nasila. Dzieje się tak za każdym razem, gdy atakuje mnie myśl o tym, że mógłbym stracić ukochanego. Co bym bez niego począł? Wiem, że koronacja to dopiero ostrzeżenie. Czeka mnie wojna. Prawdziwa wojna z Alanem. Ochronię Simona. Zrobię co w mojej mocy, by był bezpieczny.
- I jesteśmy – zadowolony z siebie Vee otwiera drzwi luksusowego wozu. Nasz prywatny parking? Nawet nie zauważyłem, a już dotarliśmy na miejsce. Posłusznie kieruję się do windy, która zabierze nas wprost do apartamentu.
- Wasza wysokość – wita nas pan Moor, który wydaje się być nieco zagubiony. Od samego początku wiedział kim jestem, lecz nigdy nie mówił o mnie inaczej niż „pan Johnes”. Chciałbym się do niego uśmiechnąć i podziękować za troskę, lecz nie mam na to siły. Muszę się położyć, bo zemdleję.
Vee bezbłędnie odczytuje moje myśli. Bierze mnie na ręce i zanosi prosto do łóżka. Simon nie jest zadowolony. Podąża tuż za nami, a teraz rzuca mojemu opiekunowi całą serię złowrogich spojrzeń. Ma to jakiś związek z dotykaniem mnie.
Właśnie, dotyk… Przedtem dzieliłem sypialnię z Simonem. Z pewnością będzie próbował mnie objąć lub przytulić, a wtedy od razu odkryje tajemnicę. Potem powie Vee… Nie chcę ich znowu martwić. Prędzej czy później ból sam minie. Przecież nie jestem na nic chory. Trochę odpocznę, prześpię się w swoim łóżku i wszystko będzie dobrze.
Vee układa mnie na łóżku, a następnie przynosi z garderoby piżamę, w którą od razu próbuje mnie przebrać. Mój kochanek wyrywa mu ją z ręki.
- Ja się nim zajmę – warczy.
Zwijam się w kłębek. Nienawidzę, gdy traktują mnie jak przedmiot. Potyczki samców alfa to ostatnia rzecz, na jaką mam obecnie ochotę.
- Proszę… Idźcie się kłócić do salonu… - zamykam powieki, by odciąć się od kolejnego starcia.
- Skarbie, my się nie kłócimy – Simon pieszczotliwie przeczesuje moje włosy. Jego dotyk działa na mnie bardzo kojąco. Jednak po chwili pojawia się kolejna, przykra myśl. Pogrzeb rodziców. Gdybym nie zdążył go osłonić, to mógłby być jego pogrzeb…
- Muszę się zająć różnymi sprawami – odzywa się Vee. - Simon z tobą zostanie. Za niecałą godzinę przyjedzie doktor Arim. Pan Moor przygotuje kolację. Jesteś głodny?
- Nie. Jadłem w szpitalu – odpowiadam zgodnie z prawdą. Chciałbym poprosić Vee, by choć trochę odpoczął, lecz wiem, że i tak mnie nie posłucha. Po chwili słyszę, jak zamyka za sobą drzwi. Rozpłynie się w ciemności nocy. To jego naturalne środowisko. Męczyłby się, gdyby musiał dzień i noc siedzieć u mego boku.
W pokoju panuje idealna cisza, którą przerywa jedynie spokojny oddech mojego ukochanego oraz szaleńcze uderzenia niepokornego serca. Simon siada obok mnie na materacu. Jego ciepłe palce gładzą mnie po policzku. Nie chcę tego, lecz nie umiem się od niego odsunąć. Otwieram oczy, by spotkać jego zmęczony wzrok.
- Musimy poważnie porozmawiać – strącam jego dłoń i wykorzystuję resztki energii, by usiąść.
- Za chwilę. Najpierw pomogę ci się przebrać. Powinieneś jak najwięcej odpoczywać – mężczyzna obdarza mnie uśmiechem, po czym próbuje rozpiąć guziki białej koszuli, którą na sobie mam.
- Zostaw. Sam sobie poradzę – zaciekle bronię się przed jego dotykiem. Gdybym mu na to pozwolił, skończyłoby się na tym, że przepłakałbym resztkę nocy, rozpaczając nad własnym życiem. Jestem w rozsypce, moje życie jest w rozsypce. Mam poranione ciało. Ostatnie, czego potrzebuję, to litość.
- Eryku… - Simon znowu patrzy na mnie jak na dziecko. Małe, nieporadne dziecko, którym musi się opiekować. Najwyższa pora, abym go wyręczył. – Znowu będziesz mnie wyrzucać? – przewraca oczami, okazując mi w ten sposób, że nie weźmie moich słów na poważnie.
- Nie – wyprowadzam go z błędu. – Nie mogę ci mówić, co masz robić – dodaję rozważnie. Ostatecznie moim celem nie jest sterowanie poczynaniami ukochanego. Mam inne priorytety.
- Po twojej minie widzę, że coś knujesz… - mój kochanek nie potrafi powstrzymać uśmiechu. To dla mnie zbyt ważne, równie lekko traktować temat naszej rozmowy. Pozostaję więc poważny i skupiony.
- Nie będziesz już moim ochroniarzem.
- Co?! – wyraz twarzy Simona zmienia się z sekundy na sekundę. – Nie możesz tego zrobić! Vee i ja wielokrotnie rozmawialiśmy i… !
- Ja także rozmawiałem z Vee – przerywam mu. Wyuczony spokój i opanowanie dziwnie kontrastują z jego emocjonalnością. Przynajmniej wiem, że niczego nie udaje. Nie mogę tego samego powiedzieć o sobie…
- Śmiało, pochwal się. Co tym razem wymyśliłeś? – zielonooki wpatruje się we mnie tak intensywnie, że aż mam ochotę schować się pod kołdrą. Biorę głęboki oddech. Nasza przeprawa okazuje się trudniejsza niż myślałem.
- Poprosiłem Vee, by znalazł odpowiednie osoby, które będę cię pilnować.
- Pilnować?! Mnie?! – Simon jest tak zirytowany, że nie wie, jak zareagować. Otwiera usta, lecz zaskoczenie i niedowierzanie nie pozwalają mu wyartykułować myśli. – Nie zgadzam się!
- Jeśli nie zgadzasz się na ochronę, to lepiej od razu się rozstańmy – spuszczam wzrok, skupiając go na swoich splecionych dłoniach. To mój nowy mechanizm obronny. Na nic więcej mnie nie stać.
- Eryku… - mężczyzna próbuje jakoś mnie udobruchać. – Jestem dorosły. Sam potrafię o siebie zadbać – ścisza głos i sięga w kierunku moich dłoni. Zamieram, czując dotyk jego palców. Są ciepłe…
Skup się! Za chwilę cię omota jak zwykle, a przecież nie na tym polega twój plan! – karcę samego siebie.
- Zgadzasz się na ochronę, czy odchodzisz? – jestem nieugięty. To dla jego dobra… Nie mogę go stracić…
- Skarbie, ochrona potrzebna jest tobie. Jesteś królem. – Zabawne, że za każdym razem, gdy tak o mnie mówi, słyszę dumę w jego głosie. Głuptas. Niczego nie rozumie…
- Musisz podjąć decyzję teraz – unoszę wzrok i śmiało spoglądam mu w oczy. Wiem, co za chwilę usłyszę. To jednak prawda, że miłość potrafi przewartościować wszystko.
- Dobrze, niech ci będzie… -  Simon w końcu ulega moim żądaniom. – Jutro zadzwonię w kilka miejsce i poszukam kogoś odpowiedniego. Zadowolony?
- Vee się tym zajął. Wybrał najlepszych, zapewniam cię.
- Najlepszych? – mój kochanek prycha z powątpiewaniem. - Jeden to i tak tłok – dodaje z przekąsem.
- Na razie pojawi się czterech, a później zobaczymy.
- Czterech?! Zatrudniłeś cztery osoby?! To szaleństwo! – Simon kolejny już raz reaguje zbyt impulsywnie. To utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem. Z Alanem nie ma żartów. Wystarczy jeden fałszywy ruch i po sprawie…
- Dwoje z nich będzie ci bezustannie towarzyszyło. W dzień i w nocy. Nie muszę ci tego tłumaczyć, bo doskonale wiesz, jak to działa, prawda? Przykro mi, że wywracam twoje poukładane życie do góry nogami, lecz jak sam zauważyłeś, jestem królem i zapewnienie ci bezpieczeństwa to mój obowiązek – z pamięci recytuję zdanie, które wcześniej sobie przygotowałem. Słyszałem je wiele razy z jego ust. Śmiał się, gdy irytowała mnie jego bezustanna obecność. No cóż, będzie musiał przywyknąć do nowych zwyczajów.
- Kocham cię i zrobię co zechcesz – cedzi przez zaciśnięte zęby.
- To nie jedyna zmiana, jaka cię czeka, ale o szczegółach dowiesz się od Vee – dodaję tajemniczo. Jestem zbyt zmęczony, by mówić mu o wszystkim.
- Jakich szczegółach? Chcesz mi powiedzieć, że jest tego więcej?! – Simon zmaga się z samym sobą. Ciężko mu schować dumę do kieszeni, lecz nie ma innego wyjścia. Zaciska więc dłonie w pięści i czeka na dalsze rewelacje.
- To drobiazgi. Nie masz się czym przejmować – pocieszam go. Z pewnością podoła nowym obowiązkom. Jest wrażliwy i inteligentny. Idealnie sprawdzi się w roli, jaką dla niego przygotowałem.
- Rób ze mną co zechcesz. Zniosę wszystko, pod warunkiem, że będziesz obok – mój mężczyzna próbuje pocałować mnie w policzek, lecz mu na to nie pozwalam.
- Dziękuję. Jesteś wobec mnie bardziej wyrozumiały, niż na to zasługuję – przyznaję nieśmiało.
- Bo bardzo cię kocham, mój piękny. Nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił – wyznaje.
- Wiem – chwytam go za rękę, którą bezustannie mnie dotyka, po czym subtelnie odkładam ją na jego kolanach.
- Eryku…
- Od chwili, w której zostałem królem, wiele się zmieniło – zaczynam ostrożnie, nie czekając na kolejne zapewnienia o miłości. – To trudniejsze, niż myślałem… - mruczę do samego siebie.
- Skarbie? – Simon słusznie podejrzewa, że kolejny cios z mojej strony będzie znacznie mocniejszy.
- Proszę, nie zrozum mnie źle. To nie oznacza, że coś się między nami zmieniło. Ja po prostu potrzebuje czasu… Sam wiesz, że nie tak to planowaliśmy. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zostanę królem. A potem stały się inne, straszne rzeczy… - przerywam na chwilę, szukając zrozumienia w oczach mojego mężczyzny. On od razu wie, o co mi chodzi. Lepiej, niż ktokolwiek inny. I otwiera dla mnie ramiona.
- Proszę… Nie dotykaj mnie… - czuję się jak najgorszy zdrajca, wypowiadając to brutalnie brzmiące słowa. Ranią mnie one niczym kolejne ciosy noża, wbijane przez brata w moją i tak dość mocno poharataną skórę. Niedaleko pada jabłko od jabłoni… Alana i mnie więcej łączy, niż dzieli…
- Przecież od tego właśnie jestem. Potrzebujesz mnie. Nie kłam, że jest inaczej – broni zaciekle swoich racji.
- Masz rację. Potrzebuję – wyduszenie z siebie tych trzech wyrazów sporo mnie kosztuje.
- Więc o co chodzi? Eryku, nie rozumiesz, że nie ma rzeczy, której dla ciebie nie zrobię?
Boli… Tak bardzo boli… Z trudem nabieram powietrza.
- Bo ja… - waham się, jak na to zareaguje. – Potrzebuję czasu. To wszystko stało się zbyt szybko… Ja… Nie umiem… - pieką mnie łzy, których nie mam prawa wylać. Jego posmutniałe spojrzenie… To wszystko wpędza mnie w czarną rozpacz.
- Skarbie, spokojnie - Simon delikatnie zaczyna gładzić moje plecy. – Niczym się nie martw. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
- Nie radzę sobie, rozumiesz?! – tym razem to mnie ogarnia gniew, nad którym nie umiem zapanować. – Wszystko się posypało! Mam na głowie królestwo, konsorcjum i pogrzeb, a w dodatku…! – szybko gryzę się w język, by nie zdradzić za wiele. O sercu nikt nie musi wiedzieć.
- Spokojnie – mężczyzna bez końca powtarza to jedno, magiczne słowo.
- Ja… Ja… Chciałem cię tylko poprosić, byś dał mi więcej czasu – łkam cicho.
- Skarbie, nie płacz – ściera mokre ślady z moich policzków. – Mówiłem ci już, że zrobię co tylko zechcesz.
- Obiecujesz, że dasz mi czas? Nie będziesz mnie całować i dotykać, jeśli o to nie poproszę? – jestem bliski kolejnego ataku paniki. Simon również zdaje sobie z tego sprawę. Nic nie mówi. Nie musi. W milczeniu kiwa głową.
Mija kilka długich minut, których potrzebuję, by zapanować nad emocjami. Jestem totalnie wyczerpany. Opieram się o poduszkę i przymykam powieki. Czuję, jak mój ukochany zdejmuje moje okulary oraz buty i okrywa mnie kołdrą.
- Nie gaś… - mamroczę sennie.
- Nie zgaszę światła. Śpij.
Śpij… Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Ociężałe powieki same się zamykają, ale mózg nie chce spać. Rejestruje każdy szelest. Wyraźnie słyszę, jak Simon krąży po naszej sypialni. Jest jak niespokojny duch. Pozornie zgadza się na wszystko, lecz nie oznacza to, iż nie ma mi za złe dzisiejszych rewelacji. Nie wątpię w jego miłość. Wiem, że kocha mnie szczerze i mocno. Jednak siła mojego uczucia jest znacznie większa. Nie cofnę się przed niczym, by zapewnić mu długie, spokojne życie.
Gdy mój ukochany otrząsa się z pierwszego szoku, zdejmuje marynarkę i rzuca ją na fotel, po czym idzie do łazienki i bierze prysznic. Po kilku minutach wraca. Pachnie mydłem. Wiem, że stoi przy łóżku i wpatruje się we mnie myśląc, że śpię. Jakiś czas później kładzie się po drugiej stronie. Z pewnością jest bardzo zmęczony. Z mojego powodu spędził sporo czasu na niewygodnym fotelu i należy mu się wypoczynek. Co ciekawe, nie przytula mnie, jak ma w zwyczaju. Stara się spełnić wszystkie moje zachcianki. Jego równy, głęboki oddech jest jak kołysanka, w którą się wsłuchuję. Może dzięki temu ja także zdołam zasnąć…
Różne plany krążą po mojej głowie. Co zrobić z konsorcjum? Jak poprawić gospodarkę? Jak pokierować krajem? A jeśli dziadek i Alan wypowiedzą posłuszeństwo królestwu i namówią do tego innych? Czy nie mając wsparcia najbliższych, zdołam utrzymać władzę? A ministrowie? Jak oni zareagują?
Gonitwę myśli przerywa wielkie ramię, którym zostaję ciasno objęty. Mój mężczyzna instynktownie przyciąga mnie bliżej. Nie jest mi zbyt wygodnie, lecz nie mam jak się ruszyć. Poza tym szczerze wątpię, czy udałoby mi się go obudzić.
- Kocham… - szepcze w moje włosy. Jego dłoń spoczywa na moim brzuchu. Bardzo ostrożnie dotykam jej swoimi opuszkami. Wreszcie odzyskuję spokój. Choć nie mogę zasnąć i jest mi zdecydowanie zbyt gorąco, z nikim nie zamieniłbym się miejscami.
- Ja ciebie też.
Nie wiem dlaczego to powiedziałem. I to na głos. Simon z pewnością mnie nie słyszał. A powinien. Cierpliwie czeka na moje słowa. Nie chcę, by pomyślał, że kieruje mną wyłącznie strach. To nie będzie wyznanie przerażonego dzieciaka. Ma widzieć we mnie mężczyznę. Kogoś równego sobie. Kogoś silnego. Osobę, która bierze odpowiedzialność za swoje słowa. Bo miłość to coś więcej niż ulotne chwile. Miłość jest na zawsze. Na całe życie…

piątek, 15 czerwca 2018

Humory króla - rozdział 9


Simon

Stan zdrowia nowego króla oraz przygotowania do pogrzebu zdominowały media. Wszyscy głowią się nad tym, czy jego wysokość pojawi się na cmentarzu oraz co się stanie, jeśli tego nie zrobi. Poddani nie tracą nadziei. W ich oczach młodziutki monarcha, który osłonił przyjaciela przed śmiertelnym strzałem, a przedtem wystąpił przeciwko własnej rodzinie, to prawdziwy skarb. Eryk już teraz zapisał się w historii, choć pełni swoją funkcję od dwóch tygodni. Nie muszę dodawać, że to najtrudniejszy czas w całym moim dotychczasowym życiu.
Mam dość szpitala oraz tego, że jesteśmy pod bezustanną obserwacją. Król badany jest obecnie częściej niż do tej pory. Lekarze dwoją się i troją, by jak najszybciej postawić Eryka na nogi. Ich prężne działania krzyżują moje plany. Jak mam przytulić ukochanego? Jak mam go objąć czy pocałować, skoro ciągle ktoś nam przeszkadza? Szarookiemu ta sytuacja z pewnością jest na rękę. Przestał mnie zwalniać i wyrzucać. Niestety, nie rozwiązuje to naszych problemów… Nowym pomysłem jest ignorowanie mojej obecności. Jego milczenie jestem jeszcze w stanie zaakceptować. Nigdy nie był szczególnie wylewny, ale czemu na mnie nie patrzy? Jak ognia unika kontaktu wzrokowego. Zazwyczaj wpatruje się w swoje splecione dłonie. Jego wyraz twarzy jest poważny i nieco zmartwiony. Intuicja podpowiada mi, że chodzi o coś więcej. Mój słodki chłopczyk coś ukrywa. Co ciekawe, równie wycofany i zachowawczy jest także w stosunku do Vee. O co może mu chodzić? I czemu czuję na sobie jego wzrok za każdym razem, gdy choć na chwilę odwracam się do niego plecami? Jak do tej pory ani razu nie dane mi było, by przyłapać go na „gorącym uczynku”. Związki z arystokratami są naprawdę trudne…
Nastaje noc. Eryk znowu udaje, że śpi. Doktor Arim, na wyraźną prośbę Vee, przestał faszerować go lekami na uspokojenie. Mój mały kusiciel układa się na boku i zwija w kłębek. Choć ma zamknięte oczy, mnie nie oszuka. Przysuwam fotel bliżej łóżka i dotykam jego ramienia.
- Obróć się – każę mu, bo drażnią mnie te dziecinne gierki. – Przecież wiesz, że jestem obok i będę tu siedział aż do rana.
- Skąd wiesz, kiedy jest rano? – pyta. Uparciuch. Nie chce mnie posłuchać. Wstaję ze swojego fotela i przenoszę się na miejsce Vee.
- Tobie też przeszkadza brak okien? – uśmiecham się widząc, że Eryk w końcu unosi powieki. – Co powiesz na nocną, szpitalną herbatę ze swoim ukochanym?
- Tylko pod warunkiem, że nie będziesz we mnie wciskać niczego do jedzenia – zastrzega. Jedzenie, a właściwie wieczne wykłócanie się o każdy kęs, nie należy do przyjemnych. Z drugiej jednak strony zależy mi na wzajemnym zaufaniu i bliskości. Nasza relacja jest bardzo krucha. Nie chcę, by kojarzył moją obecność wyłącznie z przykrymi obowiązkami, takimi jak poddawanie się badaniom czy wmuszanie kolejnego posiłku.
Kiedy przygotowuję obiecaną herbatę, jego wysokość siada na skraju łóżka.
- Nie wstawaj. Jesteś za słaby i możesz upaść. – Troska… Znowu ta troska. Czy przedtem też byłem aż tak miękki? Co on w sobie takiego ma, że nie potrafię zignorować nawet najdrobniejszego ruchu, jaki wykonuje? Najchętniej schowałbym go w swoich ramionach i nigdy nie puszczał.
- Nic mi nie będzie. Za trzy dni wyjdę ze szpitala i przejmę nowe obowiązki – szarooki bagatelizuje fakt, że bardzo schudł i wygląda na wątłego i zabiedzonego. Unika także rozmowy o pogrzebie. Skupia się wyłącznie na królestwie. To także mnie niepokoi. Na jego barki zrzucono ciężar tak wielki, iż każdego wgniótłby w ziemię. Eryk nie jest wyjątkiem.
- Technicznie rzecz biorąc, masz dokładnie trzy i pół dnia – odstawiam filiżankę na stoliku, bo pomóc mu ponownie się położyć. – Teraz lepiej – chwalę króla, poprawiając jego kołdrę. Mam okazję musnąć opuszkami jego dłoń. Ma zimne palce. Wzdycham głośno, lecz tego nie komentuję. Eryk także milczy. Rozkoszuje się ulubioną herbatą, choć odnoszę wrażenie, że nawet to przychodzi mu z wielkim trudem. – Skarbie, co się dzieje? Źle się czujesz? Mam zawołać doktora Arima?
- Nic mi nie jest – pada natychmiastowa odpowiedź.
- Jesteś pewny? Od wczoraj nie zmrużyłeś oka… - przyglądam mu się podejrzliwie.
- Simon, odkąd tu jestem, głównie śpię. Znudziło mnie to. – Mój ukochany oddaje mi porcelanowe naczynie, po czym opiera się o poduszki i zaczyna wpatrywać w sufit. Bezwiednie wodzi prawą dłonią po swojej klatce piersiowej. Korzystam z okazji i sięgam po jego lewą dłoń, którą najpierw z namaszczeniem całuję, a następnie przykładam do swojego policzka. – Nie…
- Bardzo za tobą tęsknię – wchodzę mu w słowo. – Za prawdziwym tobą. Tym, którego schowałeś za maską obojętności i chłodu. Dlaczego dla Vee jesteś miły, a mnie bezustannie odpychasz?
- Simon, ty nic nie rozumiesz! – irytuje się, próbując cofnąć dłoń, lecz mu na to nie pozwalam.
- Masz rację. Nie rozumiem – przytakuję mu. – Vee nie został milion razy zwolniony lub odprawiony. Może cię bez przeszkód dotykać. Nie słyszałem, abyś choć raz powiedział, że ma odejść i nigdy nie wracać, a przecież bardzo ci na nim zależy… - wyrzucam z siebie swoje żale. – Eryku, nie zrozum mnie źle. Lubię Vee. Jest naprawdę dobry w tym co robi. Jednak zazdrość… - urywam w połowie zdania, by zebrać myśli. – Dlaczego pozwalasz mu na więcej? – wlepiam spojrzenie w zaskoczonego króla, który wpatruje się we mnie intensywnie.
- Vee to Vee – unika odpowiedzi.
- Nie powiesz mi, że jego bezpieczeństwo nie leży ci na sercu – drążę temat, który nie daje mi spokoju.
- On jest inny niż ty.
- Inny? Tym enigmatycznym stwierdzeniem chcesz załatwić sprawę? No dobrze… - biorę głęboki wdech. – W czym jest lepszy ode mnie?
- Jest najlepszy – Eryk z dumą chwali swojego ulubieńca.
- Najlepszy? – powtarzam po nim słowo. – Vee jest najlepszy. Często to powtarzasz. Mógłbyś mi wyjaśnić na czym polega owo bycie „najlepszym”? – ciągnę go za język.
Eryk zamyśla się na chwilę. Ostrożnie dawkuje mi wiedzę o swoim samozwańczym opiekunie.
- Najlepiej będzie, jeśli sam go o wszystko zapytasz – jasnowłosy bardzo elokwentnie ucina temat, pozostawiając moje pytania bez odpowiedzi.
- Nie chcesz mi powiedzieć? – dopytuję, nieco obrażonym tonem.
- Proszę, nie męcz mnie. I bez twojej zazdrości jest mi trudno. – To chyba koniec dzisiejszego „przesłuchania”. Są i pozytywne aspekty. Okazuje się, iż mur, którym Eryk odgrodził się ode mnie jest tak gruby, jak mi się wydawało. Przy odrobinie szczęścia i cierpliwości, odzyskam mojego małego kusiciela.
- Przepraszam. Nie chciałem – pochylam się i całuję króla w czoło. – Bardzo cię kocham. Nie wiesz, jak boli mnie fakt, że z moje winy wylądowałeś z szpitalu. Gdybyś mnie nie osłonił…
- Simon… - przerywa mi, zirytowany.
- Vee zna cię lepiej. I dłużej. Czasami zastanawiam się, czy gdyby to on był wtedy na moim miejscu, to… - zaciskam dłonie na metalowej poręczy szpitalnego łóżka. W uszach nadal rozlega się jadowity szept „odbiorę ci go”
- Znowu się kłóciliście, tak? – Mały spryciarz. Od razu bezbłędnie połączył wszystkie fakty.
- My się nie kłócimy – uspokajam ukochanego. Za dobrze wiem, jak zależy mu na tym, aby między mną a Vee panował spokój i harmonia. – Mamy odmienne zdania w niektórych kwestiach, ale lubimy się i szanujemy.
- W takim razie gdzie jest Vee?
- Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. - Obiecał, że niedługo wróci. Jeśli chcesz, mogę do niego zadzwonić i zapytać.
- Z pewnością jest zajęty – Eryk znowu spuszcza wzrok.
- Zdrzemniesz się chociaż na chwilę? – naciskam odpowiedni przycisk, by mój najdroższy monarcha mógł się wygodnie położyć.
- Ale… - od razu protestuje, lecz i na to jestem przygotowany. Przysuwam fotel jak najbliżej się da, by móc położyć głowę na jego poduszce.
- Skoro nie chcesz spać… – łapię go za rękę i przytulam ją do swojej twarzy.
- Simon, ktoś może wejść! – szarooki nerwowo zerkając w kierunku drzwi.
- Dotykaj mnie. Niczego nie pragnę tak bardzo, jak czuć na skórze twoje palce… - Tym razem to ja udaję, iż zasypiam. Eryk z początku nie reaguje na moją prośbę, lecz po chwili czuję, jak delikatnie gładzi mnie po włosach. Nie mija dziesięć minut, a jego dłoń przestaje się poruszać. – Dobranoc, skarbie – szepczę, uśmiechając się do niego.
Tuż przed świtem ktoś uchyla drzwi i zakrada się do środka. Znam tylko jedną osobę, która potrafi stąpać równie bezszelestnie. Wlepiam w Vee wściekłe spojrzenie. Kilka godzin z dala od siebie z pewnością nie ostudziło naszych morderczych zapędów. Kwestią czasu pozostaje chwila, w której rzucimy się sobie do gardeł.
- Co tam, mamusiu? Troszczyłaś się o pisklaka? – mężczyzna parska drwiąco widząc, jak bezustannie wodzę opuszkami po drobnym nadgarstku śpiącego Eryka.
- Zamknij się i wyjdź stąd – syczę przez zęby. – Nie masz pojęcia ile trudu kosztowało mnie uśpienie go.
- Mną także zajmiesz się równie troskliwie? Chociaż wiesz, ja wolałbym być głaskany w innym miejscu – zmęczony zastępca króla przeciąga się leniwie. Brak snu znowu uwydatnia jego najgorsze cechy. W dodatku ziewa przeciągle. – Nie patrz tak na mnie, bo jeszcze się zakochasz – zaczyna się cicho śmiać.
- Idź spać. W takim stanie nie zapewnisz Erykowi bezpieczeństwa – karcę go, uderzając w czuły punkt.
- A od czego mamy ciebie? – tleniony celnie odbija piłeczkę. – Jak on się czuje?
- Vee? – jak na zawołanie, nasz podopieczny od razu otwiera zaspane oczy.
- Jeszcze wcześnie, śpij – obserwuję, jak mój rywal wkupia się w łaski Eryka, czochrając go po włosach.
- Gdzie byłeś przez tyle godzin? Pogodziliście się z Simonem? – dopytuje, nie odrywając wzroku od lodowatych tęczówek przyjaciela.
- Eryku, to co dzieje się między nami, nie ma nic wspólnego z tobą. Nasz związek to świeża sprawa. Mamusia i tatuś jeszcze się docierają. Z pewnością zdarzy się sporo cichych dni, ale spójrz – Vee obchodzi łóżko i staje za moimi plecami. Robi to tak zwinnie i szybko, iż nie mam szansy zareagować. Nie wiedzieć czemu, obejmuje mnie ramionami i wtula twarz w zagłębienie mojej szyi. – Widzisz, mały, czysta symbioza – śmieje się.
- Puszczaj! – szarpię się, by nie dotykał mnie tak poufale. W tej samej chwili Vee wyciąga z kieszeni swój telefon i odblokowuje ekran. Jestem pewny, że chce nam pstryknąć pamiątkowe zdjęcie. – Co robisz? – pytam zaskoczony, widząc, jak szybko i sprawnie pisze do Arima „natychmiast sprowadź kardiologa”.
- Uśmiechnij się – szepcze mi do ucha, wysyłając wiadomość. Dyskretnie zerkam na Eryka, który nie spuszcza z nas wzroku nawet na chwilę. Prawą dłoń znowu trzyma w okolicy serca. Co się dzieje? Czyżby źle się czuł?
- Vee…? – posyłam mężczyźnie pytające spojrzenie, lecz on nadal gra swoją rolę. Jest rozbawiony. Ustawia naszą fotkę jako tapetę w swoim telefonie, czym oczywiście chwali się przed królem. Mój ukochany nieco się relaksuje. Opiera się o poduszki, a nawet stara przywołać na twarz grymas radości. Kiepsko mu to wychodzi.
Po kilku minutach pojawia się doktor Arim. Wygląda na zaniepokojonego. Wystarczy mu jedno wymowne spojrzenie Vee, by nie wspominać ani słowem o smsie, którego przed chwilą otrzymał.
- Jak się dziś czujesz, wasza wysokość? – zachowanie ordynatora to pełen profesjonalizm. Od razu podchodzi do monitora, lecz nic nie mówi. Sprawdza tętno i porównuje wyniki. Mierzę Vee pytające spojrzenie. Nie odpowiada. Dalej bawi się swoim telefonem. Rozsiada się swobodnie tuż obok Eryka.
- Dzień dobry! – pojawia się kolejny lekarz. Tym razem jest to starszy mężczyzna, który w dodatku ciężko łapie powietrze. Prawdopodobnie przebiegł spory kawałek, by dostać się tu jak najprędzej. Jego gęste, siwe włosy są w nieładzie. Ma także rozpięty fartuch. Odkąd jesteśmy w klinice, widziałem go jeden raz. – Nazywam się Nolan. Nie masz nic przeciwko małemu badaniu, prawda królu Eryku? – podchodzi do łóżka i bez zbędnych ceregieli przykłada słuchawkę od razu do klatki piersiowej mojego ukochanego. Wstrzymuję oddech. Boże, spraw by wszystko było w porządku…
Próbuję odczytać cokolwiek z twarzy Vee, lecz on jak zawsze zachowuje zimną krew. Arim nie przestaje wpatrywać się w monitor, a nasz mały pacjent… Dla Eryka to kolejny, przykry obowiązek, któremu musi się poddać „dla własnego dobra”.
Mija kilka długich minut. Doktor Nolan kończy oględziny, po czym życzy nam dobrego dnia i kieruje się w stronę wyjścia.
- Ja też będę się zbierał – decyduje Vee, śledząc wzrokiem oddalającego się kardiologa.
- Nie idź jeszcze – prosi go Eryk. – Myślałem, że porozmawiamy – rozczarowany i smutny, ponownie układa dłoń na wysokości swojego serca.
- To ważna sprawa. Załatwię ją i od razu do ciebie wracam – na twarzy tlenionego po raz pierwszy od dawna dostrzegam troskę. Gdyby nie te sporadyczne, ludzkie odruchy pomyślałbym, że jest cyborgiem.
- Długo cię nie będzie? – dopytuje Eryk.
- Kilka godzin. Simon dotrzyma ci towarzystwa – Vee przenosi na mnie swoje lodowate spojrzenie. – Chodź ze mną. Nie będziemy przeszkadzać doktorowi.
Posłusznie wykonuję jego polecenie, choć wydaje mi się ono dosyć dziwne. Zazwyczaj Vee nie dba o komfort pracy ordynatora. Wszystko co robi, robi tylko i wyłącznie dla dobra swojego podopiecznego. Tym bardziej cieszy mnie możliwość spędzenia z nim chwili sam na sam. Może dzięki temu dowiem się, dlaczego kazał wezwać Arimowi kardiologa.
Wychodzimy na korytarz. Vee bardzo się spieszy. Szybkim krokiem przemierza opustoszałe korytarze. Korzystamy ze schodów i wchodzimy na wyższe piętro. Mężczyzna rozgląda się po otoczeniu.
- Wytłumaczysz mi o co chodzi, czy będziemy się tak błąkać bez celu? – nie potrafię dłużej powstrzymać ciekawości. Pomimo tego mój partner ani myśli, by wtajemniczyć mnie w swoje plany. Namierza doktora Nolana, który od początku był jego celem. Kardiolog znajduje się w niedużym pokoju. Wyraźnie słyszę, jak konsultuje przebieg choroby jednego z pacjentów, znajdującego się w sąsiednim budynku.
- Ciśnienie jest nieco wysokie. Podniesiemy dawkę z pięciu miligramów na dziesięć. To powinno załatwić sprawę – zwraca się do młodej, czarnowłosej kobiety. Z tego co mi wiadomo, to jego asystentka, doktor Xu. Ukończyła studia z wyróżnieniem i odbywa staż u boku Nolana.
- Panie doktorze, powtórzmy badania – nieśmiało wtrąca się doktor Xu.
-Nonsens! – odpowiada Nolan, wyraźnie zirytowany faktem, iż ktoś tak mało znaczący w hierarchii szpitala jak towarzysząca mu Chinka, śmie podważać jego decyzję. – Nie będziemy tracić czasu na takie bzdury! Czekają mnie dziś jeszcze dwa zabiegi. To one są priorytetem, a pani sugeruje, że mam bezczynnie czekać na kolejne badania, które i tak… - przerywa w połowie zdania, widząc przed sobą dobrze zbudowanego, królewskiego ochroniarza. – Czym mogę panom służyć?
- Zbadał pan Eryka. Chcę poznać pańską diagnozę – Vee nie owija w bawełnę. Od razu atakuje.
- Jego wysokości nic nie jest – wyrokuje Nolan. – Rany po operacji goją się dobrze.
- Nie po to pana wezwałem. Eryka boli serce. Chcę znać powód. Teraz – złowieszcze błyski w oczach Vee oraz jego zaciśnięte szczęki powinny przemówić kardiologowi do rozsądku. Nie należy on do osób zbyt cierpliwych. Jeśli żąda odpowiedzi, usłyszy je, bez względu na wszystko.
- Król nie skarży się na żadne bóle – Nolan brnie dalej, udając przy tym wszechwiedzącego.
- Eryk często łapie się za serce. Nie je. Nie śpi. – Dobry jest. Bardzo spostrzegawczy, a jednocześnie bezwzględny. Pojawił się problem, wiec Vee chce rozwiązania.
- Gdyby znał się pan na medycynie, to wiedziałby, że… - lekarz znowu przybiera pozę wszechwiedzącej wyroczni.
- Nie przyszedłem tu na wykład, lecz po odpowiedzi, więc zacznij gadać, doktorku – tleniony syczy wściekle, z trudem nad sobą panując.
- To nerwica – podpowiada doktor Xu. – Książkowy przypadek – dodaje znacznie ciszej, czerwieniąc się i spuszczając wzrok.
- Nerwica?! – Nolan ironicznie parska, przecząco kiwając głową. – Król jest osłabiony, ale nie widzę podstaw, by…
- Zamknij się! – Vee puszczają nerwy. – Simon, zamknij drzwi – wydaje mi polecenie, które automatycznie spełniam. Tymczasem on wyciąga swój pistolet, odbezpiecza go i celuje prosto w klatkę piersiową Nolana. – Jesteś w stu procentach pewny, że to nie jest nerwica? Radzę ci dobrze przemyśleć odpowiedź, bo w przeciwieństwie do ciebie, ja się nigdy nie mylę – przykłada lufę do skroni przerażonego kardiologa.
- Wyko-Wykonałem jedynie pobieżne badania! By mieć pewność musiałbym dokładnie wypytać jego wysokość o wiele rzeczy, a także skonsultować się z Arimem i… - obawiam się, że na te tłumaczenia jest już trochę za późno.
- Więc czemu nic nie zrobiłeś? – pytanie Vee brzmi jak wyrok.
- Ja… Ja… Chciałem, to znaczy… Planowałem… - jąka się kardiolog, szukając u mnie pomocy. Przykro mi, lecz tym razem przyznaję rację Vee.
- Co to ma być?! Złoże na was oficjalną skargę! Powiadomię króla! Wszystkich powiadomię o tym, że mi groziłeś! – rozemocjonowany doktor aż się trzęsie ze złości. Na nieszczęście, nawet młodziutka doktor Xu nie wydaje się poruszona jego wyzwiskami.
- Groziłem? – dziwi się tleniony. – Nie mam pojęcia o czym pan mówi, a ty Simon? – Vee nie raczy obrócić się w moją stronę. Dobrze wie, że cokolwiek się stanie, będę trzymał jego stronę. - Ja tylko grzecznie poprosiłem o postawienie diagnozy.
- A ja ci mówię, ty bezczelny olbrzymie, że królowi nic nie jest! Takim zachowaniem  próbuje jedynie zwrócić na siebie uwagę. To rozkapryszony dzieciak, któremu władza uderzyła do głowy! Powinien oddać koronę bratu. Książę Alan dużo lepiej nadaje się na króla, niż to nadwrażliwe chuchro!
Wstrzymuję oddech i nieco przymykam powieki, bo jestem prawie pewny, iż za chwilę z Nolana pozostanie jedynie krwawa plama. Mija jedna sekunda, po niej kolejna i jeszcze jedna. Nie słyszę wystrzału. Jedynie ciche stęknięcie starszego mężczyzny, gdy Vee przykłada lufę pistoletu do jego krocza.
- Jesteś zwolniony. Masz minutę, by opuścić budynek. Do szesnastej znikniesz z królestwa i nigdy więcej tu nie wrócisz. Jeśli jeszcze raz o tobie usłyszę, nie zawaham się zmarnować kuli, zrozumiałeś? – Wszyscy obecni w pokoju mają świadomość, że rozwścieczony blondyn nie żartuje. Jest gotowy zabić zuchwałego kardiologa, a także każdego, kto zagrozi Erykowi. Vee rzeczywiście jest inny niż ja. Od zawsze byłem uczony, iż należy chronić życie ludzkie, a zabijać jedynie w ostateczności. Dla mojego partnera to nie ma żadnego znaczenia. Jest oskarżycielem, sędzią i katem. Zwłaszcza katem. W dodatku bardzo to lubi.
- Co?! Co takiego?! To jakiś żart?! – awanturujący się idiota to doprawdy idealne podsumowanie dzisiejszego poranka.
- Ochrona! – Vee wyciąga swój telefon. Nie mija dziesięć sekund, a pojawia się czterech mężczyzn, ubranych w ciemne garnitury. – Wyprowadźcie go poza teren kliniki i odwieźcie od razu na lotnisko. Nie chcę go więcej widzieć – instruuje swoich poddanych.
- Tak jest, szefie – dowódca mini-oddziału osobiście chwyta Nolana za szpitalny fartuch. On i jego ludzie bronią dostępu do skrzydła, w którym przebywa Eryk. Jestem pełen podziwu, że ten dwumetrowy kolos zdołał przecisnąć się przez otwór drzwiowy. W dodatku zawsze ma ubrane okulary przeciwsłoneczne oraz niewielką słuchawkę w uchu. Z pewnością nie wywodzi się z żadnych służb. On i jego ludzie to agenci wytrenowani przez prywatne organizacje. Bez kręgosłupa moralnego. Robią to, za co mają płacone. Dziwi mnie, że Vee wynajął ich do ochrony króla. Najemnicy zawsze niosą za sobą spore ryzyko.
- A teraz… - tleniony ponownie przybiera maskę zobojętnienia, a następnie chowa broń, po czym całą swoją uwagę poświęca doktor Xu. – Jak wyleczyć nerwicę?
- Nie przebierasz w środkach, co? – młoda Chinka zaczyna wachlować się dłonią. – Jesteś tak władczy i absorbujący, że chyba sobie usiądę. Nie masz niż przeciwko? – kobieta jest nim tak pochłonięta, że nawet nie zauważa mojej obecności.
- Bardzo proszę – Vee szarmancko odsuwa jej krzesło, które ta natychmiast zajmuje.
- Zrobię co w mojej mocy, by pomóc królowi. Proszę jednak, abyś nie celował do mnie z pistoletu. Mam dość stresującą pracę i zdecydowanie dość wrażeń, jak na jeden dzień – na twarzy lekarki pojawia się wątły cień uśmiechu.
- Czas leci, doktor Xu, a ja nadal niczego się nie dowiedziałem – ponagla ją, zaczynając krążyć po pomieszczeniu. Jest jak rozszalały tygrys w za małej klatce.
- W obecnej sytuacji najlepsza byłaby terapia farmakologiczna – radzi Xu. Ona także nie chce prowokować tygrysa.
- Żadnych leków, zwłaszcza na uspokojenie – decyduje Vee, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- W takim razie niewiele więcej mogę zaproponować. Spokój, odpoczynek, czas… Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, jego wysokość już od dawna zmagał się dużymi problemem. Podejrzewam więc, że postrzelenie podczas koronacji i morderstwo rodziców przelało kielich. Król Eryk jest u kresu sił. Jeśli nie zadba o swoje zdrowie, kolejne ataki paniki i pogłębiająca się depresja to jedynie kwestia czasu – lekarka uczciwie stawia sprawę i mówi o tym, o czym obydwaj nie chcemy słuchać.
- Zadbamy o jego odpoczynek – po raz pierwszy wtrącam się do rozmowy. – A także o lepsze samopoczucie.
- Terapia również mogłaby pomóc – doktor Xu podsuwa nam kolejny pomysł, lecz Vee ma inne zdanie na ten temat. Nie lubi obcych i z pewnością nie dopuści ich do przestraszonego Eryka. Poza tym szczerze wątpię, iż mój ukochany wykazałby choć cień zainteresowania uzewnętrznianiem się. Nawet przede mną było mu trudno się otworzyć, ale teraz… Wszystko jeszcze bardziej się skomplikuje.
- Pomyślimy o terapii – odpowiada dyplomatycznie Vee. – Jest coś jeszcze?
- Zmiana otoczenia z pewnością wpłynęłaby pozytywnie. – No proszę, doktor Xu i ja mamy podobne zdanie, jednak w obecnej sytuacji to praktycznie niemożliwe. Eryk nie może stąd wyjechać. Jeśli jego wrogowie zauważą, iż nie jest w pełni sił, zaczną go atakować ze zdwojoną siłą. Co zrobić? Co mamy zrobić, aby mu pomóc?
- Dziękujemy za wszystkie rady, doktor Xu. Mam nadzieję, że ma pani świadomość, iż wszystko, co dotyczy króla, jest ściśle tajne. Jeśli dowiem się, że nadużyła pani mojego zaufania, to… Przykład doktora Nolana powinien być dla wystarczającą przestrogą – Vee kończy swoją myśl, mieszając ją z lekkim szantażem.
- Spokojnie, kowboju. Nikomu nic nie powiem – doktor Xu jest jakby niepocieszona z powodu braku zaufania ze strony tlenionego.
- Nie będziemy pani dłużej przeszkadzać – na twarzy blondyna pojawia się czarowny uśmiech. Vee to niekwestionowany mistrz zagrywek aktorskich. Potrafi każdą sytuację obrócić na swoją korzyść.
- Już sobie idziesz? – kobieta podpiera głowę i posyła mu smutne spojrzenie. – Myślałam, że po tym wszystkim zaprosisz mnie chociaż na kawę… - Nie wierzę! Groził jej bronią, prawie zabił bezpośredniego przełożonego, a ona z nim flirtuje?!
- Przykro mi, ale nic z tego. Mój chłopak – niebieskooki robi pauzę i wpatruje się we mnie z uczuciem – nie lubi się mną dzielić. Prawda, skarbie? – Otwieram usta, by zareagować, lecz jestem w takim szoku, że nie wiem, co powinienem powiedzieć. – Miłego dnia, doktor Xu – żegna się z rozczarowaną Chinką, po czym bierz mnie za rękę i ciągnie w kierunku pokoju Eryka.
- Długo będziesz mnie tak ściskać?! – irytuję się, gdy wspólnie pokonujemy schody.  
- Przeszkadza ci fakt, że trzymam cię za rękę? – mój partner udaje zdziwionego, lecz za nic nie chce puścić moich palców.
- Skoro tak bardzo zależy ci na bliskości, powinieneś był przyjąć jej propozycję – zrzędzę niczym zgorzkniały tetryk.
- Nie jestem w nastroju na łatwe laski – odpowiedź Vee znowu mnie zaskakuje.
- Doktor Xu nie wyglądała na łatwą! – próbuję zachowywać się jak na gentelmana przystało i bronić honoru damy. – To wykształcona i piękna kobieta. W dodatku zrobiła pierwszy krok.
- Simon, jeśli tak ci się podoba, jest twoja. Ja jej nie chcę. Nie ma nic przyjemnego w seksie z kimś, kto aż tak desperacko chce zostać przelecianym, wierz mi.
- Niech zgadnę. Wolisz wyzwania, tak? – Vee zatrzymuje się gwałtownie przed drzwiami, więc niechcący na niego wpadam.
- Ty z pewnością byłbyś niezłym wyzwaniem, co? – mężczyzna zaczyna się śmiać, otaczając mnie jednocześnie ramionami.
- Puszczaj, zboczeńcu! – wyrywam mu się. W tej samej chwili doktor Arim otwiera drzwi, przyłapując nas na „gorącym uczynku”.
- Chłopcy… - zszokowany ordynator zerka nerwowo na szarookiego. – Moglibyście nie robić takich rzeczy akurat tutaj?
- To nie tak, jak myślicie! – zaczynam się bronić, uciekając jednocześnie od szaleńca, który w końcu uwalnia mnie ze swoich objęć. – Nie robiliśmy nic złego! Vee chciał jedynie… - jeśli powiem, że flirtował z doktor Xu, Eryk od razu domyśli się prawdy.
- Chciałem sprawdzić, czy Simon dobrze całuje – wypala tleniony. Jego spojrzenie krzyżuje się ze wzrokiem Eryka. To chyba jedyna osoba, na której jego przedstawienie nie zrobiło większego wrażenia.
- Jeszcze słowo, a będziesz mógł zapomnieć o całowaniu na długie tygodnie – warczę, podchodząc do łóżka i siadają w swoim fotelu. – Nie słuchaj go skarbie – proszę ukochanego. – Bredzi coś od rzeczy.
- Wiem – szepcze Eryk. Nie patrzy na mnie. Wolałbym od razu wyjaśnić to głupie nieporozumienie. Okazja sama spada mi z nieba. Arim ma umówione jakieś ważne spotkanie, a Vee rozpływa się w powietrzu. Co prawda twierdzi, że niedługo wróci, lecz mało mnie to w tej chwili interesuje. Mam swoje obowiązki.
Udaje mi się wmusić w ukochanego aż pół tosta, co odnotowuję jako prawdziwy sukces. Gdy zyskuję pewność, że Eryk nie jest głodny, układam głowę szpitalnej pościeli i zaczynam się bezczelnie wpatrywać w jego twarz.
- Bardzo cię kocham – z prawdziwą przyjemnością dzielę się moimi uczuciami. Mam świadomość, iż z jego ust nie padnie żadna deklaracja, lecz jakie to ma znaczenie?
- Simon…
- Nie musisz nic mówić. Wszystko rozumiem – zapewniam chłopaka. – Sprawiłeś mi wielką przyjemność. Bałem się, że źle odbierzesz żarty Vee. Cieszę się, że mi ufasz – szybko zmieniam temat naszej rozmowy na taki, który dotyczy wyłącznie naszej dwójki. Nie jestem lekarzem i nie znam się na nerwicy, lecz zrobię co w mojej mocy, by poczuł się lepiej. Intuicja podpowiada mi, że powinien oprzeć się na czymś, co podniesie go na duchu. Miłość idealnie wpisuje się w ten scenariusz.
- Zdrada do ciebie nie pasuje.
- Tu nie chodzi tylko o zdradę. Po prostu nie wyobrażam sobie, że mógłbym pocałować kogoś innego. Liczysz się dla mnie tylko ty. Zawsze już tak będzie. Ponoć to u nas rodzinne. Wiesz, tata, dziadek, pradziadek… Taka tradycja, która kiedyś wydawała mi się śmieszna, aż do chwili, w której znalazłem się z tobą w jednym pokoju. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Wystarczyło jedno twoje spojrzenie… A potem, gdy się uśmiechnąłeś… Nigdy tego nie zapomnę - z prawdziwą przyjemnością wspominam szczęśliwe chwile, które spędziliśmy razem.
- Simon…
- Chciałbym, abyś zawsze się do mnie uśmiechał – puszczam mimo uszu jego ciche protesty. – Pozwalał się dotykać, przytulać, całować… Uwielbiam czuć cię blisko siebie.
- Przestań. To nie jest czas i miejsce na takie rzeczy! – zostaję skarcony.
- Gdy jesteś taki stanowczy i poważny, pragnę cię jeszcze mocniej.
- Simon! – Eryk zaciska usta w wąską linię. Robi tak za każdym razem, gdy jest solidnie wkurzony.
- Pozwolisz się przytulić? – żebrzę o pozwolenie. – Bardzo mi ciebie brakuje… - wyciągam rękę i nakrywam nią zimną dłoń Eryka. Nie komentuję tego faktu. Po prostu staram się ją ogrzać, bo wiem, że to wina strachu. Moje małe biedactwo…
- Jeśli ktoś przyjdzie, będziemy mieć kłopoty.
- Wymęczyli cię od samego rana, prawda? Masz ochotę się przespać?
- Nie. – Głuptas. Nie dam się zwieść. Im więcej odpoczywa, tym szybciej odzyska siły. Właśnie tak to działa.
- Posiedzę przy tobie – obiecuję mojemu najdroższemu skarbowi. – Przytulić cię do snu? A może pocałować?
- Simon… - nastolatek ciężko wzdycha.
- No dobrze, dobrze – niechętnie mu ustępuję, okrywając kołdrą, pod którą chowam nasze splecione dłonie. – To będzie nasz sekret – chichoczę konspiracyjnie.
Przez większość dnia udaje mi się ukryć bliskość, którą staram się nawiązać z ukochanym. Eryk potrzebuje czasu, więc nie jestem natarczywy i nie robię nic niestosownego. Z drugiej jednak strony potrzebuje oparcia, czyli mnie. Działam nieco po omacku, lecz mój plan odnosi sukces. Gdy nastaje wieczór, humorzasty monarcha chyba jego gotowy całkowicie mi się poddać. Zmęczony badaniami pozwala mi się umyć, a także zanieść wprost do łóżka.
- Zgaszę światło, a ty pójdziesz grzecznie spać – próbuję utulić Eryka do snu.
- Nie gaś światła, dobrze?
- Nie zgaszę – obiecuję mu. Trudno udawać, że nie boli mnie brak poczucia bezpieczeństwa, jaki odczuwa.
- Dziękuję – odpowiada z ulgą.
- Dla ciebie wszystko, mój ukochany – całuję zimne palce.
- Obudzisz mnie, jeśli będzie mi się śniło coś złego?
- Oczywiście, mój skarbie – pochylam się, by pocałować go w czoło. – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
- Martwię się o Vee. Mówił, że szybko wróci, a tak długo go nie ma… - Eryk z trudem unosi powieki, bo po raz ostatni spojrzeć na tarczę zegara.
- Wróci. Sam wiesz, że nie przepuści żadnej okazji, by jakoś mi dopiec, więc…
- Mały, nie śpij jeszcze – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ulubieniec Eryka pojawia się w drzwiach.
- Gdzie byłeś tak długo? Martwiliśmy się - odwracam się w jego stronę i mierzę surowym spojrzeniem. Mężczyzna wygląda na jeszcze bardziej wykończonego niż Eryk. Mimo to tajemniczy uśmiech nie schodzi mu z twarzy, a oczy przepełniają wesołe iskierki.
- Szykowałem niespodziankę. Wstawaj – ponagla Eryka, ściągając z niego kołdrę. – Wracamy do domu.