niedziela, 17 grudnia 2017

Rozdział IX

„Najlepszy


- Wychodzę – informuję małego Eryka, przerywając mu lekturę kolejnego tomu, poświęconego wielkim filozofom. – Znowu Arystoteles? – wywracam oczami, widząc z jakim namaszczeniem obchodzi się ze swoją nową książką.
- Gdzie idziesz? – w jego reakcji daje się wyczuć lekką nerwowość. Nie lubi, gdy się oddalam, lecz nie we wszystko mogę go wtajemniczyć.
- Wrócę za dwie godziny – uprzedzam kolejne pytanie blondyna. – Do tego czasu pan Moor dotrzyma panu towarzystwa.
- Vee… - spuszcza wzrok. – Wracaj szybko.
Książę Eryk wciąż jest jak dziecko. Niepewne siebie, nieporadne, a jednocześnie cholernie urocze.
- Zawsze dotrzymuję danego słowa, prawda? – nie czekając na jego odpowiedź, sięgam po swoją skórzaną kurtkę. – Zobaczymy się niedługo.
- W samą porę na kolację – wtrąca się pan Moor, który przyniósł właśnie tacę z herbatą.
- Proszę, tylko nie jedzenie… - zniesmaczony szarooki próbuje schować się za swoją książką.
- Prawie nie tknął pan obiadu. Pomyślałem więc, że kilka ciasteczek rozwiąże problem – mężczyzna korzysta ze swojego uroku osobistego. Ubrany w idealnie dopasowany oraz wyprasowany garnitur, z wrodzoną gracją stawia przed niejadkiem tacę pełną kolorowych przysmaków, piętrzących się na eleganckim paterze. – Od którego zaczniemy? – uśmiecha się lekko. Każda dodatkowa kaloria w ustach księcia jest na wagę złota.
- Słodkiego popołudnia – szepczę do mojego podopiecznego, zabierając z talerzyka malutki makaronik. – Jest pyszny – chwalę umiejętności pana Moora. – Do zobaczenia za dwie godziny.
Ruch o tej porze dnia jest już dość niewielki. Mieszkamy daleko od centrum, a ja mam do przejechania zaledwie kilka przecznic. W niepozornie wyglądającym hotelu czeka na mnie ważny gość. Zaparkowałem po przeciwnej stronie ulicy. Poprawiam czapkę z daszkiem oraz upewniam się, że okulary skutecznie zasłaniają większą część mojej twarzy, po czym przechodzę przez jezdnię i wchodzę do środka.
Przemiła recepcjonistka uczynnie wskazuje mi drogę. Celowo wybieram schody, by dzięki temu móc przyjrzeć się hotelowym gościom. W sali konferencyjnej na dole odbywa się właśnie zebranie prawników, którzy współpracują w ramach jakiś rządowych porozumień, dotyczących przestrzegania międzynarodowych norm prawnych. Nudy. Na szczęście nie będę musiał wsłuchiwać się w przemówienia prelegentów. Mój człowiek, z którym nawiązałem współpracę jakiś czas temu, powinien czekać na górze.
Pukam do drzwi, które prawie natychmiast zostają otwarte.
- To pan? – mężczyzna obdarza mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Coś nie tak?
- Nie o to chodzi. Po prostu nie sądziłem, że jest pan taki młody. Spodziewałem się kogoś starszego i bardziej w stylu agenta FBI, a pan jest… normalny – kończy swoją wypowiedź jakby z obawą, że mnie uraził. Niepotrzebnie. Słyszałem znacznie gorsze obelgi.
- Vee, nie „pan” – poprawiam go, zamykając za sobą drzwi. – To miało być spotkanie w cztery oczy… - rzucam zimno, przesuwając wzrokiem po młodym chłopaku, który kryje się w głębi pokoju.
- To mój syn, Ryś… Znaczy Ryszard. Pomyślałem, że dobrze by było, gdyby był obecny. Jego pomoc z pewnością się nam przyda – wskazuje małolata, który nieśmiało podchodzi bliżej.
- Cześć – Ryś skanuje wzrok każdy milimetr mojego ciała, jakby uczył się go na pamięć.
- Nie traćmy czasu – kładę na stole plik dokumentów, a także laptopa, którego ze sobą przyniosłem, po czym pozbywam się czapki i okularów. Odpinam także kurtkę. Mam świadomość, iż zarówno prawnik, jak i jego syn, widzą broń, z którą się nie rozstaję. Wymieniają między sobą nieco przestraszone spojrzenia, po czym dość skrępowani, siadają obok mnie.
- Eryk nie przyjdzie? – pytanie Konrada sprawia, iż lekko się uśmiecham.
- Pan Johnes jest bardzo zajęty – odpowiadam wymijająco.
- A czy… - Mały Ryś kieruje na siebie całą moją uwagę. – Chciałbym wiedzieć, jak on się czuje. Przyjaźniliśmy się, ale po operacji… - urywa, nie wiedząc, czy powinien wspominać o próbie samobójczej księcia.
- Przyjechałeś taki szmat drogi tylko po to, by zapytać o jego samopoczucie? To głupie, nie sądzisz? – szydzę sobie z młodzieńca, który nieco się rumieni, zaciskając dłonie i mierząc mnie gniewnym wzrokiem.
- Nie! Potrafię bardzo wiele! – prawie się gotuje ze złości. – Daj mi szansę, a sam się przekonasz! – to brzmi prawie jak flirt...
- A co takiego potrafisz? – podpieram głowę na dłoni, czekając cóż takiego mi objawi.
- Jestem hakerem! – przechwala się.
- Programistą – poprawia go ojciec. – Hakerzy zwykle kończą w więzieniu. Tłumaczyłem ci to, prawda?
- Są też inne opcje. Agencje rządowe, tajne organizacje wojskowe…
- Ryś skończy szkołę średnią, a potem pójdzie na uniwersytet, prawda?
- Tak, tato – małolat posłusznie przytakuje.
- Pokaż, na co cię stać, mały. Nie mogę się doczekać – uśmiecham się, wprawiając go w jeszcze większe zakłopotanie.
- Zaraz szczęka ci opadnie, panie agencie – oczy dzieciaka rozbłyskają dumą. Wierzyć mi się nie chce, że on i Eryk są spokrewnieni…
- Przepraszam za syna, Vee. Wiem, że to żółtodziób, ale szalenie inteligentny – Konrad stara się zapanować nad durnymi wybrykami wyszczekanego nastolatka.
- Weźmy się do pracy – podsuwam dzieciakowi swój komputer. Ciekawe, czy da radę złamać hasło…

***

Odpalając silnik samochodu, bezustannie myślę o tym, co powiedział mi Brandon. „Skoro nie możemy wygrać uczciwie, oszukujmy…”.
Wygrać…
Przegrać…
Nie ma innych opcji.
Jeśli zdradzę Adama, mogę się pożegnać z myślą o odnalezieniu mordercy brata, co bez wątpienia stanowi główny cel mojej egzystencji. Czy warto jest z tego rezygnować dla Brandona?
„Kocham cię, Vee…”
Miłość…
To za wcześnie, by rozmawiać o miłości. Lubię go. Jest słodki i seksowny jak jasna cholera. Nie przeszkadza mi, że czasami nie wie, co ma zrobić lub rumieni się niczym słodka pensjonarka. Gdy kochaliśmy się pod prysznicem, był bardzo napalony. Kazałem mu się pieścić ustami, a on od razu spełnił moją zachciankę. To lubię z nim najbardziej. Wie kiedy odpuścić i pozwolić mi przejąć kontrolę. Tak samo było później. Nie był chętny, by wstać z łóżka, więc musiałem go troszeczkę podrażnić. A to, że doszedł przy tym kilka razy, to już z pewnością nie moja wina…
Dałem sobie czasu, by poznać jego ciało. Wydobyć z niego cały wachlarz emocji. Co prawda Brandon twierdził, iż jest zmęczony, lecz dość szybko zmienił zdanie. Nie miał innego wyjścia.
Mój kochanek szybko zasypia. Zwinął się w kłębek. Samochodowy fotel nie jest zbyt wygodny. Pozwolę mu odpocząć, gdy zmienimy lokalizację. Obydwaj potrzebujemy czasu, by zastanowić się nad przyszłością. Jeśli mamy być razem. „Razem” – cóż za niedorzeczność…

- Vee, czemu jesteśmy na lotnisku?! – rudowłosy pociera zaspane oczy, lecz widząc prywatny odrzutowiec, wpada w panikę.
- Spokojnie, zaufaj mi – parkuję przy jednym z hangarów. – Pośpiesz się – poganiam dzieciaka, bo chcę jak najszybciej być na miejscu.
- Proszę pana – podchodzi do mnie jeden z mężczyzn, który wyciąga rękę po kluczyki od samochodu.
- Tylko proszę nie zarysować lakieru – ostrzegam go.
- Tak jest – odpowiada nieco przestraszony. – Jeśli uszkodzą moje maleństwo, nie daruję… - mruczę pod nosem.
- Ja nie chcę lecieć do Kanady, słyszysz?! – szarpanie za rękaw przywraca mnie do rzeczywistości.
- Nie lecimy do Kanady, więc nie panikuj – staram się zapanować nad błękitnookim, choć dobrze wiem, że to nie do końca jego wina. Boi się wujka i jest zmęczony. Gdy odpocznie z pewnością doceni mój wybór.
- A gdzie lecimy? – dopytuje, nadal ściskając mnie za ramię.
- Niespodzianka – uśmiecham się.
- Jesteś nieznośny! – wyrokuje.
- Bądź grzeczny, inaczej kolejnych kilka godzin spędzisz w bardzo niewygodnej pozycji, zaspokajając moje potrzeby – syczę mu do ucha. Chłopak momentalnie robi się czerwony na twarzy. Dobrze wie, co mam na myśli.
- Nie zrobiłbyś tego! Lecą z nami obcy i…
- Mało mnie jeszcze znasz – biorę go za rękę i ciągnę za sobą w kierunku samolotu.
- Będę grzeczny, obiecuję! – krzyczy, zwracając na siebie uwagę ludzi z obsługi.
Wchodzimy po schodkach na pokład. Sadzam Brandona na skórzanym fotelu i pilnuję, by zapiął pasy. Pomimo wyczerpania, zaintrygowany rozgląda się po przytulnym wnętrzu.
- Startujemy za dwie minuty – podpowiada młody stewart. – Lot do Las Vegas potrwa…
- Lecimy do Las Vegas?! – oczy mojego podopiecznego robią się wielkie niczym spodki. Błyszczą tak, jakby właśnie zorganizował wewnętrzny pokaz sztucznych ogni.
- Dzięki – zaczynam się śmiać, odsyłając zakłopotanego mężczyznę w kierunku kokpitu.
- Nigdy nie byłem w Las Vegas – zaaferowany rudowłosy nawet nie ukrywa, jak bardzo cieszy go nasza wspólna wyprawa. – Pójdziemy do jakiegoś kasyna?
- Jeśli będziesz chciał – opieram się o fotel, by móc przyglądać się jego twarzy.
- Chcę! Bardzo chcę! – prawie podskakuje ze szczęścia, lecz pasy skutecznie przytrzymują go na miejscu. Hmm… Gdy będziemy już hotelu, z przyjemnością skorzystam z tego patentu. Chcę się na własne oczy przekonać, czy nagi i związany będzie wyglądać równie seksownie…
- Weźmiemy ślub? – parskam śmiechem, widząc jego minę, gdy zadaje mi to pytanie. Po raz kolejny nie potrafił zapanować nad emocjami. – Vee, przestań! – czerwony niczym burak, chowa twarz w dłoniach. – Ja nie chciałem… Po prostu… Przestań się śmiać!
- Nie wiem, co będziemy robić – odpowiadam wymijająco, co jeszcze bardziej podkręca atmosferę miedzy nami. – Odpocznij. Niewiele spałeś ostatniej nocy – dodaję pojednawczo.
- Nie zasnę wiedząc, że być może ważą się losy mojej przyszłości z ukochanym mężczyzną! – poważnieje, próbując naśladować mój bardziej dorosły sposób bycia.
- Jak chcesz – udaję niewzruszonego, sięgając po poduszkę. – Jednak pamiętaj, że gdy dotrzemy na miejsce, zabieram cię prosto do łóżka i zapewniam, że spanie nie wchodzi w grę – chłopak nabiera gwałtownie powietrza, nie wiedząc jak zareagować. Dobrze wiem, że jego ciało nadal doskonale pamięta nasze poranne igraszki. Niech się troszeczkę pomęczy. To mu dobrze zrobi…
Tak jak przypuszczałem, zmęczenie robi swoje. Brandon jest praktycznie nieprzytomny, gdy pilot ląduje na miejscu. Na początku próbowałem go ocucić, lecz to nic nie dało. Musiałem wziąć go na ręce i zanieść do czekającego na nas samochodu. W hotelu wcale nie było lepiej. Na szczęście udaje mi się położyć go do łóżka, a potem wykonać kilka ważnych telefonów.
Waham się, czy powiadomić Adama o zmianie planów. Dość szybko rezygnuję w tego pomysłu. Najpierw muszę zyskać pewność w kwestii własnych uczuć, a dopiero później zastanowię się nad przyszłością.

O Las Vegas można powiedzieć różne rzeczy, lecz pobyt tutaj z pewnością zapada w pamięć. Luksus pomieszany z kiczem, niekończące się atrakcje oraz jaskinie hazardu, które dla jednych oznaczają dreszczyk emocji, umilający wakacyjne szaleństwo, a dla innych wielkie straty i jeszcze większe tragedie.
- Zagrajmy jeszcze raz! – roześmiany Brandon próbuje mnie naciągnąć na kolejną partyjkę przy stoliku do Blackjack’a. Imponuje mu, iż prawie zawsze mam „szczęście”, podczas gdy on najczęściej przegrywa. Nie są to zbyt duże kwoty. Zazwyczaj ograniczamy się do kilku tysięcy dolarów. Krupierzy nie przepadają za klientami, którzy bezbłędnie liczą karty, a ja z pewnością się do nich zaliczam. Na szczęście mój towarzysz nie domyśla się prawdy i z niesłabnącym zaangażowaniem pozbywa się kolejnych żetonów.
- Znowu przegrałem – żali się, szukając u mnie wsparcia. Z przyjemnością przesuwam wzrokiem po jego twarzy, a później podziwiam także drobną sylwetkę. W ciemnym garniturze i białej koszuli wygląda znacznie doroślej i podoba mi się odrobinę za mocno.
- Nie szkodzi. Jutro z pewnością wygrasz – uśmiecham się do niego, przywołując kelnera, który stawia przed nami dwa kieliszki schłodzonego szampana.
- Zawsze tak mówisz, a jeszcze ani razu nie wygrałem – na jego idealnej twarzy pojawia się grymas rozczarowania. Jest jeszcze taki dziecinny.
- Tak? – pochylam się nieco, by tylko on mnie słyszał.
- Tak – sięga po swój kieliszek, z którego upija niewielki łyk.
- A co mówię później? – wystarczy kilka sekund, by jego policzki przybrały ciemniejszy odcień. Doskonale wie, co mam na myśli.
- Że chcesz wrócić na górę – odstawia kieliszek na bar, by móc poluzować krawat. Już jest mu gorąco?
- I co robimy potem? – droczę się z nim, ocierając kolanem o jego nogę.
- Proszę… Przestań… - przesuwa językiem po suchych wargach. Mógłby zrobić z niego lepszy użytek…
- Chodź. Nie traćmy czasu – poganiam go, wstając ze swojego miejsca. Chłopak od razu bierze ze mnie przykład. Kierujemy się do windy. Brandon, widząc swoje odbicie w wielkim lustrze, przykłada dłonie do rozgrzanej twarzy. Jest rozentuzjazmowany i wcale się w tym nie kryje.
- Długo jeszcze? Jestem głodny… - uśmiecha się złośliwie.
- Na co masz ochotę? – pytam troskliwie. Dobrze wiem, czemu tak nagle zależy mu na wspólnej kolacji. Skoro chce się bawić…
- Sam nie wiem… - wygląda na to, że poważnie rozważa zamówienie kolacji. - Co powiesz na sushi?
- Jedliśmy sushi na śniadanie. I wczoraj na obiad. Jeszcze ci się nie znudziło?
- Nigdy mi się nie znudzi – zapewnia mnie, wysiadając z windy i skręcając w nieodpowiedni korytarz.
- Nasz pokój jest tam – wskazuje mu drogę, łapiąc za rękę.
- Naprawdę? Chyba za dużo wypiłem… - zaczyna chichotać, cierpliwie czekając, aż wyciągnę kartę i wpuszczę go do apartamentu.
- Złożę zamówienie, dobrze? – zerka na mnie, a potem na telefon, którego nie wolno mu dotykać bez mojego pozwolenia.
- Proszę – rozpinam guzki marynarki, którą powolnie zdejmuję. – Z góry zaznaczam, że mam dość surowej ryby. Chcę deser i szampana.
- Jak sobie życzysz, najdroższy – uśmiecha się do mnie, wybierając numer obsługi hotelowej.
Jakiś czas później siedzimy na wprost siebie przy dużym, prostokątnym stole. Obracam w dłoni kryształowy kieliszek, obserwując jednocześnie zachwyt, malujący się na twarzy mojego kochanka. Choć dzieli nas kilka metrów, wyraźnie widzę, jak wielką przyjemność sprawia mu spędzanie czasu w taki sposób. Nigdy wcześniej nie zależało mi, by sprawić drugiej osobie przyjemność. Nie znam się na związkach. Jestem dobry w łóżku, ale to nie to samo, co rozpieszczanie ukochanego. Z Brandonem łatwo jest być. Nie ma wygórowanych potrzeb. Pozwala mi robić ze sobą praktycznie wszystko, nie oczekując w zamian zbyt wiele. Chce mojej uwagi, pieszczot, rozmowy. Czasami marudzi, że mógłbym w końcu wyznać mu miłość. Mógłbym? Sam nie wiem. Czy to możliwe, by kochanie drugiej osoby było aż tak proste?
- O czym myślisz, Vee? – rudowłosy wyrywa mnie z zamyślenia.
- O niczym ważnym – dopijam resztkę szampana i wstaję, by ponownie napełnić swój kieliszek.
- Ostatnio często zostawiasz mnie samego i uciekasz gdzieś myślami – odkłada pałeczki na talerz i odsuwa od siebie puste naczynia.
- Zostawiam cię samego? A kto bezustannie powtarza, że nie ma już siły i z pewnością więcej nie dojdzie? – prycham, wracając na swoje krzesło.
- To nie moja wina! – chłopak opiera się dłońmi o blat i pąsowieje. – Możesz to robić przez całą noc i nigdy się nie męczysz!
- Przeszkadza ci to?
- Nie – wypowiada to słowo tak cichutko, iż ledwo je słyszę. Lubię kontrast pomiędzy nieśmiałym Brandonem, którego zawstydza rozmowa o seksie, a wyuzdanym Brandowem, który krzyczy bez opamiętania, wijąc się pode mną.
- Nie? – upewniam się. – To chodź tu do mnie – prowokuję go.
- Teraz?
- Mhm… - mruczę w odpowiedzi.
- Co ze mną zrobisz?
- Różne rzeczy. Wszystko zależy od tego, czy będziesz posłuszny… - sięgam po swój krawat, który zaledwie poluzowałem przed kolacją i bardzo powoli odwiązuję supeł. W błękitnych oczach od razu pojawia się zrozumienie.
- Zwiążesz mnie, prawda?
- Może… - uśmiecham się, owijając stalowoszary materiał wokół swojej dłoni. No cóż, prawda jest taka, że lubię, gdy jest związany. Gdy nie może się ruszyć i błaga o to, bym go dotykał, podoba mi się najbardziej.
- W takim razie.. – chłopak zrzuca porcelanową zastawę na podłogę i wskakuje na blat. Jego oczy lśnią od pożądania, choć nie tknąłem go nawet palcem. Pochyla się lekko do przodu i bardzo wolno czołga na czworakach w moją stronę. Ma na sobie jedynie białą koszulę oraz ciemne spodnie. Reszty zbędnych ubrań pozbył się jeszcze przed kolacją. Zwinnym ruchem pozbywa się także naczyń po mojej stronie stołu. Udaje mi się uratować jedynie mój kieliszek szampana, który trzymałem w dłoni. – Nie jestem grzeczny, Vee…
- Zauważyłem – ton mojego głosu jest spokojny i opanowany, choć ciało przeszywa przyjemny dreszcz, oznaczający jedno – dziś nie dam mu zasnąć, aż nie poczuję się usatysfakcjonowany.
- Ukarzesz mnie za ten bałagan? – wskazuje na spustoszenie wokół nas, o którym zupełnie zapomniałem.
- A chcesz zostać ukarany? – odpowiadam pytaniem na jego pytanie.
- Chcę tego, czego ty chcesz. Kocham cię – wyznaje szczerze, drżąc z oczekiwania.
- Więc chcesz tego co ja, tak? – odstawiam kieliszek tuż przy samym brzegu. – Nie pobij – ostrzegam go. Nieposłuszny rudzielec za nic ma moje słowa. Strąca go na ziemię, po czym unosi się nieco do góry, klęcząc.
- Ups – wyrywa się z jego ust, które teatralnie zakrywa dłonią, grając zakłopotanego.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zaciskam dłonie na oparciu krzesła, cmokając z niezadowoleniem.
- Proszę… - podsuwa mi swoje dłonie, abym mógł związać.
- O nie, skarbie. Na karę trzeba zasłużyć… - uśmiecham się lekko, poluzowując krawat, którym wcześniej obwiązałem sobie dłoń i rzucając go na ziemię.
- Nie zwiążesz mnie? – w oczach nastolatka dostrzegam rozczarowanie. – A ja myślałem, że…
- Rozbierz się – każę mu, rozsiadając się wygodniej. Brandon pośpiesznie sięga do guzików swojej koszuli. Uporanie się z nimi przysparza mu nie lada kłopotu. Jest niecierpliwy. Szarpie za materiał, który nie chce ustąpić, a trzęsące się dłonie nie ułatwiają zadania. W końcu pozbywa się niechcianej części garderoby i rzuca ją na ziemię. – Resztę też zdejmij.
- Vee… - próbuje zeskoczyć ze stołu, lecz go powstrzymuję.
- Nie. Zostań tam, gdzie jesteś. – Rudowłosy wzdycha z niezadowoleniem. Dobrze wiem, że chciałby już poczuć na sobie moje dłonie, lecz dzisiejszy wieczór spędzimy nieco inaczej.
- I co teraz? Będziesz tak siedział i na mnie patrzył? – zastanawia się na głos, próbując ukryć fakt, że jest już twardy.
- Lubię patrzeć – uśmiecham się, odchylając bardziej do tyłu.
- Proszę, nie bądź taki… Ja tak bardzo chcę… - przygryza dolną wargę, wodząc wzrokiem po moim ciele.
- Czego chcesz? – pytam, uderzając opuszkami w drewniane oparcie. Ten dźwięk oraz przyspieszony oddech chłopaka, podwyższają moje tętno do maksimum.
- Ja… Ja… - jąka się nieporadnie.
- Najpierw spełnisz moje zachcianki, a dopiero później pozwolę ci dojść.
- Co… Co mam zrobić?
- Powiedziałem ci już. Lubię patrzeć, więc postaraj się, abym się nie nudził – moje słowa szokują go do tego stopnia, że zapomina, jak się oddycha.
- Nie zrobię tego! Poproś o coś innego!
- Drugi raz nie powtórzę – ostrzegam, okazując irytację.
- Ale Vee… To jest… Ja…
- Włóż palce do buzi – szepczę, hipnotyzując go swoim głosem. Dobrze wiem, co go kręci. Tak jak przypuszczałem, waha się, lecz widząc moją kamienną twarzy, nie zaryzykuje odmowy. – Bardzo dobrze – chwalę chłopaka po chwili. – A teraz… – łapię go za uda i przysuwam bliżej siebie – Gdzie powinny znaleźć się teraz? – pomagam mu rozsunąć szerzej nogi.
- We mnie… - piszczy słabym głosikiem.
- Dokładnie tak. No już, nie chcesz, żebym czekał, prawda?
- Nie – kręci przecząco głową, nie przestając wpatrywać się w moje oczy. Jego prawa dłoń bezbłędnie znajduje drogę, poruszając się jakby wbrew piegusa.
- Poczekaj! – powstrzymuję go, gdy mokre od śliny opuszki muskają jego wejście. – Wolałbym, abyś się położył na plecach.
- Ale wtedy...! Wstydzę się! – biedaczek, myśli, iż coś wskóra. Popycham go na zimny, lakierowany blat, który silnie kontrastuje z jasną skórą i ponownie rozsuwam jego nogi. Tym bardziej robię to naprawdę szeroko.
- Jesteś podły… - kwili cicho.
- Palce, Brandon. Gdzie powinny się znajdować? – na tym kończy się nasza rozmowa. Przytrzymuję jego nogi tak długo, aż poczucie wstydu zostaje zastąpione przez przyjemność. Zaczyna nimi nieśpiesznie poruszać.
- Vee, dotknij mnie. Błagam! – wygina kręgosłup, z trudem nad sobą panując. Mógłbym mu trochę ulżyć w cierpieniu, to prawda. Przesuwam więc nieco jego rękę, po czum przejeżdżam językiem po naprężonym członku, od nasady, aż po samą główkę.
- Ach! – z jego gardła wyrywa się krzyk, który odbija się echem w całym salonie. – Kocham cię!
- Nie waż się zabrać ręki, jasne? – nie mam pojęcia, czy mnie zrozumiał. Zamiast tego zaczyna intensywnie poruszać biodrami. Jest bardzo blisko, a ja chcę, by doszedł. Zwiększam jego rozkosz, zasysając go naprawdę głęboko. Gdy dochodzi, jego ciało pokrywa się potem, oddech ma przyspieszony, a oczy załzawione. Dotyka mojej twarzy, a następnie odgarnia niesforne kosmyki moich dłuższych włosów nieco do tyłu.
- Przepraszam. Znowu cię nie posłuchałem.
- Ty się chyba nigdy nie zmienisz…
- Kocham cię – uśmiecha się, mrużąc ociężałe powieki. – A ty mnie kochasz?
- Tak.
- Naprawdę?! Nie wierzę… – próbuje wstać, lecz ja tylko na to czekałem. Zrywam się ze swojego krzesła i łapię go za biodro, obracając na brzuch.
- Doliczę to do długiej listy twoich dzisiejszych przewinień – jedną ręką rozpinam spodnie, a drugą przytrzymuję go za kark. – Teraz będziesz grzeczny, prawda? – wchodzę w niego jednym pchnięciem, dociskając jego ciało do stołu.

Zabawy w salonie dość szybko mi się znudziły, więc przenieśliśmy się do łazienki, a stamtąd do łóżka. Po czterech rundach Brandon chyba stracił przytomność. Okryłem go kołdrą i wezwałem obsługę. Marzyłem o kawie. Poza tym ktoś musiał posprzątać bałagan, którego narobił mój narowisty ukochany.
Siedząc na parapecie po raz kolejny zastanawiałem się, co dalej? Dzisiejsza noc z pewnością na zawsze wryje się w moją pamięć. Oszalały ze szczęścia małolat, kilkanaście razy kazał się zapewniać o głębi mojego uczucia. Na początku czułem się z tym dziwnie. Jednak z każdym kolejnym razem, mówienie o miłości stawało się coraz łatwiejsze. Być może to zasługa orgazmów, które mi dał. Nie wiem. Muszę to później jeszcze raz sprawdzić. A także porozmawiać z Adamem. Może jeszcze nie jest za późno? Nie oddam mu dzieciaka tylko po to, by złamał mu życie, której jest już wystarczająco pokiereszowane.
Wyciągam telefon z kieszeni spodni, by wybrać jego numer. W tej samej chwili urządzenie zaczyna wibrować, wyświetlając znajomo wyglądający numer budki telefonicznej, przez którą ma w zwyczaju się łączyć.
- O wilku mowa… - żartuję z sytuacji.
- Vee, jak Brandon? Pilnujesz go? – głos mężczyzny świadczy o zdenerwowaniu.
- Tak. Coś się stało? – nie umiem pohamować ciekawości.
- Stało się i to dużo! Ktoś nas zdradził, dlatego plan z Kanadą jest już nieaktualny, jasne? Poczekaj, zadzwonię za chwilę, gdy będę już na lotnisku – rozłącza się.
Zdrada? W szeregach Adama? Jest to równie realne, jak to, że piekło zamarznie. Jego ludzie to garstka wybranych profesjonalistów, a nie przypadkowe płotki. O Kanadzie wiedziało dosłownie kilka osób. Jak mogło do tego dojść?
Zeskakuję z parapetu i biorę do ręki jeden z pistoletów. Beztroskie wakacje właśnie dobiegły końca…
Kończę się ubierać, gdy ponownie wyświetla się numer satelitarny.
- Wiesz, kto zdradził? – przechodzę od razu do rzeczy.
- Mam swoje podejrzenia – odpowiada gorzkim tonem. – Gdzie jesteście?
- W Las Vegas – kłamstwo i tak nie miałoby sensu.
- Jak?
- Prywatny odrzutowiec.
- Rozumiem – Adam zamyśla się na chwilę. – Zostańcie tam. Przyjadę, jak tylko…
- To nie wszystko… - pocieram skroń dłonią, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co powinienem mu powiedzieć.
- O co chodzi? – po tonie głosu mężczyzny wnioskuję, że jest on równie zaskoczony, jak ja byłem jeszcze przed chwilą, dowiadując się o przecieku wśród jego podwładnych.
- Chodzi o Brandona i jego przyszłość. Wiem, że masz wobec niego dość poważne plany, ale czy nie wydaje ci się, że jest on trochę za młody, by rzucać go na tak głęboką wodę?
- Co masz na myśli?
- On nie chce być twoim następcą – męczą mnie te gierki słowne. Wolę porozmawiać wprost.
- Vee… To jakiś absurd! – oburza się na mnie.
- Jest za młody i zbyt wrażliwy. Nie da sobie rady – no i zaczęło się. Kilka tygodni razem, a ja już skoczyłbym w ogień za tym dzieciakiem. Świetnie…
- Brandon nie zostanie moim następcą. Nie wiem skąd przyszedł ci do głowy ten niedorzeczny pomysł. Zobaczymy się najpóźniej jutro. Wyślij mi nazwę hotelu i numer pokoju. Albo nie. Nie warto ryzykować – zmienia zdanie. – Pamiętasz te biurowce, które kiedyś oglądaliśmy? – nie zaprzeczam, więc Adam kontynuuje. – Jutro o północy.
- Do jutra – rozłączam się.
Brandon nie zostanie następcą Adama? Ciekawe… Bardzo ciekawe…

piątek, 15 grudnia 2017

Rozdział VIII

„Najlepszy


- Panie Johnes, mam dla pana niespodziankę – informuję chłopaka, przyglądając się, jak ćwiczy.
- Pozwolisz mi skończyć wcześniej? – unosi na mnie swoje szare oczy i spogląda z nadzieją.
- Nie ma szans – głaszczę go przelotnie po jasnych włosach.
- Ręka mnie boli… - narzeka cicho. Pewnie liczy na to, że wzbudzi we mnie litość. Niestety, pod tym względem jestem nieugięty. Eryk wie, że to dla jego dobra. Rzadko się skarży. Jeśli przetrwa najgorszy okres, później będzie już z górki. Przynajmniej tak mówił lekarz, a ja mu wierzę.
- Tym bardziej powinien pan skupić się na ćwiczeniach – zachęcam go do wysiłku.
- Mówiłeś, że masz dla mnie niespodziankę. Myślałem, że… - pochmurnieje, spuszczając głowę. Wiem, że jest mu trudno i musi walczyć z bólem, lecz nic na to nie poradzę.
- Ile godzin zostało do końca rehabilitacji? – pytam księcia.
- Dwie i pół – odpowiada bez entuzjazmu.  – Chyba, że…
- Nie ma mowy – uprzedzam jego prośbę.
- Mógłbym ci pomóc w pracy – wskazuje na monitory, w które bezustannie się wpatruje. Przedstawiają one wyniki giełdowe oraz kilka innych projektów, nad którymi obecnie pracujemy.
- Poradzę sobie.
- Vee… Tylko ten jeden raz…
- Nie – ucinam temat, siadając w swoim ulubionym fotelu. – Proszę kontynuować – poganiam go, by się nie rozpraszał. Młody książę wzdycha żałośnie. Jest sfrustrowany. Surowa dyscyplina nie jest dla niego niczym niezwykłym. Można by śmiało rzec, że do niej przywykł. Tym bardziej cieszę się, iż spotka go dziś coś miłego. – Wracając do tematu – przerywam ciszę, by zyskać jego zainteresowanie. – Wieczorem odwiedzi nas ktoś, kto…
- Mówiłem ci już, że nie chcę się spotykać z żadnymi lekarzami! – prycha gniewnie. Najwidoczniej nadal ma mi za złe medyczny maraton konsultacyjny, który mu zafundowałem jakiś czas temu.
- Tym razem to nie lekarz. Zatrudniłem wysoko wyspecjalizowanego pomocnika – wtajemniczaj jasnowłosego w moje plany, przeciągając się jednocześnie. Od samego rana jestem na nogach. Należy mi się chwila przerwy.
- Pomocnika? – dziwi się. – Sądziłem, że wolisz pracować sam…
- Bo to prawda. Jednak pan Moor jest nam niezbędny. Zajmie się rzeczami, na które ja nie mam czasu.
- Ty na wszystko masz czas – chwali mnie, uśmiechając się lekko.
- Nie znam się na dekorowaniu wnętrz. Ktoś musi urządzić apartament, w którym za jakiś czas zamieszkamy – przypominam roztargnionemu nastolatkowi.
- Zupełnie o tym zapomniałem…
- Pan Moor zamieszka razem z nami. Będzie prowadził dom, gotował, a także…
- Zamieszka z nami?! – oczy chłopaka wyrażają przerażenie.
- Tak będzie wygodniej.
- Nie chcę mieszkać z kimś obcym. Ufam tylko tobie i…
- Pan Moor nie będzie się panu narzucać, gwarantuję. Poza tym – dodaję pojednawczo, by go uspokoić – ponoć jest mistrzem, jeśli chodzi o pieczenie ciasta. Biszkopt z bitą śmietaną na wyciągnięcie ręki… - kuszę szarookiego.
- Wolę, gdy jesteśmy sami – odpowiada ponuro.
- Wiem. Ja też. Mimo to potrzebujemy pomocy. Proszę go nie skreślać i dać mu szansę. Gwarantuję, że się polubicie.
- Mam ciebie. Nie potrzebuję nikogo innego.
- Szkoda… Trudno znaleźć kogoś, kto zna się na operze… - to mój koronny argument. Młody książę nie od razu połyka przynętę. Jest bardzo ostrożny i czujny.
- Znowu szydzisz z mojej pasji do muzyki? - irytuje się.
- Nie. Po prostu znalazłem osobę, z którą będzie pan mógł o niej porozmawiać. A do tego zje pan jakiś normalny obiad. Gotowanie nie jest i nie było moją mocną stroną – puszczam do niego oko.
- Nie jestem głodny – broni się tak za każdym razem, zupełnie jakbym chciał go otruć. Jest przy tym chudy jak patyk. Obiad to nasz priorytet.
- Zrobimy tak. Pozwolimy Moorowi pomieszkać z nami kilka dni. Jeśli się nie dogadacie, zwolnię go, dobrze? - czekając na odpowiedź wyraźnie widzę, jak analizuje wszelkie za i przeciw. Potrafi zachować obiektywność nawet w trudnych chwilach. Bardzo go za to podziwiam.
- Oby on serio znał się na muzyce… - zaznacza z góry. Dobrze wiem, że nowy pomocnik spełni pokładane w nim nadzieje. W przeciwnym wypadku nie pozwoliłbym, aby zbliżył się do mojego podopiecznego. Zwłaszcza do Eryka, który z dnia na dzień jest mi coraz bliższy.
***
Przyglądam się Brandonowi ukradkiem. Niewiele ze sobą rozmawialiśmy od chwili opuszczenia przytulnego pensjonatu uroczej pani Miller. Chłopak najpierw podziwiał widoki, a teraz nieco przysypia. Wcale mnie nie dziwi, że jest zmęczony. Knucie z pewnością bywa męczące. Do tego seks…
Nie powinienem iść z nim do łóżka… Jestem profesjonalistą, a łączenie pracy i przyjemności zazwyczaj nie kończy się zbyt dobrze. A mimo to ciągle czuję na sobie jego dotyk. Taki nieśmiały, a jednak zdradzający, iż dokładnie wiedział, czego chce. Tak, ja też go chciałem. Bardzo. Ma w sobie coś takiego, wobec czego trudno pozostać obojętnym. Zadziorność, bezpośredniość i kruchość. Ta ostatnia nie jest może widoczna na pierwszy rzut oka. Dzieciak wiele przeszedł. Musiał szybko wydorośleć. No i nieźle całuje. Gdybym go odrobinę podszkolił…
Być może żałuje tego, co się stało. Jest jeszcze młody. Niedoświadczony. Zamęt zawładnął jego życiem. Będąc zagubionym, nie trudno o podjęcie pochopnej decyzji. Seks ze mną z pewnością do takich należał. Brandon pomylił poczucie bezpieczeństwa, jakie mu daję z miłością, której zupełnie nie zna. A czy ja znam miłość? Czy wiem co to znaczy kogoś kochać? Kochałem brata, ale to nie to samo. Czy umiałbym odwzajemnić jego uczucie? Czy jestem zdolny do miłości?
- Daleko jeszcze? – niebieskooki ocknął się ze swojej drzemki i przeciąga. Nie jest mu zbyt wygodnie. Pewnie marzy tylko o tym, by położyć się do łóżka.
- Jakieś dwie godziny – odpowiadam automatycznie, nie spuszczając wzroku z drogi. Przerwał moje rozmyślania. Czuję się tak, jakby przyłapał mnie na gorącym uczynku. Ostatecznie myślałem o nim i o sobie. O nas. A przecież nie ma żadnych „nas” i nigdy nie będzie.
- Chciałbym już być na miejscu… - obraca głowę i wpatruje się we mnie, lekko uśmiechając. Na ten widok moje uśpione serce od razu przyspiesza. Jak słodko… Tylko tego brakuje, abym zaczął zachowywać się niczym zakochana gąska… Chwileczkę, chwileczkę… „Zakochana”?! To nie wchodzi w grę!
- To masz pecha – nie powinienem być złośliwy, lecz to wyłącznie jego wina. Sprowokował mnie.
- Liczę na to, że nie będziesz zmęczony, gdy wreszcie dojedziemy… - jego uśmiech gwałtownie się zmienia. Teraz przypomina kota, który zapędził myszkę do rogu i zamierza się nią pobawić, zanim przystąpi do konsumpcji. Zostałem jego ofiarą? Jak to się stało?
- Co masz na myśli? - zbieram się w sobie, by zachowywać zimną krew jak najdłużej.
- Vee… Chcę seksu – mruczy, przymykając powieki. Nie komentuję jego prośby. Zaciskam mocniej szczęki. Ja też tego chcę…
Przez kolejne dwie godziny Brandon bawi się radiem, opycha słodyczami i bezustannie uśmiecha. Zachowuje się beztrosko, jakby zapomniał o czyhających na jego życie wrogach oraz „dziedzictwie” Adama. Szalonemu wujaszkowi zimny klimat Kanady nieco zaszkodził, skoro postanowił zrobić z chłopka mrocznego następcę imperium zła, nad którym tak beztrosko panuje. Co gorsze, mały rudzielec dość szybko zorientował się w sytuacji. Nie powinienem się w to mieszać. Mam swoje zadanie, które wykonam najlepiej, jak potrafię. Nie obchodzi mnie, co Adam zrobi z tym dzieciakiem. Niech sobie robi, co chce. Odeskortuję go na miejsce i zniknę z jego życia raz na zawsze. Właśnie tak zakończy się ta historia.

Na dzisiejszy nocleg wybrałem niewielki hotel, położony w samym centrum miasta. Jego niewątpliwą zaletą jest podziemny garaż, w którym ukryłem samochód, a także dobrze mi znany właściciel. Dopilnuje, abyśmy mogli odpocząć w spokoju. Mężczyzna zaprasza nas do prywatnych pokoi na kolację, co ewidentnie nie przypadło do gustu Brandonowi. Rozmawiamy głównie o dawnych czasach, wspólnych misjach oraz dawno niewidzianych znajomych. Do ostatniej chwili wahałem się, czy tu przyjechać. Z jednej strony sporo ryzykuję, pokazując małolatowi to miejsce. Z drugiej chcę by zobaczył, że można wyjść na prostą nawet z najgorszego bagna. Jest tylko jedno małe „ale” – trzeba tego chcieć.
Podczas kolacji co pewien czas zerkam w kierunku mojego podopiecznego. Gdy nasze oczy się spotykają, chłopak od razu się uśmiecha, a później rzuca mi zniecierpliwione spojrzenia. Wolałby, abyśmy przenieśli się na górę. Z każdą minutą jest coraz bardziej podirytowany.
- Jesteś zmęczony? Chcesz się już położyć? – pytam z fałszywą troską.
- Zostawisz go samego? – wtrąca się mój dawny kompan.
- Brandon jest dorosły. Nic mu nie będzie, jeśli zamknę go na kilka godzin w apartamencie, prawda? – rzucam beztrosko, ciekaw jak zareaguje.
- Kilka godzin? Chyba sobie kpisz! – błękitne tęczówki skrzą się od gniewu.
- Cóż za energia… Tylko pozazdrościć – zaczynam się śmiać, lecz jemu z pewnością nie jest do śmiechu.
- Jestem zmęczony, a ty – małolat wskazuje na mnie palcem – pójdziesz ze mną.
- Vee, od kiedy pozwalasz wodzić się za nos? – mój przyjaciel staje w mojej obronie. – Jeszcze wcześnie. Nie zostawiajcie mnie. Napijmy się jeszcze – proponuje nam następną kolejkę.
- Chętnie – podnoszę ze stołu szklankę i pozwalam, by dolał mi kolejną porcję alkoholu, ignorując przy tym kopniaki, którymi Brandon próbuje zwabić mnie na górę.
- I to rozumiem! – cieszy się właściciel hotelu.

- Jesteś wrednym, upartym, złośliwym… - litania pod moim adresem nie ma końca.
- Nie denerwuj się tak – przerywam mu wyliczanie wyzwisk i przewinień, którymi tak chętnie we mnie rzuca, gdy jesteśmy już w windzie.
- Ja się wcale nie denerwuję! – wybucha. Czerwone plamy na jego smukłej szyi zdaja się temu przeczyć.
- Właśnie widzę… - opieram się o metalową poręcz i przymykam powieki.
- Przyznaj się, że gdyby nie ja, to nadal siedziałbyś z tym facetem i upijał się do nieprzytomności – warczy na mnie.
- Być może. Nie widzę w tym nic złego.
- A ja tak! Vee… - podchodzi do mnie bliżej, licząc na to, że go przytulę.
- Nie… - ostrzegam go, sycząc cicho, by tylko on mnie słyszał.
Opuszczamy windę w milczeniu. Nasz pokój znajduje się na trzecim piętrze. Celowo wybrałem jeden z najzwyklejszych, bo z doświadczenia wiem, iż nie zamontowano w nim kamer. Do tego łatwiej wmieszać się w tłum i są schody przeciwpożarowe, gdybyśmy musieli uciekać. Mój napalony współlokator z pewnością nie poświęcił nawet sekundy, by rozważyć alternatywy związane z ewakuacją. Jest zbyt zaabsorbowany tym, że wreszcie jesteśmy sami. Gdy tylko zamykam drzwi, przywiera do mnie z niesamowitą siłą, tuląc się.
- Brandon… - nie dotykam go. Dość już namieszałem. Powrót do tego, co było zanim skończyliśmy w łóżku, nie jest możliwy, ale nie chcę podsycać w nim nadziei na coś, o czym boję się nawet myśleć.
- Tak? – obejmuje mnie za szyję, próbując pocałować. Nie pozwalam mu na to, więc radzi sobie inaczej. Przywiera ustami do mojej szyi. Po chwili nawet to mu nie wystarcza i zaczyna ją lizać.
- Przestań.
- Tyle godzin musiałem się hamować… Tęskniłem... – mruczy półgłosem, drażniąc mokre miejsca swoim gorącym oddechem. – Pragnę cię, Vee… Do szaleństwa, albo i jeszcze bardziej… - próbuje wsunąć dłonie pod moje ubrania. Łapię go za nadgarstki, powstrzymując ten lubieżny atak.
- Powiedziałem nie… - oczy chłopaka wpatrują się we mnie ze zdziwieniem.
- Nie chcesz mnie? – szok i niedowierzanie malują się na idealnej twarzy. - Przecież…
- Przywiązałeś mnie do łóżka – przypominam mu. – Nie zrobiłem tego z własnej woli.
- Nie szkodzi – ponawia swój atak. – Teraz mamy równe szanse. Kochaj się ze mną – ociera się o mnie zmysłowo, ponownie sięgając w stronę moich ust.
- Jestem twoim ochroniarzem. Wiesz, jak wujaszek zareaguje, gdy się dowie, że…
- Nie mówmy o nim – całuje mnie po żuchwie, nie chcąc się odkleić.
- Poczekaj. Porozmawiajmy – ciągnę go za sobą w kierunku sofy. – Usiądź – wskazuję mu miejsce.
- Vee, tracimy tylko czas… - piekli się, niechętnie wykonując moje polecenie. Zrzuca ozdobne poduszki na podłogę, odreagowując na nich swoje frustracje. – Chcę seksu!
Powstrzymuję uśmiech, widząc go w takim stanie. Jest taki zabawny.
- Nie doszłoby do tego wszystkiego, gdybyś był grzeczny – zaczynam spokojnym tonem, choć moje własne słowa działają przeciwko mnie, przypominając ciału niedawne rozkosze.
- Podobało ci się – oblizuje wargi i mruży oczy. Najwidoczniej on także wraca myślami do tego nieszczęsnego poranka. Nie mogę pozwolić, by hormony nastolatka wzięły górę nad moją samokontrolą.
- Tak, podobało – przyznaję szczerze. – Jednak gdybyś mnie nie uśpił i nie przywiązał, nie śmiałbym tknąć cię palcem, rozumiesz?
- Ty też możesz mnie przywiązać, jeśli to sprawi ci przyjemność – zapewnia żarliwie. – Możesz ze mną zrobić, co tylko zechcesz. Kocham cię, Vee – rumieni się delikatnie i spuszcza nieśmiało wzrok. Jest taki piękny i niewinny. No dobrze, nie całkiem niewinny… Mam ochotę rzucić go na łóżko i pozbawić reszty niewinności, by należał tylko do mnie.
- Nie mogę – wzdycham ciężko. – Wiesz, że dorośli nie łączą obowiązków i przyjemności?
- A gdybym przestał być twoim obowiązkiem i został tylko przyjemnością?
- Nie masz na to wpływu. W moim świecie umowa, którą zawarłem z Adamem, ma charakter wiążący. Dałem mu słowo, że będę cię chronił i odstawię na miejsce. Za to mi płaci.
- A jeśli zapłacę więcej niż on? – tonący brzytwy się chwyta, co?
- Nie stać cię. Wujek wyłożył naprawdę sporą sumę – podchodzę do okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Ten stary nawyk da mi kilka sekund, by się uspokoić.
- Chodzi ci tylko o pieniądze?
- Lubię to, co robię i lubię, gdy mi za to płacą.
- Vee… - chłopak podbiega do mnie i przytula się do moich pleców. – Proszę, nie mów tak… Nie odtrącaj mnie… - zaczyna jęczeć, widząc, iż brakuje mu argumentów.
- To tylko zauroczenie – spoglądam mu prosto w oczy. – Za kilka tygodni zaczniesz nowe życie, a wtedy…
- Nie mów tak! Moje uczucie jest szczere! Kocham cię! – siłą obraca mnie w swoją stronę. Jest coraz bardziej zdeterminowany, choć widząc moją reakcję, zdaje sobie sprawę, iż to koniec.
- Mały, przestań. To nie ma sensu. Od początku wiedziałeś, że nic z tego nie będzie – nie umiem się powstrzymać i przeczesuję jego miedziane loki palcami. Są miękkie i błyszczące. Pasują do niego. Po policzku chłopaka spływa łza, którą nerwowo ściera wierzchem dłoni, a następnie popycha mnie i ucieka do jednej z sypialni, zatrzaskując drzwi z hukiem.

Zaczyna świtać, gdy opuszczam hotelowy salon i przenoszę się do niewielkiej sypialni. Jestem zmęczony. Fizycznie i emocjonalnie. Marzę tylko o tym, by wziąć prysznic i położyć się spać.
Chowam pistolety i zdejmuję ubrania, rzucając je na fotel, po czym nagi idę do łazienki. Jest całkiem spora. Cieszy mnie widok oszklonej kabiny prysznicowej, wyłożonej beżowymi płytkami. Odkręcam wodę i przymykam powieki. Wreszcie upragniony relaks. Moje spięte mięśnie powoli się odprężają. Tak dobrze…
Szum odkręconej wody sprawia, iż nie słyszę, gdy Brandon zakrada się do mojej łazienki. Dopiero gdy otwiera drzwi kabiny, moje zmysły odnotowują nieprzyjemny dreszcz, wywołany różnicą temperatur. Unoszę powieki. Chłopak skrada się do mnie na palcach. Jest nagi i podniecony. Podoba mi się taki…
- Powiedziałem nie – przypominam mu, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Mam to gdzieś – popycha mnie na ścianę i wpija się w moje usta. Nasz pocałunek jest zachłanny i z pewnością daleki od nieśmiałości. Brandon wkłada w niego całą duszę, zupełnie jakby próbował na nowo udowodnić głębię swojego uczucia. Dobrze ci idzie, mały… Jeszcze kilka takich sesji i serio uwierzę, że łączy nas coś więcej, niż tylko seks… A skoro jesteśmy już przy seksie…
- Której części słowa „nie” nie rozumiesz? – dyszę, przesuwając opuszkami po mokrym od wody i pokrytym drobniutkimi piegami policzku, gdy chłopak w końcu się ode mnie nieco odsuwa.
- Pragnę cię, Vee… - szepcze, ocierając się o mnie, by udowodnić, jak bardzo go rozpalam. – Zrobię co tylko zechcesz. Wszystko… - kusi mnie, abym ustąpił.
- Wszystko? – przechylam głowę w bok udając, iż rozważam sprośną propozycję.
- Żądaj… Albo nie… - uśmiecha się rozpustnie. – Wolę sam odkryć, co cię najbardziej kręci – odsuwa się jeszcze odrobinę, by móc całować mnie po szyi i obojczykach.
- Brandon, jestem zmęczony i… - to moja ostatnia próba powstrzymania go. Za chwilę nie będzie już odwrotu.
- Wiem, że jesteś – mruczy zalotnie, spoglądając mi prosto w oczy nieco zamglonym wzrokiem. – Nie marnujmy ani chwili – ponownie się uśmiecha, po czym sunie palcami w dół mojego brzucha, badając wypukłość wyćwiczonych mięśni. Jego dotyk jest lekki i przyjemny. Przynosi odprężenie.
- Nie tutaj – łapię go za nadgarstek i kieruję rękę znacznie niżej, aż palce niebieskookiego zaciskają się na moim członku. – Wolę tak…
- Ty serio nie marnujesz czasu… – oblizuje usta i przygryza dolną wargę. Najwyraźniej chce odczytać z mojej twarzy jakiekolwiek emocje. Masz pecha, dzieciaku. Nikt nie potrafi ukryć ich równie dobrze, jak ja.
- Sam chciałeś – wypominam mu, łapiąc go za ramiona i popychając w dół. Chcę jak najszybciej poczuć na sobie jego język. Brandon bez problemu odczytuje moje intencje, klękając na kafelkach. Drażni się ze mną, przesuwając koniuszkiem języka po spragnionej pieszczot główce, po czym wsuwa ją do ust. Patrzy mi przy tym prosto w oczy, prowokując do tego, abym stracił nad sobą jak najszybciej panowanie. – Musisz się bardziej postarać… - podpowiadam mu, przesuwając jego przemoczone loki do tyłu, by nie przesłaniały mi widoku. Opieram się plecami o ścianę i obserwuję poczynania piegusa.
Muszę przyznać, że radzi sobie znacznie lepiej, niż ostatnim razem. I wygląda nieziemsko, wsuwając moją męskość głęboko do swoich ust. Chcę go mieć. Natychmiast!
- Dość! – podciągam go do góry i odwracam, przygniatając do kafelek. Palce mojej prawej dłoni chwytają go za kark. Nie wyrwie się. Jest nieco zaskoczony moim zachowaniem. Nie ma więc czasu, by zareagować. Albo nie chce tego robić. Może już wie, że lubię być odrobinę brutalny…
- Pośpiesz się, Vee… - szepcze, ponaglając mnie do bardziej zdecydowanych działań.
- Tego chcesz? – warczę, napierając na jego wejście . Chłopak zdaje się cały drżeć. Topi się w moich ramionach, niczym rozgrzana świeca. A mimo to nadal nie jest mój.
Mój…?
Wewnętrzny niepokój, schowany za mgłą przyjemności… Nie, to niemożliwe… Nie teraz… Nie z nim…
- Vee… - jęczy, obracając głowę i rzucając mi spragnione spojrzenie. – Błagam cię… - prawie łka. Wchodzę w niego jednym ruchem. Z jego gardła wyrywa się krzyk, który spływa po moim ciele, niczym woda. Właśnie, woda…
Przesuwam dźwignię. Lodowaty strumień pali moją rozgrzaną skórę. Brandon próbuje protestować, lecz nie ma możliwości, by się ruszyć. Cały dygocze. Gdybym go puścił, nie byłby w stanie utrzymać się na nogach. Poza tym nie zamierzam tego robić. Podnieca mnie, że jest ode mnie zależny. I uległy.
Zaczynam się poruszać. Nie robię tego zbyt agresywnie, by nie sprawiać mu bólu, choć z drugiej strony małolat jest tak nakręcony, iż nie robiłoby mu to zbytniej różnicy. Jego jęki i westchnienia odbijają się od wykafelkowanych ścian. Raz po raz wykrzykuje moje imię, dopraszając się o więcej rozkoszy. Nie zamierzam mu niczego odmawiać. Cierpliwie czekam, aż dochodzi, by móc zrobić dokładnie to samo.
Chciałbym się dłużej delektować uczuciem spełnienia, lecz muszę uważać na rudzielca. Obracam go twarzą do siebie i mocno przytulam, by nie osunął się na płytki i nie zrobił sobie krzywdy. Uśmiecham się pod nosem, po czym biorę go na ręce i wynoszę z kabiny prysznicowej.
- Vee… Kocham cię… - powtarza bez przerwy, nie otwierając oczu.
- Posadzę cię na pralce, ok? Muszę cie wytrzeć. Przemarzłeś – sięgam po czarny szlafrok, którym go owijam.
- Nie jest mi zimno, a gorąco… - mamrocze pod nosem, próbując mnie objąć.
- Zaniosę cię do łóżka – informuje go, starając się jednocześnie zawiązać węzeł wokół własnej talii.
- Kocham cię, Vee… A ty mnie kochasz? Powiedz, że tak… Powiedz, że mnie kochasz… Tylko raz… Powiedz to… - nalega.
Bez problemu odnajduje drogę do łóżka i układam go na pościeli. Zaczynam się cicho śmiać widząc, jak walczy ze snem.
- No wiesz… A ja chciałem jeszcze raz… - skarżę się, zajmując wolne miejsce po drugiej stronie i okrywając nas ciepłą kołdrą.
- Ja też chcę jeszcze… Ciągle cię chcę… Tak bardzo cię ko… - zasypia w połowie zdania. Tym razem na dobre.

Pozwalam sobie spać cztery godziny. To mój odgórny limit, który pozwala mi szybko się zregenerować. Spoglądam na zegarek. Dochodzi dziewiąta. Dobudzenie wtulonego we mnie nastolatka będzie graniczyło z cudem, lecz nie mam innego wyjścia.
- Brandon, wstawaj. Pora się zbierać – przeczesuje jego potargane włosy palcami. Jedyny efekt, jaki udaje mi się wywołać polega na mocniejszym wtuleniu się w moją klatkę piersiową. – Brandon…
- Nie chcę…
- Obudziłeś się. To dobrze – próbuję się przeciągnąć, lecz z takim kleszczem u boku jest to doprawdy trudne.
- Vee… - lamentuje. – Nie dam rady wstać…
- Dasz radę – zapewniam go, całując w skroń. Czując na sobie muśnięcie moich warg, z trudem unosi ołowiane powieki.
- Kocham cię, ale bywasz taki nieznośny… - rozpacza, zakradając się palcami pod frotowy materiał, by gładzić mnie po torsie.
- Już późno. Nie możemy nadużywać gościnności, bo to się może szybko obrócić przeciwko nam – ponaglam go, by zechciał się w końcu ruszyć.
- Podjąłem decyzję. Dalej z tobą nie jadę – spuszcza wzrok, zamyślając się na chwilę.
- Dzieciaku, nie jestem w nastroju na żarty. Wujek Adam…
- Wiesz co on ze mną zrobi? Wiesz jaka czeka mnie przyszłość? Stanę się kimś złym… Bardzo złym… - Brandon nieśpiesznie siada na łóżku, po czym zaczyna się wpatrywać w swoje dłonie.
- Porozmawiaj z Adamem jeszcze raz. Może nie zrozumiałeś tego, co mówił. Nie sądzę, żeby planował szybką emeryturę – pocieszam go, lecz na niewiele się to zdaje. Chłopak jest smutny i przygnębiony.
- Możesz mnie zabić, jeśli chcesz. Jestem pewny, że jeśli nie ty, to ktoś inny z pewnością to zrobi – wzdycha, zaczynając się gorzko śmiać. – Nie mam nawet osiemnastu lat, a myślę o rzeczach ostatecznych, jakby to była wyłącznie gra. Cokolwiek bym nie wybrał, przegram.
- Nie mów tak – wkurza mnie jego dziwne podejście. Ma krewnego, który zapewni mu bezpieczeństwo. W życiu nie ma nic za darmo. Wszystko ma swoją cenę. Skoro Adam rzuca w jego stronę koło ratunkowe, nie powinien go odpychać.
- Nie pojadę tam. A jeśli mnie zmusisz, przy pierwszej okazji popełnię samobójstwo – niechciana łza spływa po jego bladym policzku.
- Brandon… Ty nic nie rozumiesz! To nie jest kwestia wyboru!
- A czego? – pociąga nosem.
- Adam wydał rozkaz. Z takimi jak on się nie negocjuje.
- Serio? Więc ty także wypełniasz jedynie jego rozkazy?
- W pewnym sensie tak – przytakuję, nie wiedząc jak inaczej ubrać to w słowa. – Jestem mu winny przysługę za to, co on robi dla mnie.
- Seks ze mną również znalazł się na liście wymagań?! – wlepia we mnie zbolałe spojrzenie.
- Nie. Dobrze wiesz, że sytuacja miedzy nami sama się skomplikowała. Adam nie ma z tym nic wspólnego.
- Mam to gdzieś! Dalej z tobą nie jadę! – unosi się gniewem, opierając o zagłówek. Mały wojownik…
- Nie mogę cię zostawić samemu sobie. Zginiesz w pięć minut – może racjonalne argumenty sprawią, iż nieco ochłonie i zmądrzeje…
- Nie dbam o to! – chlipie. Boi się. Ja też bym się bał na jego miejscu. Ci, którzy go ścigają, nie marnują amunicji, a on jest bardzo łatwym celem.
- Brandon, zrozum… Nie mamy innego wyjścia. Ty i ja jesteśmy tylko pionkami w ich grze. Stawka jest zbyt wysoka, by próbować ją podbić.
- W takim razie… Skoro nie możemy wygrać uczciwie, oszukujmy…