„Zdrajca”
- Od rana nie masz humoru. To dlatego, że wyciągnąłem cię z łóżka? - dopytuje Ron.
- Nie, to nie ma z tym nic wspólnego, chociaż wolałbym, abyś więcej tego nie robił - celowo unikam odpowiedzi na jego pytanie, bo co miałbym mu powiedzieć? Josh przechodzi atak zazdrości, więc pakuj się i spadaj? Zamiast tego wolę deszcz, który obficie spływa po szybach.
- Będzie padało co najmniej do jutra - wzdycha niepocieszony.
- Co będzie z nauką wędkowania?
- Nie wiem. Czekam na cud, jeśli mam być szczery. A ty - wskazuje na porozrzucane na stole dokumenty - pomóż mi to poukładać. Zajęty pracą nie masz czasu na głupie myśli.
- I kto to mówi... - odgryzam mu się.
- Jeśli szybko się z tym uporamy, będziesz mógł wrócić w ramiona swojego chłopczyka.
- Nie mów tak o nim.
- Co się dzieje, Tristan? Za dobrze cię znam, by nabrać się na tak nieudolną grę aktorską. Od rana coś cię gnębi, a intuicja podpowiada mi, że źródło twojego problemu to pewien ciemnowłosy chudzielec.
- Masz rację - przyznaję niechętnie. - Martwię się o niego. Nie było mnie przez kilka dni i sam widzisz jak wygląda.
- Daj mu czas. Z tego co pamiętam zawsze był zamknięty w sobie - Ron siada na parapecie ze smętną miną.
- No dobra, ja ci powiedziałem. Teraz twoja kolej - nie spuszczam wzroku z twarzy mojego najlepszego przyjaciela.
- Rano rozmawiałem z Abby. Poprosiła mnie o spotkanie. Mamy na spokojnie omówić wszystkie kwestie związane z rozwodem.
- Ron, jesteś tego pewny? Przedtem zapewniałeś mnie, że jesteście szczęśliwi.
- Byliśmy. Nadal będziemy się przyjaźnić, zobaczysz. Nie kocham jej, a ona nie kocha mnie. W moich oczach pozostanie najważniejszą kobietą mojego życia. Będę ją szanował i wspierał do śmierci, tak jak obiecałem. Podejrzewam, że razem pojawimy się na waszym ślubie, ale to niczego nie zmieni. Abby nie jest już moją żoną, a przyjaciółką i tak będę ją teraz postrzegać.
- Cokolwiek się stanie, zawsze będę blisko.
- A gdybyś musiał wybrać?
- Wybrać? - jego niespodziewane pytanie mąci mi lekko w głowie. Mówi o sobie i Abby, czy o Joshu?
- Abby albo ja. Kogo wybierasz?
- Kobiety przychodzą i odchodzą, lecz brat jest bratem - uśmiecham się do niego.
- Przestań się zgrywać! - rzuca we mnie kulką papieru.
- Nic na to nie poradzę. To ta jesienna melancholia - deklaruję uroczyście, układając dłoń na sercu.
- Jesteś nienormalny! - wyrokuje. - Kończmy to, bo mam zaplanowany wędkarski seans. Będę oglądać film o tym jak rozróżnić ryby słodkowodne od tych złapanych w morzu oraz takie związane z anegdotami. Gdyby zrobiło się naprawdę niezręcznie, rozładuję sytuację jakąś opowiastką, a ty będziesz w tym czasie szkicować samolot.
- A co z rumem? Ponoć piraci i prawdziwe wilki morskie mają całkiem silną głowę.
- Nie traktujesz mnie poważnie! Dobrze wiesz, że ciężko jest mnie spić. Jestem zaprawiony w boju i żadne procenty nie są mi straszne - przechwala się.
- To nasza broń ostateczna? Procenty i dowcipy i rybach? Konkurencja będzie się tarzać ze śmiechu, gdy pozna twoje plany.
- Nasz plan zakłada podpisanie umowy na jak najlepszych warunkach, korzystając przy tym ze wszystkich dostępnych metod. Nigdy o tym nie zapominaj - grozi mi palcem.
- Nie zapomnę, obiecuję.
Lubię pracować z Ronem. W jego towarzystwie nawet najnudniejsze lub najbardziej żmudne etapy zawsze mijają w oka mgnieniu. Dziś jest dokładnie tak samo.
Gdy zbliża się pora obiadu, przeciągam się zadowolony. Nareszcie koniec. Wesoły i uśmiechnięty udaję się prosto do jadalni, gdzie Rose oraz Ursula streszczają sobie ulubione telenowele.
- Drogie panie, widziałyście mojego ukochanego?
- Jest na górze, razem z Dennisem.
- Czyżby uciekał przed jedzeniem? - zastanawiam się na głos.
- Musiał się położyć. Ostatnio często cierpi na migrenę - wtajemnicza mnie Ursula.
- Dlaczego nic o tym nie wiem? - irytuję się.
- Josh nie chciał pana martwić. Wspominał, że ma pan sporo na głowie, więc... - kobieta posyła mi przepraszające spojrzenie.
- Sprawdzę co robi - nie było mnie zaledwie kilka dni... Czemu nikt mi nic nie mówi?!
Drzwi od naszej sypialni są zamknięte. Otwieram je bardzo powoli. Serce wyraźnie mi przyspiesza. Czuję się trochę tak, jakbym miał nakryć tę dwójkę na czymś niedozwolonym. Przecież Dennis to ochroniarz Josha, kretynie! Sam mu kazałeś być ciągle blisko... Przeszłość już nie wróci. Nikt więcej ci go nie zabierze...
W pokoju jest ciemno. Wszystkie okna zostały szczelnie zasłonięte. Jasnowłosy mężczyzna siedzi na krześle przy łóżku. Podnosi na mnie wzrok, po czym przykłada palec do ust dając mi do zrozumienia, abym był cicho. Obserwuję jak zwinnym ruchem podnosi się ze swojego miejsca. Wychodzimy na korytarz.
- Ma migrenę - szepcze. - Podałem mu leki, teraz śpi.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś? - atakuję go.
- Zaczęło się od lekkiego bólu głowy. Położył się, a potem było już tylko gorzej. To trzeci raz w ostatnim czasie.
- Muszę zadzwonić do jego lekarza.
- Już dzwoniłem. Powiedział, że to normalne. Ponoć jest to oznaka, iż wkrótce odzyska pamięć.
- O tym też nic nie wiem! - syczę wściekły.
- Przepraszam, panie Wood. Uznałem, że to drobiazg i w sytuacji, gdy ratował pan przyjaciela, zwykły ból głowy pańskiego narzeczonego tylko niepotrzebnie dołożyłby panu trosk. Prześpi się trochę i wszystko wróci do normy - jego logiczne tłumaczenie nieco mnie uspokaja.
- To ja przepraszam. Mam wrażenie, że wszystko wymyka mi się z rąk, zwłaszcza Josh.
- O to akurat nie musi się pan martwić. On bardzo pana kocha. Jest pan dla niego najważniejszy na świecie.
- Skąd wiesz? - czuję się nieco zawstydzony, słysząc takie słowa.
- Bo mi powiedział.
- Tobie powiedział, że mnie kocha, a na mnie jest obrażony - mamroczę pod nosem.
- Z tym problemem będzie pan musiał poradzić sobie sam - uśmiecha się do mnie.
- Do końca dnia masz wolne. Ja z nim zostanę - klepię go po ramieniu.
- Dziękuję panu. Tylko proszę nie zapalać światła i nie odsłaniać okien.
- Obiecuję.
- Każę przynieść panu obiad na górę.
- Nie jestem głody.
- Josh również bezustannie to powtarza. Może dzięki panu zmieni zdanie, więc proszę dać mu dobry przykład.
Najedzony i umyty zakradam się do łóżka. Ciemność, szum deszczu za oknem, zapach skóry mojego ukochanego. Chciałbym go przytulić, lecz boję się go dotknąć. Tak spokojnie śpi...
Mija godzina, potem kolejna... Sam robię się zmęczony. Przytulam się do poduszek i odpływam. Przez to całe szaleństwo z Ronem czuję się przemęczony. To aż dziwne ile przyjemności może dać człowiekowi takie wspólne leżenie w łóżku.
- Nie, nie chcę... Nie chcę... Zostaw mnie... Nie dotykaj...
Nieśpiesznie unoszę zaspane powieki. Nie mam pojęcia, która jest godzina. Wyciągam rękę, by włączyć lampkę nocną.
- Nie bij mnie już...
- Josh?! - zaalarmowany jego dziwnym zachowaniem, natychmiast się do niego przysuwam. - To tylko sen.
- Nie bij mnie! Proszę, przestań! Ron, nie bij mnie! - szarpie się w moich ramionach.
- Josh! - potrząsam nim, by przerwać koszmar. Chłopak w końcu się budzi. Oddycha ciężko. Po policzkach spływają mu łzy.
- Tristan...
- Już dobrze.
- Tak się bałem... - tuli się do mnie, szukając schronienia. Szybko zasypia, zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.
Powiedział, że Ron go bił... To absurd! Znam go od lat. W szkole chłopacy naśmiewali się w niego, bo nie przepadał za sportami zespołowymi. Zamiast tego wolał przeglądać rubryki giełdowe. Interesowały go podatki, wykresy, ceny walut, ale nie przemoc. Szczerze wątpię, czy kiedykolwiek brał udział w jakiejś bójce. A jednak przyszedł we śnie do Josha, by wyrządzić mu krzywdę...
Dochodzi piąta, gdy ciemnowłosemu robi się zbyt ciepło i próbuje się ode mnie odsunąć.
- Gdzie się wybierasz, mój piękny? Tu jest twoje miejsce - zaczynam się cicho śmiać, czekając aż na mnie spojrzy.
- Tristan? Co ty tu robisz?
- Jak to co? To nasze łóżko. Nie pamiętasz? A może wolisz, żebym ci przypomniał do czego służy, hmm? - przekręcam go na plecy, by móc patrzeć na niego z góry. Nie wygląda za dobrze. Jest blady i ma ciemne cienie pod oczami.
- Zapewniam cię, że doskonale pamiętam.
- Co się dzieje, najdroższy? Głowa nadal cię boli? - z czułością gładzę jego policzek.
- Troszeczkę.
- Moje biedactwo. Zaraz coś na to zaradzimy - wstaję z łóżka i podchodzę do stołu, gdzie Dennis zostawił tabletki. Uważnie czytam informacje z etykiety. „Nie przekraczać dwóch dawek na dobę.” Muszą być bardzo silne. - Powinieneś coś zjeść. Masz ochotę na śniadanie?
- Nie jestem głodny.
- Zdziwiłbym się, gdybyś był. Nie możesz nic nie jeść. Jeśli chcesz je zażyć, śniadanie jest nieuniknione. Poczekaj tu na mnie, za chwilę wracam.
Przeszukuję lodówkę z nadzieją na znalezienie czegoś, co by go ucieszyło.
- Może pudding? - podpowiada mi Rose, zakładając kuchenny fartuszek.
- Co tu robisz o tak wczesnej porze?
- Mogłabym zadać panu to samo pytanie.
- Josha nadal boli głowa. Musi coś zjeść, bo inaczej nie podam mu leków.
- W ostatnim czasie bardzo schudł - kobieta wygląda na zatroskaną jego wyglądem.
- To moja wina. Zostawiłem go i wszystko szlag trafił! - z wściekłością zatrzaskuję drzwi od lodówki.
- Panie Wood, spokojnie. Robi pan wszystko co tylko może. Proszę dać chłopcu trochę czasu.
- Wiesz o co mnie wczoraj poprosił? - czuję, że jeśli komuś nie powiem co mnie trapi, to eksploduję.
- Ma się pan pozbyć pana Rona, zgadłam? - siada na wysokim stołku przy wyspie i podpiera głowę.
- Skąd wiedziałaś?! Mówił ci o tym?!
- Panie Wood, w tak delikatnych sprawach słowa są zbędne.
- Twoje zdolności mnie przerażają - opieram się o kuchenny blat. - Co ja mam zrobić, Rose? Co mam zrobić?
- Jak to co? Po pierwsze, nakarmi pan Josha moim puddingiem. Potem zadba o to, by nie cierpiał z powodu migreny i zapewni o swoich uczuciach, jasne? - wylicza.
- I już? Myślisz, że zadziała? Nie sądzę, że...
- Ja się nigdy nie mylę - przerywa mi, zeskakując ze stołka i wyciągając z czeluści lodówki szklany klosik. - Proszę wykonać moje polecenia, ale już!
- Tak jest, generale!
- A potem liczę na raport - podaje mi srebrną łyżeczkę.
- Jesteś kochana - całują ją w policzek.
W pokoju jest znacznie jaśniej. Błękitnooki poodsłaniał wszystkie okna. Nadal pada. Układam się na pościeli i czekam, aż do mnie dołączy. Słysząc szum wody, dobiegający spod prysznica, mam wielką ochotę, by do niego dołączyć. Powstrzymuje mnie myśl o jego migrenie. To niesprawiedliwe! W końcu mam czas i nikt nam nie przeszkadza, a nie będziemy się kochać...
Po kilkunastu minutach łazienkowe drzwi w końcu zostają otwarte. Josh ma na sobie inną piżamę oraz nieco wilgotne włosy. Niechętnie wraca do łóżka. Układa się przy brzegu, odwracając do mnie plecami.
- Nic z tego. Najpierw jedzenie - przyciągam go do siebie.
- Nie chcę - marudzi.
- Udam, że tego nie słyszałem. Rose zrobiła pudding specjalnie dla ciebie. Chyba nie chcesz, abym jej naskarżył, że nie zjadłeś. Wiesz co ci wtedy zrobi?
- Boję się pomyśleć.
- No właśnie.
- Uratowałbyś mnie przed jej gniewem, gdybym poprosił?
- Skarbie, dla ciebie zrobiłbym wszystko - próbuję pocałować go w policzek, ale się odsuwa.
- Głowa mnie boli.
- Niezła wymówka. Umówmy się, że tej jeden raz ci uwierzę - sięgam po klosik i nakładam odrobinę kremu ma łyżeczkę.
- Nie musisz mnie karmić. Sam sobie poradzę.
- Lubię cię karmić. Jesteś wtedy taki słodki i uległy. Otwórz usta - wywraca oczami, lecz spełnia moje polecenie.
- Zachowujesz się jakbym był twoim dzieckiem, a nie przyszłym mężem.
- Nie przeszkadza mi to, bo wiem, że i tak mnie kochasz - nakładam kolejną porcję.
- Nie zjem więcej - powstrzymuje mnie, a dobrnęliśmy dopiero do połowy.
- Skarbie, musisz jeść. Jesteś za chudy - zachęcam go.
- Głowa boli mnie coraz bardziej. Mogę już dostać tabletki?
- Możesz - kładę mu na dłoni białą pigułkę obiecując sobie w myślach, że jak tylko zaśnie, zadzwonię do doktora Kenta. Muszę się upewnić, że to normalne w jego sytuacji.
- Dziękuję - wtula się w poduszkę i przymyka oczy.
- Opowiesz mi co się śniło? - kładę się obok niego i okrywam kołdrą.
- Chyba nic - robi zdziwioną minę.
- Przebudziłeś się w nocy - zaczynam ostrożnie.
- Tak? Nie pamiętam - wydaje się szczery, więc nie będę naciskać. Postanawiam zmienić taktykę.
- Tak. Mówiłeś, że bardzo mnie kochasz, że mam cię przytulać i całować bez końca.
- Niemożliwe! To chyba twój sen.
- Owszem, mój. Powiedz, że mnie kochasz.
- Kocham - robi ponurą minę. - Kochałbym bardziej, gdybyś spełnił moją prośbę.
- Dlaczego tak nie lubisz Rona? Jesteś zazdrosny?
- Nie! - ponownie odwraca się do mnie plecami.
- Jesteś - przytulam się do niego. - Wiesz, że kocham tylko ciebie, prawda? - szepczę mu do ucha. - Ciebie i nikogo innego. Chcę spędzić z tobą resztę życia. Codziennie przytulać, zasypiać obok ciebie, budzić się przy tobie i karmić cię puddingiem.
- Przestań. Chcę spać.
- Nie bądź dla mnie taki oschły. Potrzebuję cię. Potrzebuję twojej miłości...
- Więc pozbądź się Rona, a będzie tak jak dawniej.
- Nie mogę. Proszę, zrozum! Nie mogę tego zrobić! - przemawia przeze mnie desperacja. Stoję między młotem a kowadłem. Jeśli uszczęśliwię jednego z nich, ten drugi będzie cierpiał. To ponad moje siły!
- W takim razie ja też nie mogę traktować cię tak jak dawniej. Kocham cię, choć bardzo mnie ranisz.
- Josh... Błagam, nie mów takich rzeczy. Zrobiłbym dla ciebie wszystko.
- Odkąd cię znam to ty ciągle bawisz się moimi uczuciami. Tak było w szpitalu, w twoim mieszkaniu i tak samo jest tutaj.
- To nieprawda! - bezwiednie zaciskam palce na jego piżamie, zszokowany tym, co przed chwilą powiedział.
- Prawda. Dobrze o tym wiesz. Gdybym mógł, wyjechałbym daleko stąd, abyśmy mogli nabrać dystansu i wszystko na spokojnie przemyśleć.
- Nigdzie nie pojedziesz! Tu jest twoje miejsce!
- Sam widzisz - odwraca się w moją stronę. Niebieskie tęczówki, choć zmęczone i mizerne, uważnie mi się przyglądają. - Chcesz mnie ubezwłasnowolnić i jeszcze liczysz na to, że będę ci za to dziękował. Kocham cię. Szczerze i mocno, ale nie mogę pozwolić, abyś dalej traktował mnie w taki sposób, bo mnie zniszczysz.
- Ty nic nie rozumiesz! Nie umiem bez ciebie żyć! Gdy się rozstaliśmy, mój świat się zawalił! Wtedy zrozumiałem, że nigdy więcej nie pozwolę ci odejść! - ból w sercu jest nie do wytrzymania. Czemu jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko?!
- Nie pamiętam dlaczego się rozstaliśmy, ale wiem jedno. Od zawsze bardzo cię kochałem. Ta miłość krzyczy we mnie. Błaga, abyś ją w końcu usłyszał, ale ty nie chcesz słyszeć. Nie chcesz mi nic powiedzieć. Nie będę dłużej siedział cicho. Musisz podjąć decyzję. On czy ja?
- Ty. Przecież wiesz, że ty - pochylam się i złączam nasze wargi w delikatnym pocałunku. Pragnąłem go od tak dawna. Josh dalej mnie torturuje, bo nie chce otworzyć ust i przy pierwszej nadarzającej się okazji, po prostu się odsuwa. - Poproszę Rona, by wyjechał przed końcem tygodnia, dobrze?
- Ale...
- Muszę mu wynająć inne mieszkanie i poprosić jego rodziców o pomoc. Wytrzymasz z nim jeszcze dwa, trzy dni?
- Dwa, trzy dni... Nie dłużej.
- Dziękuję - ocieram się nosem o jego policzek. - Głowa nadal boli?
- Tak.
- Powiesz mi, gdy przestanie? Mam ochotę kochać się z tobą do nieprzytomności.
- Po tych lekach chce mi się spać, ale potem...
- Potem - całuję go w policzek.
- Nie odchodź. Tak mi z tobą dobrze.
- Mi z tobą też. Nigdzie się stąd nie ruszę - kocham tylko ciebie, nikogo innego...