sobota, 13 maja 2017

Rozdział XXII

„Zdrajca


Pilot powoli szykuje się do lądowania. Wyglądam przez niewielkie okno. Pada. Ciemne chmury, kotłują się nad miastem. Prognoza pogody wprawia mnie w przygnębienie. Deszcze i burze do końca tygodnia. Niedobrze. Już teraz boli mnie głowa. Pocieram skronie, czekając aż maszyna dotknie płyty lotniska. Humor poprawia mi widok limuzyny, zaparkowanej tuż przy hangarze. Harold jest jak zawsze na czas.
- Panie Wood - ściskamy sobie dłonie na przywitanie - jak minęła podróż?
- Spokojnie - uśmiecham się blado.
- Proszę - wciska mi do ręki tabletki. - Powinno pomóc.
- Skąd wiedziałeś?
- Dobrze pana znam - uśmiecha się tajemniczo. - Radzę je wypić, bo nie mam dla pana dobrych wieści.
- Wiadomo coś nowego o porywaczu?
- Nie. Policja i detektywi czekają na jego kolejny ruch.
- Schowałem Josha w takim miejscu, że nigdy go nie dostanie.
- A jak on się czuje?
- Fizycznie jest lepiej, gorzej z psychiką. Wkurzył się na mnie, że go zostawiłem. A właśnie, poproś pilota, by monitorował pogodę. Chcę mieć pewność, że wieczorem damy radę stąd odlecieć.
- Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, deszcze i burze to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
- Co masz na myśli? - przyglądam się jak Harold płynnie włącza się do ruchu.
- Rozmawiał pan z panem Hortonem, prawda?
- Tak, dzisiaj rano.
- Nic nie wie? - mężczyzna spogląda mi prosto w oczy, zszokowany.
- Wiem o rozwodzie.
- Nie o tym mówię. Co dokładnie powiedział pan Horton? - ton jego głosu zdradza silne napięcie.
- W sumie niewiele. Powiedział, że poprosił Abby o rozwód, i że mam przyjechać.
- Tylko tyle?
- Miejmy to już za sobą. Mów - spoglądam na niego wyczekująco.
- Pan Ron jest w szpitalu.
- Co takiego?!
- Wczoraj wieczorem próbował popełnić samobójstwo.
- Ron?! Nie, to niemożliwe! Przez cały czas byliśmy w kontakcie.
- Też mnie to zdziwiło. Próbowałem dodzwonić się do jego żony, ale nie odbiera. Ponoć wyjechała do Europy razem ze swoimi rodzicami, by uniknąć nagonki ze strony mediów.
- Wiesz w jakim jest stanie? - szukam w kieszeniach marynarki telefonu, by jak najszybciej skontaktować się z tym skończonym durniem.
- Moi ludzie ustalili, że przebywa w dobrze nam znanym szpitalu Świętego Antoniego. Chce go pan odwiedzić, czy jedziemy najpierw do firmy?
- Powinien zacząć się modlić, bo gdy dorwę do w swoje ręce, to...
- W takim razie do szpitala - Harold zjeżdża z autostrady, wybierając skrzyżowanie prowadzące do centrum.
- To jedyne rewelacje, czy jest tego więcej? - pytam po chwili milczenia, próbując zebrać myśli.
- Randy wychodzi dziś ze szpitala. Z resztą jest pan na bieżąco.
- Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś?
- Musiałem się upewnić. Poza tym był pan w drodze. Głowa nadal boli?
- A jak myślisz? Najpierw Josh, teraz Ron... Czy wszystko musi zostać wywrócone do góry nogami?
- I jesteśmy - parkuje samochód koło tylnego wyjścia, by nie rzucał się w oczy.
- Dziękuję - otwieram drzwi, lecz mnie powstrzymuje.
- Panie Wood, proszę na niego nie krzyczeć, lecz postarać się wyciągnąć z niego dlaczego to zrobił.
- Nie widzisz jaki jestem spokojny?
- Mnie pan nie oszuka. Jest pan zdenerwowany, ale życiu pańskiego wspólnika nic już nie zagraża. Wyjdzie z tego - kładzie mi rękę na ramieniu. - Będę tu na pana czekał.
- Dziękuję - słowa Harolda dodają mi otuchy.
- Który oddział?
- Ten sam co poprzednio. Doktor Kent z pewnością ucieszy się na pana widok.
- Doktor Kent? Super... - wzdycham.
Winda bardzo szybko zabiera mnie na odpowiednie piętro, skąd kieruję się bezpośrednio do gabinetu ordynatora. Jego asystentka jest nieobecna, więc pukam do drzwi.
- Proszę.
- Dzień dobry.
- Pan Wood? - lekarz jest wyraźnie zaskoczony moim widokiem. - Chodzi o pańskiego narzeczonego?
- Nie do końca - waham się jak zacząć tę przykrą rozmowę.
- Proszę - gestem pozwala mi usiąść.
- Na pański oddział trafił mój wspólnik, Ron Horton. Przyszedłem zapytać jak się czuje?
- Zna pan procedury. Nie mogę udzielić panu tego typu informacji.
- Panie doktorze, bardzo pana proszę. Przyjaźnimy się z Ronem od czasów szkoły. Jest dla mnie jak brat. Codziennie rozmawiałem z nim przez telefon. Wiem o rozwodzie i kłótni z żoną.
- Przysięga pan, że to pozostanie miedzy nami?
- Tak. Zrobię co w mojej mocy, by odzyskał zdrowie. Szef ochrony twierdzi, że próbował popełnić samobójstwo. To prawda?
- Tak. Pan Horton nieudolnie podciął sobie żyły. Stracił sporo krwi, lecz był na tyle przytomny, by wezwać pomoc. Wydaje mi się, iż próbował w ten sposób zwrócić na siebie uwagę.
- Ron...
- Czy w przeszłości miały miejsce podobne zdarzenia?
- Nie.
- Czy wiadomo panu, aby pan Horton zażywał narkotyki lub brał jakieś leki?
- Nie. Czasami chodzi do klubów, ale zazwyczaj kończy zabawę po kilku drinkach.
- Gdy tu trafił był trzeźwy. Przez kilka kolejnych dni musi zostać na obserwacji. Odmawia poinformowania najbliższej rodziny. Nie chce także rozmawiać ze szpitalnym psychologiem. Cieszę się, że pan przyjechał, bo ewidentnie potrzebuje pańskiego wsparcia.
- Mogę się z nim zobaczyć?
- Oczywiście. Zaprowadzę pana do jego pokoju - mężczyzna wstaje od biurka, by razem ze mną udać się do odpowiedniej sali.
- Pan nie idzie? - pytam lekarza, który cofa się dyskretnie do tyłu.
- Nie. Poczekam na pana w swoim gabinecie. Liczę na to, że podzieli się pan ze mną informacjami. Każdy szczegół jest na wagę złota. Rozumiemy się?
- Tak.
- W takim razie do boju - rzuca cicho, oddalając się.
Biorę głęboki wdech i naciskam na klamkę. Serce ściska mi się w piersi. Powracają przykre wspomnienia z Joshem w roli głównej. Boję się... Ron nie śpi. Leży na szpitalnym łóżku, tępo wpatrując się w jeden z monitorów. Do prawej ręki podpiętą ma kroplówkę. Zamykam za sobą drzwi, o które bezwolnie opieram się plecami.
- Przyjechałeś - odzywa się pierwszy, nie racząc na mnie spojrzeć.
- Dlaczego... - to jedyna rzecz, którą jestem w stanie z siebie wydusić.
- Pamiętasz jak się czułeś, gdy Josh cię zdradził? - niespodziewanie odpowiada pytaniem na moje pytanie.
- Abby i ty ciągle się zdradzaliście.
- Nie o to mi chodzi. Chodź, usiądź obok mnie. Nieśpiesznie ruszam w jego stronę. Przysuwam sobie znajomo wyglądające krzesło, by usiąść tuż przy łóżku. Dopiero teraz dostrzegam białe bandaże, którymi ma owinięte oba nadgarstki. - Pewnie będę miał blizny. Nie zrobiłem tego zbyt umiejętnie - podąża wzrokiem w tym samym kierunku. Zawsze tak było. Potrafił bezbłędnie czytać w moich myślach.
- Ron... - wyciągam rękę i przesuwam opuszkami po jego palcach.
- Wiem, wiem... Nie musisz nic mówić. Po prostu okazało się, że nie jestem tak silny jak ty. Do teraz zastanawiam się jak to przetrwałeś. Przecież ten ból jest nie do wytrzymania.
- Byłeś obok, pamiętasz? Wspierałeś mnie, więc nie czułem się sam. Dlaczego... Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Rzuciłbym wszystko i przyjechał. Postarałbym się przekonać Abby...
- Tristan, Abby nie ma z tym nic wspólnego. Rozwód to najlepsza decyzja, którą ostatnio podjąłem. Sam wiesz jak miedzy nami było. Nie chciałem dłużej ciągnąć tej farsy. Kłóciliśmy się, to prawda, lecz powodem tych nieporozumień były interesy. Chcę wycofać swój wkład z firmy jej ojca.
- Skoro nie o Abby chodzi, więc o kogo?
- Nie tylko ty masz swojego Josha - przelotny uśmiech pojawia się na jego bladej twarzy. - To trwało już jakiś czas. Mówiłem ci przecież.
- O wielu osobach tak mówiłeś - wypominam mu, bo od zawsze był bardzo kochliwy.
- To prawda, lecz tym razem było inaczej. Naprawdę się zakochałem. Nie tak jak w Abby, ale całym sobą.
- To samo zdanie wypowiedziałeś w dniu waszego ślubu.
- Wiem. Przepraszam. To nie do końca była prawda. Ukrywałem związek przez ostatni rok. Nie chciałem, by ktokolwiek wiedział, w tym ty - rzuca mi badawcze spojrzenie, pełne poczucia winy.
- Przecież wiesz, że możesz mi zaufać.
- Tu nie o to chodzi. Gdyby inni się dowiedzieli, gdyby moja rodzina się dowiedziała, byłbym skończony.
- Nie pleć bzdur. Twoi rodzice cię kochają.
- Kochają idealnego syna, który jest nastawiony na osiągnięcie sukcesu, a nie człowieka o miękkim sercu, który wiąże się z innym mężczyzną za plecami żony. A wiesz co jest w tym najgorsze? - przecząco kiwam głową, ciekaw tego, co chce mi powiedzieć. - Jemu też chodziło tylko o pieniądze. Próbował mnie okraść, zupełnie jak Josh ciebie.
- Targnąłeś się na swoje życie z powodu pieniędzy?
- Tristan, to nie były małe pieniądze, jasne!
- Ile? - chcę jak najszybciej to z niego wyciągnąć, by oszacować straty.
- Dużo. Więcej niż poprzednim razem.
- Jesteśmy bankrutami?
- Oszalałeś?! Jeszcze mnie nie pogięło! - oburza się, próbując usiąść. - Pomóż mi. Omotali mnie tymi rurkami i kablami, jakbym był świąteczną szynką.
- Ron, nie igraj ze mną. Powiedz prawdę, ile straciłeś?
- Nic nie straciłem. Nie pozwolę by byle amator dobrał się do mojego konta.
- Nie rozumiem - zupełnie skołowany powtórnie siadam na swoim miejscu.
- Zanim cokolwiek podpisuję, sprawdzam wszystko kilka razy. Zawsze tak robię, prawda?
- Tak - przytakuję mu - czasem wręcz obsesyjnie.
- No właśnie. Ta zasada świetnie się sprawdza. Umowa zawierała pewne nieścisłości, które postanowiłem sprawdzić. Gdybym ją podpisał, zostałbym w samych skarpetach! Wszystko, na co z takim oddaniem pracowałem przez całe życie, przepadłoby w przeciągu sekund.
- To jeszcze nie powód, by odbierać sobie życie.
- Masz rację. Jeśli jednak dołożymy do tego złamane serce... - po jego policzkach zaczynają spływać łzy. - Załamałem się. To wszystko spadło na mnie tak niespodziewanie i... Przepraszam - tuli się do mnie.
- Już dobrze, poradzimy sobie. Zawsze sobie rodziliśmy.
- Dlatego zależało mi na tym, żebyś tu przyjechał. Nie zostawisz mnie, prawda?
- Nie zostawię, przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć. Gdybyś mi wczoraj powiedział, to... - wyrzuty sumienia zalewają mnie od środka niczym gigantyczne tsunami.
- To był impuls. Źle zrobiłem.
- Źle to mało powiedziane!
- Jesteś na mnie zły?
- Nie na ciebie, a na siebie. Wiedziałem, że macie problemy w związku. Powinienem... - nerwowo zaciskam dłonie na metalowej poręczy szpitalnego łóżka.
- To nie twoja wina. Też nie masz lekko. A właśnie, gdzie się podziała twoja zabaweczka? Nie zabrałeś go ze sobą?
- Został w domu. Ochrona go pilnuje.
- Pozwolił ci wyjechać, czy musiałeś się wymknąć?
- Śmiertelnie się na mnie obraził, ale to nic. Przejdzie mu - wspominam ostatnie słowa, które usłyszałem od Josha „teraz mniej cię kocham...”. Poczekaj aż wrócę. Już ja cię nauczę miłości. Do ślubu nie wyjdziemy z łóżka...
- Tristan, nie możesz teraz wrócić. Ktoś musi zająć się firmą.
- O nic się nie martw. Josh zrozumie.
- Mam nadzieję. Posiedzisz ze mną? Nie chcę być sam.
- Jasne - uśmiecham się po raz pierwszy, odwzajemniając jego uśmiech.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem. Dziękuję, bracie.
- Trzymamy się razem od chwili, w której się poznaliśmy. To tylko chwilowy kryzys. Wyjdziemy z niego silniejsi, jak zawsze.
- Podasz mi mój telefon? Prześlę ci mój kalendarz. Dzięki temu łatwiej przygotujesz się do spotkań. Ostrzegam, że będziesz miał ręce pełne roboty, ale to dla ciebie pestka. Dasz sobie radę. Jak tylko trochę się ogarnę, to ci pomogę, ok? - wciąż jest roztrzęsiony.
- Nie myśl teraz o tym. Odpoczywaj.
- Myślę tylko o tym! O mały włos a straciłbym wszystkie oszczędności! W moim wieku zaczynać od zera?!
- Sądziłem, że rozstanie bardziej cię boli.
- I to nas właśnie różni. Miłość przychodzi i odchodzi, ale pieniądze pozostają. Obyś zarobił ich dzisiaj jak najwięcej.
- Powinieneś porozmawiać z psychologiem. Pomoże ci - przypominają mi się słowa ordynatora.
- Po co?
- Może jeśli się przed kimś otworzysz, to...
- Powiedziałem tobie, to wystarczy.
- Z rodzicami też się nie kontaktowałeś - wypominam mu.
- Ani słowa moim rodzicom! Wiesz, jacy są przewrażliwieni. Pewnie skończyłoby się na terapii, gdzie każdy szczegół życia poddawany jest analizie.
- Przemyśl to. Terapia nie jest taka zła.
- Ty nie korzystałeś z terapii i jakoś wróciłeś do pionu.
- Bo byłeś obok. Codziennie wyciągałeś mnie do ludzi, żebym nie siedział sam.
- Zadziałało, prawda? - puszcza do mnie oko. - Nie chwaląc się, jako psycholog byłbym najlepszy. Ci tutaj mogliby się ode mnie sporo nauczyć - wyciąga się na łóżku.
- Jesteś najbardziej niesamowitą osobą jaką znam.
- Mówisz tak, bo nie znasz naszego nowego klienta. Planuje ślub ze swoją małpką. To dla niej kupuje nowy samolot.
- Żartujesz, prawda? - załamany, chowam twarz w dłoniach.
- Nigdy nie żartuję w sprawie pieniędzy. Postaraj się opanować i nie rzucać żadnych komentarzy na temat ich związku. Robi się wtedy bardzo drażliwy.
- Zapamiętam.
- I jeszcze jedno. Nie dotykaj małpki. Ma bardzo ostre zęby.
Przez kolejne dwie godziny Ron opowiada mi o naszych klientach, a ja nie potrafię oderwać od niego wzroku. Zawsze zwraca baczną uwagę na wszystkie szczegóły. Dzięki temu bezbłędnie dopasowuje się do sytuacji. Wie wszystko o wszystkich. Do tego jest bardzo ożywiony. Praca to jego środowisko naturalne. Uwielbia, gdy coś się dzieje, a telefon nie przestaje dzwonić. Przykro mi się robi widząc go w szpitalu.
- Czas na ciebie. Teraz pojedziesz do włoskiej restauracji, gdzie za pół godziny zaczyna się uroczysty obiad. Będziesz świętował zaręczyny syna pana Astona. Samolot opatrzony naszym logo to ich prezent ślubny. Bądź miły, ale nie przesadnie. I pytaj o ślub. W razie czego dzwoń. I nie flirtuj z jego żoną. Trochę możesz, ale bez przesady.
- Ron, poradzę sobie.
- Przyjedziesz do mnie wieczorem?
- Przyjadę. Harold jest na dole. Jeśli chcesz, mogę go poprosić, by z tobą posiedział.
- To nie będzie głupio wyglądało? Dorosły facet pilnowany jakby był dzieckiem.
- Nikomu o tym nie powiemy - zapewniam go.
- W takim razie poproś go, by przyszedł. Sam czuję się nieswojo.
- Nie jesteś sam. Pamiętaj o tym.
- Tristan, a co będzie jutro?
- Jutro? Co masz na myśli?
- Kto zajmie się firmą?
- Mówiłem ci, że ja.
- Serio zostaniesz? Byłem pewny, że mówisz tak, by mnie spławić.
- Jeśli nie dotrzymamy terminów, podadzą nas do sądu o odszkodowania.
- Nie bluźnij! - parskam śmiechem widząc jego reakcję. - To nie jest śmieszne. Od nakazu egzekucji nie ma odwołania!
- Przecież wiem. Odpocznij. Harold jest już w windzie. Wrócę wieczorem i zdam ci relację ze wszystkiego.
- Tristan... Jest jeszcze jedna sprawa. Pan Aston sporo pije. Nie wiem czy dasz mu radę...
- Dla ciebie zrobię wszystko. Poza tym ile wina może wypić starzejący się bankier? - bagatelizuję problem.
- Oj bo się zdziwisz...
Wychodząc ze szpitala wykręcam numer do domu. Ursula informuje mnie, że u nich także pada. Mówi też o tym, że Josh późno wstał, a teraz bawi się z kotem pod czujnym okiem Denisa. Powinienem mu powiedzieć o zmianie planów, ale boję się jego reakcji. Wytłumaczę mu to na spokojnie po spotkaniu.

Obiad z klientami przeciąga się w nieskończoność. Przez wypite wino muszę zawołać taksówkę, która zawozi mnie z powrotem do szpitala. Harold dzielnie czuwał obok śpiącego Rona, lecz ma już swoje lata i jemu też należy się odpoczynek.
- Możesz jechać. Ja tu zostanę.
- Panie Wood, nie wygląda pan najlepiej. Może lepiej będzie, jeśli ja też zostanę.
- Nie martw się. Zadomowiłem się tutaj i znam każdy kąt. Tylko przywieź mi rano czysty garnitur, dobrze? Ron zaplanował prawdziwy maraton, do którego muszę się jeszcze przygotować.
- A pańska praca?
- Jestem na bieżąco, wiec nie powinno być żadnych opóźnień.
- A Josh? Poradzi sobie?
- Nie wiem. Jeszcze z nim nie rozmawiałem.
- To proszę to zrobić jak najszybciej.
- Będzie zły - tłumaczę się.
- Nie dziwię mu się. Traktuje go pan jak dziecko, którym od dawna nie jest.
- Nic na to nie poradzę. Sam widziałeś jaki jest bezbronny. Gdybym go zabrał ze sobą, równie dobrze mógłbym przyczepić wstążkę i wysłać zaproszenie do porywacza, by nas odwiedził.
- Panie Wood, związek nie polega tylko na tym, by jedna strona podporządkowywała się drugiej. To relacja partnerska. Jeśli nie będzie pan traktował Josha na równi z sobą, straci go pan.
- To nie ma z tym nic wspólnego!
- Proszę to przemyśleć. Widzimy się jutro. Dobranoc.
- Dobranoc - mamroczę pod nosem. Wychodzę na hol, gdzie łatwiej zebrać mi myśli. Josh naprawdę jest na mnie zły, bo ani razu do mnie nie zadzwonił. Wykręcam numer Dennisa.
- Poproś mojego narzeczonego do telefonu - wydaję mu polecenie. Po chwili słyszę dźwięk otwieranych drzwi.
- Dzwoni pan Wood - informuje go.
- Tristan? Gdzie jesteś? Już po dziesiątej - pyta zaniepokojony.
- Wiem, skarbie.
- Coś się stało? - dopytuje.
- Ron jest w szpitalu. Próbował popełnić samobójstwo.
- Nic mu nie jest?
- Nie.
- To dobrze. Kiedy wrócisz?
- Skarbie, nie wrócę dzisiaj na noc.
- Obiecałeś... - choć ton jego głosu jest cichy, to boli niczym cios zadany nożem.
- Proszę, nie gniewaj się na mnie. Nie wiedziałem, że sytuacja jest aż tak poważna.
- Tristan...
- To nie potrwa długo, przysięgam. Najwyżej kilka dni.
- Kilka dni? W takim razie pozwól mi przyjechać. Nie chcę być tu sam!
- Nie jesteś sam. Tłumaczyłem ci to wielokrotnie. Masz Dennisa i ochronę. Oni się tobą zajmą.
- Ale Tristan... Ty nic nie rozumiesz! - jest blisko ataku paniki.
- Proszę, nie denerwuj się. Wiem, że nie tego się spodziewałeś. Ja też nie, ale stało się. Muszę zatroszczyć się o Rona i o firmę, inaczej wszystko przepadnie.
- No tak... Masz rację.
- Gdybyś czegokolwiek potrzebował cały czas jestem pod telefonem. Możesz do mnie w każdej chwili zadzwonić.
- Zapomniałeś dodać, że ja nawet nie pamiętam twojego numeru...
- Szlag by to...! Przepraszam. Nie pomyślałem o tym. Poproszę Dennisa, by dał ci jedną ze służbowych komórek, może być? Josh? - odpowiada mi tylko cisza. - Josh, błagam cię, nie rób mi tego!
- Panie Wood, tu Dennis. Josh pobiegł na górę.
- Weź jeden z telefonów i dopilnuj, żeby cały czas miał go przy sobie.
- Dobrze. O której pan wraca? Mam po pana wyjechać?
- To nie będzie konieczne. Mój wspólnik jest w szpitalu. Muszę się zająć firmą.
- Rozumiem.
- Pilnowałeś, czy jadł?
- Byłem przy nim cały czas, ale ciągle powtarzał, że nie jest głodny i zje z panem kolację.
- Nakarm go czymś. Najbardziej lubi makaron.
- Wiem.
- Gdyby coś się działo...
- Panie Wood, proszę na siebie uważać. Mamy tu wszystko pod kontrolą, ale nadal nie znamy motywów porywacza. Równie dobrze może i pana zaatakować.
- Niech spróbuje. Czekam na niego - szczerze ucieszyłbym się z takiego rozwiązania. Mam mu sporo do powiedzenia...
- Nie jest pan wyszkolony. Postępując w taki sposób niepotrzebnie naraża pan Josha. Jeśli coś się panu stanie, w pierwszej kolejności rzuci się panu na ratunek. Nie będziemy go mogli powstrzymać, a sam pan wie, co to oznacza.
- Dobrze, koniec z tymi strasznymi wizjami. Twój brat jest już w domu?
- Tak. Wypuścili go kilka godzin temu.
- Pozdrów go ode mnie. I upewnij się, że Josh coś zje przed spaniem. Zadzwonię za godzinę.
- Do usłyszenia - rozłącza się. Po kilku chwilach przysyła mi numer komórki Josha.
Niechętnie wracam do pokoju Rona. Jestem wykończony. To był bardzo długi dzień. Wykręcam jeszcze raz do mojego narzeczonego, ale nie raczy odebrać. Po pewnym czasie Dennis przysyła mi zdjęcie. Czarnowłosy śpi wtulony w futro Cynamona, który oficjalnie skończył się dąsać. Kocie fochy przeszły na jego pana...

20 komentarzy:

  1. Czekałam i Czekałam i się doczekałam.

    Mam nadzieję, że wkrótce znów nasza Parma będzie razem.

    Nie podoba mi się były facet wspólnika Tristana. Podejrzany typ.

    Ale i tak najlepszy był Cynamon. To mały koci zdrajca :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym opowiadaniu każdy jest zdrajcą :D A czekałaś, bo pisanie szło mi nadzwyczaj wolno.

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Znam ten ból, czasem i ja mam zastój z pisaniem.

      Poza tym warto czekać na kolejne Twoje rozdziały <3

      Usuń
    3. Dziękuje :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Będę okrutna i... Hahahaha! Samobójstwo xddd Padłam ze śmiechu i leżę. Ron jest genialny! :D
    To był piękny atak piskliwego, zduszonego śmiechu. Oj Ron Ron, przecież najpierw trzeba poćwiczyć. Trening czyni mistrza, serio. Jak najbardziej rozumiem też, dlaczego nie chce on mieć do czynienia z psychologami. To okropni ludzie.
    Małżeństwo z małpą? Brzmi ciekawie. Prawo amerykańskie na to pozwala?

    Ps. Kitsune, w poprzednich komentarzach bardzo mnie zdenerwowałeś. Ale już mi przeszło i sama przepraszam za takie odpadły. To się nie powtórzy (if you know what i mean).

    Lidka Raisa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało kto lubi Rona, więc tym bardziej cieszę się, że sprawił Ci radość swoim zachowaniem.

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. Biedny Ron :( szkoda że tak mało Josha w tym rozdziale ale i tak fajowo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tristan nie może być ciągle z Joshem. Musi zatęsknić :D Poza tym zacząłem już pisać nowy rozdział, który być może wrzucę wieczorem :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Skończyłem pisanie, więc wpadnij ok. 21 :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Haha kocie fochy przeszły na jego pana hahaha dobre ^^ życzę dalszej weny moja gdzieś wyparowała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz weny na drzwi? Wstydź się! Teraz też mam kociego focha :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Po prostu cud miód weny weny i jeszcze raz weny chociaż ja czuję ze tu jeszcze nieraz będziemy zaskoczenie ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weny jest aż za dużo :D Ograniczmy nieco jej poziom, bo inaczej rozpocznę jeszcze jedno opowiadanie :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Jeśli miał by to być kolejny mpreg to ja jestem za i to bardzo :D:D:D

      Usuń
    3. Nie, marzą mi się magiczne opowiadania o czarach, elfach i tego typu rzeczach :D Zobaczymy co przyniesie przyszłość :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    4. Co kolwiek przyniesie jestem pewna ze będzie to kolejne cudowne wspaniale opowiadanie którego już nie mogę się doczekać :):):)

      Usuń
    5. Lubisz magiczne historie? Ja też :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    6. Uwielbiam wienc nie mogę się już doczekać :D:D

      Usuń
  6. Witam,
    ooo czyli Ron próbował popełnić samobójstwo, miał kochanka, który chciał go okraść, czyżby Cynamon przestał się już dąsać? ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń